Z wszystkich nowych inicjatyw lewicowych najbardziej podoba mi się partia „Razem”. Nie tylko dlatego przyjąłem ich zaproszenie na dyskusję – kiedy Platforma mnie zaprasza, też przecież nie odrzucam.
Jak to nazywa Edwin Bendyk, jestem kogniwojażerem. Rozwożę idee. W polityce moją centralną ideą jest przywiązanie do oldskulowej socjaldemokracji.
Od 1989 w Polsce nie było liczącej się partii o takim programie. Unia Pracy za czasów Bugaja powoływała się na „społeczną naukę papieża”. SLD od swojego początku aż do tegorocznego końca żonglowało pojęciami typu „nowa lewica” czy „trzecia droga”.
Staroświecka socjaldemokracja nie w smak też środowisku „Krytyki Politycznej”, zielonym czy aktywistom miejskim. Są oczywiście zacne wyjątki, ale zwykle nie są się w stanie przebić na etapie głosowania dokumentów programowych.
Że socjaldemokracja jest dziś czymś przestarzałym i niepotrzebnym, z tym – mam wrażenie – zgodzi się większość liderów opinii na lewicy. Jan Kapela i Krzysztof Nawratek, Jan Hartman i Jan Sowa, Katarzyna Bratkowska i Magdalena Środa. Będą się oczywiście różnić w odpowiedziach „co zamiast tego”, ale połączy ich wspólne chóralne „meh” wobec tradycyjnej polityki socjaldemokratycznej.
Zdefiniuję ją na użytek niniejszej blogonotki następująco. Gospodarka wolnorynkowa, ale z silną obecnością państwa jako regulatora i inwestora w tych gałęziach gospodarki, których nie można puścić na rynkowy żywioł. Przemysł jako główna gospodarcza lokomotywa. Ostra progresja podatkowa, służąca nie tylko maksymalizacji wpływów, ale także wypłaszczaniu nierówności.
I co najważniejsze: polityka gospodarcza zmierzająca do jak największego zatrudnienia na pełnoprawnych etatach. To dla socjaldemokraty priorytet, przebijający inne kryteria gospodarcze (np. wzrost czy inflację).
Argumenty przeciw odwołują się zwykle do tezy, że w naszych czasach już się tak nie da. Bo etaty nie wrócą, bo przemysł jest niepotrzebny, bo ekonomia dzielenia, bo drukarki 3D, bo globalizacja.
Nie wierzę w to wszystko z powodów, które już wielokrotnie wyjaśniałem na tym blogasku i w poważniejszej publicystyce. Najlepiej żyje się w krajach, których polityka gospodarcza jest w miarę zbliżona do powyżej zakreślonego socjaldemokratycznego ideału (albo po prostu jest socjaldemokratyczna).
Nie chodzi mi przy tym o etykietki. Jeśli taką politykę prowadził Adenauer czy Eisenhower (a rzeczywiście w Niemczech CDU doprowadziło do mistrzostwa politykę zapędzania SPD do narożnika ciosami z lewej mańki), to niech to się nazywa chadecją czy konserwatyzmem. W wyimaginowanej drugiej turze, w której taki socjaldemokratyczny chadek spotkałby się z aktywistą miejskim od kooperatyw płacących alterkami – zagłosuję na chadeka.
To nawet nie o to chodzi, że jestem wrogiem takich inicjatyw. Nie chciałbym ich zakazywać (poza oczywistymi przypadkami typu „kontrola z sanepidu stwierdziła nieprawidłowości”). Po prostu nie wierzę, że mogą być rozwiązaniem realnych problemów społecznych.
W komuny, poliamorie, squaty i guerilla gardening może się bawić garstka młodzieży w wielkim mieście. Większość z tego wyrośnie, bo dla rodziny z dziećmi priorytetem są bezpieczeństwo i stabilizacja.
„Razem” w Polsce robi wrażenie ugrupowania bardzo radykalnego po prostu dlatego, że w Polsce program gospodarczy Adenauera czy Eisenhowera robiłby wrażenie skrajnie lewicowego. Tak naprawdę jednak większość ich propozycji przetestowano z pozytywnym skutkiem w Danii, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Japonii, RFN czy nawet USA.
Czy ówczesne rozwiązania da się powtórzyć w dzisiejszej Polsce, to jest kwestia do dyskusji. Może nie wszystkie, może nie całkiem tak samo. Ale chciałbym móc chociaż jako obywatel w wyborach poprzeć partię, która przynajmniej chce dążyć w tym kierunku.
Mam już powyżej uszu „trzecich dróg”, „nowych lewic”, „inicjatyw alternatywnych” i „nowych centrów”. Marzę o oldskulu.