Przepraszam, że znów o polityce, ale muszę wyrazić radość z dalekowzrocznej decyzji partii Razem o niewchodzeniu w rozmowy koalicyjne z SLD. Dopiero bym miał teraz zgryz patrząc na listę wyborczą, na której owszem, widniałby ktoś inteligentny i sympatyczny – ale za to na jedynkach straszyli Miller, Czarzasty, Wenderlich czy Joński.
Ta lista i tak przepadnie. Próg wyborczy dla koalicji to 8%. SLD miał o włos więcej w poprzednich wyborach parlamentarnych (8,2%). Troszkę lepiej poszło w 2014 – 8,8% w samorządowych (sejmiki) i 9,4% w eurowyborach, ale w prezydenckich katastrofa: 2,4%. Tendencja się z tego rysuje nieciekawa.
Przeciwnikiem tej koalicji nie jestem z powodów idealistycznych (jestem za stary na idealizm) tylko zimno pragmatycznych. Formuła „szerokie jednoczenie lewicy pod egidą OPZZ” nie jest dla SLD niczym nowym. Zawsze tak szli do wyborów.
Ćwierć wieku temu na gruzach PZPR powstała partia SdRP, która jednak nigdy nie startowała w wyborach samodzielnie. W pierwszych wyborach parlamentarnych wiele ugrupowan tworzyło niby-koalicje, w których główny podmiot otaczał wianuszek przystawek, np. Zjednoczenie Chrześcijańsko Narodowe startowało jako Wyborcza Akcja Katolicka.
SdRP zawiązało Sojusz Lewicy Demokratycznej, koalicję kilkudziesięciu podmiotów, w tym oczywiście OPZZ. Dopiero w 1999 koalicja formalnie przekształciła się w partię.
To nie miało większego znaczenia. Dla kogo to właściwie było istotne, że Danuta Waniek czy Jerzy Szmajdziński nie reprezentowali partii, tylko jakieś przystawkowe stowarzyszenie?
Jako partia SLD stworzyło kolejną koalicję, tym razem z Unią Pracy. Potem jeszcze z efemeryczną Partią Demokratyczną, by teraz z kolei uroczyście ogłosić jednoczenie lewicy z resztówkami po Palikocie. Jak zwykle pod patronatem OPZZ.
Kiedy sam byłem młodym idealistą, staliśmy przed dramatyczną decyzją o starcie PPS na listach SLD. Byłem za, bo przemawiał do mnie pragmatyczny argument, że warto mieć w Sejmie choć przez jedną kadencję Ikonowicza czy Miżejewskiego. I dalej uważam, że było warto.
Tylko że wtedy SLD jeszcze mogło wielkodusznie odpalić mniejszemu podmiotowi kilka mandatów, skoro samo zdobyło ich 171. Teraz jeśli nawet jakimś cudem prześliźnie przez próg, to prawdopodobnie będzie mieć wynik porównywalny do tego z 2011.
To oznacza, że w niektórych okręgach mandatu nie dostanie żadnego. W innych zaś dostanie tylko jeden. Taka jest logika ordynacji, niezbyt litościwej dla ugrupowania numer cztery czy pięć.
Bądźmy szczery: ten jeden mandat dostanie Znana Japa Z Telewizji. Cała reszta będzie tyrać na reelekcję celebryty, a po wieczorze wyborczym zostanie w sali, żeby posprzątać konfetti, gdy celebryta pojedzie do telewizji.
Mali koalicjanci zapłacą za to unicestwieniem swojego ugrupowania, bo jeszcze nikt nie przetrwał koalicji z SLD. PPS (1993), Unia Pracy (2001), Partia Demokratyczna (2007): wszyscy po tym wypadali z gry. Czy to się opłaca? Zwłaszcza za friko?
Żeby jeszcze lewicowy wyborca miał jakiś cień powodu, by się przejmować przetrwaniem SLD czy Palikota. Ale poza ogólnym hasłem „jerum jerum, Sejm bez lewicy” – czy mamy czego żałować? Czy zdarzyło się wam przez ostatnie lata spojrzeć z dumą na Iwińskiego albo Ryfińskiego i pomyśleć „jak to dobrze, że ci ludzie są w Sejmie?”
Ja nic takiego nie kojarzę, choć oczywiście zapraszam do odświeżania mi pamięci w komentarzach. Skoro nie było się z czego cieszyć, to i nie będzie czego żałować.
Nie obchodzi mnie, czy ta koalicyjna lista przekroczy 8% czy nie. Sejm z Millerem i Palikotem będzie dla mnie taki sam jak Sejm bez Millera i Palikota. Kurica nie ptica, SLD nie lewica.
Natomiast dla partii Razem – oby zebrała podpisy! – to będzie okazja do budowy struktur przed następnymi wyborami. Coś mi mówi, że będą wcześniej niż by to wynikało z kalendarza, bo Sejmy zdominowane przez prawicę są przeważnie niestabilne (Sejm I i VI kadencji wytrwały po 2 lata, Sejm III kadencji wytrwał do końca, bo koalicja AWS i UW rozpadła się po 3 latach, więc wybrano roczną agonię zamiast wyborów przedterminowych – co nie było dobrym pomysłem, ale to dygresja).
Jeśli Razem ma w tych następnych odegrać istotną rolę – teraz musi startować samodzielnie. Choćby miało dostać tylko jeden procent, będzie w nim także i mój głos.