Zbliża się cisza wyborcza, więc chciałem w tym tygodniu wrzucić kolejną notkę o moich muzycznych fascynacjach i odkryciach. Byłem w tym roku na Przystanku Woodstock i wpadła mi tam w ucho francuska grupa Shaka Ponk. Im więcej słucham, tym bardziej mi się podoba.
Nie umiem określić ich stylu. Ciocia Wiki też nie bardzo, używa też przerażającego określenia „experimental rock”.
Ale bez obaw, nie chodzi o to, że ktoś pół wieku po wczesnych Floydach znowu zaczyna się bawić przesterowanymi efektami. Przeciwnie, ta muzyka jest bardzo skoczna, melodyjna, wpada w ucho. Tyle że nie da się powiedzieć, czy to hip hop czy to punk rock. Ale cokolwiek to jest, jest bardzo fajne.
Domyślam się, że niektórzy komcionauci odczuwają presję, żeby coś tu napisać o medialnym triumfie Zandberga. Wyjątkowo będę tolerować offtopy (acz nie podczas ciszy wyborczej), a nawet sam się zaofftopuję.
Obserwuję partię Razem od początku z sympatią, mimo swojej dystwarzii i dyznazwiskii kojarzę Zandberga od paru lat, jako jednego z tych sympatycznych i inteligentnych młodych ludzi, szwendających się bezradnie po różnych lewicowych młodzieżówkach, bez szans na karierę polityczną, bo Millerów i Palikotów młodzi działacze interesowali zawsze tylko jako paprotki lub teczkowi.
Cieszę się, że ci ludzie wreszcie wyszli z tych organizacji i zaczęli działać razem. Od lat głosuję wbrew sobie, z obrzydzeniem, zatykając nos, robiąc dobrą minę do złej gry – koniec z tym. Ufff.
Ta debata wyjaśnia, dlaczego czuję się tak bardzo wyalienowany w świecie polskiej polityki. Z całej tej ósemki liderów Zandberg był jedyną osobą, z którą miałbym ochotę na towarzyską rozmowę.
To człowiek, który czyta książki, który wie coś o świecie, który ma poglądy własne, a nie wyprodukowane przez spindoktorów na podstawie fokusa w targecie. Przypadkowo mniej więcej takie same jak ja, ale to już dla mnie szczegół.
W polskiej debacie nie znoszę jej straszliwej miałkości. Z polskimi politykami da się może pogadać o piłce nożnej albo o celebrytach. Czyli o tym, o czym pisze pudelek, bo nic poza tym nie czytają.
Stąd ten przedziwny fenomen ludzi, którzy ciągle sobie wycierają gębę Adamem Smithem, a nigdy nie czytali nie tylko „Teorii uczuć moralnych”, ale nawet „Bogactwa narodów”. Wydaje im się więc, że to był orędownik dzikiego kapitalizmu (otóż nie był).
Tacy ludzie – niedouczeni, niedoczytani, klepiący w kółko te same ideologiczne zaklęcia – dominują niestety w naszym dyskursie. I nie ma tu znaczenia, „lewica” czy „prawica”, rządzi nami jakiś ponadpartyjny front bibliofobów.
Dlatego nie oglądam telewizyjnych programów typu „kłótnie polityków”. Dlatego nie chce mi się czytać publicystycznych „komentarzy i opinii”. Dlatego niemile widzę u siebie na blogu komcionautów przychodzących tu z portalowych forów czy z Twittera.
Wiem, że nic nowego się od nich nie dowiem. Usłyszę tylko jeszcze raz te same slogany, które znam na pamięć. Boooo-ring.
Z „razemitami” nie odbędę może ciekawej dyskusji politycznej, bo za bardzo się zgadzamy. Ale da się z nimi pogadać o „Marsjaninie” czy o Ha-Joon Changu.
Nie wyobrażam sobie interesującej rozmowy na takie tematy z nikim z siódemki pozostałych liderów. Z Zandbergiem? Spoko. Dlatego mój wybór to tak naprawdę kwestia smaku.