Wiem, wiem, nie ma was wśród stałego grona komentatorów na tym blogu – bo całkiem słusznie obawiacie się, że będę wam wycinać komentarze. Teraz też to zrobię, jak pojedziecie bluzgami na „Polaków gorszego sortu”. Ale pewnie jednak jakaś część Was ukradkiem go czyta, tak jak ja przeglądam Wasze blogi.
Słuchajcie, ja rozumiem i podzielam Waszą nieufność wobec władzy sądowniczej w Polsce. Po naszej stronie barykady też wiele osób uważa, że wymiar sprawiedliwości to jedna z największych porażek III Rzeczpospolitej (najnowsza książkowa sensacja u nas to przecież książka Łazarewicza o nieudanym procesie oprawców Przemyka).
Krytycznie odnosimy się do różnych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego z przeszłości. Mamy za złe Platformie notoryczne granie na zwłokę przy wprowadzaniu tych orzeczeń w życie (dla mnie wyjątkowym skandalem było tolerowanie niekonstytucyjności ustawy o związkach zawodowych).
Wielu z nas by przyklasnęło sensownym propozycjom PiS zmierzającym do usprawnienia działania sądów czy choćby Trybunału. Tylko że to, co PiS zrobił w tej sprawie, to naprawa mikroskopu młotkiem – nawet jeśli przedtem obraz był słaby i rozmazany, nie zrobi się od tego lepszy.
Po waszej stronie, z tego co widzę, panuje skłonność do sprowadzania tego do konfliktu personalnego („a bo temu Rzepińskiemu źle z oczu patrzy”) albo politycznego („a bo Platforma zaczęła, a Komisja Wenecka stanęła po jej stronie”). Tak jakby niesprawny mikroskop miał się stać sprawny tylko dlatego, że używać go będzie sympatyczny polityk z sympatycznej partii.
Po naszej panuje natomiast przekonanie, że musi istnieć jakiś sąd orzekający zgodność prawa z konstytucją i że musi on być niezależny od prezydenta i większości parlamentarnej. On się nie musi nazywać „Trybunałem Konstytucyjnym”, proszę bardzo, niech się nazywa „Izbą Konstytucyjną Sądu Najwyższego” albo choćby „Erem Merem Tytyrytki”, to są drugorzędne szczegóły.
Kluczowa jest ta niezależność. Pisowska propozycja – czyli ów młotek mający naprawić mikroskop – to Trybunał zależny od prezydenta i parlamentu. To bez sensu. Funkcji kontrolnej nie może pełnić ktoś zależny od kontrolowanego.
Propozycji PiS nie zaakceptują więc USA ani Unia Europejska, nasi najważniejsi sojusznicy. Być może zyska poklask w Budapeszcie, zapewne też w Moskwie, w Mińsku, Duszanbe czy innym Taszkiencie, ale nie w Brukseli i nie w Waszyngtonie.
„Komisja wenecka nie jest dla mnie żadnym autorytetem” – masowo deklarują pisowscy blogerzy. No i super, autorytety wszyscy mają inne, ale problem pozostaje taki, że to nie pisowcy blogerzy rozdzielają unijne fundusze.
Wszystko wskazuje na to, że awantura o trybunał zmierza w stronę unijnych sankcji. Naprawianie mikroskopu młotkiem przestaje już być takie zabawne, kiedy naprawiacz dostanie grzywnę za niszczenie mienia.
Unijne sankcje zablokują wiele elementów „dobrej zmiany”, na które liczyliście, wybierając tego swojego młotkowego suwerena. Wyrwa budżetowa sprawi, że nie będzie już mowy o podniesieniu kwoty wolnej od podatku albo obniżenie wieku emerytalnego. Plan Morawieckiego trzeba będzie odłożyć ad acta.
Na co wy właściwie liczycie? Że uda się Wam przekonać Zachód, że Wasze propozycje nie naruszają zasady niezawisłości Trybunału Konstytucyjnego? OK, część z Was mogła się tak łudzić, kiedy reżimowe media Wam opowiadały o sukcesie Szydło w Europarlamencie oraz o tym, jak miło przedstawicielom Komisji Weneckiej się rozmawiało z naszymi władzami.
To się już skończyło. To co teraz? Dyskredytowanie Komisji, że jest lewacka, platformerska, rowerowa i wegetariańska? Że skoro dopuściła się przecieku, to się tym skompromitowała?
To są argumenty, które mogą podziałać w zaklętym kręgu pisowców popierających innych pisowców. Ziemkiewicz zretweetuje Gmyza szerującego Warzechę, a ci sami komentatorzy co zwykle zrobią taką samą klakę jak zwykle.
Ale przecież musicie chyba mieć świadomość, że ta argumentacja nie wystarczy w Brukseli, Strasburgu czy w Waszyngtonie. Co gorsza, agresywne wypowiedzi przedstawicieli władz takie, jak niedawny spicze prezydenta i nadpremiera, nie ułatwiają dyplomatycznych wysiłków na rzecz załagodzenia sytuacji (pomijając już to, czy Waszczykowski umiałby załagodzić cokolwiek).
Jak to więc właściwie z wami jest? Liczycie na to, że Zachód da się w tej sprawie udobruchać? A może odwrotnie, zatupać i zakrzyczeć? A może jak jeszcze raz Szydło ich zapewni, że wszystko jest OK, to jej tym razem już naprawdę uwierzą?
Jakby ktoś z Was umiał KULTURALNIE odpowiedzieć na to pytanie, to obiecuję, że nie usunę. Naprawdę jestem ciekaw!