Rzadko zgadzam się z Jarosławem Lipszycem. Kwestia wolności słowa to jeden z tych wyjątków, dlatego z aprobatą linkuję jego komentarz w „Tygodniku Powszechnym”.
Nie ma się co cieszyć z chwilowych problemów, które na Facebooku mieli narodowcy. To były czasowe bany, zapewne tylko na 24 godziny.
Jeśli kogoś Facebook potraktował ostrzej, ban zostanie zdjęty dzięki interwencji prawicowej minister cyfryzacji. Pamiętajcie, że ona będzie bronić pisowców, narodowców czy koalicjantów od Kukiza, ale nigdy nie będzie bronić was – moi drodzy znajomi o poglądach na lewo od PiS.
Dlatego z zasady nie cieszę się z niczyich banów, nawet banów nakładanych na tych, z którymi się ideowo nie zgadzam. OK, byłem teraz nieszczery, miałem sporo Chichrenfreude z licznych banów Jana Kapeli, bo nie mogę mu wybaczyć infantylnego cyberoptymizmu, który jeszcze parę lat temu lansowano w „Krytyce Politycznej”.
Dziś już chyba do największych niegdysiejszych entuzjastów „robienia rewolucji przy pomocy Facebooka i Twittera” dotarło, że to są monopolityczne korporacje, zainteresowane tylko przynoszeniem hajsu udziałowcom. Hejt przynosi im hajs i zły pijar.
Z hajsu nie zrezygnują, więc będą w celach pijarowychsymulować jakieś działania antyhejterskie, ale te będą zawsze chaotyczne. Ofiarą będą padać przypadkowe osoby.
Jeśli więc „New Yorker” i wszyscy administratorzy jego fanpejdża dostaną bana za opublikowanie rysunku Adama i Ewy z rysunkowymi sutkami – Facebook cofnie bana, bo interweniować będzie Conde Nast. A z Conde Nastem Facebook chce żyć dobrze.
Jeśli bana dostanie norweska gazeta „Aftenposten” za ikoniczne zdjęcie nagiego dziecka podczas wojny w Wietnamie (i wszyscy szerujący to zdjęcie w solidarności z redakcją), to Facebook bana w końcu zdejmie, bo w obronie „Aftenposten” wystąpiła premier Erna Solberg. A Facebook chce żyć w zgodzie z premier(k)ami.
Od strony prawnej cyberkorpy chronione są przywilejami, które dają im międzynarodowe traktaty o tak zwanym wolnym handlu, które są de facto traktatami o przywilejach korporacji. W sądzie polski obywatel może im nafiukać, naskoczyć, cmoknąć w pompkę i generalnie poskarżyć się na mail@berdychev.ua.
Ale z drugiej strony, cyberkorpy nie chcą mieć wrogów u instytucji takich jak Conde Nast czy rząd polski czy norweski. Co stwarza sytuację, która na dalszą metę jest groźna dla szarego obywatela, ale korzystna dla elit.
Elity korporacyjne i polityczne zawsze sobie jakoś poradzą. Nie zawsze ich interesy muszą być tożsame, ale dla jednych i drugich ta sytuacja jest w gruncie rzeczy wygodna.
Dzięki przywilejom dla cyberkorpów Facebook jest superarbitrem w kwestii tego, jakie poglądy mogą, a jakie nie mogą być wyrażane w Internecie. Rządom i innym korporacjom pozostaje przywilej mniej istotny, ale też cenny: wszyscy się teraz dzielimy na tych, w których obronie wystąpu rząd lub jakaś korporacja – i całą resztę.
Dlatego z przywilejami cyberkorpów nikt nic w dajcym się przewidzieć czasie nie zrobi. Na dalszą metę to jest korzystne dla wszystkich, którzy coś mają do gadania. Czyli w uproszczeniu do górnego 1%.
Niekorzystne to wszystko jest dla nas, 99% społeczeństwa. Ale najśmieszniejsze jest to, że sami się na to zgodziliśmy – 10 lat temu były głosy ostrzegawcze, że to wszystko idzie w takim kierunku, ale je powszechnie olano.
Dlatego właśnie cieszą mnie tylko bany zaliczane przez tych, którzy zakrzykiwali ówczesne pojedyncze głosy protestu.