Grzegorz Sroczyński zrobił kolejny świetny wywiad – tym razem z niegdysiejszym guru konserwatystów, Rafałem Matyją. Gorąco polecam [link za paywallem].
W wywiadzie pada interesująca deklaracja, że Matyja poczuł się rozczarowany polską prowincją, o której jako wielkomiejski intelektualista przedtem tylko fantazjował, a wraz z przeprowadzką do Nowego Sącza poznał ją z bliska. W efekcie przestał popierać prawicę.
Zaznacza w wywiadzie, że nie ma w zwyczaju publicznie ogłaszać swoich decyzji wyborczych, ale mówi też, że nie oddał w ostatnich wyborach głosu na żadną opcję prawicową. Plotka mówi, że należy to zinterpretować jako głos na „Razem”.
Matyja atakuje więc jądro polskiej narracji prawicowej, którym jest wyidealizowany obraz „zwykłej Polski” – katolickiej, tradycyjnej, konserwatywnej, gdzie „ojciec Mateusz” na „Plebanii” podejmuje „Złotopolskich”. Ta narracja wydaje mi się główną przyczyną prawicowej dominacji.
Ulegają jej także osoby, które tak poza tym są dalekie od prawicy – np. komentatorzy na moim blogu, którzy powtarzają „nie możemy ich antagonizować” albo „nie odstraszajmy ich mówieniem o związkach partnerskich i uchodźcach”. To rozumowanie prowadzące do naszego tradycyjnego scenariusza, w którym lewica startuje jako Apolityczna Asocjacja Autorytetów.
Odrzucam to rozumowanie, bo chcę lewicy otwarcie przyznającej, że jest lewicą. Ale z drugiej strony zgadzam się, że słabością lewicy jest brak równie silnej kontrnarracji.
Użyłem popkulturowych przykładów, bo przypuszczam, że niezależnie od względów politycznych (jeśli robisz coś dla mediów publicznych, zadzieranie z kościołem to samobójstwo, bez względu na to, która frakcja POP-iSu jest chwilowo u władzy), tę narrację wzmacniają mechanizmy rynkowe.
Kiedyś pisałem tekst o product placemencie. Rozmawiałem do niego z producentami komercyjnej popkultury – nie tej „ambitnej gatunkowej”, którą lubią tutejsi blogobywalcy (wraz z blogogospodarzem), tylko właśnie tego najgorszego chłamu, polskich seriali telewizyjnych i polskich komedii romantycznych, popkultury klasy „Tomasz Kot kontra Babcia Józia”.
Z tych rozmów wyszło mi, że dominujący w naszej polityce podział na „lemingi” i „mohery” ma rynkowe uzasadnienie. Inne towary i usługi reklamuje się w targecie „swojskiej prowincji”, a inne w targecie „wielkomiejskiej klasy średniej”.
Nie ma sensu lemingom reklamować providenta, a moherom miejskiego roweru. Logika kapitalizmu wymusza różnicowanie nas na te dwie grupy (niezależnie od względów politycznych).
To dla nas (w sensie, lewicowo liberalnej cywilizacji śmierci) o tyle zła wiadomość, że o ile każdy lubi babcię Józię, to mało kto lubi mecenasa Zarzyckiego. Jako lemingi, nie lubimy samych siebie – naszego życiowego ideału, „zmień pracę i weź kredyt” (a nie lubimy go tym bardziej, im bardziej nam się to udało zrobić).
Jako lemingi nie mamy dobrej odpowiedzi na moherową narrację. Co przeciwstawiamy serdecznemu uśmiechowi babci Józi? Stereotyp karierowicza, sobka, konformisty, którego w filmie/serialu mógłby grać młody Stuhr albo niemłody Zieliński.
Oba te stereotypy są oczywiście fałszywe. Prawdziwe oblicze polskiej prowincji to nie jest idylla z serii „Gdzie prezes Bromski mówi dobranoc”.
To świat opresji i korupcji. Więcej ludzi ucieka stamtąd tu, niż stąd tam (chyba, że jak Matyja dostaną tam gwiazdorski kontrakt). Ale my nie umiemy tego opowiedzieć.
Najlepsze, na co nas stać, to demonizacja prowincji, jak w thrillerach z serii „przybysz z wielkiego miasta odkrywa, że tam w tym Pierdziszewie to mieszkają same mordercze mutanty, grane zwykle przez Dyblika, albo co gorsza Jurewicza”. W ten sposób blejmujemy wiktima, a przy okazji zrażamy do siebie tych, których teoretycznie chcemy wyzwolić.
Musimy wymyślić dobrą kontrnarrację: uciskany mieszkańcu Międliszewa, Mycisk Niżnych i Obrzydłówka. Nie chcemy ci zrobić krzywdy.
Chcemy cię uwolnić od opresji układu, który tworzą u ciebie w gminie proboszcz, sędzia, wójt i prezes Szpągwa Zbigniew, który se kupił jacht z funduszu socjalnego. Chcemy budować lepszą Polskę, w której owszem, geje będą sobie spacerować za rękę, ale ty będziesz miał lepszą ochronę swoich praw.
I nawet babcia Józia się ucieszy, bo wnuczki ją będą częściej odwiedzać, dzięki rozbudowie połączeń kolejowych. I będzie miała realne szanse na dożycie wizyty u lekarza.
Wszystko to z podatków dupniętych na prezesa Szpągwę. Który na razie sponsoruje PiS oraz księdza proboszcza właśnie po to, żeby tych podatków nie płacić, a w kraju dalej był syf.