Wśród rzeczy, których nie rozumiem w prawicowej publicystyce, jest wieczne narzekanie prawicowych publicystów na samo to określenie. „A dlaczego naszych oponentów nie nazywa się lewicowymi publicystami”, tą skargę widziałem wielokrotnie.
Odpowiedź jest arcyboleśnie arcyprosta. Publicyści o lewicowych poglądach mają w liberalnych mediach status pobytu tolerowanego (mniej lub bardziej niechętnie).
To działa tak, że jeśli – powiedzmy – umiesz dobrze pisać o wyścigach konnych, to ci pozwolą pisać o wyścigach konnych, POMIMO twoich lewicowych poglądów. Od czasu do czasu w relacji z toru na Służewcu może przemycisz jakiś żarcik, że Rekwizyt był na mecie przed Galimatiasem, a więc r>g, całkiem jak u Piketty’ego, wink wink nudge nudge. Trzymaj się swojej działki, to będzie dobrze.
Przez ostatnie ćwierć wieku przemycałem marksistowskie miazmaty w tekstach o wiedźminach i hobbitach. Zresztą Piketty’ego lubię właśnie między innymi za to, że ilustrował swoje tezy nawiązaniami do Balzaka – ułatwiło mi to pisanie o nich.
Czy nie wolałbym mówić wprost, bez takiej maskarady? Pewnie, że bym wolał. I cholernie zazdroszczę Piotrowi Zarembie, Terlikowskiemu, Lisickiemu, wszystkim tym kolesiom, że tak se po prostu mogą być zawodowymi prawicowcami.
Jak fajnie byłoby pracować w jakimś lewicowym odpowiedniku „Do Rzeczy”! Na prawicy zawsze coś było, jak nie „Nowe Państwo” to „Życie z kropką”. Na lewicy? Posucha.
„Przegląd”? Sam swoje pierwsze kroki stawiałem w środowisku, które dziś go wydaje (wtedy wydawali „Sztandar Młodych”, potem przejęty przez Marquarda).
Szybko stamtąd odszedłem, bo gdzieś po roku czułem, że niczego nowego się tam nie nauczę. Wszystkie teksty tłukli pod jeden strychulec. I dalej tak robią.
Nieprzypadkowo „Przegląd” nie wykreował żadnego nazwiska. Felietonistów importował sobie z zewnątrz, nie ma ani przykładu dziennikarza wylansowanego przez „Przekrój”. Jedynym kontrprzykładem jest może Robert Walenciak, ale… no właśnie.
Co by mówić o mediach liberalnych – zawsze były otwarte na indywidualność. Debiutant mógł (i nadal może) tu zrobić karierę od zera, o ile znajdzie swoją niszę.
I to się udawało autorom takim, jak – nie wytykając palcami – Edwin B., Adam W. czy Artur D. Ten się zna na technologiach, tamten na zwierzętach, a siamten na Ameryce Łacińskiej. W uznaniu tych kompetencji, wybaczano im lewicowość.
Prawicowi publicyści nigdy takiej niszy nie potrzebowali. Zawsze mogli po prostu monetyzować swoje poglądy.
Kontrprzykłady lewicowych publicystów „bezniszowych” są – ale nieliczne i naciągane. Przychodzą mi do głowy Grzegorz S., Rafał W. i Jakub M., ale to nie są kariery tak błyskotliwe, jak tych wszystkich Rachoniów czy Karnowskich. To raczej właśnie niechętna tolerancja w mediach liberalnych.
Okazje na przełamanie tego stanu rzeczy były dwie. W pewnym momencie „Krytyka Polityczna” ogłosiła z wielką tromtadracją – w autopromocji oni zawsze byli dobrzy – że uruchamiają własne medium, miało się to nazywać „Dziennik Opinii”. Skończyło się na rebrandingu strony „Krytyki Politycznej”.
Nagle pojawiła się szansa w postaci pomysłu Hajdarowicza na lewicowy „Przekrój”. Nie wiadomo nawet, czy coś mogło z tego wyjść – grunt, że spektakularnie nie wyszło.
Jeśli jeszcze na zebraniu jakiegoś koncernu medialnego ktoś rzuci pomysłem „a może by tak lewicowy tygodnik”, zakrzyczą go od razu „skończy się jak z Przekrojem”. To fiasko odebrało resztki nadziei na zawsze.
Brak lewicowego tygodnika, dziennika, kanału radiowego, czego-faken-kolwiek, prawdopodobnie odpowiadał za to, że SLD rozsypało się jak domek z kart. To ich gigantyczny błąd, że w latach 90. nie uruchomili swojego odpowiednika „Nowego Państwa” czy „Gazety Polskiej”.
Prawicowe media pełnią wobec PiS nie tylko rolę propagandową. Tyle jeszcze pewnie gerontokraci z SLD potrafiliby zrozumieć. Są też jednak platformą sporu, laboratorium nowych idei, sposobem na organizację elektoratu wreszcie (te ich kluby!).
SLD tego nie miało. Platforma też nie, media liberalne nie są „ich” w takim sensie, w jakim Karnowscy są pisowscy. Na czym zresztą przejechali się niejeden Komorowski i Trzaskowski, by kontynuować ten rym.
Sytuacja jest więc niezrównoważona. Mamy bogate i prężne media prawicowe. Mamy biedniejące i zagubione media centrowe, sparaliżowane permamentnym castingiem na lidera protestu (good luck, you gonna need it). I plankton na lewicy.
No, ponarzekałem sobie, a teraz do roboty. „Bomba poszła w górę, teraz wszystko w rękach koni…”