Teksty z serii „co powinna zrobić lewica” wydają mi bezprzedmiotowe jak rozważania o taktyce mundialowej, kiedy jeszcze nie wiadomo nawet, kto przejdzie eliminacje. W tej metaforze są nimi nadchodzące wybory samorządowe.
To po nich zostaną rozdane karty gry o wybory parlamentarne w 2019, a dopiero jak je dostaniemy, nadejdzie czas na licytację i wista. Niedobrze, metafory w sąsiednich akapitach są jak grzyby w barszczu, muszę się odtąd ograniczać.
Jak będzie wyglądało głosowanie do sejmików i czy po przełożeniu na symulowane wybory do Sejmu, wyjdzie z nich samodzielna większość dla PiS? Czy PiS przejmie władzę w jakimkolwiek mieście wojewódzkim? Czy głosy na SLD i Razem rozłożą się raczej jak „6:2” czy „4:3”? Kto zajmie trzecie miejsce w Warszawie? Czy lewica w jakimkolwiek mieście obejmie władzę?
Dopóki nie znamy odpowiedzi, nie ma o czym mówić. A przecież poznamy za miesiąc.
Niezależnie od tych pytań, jedno tylko wiem na pewno. Nie podoba mi się pomysł „wspólnej listy całej opozycji”, którym ekscytuje się prawe skrzydło mojego bąbelka.
Gdyby jakimś cudem taka lista powstała, ja będę głosować na cokolwiek na lewo od niej. Już kiedyś głosowałem na tej zasadzie na Zielonych, którzy dostali coś koło 0,2%. No i super, i tak wolałem Erbel od HGW.
Nie przekonują mnie argumenty, że to potrzebne do obrony demokracji. Nie lekceważę autorytarnych zapędów PiS, ale sama struktura polskiego państwa utrudnia orbanizację.
Nie lubię ani Dudy, ani Morawieckiego, więc nie kibicuję żadnemu z nich podczas przepychanek typu „jak oni mi podłożyli świnię podczas mojego wyjazdu do Australii, to ja im się zemszczę wetem”. A raczej: kibicuję im obu, niech zadają sobie jak najsilniejsze ciosy.
Cieszy mnie sama ta przepychanka, bo to pozostaje ostatnie już z systemu zabezpieczenie z konstytucyjnego systemu „checks and balances”. Nawet jeśli ta sama partia wyhaczy prezydenta i premiera, sama natura obu stanowisk wbija klin między nich.
Duda prywatnie może sobie być większym zamordystą od Morawieckiego (pewnie zresztą jest), ale już parę razy ratował nas przed pomysłami typu zmiana ordynacji wyborczej. Nie z miłości do demokracji, we własnym interesie.
Nie wierzę więc w „polski faszyzm”, najwyżej w „drugą sanację”. Wtedy też nie było „jednego frontu opozycyjnego”, tylko centrolew i centropraw (Front Morges). I pojedyncze miasta rządzone przez socjalistów, jak Łódź, Radom czy Sosnowiec.
Z powyższymi zastrzeżeniami, przejdę do najbardziej palącego dziś pytania. Co z Biedroniem?
Może na niego kiedyś zagłosuję, może nie. Wydaje się naturalnym kandydatem na wybory prezydenckie 2020, ale po drodze będą jeszcze parlamentarne, które znów przemeblują scenę. Kto wie, co się z nich wyłoni.
A na kogo będę głosować w parlamentarnych, a wcześniej w eurowyborach? To zależy od tego, co będzie z partią Razem po wyborach samorządowych.
Jeśli zrobi jakiś Centrolew z Biedroniem, proszę bardzo. Jeśli Biedroń zrobi go z SLD, pomijając Razem, to nie bardzo. W wielki lewicowy obóz, łączący Biedronia, Razem i SLD, na razie nie wierzę, ale wybory samorządowe mogą tu dużo zmienić.
Prywatnie Biedroń budzi we mnie mniej entuzjazmu od Razem. Razem postrzegam jako partię „ludzi mniej więcej takich jak ja”, którzy mówią moim językiem, oglądają te same seriale, mogliby być moimi kolegami z pracy (czasem nawet są/byli).
Biedronia postrzegam jako kogoś z establishmentu, a to – jak wiecie – nie jest dla mnie komplement. Nie umiem go sobie wyobrazić jako kolegi z pracy, kogoś zajmującego równorzędne stanowisko. Za to bez trudu wyobrażam go sobie jako kogoś ważnego z korpowierchuszki, kto mi wydaje polecenia.
Domyślam się, że etykieta „partii wielkomiejskich korpoludków” prawdopodobnie szkodzi razemitom. Nie mam pojęcia. Nie znam się na marketingu, politycznym ani jakimkolwiek.
Nie wiem, co trzeba zrobić, żeby 90% gospodyń domowych wybrało jakiś proszek do prania, albo na kogoś zagłosowało. Może image korpomenadżera to klucz do serc mitycznej klasy ludowej? Duda i Morawiecki też taki mają.
O rety, zwłaszcza Morawiecki! Wszyscy pracowaliśmy pod takim dżokejem powerpointa. Który się potem okazał klaunem excela, ale miało już nie być metafor.
W każdym razie, do mojego nie jest. Oczywiście, rozumiem, że korporacje potrzebują menedżerów, a polityka liderów. Więc nie wykluczam, że zagłosuję (zwłaszcza w jakiejś drugiej turze!), ale entuzjazmu z mojej strony raczej nie będzie.