O co chodzi Unii Europejskiej?

Zgodnie z tradycją blogaska, tytułowe pytanie proponuję rozważać w szerokim kontekście historycznym, w oderwaniu od bieżączki. Pretekst do zadania może być bieżący, kontekst nie.

Tym kontekstem niech będzie dwanaście stuleci prób zaprowadzenia pokoju w Europie. Od czasu Karolingów co kilkadziesiąt lat w rożnych miastach spotykają się dyplomaci i możnowładcy, rysują kreski na mapach i spisują coraz dłuższe traktaty – na prożno.

Z wszystkich tych prób, Unia Europejska jest najbardziej udaną. To jest fakt bezsporny – 61 lat po jej zainicjowaniu traktatem rzymskim (1957), nadal nie było wojny między sygnatariuszami. Czy można to powiedzieć o jakiejkolwiek takiej inicjatywie od czasu traktatu z Verdun (843)?

Tym traktatem spadkobiercy Karola Wielkiego dzielili między siebie imperium, które zaczęło się rozpadać jeszcze za życia jego założyciela. Karol scalił wcześniej istniejące królestwa Neustrii i Austrazji (bardzo lubię ich nazwy, bo brzmią jak coś z fantasy), z których potem przez wiele etapów pośrednich powstaną Francja i Niemcy.

Traktat dzielił imperium między trzech wnuków Karola Wielkiego. Ambitnemu Lotarowi przypadł wąski pasek od dzisiejszego Beneluksu po Włochy. Zgodnie z traktatem, władca tej części (Lotaryngii) z automatu był cesarzem.

Wiadomo, czym się to musiało skończyć – permanentną wojną Neustrii z Austrazją o kontrolę nad Lotaryngią. I w zasadzie tak można podsumować historię Europy Zachodniej do 1945.

Profesja „cesarza rzymskiego” była zawodem podwyższonego ryzyka, bo samo przyjęcie tego tytułu gwarantowało wrogość Bizancjum, Neustrii, Austrazji, papieża, włoskich magnatów, i wuj wie kogo. Ostatnim był nieszczęsny Berengar I, na którym ten tytuł wygasł w 924.

Wznowił go w 962 Otton Wielki, syn Henryka Ptasznika (znanego nam z gry „Return to Castle Wolfenstein”), który prowadził mieszaną politykę wobec Słowian, czasem z nimi wojując, czasem uznając za lenników. Historię Europy Wschodniej można do dzisiaj podsumować jako „Tysiąc lat Hassliebe Słowian i Niemców”.

Tak się zaczęła kolejna idea zjednoczeniowa – cezaropapizmu. Europa Zachodnia teoretycznie stała się rzeczpospolitą chrześcijan, „Res Publica Christiana” – w której wszyscy uznają w sprawach duchowych prymat papieża, a w sprawach politycznych cesarza (elekcyjnego).

W praktyce to nie zadziałało. Papieże ciągle borykali się z antypapieżami, a cesarze z pretendentami.

Ludzie średniowiecza ciągle jednak mieli nadzieję, że uniwersalizm cezaropapieski w końcu jakoś zadziała i zapobiegnie wojnom. Wracała na kolejnych soborach, np. w Konstancji (1414-1418), m.in. za sprawą słynnego udziału Pawła Włodkowica.

Ostatecznie te nadzieje przekreślił trolling tysiąclecia w postaci 95 tez Lutra (1515). Katolicy i protestanci przez pewien czas testowali nowy pomysł na pokój w Europie: wymordowanie tych drugich. Nie udało się, mimo usilnych starań.

Stąd kolejny pomysł: pokoje augsburski (1555) i westfalski (1648), wprowadzające zasady „cuius regio eius religio”. Stawiały dotychczasowy uniwersalizm na głowie (gdy PiS się powołuje na „suwerenność”, mniej lub bardziej świadomie odwołuje się do ładu westfalskiego).

Zastąpienie światopoglądowej wspólnoty cyniczną grą interesów doprowadziło do tzw. „kadryla dyplomatycznego”. Państwa zrywały i zawiązywały „odwieczne sojusze” z dowolnego powodu, mordując się o byle co.

To się skończyło razem z Napoleonem, pierwszym władcą Neustrii od IX stulecia, który sięgnął po tytuł cesarza. Spróbował zjednoczyć Europę pod hasłem Praw Człowieka i Obywatela. I prawie mu się udało… ale jednak prawie.

Kongres Wiedeński w 1815 ustanowił Święte Przymierze, mające przynieść Europie pokój pod hasłami kontrrewolucji i legitymizmu. Ludzie tego nienawidzili i od 1830 obalali ten system w kolejnych powstaniach i rewolucjach (w tym: w Polsce). Ostatecznie szlag go trafił po Wiośnie Ludów.

Po wojnie francusko-pruskiej wytworzył się system, który przyniósł Europie 40 lat pokoju. Trochę przypominał zimną wojnę. Niemcy, Włochy i Austro-Węgry stworzyły blok militarny, którego przeciwwagą była równie silna Ententa.

To była beczka z prochem, która w końcu eksplodowała. Kończący ją Traktat Wersalski teoretycznie miał przynieść pokój (znów na bazie wspólnych wartości), ale okazał się fatalnie skonstruowany. Kolejna eksplozja była jeszcze gorsza.

Potem nadeszła zimna wojna, znów oparta na równowadze wrogich bloków – ale jednocześnie w 1957 ruszyła inicjatywa pokojowo-zjednoczeniowa, którą dziś pan Adrian hejtuje za zakaz sprzedaży żarówek. Otóż nawet gdyby jego krytyka była słuszna (a nie jest), lepszy zakaz żarówek od wojny.

Unia Europejska ma oficjalną listę 11 „ojców założycieli”. Na tej liście aż 9 pochodzi z królestwa Lotara. To nie jest przypadek.

Idea unijna polega na przekreśleniu westfalskiej suwerenności (tak drogiej Kaczyńskiemu). Po prostu jest aż nadto dowodów, że to nie jest sposób na pokój.

Jest też wiele dowodów na to, że wojny handlowe mogą być równie okrutne i krwawe, jak wojny ideologicze. Brak wojen handlowych wymaga zaś wspólnych regulacji.

Europejskie normy dotyczące żarówek czy bananów mogą szokować pana Adriana, bo to nieuk. Ale podobne normy działały jeszcze w średniowieczu, że przypomnę choćby słynny Reinheitsgebot (czyli normę unifikującą skład piwa w całym cesarstwie).

Z pewnością da się wymyślić coś lepszego od obecnej Unii. Tak jak wielu Ojców Założycieli jestem federalistą: docelowo marzę o Stanach Zjednoczonych Europy.

Moja teza brzmi jednak tak: to najlepsze, co w tej kwestii wymyślono od czasu Pax Romana. Ergo, może nie najlepsze z rozwiązań wymarzonych, ale najlepsze z realnie wypróbowanych.

Jeśli ktoś ma inne zdanie, zapraszam do jego przestawienia – acz debiutantów tradycyjnie namawiam, żeby przedtem przejrzeli inne dyskusje.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.