Jak działa ordynacja DHondta

W wielu dyskusjach widzę teraz ludzi wymieniających nazwisko pewnego belgijskiego matematyka jako zamiennik argumentu. Sam okrzyk „D’Hondt”! ma wystarczyć.

Tak bym chciał wiedzieć, o co im chodzi! Gdy pytam, czy potrafiliby zdefiniować tę metodę, oczywiście obruszają się, że NO JASNE, ale jak się dociśnie, to się obrażą, ewentualnie bezmyślnie wkleją hasło z wikipedii (rzecz jasna, polskiej).

Wyjaśnijmy sobie więc to przystępnie. Nazwa metody pochodzi od Victora D’Hondta, który ją opisał (acz to nie on ją wymyślił).

Wyobraźmy sobie, że głosów w danym okręgu padło 100.000 (wtedy łatwo nam będzie zamieniać procenty na tysiące) i że pięć list przekroczyło próg wyborczy, tak jak to było w 2015. Pomińmy 1 mandat mniejszości niemieckiej dla uproszczenia.

Wyobraźmy sobie, że najwięcej głosów dostała partia… nazwijmy ją Zwis (38 tysięcy), a najmniej – ale powyżej progu – partia, dajmy na to, Pezel (5 tysięcy). A wszystkich mandatów z tego okręgu mamy do obsadzenia 20.

Zgodnie z metodą D’Hondta dzielimy te wyniki przez kolejne liczby całkowite (1, 2, 3 itd.) i zapisujemy w tabelce. Wybieramy 20 największych ilorazów i przypisujemy mandaty tym partiom, które te ilorazy miały w odpowiedniej rubryczce.

Partia Zwis miała kolejno: 38.000, 19.000, 12.667, 9.500, 7.600, 6.333 i 5.429. Musi więc dostać 7 mandatów jeszcze zanim choć jeden dostanie Pezel.

Alternatywą jest stosowana kilkakrotnie w Polsce (i popularna na świecie) metoda Sainte-Lague. Tam wyniki dzielimy przez kolejne liczby nieparzyste (1, 3, 5, itd.).

W tej metodzie mamy większy skok pomiędzy kolejnymi ilorazami. Dla Partii Zwis będzie to teraz: 38.000, 12.667, 7.600, 5.429. Czyli wystarczy jej dać 4 mandaty i już jakiś dostaje także nasz biedny Pezel.

Tyle matematyka. Niektórzy chumaniści przypisują tej metodzie jakieś przedziwne własności, w rodzaju „przyznawania głosów partii, które nie przekroczyły progu, partii najsilniejszej”, a nawet „przyznawania jej większości z automatu”.

To bzdury. W praktyce nie ma uniwersalnego przelicznika. Za dużo zależy od różnicy między wynikiem partii #1 i partii #2, oraz od tego, ile partii przekroczyło próg.

Dodajmy, że cały czas rozpatrujemy to na przykładzie jednego okręgu wyborczego. W wyborach do Sejmu jest ich 41. Kolejność będzie w nich różna, w niektórych to właśnie partia Pezel dostanie premię od D’Hondta.

Twierdzenie, że PiS wygrał wybory w 2015 dzięki ordynacji D’Hondta, jest matematycznie nieprawdziwe. W powyższym przykładzie w 20-mandatowym okręgu mandaty rozłożyłyby się tak: 9-6-2-2-1. Czyli: Zwis nie ma większości.

Gdyby wyniki wyborów były geograficznie homogenne, tzn. w każdym okręgu PiS miałby 37,58% głosów, a Platforma 24,09% głosów (itd.), PiS miałby dwieście kilkanaście mandatów.
Musieliby tworzyć koalicję z Kukizem.

Albo mieli cholernie dużo szczęścia, albo mądrze do tego podeszli od strony socjo-matematycznej i skupili się akurat na tych okręgach, na których powinni. Your guess is as good as mine.

Trochę mniejsze znaczenie ma porażka listy ZLEW-TRUP. Jak pamiętamy, dostała 7,55%, ale z powodu samobójczej brawury Millera i Palikota, była zarejestrowana jako koalicja, a więc obowiązywał ją większy próg (i weź tu nie hejtuj jednego z drugim).

Wielu komentatorów wiązało sukces PiS z zagładą lewicy. Matematyka na to nie wskazuje. Podział w 20-mandatowym okręgu, przy uwzględnieniu wejścia ZLEW-TRUP, to 9-6-2-1-1-1. Ten dodatkowy mandat zabierają Nowoczesnej Ryszardzie Petru.

Wejście SLD do Sejmu nie oznacza jednak zupełnie innej ścieżki historii. W koalicji z Kukizem robiliby mniej więcej to samo.

Z zabawy w symulowanie ordynacji – do której PT czytelników serdecznie zapraszam – płynie kilka wniosków.

PIERWSZY: geografia rządzi. W Polsce nie ma „swing states”, ale i u nas do strategii wyborczej należy podchodzić na zasadzie „Łomżę możemy stracić, ale musimy jak najwięcej ugrać w Legnicy”. Od tego zależy, czy te same 35% przełoży się na 220 czy 240 mandatów.

DRUGI: premię D’Hondta zgarnia nie tylko partia numer 1. W powyższym przypadku skorzystałyby pierwsze trzy (tzn. ich procent byłby zaokrąglony w górę).

TRZECI: im więcej list uczestniczy w podziale, tym mniejsze znaczenie ma ta premia. Już przy 6 listach żaden socjogeograficzny trick nie dałby PiSowi 230 mandatów.

CZWARTY: gdyby nawet to liczyć według Sainte-Lague, PiS stworzyłby rząd z Kukizem. Wygrali nie dzięki metodzie liczenia, tylko dzięki dobremu rozłożeniu poparcia na mapie.

Miasta, które mają inne wnioski, niech się wpisują.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

6 komentarzy

  1. Komentarze! (ups, ale coś chyba jednak nie działa).

    A jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie jak leci: fatalnie. No i umarł Sydney Brenner.

  2. Um, a dlaczego te komentarze pojawiły się pod tym postem? Damn. Przepraszam. No nic, wracam pod kamień.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.