Blogobywalcom, którzy rozważają wykupienie abonamentu na HBO GO dla finału „Gry o Tron”, podrzucam kolejny argument. Za chwilę premiera pięcioodcinkowego serialu „Czarnobyl”. Bindżowalny!
Wspominam o tym serialu w swoim tekście w „Wyborczej”, ale nie było tam miejsca na recenzję. Zrecenzuję więc tu.
W tej tematyce uważam siebie za średniozaawansowanego. To było jedno z najważniejszych wydarzeń historycznych za mojego życia, a na dodatek akurat wtedy byłem nastolatkiem pasjonującym się fizyką i chemią.
Czytałem wszystko na ten temat, co mi wpadło w ręce. Było tego sporo, bo cenzura wtedy ogólnie łagodniała, w ZSRR paradoksalnie najszybciej.
Kupiłem sobie wtedy w księgarni radzieckiej na Nowym Świecie (nie umiałbym teraz sobie przypomnieć, gdzie dokładnie była – jakoś tak obok Amatorskiej?) fotoalbum „Czernobylski reportaż”. Komuś pożyczyłem, mam mgliste wspomnienie, że Pewnemu Pisarzowi SF, którzy chciał coś napisać na kanwie.
Serial pokazuje to wszystko z dokumentalną starannością, której oczekujemy po marce „HBO”. Zobaczymy tutaj kadry, wyglądające toczka w toczkę jak słynne, ikoniczne zdjęcia (ewakuacja mieszkańców Prypeci, katastrofa helikoptera w akcji gaśniczej, ruina z charakterystycznym kominem). Niektóre były w tym albumie.
Nawet nie wiem, czy nie wmontowali oryginalnego materiału – na pierwszy rzut oka, scena z helikopterem nie do odróżnienia. W dialogi w każdym razie na pewno wpisane kwestie znane z książek.
Odpowiednie wnętrza i plenery odnaleziono na Litwie. Komunistyczne blokowiska wyglądają podobnie od Rostocku po Kamczatkę. Blokowisko przypominające Prypeć znaleziono na wileńskich Fabianiszkach. A elektrownia bliźniaczo podobna do czernobylskiej działała do niedawna w Ignalinie, makabrycznie blisko polskiej granicy.
Rekwizyty i detale w rodzaju telefonów, mebli, samochodów, nawet krawatów i garniturów, wyglądają mniej więcej tak, jak to zapamiętał człowiek żyjący w tamtym ustroju. Tyle, że w tych garniturach chodzą hollywoodzcy aktorzy i rozmawiają ze sobą po angielsku (choć parokrotnie słyszymy rosyjski, znów w ikonicznych scenach, np. wezwania strażaków).
Osią narracyjną uczyniono współpracę dwóch niepasujących do siebie mężczyzn: chemika Walerego Legasowa (gra go Jared Harris, szerzej znany jako „Angol z Mad Men”) i ministra energetyki Borysa Szczerbyny (Stellan Skarsgard).
Obaj są postaciami historycznymi, Legasow popełnił samobójstwo w drugą rocznicę katastrofy, Szczerbyna zmarł wkrótce po nim (być może w związku ze sporą dawką promieniowania, którą dostał podczas akcji likwidacyjnej).
Ich współpraca pasuje do klasycznego „buddy movie”. Początkowo się nie lubią jak aparatczyk z jajogłowym, stopniowo nabierają do siebie szacunku.
Rolę ich współpracy zdecydowanie tu wyolbrzymiono – tam było więcej aparatczyków i więcej jajogłowych. Zrobiono też trochę innych uproszczeń, typu lekka podmiana chronologii albo połączenie dwóch postaci w jedną.
Nie mam o to żalu. Dzięki tym zabiegom ogląda się ten serial jak pasjonującą, fabularną fantastykę apokaliptyczną. Ta przecież od dawna jest pełna takich wydarzeń: huk, przerażeni operatorzy w pokoju kontrolnym, mroczne korytarze z oświetleniem awaryjnym, wycie syren, kłęby toksycznego dymu, próby ratowania rannych kolegów i ta straszna scena, gdy ktoś w końcu otworzy ciężkie metalowe drzwi i zobaczy, co jest za nimi…
Znamy to z serialu „Stranger Things”. Do licha, znamy to z gry „Half Life”. Opowieść o Czarnobylu można ułożyć z tytułów kolejnych poziomów tej gry („Anomalous Materials”, „Unforeseen Consequences”, „Office Complex”, „Questionable Ethics”, „Surface Tension” i oczywiście „Forget About Freeman!”).
Na załączonym kadrze mamy początek tej tragedii. Inżynierowie Akimow, Diatłow i Toptunow usiłują zrozumieć, co się dzieje.
Usłyszeli huk, budynek się zatrząsł, poleciały szyby. Ale może to tylko wodór, gromadzący się w zapasowym zbiorniku?
Diatłow (na zdjęciu: pośrodku) jeszcze o tym przekonany. To on był szefem, więc jego podwładni, mimo narastających w nich wątpliwości, wykonują jego polecenia, w tym te jawnie samobójcze („chłodzenie nie chce ruszyć, bo widocznie jakiś zawór blokuje obieg, idźcie do reaktora odkręcić…”).
Większość postaci pokazanych w tym kadrze nie dożyje finałowego odcinka. Jak w GoT, ale naprawdę.
” (gra go Jared Harris, szerzej znany jako „Angol z Mad Men”)”
Dla mnie przede wszystkim świetny Anderson Dawes z The Expanse!
@wo
OT: Uprzejmie proszę o decyzję moderacyjną w sprawie mojego komcia tu.
@steelman
O kurczę, w ogóle nie wiedziałem, że część komciów wpada do takiej czeluści! Zgubił Cię nadmiar linków (chyba?). Ale ten OT już nie ma sensu, jeśli Freedom Box przestaje być „free as in beer”, to nie ma sensu.
Oho, zapowiada się ciekawie. Właśnie przed chwilą kupiłem Czarnobyl, instrukcję przetrwania a stosunkowo niedawno czytałem Aleksijewicz, więc się wkręcam.
@wo
Oprogramowanie pozostaje „dwuznacznie” free. Linkowanym produktem jest sprzęt. NB, sprzęt jest „free as in freedom”.
@steelman
To jest vaporware, przecież oprogramowanie – jak pisałem – nadal jest niedokończone, a sam sprzęt owszem, pokazano na konferencji. Może i nawet sprzedadzą kilka sztuk, parę osób sobie kupi i za rok to wyląduje u nich na dnie rupieciarni. Podobnie było z „konsumenckimi drukarkami 3D”, jacyś frajerzy nawet to kupowali, ciekawe kto z nich jeszcze używa.
Księgarnia była tam, gdzie dziś, o ironio, jest sklep Nespresso, przy Nowym Świecie 47. Charakterystyczne witryny z łukami przetrwały na szczęście do dziś.
link to warszawa.wyborcza.pl
@wo
Firma działająca od minimum 20 lat w branży elektronicznej podejmuje decyzję o wypuszczeniu produktu. Inwestuje, robi produkt, reklamuje go i sprzedaje. To oznacz, między innymi, że oprogramowanie jest na tyle stabilne*, że nadaje się na produkt. Wypali, nie wypali, ja tego nie wiem, ktoś w to włożył pieniądze i warte jest to odnotowania kontekście tamtej dyskusji.
*Skończone to nie właściwe określenie większości oprogramowania. Bez żadnych zastrzeżeń można go użyć jedynie w stosunku do oprogramowania kuchenki mikrofalowej albo pralki. Znakomita większość systemów komputerowych jest przystosowana do aktualizacji oprogramowania. Zatem sami twórcy systemów zakładają, że oprogramowanie nigdy nie będzie skończone.
@steelman
„Firma działająca od minimum 20 lat w branży elektronicznej”
Ale nie w konsumenckiej – oferuje ciekawostki dla hobbystów. I tym Freedom Box pozostaje od lat, ciekawostką dla hobbystów.
” To oznacz, między innymi, że oprogramowanie jest na tyle stabilne*, że nadaje się na produkt. ”
Będący ciekawostką dla hobbystów, którzy sobie chcą sami rozkminiać, dlaczego nie działa.
@Albrecht de Gurney
akurat książka Kate Brown wygląda na bardzo naciąganą :/
link to forbes.com
@wo
I według Ciebie to wynika z niestabilności a nie z kształtu rynku na którym wyższe marże uzyskuje się na eksploatacji prywatności użytkowników niż na jej ochronie?
@steelman
„I według Ciebie to wynika z niestabilności a nie z kształtu rynku ”
Aż tak bardzo mnie nie interesuje, dlaczego ten projekt zawiódł. Po prostu, zawiódł. Niczego nie zmieni. Paru hobbystów się pobawi, a potem znudzeni znajdą sobie następne hobby.
@lechp
„akurat książka Kate Brown wygląda na bardzo naciąganą”
Trochę za mało ma pan argumentów do takiej tezy, zwłaszcza że jej pan nie zna. „Ile osób zginęło w wyniku katastrofy” to pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Da się tak powiedzieć w przypadku tych, którzy zginęli z powodu wybuchu lub choroby popromiennej. Poza tym jednak mamy trudny do oszacowania skutek wzrostu liczby zachorowań. Do tego się robi dużo arbitralnych założeń – IAEA/UNSCEAR robi założenia zmierzające do niższych szacunków (równie dobrze można robić inne).
Ale argument ” The vast majority of harm they witnessed was from poverty, dislocation from the collapse of the Soviet Union, and mental health problems created by fears of radiation.” jest już zupełnie bezsensowny. No pewnie, że większość tych pośrednich zgonów nie bierze się z choroby popromienniej. I co z tego? W Fukushimie nawet nikt nie umarł akurat od tego. Ale to inna teza niż „nikt nie umarł/zginął w wyniku katastrofy”.
Radziecka księgarnia na Nowym Świecie znajdowała się mniej więcej w połowie drogi między Świętokrzyską a Alejami Jerozolimskimi. Bliżej Amatorskiej był empik z działem książki radzieckiej.
„A elektrownia bliźniaczo podobna do czernobylskiej działała do niedawna w Ignalinie”
Zaraz, ale dobre kilka lat temu (2011) oglądałem fabularyzowany dokument o tej katastrofie, w którym sceny w elektrowni kręcono on-location, bo pomieszczenia kontrolne były dostępne i nie były skażone. Już nie są dostępne?
@cmos
„Już nie są dostępne?”
Tam nie ograniczają się do pomieszczeń kontrolnych, tam mają np. panoramiczne ujęcie z przelotu helikoptera.
@wo
A to jeszcze jedno pytanie: W tamtym dokumencie pracownicy w pomieszczeniach kontrolnych mieli oprócz kitli (takich jakich używali wtedy i ludzie pracujący w centrum obliczeniowym przy mainframe) takie dość śmieszne czapeczki, z jakimi się nigdy nie spotkałem. Zastanawiałem się wtedy, czy to realizm, czy tak sobie wymyślili do filmu. Czy w filmie który polecasz też noszą czapeczki przy pracy?
@wo
sorry, nie przyjrzałem się zdjęciu – przecież tam mają te czapeczki. Czyli realizm.
nieco offtopikowo – z wizyt w stolicy w dzieciństwie kojarzę księgarnię radziecką na Wilczej? Były dwie, czy źle kojarzę?
Tak swoją drogą, ostatnio w podcaście Nauka XXI wieku był odcinek o energetyce jądrowej, wywiad z dr inż. Andrzejem Mikulskim, specjalistą od bezpieczeństwa jądrowego naszego reaktora w świerku, i coś tam o Czernobylu też było mówione. Z tego co powiedział, to po katastrofie reaktory RBMK mocno zmodernizowano, więc Ignalin nie był już tak niebezpieczny, choć i tak nie spełniał norm zachodnich.
Księgarni radzieckich było więcej, na Nowym Świecie, potem otworzyli tą wielką, nowoczesną na rogu Belwederskiej i Gagarina, ale też księgarnia WNT na Świętokrzyskiej miała rosyjskie książki.
Towarzysze mało się przejmowali prawami autorskimi (wieść gminna głosiła, że jakiejś konwencji nie podpisali) i jak ktoś nie miał dojść na Zachodzie, to tam szukał przekładu z przystępnej cenie.
Książki z ZSRR można też było kupić w księgarni w budynku TPPR na tyłach Hotelu Saskiego oraz w empikach, na pewno w tych na Nowym świecie, w Juniorze i Placach: Komuny Paryskiej oraz Unii Lubelskiej. Na początku lat dziewięćdziesiątych księgarnia z Nowego Światu przeniosła się na Smolną, potem – na Gałczyńskiego.
@Kate Brown
Spotkałem się już z głosami krytycznymi przed kupnem, ale mimo to dam jej szansę.
@Kate Brown
Czy mógłby ktoś powiedzieć coś więcej o zarzutach wobec tej książki?
Czarnobyl wiąże się dla mnie z jakąś dziwną traumą. Urodziłem się kila lat przed katastrofą, słuchałem opowieści o dziwnej chmurze nad Polską a skutek tego był taki, że praktycznie przez całą podstawówkę panicznie bałem się wybuchu jądrowego. Moje dzieciństwo to jeden wielki kryzys kubański. Książkę Brown czytam dosłownie jak horror. Serial wydaje się nawet bardziej przerażający ale i tak nie mogę się go doczekać.
@Kate Brown
Powoli kończę. Wrażenie faktycznie dość słabe. Dużo panikarstwa, epatowania strasznymi epitetami, powtarzania plot. W pewnym momencie replikuje bez śladu krytycyzmu teorię spiskową jakoby w reaktorze doszło do eksplozji nuklearnej a nie wybuchu gazów. Nie jestem fizykiem, ale to mi się już wydaje srogim odjazdem peronu.
A takie zdania jak np. to:
“Stawianie za ciężkie pieniądze elektrowni atomowych w czasie, kiedy z Bliskiego Wschodu płynęła tania ropa, ma sens tylko, jeśli wziąć pod uwagę realia zimnej wojny.”
… to w obliczu tego jak przegrzaliśmy planetę paliwami kopalnymi, nie wiadomo czy jeszcze głupota czy już świadoma dywersja.
@Albrecht de Guerney
Ha! Teraz sobie zdałem sprawę że Kate Brown popełniła też „Plutopię”. Bardzo sobie ostrzyłem zęby na tę pozycję, przeczytałem i… takie samo miałem wrażenie. Pływanie po plotkach, ogólnikach, niezweryfikowanych doniesieniach. A nad całą książką unosił się taki trudny do uchwycenia klimat moralnej paniki antyatomowej.
Póki pisała o nieznanej mi przeszłości, dawało się to czytać – ale w końcówce, gdy przeszła do rekapitulacji i podsumowań, to bardzo wyraźnie było czuć, że ta myśliwy to wcale nie na polowanie tu przychodzi.
Smutek.
Obejrzałem pierwszy odcinek, no i kurde – dobry ten serial jest. Ale wypuszczanie go w takim czasie jak teraz, wydaje mi się problematyczne etycznie – niestety 🙁
Chociaż nie wiem, może pokaże jak dużo rzeczy tam poszło nie tak później – ale jakoś nie robię sobie nadziei.
@Gregolec
No, ja też czytałem „Plutopię”. Ale też przedtem o wypadku w Majaku czytałem bardziej rzeczowe opracowania (polecam „Under the Cloud. The Decades of Nuclear Testing” Richarda L. Millera) i powiedzmy że tam, mimo sensacyjno-reportażowego tonu jednak nie odjeżdżał jej peron aż tak bardzo. I o ile byłem bardzo zły na Aleksijewicz, to teraz oddaję jej sprawiedliwość — nawet jeśli cytuje bzdury bez komentarza, to jednak ciągle jest to cytat i osąd pozostawiony czytelnikowi. A Brown teorie z palca w dupie podaje z autorytetu narratora.
Pierwszy odcinek serialu obejrzałem wczoraj i podobno wrzeszczałem jak przerażone zwierzę. The horror, ale w niczym nie umniejsza mojego przekonania, że atom to nasz jedyny ratunek przed usmażeniem planety, a bardziej naszego gatunku, bo planeta sobie poradzi.
@zefir – pierwszy odcinek doskonały 🙂
Jakoś w temacie nie siedzę głęboko, ale śmiem twierdzić że jakikolwiek nowy reaktor jest technologicznie jakieś 100 lat świetlnych od RMBK 1000, więc powoływanie się na argument Czarnobyla w rozmowie o atomie w Polsce jest jakieś takie nie bardzo.
@currandero
Na moim blogu chyba nie ma przeciwników energii atomowej (mam nadzieję?), ale obawa kol. Zefira jest niestety zasadna, że to może służyć propagandzie nawiedzonych ekologistów.
Nawet nie o to chodzi, że „nowe reaktory” są daleko od RBMK, po prostu nikt tego nie używał nawet gdy w ZSRR je budowano. To był od początku zły projekt, który się prosił o taką katastrofę.
No ja niestety nie wierzę, żeby ktokolwiek w tej debacie schodził na taki poziom merytoryki żeby odróżniać RBMK od Gen III i dalej.
Film pokazujący realistycznie upiorne efekty promieniowania równa się (chociażby) łatwiejsze straszenie odpadami. Zresztą zieloni tej debaty nawet nie podejmują mam wrażenie, to jest komunikacja w tonie „to oczywiste, że to nie ma sensu”.
Tak, zwlaszcza dla Grinpisu to jest absolutny dogmat, a nie debata.
w nowoczesnym mixie OZE nie ma miejsca na atom, reaktora nie da się włączać i wyłączać na żądanie co raczej nie współgra z wiatrakami czy fotowoltaiką
Afaik reaktorowi można bardzo łatwo skręcać i podkręcać output mocy. Oczywiście elektrownie gazowe są super do tego, ale jeśli interesuje nad CO2, to niestety nie rozwiązują problemu.
„To był od początku zły projekt, który się prosił o taką katastrofę” – bardzo mi przykro, ale to bzdura. Tych reaktorów zbudowano 20, wypadek zdarzył się w jednym, z powodu niekompetencji ludzkiej. Litwa używała ich do niedawna, bo na szczęście okazali się odporni na brednie antynuklearne, czego niestety nie można powiedzieć o tej notce (vide wzmianka o „makabrycznej” Ignalinie). Że nie był to najlepszy projekt? Być może, ale jak popatrzeć na zachodnie konstrukcje (choćby takie Windscale) i nie najgorszy. Gdyby zrobić to samo w zachodniej elekrowni, byłoby dokładnie to samo, i nie jest to argument przeciw atomowi, tylko przeciw ludzkiej głupocie.
A co do „Ale argument ” The vast majority of harm they witnessed was from poverty, dislocation from the collapse of the Soviet Union, and mental health problems created by fears of radiation.” jest już zupełnie bezsensowny” to bardzo przepraszam, u nas też wybuchło 10 elektrowni? Dokładnie taki sam spadek długości życia i wzrostu zgonów można zaobserwować na terenach postPGRowskich, i jakoś nikomu nie przychodzi do głowy zwalać to na atom, zamiast na Balcerowicza. Dopisywanie tych śmierci w ZSRR do Czarnobyla to wypisz-wymaluj Wakefield wyszukujący wszystkie przypadki autyzmu by dopisać je do szczepionek…
Wokół RBMK rzeczywiście narosło wiele nieporozumień. Polska Wikipedia zaczyna od oznajmienia że był celem sowieckiego programu produkcji plutonu. Właśnie w przeciwieństwie do Windscale nie był. Był spadkobiercą tego typu prototypów z lat 40 i 50 (Windscale się do nich własnie zalicza), ale nic takiego nie było zamiarem projektowym. Zresztą Bellona śledzi losy odpadów radioaktywnych i akurat z RBMK niczego nie brakuje.
Natomiast był zrobiony po taniości. Od lekkiej wody do otwartej hali celem były oszczędności. Wyszły cztery reaktory w cenie jednego. Uzyskana moc nawet dzisiaj robi wrażenie co dopiero w latach 70. Nawet z tym uproszczonym projektem przemysł radziecki miał problemy braku precyzji.
To prawda, wypadku można było uniknąć postępując z nazdwyczajną wiedzą i przytomnością, ale celem RBMK była również uproszczona obsługa przez lokalnie wykształcone kadry. Niestety procedury nie były jasne i nie eksponowały zagrożeń. Z podobnym problemem mamy do czynienia w wiadomościach bieżących. Istnienie MCAS w uziemionym Boeingu 737-MAX było wymienione w manualu nie dość jasno i nie zachowuje się on zupełnie tak jak tam napisano.
@currandero
„Serial wydaje się nawet bardziej przerażający”
Scena kiedy referują Gorbaczowowi skutki dotarcia lawy do zbiorników pełnych wody…
Może i greenpeace będzie wymagał obejrzenia serialu od wszystkich swoich członków, i rację mają niektórzy, że tylko dołoży do pieca radiofobii, ale jako serial to jest pierwsza klasa. Trudno znaleźć słabe punkty. Szczególnie, że to wschód widziany oczami zachodu oglądany na wschodzie co z reguły kończy się bolesnym krindżem. To smutne, że nie potrafimy opowiadać swoich własnych historii.
@WO
„Serial pokazuje to wszystko z dokumentalną starannością”
Wreszcie obejrzałem. Dziękuję za polecenie, fajny serial. Ale nie można mówić o „dokumentalnej staranności”. O ile wiele przekłamań/przejaskrawień (jak obrażenia popromienne) można pominąć, jako konieczne dla sensacyjności (ot, serial), o tyle miejscami są takie kurioza, że wyklucza to dokumentalność. Dwa przykłady.
1. „Zobaczymy tutaj kadry, wyglądające toczka w toczkę jak słynne, ikoniczne zdjęcia (…) katastrofa helikoptera w akcji gaśniczej (…) czy nie wmontowali oryginalnego materiału – na pierwszy rzut oka, scena z helikopterem nie do odróżnienia”
Scena z helikopterem jest całkowicie inna niż w rzeczywistości:
-nie było już pożaru/dymu (w który wlatywał w serialu),
-nie było „za blisko!” (jak w serialu) a nad,
-nie spadł bo „zabiło go promieniowanie” (jak w serialu) a zawadził o dźwig.
Można to zobaczyć [youtu.be/bvCkH5yLoYo?t=24]
2. Pitolenie, że płód wyciągnął z kobiety promieniowanie (jak w serialu) jest tak głupie, że nie będę uzasadniał.
@invino
„nie spadł bo „zabiło go promieniowanie” (jak w serialu) a zawadził o dźwig.”
W serialu też zawadził o dźwig. Proszę obejrzeć uważnie tę scenę. Że „zabiło go promieniowanie”, to kolega sobie dopisał ze ssania palucha.
A czepianie się, że dla spójności narracji coś przesunięto o miesiąc czy dwa jest już tak głupie, że nie będę uzasadniał, po prostu wytnę.
@invinoveritas
„2. Pitolenie, że płód wyciągnął z kobiety promieniowanie (jak w serialu) jest tak głupie, że nie będę uzasadniał.”
Przecież to jest cytat z wywiadu z Ignatenko, ona sama tak to opisała i dziwnym nie jest, że tak to postrzegała (dziecko umarło, ona nie).
@rozowyguzik
„Przecież to jest cytat z wywiadu z Ignatenko, ona sama tak to opisała i dziwnym nie jest, że tak to postrzegała (dziecko umarło, ona nie).”
Ale w serialu (IIRC) tow. Chomiuk mówi to tak, jakby to był jakiś fakt naukowy. Taki tekst pasuje do książki Aleksijewicz, a nie do postaci uosobiającej zdroworozsądkowość.
O rety, muszę samokrytykę zgłosić:
uosobiającej >> uosabiającej
@olaf
„Ale w serialu (IIRC) tow. Chomiuk mówi to tak, jakby to był jakiś fakt naukowy. Taki tekst pasuje do książki Aleksijewicz, a nie do postaci uosobiającej zdroworozsądkowość.”
Jest postacią fikcyjną, a więc wuj jeden wie, co uosabia.
@wo
„Jest postacią fikcyjną, a więc wuj jeden wie, co uosabia.”
Wg tekstów na koniec finałowego odcinka, fikcyjna Chomiuk to pars pro toto środowisko nukleoników współpracujących z Legasowem. Ta jej duszoszczypatielna gadka to był dla mnie największy WTF moment serialu…
@olafstaave
„pars pro toto środowisko nukleoników”
Nie do końca, oficjalnie jest borgiem środowiska naukowego, ale przecież zahacza po drodze o Aleksijewicz, gdy prowadzi i spisuje wywiady z uczestnikami imprezy. Cytat z Ignatenko nie jest jej jedynym momentem OOC.
@olafstaave
„Wg tekstów na koniec finałowego odcinka, fikcyjna Chomiuk to pars pro toto środowisko nukleoników współpracujących z Legasowem.”
To JEDNA z jej funkcji, ale także widzimy na ekranie jak pełni rolę, którą w rzeczywistości wykonywała prokuratura (przesłuchiwanie bezpośrednich świadków w szpitalu). Legasow i Szczerbyna też przecież symbolizują „naukowca” i „aparatczyka”, wiele scen dla uproszczenia pokazano tak, jakby oni we dwóch podejmowali jakąś decyzję (w rzeczywistości podejmowaną w większym gronie).
@rozowyguzik & wo
No ja rozumiem, uproszczenia uproszczeniami, ale
ten płodowy moment OOC Chomiuk dorzucił do pieca radiofobii więcej mambo-dżamba niż cały serial razem wzięty (pomiaru dokonałem anegdatycznie na mojej żonie). To nie mogli scenarzyści tego już powiedzieć ustami samej Ignatenko? Miałbym troszeczkę łatwiej z dementowaniem. (I tym prywatnym akcentem wnoszę o EOT Chomiuk, więcej argumentów nie mam).
@WO
„W serialu też zawadził o dźwig. Proszę obejrzeć uważnie tę scenę”
Obejrzałem uważniej. Tak, rzeczywiście był dźwig, o niego zahaczył helikopter.
„Że „zabiło go promieniowanie”, to kolega sobie dopisał ze ssania palucha”
Nie do końca ssanie palucha. O tym była cała narracja sceny – dialogi poprzedzające:
„-Przypomnijcie im o odległości.
-Nie mogą lecieć nad ogniem. Minimum 10 metrów.
-Jedynka utrzymaj odległość 10 metrów.
-Przyjąłem. 40… 35… 30…
-Nie, nie, nie! Są za blisko! Jeśli nie będą nad ogniem wiatr zaniesie ładunek. Powiedz im, nie mogą lecieć nad rdzeniem.
-Jedynka jest za blisko, powtarzam, za blisko…” [katastrofa]
(przecież nie chodziło o za bliski dźwigu, tylko rdzeń – bo…? Potem jeszcze niemiecki robot zabity promieniowaniem)
Upewniłem, się w google czy to tylko ja tak odebrałem. Ale nie, np w GW było „Inny przykład to promieniowanie, które powoduje natychmiastową awarię helikoptera ? ani nie miało to miejsca w rzeczywistości, ani nie było możliwe”.
Ale jeszcze raz: tak, co do dźwigu nie miałem racji – chował się w dymie (którego nie było w rzeczywistości). Na wszelki wypadek przepraszam.
„A czepianie się, że dla spójności narracji coś przesunięto o miesiąc czy dwa jest już tak głupie, że nie będę uzasadniał, po prostu wytnę””
Nie wiem do kogo to, bo nie zamierzałem się tego czepiać – to oczywisty chwyt, który określiłem: „jako konieczne dla sensacyjności (ot, serial)”. Fakt, powinienem ładniej: „dla spójności narracji”.
@invinoveritas
Dossał to sobie kolega z palucha – inna sprawa, że faktycznie nie powinien był latać bezpośrednio nad odsłoniętym reaktorem. Te dodatkowe ograniczenia możliwości manewru prawdopodobnie przyczyniły się do zawadzenia o dźwig. A że w Google znajdzie pan różnych idiotów, to żadne odkrycie.
@WO
„faktycznie nie powinien był latać bezpośrednio nad odsłoniętym reaktorem. Te dodatkowe ograniczenia możliwości manewru prawdopodobnie przyczyniły się do zawadzenia o dźwig”
Nie było żadnych ograniczeń (w rzeczywistości): latali nad i zrzucali. Nic się nie przyczyniło.
„A że w Google znajdzie pan różnych idiotów, to żadne odkrycie”
To akurat był:
* Dr inż. Andrzej Strupczewski – wiceprezes Stowarzyszenia Ekologów na rzecz Energii Nuklearnej SEREN, przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa Jądrowego i rzecznik energetyki jądrowej w Narodowym Centrum Badań Jądrowych, ekspert ds. bezpieczeństwa jądrowego Komisji Europejskiej i Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA).
@invinoveritas
„Nie było żadnych ograniczeń (w rzeczywistości):”
Bzdura.
„To akurat był:”
…a także ludzi, którzy nieuważnie oglądali oraz upierdliwych nudziarzy, których komcie będą wylatywać.