Jak wielokrotnie pisałem, staram się oddzielać ocenę dzieła od personalnej sympatii do autora, a zwłaszcza od jego poglądów. Wiem, że tak do końca to nie jest możliwe, dlatego piszę tylko, że się staram.
Chciałem to przetestować na książkach kryminalnych, które J.K. Rowling pisze jako Robert Galbraith. Ta pierwsza, „Wołanie kukułki”, nawet mi się spodobała – ale nie tyle, żebym od razu sięgnął po sequel.
Zrobiłem to dopiero teraz, bo chciałem przeczytać czwartą część i samodzielnie ocenić, czy rzeczywiście objawia się w niej transfobia autorki. I już w drugim tomie znalazłem taką transfobię, że oskarżenie nie ma więcej pytań.
Ponieważ to kryminał, to postaram się pisać bez spojlerów. Niestety sama ta świadomość, że autorka ma obsesję na punkcie osób trans, już spojluje pewien wątek.
Występuje tam ktoś przedstawiający się imieniem – dajmy na to – Stella, kto wprawdzie chodzi w sukience i bierze hormony, ale w papierach ma imię Steven (imiona zmieniłem). Ten ktoś jest ucieleśnieniem najdurniejszych stereotypów sprzed kilkudziesięciu lat.
Jak wiemy z „Milczenia owiec” facet przebierający się za babę to musi być jakiś psychol. Tym bardziej niebezpieczny, że zaatakowana osoba nie spodziewa się po kobiecie takiej siły i zręczności (mniej więcej takimi słowami informuje nas o tym narrator).
Obrońca J.K. Rowling powiedziałby może, że to nie jest pogląd autorki, tylko bohatera. Nie mamy tu jednak klasycznego MPOV, tylko trzecioosobowego narratora wszechwiedzącego. Zazwyczaj informuje nas o tym, co zachodzi w głowie jednego z bohaterów, ale kiedy mu jest tak wygodniej, stosuje klasyczne „little did he know”: „gdyby wtedy wyjrzał przez okno, zobaczyłby, że ktoś na niego czyha”.
Nie lubię tej formy w kryminale, bo jest niekonsekwentna. Czemu od razu nie napisać „little did he know, że zabił kamerdyner?”.
Przy tej formie argument „to nie są poglądy autorki” wypada słabo. Tym bardziej, że transfobia pasuje do ogólnej logiki świata przedstawionego w „Jedwabniku”.
Już w „Harrym Potterze” można było zauważyć, że Rowling ma problem z konstruowaniem wątków miłosnych. Akcja działa się głównie wśród dzieci, więc nie rzucało się to w oczy, ale jeśli przeanalizujemy relacje między dorosłymi – wyglądają dziwnie.
Małżeństwa są tu albo niestabilne, albo patologiczne i i/lub nieszczęśliwe. Mamy teoretycznie wyjątek w postaci Weasleyów, ale co ich łączy, co oni w sobie widzą, tego nie wie nawet wszechwiedzący narrator. A jeśli wie, to nam nie mówi.
Jeśli narrator pokazuje nam namiętne uczucia, towarzyszy im przemoc, destrukcja i resentymenty, jak w tym całym high school drama Potter/Evans/Snape/Black. Miłość rozumianą jako bezinteresowne pragnienie szczęścia drugiej osoby Rowling umie opisywać tylko w relacji matka-dziecko, a i tu jest często jednostronna.
Byłem kiedyś na czymś w rodzaju konferencji J.K. Rowling, na której wyraziła ona swoje zaskoczenie pojawieniem się „fandomu Malfoya”. „Nieuważnie czytali” – narzekała.
A może jednak to ona nieuważnie pisała? Tak jakoś wyszło, że najbardziej wyraziste postacie w tym cyklu to postacie negatywne. Reszta pokazana jest jako wariaci, nieudacznicy, zdrajcy, obłudnicy, nieludzie, a w najlepszym wypadku nudziarze.
Rozumiem, że intencją autorki było potępienie rasizmu i klasizmu Malfoyów, Blacków, Lestrange’ów itd. Ale ich racje opisywała z taką pasją, a racje postaci pozytywnych z takim brakiem przekonania, że sama się stała swoim misaimed fandomem.
Najlepszy dowód, że jej książki spopularyzowały ucieleśnienie brytyjskiego przemocowego klasizmu, czyli „szkoły z internatem”. Od początku słyszymy teksty w stylu „ludzie giną na tym turnieju, Harry”. Jaki kochający rodzic wysłałby swoje dziecko do takiej szkoły?
Zrobiłby to klasistowski snob. Taki jak dentysta wysyłający dziecko do Eton w idiotycznej nadziei na przyjaźń z diukiem.
Kryminały Galbraitha dzieją się w świecie dorosłych, a tutaj to widać wyraźniej. Głównymi bohaterami są, jak wiadomo, prywatny detektyw Cormoran Strike, który stracił pół nogi na wojnie i jego młodziutka asystentka Robin, którą mu przydzielono z powodu pomyłki w pośredniaku.
W pierwszej części podobali mi się, jako symbole cynicznego pokolenia X i milenialnej prekaryjności. A może wtedy jeszcze lubiłem Rowling i chciałem rozstrzygać wątplwości na jej korzyść?
Bo w „Jedwabniku” oboje mnie wkurzają. Mizantropia Cormorana działa mi na nerwy – nikogo nie lubi, a najbardziej tych, którzy próbują być dla niego uprzejmi.
Chociaż Robin teoretycznie ma być pokazana jako osoba ambitna i inteligentna, ilekroć narrator opisuje jej monologi wewnętrzne, wychodzi na słodką idiotkę, której nie wiadomo o co chodzi. Cormoran traktuje ją jak szmatę, ona się na to zgadza – zamiast szorstkiej przyjaźni mamy studium mobbingu.
Ich relacja przypomina obecne skandale ze świata teatru. „Nauczysz się przy mnie tego zawodu, mała, ale to wymaga ciągłego poświęcenia, czy jesteś gotowa?”. I wszechwiedzący narrator opisuje to z aprobatą, że tak ma być.
Cormoran jest po nieszczęśliwym, przemocowym związku z niejaką Charlotte, z którą był szesnaście lat z przerwami, ze zdecydowaną przewagą przerw – jak sam dodaje. Z jego wspomnień wynika, że ich związek polegał głównie na tym, że ona w niego rzucała ciężkimi przedmiotami, a on jej odpłacał przemocą psychowerbalną.
Czy coś im w tym związku tak poza tym sprawiało wspólną przyjemność? Nie wiadomo. Wszechwiedzący narrator o tym nie mówi.
Robin z kolei jest w związku z niejakim Matthew, którego poznała jeszcze jako dziecko. Wyrośli na atrakcyjnych nastolatków, byli piękną parą, więc pod presją rodzin zaręczyli się.
Wszechwiedzący narrator mniej więcej wie, co Robin widzi w Matthew, ale to żenujące. Jest przystojny, ma wyrazistą męską szczękę – i właściwie tyle ma zalet.
On też traktuje Robin jak szmatę. Nie wiadomo, co on w niej widzi, ale wygląda na to, że to nie problem, bo jeszcze w narzeczeństwie ustawił sobie życie tak, że spokojnie może ją zdradzać mówiąc, że w pracy go coś zatrzymało.
Cormoran Strike, jako prywatny detektyw, często wynajmowany jest do śledzenia niewiernych małżonek i małżonków. Widzimy tutaj wiele popieprzonych związków, w których ewidentnie ktoś jest z kimś dla pieniędzy albo dla biustu (skądinąd sztucznego).
Związków szczęśliwych widzimy niewiele i opisywane są zawsze bez entuzjazmu. Szczęśliwi małżonkowie są nudziarzami, z którymi Cormoran nie umie znaleźć wspólnego tematu, a w dodatku drażnią go ich rozwydrzone bachory.
Oczywiście, to postawa Cormorana, a nie narratora. Ten się nie dystansuje, a potrafi kpić z wewnętrznych monologów Robin, np. zderzając jej naiwne wyobrażenia z czymś, co za sekundę im zaprzeczy.
W innych sytuacjach od Cormorana też się dystansuje, choćby przez wspomniane „little did he know”. Nigdy tego nie robi, żeby się odciąć od niechęci, którą detektyw odczuwa wobec szczęśliwych małżeństw i ich dzieci.
Cormoran jest ubogi, co narrator nieustannie podkreśla z pewną ostentacją. W związku z tym nie stać go na samochód. Mimo inwalidztwa musi więc ciągle jeździć metrem.
Narrator opisuje te podróże z absurdalną drobiazgowością, że wsiadł na tej stacji, a na tamtej przesiadł się z tej linii do tamtej. Widać, że Rowling do każdej podróży Strike’a zrobiła risercz z jakimś programem do wyznaczania trasy.
Nie zrobiła jednak wizji lokalnej. Skąd o tym wiem?
Otóż w miarę rozwoju wydarzeń, Cormorana coraz bardziej boli urażone kolano. W końcu puchnie mu tak, że nawet nie może do niego przymocować protezy.
W związku z tym parokrotnie wszechwiedzący narrator informuje nas o smutku, jaki Cormoran odczuwa patrząc, że będzie musiał przejść paręset metrów po płaskim. Na przykład: przejść na drugi koniec peronu metra.
Z jakiegoś powodu zupełnie mu jednak nie przeszkadza charakterystyczna cecha londyńskiego metra, którą ja z kolei dobrze znam, bo przed pandemią trochę się zdążyłem napodróżować z ciężką walizką.
Tą cechą są SCHODY. Często oblodzone, bo te stacje bywają odkryte.
Otóż Cormoran Strike, podobnie jak wszechwiedzący narrator, schodów w londyńskim metrze po prostu nie zauważa. Wierę, teleportuje się na nich proszkiem fiuu.
Ciekawe, kiedy Rowling ostatni raz jechała metrem? Albo piła piwo w pubie?
Opisuje te czynności z absurdalną drobiazgowością, jakby to były przygody magicznych bestii w krainie fantazji. „Rzucił kolejne zaklęcie Pintus Londonpridus”.
Ta drobiazgowość jest jednak dziwnie niepełna, jakby to też opisywała ze zdjęć. W efekcie londyńskie metro nie ma tutaj nie tylko schodów, ale i bramek i kas biletowych.
Nigdy nie mamy sceny typu „Już na stacji Cormoran uświadomił sobie, że zapomniał doładować Oystera. Zaklął. Zaklął ponownie, gdy sobie uświadomił, że nie ma jak doładować – nie miał przy sobie gotówki, a jego jedyną kartę już wczoraj terminal odrzucił z powodu przekroczenia limitu”.
Bywały w moim życiu chwile może nie zaraz biedy, ale powiedzmy, przewlekłych problemów z płynnością. Zdaje się, że właśnie wracają. Nie jestem więc ekspertem od biedy w sensie socjalnym, ale coś tam wiem o takiej, jakiej doświadczają Cameron i Robin.
To nie polega na tym, że co chwila wzdychasz „ach, jaki jestem biedny” (jak bohaterowie tej książki), tylko na codziennym kombinowaniu: ile mogę wyjąć z bankomatu, które wezwanie do zapłaty może poczekać, „skąd pożyczyć sto mrówenów”.
Ilekroć Cormoran Strike za coś płaci, płaci gotówką. W roku 2014 to trochę nienaturalne.
Ile ma na koncie osobistym? Zero? A to burżuj! Debet? Jaki i ile go miesięcznie kosztują odsetki? Jeśli on tego nie wie, to niech mi nie mówi, że jest ubogi.
Doprawdy, już Remigiusz Mróz zgrabniej opisuje problemy z płynnością Tomasza Oryńskiego. Lepiej też konstruuje intrygę kryminalną (to moim zdaniem powiązane).
Intryga w „Jedwabniku” jest straszna. Na początku Cormoran Strike zostaje wynajęty przez żonę pewnego pisarza, który zaginął. Żona przypuszcza, że znów się zaszył w jakimś hotelu, jak robił to już wiele razy przedtem.
Chociaż Strike potrzebuje pieniędzy (czy już wspomniałem, że jest ubogi?), ze słabo uzasadnionych przyczyn bierze tę niedochodową sprawę, odrzucając te dochodowe. Kilkaset stron dalej w jednym z najbardziej zaskakujących zwrotów akcji w dziejach kryminału okazuje się, że pisarz nie żyje. I nie mówcie mi, że to spojler.
Pisarz był narcystycznym dupkiem, podobnie jak wszyscy jego znajomi i wspołpracownicy. Wdowa jest idiotką. Strike odkrywa to na początku śledztwa, pozostaje mu już tylko ustalić, kto z nich był dupkiem zbrodniczym.
Mam wrażenie, że tworząc tę galerię niesympatycznych postaci, Rowling chciała się zemścić na londyńskim światku literackim. W efekcie wyszła jej powieść, w której dupek prowadzi śledztwo w sprawie dupka zamordowanego przez kogoś z kręgu dupków.
Lektura jest męczarnią. Nie kibicujemy bohaterom, a sama zbrodnia też niespecjalnie intryguje, bo Strike w trakcie śledztwa ustala, że zamordowany dupek od lat się o to prosił. Nikt go nie żałuje, a jego śmierć jest wszystkim na rękę. To na ch… drążyć temat?
Jak już pisałem, po „Jedwabnika” sięgnąłem już po aferze z transfobią Rowling. Początkowo rozstrzygałem wątpliwości na jej korzyść („na pewno nie o to chodzi, może niechcący użyła niewłaściwego przyimka?”).
Przeszło mi, gdy przeczytałem jej długi esej, w którym straszyła mężczynami, którzy zadeklarują się jako trans-kobiety, żeby podglądać „prawdziwe” kobiety w łazienkach i przebieralniach. To było jak „nie jestem arachnofobem, po prostu boję się tych cholernych pająków”.
„Jedwabnik” pomógł mi zrozumieć ten paradoks. Tę książkę napisał ktoś głęboko przekonany, że Wszyscy Kłamią, zwłaszcza gdy chodzi o seks, miłość, pożądanie.
To spójne z tym esejem. Rowling wprawdzie deklaruje tam współczucie i wsparcie dla osób dotkniętych „dysforią genderową”, ale wygląda to tak: współczu współczu, wspieru wspieru, ale to przecież rzadkie przypadki, a teraz przejdźmy do tego, co naprawdę istotne: mężczyzn przebierających się za kobiety w zbrodniczych intencjach.
Nie wiem, kiedy ostatni raz miliarderka korzystała z publicznej przebieralni razem z nami, plebejuszami. Pewnie pojechała na basen metrem, a potem poszła do pubu „Ye Olde Workmens Classe Inn”.
Scenariusz, w którym ktoś się przebierze za kobietę po to, żeby podglądać kobiety w szatni, wydaje mi się idiotyczny jak kryminalna intryga „Jedwabnika”. A co z gejami i lesbijkami?
Czy Rowling się nie boi, że te grupy od stuleci na bezczela mogą poglądać współprzebierających płci tożsamej? KTOŚ POWINIEN TEGO ZABRONIĆ!
Sam teraz nie wiem, czy „Jedwabnik” naprawdę jest skokowo gorszy od „Wołania kukułki” – czy tylko przestałem rozstrzygać wątpliwości na korzyść autorki. I się nie dowiem, bo „Jedwabnik” trwale odebrał mi ochotę na dalsze kontakty z twórczością Roberta Galbraitha.
„Pewnie pojechała na basen metrem, a potem poszła do pubu „Ye Olde Workmens Classe Inn”.”
Z podziękowań w „Zabójczej bieli”
—————————————-
Wielu ludzi pomogło mi poznać różne miejsca odwiedzane w tym tomie przez Strike’a i Robin, dzieląc się ze mną swoim doświadczeniem i wiedzą. Jestem ogromnie wdzięczna następującym osobom: Simonowi Berry’emu i Stephenowi Fryowi, którzy zabrali mnie na wspaniały i niezapomniany lancz w Pratt’s oraz umożliwili mi przejrzenie księgi zakładów; posłance Jess Phillips, która bardzo mi pomogła, oprowadzając mnie zarówno po Izbie Gmin, jak i po Portcullis House, i wraz z Sophie Francis-Cansfield, Davidem Doigiem oraz Ianem Stevensem odpowiedziała na niezliczone pytania dotyczące życia w pałacu westminsterskim; baronowej Joannie Shields, która była niezwykle uprzejma i poświęciła mi mnóstwo czasu, oprowadzając mnie po Ministerstwie Kultury, Mediów i Sportu, a także odpowiedziała na wszystkie moje pytania i umożliwiła mi wizytę w Lancaster House; Racquel Black, która ogromnie mi pomogła, zwłaszcza robiąc zdjęcia, gdy mnie wyczerpała się bateria; Ianowi Chapmanowi i Jamesowi Yorke’owi, którzy zorganizowali mi fascynujące zwiedzanie Lancaster House; oraz Brianowi Spannerowi za wycieczkę na Horse Isle.
——————————
Jak widzisz metra tam nie ma 😀
Za to ten The Pratts
” Robin otwierała i segregowała pocztę. Gdy przekazał jej, jak zakończyła się rozmowa, wyszukała dla niego w internecie informacje na temat Pratt’s.
– Nie przypuszczałam, że takie miejsca wciąż istnieją – powiedziała z niedowierzaniem, po tym jak przez minutę czytała informacje na stronie.
– Jakie miejsca?
– To klub dla dżentelmenów… bardzo torysowski… Kobiety nie mają tam wstępu, chyba że zaproszone na lancz jako goście członków klubu… i żeby „uniknąć zamieszania – czytała Robin z Wikipedii – wszystkich pracowników obsługi nazywają tam George”.
– A jeśli zatrudnią kobietę?
– Wygląda na to, że zdarzyło im się to w latach osiemdziesiątych – poinformowała Robin z miną wyrażającą coś pomiędzy rozbawieniem a dezaprobatą. – Nazywali ją Georgina.”
@rpyzel
Podobnie jest w „Jedwabniku”. Nie mam ebooka, żeby z niego wygodnie przeklejać, ale tam Strike rozmawia z redaktorem redagującym książki denata (dupkiem, alkoholikiem, złym mężem itd.) w restauracji, która kiedyś była takim klubem i opisana jest z detalami po ewidentnej wizji lokalnej. Parę razy odwiedza też puby i charakterystyki tych pubów są właśnie jak na podstawie zdjęcia (np. nie wiadomo w ogóle jak się odbywa płatność, piwa się pojawiają magicznie w rękach Robin).
Galbraitha nie czytałem, po notce mogę rzec: holy shit. Pamiętam jak podobał mi się „Trafny wybór” (który uznałem za jej najlepszą literacko rzecz), z całym swoim sarkazmem i pesymizmem. Rozumowałem wtedy w ten sposób, że po zakończeniu Pottera (w którym widać było elementy dosyć ponurej wizji społeczeństwa i polityki, co można było traktować jako „Sapkowskiego light”) może już pisać bez wewnętrznej cenzury.
„Rozumiem, że intencją autorki było potępienie rasizmu i klasizmu Malfoyów, Blacków, Lestrange’ów itd. Ale ich racje opisywała z taką pasją, a racje postaci pozytywnych z takim brakiem przekonania, że sama się stała swoim misaimed fandomem.”
A to akurat średnio widzę. Podczas lektury przeszkadzało mi, że funkcjonowanie Slytherinu nie mam większego sensu, równie dobrze można by od razu otworzyć wydział czarnej magii. W 2012 roku pisałem tekst o Potterze, z powodów czasowych nie mogłem sobie powtórzyć oczywiście cyklu w całości, więc jedną z zastosowanych taktyk było czytanie wszystkich dialogów w książce. Z takiej perspektywy widać np. jak karykaturalną postacią jest Malfoy. Przez cztery tomy wszystkie jego kwestie zawierają coś podłego albo odpychającego, dopiero w „Zakonie Feniksa“ pojawiają się pierwsze próby humanizacji (konsekwentnie dokończone dopiero piórem Jacka Fincha w „Przeklętym Dziecku“). Powiedziałbym, że antyrasizm u Rowling był naskórkowy, a bardziej interesowały ją antagonizmy klasowe. Korzystając z notkowej linii interpretacyjnej, można powiedzieć, że portret klasy wyższej w cyklu to zemsta za lata biedy i rządów Torysów. Znałem kiedyś czytelniczkę, która serio kibicowała Śmierciożercom. Jej uzasadnienie? Słowa Voldemorta: „Nie ma dobra i zła, jest tylko władza i potęga.“ Ciężko to uznać za jakąś głęboką filozofię. IMO siłą Pottera było to, że rezonował bardziej na poziomie emocjonalnym niż ideowym. Co w przypadku kultury popularnej jest jak najbardziej zrozumiałe.
„Przeszło mi, gdy przeczytałem jej długi esej, w którym straszyła mężczynami, którzy zadeklarują się jako trans-kobiety, żeby podglądać „prawdziwe” kobiety w łazienkach i przebieralniach.“
Ale czy to nadal nie jest rozstrzyganie wątpliwości na korzyść? Słowa o podglądaniu albo nie ma, albo ja go nie potrafię w tym momencie znaleźć. W najbardziej drażliwym fragmencie mowa jest oględnie o wchodzeniu mężczyzn w kobiecą przestrzeń. („So I want trans women to be safe. At the same time, I do not want to make natal girls and women less safe. When you throw open the doors of bathrooms and changing rooms to any man who believes or feels he’s a woman (…) then you open the door to any and all men who wish to come inside. That is the simple truth.“) Natomiast w kontekście poprzedzających akapitów mamy dosłowne odwołania do przemocy fizycznej.
„I managed to escape my first violent marriage with some difficulty, but I’m now married to a truly good and principled man, safe and secure in ways I never in a million years expected to be. However, the scars left by violence and sexual assault don’t disappear, no matter how loved you are, and no matter how much money you’ve made. My perennial jumpiness is a family joke – and even I know it’s funny – but I pray my daughters never have the same reasons I do for hating sudden loud noises, or finding people behind me when I haven’t heard them approaching.
If you could come inside my head and understand what I feel when I read about a trans woman dying at the hands of a violent man, you’d find solidarity and kinship. I have a visceral sense of the terror in which those trans women will have spent their last seconds on earth, because I too have known moments of blind fear when I realised that the only thing keeping me alive was the shaky self-restraint of my attacker.“
Czyli: jestem ofiarą przemocy, przeżyłam być może dlatego że napastnika ledwie-ledwie hamował fakt mojej ciskobiecości. Potem jeszcze jest jeden akapit, pełniący rolę pierwszej połowy „Nie jestem transfobką, ALE..“ Nawet się zaczyna od słów „I believe the majority of trans-identified people not only pose zero threat to others“. Ale zaraz potem jest ten tekst o przebieralniach, a po nim uzasadnienie dla zabrania głosu w obciążającyh twitach: „On Saturday morning, I read that the Scottish government is proceeding with its controversial gender recognition plans, which will in effect mean that all a man needs to ‘become a woman’ is to say he’s one. To use a very contemporary word, I was ‘triggered’. (…) I spent much of Saturday in a very dark place inside my head, as memories of a serious sexual assault I suffered in my twenties recurred on a loop. That assault happened at a time and in a space where I was vulnerable, and a man capitalised on an opportunity. I couldn’t shut out those memories and I was finding it hard to contain my anger and disappointment about the way I believe my government is playing fast and loose with womens and girls’ safety.“
„Serious sexual assault.“ Nawet przy życzliwej interpretacji wygląda to bardzo źle.
„fandomu Malfoya” W obronie Rowling, muszę stwierdzić, że to dosyć popularne zjawisko. Nie ważne czy chodzi o anime, komiks czy serial netfliksa to większość tytułów ma fanki podniecające się jakimś edgy boyem. W skrajnych przypadkach niektóre są zafascynowane seryjnymi mordercami i sprawcami masowych mordów.
Argumenty zawarte w eseju Rowling są oburzające i obraźliwe wobec osób trans ale są w sumie typowe dla feministek przekonanych o wyjątkowości kobiecości. Argument, że kobietą trzeba się urodzić jest jakimś chorym seksizmem (płciowym klasizmem?) – podziałem na płeć lepszą i gorszą i brakiem możliwości zmiany swojej kategorii przypisanej przez los w dniu narodzin. Naprawdę, nie ma nic wyjątkowego w byciu kobietą tak samo jak nie ma nic wyjątkowego w byciu mężczyzną i wszelkie próby zablokowania możliwości zmiany płci poprzez np. ogłoszenie tego na twitterze jak ostatnio Elliot Page, jest zamachem na naturalne prawo każdego człowieka do wyboru swojej własnej płci. Czy ona naprawdę sądzi, że to prawo będzie nadużywane przez mężczyzn, którzy tak naprawdę nie czują się kobietami? Jeśli tak, to jest to właśnie doskonały dowód na płciowy klasizm Rowling i innych radykalnych feministek, uważających mężczyzn za płeć gorszą, możliwą do takich czynów. Trochę więcej wiary w mężczyzn Pani Rowling!
PS. Moj ulubiony Richard K. Morgan też niestety padł ofiarą wirusa Rowling i od jakiegoś czasu na swoim blogu wyraża dla niej poparcie, czyli lży osoby trans.
Obawiam się że natężenie chujowości związków tylko rośnie w kolejnych tomach cyklu, w najnowszym miałem non-stop takie wrażenie „czy z heterykami wszystko w porządku?”. Nawet pokazywany wcześniej jako takie „działające małżeństwo” związek przyjaciół Strike’a okazuje się mieć chujowo-przemocowawe momenty. Oraz oczywiście w najnowszym jest seryjny-morderca-crossdresser i jest podany „patrzcie, tutaj jest realny seryjny morderca który się przebierał za kobiety”. No owszem, było takich nawet dwóch. I setki innych. Ten wybór dużo mówi o Rowlings.
Ogólnie kiedy ktoś jedzie słowo w słowo wyciągniętą z zadniego otworu moralną paniką skrajnej religijnej prawicy to powinien się zastanowić dlaczego to robi.
No ale jak ktoś odniesie megasukces finansowy to jego zdolności do autorefleksji zazwyczaj się kurczą.
W roku ZOZO na całym świecie obskurancka prawica rośnie w siłę, a największym kraju Zachodu odchodzi w zasadzie jawna próba puczu, którą wspiera większość polityków jednej z dwu partii. Jednym z głównych tematów elit intelektualnych lewicy tegoż Zachodu, już od miesięcy zaprzątającym jej uwagę, jest kwestia, czy jedna z nielicznych miliarderek stojących, biorąc pod uwagę całokształt, po „naszej” stronie spełnia czy nie spełnia taką czy inną definicję transfobii.
To tak à propos zdolności do autorefleksji.
Było do przewidzenia, że jak Orliński machnie notkę o transfobii Rowling to ktoś prędko odleci w rozważania o „głównych tematach elit intelektualnych lewicy” ale wciąż wesoło to widzieć zielono na czarnym. Za tydzień ma wyjść specjalny numer Le Monde Diplomatique w całości poświęcony transfobii w 38 rozdziale ósmego tomu Harry Pottera, gorąco polecam.
w roku ZOZO usenetowe zombie straszą w komciach na blogach uuuuu
Cóż, gdyby zmieniając tematykę blogonotek mógł obalić Trumpa, Kaczyńskiego czy Orbana to bym oczywiście to zrobił, ale…
O co chodzi z tym ZOZO? o golfa? „The Zozo Championship is a professional golf tournament in Inzai, Chiba Prefecture, which is located in the Greater Tokyo Area of Japan.”
Nie chcę zaczynać świętej wojny, ale obiły mi się o oczy ostatnio fragmenty Ready Player Two i o borze, jest jeszcze gorzej.
@mrw „w roku ZOZO usenetowe zombie straszą w komciach na blogach uuuuu”
Mówił Ci już ktoś, że wyglądasz jak Bruce Willis w „Szóstym zmyśle”? TYLKO BŁAGAM, NIE OGLĄDAJ DO KOŃCA
@wo
Najmocniej przepraszam, ostatnie, co chciałbym robić, to namawiać Cię do zmiany tematu notek. Nie mam postulatów. Bo cała ta historia to w sumie superciekawy temat, tylko jakoś mi się jego ważność rozmija z momentem historycznym.
@sheik.yerbouti
Myślałem że chodzi o podobieństwo do 2020, ale jeśli ktoś zna ten mem, również chętnie poznam.
@wo
Jeśli jesteśmy już w temacie książek: ostatnio testuję apkę z książkami w abonamencie, przy miesięcznej płatności całkiem duża oferta polskich książek bez ograniczeń. Ku mojej radości są tam cztery pozycje WO i właśnie czytam po raz pierwszy Ameryka nie istnieje – bardzo przyjemna książka. I teraz do meritum: czy masz pojęcie jak naliczane są honoraria w takiej formie czytania vs. wydania papierowe? Wystarczy że ściągnąłem te 4 książki, czy musze je przewertować?
@wkochano
Skoro wieczór literacki, to za pozwoleniem SzP Gospodarza, potraktuję kolegę wkochano starożytną literaturą:
[…] Z brzękiem posypały się szyby wprost na orkiestrę. Kurz i kawałki białego tynku spadły na głowy i stoliki ustawione pod ścianami. Warkot karabinów maszynowych, trzask broni małokalibrowej, a po chwili huk wybuchów ręcznych granatów, jakby tuż za drzwiami, zdawało się, że zakończy tak świetnie zapowiadające się party.
Przerażona orkiestra ucięła z miejsca, ale pary tańczące na środku nie przerwały. Młody oficerek Household-Cavalry kiwnął tylko rozkazująco głową na przerażonych muzykantów. Zaczęli grać znowu. Żaden uśmiech nie zniknął z twarzy, żadna rozmowa nie została przerwana. Nikt nie obrócił nawet głowy.
[…]
A tam, może na trzeciej ulicy, toczyła się walka wręcz. Niemcy zaryzykowali nocny wypad na Faenzę.
Ale cóż ich to mogło obchodzić, tych weteranów 8 armii. Oni przyszli tu, żeby się bawić, a jakiś głupi wypad nie jest żadnym powodem, żeby tę zabawę im przerwać. A że tamci się biją, to ich sprawa. Jedni się biją, drudzy się bawią. Jutro może zmieni się kolejka.
@sheik.yerbouti zozo kojarzy mi się z miejską legendą o tablicy ouija.
@wkochano
„jakoś mi się jego ważność rozmija z momentem historycznym.”
No tak, rzeczywiśćie, dotąd wszystkie notki sprawdzałem Ważnościometrem, tylko teraz jest akurat w serwisie.
@tantaradam
„I teraz do meritum: czy masz pojęcie jak naliczane są honoraria w takiej formie czytania vs. wydania papierowe? Wystarczy że ściągnąłem te 4 książki, czy musze je przewertować?”
Dziękuję za to pytanie, ale chyba nic nie musisz. Nie kojarzę takiej pozycji w żadnej umowie, „pod warunkiem że czytelnik przeskroluje do końca”.
@sheik.yerbouti
„O co chodzi z tym ZOZO?”
Z tego co wiem, o pełną męskiego zdecydowania i kanciastości typografię na plakatach tegorocznego tzw. marszu niepodległości.
@wo
„Czy Rowling się nie boi, że te grupy od stuleci na bezczela mogą poglądać współprzebierających płci tożsamej?”
Raczej nie, bo w terfizmie summa summarum nie chodzi tak naprawdę o seksualność czy płciowość, tylko o to, że kobiety i mężczyźni są z innych planet, kobiety są bezpieczne, a mężczyźni niebezpieczni i jest to uwarunkowane przez chromosomy. I to w sumie cały argument. Z tego samego powodu trans mężczyźni to zagubione siostry-lesbijki, których stratę należy opłakiwać. Co jest też zresztą jednym z głównych argumentów terfek oskarżanych o transfobie – ale jaka transfobia? przecież lubimy te biedne kobiety, którym wydaje się, że są mężczyznami. Swoją drogą, wśród konserwatywnych gejów też czasem przewija się podobny pogląd na trans kobiety, ale nie są tak zorganizowani jak terfki, żeby przebiło się to do świadomości zbiorowej.
@Jacek F.
„typowe dla feministek przekonanych o wyjątkowości kobiecości.”
To nie są feministki, to są w większości konserwatywne, najczęściej skrzywdzone przez jakiegoś mężczyznę kobiety, które pod płaszczykiem feminizmu sobie transfobują. Jeśli natomiast odpytasz jakąś z klasyki feminizmu z ostatniego ~półwiecza, to nie wyduka nawet słowa. Czasem zdarzy się cytat, ale z czegoś z lat 70 albo starszego. Te co bardziej oczytane powiedzą wprost, że feminizm się skończył na drugiej fali, czyli zasadniczo śpiewają w chórku z antyfeministycznymi reakcjonistami płci męskiej.
Przy czym nadal istnieją faktyczne feministki drugiej fali i radykalne feministki, czasem można tam też spotkać terfkę, ale jest to mimo wszystko trochę inna kategoria i inna argumentacja, plus transpłciowość jest tak naprawdę dość często akceptowana przez faktyczne radykalne feministki z prawdziwej Szkocji. Gender critical w formie, w jakiej jest rozpopularyzowany obecnie, zazwyczaj czerpie tylko powierzchownie z tradycji radykalnego feminizmu, byle tylko jakoś ubrać biologiczny esencjalizm, który przecież nawet w drugiej fali nie był szczególnie modny.
Korekta Obywatelska:
Pierwsze zdanie coś z deklinacją nie wyszło: „ddzielać ocenę dzieła od personalnej sympatię”
Tu coś zjadło: „wsparcie dla osób dotkniętych „dysforią genderową”, ale wyglą to tak”
Związki u Rowling
We wspomnianym w komentarzu (a pominiętym w notce) „Trafnym wyborze” też tak jest. Wszystkie związki są nieduane – przemocowe, oparte na kłamstwie i zdradzie, albo małżonkowie są z sobą tylko z przyzwyczajenia (lub z powodu zaaranżowanego małżeństwa) i nic już do siebie nie czują. Nawet u Wielkiego Nieobecnego, Barry’ego, który jest pokazany jako człowiek idealny. Zaniedbywał rodzinę z powodu działalności społecznej, miał przez to wyrzuty sumienia, a żona myślała o rozwodzie. Przy lekturze myślałem, że to tylko cyniczny punkt widzenia na stan obecnego społeczeństwa, ale jak widać to część szerszego wzoru.
@gospodarz
„Związków szczęśliwych widzimy niewiele i opisywane są zawsze bez entuzjazmu. Szczęśliwi małżonkowie są nudziarzami,”
Ale chyba dotyczy to większości dzieł literackich?
„Otóż Cormoran Strike, podobnie jak wszechwiedzący narrator, schodów w londyńskim metrze po prostu nie zauważa.”
Naprawdę nie znają schodów ruchomych? (Nie wiem, dziwie się)
@janekr „Naprawdę nie znają schodów ruchomych?”
Byłem tam na co najmniej kilku stacjach bez/częściowo bez.
„Naprawdę nie znają schodów ruchomych? (Nie wiem, dziwie się)’
Są stacje, gdzie możesz kręcić futurystyczne SF (i pewnie kręcili) a są takie, że dekoracja lat minionych. Plus żeby przejść ze stacji do stacji na przesiadkę idziesz jakimiś długimi korytarzami z różnicą poziomów i tam masz tylko zwykłe schody.
Zdziwionym brakiem ruchomych schodów na stacjach metra w cywilizowanym Lądku Zdroju przypominam, że to miasto ma nie 34 stacje, tylko 270, z czego część znajduje się w ogóle poza Lądkiem na totalnych zadupiowicach, a i w relatywnym centrum są dzielnice i dzielnice.
Stare sieci metra tak mają, paryskie czy rzymskie to też w dużej mierze nie cud, miód i orzeszki, ale raczej tłok, brud i zamieszki.
@sheik.yerbouti
ZOZO wzięło się z plakatu marszu niepodległości, gdzie 2020 miał takiego fonta że wyglądało jak ZOZO.
„Stare sieci metra tak mają, paryskie czy rzymskie to też w dużej mierze nie cud, miód i orzeszki, ale raczej tłok, brud i zamieszki.”
Berlin też nie wszystkie ma z windami.
@Tube
W Londynie na niemal wszystkich stacjach metra poza pierwszą strefą (wyjątki to Canary Wharf i Heathrow) można kręcić „Tinker Tailor Soldier Spy” bez zmiany dekoracji.
A co do pubów Londynie, to ktoś, kto pił w kilku piwo natychmiast wyczuje fałsz opisywania tego wszystkiego ze zdjęcia. W typowym Pubie piwa się nie zamawia tylko trzeba się najpierw dopchać do baru i zwrócić uwagę barmana. Kiedy już człowiek się dopcha to zamówienie tylko jednego piwa byłoby głupotą – bierze się po piwie dla każdego ze współtowarzyszy/towarzyszek.
Jeszcze w temacie opisu Londynu w książkach, to mi chyba najbardziej klimatycznie ducha Londynu oddał „Pattern Recognition” i „Zero History” Gibsona – autor niemal na pewno przeszedł przez te miejsca i tego doświadczył.
„Dziękuję za to pytanie, ale chyba nic nie musisz. Nie kojarzę takiej pozycji w żadnej umowie, „pod warunkiem że czytelnik przeskroluje do końca”.”
A kojarzysz ile się dostaje za to? Bo z bibliotecznych wyliczyłem i wyszło 1,20 zyla od wypożyczenia.
@janekr
„Naprawdę nie znają schodów ruchomych? (Nie wiem, dziwie się)”
Oczywiście, na niektórych są. Gdyby Rowling bardziej się przyłożyła do riserczu zauważyłaby, że na oficjalnych mapach zaznaczone są stacje przyjazne inwalidom („step free access”). Jest ich mało, w dodatku ten „step free” często polega na tym, że dodano windę (do której zwykle jest straszna kolejka i trzeba np. przepuścić trzy kursy, zanim się człowiek dopcha).
link to content.tfl.gov.uk
Tę mapę prawdziwy Cormoran Strike miałby cały czas w głowie i chociaż raz byłaby scena typu „wolał przejechać o jedną stację dalej, żeby uniknać wysiadania na Gloucester Road”.
@carstein „A co do pubów Londynie, to ktoś, kto pił w kilku piwo natychmiast wyczuje fałsz opisywania tego wszystkiego ze zdjęcia. W typowym Pubie piwa się nie zamawia tylko trzeba się najpierw dopchać do baru i zwrócić uwagę barmana.”
Spoiler alert: To tak dziala w KAŻDYM lokalu bez obsługi kelnerskiej, nie tylko w Londynie. Good luck w piątkowy wieczór. Natomiast zwyczaj zamawiania kolejki dla wszystkich jest już bardziej tamtejszy (i w konsekwencji trzeba wypić 4-5 piw zamiast dwóch).
@sheik.yerbouti:
„Spoiler alert: To tak dziala w KAŻDYM lokalu bez obsługi kelnerskiej, nie tylko w Londynie.”
No wiadomo, ale konieczność takiego dopychania się do baru i machania na kelnera to chyba tylko w Las Vegas jeszcze widziałem. Tak jak mówisz, w piątkowy wieczór w Londynie dopchać się do baru to jest prawie jak lądowanie w Normadii. Pro tip: wymachuj banknotami, to kelner cię prędzej obsłuży (bo nie będzie musiał lecieć po terminal i jeszcze pewnie napiwek dostanie).
@wkochano
Trzeba było od razu napisać o „temacie zastępczym”, byłoby prościej.
„jedna z nielicznych miliarderek stojących, biorąc pod uwagę całokształt, po „naszej” stronie”
Ale „waszej”, czyli konkretnie czyjej? Blairystów? Sugestia, że transfobia jest jakąś nieszkodliwą czy dopuszczalną formą dyskryminacji to odpuszczenie sobie ochrony najbardziej wrażliwej części społeczności LGBT. Innymi słowy, spadnięcie do poziomu co najmniej alt-lewicy.
@ „Londyńskie metro”
Polecam tę stronę, jak ktoś lubi się powynerdzać na takie rzeczy. Niektóre labirynty są fascynujące
link to ianvisits.co.uk
@piotrkowalczyk
„Innymi słowy, spadnięcie do poziomu co najmniej alt-lewicy.”
Właśnie, co masz przez to na myśli? Bo ostatnio widzę, że się termin u nas rozpanoszył, a nie widziałem jeszcze na przykładzie.
Sam jak słyszę o alt-lewicy, to mi do głowy przychodzą głównie zachodnie typy anti-woke i czołgi (których IMO rzadko kiedy można w ogóle zakwalifikować do jakiejkolwiek lewicy), ale takich u nas jak na lekarstwo. Ewentualnie jeszcze myślę o tercerystach pokroju Okraski i jego świty, ale nie wiem, czy oni wchodzą tak ostro w redukcjonizm klasowy (serio nie wiem, ale wydaje mi się, że nie).
Jakbyś mógł objaśnić na przykładzie, to bym był wdzięczny.
@rozowyguzik
Definicja, z którą się ostatnio spotkałem i uważam ją za wystarczającą, brzmi: „lewica” walcząca z wykluczeniem ekonomicznym za cenę zaakceptowania wszystkiego innego, nawet wprowadzenia faszyzmu. Rzeczywiście, przy takim podejściu nawet Hitler był lewicowy.
@rozowyguzik
Alt-left polega na tym, że mówisz dokładnie to samo, co alt-right, ale zaznaczając co chwila, że mówisz to jako lewica („prawdziwa” lewica, w odrożnieniu od tych tam panie obrońców gejów i socjaldemokratycznej biurokracji).
„Mamy teoretycznie wyjątek w postaci Weasleyów, ale co ich łączy, co oni w sobie widzą, tego nie wie nawet wszechwiedzący narrator.”
Albo wie, tylko nie ma okazji wyjaśnić. Mówimy tu trochę o subiektywnych odczuciach, do dla mnie Weasleyowie zawsze wydawali się w jakiś paradoksalny sposób dopasowani, właśnie dlatego że w sumie trudno wyjaśnić, co ich łączy. Np. nie potrafiłbym powiedzieć, co przyciągnęło do siebie małżeństw z sąsiedztwa.
Ale ma pan rację, że Rowling tworzy wyraziste szwarccharaktery, a nijakich „dobrych”. Gdyby nie przyjaźni z Grindelwaldem Dumbledore byłby postacią zupełnie nijaką – takie połączenie noblisty z miłym dziadkiem. Ale to też subiektywne odczucia.
@jb
„Albo wie, tylko nie ma okazji wyjaśnić.”
No tak, to tylko pięć tomów – w dodatku takich chudziutkich. Broszurek właściwie. Nawet były ze dwie sceny, w których Weasleyowie do siebie czule przemawiają, ale wypadły przy skracaniu.
„Albo wie, tylko nie ma okazji wyjaśnić.”
w książce o chłopcu wychowanym bez miłości, który musi się nauczyć miłości, to może jednak powinno się znaleźć?
swoją drogą Hogwart jest tak chujowym miejscem, że aby uchodziło za atrakcyjne trzeba było bohatera zrobić sierotą ze schowka na miotły.
@mrw
Czy Hogwart jest gorszy od innych brytyjskich instytucji wychowawczych?
@janekr
„Czy Hogwart jest gorszy od innych brytyjskich instytucji wychowawczych?”
Zważywszy, że dzieci regularnie giną podczas zajęć, to jest gorszy od najgorszej istniejącej obecnie szkoły z internatem (natomiast mniej więcej na poziomie tych dziewiętnastowiecznych). Ale przypominam, że do szkół z internatem dzieci wysyła tam tylko klasa wyższa i wyższa średnia (oraz snoby z średniej średniej). Jakiś taki mój odpowiednik w UK byłby absolwentem UCL, chodzącym do zwykłej szkoły rejonowej gdzieś w piątej strefie (luźny odpowiednik Chomiczówki).
@mrw „swoją drogą Hogwart jest tak chujowym miejscem”
Przecież ostrzega juz nazwą (Świńska Brodawka) a brytyjskie boarding schools są znane z różnych rzeczy, ale raczej nie z miłej koleżeńskiej atmosfery.
@wo
„Jakiś taki mój odpowiednik w UK byłby absolwentem UCL, chodzącym do zwykłej szkoły rejonowej gdzieś w piątej strefie”
Gdyby ten odpowiednik miał talenty magiczne, byłby skazany na Hogwart – chyba nie było stosownych szkół rejonowych? A jeśli były, nie ma o nich wzmianki.
@janekr
„Gdyby ten odpowiednik miał talenty magiczne, byłby skazany na Hogwart ”
Tylko chory psychol wyżej stawia „rozwijanie talentu” (jakiegokolwiek) nad dobrostan dziecka. Jakby twoje dziecko miało talent wojskowy, to byś je wysłał jako najemnika do Afryki?
„Zważywszy, że dzieci regularnie giną podczas zajęć, ”
Gugiel podpowiada, że wiadomo o trzech, ale się nie upieram, czy to ścisłe dane:
link to scifi.stackexchange.com
@wo & pk
To tak jak podejrzewałem, tylko takie podejście widzę głównie na zachodzie, u nas jeszcze się nie spotkałem i pomyślałem, że może coś przegapiłem.
Strasznie w takim razie nie lubię terminu „alt-lewica”, bo o ile, powiedzmy, do Okraski jeszcze bym to jakoś przylepił, tak w przypadku czołgistów i anty-SJW ta ich lewicowość jest stricte nominalna. Nawet jak Lenina wyciągają jako argument, to potem się okazuje, że wcale go nie czytali albo czytali, ale nie zrozumieli.
Wiadomo, zależy jaką kto ma definicję lewicy, ale ja lubię tę, która mówi, że prawica polega na hierarchii i centralizacji, a lewica na równości i decentralizacji i za cholerę mi się tutaj nie kalkuluje nazewnictwo, zwłaszcza, że to zdaje się miała być pierwotnie jakaś przeciwwaga dla alt-prawicy, która przecież jest prawicą bez dwóch zdań. Takim „alt-lewicowcom” przecież wiatr inaczej zawieje i zaraz będą iść ramię w ramię z Falangą czy innym ONRem (zwłaszcza że te grupy nacjonalistyczne też przecież są antykapitalistyczne) i jeżeli gdzieś działa teoria podkowy, to właśnie tutaj. Tylko wydaje mi się, że działa tylko dlatego, że nazywamy ich „alt-lewicą”, choć lewicą IMO nie są wcale. A jak widzę, jak ktoś nazywa ich „far-left”, to mi się już w ogóle siekiera klasyfikacyjna w kieszeni otwiera.
Pisząc po raz pierwszy od dłuższego czasu: W ciągu ostatnich paru lat wiele osób musiało się zmierzyć w pewnym sensie ze swoim odbiorem twórczości Rowling. Czy te książki rzeczywiście były dobre, czy po prostu trafiły do nas emocjonalnie w odpowiednim momencie? Nie wiem, ale też na pewno
Skoro była mowa o opisach pubów i metra, to dodam, że patrząc wstecz w ogóle można dostrzec u Rowling głęboką niechęć do sprawdzania czegokolwiek gdziekolwiek. I anglo-centryczność godną postaci z sitcomu. Już w Harrym Potterze mieliśmy studentów z Beuxbatons będących radosną paradą angielskich stereotypów na temat Francuzów i Durmstrang, który w ogóle był rodem z filmów wytwórni Hammer. Próby opisywania świata czarodziejów poza Wielką Brytanią okazały się radosną katastrofą: choćby jedna szkoła magii na całe Indochiny. Przy czym oczywiście już w Harrym Potterze etniczny przekrój uczniów Hogwartu to marzenie zwolennika Brexitu.
Nie wiem, czy to można wiązać z terfiarstwem, ale do innych opisywanych tematów pasuje dosyć dobrze.
@rozowyguzik
„Strasznie w takim razie nie lubię terminu „alt-lewica”, bo o ile, powiedzmy, do Okraski jeszcze bym to jakoś przylepił, tak w przypadku czołgistów i anty-SJW ta ich lewicowość jest stricte nominalna. ”
No bo oni są rzeczywiście nieliczni. PiSowi są niepotrzebni, więc w nich jakoś przesadnie nie inwestuje. Woś te swoje „głośne teksty” zamieszcza jednak w prasie raczej opozycyjnej (ale mającej autodestrukcyjną obsesję na punkcie pluralizmu).
Jest stricte nominalna, bo wprawdzie polska alt-lewica nie lubi Balcerowicza tak samo jak my, ale za to zupełnie jej nie przeszkadzają pisowscy oligarchowie, z banksterem Morawieckim i jego trenerami narciarskimi i dostawcami oscypków na czele. Wszelka grabież majątku narodowego dokonywana przez pisowców jest już dla nich najzupełniej OK, nie podoba im się tylko prywatyzacja sprzed 25 lat.
@piotrkowalczyk „Temat zastępczy”
Temat zastępczy oznaczałby coś narzuconego odgórnie, z jakiejś centrali, tymczasem jasne, że lewicowe środowiska zajmują się Rowling całkowicie oddolnie, z czystej pasji i wewnętrznego odruchu moralnego. Ale efekt jest w sumie taki sam, jakby to był temat zastępczy podsuflowany przez jakiegoś megawpływowego prawicowego agenta-kreta.
„waszej, czyli konkretnie czyjej? Blairystów?”
Naszej, czyli dużego namiotu ludzi opowiadających się zarówno za socjaldemokratycznym państwem prawa, jak i liberalnymi prawami mniejszości. Choć może nie „waszej” w sensie ludzi z maksymalistyczną wizją lewicowej moralności (pełne prawa trans, obowiązkowy weganizm, zakaz samochodów etc.), stanowiących twarde jądro tego obozu.
Prawica też ma duży namiot i twarde jądro, różnica polega na tym, że ich twarde jądro umie wykorzystać i zjednać sobie ludzi, z którymi nie mają 100% zgodności pogladów, a tylko 90%, 80%, ba, tylko 50%. Może dzięki tej hierarchiczności i centralnej dyscyplinie, o której wspomina @różowyguzik? Twarde jądro lewicy zamiast tego urządza zamki wampirów (helou MRW, dzięki za „zombie”!). Prawica, mając taki asset jak Rowling, schlebiałaby jej na każdym kroku i robiła z niej swoją ikonę, dyskretnie przemilczając wpadki i momenty odchyłów od ortodoksji. Lewica na wpadkach się koncentruje, dyskutując o definicjach: czy JRK jest jedynie TERF, czy już w pełni złą transfobką.
@wkochano
„Prawica, mając taki asset jak Rowling, schlebiałaby jej na każdym kroku i robiła z niej swoją ikonę, dyskretnie przemilczając wpadki i momenty odchyłów od ortodoksji.”
A pan, zamiast schlebiać na każdym kroku ostatniemu lewicowemu blogerowi, przychrzania się do jego notek! Przecież pański argument można zastosować w pierwszej kolejności do pana, wszczyna pan bezsensowny spór, zamiast siedzieć w wielkim namiocie.
Niewykluczone, że pańskie dalsze komcie w tym stylu padną ofiarą terroru politycznej poprawności, jeśli nie wręcz cancel culture.
@mortimer
„Skoro była mowa o opisach pubów i metra, to dodam, że patrząc wstecz w ogóle można dostrzec u Rowling głęboką niechęć do sprawdzania czegokolwiek gdziekolwiek. ”
Nie postawiłem aż takiej tezy. Ona to przecież sprawdziła (tzn. jaka przesiadka na jakiej stacji). Parę razy mamy też opis wnętrza pubu. Te opisy jednak ożywają dopiero gdy Cormoran Strike wyląduje w luksusowej restauracji (choć jest ubogi – wspominałem już o tym? – śledztwo go dziwnie często prowadzi w takie miejsca), po prostu dlatego, że celebrytka-milionerka może je dokładnie zwiedzić, a McDonaldsa opodal Kings Cross nie.
PS. wyleci generalnie każdy komentarz nieironicznie odwołujący się do pojęcia „zamek wampirów” – już wyjaśniałem, dlaczego uważam, że ten esej nie ma sensu w Polsce (a nie wiem też, czy w UK był aż taki znowu sensowny)
Ależ schlebiam! Jeszcze raz podkreślę, że notkę przeczytałem ze szczerym zainteresowaniem i nawet się z nią zgadzam. Po prostu jako osobie czytującej lewicowe media (czy Guardian jeszcze taki jest? bo już straciłem rachubę ilu twardych lewicowców ostentacyjnie anulowało prenumeratę) wpisuje mi się ona w tuziny artykułów na ten temat, które przeczytałem przez ostatnie miesiące.
Dla mnie jest to trochę tragedia dobra wspólnego. Każdy lewicowy publicysta pragnie (słusznie) zabrać głos na ten ważki temat, w efekcie na falach słychać go nieproporcjonalnie głośno.
Z przyjemnością dołożę się do zakończenia tej tragedii i wycofam się milczeć do wielkiego namiotu.
@wkochano
„wpisuje mi się ona w tuziny artykułów na ten temat, które przeczytałem przez ostatnie miesiące”
No soraski, ale jak będę miał do napisania coś odkrywczego czy choćby oryginalnego, raczej spróbuję to opublikować w płacącym medium.
@ metro
Nie wiem, którędy jeździł WO, ale IMO londyńskie metro ma znakomicie rozwiązane ruchome schody. Pewnie, czasem się psują – pamiętam, że na Victorii były popsute przez kilka lat późnym latem (bo akurat wtedy tam bywałem, być może były zepsute cały czas, może je czasem naprawiali). Te w dół, oczywiście.
Prawdziwy hardcore to jest metro w Paryżu.
@ Cormoran Strike
Zaznaczam, że nie czytałem ksiązki, ale przecueż zwykle prywatni detektyw są jakoś pokrzywieni. Marlowe był normalny? Ten detektwy Monk z jakimiś fobiami… Najwyraźniej autorzy uważają, e to taki rys osobisty, szybko do wprowadzenia, bo przecież w kryminale nie o to chodzi.
@ trans
Z punktu widzenia przestępcy przebranie sie za kobietę nie jest złym pomysłem. Świadkowie mają szansę go nie poznać, ofiara faktycznie się nie spodziewa siły… (można się też przebrać za staruszka, z podobnych powodów). Opis takiej sytuacji nie jest transfobią przecież (ani ageizmem). Inna sprawą jest, jeśli faktycznie jedyna osoba trans w tekście jest przestępcą (zachowując proporcje, to jakby w latach 1930 pisać kryminały, gdzie występuje jeden Żyd i to jest zbrodniarz – przykład ozywiście przesadzony).
Ale czytając tekst Rowling mam wrażenie, że jej nie pasuje zmiana płci w wyniku zaledwie oświadczenia. Znaczy, ktoś mówi, że ma inną płeć niż dotąd i mamy wierzyć, bo transfobia. Można zmienić taką decyzję? Czy w tej sytuacji te prawa, kjakie kobiety sobie wywalczyły, mają jeszcze sens (np. parytety)? Jak odróżnić kogoś, kto się czuje kobietą, od kogoś, kto mówi? W kolejce w sklepie można udawać ciążę, żeby mieć pierwszeństwo (korzyść niewielka, ale zdarzają sie przypadki) – miejsce w zarządzie firmy to już lepszy bodziec.
I kiedy właściwie mamy prawo powiedzieć: e nie, kolega oszukuje?
@alt-left
Ostatnio rozmawiałem z jednym gościem (nie polakiem) który zastrzelił mnie stwierdzeniem że jest stalinistą. Trochę się zdziwiłem i zacząłem go odpytywać co przez to rozumie, bo jakby wujek soso już dłuższą chwilę nie żyje. Otóż chodziło mu o to, że w celu wyprostowania zjebanego ustroju (żeby było weselej to dla niego absolutnym symbolem zjebania jest Unia Europejska) chciałby wszystkich winnych powystrzelać. Zaproponowałem że lepszy efekt dałoby wieszanie na latarniach, zgodził się ze mną. Chyba naprawdę stalinista. Ale o wiodącej roli Rosji nic nie mówił i raczej nie przez przypadek, czuć raczej było tlący się podskórnie nacjonalizm (a raczej rasizm zmieszany z mizoginią, bo pojawiały się tego typu suchary). I tu pytanie: czy to jest w ogóle lewica? On się za nią uważa. Ale niczym nie różni się od naszego ONR-u
@Rowling
Tak to już bywa że jak twórca ma niepozamiatane swoje sprawy prywatne w głowie to to potem w jego twórczości wyłazi z każdego kąta, efektem czego nie daje się tego czytać. Jest taka znana szwedzka autorka kryminałów, której nazwiska teraz nie pomnę, która ma to samo – wszystkie opisywane u niej związki są patologicznem a wszyscy mężczyźni w końcu i tak okazują się sqrwysynami. Nie daje się tego na dłuższą metę czytać, jak widać Rowling ma podobnie. Truizm ale po prostu nieszczęśliwy człowiek szczęścia wiarygodnie nie opisze.
@wkochano
„Choć może nie „waszej” w sensie ludzi z maksymalistyczną wizją lewicowej moralności (pełne prawa trans, obowiązkowy weganizm, zakaz samochodów etc.), stanowiących twarde jądro tego obozu”
„Zakaz samochodów” i „obowiązkowy weganizm” (pod groźbą chłosty, dybów i publicznego napiętnowania!) – jak najbardziej, ale nie zapominajmy jeszcze o tworzeniu komun ludowych, przymusowych aborcjach, farmakologicznej zmianie płci u dzieci i o zakazie mówienia „tata” i „mama”, jak w totalitarnej Szwecji.
Serio, to są narzekania w stylu Szczerka z ostatniego wydania świątecznej „Wyborczej”, że lewica jest zbyt lewicowa. Kolega zdaje się chciałby takiej prawicowej lewicy – konserwatywnej, ksenofobicznej i wolnorynkowej, takiej, która nie odstrasza Wujka Zdziska z Jasła siedemdziesięcioprocentowym podatkiem dla prezesów, Marksem, uchodźcami i Marszem Równości. Taki milleryzm-ogórkizm, który ma dla każdego coś miłego – w piątek pójdzie spotkanie rady biznesu, w sobotę powie gejom i feministkom dobre słowo, a w niedzielę pójdzie na mecz i wypije koniaczek z biskupem. Czegoś takiego mieliśmy już pod dostatkiem. Towarzyszu, nie idźcie tą drogą!
„Jak odróżnić kogoś, kto się czuje kobietą, od kogoś, kto mówi?”
To jest właśnie przykład tzw. dziadersa, który koniecznie musi mieć zdanie w temacie, ale nie chce mu się wykonać pracy i zapoznać z tematem.
@ pwc
„I kiedy właściwie mamy prawo powiedzieć: e nie, kolega oszukuje?”
Znaczy, zadajesz szczególną wersję ogólnego pytanie, „kiedy w naszej pięknej cywilizacji życia osoba z problemem psychicznym X nie musi już być poddana wątpliwościom otoczenia odnośnie tego, czy aby nie udaje”?
To akurat proste – po udanej próbie samobójczej.
@ mcal
Wiesz, pewnie to pytanie nie przyszłoby mi do głowy, gdyby – przytoczony tu nie przeze mnie – przykład wyborów do partii Razem, kiedy koledzy Razemowcy powiedzieli właśnie: e nie, kolega oszukuje.
Prawdę mówiąc trochę mną to wstrząsnęło. Być może mieli rację (że oszukiwał). Ale z tego wynika, że w pewnych sytuacjach wolno to powiedzieć. Próbuję uściślić.
@pewuc
” Można zmienić taką decyzję?”
Wyleci każdy dalszy komentarz zawierający pytania, na które odpowiedź łatwo wyguglać. Jak cię interesuje ta ustawa, przeczytaj ją. Jest po angielsku, jeśli nie znasz tego języka, może ktoś ci przetłumaczy.
„Ale z tego wynika, że w pewnych sytuacjach wolno to powiedzieć. ”
Zawsze wolno to powiedzieć. A mi zawsze wszystko wolno wyciąć (na moim blogu, ofc).
” Próbuję uściślić”
Doprawdy? A ja sądzę, że próbujesz skonstruować intrygę kryminalną a la „facet w przebraniu zakrada się do damskiej szatni”.
@pewuc
nic nie próbujesz uściślić, nie interesujesz się tematem, nie kiwnąłeś nawet palcem, żeby się czegokolwiek dowiedzieć; to co robisz jest zwykłym trollingiem.
„to co robisz jest zwykłym trollingiem.”
I zostanie adekwatnie potraktowane. Przestrzegam przed zadawniem tu dalszych pytań, na które odpowiedź można sobie łatwo wyguglać – obłudny dopisek „ja tylko pytam, ja tylko jestem ciekaw, chcę uściślić” nie uratuje ich przed moim cięciem. Choćby to były komcie Samego Pewuca. Od tego się ma bloga, żeby się na nim rządzić.
@ WO
1. w moich zamierzeniach to naprawdę nie był trolling.
2. najwyraźniej twoje google-fu jest lepsze niż moje.
3. uwagi gospodarza przyjmuję z pokorą: jest u siebie.
To może ja jednak odpowiem @pewucowi, w ramach dalszego schlebiania gospodarzowi. Co prawda niczego nie guglałem i nie mam pojęcia, co o tym mówi prawo, ale mój czuj korporacyjny mówi mi, że osoba, która postanowiłaby symulować tranzycję w celu dostania się do zarządu dostałaby Ogromnie Dużo Wsparcia i Tyle Czasu, Ile Potrzebuje Aby Rozwiązać Swoje Problemy Osobiste. Czyli w praktyce – odesłana na boczny tor. Nikt nie ryzykowałby zespołu/firmy dla tak oczywistego scamu.
Kolego @mnf, nie odpowiem, bo obiecałem gospodarzowi, że zamilknę już na ten temat. Chyba że on sam dokona wobec mnie call-outu!
@pewuc
„najwyraźniej twoje google-fu jest lepsze niż moje.”
Ach, zawsze-m gotów nieść kaganek oświaty. Uruchamiamy przeglądarkę. W większości nie trzeba nawet wybierać adresu „google.com”, słowa, które wpiszemy w pasku adresowym zostaną domyślnie uznane za wyszukiwanie. Czego szukamy? Kontrowersyjnego projektu szkockiej ustawy o genderze? Po angielsku to będzie coś jak PROPOSED GENDER BILL SCOTLAND CONTROVERSY. WAŻNE: Szkoci dziwnie mówią, ale piszą tak samo.
Wyskoczy nam od cholery artykułów w prasie na ten temat, a także tekst źródłowy:
link to gov.scot
Teraz pozostaje nam już tylko znaleźć chętnego, który nam to przetłumaczy na polski (z opcjonalnym szkockim szeleszczeniem)!
@Re razem i transfobia
W tamtym przypadku kolega jawnie trollował wewnętrzny parytet i mówił o tym wprost i głośno, więc tak jakby sam powiedział „sprawdzam”. Zresztą oidp niczego nie ugrał.
@metro w Londynie
No więc jako ktoś kto przemieszkał tam kilka lat to powiem, że łatwo to sprawdzić. Na mapce wrzuconej wyżej chyba przez WO są trzy stopnie dostępności stacji. Niebieski wózek inwalidzki oznacza pełen dostęp po płaskim lub środkami mechanicznymi z poziomu ulicy do wnętrza wagonu. Biały wózek oznacza dostęp z poziomu ulicy na peron (ale już peron nie jest równo z progiem wagonu). Wszystkie inne stacje oraz przesiadki bez takich symboli mają różne bariery: od pięciu schodków z peronu do korytarza ze schodami ruchomymi do stromych i długich schodów na których co słabsi muszą robić przystanki. Co więcej symbol dostępności nie oznacza, że zawsze wydostaniemy się tam, gdzie chcemy. Często zdarza się, że stacja ma 5 wyjść schodami na główne ulice w pobliżu oraz jedno inwalidzkie z windą gdzieś w bocznym zaułku. Do tego te rzeczy dość regularnie się psują, jak nie tu to tam i Transport for London i poszczególne linie codziennie rano informują na stacjach i soszial midiach czy wszystko działa i można jechać bez obaw.
Do tego dochodzi pasja londyńczyków do chodzenia w równym tempie w godzinach szczytu, gdzie każdy choćby kulejący musi przepuszczać kolejne fale ludzi cisnących się do schodów.
Kiedyś miałem miesiąc ze skręconą kostką, na szczęście w okresie wakacji, więc trochę było luźniej. Ale i tak podróże do pracy rano to był koszmar i wieczorami wolałem zostać dłużej w centrum, żeby przepuścić tłumy wracające do domów.
@wkochano
„Kolego @mnf, nie odpowiem, bo obiecałem gospodarzowi, że zamilknę już na ten temat. Chyba że on sam dokona wobec mnie call-outu!”
No ale teraz akurat piszesz z RiGCzem. Ale koledze MNF rzeczywiście raczej proponuję nie odpisywać, sam też tego nie robię. Ten blog ma być strefą wolną od szczerkowej publicystyki typu „Dehnel był dla mnie niemiły na fejsie”.
@ WO
Serdeczne dzięki, nie przyszłoby mi do głowy, że akurat szkockich rozstrzygnięć mam szukać.
Co do tłumaczenie, mój google-fu jest słabsze, ale jednak niezerowe. Wiem, że istnieje translator.
@WO
choć jest ubogi – wspominałem już o tym? – śledztwo go dziwnie często prowadzi w takie miejsca
Z Philipem Marlowe jest jakoś radykalnie inaczej?
Pragnę powiedzieć, że jeśli ktoś szuka w literaturze małżeństw w miarę szczęśliwych, to może długo szukać.
Tak na szybko tylko Monika Szwaja mi do głowy przychodzi, ale to są czytadła – ani literatura PIĘKNA, ani kryminały.
@pewuc
„Serdeczne dzięki, nie przyszłoby mi do głowy, że akurat szkockich rozstrzygnięć mam szukać.”
Zatem pytałeś tak całkiem serio, dla uściślenia, jak ma wyglądać nieokreślona ustawa w nieokreślonym kraju?
@pewuc i metro w Londynie
To co napisał yaca oraz: schody ruchome są, ale zazwyczaj to te takie długie, żeby zjechać na poziom stacji, a i to raczej w centrum/w ważniejszych strategicznie punktach poza, jeśli już. A i tak pozostaje gazylion różnych łączników, korytarzy, tuneli, na różnych poziomach i tę różnicę poziomów trzeba po zwykłych schodach. Logistyka zwiedzania Londynu z mother emerytką, żeby się jak najmniej musiała wspinać po zwykłych schodach to było wyzwanie, ale mother ma do dziś wspomnienie, że fajnie w tym metrze, tak dużo schodów ruchomych, a te kilka zwykłych schodów to nie było aż tak męczące. Tak że ten.
Ludzie w końcu cisną po Szczerku, czasy zmieniają się na lepsze.
@WO
Jeśli pytałem, jak miałaby wyglądać, to chyba jasne, że nie jest jeszcze określona. Określona już raczej wygląda. Na ogół.
Kraj jest tu dowolny. Ogólne zasady w końcu nie powinny się specjalnie różnić (jakieś formalizmy owszem, dokumenty czy co tam jeszcze). Więc nie tak całkiem „nieokreślonym kraju” ale w dowolnym.
Zatem, ponieważ pytasz wprost, czuję się uprawniony do odpowiedzi: Tak, całkiem serio spytałem, jak (waszym zdaniem) miałaby/powinna wyglądać taka ustawa (a raczej ogólne zasady tej ustawy). Gdziekolwiek.
PS. Jasne, pytałem raczej o jakieś rozstrzygnięcia w konkretnych sprawach, co do których mam wątpliwości (to ten parytet). Co pozwoliło oskarżyć mnie o trolling, który nie był moim zamiarem, ale w końcu sam się odkryłem.
@pewuc
„Jeśli pytałem, jak miałaby wyglądać, to chyba jasne, że nie jest jeszcze określona. Określona już raczej wygląda. Na ogół.
Kraj jest tu dowolny.”
Ciekawe, ciekawe. Napisałeś:
„Ale czytając tekst Rowling mam wrażenie, że jej nie pasuje zmiana płci w wyniku zaledwie oświadczenia.”
Skoro „czytałeś” tekst Rowling, to musiałeś zauważyć, że jej chodzi o konkretny projekt konkretnego rządu. Twoje pytanie początkowo odnosilo się do niego. Teraz już brniesz w abstrakcję – że chodziło ci o ogólnie nowe ustawy nowych władz dotyczące tematów dowolnych. Nie brnij, ten trolling nie spełnia norm ISO.
@WO
Fakt, przeoczyłem tę Szkocję. Stąd moje późniejsze zdziwienie.
Ale pisząc o lękach Rowling nie sprawdziłem, czy one są realne. Z tekstu wynika, czego ona się boi. To napisałem, jak zauważyłeś.
Słusznie się boi czy nie.
Nie uwierzysz w mój brak złej woli, trudno.
@pewuc
„Z tekstu wynika, czego ona się boi. ”
Bardzo dziękujemy, że napisałeś nam, czego ona się boi. Przecież w moim tekście nie ma linka do jej eseju, nie streszczano też go obszernie w innych komentarzach. Gdzie byśmy byli, gdyby nie Twoje doprecyzowujące pytanie?
@Wkochano
Przeczytałem komentarz z 12:39… no i nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia, delikatnie mówiąc (zwłaszcza pomysł jednoczesnego i poważnego pisania o „dużym namiocie i twardym jądrze“ uważam za niszczący). Na szczęście, zanim mogłem odpowiedzieć, wątek zdążył się ograniczyć i ucywilizować, postaram się zatem odpisać możliwie merytorycznie, bez złośliwości i z intencją zamknięcia tematu.
„ efekt jest w sumie taki sam, jakby to był temat zastępczy podsuflowany przez jakiegoś megawpływowego prawicowego agenta-kreta.“
Przy tym fragmencie trochę mną zatrzęsło. Próba jakiegokolwiek (podkreślę to jeszcze raz, wyraźnie: JAKIEGOKOLWIEK) rozbijania solidarności społeczności LGBT, kierowana jako oferta czy to do sojuszników, czy, jeszcze gorzej, osób z tejże społeczności jest działaniem na rzecz queerfobii, czyli faszyzmu. Wybranie zaś do roli kozłów ofiarnych osób transpłciowych i niebinarnych, w największym stopniu narażonych na przemoc, dla których kwestia tożsamości jest walką o życie, to, ujmując najłagodniej, czystej wody draństwo.
„Choć może nie „waszej” w sensie ludzi z maksymalistyczną wizją lewicowej moralności (pełne prawa trans, obowiązkowy weganizm, zakaz samochodów etc.)“
Po kolei: a) nie wiem, co to są „pełne prawa osób trans“, czym się różnią od niepełnych i czemu implementacja tych pierwszych (ani jakichkolwiek innych praw człowieka) miałaby być maksymalizmem, b) „co to za wegetarianin, co wpier…nicza schabowe“?, c) samochodu wprawdzie nie mam, ale to sytuacja bez związku z ideologią. Podoba mi się pomysł planowania miejskiego ustawionego pod kątem pieszych i rowerzystów, ograniczanie samochodyzmu, jeżeli gdzieś się pojawia na moim radarze, to raczej w kontekście „nie pozwólmy Ziemi spłonąć“., d) dżouk polega na tym, że ja się nawet nie uważam za lewicowca. Gdyby mnie kiedyś jako człowieka albo twórcę spotkał callout typu „Nie możesz się nazywać lewicą“, całkiem możliwe, że odpowiedziałbym po prostu „No OK, nie mogę“. Natomiast w takiej teoretycznej sytuacji kluczowe byłoby dla mnie nie to, czy dochowuję swoimi poglądami jakiejś czystości ideowej, ale czy kogoś przypadkiem nie krzywdzę.
„twarde jądro umie wykorzystać i zjednać sobie ludzi, z którymi nie mają 100% zgodności pogladów, a tylko 90%, 80%, ba, tylko 50%. Może dzięki tej hierarchiczności i centralnej dyscyplinie, o której wspomina @różowyguzik?“
Przypomniał mi się teraz taki brytyjski śmieszek polityczny, występujący na YT jako Jonathan Pie. Corbynista z przekonań, otwarcie gardzący konceptami politycznej poprawności i polityki tożsamościowej (nawet kiedyś spodobało mu się zdefiniować blairyzm jako neoliberalizm połączony z idpolem). O tej drugiej nagrał kiedyś dłuższy film, który zdążył się paskudnie zestarzeć. M.in. dlatego, że na jeden z przykładów wybrał kontrowersje wokół „Zbrodni Grindewalda“ polegające na tym, iż film nadal nie pokazywał orientacji Dumbledore’a. Cytuję z pamięci: „If Dumbledore not taking up to the elbow is your biggest problem, then you’ve already won.“ Życie dopisało wiadomą puentę.
Inny jego materiał był z kolei reakcją na stwierdzenie, że gabinet Johnsona jest pod względem płci i rasy „najbardziej równościowy“ w historii. Tak się kończy okrawanie lewicowości z treści, sensu i misji społecznej, jaką ma reprezentować. Momentem, kiedy przychodzi prawica i mówi: OK, to już możemy sobie wziąć. Dosypiemy trochę kobiet, czarnych i brązowych (polecam zobaczyć jak w nowym „Spitting Image“ przedstawiono Priti Patel…), może jakichś „dyskretniejszych“ gejów i już możemy robić, co chcemy, kto na lewo od nas, to ekstrema.
„Prawica, mając taki asset jak Rowling, schlebiałaby jej na każdym kroku i robiła z niej swoją ikonę, dyskretnie przemilczając wpadki i momenty odchyłów od ortodoksji. Lewica na wpadkach się koncentruje, dyskutując o definicjach: czy JRK jest jedynie TERF, czy już w pełni złą transfobką.“
Tak realnie to Rowling jest assetem paru fundacji i korposów medialnych. O Potterze napiszę jeszcze osobny komentarz, tutaj zaznaczę, że ma dzisiaj wartość przede wszystkim historyczną, podobnie jak blairyzm (czy też milleryzm, jak chce kol. MNF). Jej pojmowanie liberalizmu w kulturze jest coraz bardziej ograniczające i nieadekwatne, ustępuje twórcom ze znacznie mniejszym i młodszym dorobkiem. O „wpadkach“ zaś można było mówić w chwili, gdy lajkowała transfobicze twity. Nie wtedy, gdy najpierw sama zaczęła je pisać, potem machnęła cały tekst, teraz w dalszym ciągu promuje transfobiczne treści i inicjatywy, rozprowadzając retorykę, która prowadzi do bicia, gwałcenia, zabijania i zaszczuwania ludzi na śmierć (a jej zapewnienia „ale nie wszyscy trans“ mają mniej więcej takie znaczenie, jak uwaga, że nie wolno bić LGBT w tym samym stanowisku polskiego Episkopatu, które zaleca terapie konwersyjne wobec homoseksualizmu i transpłciowości). Z jednym mogę się zgodzić, prawica by milczała.
@WO
Ale czemu nas, transfobów, miałaby obchodzić jakaś ustawa w jakimś egzotycznym kraju szeleszczących ludzi, którzy nawet nie umieją w Unię Europejską? Mnie jako transfoba, który źle się czuje w skórze transfoba, interesuje to, jak według Was mogłaby wyglądać moja tranzycja w kierunku transfila lub przynajmniej osoby fobicznie niebinarnej. Naprawdę nie widzę problemu w tym, żeby ludzie ubierali się jak chcą i zachowywali jak chcą. Nie widzę problemu w zwracaniu się do każdego w takiej formie gramatycznej, jaką sam uważa za stosowną. ZaKotem gadał kiedyś z facetem, który używał wobec siebie tylko trzeciej osoby i ZaKotem to szanuje. Rozmawialiśmy też z gościem, którzy używali wobec siebie liczby mnogiej i też nam godności nie ubyło. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, żeby komuś zakazywać wstępu do kibla, który sam uważa za właściwy dla siebie kibel, bo to byłby szczyt głupoty. Zresztą przecież w Polsce, jeśli wierzyć oznaczeniom, toalety nie dzielą się na męskie i żeńskie, tylko na takie dla ludzi w spodniach i dla ludzi w spódnicach.
Niestety to wszystko nic nie jest warte, bo mentalnie nie jestem w stanie uznać esencjalizmu płci i tego, że esencją płci jest tożsamość płciowa. Jak również tego, że „mężczyzna” i „kobieta” to pojęcia wrodzone i w związku z tym uznawanie się za jedno z powyższych nie jest konstruktem kulturowym. I ta impotencja czyni mnie transfobem. Próbowałem się edukować na różnych stronach transfilnych, ale na żadnej nie znalazłem nawet śladu dowodu na esencjalizm płciowy i wrodzone pojęcia.
Wobec tego kluczowa jest dla mnie wiedza, czy według Was jest dla takich jak ja jakiś nieinwazyjny sposób tranzycji, a jeśli nie, to czy kiedy lewica będzie rządzić, będziemy karani za taką transfobię, jaką właśnie prezentuję.
@zakotem
„Mnie jako transfoba, który źle się czuje w skórze transfoba, interesuje to, jak według Was mogłaby wyglądać moja tranzycja w kierunku transfila lub przynajmniej osoby fobicznie niebinarnej”
Trafił Pan niestety w niewłaściwe miejsce. Na tym blogu transfobia jest po prostu niemile widziana. Nie będziemy Panu niczego tłumaczyć (przestrzegam przed tym komcionautów!). Po prostu transfobiczne wypowiedzi spotkają się z mniej lub bardziej zamaszystym, pożegnalnym kopenwdupenem.
„ZaKotem gadał kiedyś z facetem, który używał wobec siebie tylko trzeciej osoby i ZaKotem to szanuje.”
O rety, należy Pan do komcionautów lubiących przemawiać w trzeciej osobie? No to zdecydowanie będzie bardziej zamaszysty.
@janekr
„Pragnę powiedzieć, że jeśli ktoś szuka w literaturze małżeństw w miarę szczęśliwych…”
Że szczęśliwe małżeństwa są do siebie podobne i nudne, to jak wiadomo już Tołstoj zauważył w „Annie Kareninie”. Już u samego zarania powieści w XVIII-wiecznej Anglii i Francji obrazy szczęśliwego małżeństwa zazwyczaj ustępowały wyrafinowanym historiom zazdrości, uwiedzeń i zdrad, w rodzaju „La Princesse de Clèves” czy „Clarissy”. Sposobem na pokazanie pary ludzi w miarę szczęśliwych ze sobą, czy w każdym razie nie mogących bez siebie żyć (choć niekoniecznie małżonków), było nadanie ich losom rysów powieści awanturniczej, gdzie źródłem napięć są przeciwności zewnętrzne („Manon Lescaut”). Innym razem szczęśliwe małżeństwo było nagrodą uzyskiwaną po przebrnięciu przez kochanków labiryntu perypetii, jak w powieściach Henry’ego Fieldinga („Joseph Andrews”, „Tom Jones”). Ciekawy był pojedynek tego ostatniego pisarza z Samuelem Richardsonem, autorem moralizatorskiej „Pameli” przedstawiającej zwycięstwo cnoty nad występkiem nagrodzone szczęśliwym małżeństwem. Fielding odpowiedział Richardsonowi swoją parodystyczną „Shamelą” odsłaniającą drugą stronę tej samej historii, gdzie nic nie było takie jak się wydawało na początku. Redpilling AD 1741. Po nich oczywiście przyszła Jane Austen, siostry Brontë, itd. Kiedy w wywiadzie z WO Lee Child twierdził, że powieść zaczęła się od twardych męskich historii, w których herosi pokonywali wrogów i że „Dopiero w najnowszych czasach zrodził się ten sztuczny twór, opowieści o samobójstwie z powodu wrednej matki” to niestety sromotnie się mylił. Nawet najdawniejsze pierwowzory powieści typu rzymski „Satyricon” czy „Don Kichote” pełne są bohaterów rozdzieranych przez lęki i wątpliwości, zaś kiedy za pisanie wzięły się burżuazyjne warstwy nowożytnej Europy to standardem w ich powieściach była raczej Clarissa popełniającą na 800-tnej stronie samobójstwo (przez anoreksję!) z powodu wrednej matki, niż twardziel idący przez życie jak burza. Twardziel ów to figura całkiem późna, wiążąca się z demokratyzacją powieści, kiedy przestał to być gatunek zajmujący się sprawami osiadłych klasowych elit katujących się wzajemnie swoimi psychicznymi deficytami. Lee Child w swojej opinii odnosił się do jeszcze późniejszego etapu, gdy prawo do posiadania lęków i wątpliwości (a nie jedynie silnej woli wybicia się w życiu) przyznano również niższym klasom społecznym.
@szczęśliwe małżeństwa
W kryminałach szczęśliwe małżeństwo występuje w dwóch kontekstach
1. Jedno z małżonków dowiaduje, że ta druga osoba jest zupełnie kimś innym (ostatnio czytałem u Pasierskiego, ale to jest dość częste)
2. Jedna osoba pada ofiarą zbrodni, co uruchamia ekstra energię drugiej. Chociaż w tej roli smierć dziecka lepsza.
Harry Hole miał kilka szczęśliwych związków, takich że „tylko śmierć nas rozłączy”. Inna sprawa, że w jego kręgu śmierć zazwyczaj przychodzi niespodziewanie. Niemniej jednak, mamy w książkach Nesbo przypadki miłości zdefiniowanej tak jak w notce.
@janekr
Dyskusji o kryminałach nie nawiążę – uznaję tylko te Simenona. Tam często pani zabija pana w związku z odkochaniem się czy zakochaniem w innym, jednak sam komisarz Maigret pozostaje w stabilnym (inna rzecz czy szczęśliwym) związku małżeńskim, w jednym z odcinków serii Mme Maigret dostarcza mu nawet kazusu do rozwiązania.
Małżeństwo Lennarta Kollberga chyba liczy się za mniej więcej szczęśliwe?
„Małżeństwo Lennarta Kollberga chyba liczy się za mniej więcej szczęśliwe?”
No tak, ale on szukał wymarzonej żony dwadzieścia lat.
@pewuc
„jeden Żyd i to jest zbrodniarz – przykład ozywiście przesadzony”
No właśnie nie przesadzony. Jest dokładnie w punkt.
„mam wrażenie, że jej nie pasuje zmiana płci w wyniku zaledwie oświadczenia”
A po co komuś jeszcze robić pod górkę? „Chcesz dołączyć do najbardziej hejtowanej mniejszości na świecie? Pooowstrzyyymaj kooonie! Nie ma tak łatwo!”
„Znaczy, ktoś mówi, że ma inną płeć niż dotąd i mamy wierzyć, bo transfobia”
No ale jak w społeczeństwie niby to inaczej funkcjonuje? Czy jak spotykasz kogoś i ten ktoś prezentuje się jako kobieta, to sprawdzasz jej w dowodzie, czy tak ją oznaczyli przy narodzinach?
Płeć wpisana w papierach służy w zasadzie jedynie do celów urzędowych. Społecznie rzecz biorąc nie ma najmniejszego znaczenia.
„Czy w tej sytuacji te prawa, kjakie kobiety sobie wywalczyły, mają jeszcze sens”
Nie mają tylko jeśli uważasz, że trans kobiety to nie kobiety.
„Jak odróżnić kogoś, kto się czuje kobietą, od kogoś, kto mówi?”
To już pytanie filozoficzne i wolę się nie rozpisywać na 10 pagedownów. Grunt, że nie ma to najmniejszego znaczenia, bo nie potrzebujemy tego wiedzieć. Po co Ci właściwie ta informacja? Weźmy np. osoby okołoniebinarne, które w sumie nie czują się do końca płcią przypisaną, ale czują się z nią na tyle dobrze, że nic ze swoją prezentacją nie robią. One też przecież tylko mówią, że są kobietą/mężczyzną. Co to zmienia?
„I kiedy właściwie mamy prawo powiedzieć: e nie, kolega oszukuje?”
No to jest w ogóle fałszywa dychotomia, w sensie zwracanie uwagi na takie pytania – bo te problemy zasadniczo nie istnieją. To są wszystko czyste eksperymenty myślowe narzucane przez transfobiczny dyskurs. A jak nie ma problemu, to nie ma na co zwracać uwagi. Inaczej możemy w nieskonczoność obrzucać się sytuacjami hipotetycznymi i wymyślać coraz nowsze, a w międzyczasie statystyki samobójstw wśród osób trans niech szybują w górę.
@wkochano
Ogólnie z argumentacją się zgadzam, ale nie wiem, czy Rowling jest dobrym przykładem. Rowling jest naprawdę szkodliwa dla wielu ludzi, to nie jest taki klasyczny libek, który jest szkodliwy przypadkiem, ale może być przydatny przy zwieraniu szeregów przeciw prawicy. Sojusz z Rowling by był jak sojusz z homofobem albo rasistą. O ile nawoływanie do przymykania oka na przywary ludzi, którzy robią jakiś syf w okolicach centrum, ale zasadniczo nie są *ginistami, *fobami ani *sistami absolutnie rozumiem i sam praktykuję, o tyle przymykanie oczu na jawny hejt jest zwyczajnie wrzucaniem hejtowanej grupy pod autobus, z tym się nie mogę zgodzić.
@Mortimer29
„Czy te książki rzeczywiście były dobre, czy po prostu trafiły do nas emocjonalnie w odpowiednim momencie?”
Ja nawet lubię HP choć nie czuję do niego żadnej nostalgii – po raz pierwszy przeczytałem tomy 1-6 w okolicach premiery tomu 6, czyli jak miałem ponad 20 lat, a wcześniej unikałem, bo wszyscy naokoło hejtowali i mi się udzieliło. Nawet teraz jak sobie odświeżam, to mi się to przyjemnie czyta. Gdybym miał to naprawdę ocenić, to jest w sumie średnie, mam naprawdę sporo zastrzeżeń co do świata przedstawionego, charakterów postaci, polityki, historii itd., na sam warsztat też zawsze kręciłem nosem, ale nadal jest to dla mnie lektura bardziej fajna niż niefajna i lubię do niej wracać. Trzeba tylko trochę wyłączyć odbiór analityczny.
„Już w Harrym Potterze mieliśmy studentów z Beuxbatons będących radosną paradą angielskich stereotypów na temat Francuzów i Durmstrang, który w ogóle był rodem z filmów wytwórni Hammer.”
A w filmach to już w ogóle pojechali z tym, że w jednym same dziewczyny, a w drugim chłopaki. Pamiętam, że przy pierwszym seansie jakoś to zignorowałem, ale przy drugim już tak bardzo zgrzytałem zębami, że musiałem zrobić przerwę.
„Nie wiem, czy to można wiązać z terfiarstwem”
Rowling jest konserwatystką społeczną. Nawet Hermiona nie jest tak naprawdę postacią feministyczną, a w serii nie ma żadnej analizy ról płciowych, tak więc wszystkie tematy związane z feminizmem czy ogólnie postępem społecznym (dalszym niż sytuacja zastana na przełomie wieków), o ile w ogóle się gdziekolwiek przewijają, są potraktowane po macoszemu. To jest świat zawieszony w konkretnym punkcie, nic tam się nigdy nie zmienia, a odniesienia do rzeczywistych problemów to bardziej lukier na ciastku niż faktyczna analiza z wnioskami.
Dobrze obrazuje to słynne ogłoszenie, że Dumbledore przez cały czas był gejem – co było zresztą uwieńczeniem pewnego okresu, kiedy Rowling zdarzały się problematyczne wypowiedzi związane z homoseksualizmem. Takie, „he he, patrzcie, jestem progresywna, serio!”
No i niewolnicy, którym podoba się niewolnictwo…
Rowling jest chyba po prostu niezdolna do jakiejś głębszej analizy świata, tylko posługuje się symbolami, które wydają jej się znaczące, ale w sumie nie do końca wie, co znaczą. I ten jej podskórny konserwatyzm i niezdolność do wyjścia poza własną perspektywę (por. zachowania prawicowe właściwe) świetnie się z tym komponują – po co czytać teorię feministyczną? Przecież koleżanki wiedzą lepiej. Po co czytać badania naukowe na temat transpłciowości? Przecież każdy wie, jak jest (por. zachowania prawicowe), albo jest jedno badanie z błędną metodologią, ale to w nim jest prawda, a wszystkie inne kłamią (por…). I tak dalej. Tutaj nie chodzi tylko o transfobię, to jest faktycznie cały zestaw skostniałych zachowań i stereotypów, poza które Rowling nie potrafi wyjść, a jak wychodzi, to czysto symbolicznie, bo czuje, że tak wypada.
@wo
„ale mającej autodestrukcyjną obsesję na punkcie pluralizmu”
Tak bardzo to.
@ZaKotem
„Niestety to wszystko nic nie jest warte, bo mentalnie nie jestem w stanie uznać esencjalizmu płci i tego, że esencją płci jest tożsamość płciowa. Jak również tego, że „mężczyzna” i „kobieta” to pojęcia wrodzone i w związku z tym uznawanie się za jedno z powyższych nie jest konstruktem kulturowym. I ta impotencja czyni mnie transfobem. Próbowałem się edukować na różnych stronach transfilnych, ale na żadnej nie znalazłem nawet śladu dowodu na esencjalizm płciowy i wrodzone pojęcia.”
Pewnie dlatego, że transfile nie korzystają z pojęcia „esencjalizm płciowy”? Cała transpłciowość opiera się na tym, że płeć to konstrukt kulturowy.
Tzn. jest oczywiście ujęcie neurobiologiczne, które jest dość ważne, ale nie jest warunkiem ani koniecznym, ani wystarczającym. Twierdzenie, że ktoś był „zawsze kobietą” to tylko takie uproszczenie dla opornych, bo inaczej nie łapią, o co chodzi.
Sorry, że się prostacko wetnę, ale jak 17 lat temu czytałem 1. tom HP to jedyne co mnie uderzyło to zasady tej gry na miotłach, które były jakąś piramidalną bzdurą, od wtedy hejtuje
A owszem, zasady Quidditcha to jedne z najgłupszych zasad, jakie w życiu słyszałem. Dzieci jak sobie w locie wymyślają gry to zazwyczaj bardziej sprawiedliwe.
@Mortimer29
„W ciągu ostatnich paru lat wiele osób musiało się zmierzyć w pewnym sensie ze swoim odbiorem twórczości Rowling. Czy te książki rzeczywiście były dobre, czy po prostu trafiły do nas emocjonalnie w odpowiednim momencie?“
Pozwolę sobie wykorzystać te słowa jako punkt wyjścia do rozwinięcia kwestii, która się w tej dyskusji pojawia opłotkami: co „nas“ tak przyciągnęło do Pottera? Piszę „nas“, bo jako ktoś czytający pierwszy tom w roku polskiej premiery, kiedy byłem jednocześnie rówieśnikiem głównego bohatera mogę się chyba poczuć wywołany do tablicy. (Części 5-7 czytałem każdą na innym etapie życia i edukacji, co uważam akurat za ciekawe oraz pozytywne doświadczenie. Już chyba żaden inny tekst kultury nie będzie tak mocno na mnie działał, jeżeli chodzi o rozłożenie w czasie.) Tutaj moim zdaniem ważne są dwa konteksty, pozornie się wykluczające. Po pierwsze, kiedy pojawia się pytanie „Dlaczego utwór X zdobył popularność?“, najprostszą i najbardziej cyniczną odpowiedzią jest kasa wyłożona na marketing. Pottera promowano pod hasłem popularyzacji czytelnictwa, ja się z nim zapoznałem literalnie podczas lekcji bibliotecznej. W sytuacji, kiedy doszło do przedstawienia go jako książki, która jest już taką samą klasyką literatury dla młodszych jak, dajmy na to, „Dzieci z Bullerbyn“ czy „Mały Książę“, nastąpiło pomieszanie dwóch perspektyw: twórczości pisanej z intencją dydaktyczną, która ma przede wszystkim „bawiąc, uczyć“ oraz literatury rozrywkowej, tyle, że tworzonej z myślą o nieletnich (późniejsze zamazanie tej granicy na dużą skalę jest efektem popularności Rowling). Stąd też w odbiorze medialnym nieporozumienia wynikające z częściowego nieumiejętności odczytania konwencji (typu pytania „Czy chrześcijanin może czytać książkę, gdzie magowie są pozytywnymi bohaterami?“). Kiedy rozmawiałem z ludźmi mojego pokolenia na temat cyklu, to w ich relacjach pojawia się wspólny wątek: high concept polegający na połączeniu realnego świata ze szkołą magii wbił ich w ziemię. To był, mówiąc konwencjami popkulturowymi, pierwszy raz, kiedy przekonali się jak efektownie można wykorzystać pomysł urban fantasy w praktyce (nawet jeżeli to nie był dosłownie pierwszy kontakt ze zjawiskiem, ale come on, mało kto wyprowadza swoje zainteresowanie fantastyką od faken „Karolci“, na samej takiej zasadzie jak melomani rzadko się powołują na kotka na płotku). Tak, oczywiście, pod względem funkcjonalnym Hogwart jest oddzieloną od realności Nibylandią, ale kluczowe jest tutaj słowo SZKOŁA. Na kontekst brytyjskości i internatu się wtedy nie patrzyło (w „Komnacie Tajemnic“ pojawia się postać, którą rodzice posłali do Hogwartu zamiast do Eton, ale który polski dwunastolatek to wyłapie i zrozumie?), bo anglosaskość w popkulturze jest przezroczysta i domyślna, a pomysł mieszkania w akademii magii razem z trv ziomami (no cóż poradzić, po przekroczeniu pewnego wieku relacje rówieśnicze dla większości są jednak bardziej ekscytujące i dynamiczne, niż te z rodzicami), by to, co na dzień jest odbębnianiem obowiązków uatrakcyjnionym socjalizacją stało się ciągłą przygodą, wciągał niesamowicie. O ile narzekania MRW, że książka mająca opowiadać o miłości koncentruje się na ucieczce od rodziny, można uznać tym razem za celne i zabawne jednocześnie, to ja widzę rzeczy troszeczkę inaczej. JKR wpisała się częściowo, raczej nieświadomie, w nurt opowieści o „znalezionej rodzinie“ (found family), przekonania, że prawdziwe więzy tworzy nie pokrewieństwo, ale wzajemne wsparcie otrzymywane podczas wspólnych przeżyć. Niekoniecznie trzeba to czytać od razu „antyrodzinnie“ w sensie biologicznym. (Zresztą, gdyby podobną logikę stosować konsekwentnie, to wtedy Kiki z filmu Miyazakiego nienawidziłaby nie tylko „swoich starych“, ale i przyjaciółek…) Owszem, pokolenie Y i dalsze uświadomiło sobie mocno, że nawet właśni rodzice mogą się okazać toksycznymi palantami, jeżeli nie bandytami. Z takimi ludźmi będą np. mocno rezonowały te fragmenty „Zakonu Feniksa“ w których przez chwilę Harry ma szansę na zamieszkanie z Blackiem. Ale dla kontekstu można przywołać choćby świeży serial Disneya „Owl House“, gdzie bohaterka dla odmiany od szarej rzeczywistości decyduje się na czas jakiś zamieszkać w Nibylandii, ale zostawioną po drugiej stronę matkę nadal kocha, pamięta i utrzymuje z nią kontakt.
Ach, jeszcze na zasadzie dygresji wspomnę, że mnie akurat literacka rodzina Weasleyów przypadła do gustu. Z Rona niestety zrobiono w cyklu filmowym komiczną dupę wołową i niewiele więcej, a role należące do reszty rodu pocięto do rozmiaru epizodów. Ale jak się wczytać w książki, poza te sitcomowe wstawki o Arthurze bawiącym się mugolską techniką i Molly jako nadopiekuńczej matce, to okazuje się, że ojciec rodziny mówiący „na poważnie“ robi wrażenie mądrego i moralnego faceta (nie wiem, czy to pod jego adresem nie jest to notkowe oskarżenie o „nieudacznictwo“; otóż tekst w pewnym momencie wyjaśnia, że Arthur nie awansuje w ministerstwie ze względu na poziom tolerancji wobec mugoli), a matka niegłupiej i dzielnej kobiety (była żołnierka Zakonu Feniksa w końcu, która potem ubije Bellatrix), która jak najbardziej mogła wychować gromadkę dzieci na porządnych ludzi.
Z Hogwartem jest taki problem, jak z dużą częścią pomysłów Rowling: ona ma tendencję do wymyślana rzeczy efektownych, ale słabujących pod względem konsekwentnego rozwinięcia. Co nie byłoby aż tak dużym problemem, gdyby zdecydowała się trwale na konwencję umowną, ale cykl w pewnym momencie zaczął iść w kierunku poważnej sagi fantasy. Na poziomie emocjonalnym nastoletniej lektury jeszcze się to jakoś sklejało, jak zaczynało się analizować szczegóły na poważnie, wychodziło już gorzej. Nie mam teraz odpowiedniego artykułu pod ręką, ale są ludzie, którzy wyliczyli z tekstem pod ręką, że społeczność brytyjskich czarodziejów liczy najwyżej kilka-kilkanaście tysięcy osób (co sprawia, że choćby poziom złożoności administracji jest kompletnie nierealny). W pierwszym tomie można było jeszcze na to machnąć ręką, potem prowadziło to do konstatacji, że magiczna Brytania opiera się na nieco niesympatycznym systemie. Nie dlatego, że „dzieci giną regularnie“ (w czasie głównej akcji i normalnych lat szkolnych umiera jedynie Cedric Diggory, nawet Voldemort podczas okupacji Hogwartu dysydentów torturuje, ale nie zabija), ale nie wiadomo, czy dziecka można tam można w ogóle nie posłać w sytuacji, kiedy wszystkie rody czystej krwi są już ze sobą spokrewnione, a czarodzieje muszą przyjmować do siebie dzieci pochodzenia mugolskiego, by w ogóle nie wymrzeć. (Miałem kiedyś teorię, że Voldemort miał taką obsesję na punkcie nieśmiertelności, by uniknąć chowu wsobnego…) Zwłaszcza jeżeli obowiązek szkolny łączy się z koniecznością zachowania maskarady (tak, wspominałem o tym gostku z „Komnaty“, ale traktuję to jako przykład jednej z wczesnych niekonsekwencji, których jest od groma).
Drugi kontekst, o którym trzeba pamiętać, kiedy się mówi o znaczeniu Pottera, to fakt, że te książki po prostu wstrzeliły się w odpowiedni moment historyczny. W powieści Miłoszewskiego „Jak zawsze“ jest taki fragment, kiedy bohater przeniesiony do alternatywnej Polski roku 1963 planuje zarobić fortunę pisząc własne wersje Pottera i „Kodu Leonarda da Vinci“. O ile jeszcze drugi pomysł jakoś bym widział w realizacji (któż dzisiaj pamięta, że „Przesyłka z Salonik“ Ludluma miała o wiele bardziej bluźnierczą puentę intrygi od Dana Browna…?), to pierwszego absolutnie nie. Nie widzę miejsca dla HP w świecie bez literatury fantasy, telewizyjnych kreskówek i gier komputerowych (zresztą i tak wydawnictwa odrzucały książkę, powołując się na długość i brutalność). Niektórzy pytali, czemu cykl odniósł sukces mimo poskładania go z zasadniczo nieoryginalnych elementów. Jeśli sięgało się po niego w odpowiednim wieku, to łączył rzeczy jednocześnie świeże z tymi już trochę znajomymi, tak żeby jak najmocniej odwołać się do wyobraźni czytelników. Sukces Rowling przypominałby więc kogoś, kto zarobiłby miliony na sprzedawaniu Fanty jako soku pomarańczowego. Pozytywny wniosek jest taki, że efekt nowości już minął. Harry Potter nie trzaśnie już IMO następnych pokoleń z tego samego powodu, dla którego po „Wiedźminie“ żaden polski cykl fantasy nie będzie aż takim przełomem. Antyrasizm HP, niegdyś reklamowany jako triumfalny przykład Ważnych Treści w literaturze dziecięcej (co, ponownie, naprawdę było szukaniem języka dla nowej konwencji) nie robi zbytniego wrażenia na obecnych nastolatkach, szukających i nie znajdujących reprezentacji rasowej czy queerowej. Wspomniane przez wcześniejszego komcionautę próby pisania JKR w ramach rozszerzonego uniwersum o cudzoziemcach wyłożyły się na postkolonializmie i niechlujstwie. (Oprócz przyjętego z niesmakiem potraktowania Afrykanów czy Indian, straszną bekę wzbudziła jej próba nazwania szkoły japońskiej. Błędne „Mahou Tokoro“ pozornie nie różni się jakoś strasznie od „Mahou no Tokoro“, ale to jest tak, jakby Rowling wrzuciła „Magic Place“ do tłumacza maszynowego i z dumą ogłosiła, że polska akademia nazywa się „Magia Miejsce“. Smaczku dodaje fakt, że w języku japońskim błędy gramatyczne często są także ortograficznymi. Zresztą… no, kurna, „Magiczne miejsce“? Serio? W narodzie mającym taki talent do pomysłowej tytulatury?)
Z tego powodu nie podzielam obaw, że Potter stanie się równie trwałym fundamentem popkultury, co Marvel czy Gwiezdne Wojny (wyjątkiem mógłby być radykalny retusz uniwersum w wykonaniu kogoś innego, ale na razie na to się nie zanosi). Jakieś własne miejsce zachowa, ale bardziej jako etap historyczny niż niedościgniony ideał.
@ „alt-left”
Moim zdaniem to było tak. Lata na lewicy przytłoczonej milleryzmem-kwaśnieskizmem upłynęły pod znakiem poszukiwania winy i wady w sobie. To prąd ciągle bardzo silny (jak ten komcionauta tutaj od „czemu w błędny sposób piszesz o Rowling, a nie Trumpie?!!!”) i kto się z niego wyzwoli będzie budował lewicę przyszłości, a kto nie, będzie marudził na tyłach. Teraz. Z tej postawy wynikło charakterystyczne dla alt-leftu zagadnienie „dlaczego 'lud’ nie jest z nami, kiedy właśnie powinien być”. A raczej charakterystyczna dla alt-leftu jest odpowiedź: lewica musi być taka jak „lud” w maksymalnym stopniu, aby móc obudzić w „ludzie” (piękną, dobrą i prawdziwą) świadomość polityczną w zakresie niezbędnego minimum. Biorę „lud” w cudzysłów, bo już samo posługiwanie się tym terminem to fantazmat alt-leftu, który kieruje go na „alt”. W szczególności dlatego, że pogrywa tu zinternalizowana ww. „wina i wada w sobie” tak zwanego oderwania, o które lewica uwielbia się samooskarżać. Tenże „lud” okazuje się np. homofobiczny, lub ksenofobiczny; a więc alt-left dochodzi do wniosku, że należy przyjąć homofobiczno-ksenofobiczną retorykę, aby uratować np. retorykę pro-pracowniczą. Tymczasem „lud” jeśli w ogóle jest jakiś to jest oportunistyczny – przyjmuje optykę i retorykę ośrodka władzy. I nie dlatego, że ludzie są gupi, tylko dlatego, że ludzie dbają o 5% swoich poglądów (każdy inaczej te 5% wybierając), resztę dobierając sobie z powszechnej puli. Tak jak się mówi, tak się uważa. Jesteśmy po doświadczeniu 30 lat rządów prawicy, lekko przeplecionych trzeciodrożną neoliberalną lewicą. Mówi się prawicowo. Stąd też iluzja wyrozumiałości prawicy wobec swoich swoich heretyków i inkwizycyjności na lewicy (znów a propos bęckowania Rowling) − prawicowe milieu dociąża harcowników do średniej samo i kontrastuje harcowników lewicowych. Alt-left chcąc się do tego dostosować chce de facto zostać zakładnikiem prawicowej przeszłości, biorąc jej inercję za „stan rzeczy”. W ten sposób rozpuszczając się w jakiś dziwny, skompromitowany (od „kompromisu”) twór.
@inz.mruwnica
To o czym (bardzo trafnie) piszesz to ta cała nasz pis-lewica, którą złośliwie nazywamy alt-left. Sam koncept alt-left to był faszystowski trolling, żeby alt-prawicę sprzedać jako tru-lewicę, właśnie z pozycji „ZaPOmnieLiście O ludu”.
@kłidicz
cały bezsens Pottera bierze się z tego, że nie jest oparty na rzeczywistości.
Polecam sobie porównanie z „Little Witch Academia” na Netflixie, gdzie konkurencja wyczynowa na miotłach to jest po prostu SZTAFETA. Rzecz oparta na tym, co w japońskich szkołach się robi na dzień sportu; wymagająca jednocześnie wysiłku osobistego, jak i grupowego.
„Kiki” Miyazakiego to jest historia dziewczyny, która przyjeżdża robić karierę do wielkiego miasta, więc jest samotna i wyalienowana. „Potter” to historia typka, który marzył o rodzinie, więc narobił sobie dzieci i wysłał je do Hogwartu.
@inż. mruwnica
Dobre podsumowanie, Dodam tylko, że takie szaher-macher to domena nie tylko alt-lewicy, ale też niektórych poważnych publicystów. Nowa lewica nie dostaje z automatu 25% w wyborach, więc paru „przyjaciół lewicy” ogłasza wszem i wobec, że oto odkryło świętego Graala, który pomoże oderwanej od bazy, popijającej sojowe latte akademickiej lewicy kawiorowej zakorzenić się w społeczeństwie – wystarczy tylko przebrać się w pożyczone ciuchy (i tu można wstawić całą litanię: „trzeba zacząć chodzić na mecze!”, „musimy hejtować uchodźców”, „co to za bzdury z LGBT”, „słuchajmy disco-polo!”, „70% podatki odstraszają klasę średnią” itp.), a wszystko będzie cudownie.
Tymczasem oczekiwanie od lewicy zwycięstw tu i teraz, to jak oczekiwanie od ofiary poważnego wypadku, żeby natychmiast wstała ze szpitalnego łóżka i przebiegła maraton. Nie ma takich magicznych sztuczek. Obecnie dziewięciu na dziesięciu Polaków to prawicowcy, lewa noga jest kompletnie potrzaskana i ten pacjent musi przejść długą rehabilitację zanim w ogóle opuści szpital. Razemki już na początku stwierdziły, że czeka nas długi marsz przez dżunglę, że jest to projekt na dekady. Rozczarowanie niskim poparciem prowadzi czasem do konkluzji, że wobec tego może należy taktycznie porzucić lewicowe ideały w celu osiągnięcia sensownego wyniku (wicie, rozumiecie – socjal jak najbardziej, ale po co te pedały z LGBT i ataki na Papieża-Polaka…), a w ogóle to najlepiej reaktywujmy Apolityczną Partię Ludzi Rozsądnych, przecież podział na prawicę i lewicę to przeżytek.
Przegrywanie nie jest fajne, ale nie ma innej drogi. Proponowane lekarstwo jest jeszcze gorsze: udawanie „prawicowej lewicy” i taktyczne przebieranie się w obce (zielone?) mundury byłoby pewnie możliwe pod warunkiem że mielibyśmy własne media, wagony forsy i supersprawnych macherów. Ale nie mamy, więc musimy być sobą i robić swoje. Ktoś musi oświetlać te katakumby czerwoną świeczką postępu – jeśli nie my, to kto?
„Stąd też iluzja wyrozumiałości prawicy wobec swoich swoich heretyków”
To nie jest do końca iluzja. Istotnie też się gryzą, ale są przy tym trzymani za mordy (albo faktycznie przez jakiegoś prezessimusa, albo przez mechanizmy sekciarskie), więc nie fikają za bardzo. Na skrajnej prawicy też mają czystki wewnętrzne, kłótnie i fochy (mój ulubiony u nas, to jak wyklęli Falangę za przymierze z maoistami), ale istotna różnica polega na tym, że gdy pojawi się Antylewicowy Przywódca[TM], to w dwuszeregu zbiórka. Za kałużą cała skrajna prawica głosuje bezwzględnie na Trumpa, a to przecież nie jest tak, że go tam jakoś szczególnie lubią. Z kolei na lewicy co mamy? Bernie or bust. Albo nawet „strategiczne” głosowanie na Trumpa, bo oczywiście im gorzej, tym lepiej, duh. Plus fantazje o tym, że libki to największe zło świata, a Trump przynajmniej jest antyestablishmentowy (hua hue).
Do tego dochodzi wieczny fetysz prawicy na punkcie siły i nieokazywania słabości, a otwarta krytyka Przywódcy[TM] albo Swoich(R) to dla nich właśnie okazanie słabości. Ich partia/kraj/kandydat musi być bez skazy, bo to są ideały z których sobie projektują życie wewnętrzne. Tak więc zwyczajnie unikają publicznej krytyki, nawet jeśli mają coś do powiedzenia. Trumpa, przykładowo, można krytykować dopiero teraz, kiedy przegrał i nawet ukochane Fox News urządza sobie ostatnio po nim pojazdy. Ale wcześniej, kiedy był silny? W dwuszeregu, grzecznie, wszyscy.
Prawica nie jest bardziej tolerancyjna. Ona po prostu, jak jest na widoku, a w grze jest Stawka, zamiata pod dywan rzeczy, które mogłyby sygnalizować słabość.
@janekr
„Pragnę powiedzieć, że jeśli ktoś szuka w literaturze małżeństw w miarę szczęśliwych, to może długo szukać.”
Przecież nawet w ścisłym kanonie brytyjskiej literatury dziecięcej masz choćby Państwa Brown. Książki to lepsze, filmy też lepsze, a w miarę normalny model relacji międzyludzkich jest serwowany mimochodem.
W komciach na Breitbarcie tymczasem teraz lamentacja, że gdyby lewicę tak okradziono z wyborów, jak ona teraz okradła Trumpa, to by już dawno wyszła na ulicę. Oraz że my z nimi wygrywamy dzięki temu, że nasze bojkoty działają, a ich nie, „dlaczego republikanie jeszcze oglądają filmy hollywoodzkie” (itd). Więc jest tu trochę radochy, że teraz to prawica płacze, że taka jest słaba i niezjednoczona.
@wo
Wszystko fajnie, zakładając że to co Breitbart nazywa lewicą faktycznie nią jest, a nie zgniłym centrum centrum. Tylko w USA ludzie są wstanie uwierzyć, że Biden wprowadzi komunizm.
Mam jeszcze jedną anegdotę a propos znaczenia Pottera dla czytelników w odpowiedniej grupie wiekowej. Sam czytałem HP z mocnym opóźnieniem (ekwiwalentem takiej serii był dla mnie w podstawówce Władca Pierścieni), ale w okolicach premiery pierwszego HP w kinach (wydaje mi się, że chwilę przed, jakoś równo 00?) byłem w licbazie i udzielałem się czasem w gazetce szkolnej. Stamtąd mnie odłowił jeden z nauczycieli, który prowadził też osiedlowy ośrodek dla dzieci z rodzin rozbitych/przemocowych/itp.
Ośrodek ten też miał gazetkę, w której były teksty i rysunki tych dzieci. Moim zadaniem było przeczytać teksty, dobrać każdemu pasujący obrazek, kolorystykę, no i złożyć całość w gazetkę. Pamiętam, że mnie wtedy zaskoczył wśród starszych motyw dziecka mieszkającego w komórce pod schodami. To musiało niesamowicie rezonować w tej grupie społecznej.
Tak więc zasadniczo, nawet jako obserwator, zgadzam się z ogólnymi tezami kolegi Piotra. HP jest ważnym punktem w historii literatury, nie tylko ze względu na komercyjny sukces i rozdymanie niszy do niebotycznych rozmiarów, ale właśnie ze względu na wpływ na dzieci. Ale ten wpływ faktycznie zależał od splotu wydarzeń, nie tylko od samej treści książek. Wydaje mi się, że HP nie będzie się dobrze starzał na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci.
@WO
Sorry, że jeszcze raz. Pomijając inne uwagi, zrobiłem sobie przerwę od gry w listy i na spokojnie domyśliłem się, jak można było odebrać mój wpis. Nie było to moją intencją, ale rozumiem.
Dlatego przepraszam. Zwłaszcza gospodarza, ale innych czytających też. Tyle.
@pewuc
Dzięki. No więc serio – Rowling wypowiadała się na temat projektu ustawy, wobec którego toczą się konsultacje. Pytanie „jak to ma być w tej ustawie” samo z siebie jest więc trochę źle zadane, ale to przede wszystkim nie jest właściwe forum na jego zadawanie – więcej osiągniesz wpisując do gugla albo wchodząc na jakieś forum o szkockiej polityce.
A pytanie „co z ludźmi trollującymi regulaminy” jest stare jak „kto strażnikuje strażników”. Regulaminy zazwyczaj mają jakieś mechanizmy samonaprawcze, np. to nie jest wbrew pozorom takie proste, że ogłosisz, że jesteś kobietą i już eo ipso wchodzisz do kierownictwa partii Razem. Podobnie raczej nie będzie to wystarczało do wejścia do zarządu korporacji nawet jak już doczekamy się parytetów.
@MRW
„cały bezsens Pottera bierze się z tego, że nie jest oparty na rzeczywistości”
„Co nie jest jednak żadną wadą / bo dla mnie żyją tę postacie.” Widzisz pan, gdybyś czytał piątkę w szczycie młodzieńczego angstu, szóstkę pijany dopaminą, a siódemkę (książkę, nad którą, zdaje się, płakałeś?) podczas wchodzenia na inny etap życia, to byś pan teraz inaczej śpiewał.
„Polecam porównanie z „Little Witch Academia” na Netflixie”
– która była emitowana o północy jako serial dla otaku.
– stanowiła trzecią (po krótkometrażówce i niedługim filmie) próbę opracowania i rozwinięcia tego samego pomysłu.
– okazała się epizodyczną komedią, do której na siłę doklejono quest o ratowaniu świata (czegokolwiek by złego nie mówić o głupotach w Potterze, tam przynajmniej zmiana nastroju narastała konsekwentnie).
– została stworzona przez studio znane z tego, że jego produkcje są „oparte na rzeczywistości” mniej więcej w takim samym stopniu jak filmy Tarantino.
” „Potter” to historia typka, który marzył o rodzinie, więc narobił sobie dzieci i wysłał je do Hogwartu.”
… czyli miejsca, w którym rodzinę znalazł. Nieco ci znikają technikalia (jedenaście lat to jednak trochę czasu, a nie wszystkie dzieci to bliźnięta), ale OK, mam kwity z 2012, że już wtedy hejtowałem kształt ichniego społeczeństwa (nawet tę konkretną scenę!). Zwracam tylko uwagę, że „w podówczasie” inaczej się rozkładały akcenty lektury.
@wo
„W efekcie wyszła jej powieść, w której dupek prowadzi śledztwo w sprawie dupka zamordowanego przez kogoś z kręgu dupków.”
Nie jestem ekspertką od kryminałów, ale czy w tym gatunku to nie jest przypadkiem częste podejscie do przedstawiania świata? Z recenzji kojarzę, że np. w dość popularnych powieściach Wojciecha Chmielarza występowanie i współwystępowanie negatywnych cech wśród bohaterów jest tak wysokie, że niektórzy czytelnicy określali to wręcz jako męczące.
@Chmielarz
„Rana” – przeczytałem, ale resztką sił.
„Wyrwa” – nie dałem rady przejść pierwszego rozdziału.
@kch
„Nie jestem ekspertką od kryminałów, ale czy w tym gatunku to nie jest przypadkiem częste podejscie do przedstawiania świata?”
Upierałbym się, że jednak nie – Wallander nie jest dupkiem (o ile definiujemy to pojęcie jako synonim skrajnego egocentryka). Harry Hole też nie, choć może się czasem tak zachowywać. Poza tym ofiary i krąg ich znajomych (=podejrzanych) już wysoce niekoniecznie są dupkami, w istocie bardziej się przejmujemy, że seryjny morderca zabija Niewinne Dziewczątka, niż że dupek zabił dupka.
@komentarze piotrakowalczyka
Marzy mi się ograniczenie długości komentarzy. Te rozwlekłe komentarze piotrakowalczyka, które są dłuższe od notki są słabe i wymagają długiego przewijania, a przecież chyba i tak nikt ich nie czyta. Sądzę, że sam piotrakowalczyk ich nie czyta i pod koniec komentarza nie pamięta już o czym pisał na początku.
@bartolpartol
Mam tak samo, ale również niestety z awalem, choć jego komentarze są teoretycznie bardziej ciekawe, ale jednakowoż nudne (wiem że niby sprzeczność, ale tak mi to działa), jak się je czyta po raz setny. Faktycznie gdyby były ograniczone do jednego screena, wyszłoby to wszystkim na dobre, tak sądzę. Więcej samodyscypliny!
Co do awala – zabroniłbym pisać mu komentarzy krótszych niz 2-3 screeny. Jeden awal jest wart wiecej niż 100 regularnych komcionautów.
@wacław
„Jeden awal jest wart wiecej niż 100 regularnych komcionautów.”
Jeden Mao jest więcej wart niż miliard Chińczyków!
Szanuję Awala i jego komentarze, ale niestety cierpią one często na braku zwięzłości niestety. I o ile Awalowe komentarze z reguły czytam, choć nieniekoniecznie te bardzo długie, bo się zaczynam nudzić w trakcie czytania, to komentarze piotrakowalczyka przewijam w całości, nawet nie próbująć ich czytać. Takie życie, długie teksty wymagają dyscypliny przy konstruowaniu i estetyki w wykonaniu, żeby były przynajmniej strawne.
U mnie to samo, komentarz awala = <3. Nawet jak się nie zgadzam, to nadrabia formą. Ale PK też mi się dobrze czyta, zwłaszcza jak jest o popkulturze/literaturze. Tu różnie bywa, ale ten konkretny mi się podobał.
Limit długości jak najbardziej ma sens, ale dołączam się do prośby żeby nie dotyczył Awala. Awal jest to balsam dla duszy i mądrości krynica. Nawet dłuższe Awale czytam z przyjemnością, przynajmniej od czasu teorii Beaty Szydło jako ludowej Matki Boskiej.
@kto ma o czym pisać oraz na ile znaków
Cóż za wspaniały trolling! Szanuję i gratuluję.
@bratolpartol
„Te rozwlekłe komentarze piotrakowalczyka, które są dłuższe od notki są słabe i wymagają długiego przewijania, a przecież chyba i tak nikt ich nie czyta”
Np. ja czytam. Przynajmniej dopóki pisze o literaturze czy popkulturze, to całkiem nieźle mu to wychodzi. Fakt, że mógłby zadbać o linię – ale merytorycznie jest to ciekawe. Choć ostateczną instancją jest tu oczywiście gust Gospodarza bloga.
A propos gryzienia się prawicy, polecam najnowsze ćwierki skrajnej prawicy amerykańskiej (np. Milo albo Nicka Fuentesa) po ostatecznym odrzuceniu wniosku teksańskiego. Coś pięknego.
Ja tam czytam wszystko co napiszecie. Niektóre długie wpisy są za długie, inne nie są. Ale komciowanie to nie jest zbiorowa kreacja literacka, żeby się przejmować dłużyznami.
Zostawiłem długi komentarz pana Piotra, bo wreszcie mi wyjaśnił, czego Rowling się boi (nie rozumiałem jej zasadniczej tezy – przenikną do tych przebieralni, i co dalej – stąd hipoteza, że chodzi o podglądanie). Ale też mam żal, że cytował tak duże fragmenty, przecież dałem linka właśnie po to, by każdy se mógł sam kliknąć.
@rozowyguzik
„A propos gryzienia się prawicy, polecam najnowsze ćwierki skrajnej prawicy amerykańskiej (np. Milo albo Nicka Fuentesa) ”
Hi hi.
„If a Democrat presidential candidate was cheated out of a rightful election win, there would be no question that this candidate would be supported unanimously and without hesitation by every Democrat politician and judge in the country at every level. The GOP is WORTHLESS.”
No widzicie? Wygrywamy, bo nasi się potrafią zjednoczyć, a oni przegrywają, bo są podzieleni. Proste?
@WO
„Ale mam też żal, że cytował tak duże fragmenty”
Spodziewałem się gospodarskiej polemiki!
@piotr
„Spodziewałem się gospodarskiej polemiki!”
No nie, napisać jako komentarz elaborat na 10 stron i oczekiwać, że nie dość, że go ktoś przeczyta, to jeszcze będzie polemizował. Hehehe, że się tak złośliwie zaśmieję.
@wacław
„Jeden awal jest wart wiecej niż 100 regularnych komcionautów.”
Tak sobie jeszcze pomyślałem, że gdybyś napisał, że jeden komentarz Awala, jest więcej wart niż 100 komentarzy innych osób, to jeszcze byłoby ok, ale Ty wartościujesz ludzi, a to jest głupie, chamskie, prymitywne i prawicowe.
@pk
„Spodziewałem się gospodarskiej polemiki!”
Nie było z czym, wreszcie mi ktoś po prostu wyjaśnił, o co jej może chodzić. Tylko szkoda że nie zwięźlej…
W sprawie kradzieży wyborów w USA jeden aspekt, którego Trump nie podnosi, jest chyba istotnie nieuczciwy. Publikowane we wszystkich mediach głównego nurtu sondaże pokazywały przesadzoną przewagę Bidena i musiały mieć wpływ na mobilizację elektoratów. Na twitterze Taleb kłucił się Natem Silverem, ale ostatecznie główny nurt uwierzył Silverowi, że po poprzednich wyborach udoskonalił swoje modele i nie będzie zaskoczeń.
Oczywiście nie zmienia to faktu, że łzy Milo smakują doskonale!
@Bartolpatrol
Tak z ciekawości: kolega decyduje się ciągnąć to emo bo tak cierpi podczas pięciu sekund przewijania nieczytanego tekstu, czy dlatego, że ludzie odpowiadają mimo wszystko?
@WO
Polemiki się spodziewałem, bo pojawiła się poprzednim razem (dyskusją pod notką „I heart cancel culture”).
@piotrkowalczyk
Jeśli mógłbym coś poradzić to akapitowanie pustą linią, bo pojedynczego entera WordPress nie rozumie jako i wychodzi i tak blok tekstu.
@rozowyguzik: „Istotnie [prawicowcy] też się gryzą, ale są przy tym trzymani za mordy”
Jest jakaś korelacja prawicowości z autorytaryzmem i lewicowości z demokratyzmem, ale obawiam się przyjęcia tego jako prawa natury, żebyśmy się nie obudzili z ręką w nocniku autorytarnej lewicy, która wzięła się znikąd wbrew tym prawom. Może to być tylko Zeitgeist, ale prawicy faktycznie jest łatwiej powiedzieć harcownikom „dupa cicho, słuchać szefa”.
Natomiast moja uwaga ogólna jest taka, że walki frakcyjne to jest ab-so-lut-na norma od poziomu polityki globalnej do wewnętrznych rozgrywek trzyosobowych stronnictw w radach osiedli. Tyle, że jeżeli przegrywasz tę walkę jako np. ziobrysta, to usuwasz się na bok, przełykasz dumę i za chwilę próbujesz jeszcze raz. Wszystko wygląda jakby nigdy się nie wydarzyło. Trochę jak syn prezesa robiący biznesy − bankrutuje, zapija mordę, zbiera się w sobie i prosi tatę o kolejną transzę opcji na spadek. A jak w końcu mu się uda to wychodzi na genialnego biznesmena, który umie.
Przegrywający na lewicy zostaje sam na prawicowej pustyni, a wygrywający też traci sojusznika. Wydawałoby się, że może by lepiej jednak tego nie robić, bo to nas bu-huhu osłabia. Ale bez tego nie ma polityki.
@pk
„Tak z ciekawości: kolega decyduje się ciągnąć to emo bo tak cierpi podczas pięciu sekund przewijania nieczytanego tekstu, czy dlatego, że ludzie odpowiadają mimo wszystko?”
Obiecuję koledze, że wytknę komcie kol. Bartolpartola jadące zbyt daleko w adpersony, ale proszę przyjąć do wiadomości, że zgadzam się z nim co do meritum – że tym komciom dobrze by zrobiły redaktorskie nożyce. Less is more.
@piotrkowalczyk
„Tak z ciekawości: kolega decyduje się ciągnąć to emo bo tak cierpi podczas pięciu sekund przewijania nieczytanego tekstu, czy dlatego, że ludzie odpowiadają mimo wszystko?”
Ja do Ciebie osobiście nic nie mam. Po prostu jak trafiam na długaśną ścianę tekstu, to sobie źle myślę o autorze tegoż, bo uważam, że jest niechlujny i nie myśli o czytelniku. Tzn. w dziele literackim różne cuda są dopuszczalne, ale w komentarzu, który dziełem bynajmniej nie jest…
@inz.mruwnica
„Jeśli mógłbym coś poradzić to akapitowanie pustą linią,”
… no właśnie, przynajmniej tyle. Więcej szacunku dla czytelników, wtedy będą chętniej czytać. Choć oczywiście estetyka ma się nijak do treści, więc wypadałoby, żeby treść też była ciekawa, a tego nie wiem, bo nie czytam. I dziwię się, że ktokolwiek czyta, no ale ludzie miewają przedziwne przyjemności.
@wo
„Obiecuję koledze, że wytknę komcie kol. Bartolpartola jadące zbyt daleko w adpersony”
No, staram się jak mogę personalnymi ścieżkami nie chodzić, ale jak się potknę, to oczywiście przeproszę.
@wo
„Tą cechą są SCHODY. Często oblodzone, bo te stacje bywają odkryte.”
IMHO trochę przesadzasz co do oblodzenia. Po 10 latach mieszkania w Londynie i korzystania z wielu stacji metra (w i poza centrum) nie mogę sobie ani razu przypomnieć problemów z oblodzeniem schodów. Po pierwsze, w Londynie bardzo rzadko cokolwiek jest oblodzone (ostatnia porządna zima była OIDP w 2011 roku). Po drugie, schody są tak zadeptane że nie mają się kiedy oblodzić. Jeżeli schody są śliskie to nie dlatego że oblodzone, tylko dlatego że mokre.
Dowcip polega na tym, że z odstępów świadomie zrezygnowałem, bo zwiększałyby objętość (widać to po tej notce, gdzie są miejscami akapity dwuzdaniowe)… Ale OK, będę teraz okrawał nieco część narracyjną na rzecz wniosków. Nie chciałem nikogo męczyć, po prostu długie komentarze są jedną z rzeczy kojarzących się dla mnie z tym blogiem.
Nie zna długich komentarzy, kto nie znał Quasiego. Jego miały rozdziały i bibliografię.
@lukasz
„Publikowane we wszystkich mediach głównego nurtu sondaże pokazywały przesadzoną przewagę Bidena i musiały mieć wpływ na mobilizację elektoratów.”
Ale przecież w 2016 wskazywały Hillary. I wtedy zdaje się były osoby, które po fakcie twierdziły, że sondaże uśpiły czujność elektoratu. Najwyraźniej tak źle i tak niedobrze.
@inz.mruwnica
„ale obawiam się przyjęcia tego jako prawa natury”
To nie jest prawo natury. Znam prawicowców, którzy wychodzą całkowicie poza pudełko (dobrym przykładem będzie np. Tomasz Krawczyk), tym niemniej zdarza się to wystarczająco często, abym postrzegał to jako (probabilistyczny) schemat.
Osobiście wiążę to nawet nie tyle z prawicowością, co z brakiem empatii, ale tak jakoś się składa, że osoby pozbawione empatii są bardzo często prawicowe.
„żebyśmy się nie obudzili z ręką w nocniku autorytarnej lewicy”
Tutaj już trochę wchodzimy w semantykę, ale dla mnie lewica z definicji nie jest autorytarna. Kompas polityczny jest pod tym względem dość upośledzony, bo jeżeli założymy, że lewica może być autorytarna, to tak naprawdę co stoi na przeszkodzie przed uznaniem, że NSDAP było mimo wszystko jakąś formą lewicy? Albo inne Juche? To jest gruba teoria podkowy.
Jak dla mnie – nie ma demokracji, nie ma lewicy, a czołgistów nie wolno traktować jako jakichkolwiek lewaków, bo podstawą lewicy musi być (żeby termin zachował jakieś znaczenie) wolność, równość i sprawiedliwość społeczna (czyli ogólnie rzecz biorąc – lewica musi kontynuować ideały Oświecenia). Czołgiści nie mają z tym nic wspólnego.
Co do reszty – pełna zgoda.
@Lukasz:
1) Zwykle pokazywanie, że ktoś ma bezpieczną przewagę zniechęca JEGO wyborców.
2) Moja żona, dawno, dawno temu biegała jako ankieterka zbierając opinie wyborców. I do dziś nie dowierza sondażom. To nie jest tak, że są robione nieuczciwie, ale że jest taki trudno uchwytny element, iż ankietujący są zwykle odbierani (ankieterzy, firmy, itp.), jako — skracam — przedstawiciele wielkomiejskich elit. A że głos w ankiecie, która ma być opracowana statystycznie, nie jest anonimowy, to tu pojawia się element wstydu. Ludzie głosując na X uważają, że w oczach „wielkomiejskich elit” to coś złego, która to wiedza powoduje u nich wstyd i kłamanie w odpowiedziach. Analizy mogą zrobić korektę na profil demograficzny nie dość, czy nazbyt reprezentowany; ale nie oszacują „wstydu” wyborcy PiSu, czy Trumpa.
@rozowyguzik
Niedawno doszedłem do wniosku, że ten cały kompas to powinien być trójkątem − rozróżnianie autorytaryzmów na lewicowe i prawicowe wprowadza więcej zamieszania niż pożytku. W gruncie rzeczy odnosi się albo do a) zapisu procesu historycznego o tym z której strony demokracji dany autorytaryzm się wziął b) konieczności wytłumaczenia jak to możliwe, że ten konkretny Stalin najpierw był zły, potem dobry, a potem znów zły. Natomiast coraz bardziej wydaje mi się, że każdy autorytaryzm jest (w rozdzielczości zapewnianej przez takie narzędzia jak kompas) taki sam i przykładanie do nich miar sensownych w demokracjach nic nie wnosi. W końcu o autorytaryzmach „naturalnych” − monarchiach absolutnych − nie mówi się (ja się nie spotkałem), że były lewicowe lub prawicowe. Odruchowo czuje się, że to bez sensu. O autorytaryzmach powstałych z upadłych demokracji − już tak. Moja teza: ponieważ (a) i/albo (b).
Co nie zmienia faktu, że ciągle jest to spektrum i nie jest powiedziane, że do wierzchołka autorytarnego można poruszać się tylko po prawym boku.
Przepraszam, że wcinam się w interesującą dyskusję z offtopem, ale to powinno zainteresować gospodarza i bywalców:
link to playkrakow.com
Spektakl o Lemie i Dicku, można oglądać do jutra, do 19.00.
(gospodarza to średnio, przecież na tym byłem)
@pak4 && rozowyguzik
Może jest tak jak mówicie, a może odwrotnie: zachęciło to tych którzy lubią wygrywać i wolą nie angażować się emocjonalnie w przegraną sprawę. Osobiście nie znam badań który efekt jest mocniejszy.
@pak punkt 2.
Właśnie ten aspekt Nate Silver miał poprawić w stosunku do 2016: zamodelować wstyd wyborcy małomiasteczkowego.
@rozowyguzik
„Płeć wpisana w papierach służy w zasadzie jedynie do celów urzędowych. Społecznie rzecz biorąc nie ma najmniejszego znaczenia. (…)”
Jest coś takiego jak sport wyczynowy.
@wo
„Regulaminy zazwyczaj mają jakieś mechanizmy samonaprawcze”
State of art w amerykańskich liceach (ciekawa lektura):
link to transathlete.com
——-
Wytyczne IAAF-u dla trans MtF i osób interseksualnych to < 5nmoli/l testosteronu w surowicy krwi udokumentowane przez ostatnie 12 miesięcy. Weszły w życie w ubiegłym roku, więc przyjdzie jeszcze trochę poczekać z oceną na ile te pięć nanomoli jest prokobiece, a na ile transfobiczne. Tak się w każdym razie sprawy mają w tych szatniach, w których ten konflikt ma istotne ekonomicznie znaczenie. (I w których ludzie próbują od ~10 lat wypracować jakiś realny równościowy kompromis)
Przepraszam za lekko odczapistyczny offtop o sporcie, ale tak gdzieś od przypadku Caster Semenyi dyskusja w tej materii przeszła od "KTOŚ POWINIEN TEGO ZABRONIĆ!" w bardziej racjonalne rejony, co jednak napawa lekkim optymizmem.
@wo
Jeżeli gdzieś o tym wspomniałeś to przegapiłem. Choć zapewne powinienem się tego domyślić.
@Piotr Karolczak
„Jest coś takiego jak sport wyczynowy.”
No ale co to ma do rzeczy? Podmianka płci w papierach to nie jest gwarancja, że dana osoba jest na HRT, więc w sporcie i tak muszą sobie sami to sprawdzać (zależnie od sportu i szczebla oczywiście), a zatem również tutaj zmiana w dowodzie to niezbyt istotna formalność.
@inz.mruwnica
„W końcu o autorytaryzmach „naturalnych” − monarchiach absolutnych − nie mówi się (ja się nie spotkałem), że były lewicowe lub prawicowe. Odruchowo czuje się, że to bez sensu.”
Nie tyle bez sensu, co raczej w oczywisty sposób były prawicowe – wszak termin „prawica” pierwotnie oznaczał francuskich monarchistów.
Trójkąt jest na pewno lepszy od kompasu, ale jednak też upośledzony, bo wierzchołek autorytarny i wierzchołek prawicowy powinny być jednym i tym samym wierzchołkiem, bo nie ma innego logicznego zwieńczenia myśli prawicowej. Do głowy mi przychodzą ewentualnie jakieś osobno wycięte paski dla podejścia demokratycznego i nie, zlepione w tym jednym wierzchołku.
Jeszcze widziałem przeróbkę kompasu, w którym autorytarną lewicę nazwano regulacyjną lewicą – to by też miało sens – klasyczny podział na statystów (góra) i antystatystów (dół) i w takim ujęciu lewicowa regulacja zmienia się w autorytaryzm na prawicy.
@lukasz:
Nigdy nie spotkałem postawy: nie pójdę do wyborów, bo nie chcę głosować na przegrywa.
Ta szkodliwość kiepskich wyników sondażowych wiąże się z sytuacjami, gdy zwolennik takiego X ma szansę zagłosować na osobę mniej mu pasującą, ale z większymi realnymi szansami na elekcję. Czyli, to nie dotyczy amerykańskich wyborów prezydenckich.
Co do „modelowania wstydu”, to mogę zgadywać, że elektorat Trumpa się przesunął i dodawali go nie tam, gdzie trzeba. Ale to znowu problem kłamiących ankieterom — nie widzę, jak ten problem w całości rozwiązać.
@alt-left
Jeszcze takie 3 gr., że alt-left trafnie rozpoznał, że konserwatyzm jest pod pewnymi względami sprzeczny z neolibem: neolib dąży do zniesienia wszelkich międzyludzkich zależności i hierarchii, poza zależnością od kapitału; władza mężczyzn nad kobietami albo Białych nad nie-Białymi, albo dyskryminacja imigrantów może być i lokalnie często jest sprzymierzona z neolibem, ale koniec końców tworzy ośrodki władzy osobne od hajsiwa. Oczywiście alt-left wyciąga z tego wniosek, że należy wspierać patriarchat, rasizm i nacjonalizm, a nie żeby wspierać ośrodki władzy inne niż kapitał, a przy tym nieopresyjne.
@jgl
No ależ oczywiście, że konserwatyzm jest sprzeczny z neolibem. Dlatego jedyna wewnętrznie spójna (logicznie) ideologia prawicowa to faszyzm. Prawicowcy, którzy jakoś próbują łączyć prawicową myśl z wolnością, zawsze będą obijać się o różne dysonanse.
@pk
„Jest coś takiego jak sport wyczynowy.”
Nad czym skądinąd ubolewam, jak dla mnie, może go nie być. Z tego co wiem, rozmaite Federacje Picipolo Na Żużlu i tak robią jakieś poprawki w regulaminie, bo sponsorzy zażądali kusych strojów na zawodniczkach, żeby przyciągać widzów – albo telewizje dodatkowej przerwy na reklamy w czasie transmisji. Mogą więc robić poprawki z szlachetniejszych pobudek.
A przecież nawet gdyby przeprowadzić Ustawę O Zakazie Ideologii LGBT, przewidującą surowe kary za zachowania niezgodne z płcią metrykalną – problem pozostanie. Część ludzi może mieć fenotyp niezgodny z płcią metrykalną po prostu z powodu literówki w DNA, no i co z nimi.
@wo
„no i co z nimi.”
No zazwyczaj jakieś rekordy, a potem skandal, że hormony się nie kalkulują.
może pora zlikwidować rekordy, przecież to i tak jest kompletny idiotyzm
Na najwyższym szczeblu bardzo chętnie, ale te niższe są całkiem spoko i jednak nierozerwalnie związane z czołówką. W idealnym świecie by było jak w turniejach szachowych w systemie szwajcarskim – dodawanie i odejmowanie punktów przy użyciu Skomplikowanej Matematyki[TM]. Tylko nie bardzo potrafimy to w tej chwili zrobić w odniesieniu do wyczynów fizycznych.
@alt-right
Kto to u nas w ogóle jest? Fani Bosaka? Ktoś mi niedawno podrzucił linka do wypowiedzi jakiegoś tradera, wyborcy konfy, i oni biorą lewicowe diagnozy o rozwarstwieniu, K recovery, subsydkowaniu korpo, nieuprawnionej pomocy dla banksterów, patologicznych mechanizmach zarządzania i motywacji prezesów opcjami na akcje, i ogólnie polityce na szkodę zwykłych obywateli vs 1%.
Ich wniosek: skoro państwo prowadzi szkodliwą politykę -> państwo złe, ograniczyć rolę państwa w gospodarce. I to jest bardzo nośne bo hasło jest proste i kupuje je wielu ludzi.
@mrw może pora zlikwidować rekordy, przecież to i tak jest kompletny idiotyzm
Oraz zawodowy futbol i koszykówkę, na co to komu. Nadzieja w tym, że za jakiś czas AR/VR wygeneruje każdemu rozwalonemu na sofie chętnemu jakąś tam ligę dowolnego picipolo złożoną z zawodników wirtualnych, według gustu supermegahipermęskich – albo wręcz przeciwnie.
@bantus
My nie mamy alt-prawicy. Alt-right jest specyficzny, bo powstał zasadniczo jako zasłona dymna dla nazizmu, ale ostatecznie nie różni się zbytnio od klasycznych klansmanów i neonazistów. U nas ekwiwalentem będzie faktycznie Bosak, który namiętnie udaje, że nie jest faszystą, ale też Konfederacja nie jest ruchem o takiej sile i wyrazistości, jak w hameryce, a po ostatnim failu z wiadomym wyrokiem można wątpić, czy jeszcze kiedykolwiek się podniesie jako kandydat w garniturze.
@rozowyguzik
„My nie mamy alt-prawicy. ”
Z kolei jednak znaczna część naszego prawicowego internetu to kiepsko przetłumaczone kalki z rozmaitych breitbartów. Więc nawet jeśli życie polityczne za tym nie nadąża, to jednak jest spora grupa ludzi o takich poglądach (możemy ich podglądać na Twitterze czy też Salonie24).
„Oraz zawodowy futbol i koszykówkę, na co to komu.”
ludziom, którzy lubią oglądać jak się jedni z drugimi naparzają
ale z rekordami to jest trochę inna sprawa
@wo
No ale to są tylko papugi, a nie jest świadomy rebranding, jak w Stanach. Amerykański alt-right ma to do siebie, że wpisuje się w ichnie warunki zastane. U nas właśnie Bosak jest ewentualnym ekwiwalentem, bo stara się robić faszyzm w takim nibyodcięciu od istniejących struktur, ale jest w tym jednak inwencja własna, bo faszyzm – żeby był jakkolwiek skuteczny – musi być dopasowany do stanu bieżącego, a prosta transplantacja alt-right na polskie warunki nigdy nie zadziała. Głównie dlatego, podejrzewam, że jesteśmy bardziej homogeniczni etnicznie niż Amerykanie, a alt-right jednak najmocniej gra na strunie rasowej.
@shy Trump voters
Problemem jest nie kłamanie, lecz odmowa udziału w ankiecie – ankiety te są co do zasady telefoniczne, a odmów udziału niezależnie od rodzaju wyborów jest z roku na rok coraz więcej w każdej grupie wyborców. Nie wiadomo jak wychwytywać odmowy „apolityczne”, proporcjonalne dla różnych kandydatów, a jak „antysystemowe” charakterystyczne dla wyborców Trumpa. Innym problemem było rozjechanie się czasowe wyborów – zwolennicy Demokratów głosowali w dużej mierze pocztowo (i jednocześnie ujawniali silną preferencję wyborczą w sondażach) o kilka tygodni wcześniej niż zwolennicy Republikanów, decydujący się częściej na udział w głosowaniu na kilka dni przed wyborami. Trudne było też modelowanie wykształcenia (kluczowy czynnik) bo ostatnie szerokie dane statystyczne z podziałem stanowym pochodziły z poprzedniego cenzusu, czyli sprzed dekady. Wyniki sondaży w skali kraju nie odbiegały mimo to od wieloletniej średniej, ale w skali kilku stanów np. Florydy były znacząco przestrzelone na rzecz Bidena. Te sondażownie które uniknęły takiego przestrzelenia były przeważnie firmami stanowymi, opierającymi się o lepsze lokalne rozeznanie czynników wpływających na reprezentatywny skład próby (np. uwzględniające podziały w grupie Hispanics/ Latinos). Trump, tak jak dawniej przechwalał się pozytywnymi (i przestrzelającymi go) wynikami sondaży, tak teraz oskarżył sondaże go nieoszacowujące o negatywny wpływ na mobilizację. Którego to wpływu jednak nie potwierdzają liczby – do wyborów poszły rekordowe masy po obu stronach. W związku z systemem elektorskim zadecydowały i tak wąskie grupy takie jak „inner suburbia” w Michigan i Wisconsin, których trafne modelowanie jest na granicy racjonalnych możliwości sondażowni. Dlatego uważam, że ostatnia przedwyborcza predykcja Silvera była najuczciwszym postawieniem sprawy: „Biden’s Favored In Our Final Presidential Forecast, But It’s A Fine Line Between A Landslide And A Nail-Biter” – do tego typu „narracyjnych” prognoz musimy się chyba przyzwyczaić i przestać patrzeć na różnice w granicach błędu statystycznego jak na twarde dane.
@rozowyguzik
„prosta transplantacja alt-right na polskie warunki nigdy nie zadziała. Głównie dlatego, podejrzewam, że jesteśmy bardziej homogeniczni etnicznie niż Amerykanie, a alt-right jednak najmocniej gra na strunie rasowej.”
W Polsce jest kwitnący antysemityzm bez Żydów (slowo „żydzić” jako „skąpić” upowszechniło sie już po II wojnie), duuże uprzedzenia wobec muzułmanów oraz ludzi niebialych a nawet białych nie-Polakow też mają się niestety całkiem dobrze. Żyzna gleba.
@rozowyguzik
„W idealnym świecie by było jak w turniejach szachowych w systemie szwajcarskim – dodawanie i odejmowanie punktów przy użyciu Skomplikowanej Matematyki[TM]. Tylko nie bardzo potrafimy to w tej chwili zrobić w odniesieniu do wyczynów fizycznych.”
Coś w rodzaju oderwanych od płci „kategorii wagowych”, opartych o mierzalne czynniki typu poziom hormonów? Wprowadzone po głębszej zmianie kulturowej, która „odbinarni” patrzenie na sport. Pytam, wydajesz się mieć dobre rozeznanie.
Nie bardzo rozumiem co ma system szwajcarski do podziałów płciowych w sporcie. Możliwie równy matchmaking w żaden sposób nie rozwiązuje podstawowego problemu:w absolutnej większości dyscyplin wspólna kategoria open dla wszystkich płci te jednak trochę zbyt neolibowy pomysł.(a w idealnie zindywidualizowanej fantazji nie ma żadnego sensu; to nie tylko hormony : link to resources.world.rugby )
Pozytywny scenariusz w tym laboratorium wypracowywania norm inkluzywnych i równościowych jakim jest sport to raczej mozolne rozpatrywanie poszczególnych przypadków i tworzenie kolejnych wytycznych zgodnie z aktualnym stanem wiedzy. (Czy w tak patologicznych przypadkach jak największe ligi zawodowe – choćby salary caps)
No i pogodzenie się się z faktem, że 100% inkluzywności to jednak utopia.
—————–
„„no i co z nimi.”
No zazwyczaj jakieś rekordy, a potem skandal, że hormony się nie kalkulują’ ”
Jest dokładnie na odwrót. O absolutnej większości w ogóle nie słychać.
—————-
btw, rozmawiamy o dziedzinie kultury, w której poziom akceptacji i praktycznej implementacji idei równych szans, decentralizacji władzy i nieopresyjności (a nawet względnej niezależności od kapitału na większości poziomów) wypada jednak na tle świata co najmniej nieźle.
Pod likwidacją zawodowego futbolu i koszykówki z przyjemnością się podpiszę; do oglądania naparzających się ludzi starczy twitter.
Przyjacielskie napomnienie: o szczegółowych rozważaniach dla danej dyscypliny proszę jednak dyskutować na blogu kogoś, kto szanuje sport wyczynowy.
@rozowyguzik
„My nie mamy alt-prawicy.”
Takiej samej jak w USA nie, ale swoją mamy jak najbardziej i to zakorzenioną.
Zacznijmy od tego jak często wykorzystywany był u nas chochoł „politycznej poprawności” – nie tylko w twardych prawicowo niszach. Podobnie antyfeminizm i mizoginia. Na poziomie politycznym znalazło to wyraz w przypieczętowaniu sojuszu libertarian z narodowcami i używanie przymiotnika „wolnościowy” na określenie wszystkiego co trąci zamordyzmem.
Konfederacja jako zbiór korwinowców, faszystów i antynaukowych świrów jest kwintesencją prawicowo pojętej alternatywności. Ale polski alt-right to nacjonalistyczny hip-hop, patriotyczny streetwear, Niewolnicy Maryi i Armia Boga, Marcin Rola i ten podstarzały patostreamer w mundurze, to proza Pilipiuka i ostatnia pływa Kukiza. To w końcu fejsbukowe reposty dyrektorów lokalnych oddziałów IPN.
Jeśli zaś chodzi o apokryficzną prehistorię, to kiedyś w zinie Pasażer swoją kolumnę miał typ chyba o ksywce „Czester”. Pisał różne niepoprawne-politycznie teksty, że „prałat Jankowski did nothing wrong” itp. W okolicach 2004 było coś takiego jak punkforum i głównymi dyskutantami byli tam podobni jemu członkowie subkultury. To się potem zmieniło w „Conservative Punk Division Poland”, które było sporym forum dyskusyjnym, na którym królowała poetyka chanowa z pełnią repertuaru, np. ironicznym propagowaniem rasizmu albo trollerskimi akcjami typu „narodowa antifa” (pisali wtedy to, co Czarnek teraz mówi jako minister – marksitowskie korzenie nazizmu itp.).
@rozowyguzik
„My nie mamy alt-prawicy.”
YYYyyyyyyyyy… może po prostu np. o Szturmowcach nie słyszałeś albo o wykopie.pl
@marksitowskie korzenie nazizmu
Nie przegapię okazji, żeby przypomnieć głośny tekst Remika Okraski o tym, że nazizm jest lewicowy, kto chce to sobie znajdzie na stronie Frondzi:
link to dropbox.com
@różowy guzik
„My nie mamy alt-prawicy”
Mamy, i to od samego początku. Traktujecie alt-prawicę jak nie wiadomo jakie ufo z innej galaktyki, tymczasem już co najmniej od powstania Fox News to rdzeń Republikanów, w zasadzie prawie-prawie-mainstream.
Alt-right to zasadniczo cztery komponenty:
– odrzucenie nauki na rzecz teorii spiskowych,
– fundamentalizm rynkowy,
– fanatyzm religijny,
– rasizm i ksenofobia.
Mainstreamowa prawica już od czasów Reagana przymila się do zarówno do neoliberalnych, jak i spiskowo-fundamentalistycznych środowisk (teleewangeliści, ruchy charyzmatyczne itd.). Do czwartego komponentu alt-rightu, czyli Ku Klux Klanu, nikt się oczywiście *otwarcie* nie przyznawał – spoiwem, które łączyło ich z mainstreamem, był antykomunizm. Trzeba było dopiero Trumpa, żeby te „klanowe” środowiska wypełzły z tych wszystkich zadupi w Arkansas.
Do tego, co napisał @wo („znaczna część naszego prawicowego internetu to kiepsko przetłumaczone kalki z rozmaitych breitbartów”), dodam, że pamiętam to zjawisko jeszcze z czasów głęboko przedinternetowych. Nasi politycy głównego nurtu w większości nie byli co prawda zwolennikami teorii spiskowych, ale że byli do nieprzytomności zakochani w Reaganie, toteż importowaliśmy ze Stanów wszystko jak leci (w tym również odpryskowo ówczesne zalążki alt-rightu, już wtedy silne w GOP). W latach ’90 rozsadnikami twardego pre-alt-rightu były m.in. kolejne partyjki Korwina czy telewizja „pampersów” (np. prowadzony przez Cejrowskiego program „WC Kwadrans”). Różne prądy tego nurtu przenikały zarówno do naszej polityki, popkultury, jak i kościoła. Żeby wyjaśnić co mam na myśli, przytoczę parę zaimportowanych z USA altprawicowych pomysłów, o których słyszałem (u nas, w Polsce!) już 20-25 lat temu. Antyszczepów i płaskoziemców co prawda z tamtych czasów nie pamiętam, pamiętam za to: kreacjonizm, teorię Młodej Ziemi, postulat wolnego dostępu do broni, rodzenie się ruchów charyzmatycznych w kościele, wszystkie te nawiedzeniowo-egzorcystyczne bzdety z „zaczarowanymi” przedmiotami włącznie, dziedziczenie (!) grzechów, „lecznicze terapie” dla gejów, tzw. „Ewangelię Bogactwa”, obsesyjne tropienie neomarksizmu, państwo jako Lewiatan, New World Order, war on drugs, suprematyzm rasowy, poparcie dla izraelskiej prawicy i nienawiść wobec muzułmanów. Pod większością z tego „pampersi” mogliby się podpisać obiema rękami. To wszystko import zza wielkiej wody, ktoś to przeczytał w jakiejś amerykańskiej publikacji i podał dalej. Nawet tak podobno silny za Wojtyły polski kościół – bastion, wydawałoby się, nie do ruszenia – też się z biegiem czasu pentakostalizuje. Lata ’90 to była w ogóle szalona dekada, zostaliśmy wówczas dosłownie zalani przez dziwactwa wszelkiego rodzaju: widziałem m.in. ewidentnie napisany w Stanach i przetłumaczony na polski artykuł w czambuł potępiający wszelkie ubezpieczenia (miały być chyba planem Szatana i marksistów na zniewolenie ludzkości oraz przeszkodą w dobroczynności) oraz polemikę pod tytułem „neoliberalizm czy neofeudalizm?”.
W Polsce w latach ’90 to rzeczywiście była nisza (wówczas przeważało nasze, lokalne, nieimportowane ze Stanów oszołomstwo), ale ta nisza, karmiona bzdetami, powoli rosła w siłę; ekspansja internetu po prostu rozwinęła przed nią czerwony dywan. Dziś to już prawicowy mainstream, który wyparł ówczesną prawicę. Obecnie całą Konfederację i część PiS-u można już zaliczyć do alt-rightu.
@mnf
„Do czwartego komponentu alt-rightu, czyli Ku Klux Klanu, nikt się oczywiście *otwarcie* nie przyznawał – spoiwem, które łączyło ich z mainstreamem, był antykomunizm. Trzeba było dopiero Trumpa, żeby te „klanowe” środowiska wypełzły z tych wszystkich zadupi w Arkansas.”
Panie, co pan. O senatore McCarthym pan nie słyszał? A o:
link to en.wikipedia.org
Marna to pociecha, ale tak jak nasze odpowiedniki w USA zamartwiają się nad rozkminą „czy socjalista powinien głosować na demokratów”, tak ma to symetryczny odpowiednik w postaci pytania „czy konserwatysta powinien głosować na republikanów”.
@piotrkowalczyk
„Pozytywny wniosek jest taki, że efekt nowości już minął. Harry Potter nie trzaśnie już IMO następnych pokoleń z tego samego powodu, dla którego po „Wiedźminie“ żaden polski cykl fantasy nie będzie aż takim przełomem.”
Harry Potter nie trzaśnie następnych pokoleń? A co z Trylogią? Trzema muszkieterami? Winnetou? Panem Samochodzikiem? Tomkami Szklarskiego? Mnie – i chyba nie tylko mnie – to wszystko trzasnęło, gdy czytałem te książki mając tych naście lat. I trzyma do dzisiaj. HP, którego zacząłem czytać przed premierą 6 części, będąc na studiach, to wciąż jedna z moich ulubionych książek. Podobnie jak np. Trylogia.
W Klubie Dumas Boris Balkan (narrator) rozmawiając o twórczości Dumas mówi Corso coś takiego: „Dzięki inteligentnej alchemii sporządził więc produkt laboratoryjny: parę kropli tego, szczypta tamtego – plus talent. W efekcie powstał narkotyk, który uzależniał – nie bez dumy wskazałem na siebie. – I uzależnia nadal.”
@TBo
„A co z Trylogią? Trzema muszkieterami? Winnetou? Panem Samochodzikiem? Tomkami Szklarskiego?”
No nic, stare ramoty. Trylogii nie dałem rady będąc w szkole średniej (później nie próbowałem), no to słabe po prostu jest, nudne i nieżyciowe. Pan Samochodzik i Tomki były dobre, jak człowiek nic o świecie nie wiedział. Ale teraz dzieci szybciej dojrzewają. Winnetou jakoś nigdy nie czytałem. Jakieś historie Curwooda i inne dziwne rzeczy owszem, fajne, ale to dla dzieci jest, no, może wczesnych nastolatków.
Ale nie mam dzieci, więc trudno mi się wypowiadać inaczej niż na własnym przykładzie obciążonym zawodną pamięcią. Wspomnianego Sapkowskiego też nie czytałem. Pewnie tylko i wyłącznie dlatego, że wszyscy czytali i się zachwycali, a ja nie lubiłem płynąć z prądem. Czytałem za to Lema, Wellsa, Huxleya, Hessego itp.
„HP, którego zacząłem czytać przed premierą 6 części, będąc na studiach, to wciąż jedna z moich ulubionych książek. Podobnie jak np. Trylogia.”
Nieno, ludzie różne gusta mają. Jedni lubią literaturę dla dzieci, inni nie. HP nie czytałem, bo żona mi powiedziała, że szkoda czasu, ale fascynację Trylogią trudno mi sobie wyobrazić. Tzn. jak sobie wyobrażam, to widzę biednego prawaka czczącego ze łzami w oczach Wielkie Sukcesy Wielkej Rzeczpospolitej dowolnej liczby Narodów. Ale ok, ja tam fantazy nie lubię, więc moje podejście jest niestandardowe.
„ale to dla dzieci jest, no, może wczesnych nastolatków.”
A HP to niby dla kogo jest?
„fascynację Trylogią trudno mi sobie wyobrazić. Tzn. jak sobie wyobrażam, to widzę biednego prawaka czczącego ze łzami w oczach Wielkie Sukcesy Wielkej Rzeczpospolitej dowolnej liczby Narodów.”
Wielkie Sukcesy? W Trylogii??? A tak poza tym, to mowa była o literaturze dziecięcej/młodzieżowej i do tego się odnosiłem. Więc co, biedny prawak – czytający Trylogię 12-latek?
@jgl
„głośny tekst Remika Okraski o tym, że nazizm jest lewicowy”
Modernizacyjny, ściślej rzecz biorąc. (Teza, że nazizm jest lewicowy, nie pada w tym artykule, co rzeczywiście łatwo sprawdzić; do jej postawienia potrzebna byłaby ekstrapolacja oparta na założeniu, że wszystkie prądy modernizacyjne są automatycznie lewicowe; shaky, oględnie mówiąc).
@TBo
„A HP to niby dla kogo jest?”
A ja o HP coś napisałem, poza tym, że poinformowałem, że pisał nie będę?
„Wielkie Sukcesy? W Trylogii???”
Dla prawaków to nawet Powstanie Warszawskie było sukcesem, więc hu nołs? Poza tym, z tego co pamiętam, to w szkole mi klarowali, że to ku pokrzepieniu serc, więc wydźwięk chyba miał być pozytywny.
„A tak poza tym, to mowa była o literaturze dziecięcej/młodzieżowej i do tego się odnosiłem.”
A Ty to ciągle dzieckiem jesteś, że „to wciąż jedna z moich ulubionych książek. Podobnie jak np. Trylogia.”? Tzn. ja nie mam z tym problemu, tak tylko z ciekawości pytam.
„Jedwabnik” jest jak dotąd chyba najlepszy (chyba, bo jestem w 3/4 „Niespokojnej krwi” i może mnie jeszcze czymś zaskoczy, ale raczej wątpię), więc jeśli komuś „Jedwabnik” nie podszedł, to szczerze odradzam resztę.
Opis pubów nijak nie trąci mi fałszem, bo oni przeważnie w tych pubach spotykają się z jakimiś ludźmi w środku tygodnia i w środku dnia, a nie tłoczą przy barach w piątkowe wieczory, więc z punktu widzenia turysty, który też dotąd snuł się po londyńskich pubach w środku dnia, wygląda to zupełnie realistycznie.
Opisy nielubienia przez Strike’a dzieci są bardzo prawdziwe, bo ludzie niemający dzieci z wyboru takowych nie lubią albo lubią wybiórczo, w dodatku z powodu jakichś istniejących lub wydumanych cech, zupełnie jak Strike, który jednego syna Lucy bardzo lubi, a o pozostałych wyraża się… obelżywie. Od Strike’a różni ich tylko większa kultura osobista (albo hipokryzja, jak kto woli).
Strike nie traktuje Robin jak szmaty. Na początku trochę nie wie, co z nią zrobić (przypominam, trafiła tam przez pomyłkę), ale szybko zaczyna ją doceniać i nawet to werbalnie wyraża, a w dalszych tomach jest wręcz sielanka (Robin jest wspólniczką, Strike obsesyjnie dba o przydzielanie jej dni wolnych i takie tam).
@babcia stefa
„Opis pubów nijak nie trąci mi fałszem, ”
Może nie aż fałszem, ale zwróć uwagę: w „Jedwabniku” tam nikt nie płaci (w eleganckich restauracjach – już tak). Zamawianie też się dokonuje harrypotterowo, drinki się magicznie pojawiają w rękach Robin. Jasne, że w dzień nie ma aż takich przepychanek, ale to niekonsekwentne, że inne rutynowe czynności opisywane są z minutową drobiazgowością, a tutaj – magia.
„Opisy nielubienia przez Strike’a dzieci są bardzo prawdziwe, bo ludzie niemający dzieci z wyboru takowych nie lubią albo lubią wybiórczo,”
To jasne, ale wszechwiedzący narrator z definicji should have known better. Tym bardziej, że skądinąd w innych sytuacjach potrafi kpić z błędów poznawczych Robin i (rzadziej, ale też) Strike’a.
„ale szybko zaczyna ją doceniać i nawet to werbalnie wyraża”
Werbalnie to wyraża dopiero po scenie z prawie-kolizją samochodową. Przedtem zaś parę razy ją opieprza za nic (po prostu za to, że miał zły dzień), a także myśli, że powinien ją pochwalić, ALE TEGO NIE ROBI. Wszechwiedzący narrator nam tylko streszcza jego myśli + smutek Robin, że tak się stara, a ten ją jeszcze opieprza. Może jako związkowiec jestem na to wyczulony, ale tam jest kilka scen ewidentnego mobbingu (oczywiście, nieintencjonalneg, ale prawo pracy taki też zwalcza).
” dalszych tomach jest wręcz sielanka”
Nie będzie mi dane się z nią zapoznać (***** Galbraitha).
@opisy pubów
W „Wołaniu kukułki” na stronie 129 jest drobiazgowy opis pubu Feathers na pół strony, łącznie z tym, jak to Strike siedzi przy barze i czeka, aż go obsłużą. )Jak to nie jest realistyczne, to już nie wiem).
@wyrażanie uznania
Po raz pierwszy Strike chwali Robin, jak się lekko dziwi, że agencja pracy tymczasowej przysłała kogoś tak sensownego (coś tam było o pisaniu bez błędów). Nie pamiętam, gdzie to dokładnie jest, ale w miarę na początku. Zaś zdecydowane wyrażenie uznania następuje, kiedy Robin udaje się znaleźć Rochelle:
„-Jesteś genialna! Cholera, jesteś genialna…”
i stronę później:
„Dzięki. Jesteś genialna”. (s. 221 i 222).
W przedostatniej scenie „Wołania kukułki” Strike wręcza Robin w prezencie tę upiornie drogą zieloną kieckę z butiku:
„To dla ciebie. Bez twojej pomocy nie dałbym rady. (…) Byłaś niesamowita. Twój nowy pracodawca to szczęściarz”.
(Jak to nie jest wyrażenie uznania, to już nie wiem).
Prawie kolizja jest zaś w połowie „Jedwabnika”, czyli znacznie później. I jeszcze przed nią Strike mówi Robin, że jest cudowna (bo spakowała kawę i żarcie).
„Wołanie kukułki” mi się podobało, przecież piszę w tej notce. Wszystkie te uwagi (mobbing i magiczne puby) dotyczą „Jedwabnika”.
@TBo Rossbach
W oryginalnym poście miało być „nie trzaśnie aż tak”, ale chciałem uniknąć powtórzenia w zdaniu. Sienkiewicz (jeśli nie jest cancelowany) to głownie dzisiaj autor lektur obowiązkowych (na co patrzę nieco ze smutkiem, jako ktoś, kto „Trylogię” czytał pierwszy raz pod koniec podstawówki). Anecdata mówi mi, że jeżeli ktoś z rówieśnych go fanuje, to na takiej zasadzie jak np. „Pana Tadeusza” – jako stylowy i przystępny przykład klasycznej literatury. Podobnie jak istnieją nadal nastolatki(!) zaczytujące się Kraszewskim(!!). Wszyscy, o których wspominasz, przetrwali jakoś w świadomości czytelniczej (Dumas przede wszystkim dzięki ekranizacjom), ale do pierwotnej świetności im daleko. Jeżeli więc taki jest Twój kierunek przewidywań dla Rowling, to mogę się zgodzić.
Transfobia transfobią ale i tak pisze pod męskim pseudonimem. Nawet kiedy już wyrobiła sobie nazwisko i nie jest jakąś debiutantką, która woli opublikować (albo wydawca jej kazał?) HP jako JK a nie Joanne.
A co do toalet. To jaki właściwie jest sens podziału na męskie i żeńskie? Tak samo ktoś się zamyka w męskim kiblu i nie wychodzi z niego z opuszczonymi gaciami umyć ręce jak i w damskim. Co prawda w męskiej ubikacji są pisuary ale te przecież można zlikwidować dodając więcej kibelków.
„Co prawda w męskiej ubikacji są pisuary ale te przecież można zlikwidować dodając więcej kibelków.”
Bardzo głupi pomysł, bardzo.
@janek
„Bardzo głupi pomysł, bardzo.”
A mało to latarni, drzew, murów, pomników i samochodów w okoklicy? No ok, na samochody się nie sika, bo to nieładnie bożka obsikiwać. Facet jest jak pies, odleje się wszędzie. Z reguły bez jakichkolwiek oporów.
Nie żebym tak robił, obserwuję świat tylko.