Dyskusja na temat „Ludowej Historii Polski” już tu pojawiała się w komentarzach, poświęcę więc tej książce notkę – niezależnie od dzisiejszego felietonu.
Nie czuję się kompetentny do recenzowania książek historycznych, brak mi elementarnego przygotowywania metodologicznego. Jeden z rozdziałow „LHP” poświęcony jest zresztą metahistorii (historii historii), skądinąd też jest bardzo ciekawy, ale po jego przeczytaniu czuję, że wiem o tym tyle, ile mi Leszczyński przystępnie przybliżył, więc nie mnie go Recenzować.
W sensie Otwierania Oczu na różne zagadnienia, o których niekoniecznie wiedzieliśmy, a nawet jak wiedzieliśmy, to inaczej nam je naświetlali Jasienica z Daviesem, to jednak pozycja znakomita. Stawiałbym ją gdzieś obok Snydera i Wolffa (który wreszcie wyszedł po polsku).
Jako amator muszę jednak pociągnąć deklarację niekompetencji i ograniczenia poznawczego. Jak chyba wielu w peerelowskiej inteligencji, wyrastałem w cieniu Jasienicy.
Dorośli wręczyli mi jego książki (mam je do dziś, podniszczone, miejscami nawet czymś zalane – no cóż, czytały to dzieci) z taką znaczącą miną i komentarzem w rodzaju „to jest Prawdziwa Historia, w odróżnieniu od tego, czego uczą was w szkole”.
Jestem ciekaw, czy ktoś z PT Komcionautów, wśród których nie brak przecież osób po studiach humanistycznych, dzieli ze mną wspomnienie z czytania Jasienicy jako „prawdziwej Historii”, przez wielkie pH? To wytwarza odruchy, z których trudno się wyzwolić, bo potem gdy czytasz powiedzmy Brzezińską, podświadomie jednak ją ciągle porównujesz (PRZEPRASZAM, TO NIE JEST OCENA, PRZECIWNIE – TO DEKLARACJA POZNAWCZYCH OGRANICZEŃ).
Współczesny czytelnik, oceniający z kolei Jasienicę z perspektywy powiedzmy Snydera, zarzuci mu co najmniej polonocentryzm. A jednak nawet Jasienica wyrobił we mnie odruchowe sprzeciwianie się rzutowaniu dzisiejszej definicji „Polaka” na czasy Piastów i Jagiellonów.
Jasienica opisuje pyszną anegdotę z okresu przepychanek o zachowanie niezależności Mazowsza (nawiasem mówiąc, marzy mi się książka: „Od księżniczki Anny po reprywatyzację, 700 lat tradycji warszawskich przekrętów nieruchomościowych”): otóż polscy rycerze zastali zamknięte bramy Warszawy.
Z murów poleciały pod ich adresem obelgi, w których Warszawiacy bardzo dosadnie wyrażali się na temat Polski i Polaków. Obelgi były, ma się rozumieć, po polsku, dlatego z dołu odkrzyknięto ponoć: „A WY TO NIBY KIM JESTEŚCIE?”.
Kiedy w Polsce wyszła „Ludowa historia USA” Zinna, wyrażałem publicznie powątpiewanie w napisanie podobnej książki o Polsce. O ile zdefiniowanie „północnego Amerykanina” jest dość proste, definicja „Polaka” się przez te tysiąc parędziesiąt lat się zmieniała, podobnie jak granice Polski.
Lądujemy więc z pytaniami typu: czy w takiej książce powinniśmy opisać powstanie tkaczy śląskich, chasydów, Kozaków, Olędrów, miejskie tumulta i chłopskie bunty, wymierzane przeciwko Niemcom, Węgrom, ale także Polakom. Czy Róża Luksemburg ma swoje miejsce w historii polskiego ludu?
Leszczyński to przecina niczym węzeł gordyjski, „Polaka” definiując jako „osobę w danej epoce powszechnie uważaną za Polaka”, a lud jako „dolne 90%”. W rozdziale o metodologii zaznacza, że nie pretenduje do ostatecznego wyczerpania tematu, ktoś niezadowolony może sobie napisać inną książkę.
Zauważmy, że do takiej definicji „ludu” nie pasują milionerzy z „Samoobrony”, z Lepperem na czele, ale zaliczają się nauczyciele i większość dziennikarzy, literatów, naukowców oraz medyków.
Awal pisał niedawno o braciach Ziemkiewicz, że kariera się udała Pawłowi, a nie udała Rafałowi. Rafał jednak trafił do górnego 1%, Paweł nie.
Książka Leszczyńskiego nie powinna się więc podobać wosistom-okraskistom, dla których już nie tylko Lepper, ale nawet Trump jest przedstawicielem ludu. Ja lubię sprowadzać te pojęcia do prostego kryterium „dostępu do dóbr materialnych”.
Wprawdzie mamy tu różnicę między kwantylami dochodowymi i majątkowymi, a przy opisywaniu PRL dochodzą nam dojścia i koneksje, ale to nieistotne przy takiej skali historycznej. Na dalszą metę to się konwerguje: kto ma mały majątek, ale duże dochody lub dobre dojścia, ten za parędziesiat lat będzie miał duży majątek.
A czymże jest te kilkadziesiąt lat przy skali historii Polski?
Nie jestem historykiem. I jestem parę lat młodszy, więc nikt mi nie mówił, że Jasienica to „prawdziwa historia”. Zresztą uważam, że miałem dobrych nauczycieli historii w szkole. I nie przeszkadzało im nieukrywane zaangażowanie w PZPR. No dobrze, jednej.
(Swoją drogą, w szkole mieliśmy takie ankiety, co do przyszłych zawodów. I ja na wiele pytań dotyczących historii jako kierunku studiów odpowiadałem twierdząco. Zniechęcała mnie tylko ta analiza klas społecznych i zniewolenia; cała historia gospodarcza. Myślę, że się nie ma co oczekiwać, ale to, po prostu, potrafi być nudne. Leszczyński z tego wybrnął przytaczaniem dokumentów, co ubarwia opowieść. Ale ten skręt w kierunku historii narodowo-elitarnej jest — IMHO — dość naturalny, a nie tylko ideologiczny.)
W przypadku Leszczyńskiego, zostawiając na boku to, że rzeczywiście odwołuje się do opracowań popularnych (tam gdzie hobbystycznie czytam więcej, ale to chyba niezła próbka) i lepsze wgłębienie się byłoby atutem; to zwróciłbym uwagę, że wbrew własnym oczekiwaniom, wcale nie został przez to historykiem wyklętym. Książka trafiła w swój czas i oczekiwania. Polska wcale nie okazała się tak zamknięta w narracji nacjonalistyczno-konserwatywnej jak Leszczyński (i chyba tu, jako dyskutanci, że przypomnę sobie wrażenia z dyskusji pod poprzednim wpisem) sobie wyobrażał.
A co mnie najbardziej uderzyło? Chyba ta metahistoria i Andrzej Nowak objawiający się jako postmodernista… Szczerze mówiąc, oceniałem go dużo gorzej.
[Z recenzji Snydera]: „Z wielkim uznaniem Snyder pisze o polityce zagranicznej Trzeciej Rzeczypospolitej. Program wypracowany przez „Kulturę” paryską udało się skutecznie wcielić w życie dzięki polityce szefa MSZ Krzysztofa Skubiszewskiego. Dając przykład sąsiadom, Polska prowadziła politykę dobrej woli, na którą, to prawda, nie zawsze znajdowała odpowiedź po drugiej stronie granicy. Jednak ta polityka przyniosła dobre skutki – mimo ogromnych rachunków krzywd w XX wieku na linii Polska – Ukraina i Polska – Litwa nie ma dziś żadnych zaognionych kwesti”
Ech, dawne czasy…
@pak
„Zresztą uważam, że miałem dobrych nauczycieli historii w szkole”
Ja też jakoś bardzo nie narzekam. Moi rodzice mieli szkolną edukację w czasach Stalina i Gomułki i chyba trochę przesadnie rzutowali tamte wspomnienia na czasy Gierka i Jaruzela, gdy po prostu już więcej było Można.
Dziękuję za wzmiankę w notce i przepraszam, że z odpowiedzią przyjdzie mi trochę pozawlekać. Książka jest oczywiście ważna i dla wielu katarktyczna, ale jednak niepełna nawet w tej konkretnej definicji tematu jaką proponuje. Autor opisuje zarówno gospodarczo-społeczną historię polskiego ludu, jak i ewolucję elitarnych wyobrażeń o ludzie oraz ideologicznych uzasadnień dla poddaństwa. Faktycznie jednak ten drugi temat jest mu bliższy, pisze o nim z większym rozmachem i swadą. Nurt historii gospodarczej jest przedstawiony konserwatywnie, miejscami myląco – tam gdzie autor opisuje trendy makroekonomiczne w kategoriach „wyboru” elit i nie rozwija klasycznej dyskusji historyków gospodarki o przyczynach zaniku relacji folwarcznych na zachód oraz ich petryfikacji na wschód od umownej Łaby. A jest to dyskusja niezamknięta i aktualna również dla dzisiejszych polskich perspektyw – dotyczy głębokich przyczyn wzrostu kapitału ludzkiego, roli sieci wymiany handlowej i ideowej, przyczyn pojawiania się innowacji społecznych i instytucjonalnych. Leszczyński tłumaczy polskie deficyty interesem i arogancją elit, nie nawiązując do innych czynników niwelujących tego typu elitarną samolubność na Zachodzie, których u nas zabrakło. Mam nadzieję szerzej przedstawić tę myśl w rozsądnym terminie.
@lud – elity
Trochę trudno to zdefiniować, bo elita ma znaczenie opisowe, ale ma też wartościujące. I tutaj obu Ziemkiewieczów, tak jak byli opisywani w komciach, można przypisać do elity, jednego w znaczeniu opisowym (kasa, wpływy), drugiego w sensie wartościującym (osiągnięcia na polu intelektualnym, moralnym – etyki zawodowej).
Podział trochę nakłada się na klasy, a trochę jednak idzie w poprzek. Wszystko zależy właśnie od tego jak rozumiemy słowa elita i lud. Czy nauczyciel albo poeta należą do elity?
Swoją drogą niedawno w Guardianie był ciekawy artykuł na temat samoidentyfikacji klasy średniej. Przeprowadzone badania pokazały że duża część średniaków identyfikuje się z klasą pracującą: link to theguardian.com
Jednak każdy kto musi pracować, żeby żyć mieści się w kategorii ludzi pracy. Pytanie co z tymi, którzy pracują jako prezesi, po paru latach chyba już nie muszą, zakładając że startowali od przysłowiowego zera?
@LHP
Jedyną krytyczną rzeczą którą mogę napisać jest to, że pozostawiła spory niedosyt. To praca która powinna mieć przynajmniej trzy takie tomy. Przynajmniej dla takiego laika jak ja. Przejście od relacji między szlachtą a chłopami do burżuazji, fabrykanów vs proletariat był dla mnie nie do końca zrozumiały, bo skąd się ci fabrykanci wzięli na polskich ziemiach? Skąd się wziął kapitał?
Poza tym brakowało osobnego omówienia poszczególnych zaborów, w tym osobno ziem wcielonych do państw zaborczych i tych z autonomią. Podobnie miałem z całym XXw. 1905 to jakaś zupełnie inna historia niż II RP. Brakowało mi też info jak obie wojny, szczególnie ta druga przeorały relacje ludu i elit.
No więc mam nadzieję, że będzie więcej prac poświęconych historii widzianej z tej perspektywy. W ogóle sama idea szkolnej historii, która jest de facto historią polityczną, jest już od dawna anachroniczna. Przynajmniej w moim odczuciu laika.
Ja z kolei jestem historykiem z wykształcenia (znacznie młodszym od Gospodarza – rocznik ’89 i wciąż bardziej konsumentem niż producentem wiedzy) i książkę Leszczyńskiego już teraz – przeczytałem dopiero połowę książki + esej metodologiczny – uważam za bardzo ważny głos w Polskiej historiografii. Tradycyjnie będzie się ona nie podobać tym, którzy odwołania do jakiejkolwiek teorii w pisarstwie historycznym (czy to Marksowskiej, czy strukturalistycznej itd. itp.) traktują jak rodzaj herezji. Sporo takich jest w środowisku historycznym, co samo w sobie jest ciekawym tematem.
@wo
…dzieli ze mną wspomnienie z czytania Jasienicy jako „prawdziwej Historii”, przez wielkie pH(…)Jasienica wyrobił we mnie odruchowe sprzeciwianie się rzutowaniu dzisiejszej definicji „Polaka” na czasy Piastów i Jagiellonów…
Tuś mi brat.
…Leszczyński to przecina niczym węzeł gordyjski, „Polaka” definiując jako „osobę w danej epoce powszechnie uważaną za Polaka”, a lud jako „dolne 90%”…
Ciekawe jest zestawienie twojego felietonu w GW i dzisiejszej notki, z artykułem Błażeja Brzostka Nachodźców zatopić, gdzie relacjonuje wykład nienazwanego pana prawicowego profesora historyka, który pokazuje wyjątkową misję naszego Narodu, umiejscawiając ją od chrztu Mieszka(nie będę rozwijał, zachęcam do lektury).
Moja konkluzja. Leszczyński to kamień milowy, ale do zmiany postrzegania naszej historii jeszcze lata świetlne. Ale co tu daleko szukać. Wspomniana Ludowa historia Stanów Zjednoczonych Zinna, została napisana w roku bodaj 1980, a i tak, nawet po tylu latach, daleko jej do mainstreamowego postrzegania swojej historii przez Amerykanów.
@awal
…Mam nadzieję szerzej przedstawić tę myśl w rozsądnym terminie…
Czekam z niecierpliwością.
@wo
„Ludowa historia Polski powinna być więc historią dolnych 90 proc. społeczeństwa – ludzi rządzonych, a nie rządzących; biednych, a nie bogatych; zwykle niewykształconych i zawsze podporządkowanych władzy.”
Co masz na myśli pisząc „prasłowiańskich huzarów”? Huzarzy to lekka kawaleria typu węgierskiego!
@ngineguy
Słusznie przewidujesz. Słyszałem już komentarze profesorów, że książka Leszczyńskiego jest jak prace z czasów stalinowskich: krytykuje okresy, o których tradycyjni historycy mówili z uznaniem, chwali zaś te, które były uważane za czas upadku Polski.
Ja sam na Leszczyńskiego piszę z pozytywną zazdrością. Robi świetną robotę na wielu polach – i tylko ciekaw jestem jak łączy dziennikarską pracę z pisaniem książek opartych na takim researchu. Jego „Skok w nowoczesność” to jedna z najbardziej udanych prac z historii gospodarczej ostatnich lat.
@jgl
„Co masz na myśli pisząc „prasłowiańskich huzarów”? Huzarzy to lekka kawaleria typu węgierskiego!”
Ciekawe że akurat to wzbudziło wątpliwości kolegi, a reszta tego zdania już nie.
@ht
„jak łączy dziennikarską pracę”
Bardzo prosto, on już od dawna nie pracuje jako dziennikarz. Czasem coś skrobnie, jak ma wolną chwilę, ale po odejściu z „GW” jest przede wszystkim historykiem.
Ale co w reszcie miałoby wzbudzać wątpliwości?
Nie widziałem pomylenia huzara z husarzem na prawicowych okładkach (jedynie w logo stacji benzynowej)
@jgl
„Ale co w reszcie miałoby wzbudzać wątpliwości?”
For starters, że są przodkami Roberta Lewandowskiego? Nie wiem, czy badanie DNA by to wykazało (a nawet gdyby, to chyba nie wszyscy na raz).
@wo
Mam wrażenie, pewnie mylne, że co drugi tekst, który czytam na oko.press, jest jego autorstwa.
No ale jakie tu można mieć wątpliwości, widać że se jaja robisz.
@ht
„Mam wrażenie, pewnie mylne, że co drugi tekst, który czytam na oko.press, jest jego autorstwa.”
W tej chwili chyba dosłownie żaden (na stronie głównej serwisu)…
@wo
Rzeczywiście, teraz przejrzałem historię jego publikacji z ostatnich miesięcy. Wychodzi 1,5-2 teksty na tydzień. I stand corrected.
> Słyszałem już komentarze profesorów, że książka Leszczyńskiego jest jak prace z czasów stalinowskich
To ciekawe, bo Leszczyński ubiega taki pomysł na komentarz pisząc o podobieństwach i różnicach w specjalnym rozdziale „Marksizm i reakcja w polskiej historiografii”. Nie zgadzają się z czymś konkretnym, czy nie dotarli?
Przedpiścy którym się nie podoba scope też chyba nie dostrzegają standardów gatunku wyznaczonych przez Zinna. To nie jest monografia. Sam żałuję, że cytaty nie pojawiają się w formie plansz ujawniając często smaczki językowe i niebywałą kaligrafię. Nie ubolweam że książka jak gatunkowy pierwowzór nie jest nie jest wyczerpująca, albo że nie jest historią gospodarczą (która w Polsce akademicko niemalże nie istnieje, powściągajmy oczekiwania wobec pojedynczej osoby, że zaoferuje perspektywy na dyscylinę w której nie ma badań ani źródeł; przy czym znając łuki narracyjne którymi Awal omija konkrety jego myśli biegną bardziej przez tysiąc lat nieliniowej historii Manuela De Landy, niż monumentalne wymagania Wallersteina).
Takich kilka uwag po lekturze i dyskusjach w bąbelkach socialmediowych i rodzinno – towarzyskich
1) Za istotna należy uznać wartość popularyzatorską i publicystyczną. Po delikatnej perswazji (słowo „ludowa w tytule…) mój egzemplarz przeszedł już przez ręce kilku osób których zainteresowanie historią kończyło się na popularnych produktach pop-historii. Umówmy się: to nie jest rzecz dla wszystkich, ale jest szansa że zapoczątkuje nowy trend (także stricte popularyzatorski i lokalny).
2) Faktycznie, jest mocno skoncentrowana na Kongresówce i realnie – narracja kończy się na II RP. PRL jest już wspomniany wręcz z rozpędu. Dużym zaskoczeniem in minus było dla mnie to, że okres III RP został pominięty. Oczywiście, Leszczyński argumentuje że to niedawny okres i dobrze opisany, ale Zinn np. prowadził narrację do okresu po 1990. Do tego, o ile są dobre opisy wycinków rzeczywistości – jak wspomniane kiedyś tu „Cięcia. Mówiona historia transformacji”, są całe tomy (np. Dudka) o historii politycznej, to jednak zostawia duży niedosyt. Ale jest pole do wykorzystania, na przykład „Ludowa historia ziem odzyskanych”. tak tylko głośno myślę (ale jak ktoś wystąpi o grant, to się piszę 😉 )
> Zinn np. prowadził narrację do okresu po 1990.
Z zupełnie inaczej ugruntowanej pozycji i pisząc drugą książkę, którą ostatecznie dołączono do późniejszych edycji „Ludowej historii”. Tak więc może w 2043 powstanie XX: LHP.
@❡
Trafnie definiujesz książkę Leszczyńskiego jako dzieło skupione na centralnym przekazie „Zburzmy szlachecką narrację!”, gdzie historia gospodarcza, kultura chłopska czy historia post-szlachecka (robotnicy) są potraktowani bardziej sprawozdawczo i czasem wyczuwalnie „na doczepkę”. Jednak skoro autor zdecydował się na nawiązania do Jamesa C. Scotta z jego analizą przemocy ekonomicznej w agrokulturze, to powinien też jakoś dyskursywnie odnieść się do Małowista i jego konkluzji – niegłupich choć wymagających uaktualnienia – co do źródeł podziału produkcyjnego wzdłuż linii Łaby. Moje uwagi w tym względzie będą raczej konkretnie odnosić się do czynników takich jak hanzeatycka sieć faktorii handlowych czy transalpejska bankowość korespondencyjna (a jeśli pod poprzednią notką o wojnie secesyjnej rażą Cię „łuki” to z pokorą i zainteresowaniem poznam tam Twoje zastrzeżenia).
Dużo zależy od tego co kto w tej książce chce znaleźć. Czy ktoś szuka „polskiego Zinna”, czy monografii, czy historii gospodarczej, czy „pieśni buntu i niedoli” czy erudycyjnego żonglowanie źródłami – od tego bardzo będzie zależeć ocena i nie zawsze będzie jednoznacznie pozytywna. Niezależnie od własnych ocen do dyskusji nad LHP warto, moim zdaniem, zapoznać się z dwiema ciekawszymi z dotyczasowych recenzji, tj. Magdy Nowickiej-Franczak w Tygodniku Powszechnym (bardziej branżowo) i Wojciecha Szota na jego stronie prywatnej (bardziej ludowo). Ciekawe, oraz łatwe do wyguglania, ale nie daję linków bo nie znam polityki gospodarza, a wolę się nie narażać.
Inna z kolei interesująca rama do dyskusji będzie dopełniona gdy na wiosnę wyjdzie Ludowa Historia Polski w podtytule Chamstwa Kacpra Pobłockiego i będzie można sobie porozważać zestawiając ją, Leszczyńskiego oraz opublikowane minionej jesieni „Bękarty pańszczyzny” Rauszera. Jeśli LWP „wchodzi” to pozostałe też mogą zainteresować gospodarza i komcionautów.
> w podtytule Chamstwa Kacpra Pobłockiego
I wobec niego moża snuć nadzieje, że jako uczeń Davida Harveya (geografia marksistowska) i badacz urbanistyki poprowadzi kilka bocznych wątków systemowych, sieciowych i miejskich.
W końcu w poprzedniej książce przypomniał spojrzenie na Polskę jako na założoną przez handlarzy niewolników na swoim szlaku handlowym. Ten sam przykład jednak studzi nadzieje co do ambicji zakresu. Znów, nie oczekujmy wielowątkowej kompletności właściwej monumentalnym wkładom do historii, a do której przyzwyczaili nas myśliciele bez warsztatu historycznego. Szczególnie, że książka zdaje się zmierzać w innych kierunkach.
@Unikod
Podejrzewam, że nie dotarli do notki metodologicznej. Ale jednocześnie nie zakładałbym nadmiernie dobrej woli – jeśli książka się nie podoba, to żaden esej pod koniec nie zmieni tego stanu rzeczy.
Co do historii gospodarczej, to choć sam narzekałem na jej stan w Polsce w komentarzach do którejś z ostatnich notek, nie powiedziałbym, że ona nie istnieje [1]. Różnymi tematami gospodarczymi zajmuje się duża grupa badaczy, zresztą niekoniecznie o przygotowaniu ekonomicznym (vide bardzo dobra książka Jerzego Kochanowskiego o czarnym rynku w PRL). A źródeł jest raczej nadmiar niż brak, zwłaszcza do okresu Polski Ludowej. Niewiele jest za to prac syntetycznych, o szerszym horyzoncie. Tym bardziej cieszy Leszczyński.
[1] Brak może kliometrii, ale tego trudno żałować po chociażby krytyce Boldizzoniego („The Poverty of Clio”). Może nawet powinniśmy się cieszyć, bo kliometria nie wychodzi często poza potwierdzanie głównonurtowej ekonomii. Choć patrząc na wstępne plany następnego Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich, ten brak może niestety zniknąć.
@klugowski
„Ciekawe, oraz łatwe do wyguglania, ale nie daję linków bo nie znam polityki gospodarza, a wolę się nie narażać.”
Dzięki za pytanie (i za komentarz). Do takich źródeł na pewno bym zostawił, ale linki to tutaj śliska sprawa, mogą zagniewać już nawet nie mnie, ale spamołap. Wprawdzie potem ręcznie przywrócę, ale to oczekiwanie może być frustrujce dla komentatora.
> Bardzo krytyczną recenzje LHP można przeczytać na
Anonimowym blogu bez innych wpisów, a więc założonym specjalnie w tym celu. Pod portretem pluszaka autor podpisuje się jako nauczyciel technikum, magister historii. I recenzuje „Przez taki układ, rozpoczęcie od razu od narracji bez żadnych wstępów … praca w mojej opinii nie spełnia warunków pracy naukowej … [oceniając] „na stopień” jako recenzent nie dopuściłbym tak sporządzonego doktoratu do dalszego procedowania w przewodzie.” Recenzent nie jest od dopuszczania. Nauczyciel nie musi tego wiedzieć, prościej byłoby po prostu napisać że obniża ocenę bo oddane (na szmacie) wypracowanie nie ma formy rozprawki. Śmieszniej by nie było.
Mnie rozczarowuje zupełnie niefachowo i emocjonalnie. Znaczy, to bardzo dobra książka i bardzo takiej brakowało. Ale przeciętny, podstrzechowy czytelnik po lekturze powinien czuć potrzebę przeciwstawiania się, a nie widzieć w tych wszystkich procesach stopniowego niewolenia i gnojenia ludzi coś tak nieuchronnego, jak zasady termodynamiki. Czy tylko ja czytając ją mam wrażenie sugerowania pewnej nieuchronności? „Tak było, tak jest i tak będzie, drogi ludzie: macie prze***.”?
@Recenzent nie jest od dopuszczania.
Jak nie jest, jak jest. Dokładnie właśnie od tego.
@Bardzoxly
„Czy tylko ja czytając ją mam wrażenie sugerowania pewnej nieuchronności? „Tak było, tak jest i tak będzie, drogi ludzie: macie prze***.”?”
Sam Leszczyński mówi w wywiadach, że książka ma pomóc w „przepracowaniu” tego fatum. No więc wątpię, je można wygasić tylko uciekając z peryferium do rdzenia Europy. Szczepionkę BioNTechu wynaleziono w Moguncji, wg Google Maps o 6 minut spacerem od miejsca gdzie Gutenberg wynalazł ruchomą czcionkę. Chodzi o to by byśmy byli trochę bliżej tego miejsca.
@unikod
„Anonimowym blogu bez innych wpisów, a więc założonym specjalnie w tym celu.”
I w dodatku to pierwszy komć komcionauty, który zapewne założył konto specjalnie w celu propagowania swojego bloga. Nie na mojej wachcie.
@Recenzent nie jest od dopuszczania.
>> Jak nie jest, jak jest. Dokładnie właśnie od tego.
Dokładnie. W recenzjach doktoratów jest wprost taka formuła o dopuszczeniu do dalszych etapów przewodu.
A w recenzjach do czasopism mam często w formie guziczków do wyboru: accept / minor revision / major revision / reject.
@uciekając z peryferium do rdzenia Europy. Szczepionkę BioNTechu wynaleziono w Moguncji, wg Google Maps o 6 minut spacerem od miejsca gdzie Gutenberg wynalazł ruchomą czcionkę. Chodzi o to by byśmy byli trochę bliżej tego miejsca.
35 lat temu, gdy pierwszy raz byłem w Moguncji, to była wyprawa za żelazną kurtynę. Zupełnie inny świat. Szok kulturowy. Teraz, (abstrahując od pandemii) to jest 10 godzin drogi samochodem, bez granic, autostradą o takim samym standardzie tu i tam. Jednym z powodów bycia na peryferiach przez wieki była infrastruktura. Polskie drogi.
@pohjois
Ale pozostając w temacie infrastruktury, z 15 minut na wschód od miejsca, o którym mówisz, znajduje się stacja kolejowa Römisches Theater. Też nieprzypadkowo.
@WO
„Odsłuchałem właśnie płyty zespołu Perfect. To pozycja znakomita, stawiałbym ją gdzieś obok Pink Floyd i Led Zeppelin”.
A teraz na poważnie: to, co zrobił Leszczyński, do Wolffa i Syndera ma się tak, jak wyrób czekoladopodobny do czekolady. Książkę Wolffa czytałem jakieś 15 lat temu (nie wiedziałem, że wyszła po polsku – muszę ją sobie odświeżyć) i pamiętam, że była to rzecz wybitna. Była tam nienaganna metodologia i mnóstwo nieoczywistych ustaleń. Leszczyński do czegoś takiego nawet się nie zbliża.
Natomiast, jeśli potraktujemy książkę Leszczyńskiego jako to czym naprawdę jest, czyli jako historyczną publicystykę opinii, to nie miałbym żadnych uwag. To jest publicystyka, którą różni ludzie będą uważać za ważną. Tak jak niektórzy uważają, że publicystyka historyczna Zychowicza czy Ziemkiewicza jest ważna. No dobrze, Leszczyński stoi wyżej, ale maksymalnie gdzieś w okolicach „Niemcewicza od przodu i tyłu” Zbyszewskiego.
W przypadku uznania „Ludowej historii Polski” za pracę naukową (tak, czytałem ten esej na końcu) jest bardzo źle. I ta podlinkowana (na chwilę) powyżej opinia anonimowego blogera zawiera (obok czepiania się o jakieś drobiazgi) dobrą artykulację kilku konkretnych problemów, które u mnie również pojawiły się w trakcie lektury:
– przypadkowa selekcja źródeł (na zasadzie dostępności);
– brak dobrego przeglądu literatury;
– wnioskowanie z anegdot;
– wycinanie kontekstu;
– pomijanie w analizie całych regionów (Wielkopolska);
– nadużywanie frazy „o tym powiemy później”, która pozwala na przeskoki w narracji (przy jednoczesnym częstym braku tego „później”).
I dlatego zgadzam się, że tytuł Anegdoty z historii wyzysku w Polsce lepiej opisywałby zawartość.
Dla mnie, po lekturze całości, Leszczyński to wzorcowy przykład uczonego, który pokazuje drogę dla kolejnych badaczy społecznych. Ale nie jeśli idzie o tematykę, tylko raczej dotyczącą warsztatu: zrób byle co na kolanie, temat niech będzie nośny, koledzy wypromują, a ty będziesz się wymądrzał w mediach. Ta książka to jest, niestety, jedna wielka pochwała maniany i bylejakizmu polskich nauk społecznych. Gdyby puścić proposal takiej książki do dobrego wydawnictwa zachodniego (akademickiego), to wylądowałby w śmietniku. Szybki rzut oka w Scopusa (halo, jest tam kto?) oraz przegląd Google Scholar pozwala zresztą stwierdzić, że z jakościowym obiegiem naukowym – nawet polskojęzycznym – Leszczyński niewiele ma wspólnego (jako historyk i jako socjolog). Nie jestem przy tym jakimś fetyszystą bibliometrii i cytowań. Po prostu uważam, że nauki humanistyczne i społeczne, podobnie jak nauki przyrodnicze, opierają się na peer review. Wydaje mi się, że Leszczyński rzetelnej recenzji akademickiej nie poddał się nigdy. Taka recenzja często jest nieprzyjemna, ale potrafi ruszyć robotę do przodu. Jestem przekonany, że do tej książki były zrobione standardowe polskie recenzje grzecznościowe. W przypadku prof. Backera, który w tematyce książki nie ma kompetencji, jestem tego pewien na 100%.
Mam jeszcze dwie hipotezy. Jedna jest moim zdaniem dość prawdopodobna, a druga mam nadzieję, że nie.
Hipoteza 1. Ta książka jest nie najlepszej jakości, ponieważ autor wziął udział w wyścigu o to, kto pierwszy napisze Ludową historię Polski. W wyścigu wzięli też udział wspomniani już tutaj Michał Rauszer (Bękarty pańszczyzny zostały wydane zostały w serii Ludowa historia Polski) oraz Kacper Pobłocki (podtytuł planowanego Chamstwa to właśnie Ludowa historia Polski). Leszczyński się sprężył i wyścig wygrał, ale jakość przegrała.
Hipoteza 2. Ta książka powstała jako tzw. książka profesorska. To znaczy, ja bym nawet nie pomyślał, że coś takiego można byłoby zgłosić. Ale po co te recenzje? SWPS nie wykorzysta przecież tej książki w ewaluacji jako monografii, bo W.A.B. nie ma na ministerialnej liście wydawców… W każdym razie, jeśli miałaby to być książka profesorska to mam nadzieję, że Rada Doskonałości Wszechświatowej zrobi Leszczyńskiemu to, co Benny Hill robił temu łysemu dziadkowi.
Z drugiej strony, jak pomyślę o konkurencji w wyżej wspomnianym wyścigu, to pamiętając jakość „Kapitalizmu” Pobłockiego może być tak, że Leszczyński i tak będzie najlepszy (nie czytałem Rauszera). Eh, życie…
I jeszcze raz: wszystkie moje zastrzeżenia znikają, jeśli potraktujemy „Ludową historię Polski” jako publicystykę.
@❡
Jeszcze odnośnie tego anonimowego blogera (disclaimer: nie mam nic z nim wspólnego, a link znalazłem tutaj zanim zniknął był), to tak jak koledzy powyżej pisali. Recenzent jak najbardziej dopuszcza/nie dopuszcza. Napisałem trochę recenzji doktorskich i habilitacyjnych. I każdą z tych recenzji kończyłem konkluzją, w której było o dopuszczeniu doktoranta/habilitanta do dalszych etapów postępowania. Kiedy zdarzało mi się napisać recenzję negatywną, to z kolei zawierałem formułkę o niedopuszczeniu do dalszych etapów postępowania. Na marginesie, w najnowszej procedurze doktorskiej i habilitacyjnej dwie negatywne recenzje z automatu oznaczają, że doktorat/habilitacja przepada.
@ wojtek_rr
> Jak nie jest, jak jest. Dokładnie właśnie od tego.
Recenzent w przeciwieństwie do promotora (co bardziej pasuje do tego nauczyciela) nie ma żadnej dyskrecjonalnej sprawczości. Może wnioskować jeśli już musi powtarzać tę formułkę typową dla recenzentów którzy nie dokładnie kumają w jakiej roli występują, i chce robić z siebie uczestnika postępowania administracyjnego nie naukowca. Decyzję o dopuszczeniu podejmuje odpowiednia komisja, która teoretycznie mogłaby oceniać wydźwięk recenzji (jest wiele recenzji negatywnych z pozytywną konkluzją z którymi nie wiadomo co zrobić, jest jeszcze więcej recenzji przez które nie dziwię się nauczycielowi technikum że spróbował swoich sił w gatunku, odnoszących się do interpunkcji itp – które z braku treści należy uznać za pozytywne). W każdym razie nie wszystkie a większość recenzji musi być pozytywna (w przypadku doktoratu zależy ile się ich zamawia, zazwyczaj trzy, ustatowo co najmniej dwie muszą być pozytywne). Nowa ustawa wprowadza też ograniczenia recenzowania dla niesolidnych recenzentów.
@pohjoid
Tak, ale jednak infrastruktura drogowa to odpowiednik sieci klasztornej cystersów czy osadnictwa Bambrów – transfer dojrzałych technologii z centrum na peryferie. Lepiej to mieć niż nie mieć, lecz to nie jest uczestnictwo w bieżącym rozwoju technologicznym i ideowym. Mieliśmy kilka epizodów, gdy choćby geograficznie postęp dokonywał się u nas – trzymając się szczepionek, Behring rozpoczynał jako pruski lekarz w Wielkopolsce zakończone Noblem badania nad tężcem i błonicą. W tym samym czasie w Krakowie Gruziński, Korczyński i Jaworski dokonywali przełomów w terapii chorób układu pokarmowego. Kilka dekad stabilności, kulturowej bliskości, bezpośredniego włączenia w bieżący obieg naukowy – zrobi swoje. Zaś narodowiec palący tęczę, minister stający w jego obronie i dziewczyna emigrująca z dyplomem medycyny do Moguncji – swoje.
@konduktor_motor
Zasadniczo się zgadzam, choć jestem mniej krytyczny (ot, Polska). Uważam natomiast, że ta publicystyka powinna mieć wyraźniejszą praktyczną pointę: jak dołączyć do Zachodu i z chłopów zrobić wreszcie laborantów Pfizera. Rozwinę.
> przypadkowa selekcja źródeł (na zasadzie dostępności)
Anonimowy bloger podaje zmyślone uzasadnienie takiej opinii. Pan ma jakieś konkretne uwagi?
> brak dobrego przeglądu literatury
Nie chcę się robić adwokatem, ale anonimowy bloger jest zwyczajnie niezadowolony, że perspektywa którą on lubi nie została równorzędnie przedstawiona. Jako przykład zawartości prawilnego przeglądu literatury podaje glośny jak mniemam w jego opinii doktorat o mitologii lechickiej, palemońsiej, sarmackiej. Tego wszystkiego nie ma w książce Leczyńskiego. Dla mnie to zaleta. Niech napisze swoją książkę na podstawie czyjegoś doktoratu to napiszemy recenzję Kompromitacja: Anegdoty z życia szlachty i nic oryginalnego.
@❡
Odnośnie przypadkowej selekcji źródeł, to akurat widać ją w całej książce. Jak się wydaje, dwa podstawowe kryteria doboru źródeł przez Leszczyńskiego to ich dostępność w Warszawie oraz wcześniejsza publikacja w języku polskim. Zakładam, że dlatego nie ma Wielkopolski, Śląska, wyodrębnionej Galicji etc. Jeśli to nie jest przypadkowa selekcja, zrobiona na zasadzie dostępności, to nie wiem co nią jest.
Zgadzam się też z blogerem odnośnie źródeł po łacinie. Ich brak jest wymowny.
Można to też ująć inaczej: Leszczyński do źródeł docierał metodą kuli śnieżnej (ograniczonej dodatkowo terytorialnie i językowo). Profesjonalny historyk nie powinien tak robić. Publicysta jak najbardziej może.
Bronić tego blogera i jego idiosynkrazji nie zamierzam. Niemniej argument, że może napisać swoją książkę jest słaby. Naprawdę chętnie przeczytałbym porządną, wielotomową ludową historię Polski, ale zrobienie czegoś takiego, to jest praca na kilka lat i nie dla jednej osoby, tylko dla zespołu.
Ale ja bardzo proszę pana profesora konduktora o wkład własny, a nie przeklejanie zwidów nauczyciela technikum. 22% objętości książki zajmuje bibliografia. Pan to porównuje do Niemcewicza od przodu i tyłu to w sumie jakiego wkładu można od pana oczekiwać. Dalej o jakiej konkretnie łacinie mowa? Pan profesor przytoczy, pośmiejemy się, które teksty dokładnie zna w oryginale i zostały wypaczone. Z tego co czytałem był i przypadek tłumaczenia ze zniekształconego języka niemieckiego, czy pan profesor dostrzega ten problem, czy też jest w stanie swoją analizę opierać wyłącznie o plagiatowanie anonimowego blogera? Moja tęsknota do plansz wynika też z tego że zamknęłaby ten „temat”.
> przeczytałbym porządną, wielotomową ludową historię
To ciekawe biorąc pod uwagę, że „Ludowych historii” tak się na świecie nie pisze.
Rozumiem, że wciąż zależy panu na tym tomie o legendach lechickich, palemońskich i sarmackich jako integralnej części historii ludowej? To był zasadniczy argument wobec blogera krzyczącego „kompromitacja”, który przeczytał pan tak jak sobie tego najwyraźniej życzył.
pohjois
(…) 10 godzin drogi samochodem, bez granic, autostradą o takim samym standardzie tu i tam. Jednym z powodów bycia na peryferiach przez wieki była infrastruktura. Polskie drogi.”
Może powodów, może objawów. Ale sama idea pt. „dołączymy do Centrum gdy będziemy mieli takie zabawki, jak Centrum” jest tak zaściankowa, że bardziej się nie da (kult cargo). Nie-unijna część finansowania autostrad pochodzi raczej z podatków zdartych z odpowiedników chłopów, a nie z odpowiedników magnatów. Budowały ja firmy, które (zgodnie z odwieczną tradycją!) w ramach swojego modus operandi czasem nie płaciły podwykonawcom. A przy budowie BHP i prawo pracy były traktowane tak, jak zawsze.
Także teraz mamy autostrady i, po nauczeniu się niemieckiego raczej prywatnie niż w szkole (bo przecież peryferia), mogą młodzi ludzie zwiać do tego Centrum. Ewentualnie wrócić po jakimś czasie i założyć swój folwark. Ale właśnie: folwark.
Bo czy za tą wycinkową zmianą infrastruktury poszły głębsze zmiany w kulturze organizacyjnej, egzekwowaniu i tworzeniu prawa? Na razie nie jesteśmy laborantem, tylko nadal chłoporobotnikiem (któremu sypnęło pieniędzmi, więc wymienił meble i kupił dzieciom playstation).
Drogi ❡, wydaje mi się że jesteś na straconej pozycji broniąc metodologicznej poprawności Leszczyńskiego bardziej niż on sam by pewnie tego chciał. Ta książka napisana nie wedle stylistyki przeglądowych prac historycznych, gdzie proporcje tekstu odzwierciedlają rangę zjawisk i autor podejmuje starania, aby choćby zasygnalizować wszystkie istotne aspekty i źródła. Leszczyński pisze manierą reportażową: pewne epizody uwypukla ponad miarę, inne sprawy pomija w pędzie do publicystycznej pointy. Weźmy rozdział „Reforma rolna i kolektywizacja”, który obrazuje potraktowanie warstwy chłopskiej w PRL. Składa się on z kilku barwnych opisów incydentów towarzyszących reformie rolnej i ostatecznie zaniechanej kolektywizacji – pojawiają się junaczki-agitatorki objadające biedne gospodarstwa i żona skarżąca się na męża-spółdzielcę do Bieruta. Wymieniane są chłopskie bunty przeciw kolektywizacji i dostawy obowiązkowe w optyce autora widziane (nie do końca trafnie) jako sankcje nakładane na opornych rolników. Leszczyńskiego interesuje przy tym nie tyle gospodarcza rzeczywistość pierwszych lat PRL, co stylistyka epoki: styl gazetowej propagandy, styl chłopskiej supliki. Chodzi o kontrastowe pokazanie odgórnego ucisku i oddolnego oporu, zgodnie z motywem przewodnim dzieła. Całość kończy się pointą: „W efekcie jesienią 1956 r. niemal wszystkie spółdzielnie błyskawicznie się rozwiązały. Był to jeden z nielicznych sukcesów oporu chłopskiego w polskiej historii: rządzący pozostawili później rolników we względnym spokoju, chociaż wieś pozostała ostatnia na długiej liście priorytetów inwestycyjnych.”
Oczywiście obraz, z jakim po takim opisie pozostaje czytelnik, jest dalece niepełny, czy wręcz nieprawdziwy. Dostawy obowiązkowe odgrywały istotną rolę w dostarczaniu żywności miastom jeszcze długo po przemianach październikowych; zostały zniesione dopiero w 1971 r. i zastąpione podatkiem gruntowym. Różne formy kolektywizacji – nie tylko PGR-y ale też spółdzielnie i kółka rolnicze (wspólne zasoby sprzętu) jak i Państwowe Ośrodki Maszynowe, trwały przez cały okres PRL. Miały one istotną rolę społeczną m.in. jako forma awansu chłopskich „fornali” z biednych rodzin (byli nimi m.in. Wałęsa i Lepper). Istniało ponadto pomijane przez autora zjawisko chłoporobotników oraz – czekające na odkrycie w literaturze – paralelne zjawisko „chłopointeligentów”, osób łączących inteligencją pracę w mieście z prowadzeniem rodzinnego gospodarstwa na wsi. Istniały inne ważne zjawiska, które w takim rozdziale napisanego standardowo historycznego przeglądu ewolucji klasy ludowej musiałby zostać wspomniane: „ochotnicza” budowa szkół, opór wobec władzy wykorzystujący formy religijne, szczególna polityczna reprezentacja chłopstwa jakim było ZSL, a w 1981 r. stała się nim rolnicza „Solidarność”. W standardowym historycznym tekście powinny też pojawić się wzmianki o wydawanych w PRL-u powieściach Redlińskiego czy Nowaka, po raz pierwszy w polskiej literaturze podejmujących tematykę chłopską z perspektywy ”pierwszoosobowej”, skontrastowane z prześmiewczym obrazem wsi w PRL-owskiej inteligenckiej popkulturze. W przeglądzie literatury powinny zostać wymienione „Życiorysy pokornych” Wieczorka, napisane jako ”klasowa” odpowiedź Cywińskiemu. Leszczyński to wszystko pomija bo jego nie interesuje zbilansowany przegląd, lecz ilustracyjny ornament do publicystycznej tezy: te junaczki objadające gospodarzy jako jeszcze jeden przykład elitarnego wyzysku ludu. Określasz to tradycją Zinnowską i można się z tym zgodzić, co jednak oznacza, że nie sposób traktować tej książki jako zrównoważonego, w pełni wiarygodnego przeglądu zjawisk dziejowych.
@Bardzozły
Jednak autostrady to coś więcej niż tylko zabawka dla bogatych. Raczej warunek konieczny do włączenia peryferium do obiegu gospodarczego. Na razie głównie jako podwykonawcy i odbiorcy, ale nie tylko. Nie ma powodów by deprecjonować rolę infrastruktury. Tylko od nas zależy jak ją będziemy wykorzystywać.
@Awal
Pełna zgoda co do konsumpcji i tworzenia postępu. Swoją drogą mieliśmy epizody uczestnictwa w rozwoju jeszcze wcześniej – i dużo ważniejsze historycznie. W końcu Kopernik był aktywnym członkiem polskiej elity intelektualnej i rządowej.
> Ale ja bardzo proszę pana profesora konduktora o wkład własny, a nie przeklejanie zwidów nauczyciela technikum.
Ale że prof. kond. ma wymyślić jakieś nowe zarzuty do LHP bo te na blogu już zaklepane i nie wolno? Z całym szacunkiem i sympatią, chyba się tow. ❡ nieco zafiksowywujesz.
Można się nabijać z tego pojedynczego wpisu na blogu domniemanego nauczyciela historii w technikum, ale dwie rzeczy należy oddać:
1. Ta recenzja to jest znakomity przykład pointy mema „- jestem historykiem – tak? to powiedz coś po historycku”
2. Odsiewając tradycyjne dla polskich historyków pohukiwania (Sowa be, pachnie socjalisem, autor nie był w archiwum). to jednak zarzuty które stawia odnośnie doboru źródeł, prowadzenia narracji, szerokości i głębokości spojrzenia na temat oraz ram czasowych etc. pojawiają się także na spotkaniach z AL, dyskusjach o LWP, w recenzjach w innych miejscach – wygłaszane pod imieniem i nazwiskiem, z dorobkiem i reputacją.
> 22% objętości książki zajmuje bibliografia.
Przepraszam, ale której książki? Bo papierowa LWP, którą mam w domu, ma bibliografii stron 30 na 669.
@awal
„Chodzi o to by byśmy byli trochę bliżej tego miejsca.”
Moim zdaniem, jesteśmy dużo bliżej niż to sugerujesz. W Polse działają innowacyjne firmy biomedyczne. Mam w swoim bąbelku towarzyskim trochę znajomych, którzy takowe zakładali. Po prostu jak ktoś razem ze mną studiował chemię i został w branży, to dziś jest albo profesorem, albo ważną szychą w przemyśle (albo jednym i drugim). Innowacyjne firmy, eksportujące swoją własność intelektualną, miewają siedziby niedaleko Łomianek.
Natomiast nie wiem, o czym mi wolno pisać, bo co dobrym tematem na pogaduszki dziadersów przy single malcie, to niekoniecznie dobry temat na publiczne komcie. Powiem tylko, że ponieważ pewien mój znajomy z dawnych czasów regularnie jeździ(ł) służbowo do Uogólnionej Moguncji, to go w końcu zapytałem, czy jego firma została kupiona przez jakieś zachodnie wielkie korpo. „A nie, to my kupiliśmy tamtejszą spółkę, żeby szybciej wejść tam na rynek”, odpowiedział kolega. A ja na takie dictum już tylko sobie dolałem, po raz kolejny przeklinając niefortunny wybór zawodu.
@konduktor
„I dlatego zgadzam się, że tytuł Anegdoty z historii wyzysku w Polsce lepiej opisywałby zawartość.”
Bardzo możliwe, ale ponieważ sam już wydałem trochę książek, mam lekceważący stosunek do tytułów. Często są wymyślane w ostatniej chwili, w dość przypadkowych okolicznościach.
„Jeszcze odnośnie tego anonimowego blogera (disclaimer: nie mam nic z nim wspólnego, a link znalazłem tutaj zanim zniknął był)”
Wierzę, kojarzę tę ksywkę. I zostawiłbym może linka, gdyby go wrzucił ktoś, kto się już wcześniej udzielał. Konto utworzone specjalnie po to, żeby wrzucić linka do bloga utworzonego specjalnie w jednym celu – to mi się jednak nie podoba.
„Niemniej argument, że może napisać swoją książkę jest słaby.”
Jak my wszyscy, jak my wszyscy.
” Naprawdę chętnie przeczytałbym porządną, wielotomową ludową historię Polski,”
Może kilkaset osób by chciało przeczytać WIELOTOMOWĄ książkę na ten temat. Byłby ogromny problem z wydawcą, a jakieś wydawnictwo akademickie by to w końcu wydało niekomercyjnie, ale z wielkim opóźnieniem. „Wielotomowa LHP” przeszłaby więc bez echa. Pisałby ją (jak słusznie zauważyłeś) zespół, a więc byłaby nudno (nieautorsko) napisana.
@konduktor_motor
> Z drugiej strony, jak pomyślę o konkurencji w wyżej wspomnianym wyścigu, to pamiętając jakość „Kapitalizmu” Pobłockiego może być tak, że Leszczyński i tak będzie najlepszy (nie czytałem Rauszera).
Mam nadzieję, że znajdzie się tu miejsce na krótki oftopik. Ja w tym „wyścigu” zdecydowanie najbardziej kciuki trzymam akurat za Pobłockiego i stąd ciekaw jestem skąd taka opinia powyżej. „Kapitalizm” przeczytałem zaraz po premierze i muszę przyznać, że grzebałem jakoś głęboko w dyskusji dookoła książki, stąd może nie jestem świadom jakichś rażących jej wad. Pamiętam, że nie była napisana jakimś rewelacyjnym językiem, ale kontent robił mnie kontent.
I jeszcze a propos wyścigu, to zdaje się ostatecznie AL wygrał raczej walkowerem, bo konkurencja świadomie skojarzenie zinnowskie rozbroiła zmieniając tytuły. Przy czym, wygląda na to, że żadna z tych książek nie jest „polskim Zinnem”.
Pragnę zauważyć, że mówimy o książce, której tytuł można skrócić do LHP, ale jednak nie do LWP, co się tu kilka razy przytrafiło.
@pohjois
„W końcu Kopernik był aktywnym członkiem polskiej elity intelektualnej i rządowej.”
Ale po co szukać tak daleko. Mikroczipy przy pomocy których prowadzimy tę rozmowę, są otrzymywane metodą Czochralskiego. Rafinację ropy naftowej wynaleziono we Lwowie. Chromatografię na Uniwersytecie Warszawskim. Trawestując bon mot o Rosji, Polska nigdy nie była tak daleko od centrum, jak niektórzy twierdzą (ale i nigdy tak blisko centrum, jak niektórzy by chcieli). W każdym razie, model centrum-peryferie lepiej opisuje sytuację dajmy na to Boliwii.
Z góry przepraszam, ale to paluszki same tak robią. Kilka razy nawet się poprawiałem w trakcie pisania. Z LWP ze względów metrykalnych nie mam i nie mogłem mieć nic wspólnego.
@klugowski
„Z góry przepraszam, ale to paluszki same tak robią”
Useless trivia: moje same robią LHC (Large Hadron Collider).
@❡
Nie jestem pewien, czego szanowny kolega nie zrozumiał w tym, co napisałem. Jakie ma znaczenie, że bibliografia zajmuje 22% objętości książki? Chociaż, jak już zostało wskazane, nie zajmuje tyle. Ale mogłaby zajmować 22%, 35% albo nawet 70%. Nie zmieniłoby to przywołanego argumentu. W punkcie wyjścia źródła ewidentnie były wybierane według pewnego klucza, który z automatu wykluczał ich część. Gdyby, na przykład, ktoś dzisiaj napisał książkę naukową o Generalnym Gubernatorstwie, a wszystkie źródła z których korzystał byłyby źródłami polskojęzycznymi, to uznałbym, że coś jest nie tak. I to nie dlatego, że brakuje tam konkretnej książki czy dokumentu. Tylko dlatego, że mamy do czynienia z systemowym brakiem. Jeśli tematem znacznej części książki była sytuacja ludu w czasach, w których znaczną część dokumentów (a gdy cofniemy się odpowiednio daleko, to wszystkie) wytwarzano po łacinie, to brak tego typu źródeł może dziwić. I taka sytuacja może budzić zastrzeżenia, nawet u nauczyciela z technikum.
Po raz kolejny powtórzę: jeśli książkę Leszczyńskiego potraktujemy jako publicystykę, to jest w porządku. Porównanie do Zbyszewskiego nie dotyczyło przecież ilości źródeł, tylko tego, że również była to publicystyka historyczna, która akurat dokonywała demitologizacji upadku RON.
Odnośnie pozostałych sugestii nie pomogę, bo nie wiem dlaczego kolega pisze o tych lechitach i z czego chce się pośmiać. Ja się z Leszczyńskiego nie śmieję. Zakładam, że włożył w LHP sporo ciężkiej pracy. I akurat jest smutne, że ewidentnie nie dostał w trakcie pisania krytycznego wsparcia od innych badaczy. Nie dostał go również od recenzentów. A przynajmniej tego nie widać. I wyszło co wyszło. Czyli publicystyka. Być może taki był zamiar od samego początku.
***
I jeszcze krótko a propos wymarzonego przeze mnie dzieła zbiorowego.
@❡
„To ciekawe biorąc pod uwagę, że „Ludowych historii” tak się na świecie nie pisze.”
Czy gdzieś twierdziłem, że gdzieś się pisze? Natomiast, moim zdaniem, powinno się pisać. Nauka jest przedsięwzięciem zbiorowym. Badacze z obszaru humanistyki (w tym historycy) nadal to w znacznym stopniu ignorują. Moim zdaniem ze szkodą dla efektów ich pracy. W znanym mi bardziej dokładnie obszarze nauk społecznych wygląda to trochę lepiej. Ale tylko odrobinę.
W każdym razie porządna, akademicka ludowa historia Polski wymagałaby interdyscyplinarnego zespołu badawczego. Oczywiście wiem, że z powodów różnych jest to niemożliwe albo przynajmniej trudne do ziszczenia.
@WO
„Może kilkaset osób by chciało przeczytać WIELOTOMOWĄ książkę na ten temat. Byłby ogromny problem z wydawcą, a jakieś wydawnictwo akademickie by to w końcu wydało niekomercyjnie, ale z wielkim opóźnieniem. „Wielotomowa LHP” przeszłaby więc bez echa. Pisałby ją (…) zespół, a więc byłaby nudno (nieautorsko) napisana.”
I tak to powinno wyglądać. Najpierw powstaje zespół. Robione są badania archiwalne, syntetyzuje ustalenia historyków, ale też archeologów, antropologów i kulturoznawców. Powstaje nudna wielotomowa praca akademicka, która źródłowo nie budzi zastrzeżeń. I na jej bazie powstaje bardziej czy mniej interesująca publicystyka dla ludzi.
Podajmy hipotetyczny przykład jak mogłoby wyglądać coś podobnego na mniejszą skalę. Oto jakaś badaczka pisze akademicką i w sumie nudną dla zwykłego czytelnika, ale zarazem odkrywczą pracę o Lemie, a dokładniej rzecz ujmując o tym jak ukształtowała go wojna. A później ktoś bierze te ustalenia pisząc popularną biografię Lema, skierowaną dla przeciętnego czytelnika. I zarazem ustalenia tej badaczki trafiają pod strzechy. Oczywiście, w przypadku Lema nie był potrzebny w punkcie wyjścia zespół badawczy, ponieważ nie jest to temat szczególnie rozległy.
Tymczasem książka Leszczyńskiego, jak ją odbieram, próbuje być jednym i drugim na raz. Czyli źródłową fundamentalną pracą i jednocześnie publicystyką skierowaną dla szerszego grona odbiorców. Moim zdaniem to się nie udało i wyszła publicystyka, która symuluje monografię naukową.
@klugowski
Jeśli chodzi o „Kapitalizm” Pobłockiego, to byłby jednak dość duży offtopic. I dodatkowo z ludową historią Polski (oraz „Ludową historią Polski”) nie mający nic wspólnego. Wolałbym jednak za bardzo nie drażnić Gospodarza.
@konduktor
„I tak to powinno wyglądać. Najpierw powstaje zespół. Robione są badania archiwalne, syntetyzuje ustalenia historyków, ale też archeologów, antropologów i kulturoznawców. Powstaje nudna wielotomowa praca akademicka, która źródłowo nie budzi zastrzeżeń. I na jej bazie powstaje bardziej czy mniej interesująca publicystyka dla ludzi.”
Ale w takim razie Twój idealny scenariusz oznacza, że do dyskursu te tematy wchodzą najwcześniej w 2030, realistycznie w 2040. To ja już wolę niedoskonały scenariusz Leszczynskiego.
@wo „A nie, to my kupiliśmy tamtejszą spółkę, żeby szybciej wejść tam na rynek”
Czasem zdarza się to nawet z dość dużymi spółkami, np. juz dobrych pare lat temu (2008)z marką Big Star oraz niedawno z Vögele Shoes (obie marki niegdyś szwajcarskie). Z drugiej strony – high-techu w tych przypadkach raptem tyle, ze obie firmy mają sklepy internetowe. O dokonaniach Orlenu na niemieckim rynku nie ma sie co rozpisywać. Za to losy inwestycji KGHM w Chile są warte co najmniej dużego reportażu (IMO to jakiś powidok przedwojennego „Polsce też należą się kolonie!” zastępującego know-how).
> nie sposób traktować tej książki jako zrównoważonego, w pełni wiarygodnego przeglądu zjawisk dziejowych.
Na przykładzie rzplitej pawłowskiej w której ksiądz dał swoim poddanym wolność tak żeby nie mogli opuścić jego włości – fakt ten dostrzega tylko Leszczyński oraz dzieło stalinowskiej historiografii z 1953. Penaów na rzecz księdza który wyprzedził swoje czasy i fantastycznego funkcjonowania mikrospołeczności wyposażonej we własny sejm nie brakuje w innych opracowaniach. Nie ma sensu zamieszczać powszechnie znanej perspektywy. Zinn był ostro krytykowany za to samo: że nie zamieszcza bogatej literatury rozgrzeszającej, że jest jednostronny – no to jest jakby napisane w tytule.
Przy okazji, kiedy Zinn pisze, że IIWŚ dla Afroamerykanów nie była „ich wojną”: walczyli z faszyzmem zamorskim i rasizmem w postrzeganiu u siebie, ale bardziej o tę drugą wiktorię w „double V” – odzywa się profesor prawackiego uniwersytetu Stanforda i zgłasza wątpliwości takie jak ty, Awalu, gdy @sheik.yerbouti napisał, że wojna secesyjna nie była ich wojną. Przy tej okazji Wineburg nazywa Zinna zbieraczem anegdot. W przeciwieństwie do Ciebie nie zanudza jednak powielaniem znanych perspektyw domagając się ich włączenia. Jak sam zauważasz na wybrane przez Ciebie tematy są książki, a to nie jest monografia o PGR.
@sheik
” Z drugiej strony – high-techu w tych przypadkach raptem tyle, ze obie firmy mają sklepy internetowe. ”
W moim przypadku to też nie jest jakoś tak bardzo high. Raczej mid, ale to też innowacje. Przemysł biomedyczny to nie tylko spektakularne historie jak szczepionka na covid, także drobiazgi typu „dzięki zastosowaniu innych materiałów mamy o połowę mniej niepożądanych skutków”. Zresztą to tylko pozornie są drobiazgi, bo żeby wynaleźć coś wielkiego trzeba powynajdować mnóstwo drobniejszych dynksów, które posuwają świat pomalutku do przodu.
@wo „Zresztą to tylko pozornie są drobiazgi, bo żeby wynaleźć coś wielkiego trzeba powynajdować mnóstwo drobniejszych dynksów, które posuwają świat pomalutku do przodu.”
True dat. Taka np. pompa insulinowa to niby żaden Lek Na Raka (TM), a potrafi niesamowicie zmienić życie cukrzyka.
> Przemysł biomedyczny to nie tylko spektakularne historie jak szczepionka na covid, także drobiazgi
Tytlko że Polska się dzięki temu nie rozwija a pozostaje peryferium. Co z procesu Czochralskiego, albo Matyjaszewskiego wynika dla peryferyjności Polski.
W przypadku szczepionki też mieliśmy udział, monetyzowany z wielokrotnym przebiciem przez BioNTech link to uott.uw.edu.pl Nasze startupy biotechnologiczne ogółem dumnie reprezentuje łowca grantów Szumowski.
@unikod
„Tytlko że Polska się dzięki temu nie rozwija a pozostaje peryferium. ”
Kiedy że wcale nie. Wielu autorów, np. Ha-Joon Chang albo Richard Baldwin, opisuje Polskę jako przykład udanego wyzwolenia się z peryferyjności. Nie mówcie mi, że nie widzicie kolosalnego postępu ostatnich 30 lat. Wtedy dogonienie chociaż Portugalii wydawało się niedoścignionym marzeniem.
Ponieważ przedpiścy zastanawiają się nad peryferyjnością Polski, proponuję trochę uściślić definicje. Postaram się zrobić to bez rapierów teoretycznych.
Pojęcia centrum i peryferie pochodzą z dorobku ekonomii zależności – i w tym rozumieniu rację ma Gospodarz, że status peryferyjny bardziej pasuje do Boliwii, niż Polski. Większość używających tych terminów w ostatnich latach, od Sowy, przez Pobłockiego, po Tomasza Zaryckiego („Ideologies of Eastness“, fajna praca), odwołuje się do rozumienia tych pojęć przez Wallersteina. Ten definiuje peryferie w znaczeniu ekonomicznym jako terytoria, na których nie produkuje się „wiodących“ produktów. Produkcja tych, umiejscowiona w centrum, daje mu nadzwyczajne zyski dzięki niedoskonałościom rynku. O innych wymiarach peryferyjności tu nie piszę, bo są one moim zdaniem pochodną gospodarki.
Pomiędzy centrum i peryferia Wallerstein wstawia półperyferia – obszary pośrednie, które nie są całkiem od centrum zależne, ale w których nie odbywa się „wiodąca produkcja“. Starają się one nadgonić centrum, ale wciąż grozi im spadek do statusu peryferii. Jeśli umieścimy Polskę XIX i XX wieku w gronie tych państw, to sprawa staje się mniej kontrowersyjna. Jesteśmy bliżej centrum, niż niekiedy sądzimy, powstają u nas nowe technologie, ale nie mamy warunków aby wykorzystać je jak kraje centrum. Jeśli tak zdefiniujemy naszą pozycję, to możemy zacząć ciekawszą moim zdaniem dyskusję: kiedy z peryferii weszliśmy do półperyferii. Czy stało się to w dekadach przed pierwszą wojną światową, między innymi dzięki inwestycjom zagranicznym, czy po prześnionej rewolucji, czy dopiero po 1989 roku. Moim zdaniem raczej wcześniej niż później, choć zmian przez ostatnie 30 lat nie da się przecenić.
Teoria Wallersteina jest obła. Pisał ją na tak wysokim poziomie ogólności, że zginęły mu gdzieś mechanizmy gospodarcze, prowadzące do opisanych procesów – jego zdaniem te nadzwyczajne zyski to wyłącznie kwestia polityczna, a nie na przykład konsekwencje korzyści skali, technologii, polityki rozwoju. Poza rozróżnieniem na centrum i peryferie oraz wnioskami na temat modelu relacji między nimi, bywa ona dlatego przydatna. Zwłaszcza, że o ile mnie pamięć nie myli, poza I tomem swojej Teorii Systemów-Światów niespecjalnie wchodzi w kwestie gospodarcze.
Proszę wybaczyć wpis pod wpisem, ale ufałem swojej pamięci i sprawdziłem Teorię Systemów Światów. Słusznie jej nie ufałem. Gospodarki niewiele jest w ostatnim tomie, który mówi o dekadach przed pierwszą wojną światową, wcześniej jednak więcej o niej pisze. Muszę najwyraźniej odświeżyć pamięć.
@ht
„Jeśli tak zdefiniujemy naszą pozycję, to możemy zacząć ciekawszą moim zdaniem dyskusję: kiedy z peryferii weszliśmy do półperyferii.”
Rzucę myśl heretycką – nigdy nie byliśmy pełnymi peryferiami w rozumieniu Wallersteina. Zawsze raczej „pół” (czyli jakiś metaforyczny „indeks peryferyjności” u nas lata między powiedzmy 0,3 a 0,6, ale nigdy nie było to 0, ani nawet 0,1). Niby kiedy był ten najgorszy moment maksymalnej peryferyjności – zabory? Kiedy we Lwowie wynajdują rafinację ropy, w Warszawie chromatografię, a co się dzieje w Poznaniu to w ogóle szkoda gadać?
Pomijając kwestie badawcze, ja osobiście nie mam czytając LHP takiego „efektu wow” jak przy czytaniu Fantomowego ciała króla czy Prześnionej rewolucji. Czy choćby Skoku w nowoczesność (albo ostatniej książki Piątkowskiego). Mam wrażenie, że Leszczyński bardziej syntetyzuje to, co już zostało powiedziane, niż dodaje coś od siebie.
Największym odkryciem był dla mnie ten rozdział historiograficzny i żal, że autor go nie pociągnął bardziej.
Natomiast impakt, jaki wywiera ta książka, jest jednak dużo większy niż tamte. I z tego powodu nie będę się specjalnie czepiał autora, że moją historię kompletnie pomija.
[i]Niby kiedy był ten najgorszy moment maksymalnej peryferyjności – zabory? Kiedy we Lwowie wynajdują rafinację ropy, w Warszawie chromatografię, a co się dzieje w Poznaniu to w ogóle szkoda gadać?[/i]
Chyba XVIII wiek jak już. Zabory akurat przyczyniły się do _zmniejszenia_ peryferyjności ziem polskich, z różnych powodów.
@airborell
„Chyba XVIII wiek jak już. Zabory akurat przyczyniły się do _zmniejszenia_ peryferyjności ziem polskich, z różnych powodów.”
OK, też bym to wskazał (w końcu stąd zabory). Ale jeśli spojrzymy na ten Najgorszy Moment Szczytowej Peryferyjności, zauważymy też od razu, że może nie jest dobrze, ale nie jest gorzej, niż w ówczesnej Finlandii / Norwegii / Islandii / Irlandii / Grecji / Portugalii. Wspomniany Larry Wolff pisze, że wtedy jeszcze w Europie oś północ-południe uważano za ważniejszą od wschód-zachód (i przez chwilę wydawało się, że to wróci, tzn. że będziemy postrzegani jako kraj „pracowitej północy;).
@najgorszy moment maksymalnej peryferyjności
10-11 wiek? Kiedy Polska była źródłem zaopatrzenia zachodu i południa Europy w bursztyn i niewolników?
Wtedy większość Europy była w ruinach albo niezasiedlona, centrum kultury i cywilizacji było w Bizancjum.
@najgorsza peryferyjność
Ja bym się zastanowił czy nie II RP, po wypadnięciu z obiegu państw zaborczych a przed PRLowską modernizacją. Wydaje mi się że różnica (przynajmniej w skali Europy) była największa.
@wo
..centrum kultury i cywilizacji było w Bizancjum…
I islamski(wtedy)półwysep Pirenejski, będący forpocztą prawdziwego centrum światowej cywilizacji w Bagdadzie. Nieprzypadkowo praktycznie jedynym opisem ziem polskich z tamtego czasu, był kordobański Żyd Ibrahim ibn Jakub. Kupiec, ale i odkrywca, a po części i szpieg. Taki Kolumb albo może Marko Polo Kordobańskiego Kalifatu.
Ha, co by nie mówić, byliśmy(my?)dla prawdziwej ówczesnej cywilizacji terra incognita. Coś jak Indianie czy Aborygeni dla późniejszych europejskich odkrywców.
@najgorsza peryferyjność
To zależy jak zdefiniujemy „peryferyjność”. Jako „ciemnogród index”? Jako położenie geograficzne (na zadupiu, jak wspomniana Boliwia)? Jako odcięcie cywilizacyjne od centrum? Jako niechęć do modernizacji? Odcięci nigdy na dobre nie byliśmy (w końcu Polska leży na szlakach handlowych), geograficznie na zadupiu nie leżymy, biedni (w ujęciu makro) też wbrew pozorom nie, handel i wymianę myśli z zachodem utrzymywaliśmy cały czas, za to niechęć do modernizacji była wśród naszych elit ogromna – bo jakkolwiek rozumiana modernizacja tak czy inaczej musiałaby się wiązać z emancypacją, co było dla ówczesnych elit najgorszym koszmarem.
Polska przedrozbiorowa przypominała trochę eksportujące z reguły jeden nieprzetworzony produkt „republiki bananowe” w Ameryce Łacińskiej, w których elity bronią się przed modernizacją rękami i nogami – bo akurat *im* dobrze jest jak jest, dlatego nie chcą niczego zmieniać. Taki dobrze sytuowany klub właścicieli niewolników. Jeśli zdefiniujemy peryferyjność jako zacofanie, niechęć wobec modernizacji i petryfikację stosunków społecznych – to tak, jak najbardziej byliśmy peryferiami ówczesnej Europy (choć nie byliśmy jedyni, OFC). W Polsce przedrozbiorowej nie doszło do rozwoju manufaktur, wykształcenia kultury miejskiej czy emancypacji dlatego właśnie, że ówczesne elity straciłyby swoje przywileje, więc były wielkim hamulcowym przemian.
@mz
„Wydaje mi się że różnica (przynajmniej w skali Europy) była największa.”
No ale przecież właśnie nie w porównaniu do krajów wtedy zapóźnionych, które jednak potem nadrobiły – Finlandia, Irlandia, Grecja, Portugalia.
@mw
„Ha, co by nie mówić, byliśmy(my?)dla prawdziwej ówczesnej cywilizacji terra incognita.”
Jeśli mówimy o IX-X wieku, to dla cesarza Ottona byliśmy całkiem cognita.
@mnf
„To zależy jak zdefiniujemy „peryferyjność”. Jako „ciemnogród index”? ”
No i tak to jest z wielkimi metaforami a la Wallerstein – świetnie opisują Uogólnioną Boliwię, Polskę już tak sobie. Ja lubię metafory z gier komputerowych, w EU4 masz po prostu liczbowy parametr innowacyjności i dostajesz punkty karne, jeśli nie nadążasz za sąsiadami. Los Polski i Imperium Osmańskiego jest taki, że dobrze zaczynają w XV wieku, ale kolejne decyzje polityczne (np. opowiedzenie się za kontrreformacją) zaczynają utrudniać coś, co mechanika tej gry nazywa się „upowszechnianiem instytucji” (ta nazwa jest trochę nieintuicyjna, bo np. kolonializm jest instytucją). Oczywiście, można podejmować inne decyzje i na czele wielkiej innowacyjnej Polski zamienić Europę w purpurowego bloba pod flagą biało-czerwoną.
@RNA
ciekawostka w 2014 roku Nature zrobiło podsumowanie najczęściej cytowanych prac naukowych. Na 5 miejscu znalazła się praca o oczyszczaniu RNA, autorstwa Piotra Chomczyńskiego. Praca opublikowana już w USA, ale metodę opracował gdy był na SGGW. Infrastrukturalny fundament biologii molekularnej.
@Czochralski
Z tego okresu jest jeszcze Polska Szkoła Matematyczna. Przestrzenie Banacha to naprawdę jest bardzo fundamentalne pojęcie w analizie matematycznej. Mam cały czas w szufladzie mój pierwszy kalkulator programowalny HP 15C – pracujący w RPN (Reverse Polish Notation) – dzieło polskich logików.
Peryferia, ale jednak z żywym kontaktem z centrum.
@wo
To ja rzucę jeszcze jednym przykładem, żeby podtrzymać flejma: Japonia. Kompletne peryferia. Kraj geograficznie położony na zadupiu, nieliczący się, zamknięty, zacofany (mityczna wręcz niechęć szogunatu do zmian), do tego zanurzony w średniowiecznym feudalizmie i od czasu do czasu pogrążający się w anarchii (rządy watażków)… Który jednak – z konieczności – na serio rozpoczął w odpowiednim czasie reformy (z kolei znajdujące się w o wiele lepszej sytuacji Chiny ich nie wdrożyły, ponieważ chińskie elity nie widziały takiej potrzeby).
Polska innowacyjność jest peryferyjna do niemieckiego centrum – ale często dostarcza istotne części. Pociągu ICE nie zaprojektowaliśmy, ale zderzak crash do tegoż pociągu Siemensa wyprodukowali polscy konstruktorzy z firmy Axtone na Podkarpaciu. Co prawda z kapitałem zagranicznym, ale z centrum działalności w Polsce.
@wo
„No ale przecież właśnie nie w porównaniu do krajów wtedy zapóźnionych”
Miałem na myśli to, że niepodległość nieco wykoleiła to życie gospodarcze „ziem polskich” (bo utrata rynków chociażby), a lokomotywa brytyjsko-amerykańska cały czas odjeżdżała. Ciężko mi porównywać z innymi peryferiami, ale chyba wymienione przez Ciebie państwa były w podobnym miejscu, zwłaszcza Irlandia i Finlandia (też ze świeżą niepodległością).
@MZ
„Ciężko mi porównywać z innymi peryferiami, ale chyba wymienione przez Ciebie państwa były w podobnym miejscu, zwłaszcza Irlandia”
Irlandia to przecież cały czas peryferium. Jeszcze niedawno wiali za ocean masowo. Ich jedyną współczesną innowacją jest system podatkowy, który przyciągnął amerykańskie korporacje. I te korporacje zdaje się ruchają (pardon my language, ale to słowo idealnie pasuje) Irlandię, że aż furczy.
Jeśli wrócimy do definiowania peryferyjności przez produkcję (a nie w formie „ciemnogród index”), to okres międzywojenny nie będzie szczególnie gorszy od końca wieku XIX. Tak, mniej wywoziliśmy do Rosji, ale przejęcie części Górnego Śląska raczej nam nie przeszkodziło. Problemem II RP jest raczej wyspowość modernizacji. Produkowaliśmy niezłe radio czy samoloty RWD, testowaliśmy telewizję, ale ludzie na Polesiu nie mieli kontaktu z jakimkolwiek rynkiem.
Nie czuję się mocny w okresie nowożytnym, ale też intuicyjnie myślałbym o wieku XVII jako szczycie peryferyjności. Czy nie na tym polega cała koncepcja dualizmu agrarnego?
Dla wcześniejszej historii mówienie o peryferyjności w rozumieniu Wallersteina traci trochę sens, bo przed okresem nowożytnym nie ma jeszcze Systemu-Świata, w ramach którego można mówić o istnieniu centrum i peryferii. Jeśli przyjąć za Janet Abu-Lughod istnienie wcześniejszego Systemu-Świata, w którym to Europa stanowiła peryferie, to Polska również stanowiła ich część, może bardziej zacofaną.
A propos IX-X wieku, jest taka śmieszna książeczka Anny i Grzegorza „Dlaczego nie jesteśmy bogaci”, w której autorzy z wielkim zaparciem zgadują ile wynosiło polskie PKB per capita przez ostatnie 1000 lat. I im z tego zgadywania wychodzi, że najmniejszy dystans do Europy mieliśmy za Mieszka. Statystyka historyczna to specyficzna dziedzina wiedzy.
@❡
“Tytlko że Polska się dzięki temu nie rozwija a pozostaje peryferium.”
Bardziej moze pasowałaby metafora wiecznego studenta z prowincji w wielkim mieście. Może i podobie zdolny jak koledzy z roku ale bez kapitału kulturowego, jakieś warunki z poprzedniego roku, zaległe kolokwia i sesja poprawkowa, trochę kasy brakuje, wiec trzeba dorabiać, związek na odległość nie wypalił, z nowymi dziewczynami nie bardzo wiadomo jak gadać, do tego trzeba się jakoś wbić do grupy rowiesniczej i uczestniczyć w życiu towarzyskim wielkiego miasta.
Wiec nie jest już na prowincji, ale wszędzie gdzie się nie obejrzy ma tyły, wszędzie coś do nadrobienia aż nie wiadomo za co się zabrać. I ma do wyboru różne strategie od abnegacji, uznaniu zbyt wysoko rosnących winogron za kwaśne, wreszcie powrót na prowincje aż po ciężka orkę, staranie się, nadgorliwość wręcz.
Polska nie jest już prowincja ale jeszcze nie czuje się u siebie w centrum.
@monday.night.fever
W przeciwieństwie do tenkraju w Japonii feudalizm nie zgnił i na jego bazie można było wprowadzać reformy w modelu z-góry-na-dół. Jak cesarz coś powiedział, to tak było. Ten model zmian wciąż jest w tamtych rejonach geograficznych silny i podziaływuje.
Czas jakiś temu przeczytałem książkę „Ingenious Mechanicks”, w której autor szuka informacji o technikach stolarskich. Zjeździł Europę i na koniec zrobił mapkę, gdzie znajdował źródła. Pokrywa się ona z grubsza z siecią dróg rzymskich. Pewnym wyjątkiem są Niemcy, które odpowiednio wcześnie znalazły macht by Rzym podbić. Mój wniosek jest następujący. 2000 lat temu Rzymianie zbudowali drogi, które od tamtej pory przez wieki były szkieletem gospodarki europejskiej. I przez te wieki przewaga tych, którzy do nich mieli dostęp i po nich towary wozili się skumulowała. Z pewnością to nie jedyny czynnik, może nawet nie był decydujący, ale pominąć go nie sposób.
@ht
„I im z tego zgadywania wychodzi, że najmniejszy dystans do Europy mieliśmy za Mieszka.”
Ależ to jest bardzo możliwe, bo wtedy dystansu do Europy nie miały także państwa afrykańskie. Po prostu wtedy jeszcze nie było centrum w sensie Wallersteina.
@wo
Zupełnie nie na temat ale po prostu muszę.
„Po prostu jak ktoś razem ze mną studiował chemię i został w branży, to dziś jest albo profesorem, albo ważną szychą w przemyśle (albo jednym i drugim).”
Przeczytawszy to miałem mały szok: niby kończyłem te same studia 3 czy 4 lata po tobie, a taka dramatyczna różnica. W branży zostali tylko ci którzy natychmiast po studiach wyjechali za ocean (a było ich sporo). Z tych co zostali nie kojarzę literalnie nikogo ktoby miał cokolwiek wspólnego z chemią na poziomie wyższym niż praca w aptece. Zadną szychą nie jest z pewnością nikt, ja sprawiam na tle znajomych wrażenie szychy bo przez większość czasu mam stabilną i dochodową pracę (bo miałem po prostu parę razy w życiu fart i skorzystałem z okazji) i nie zaznałem nigdy pracy w Biedronce czy innym Obi. Już nie mówiąc o bezrobociu. Niby tylko 4 lata. A tak totalnie różne doświadczenia.
@bartolpartol
„Irlandia to przecież cały czas peryferium.”
Bardzo bym chcial aby w Polsce byl choc jeden uniwersytet na takim poziomie jak Trinity College Dublin.
link to timeshighereducation.com
@karakachanow
„Pociągu ICE nie zaprojektowaliśmy, ale zderzak crash do tegoż pociągu Siemensa wyprodukowali polscy konstruktorzy z firmy Axtone na Podkarpaciu.”
Ale to nie produkcja zderzakow popycha sie swiat do przodu (przy calym szacunku dla konstruktorow tychze) tylko wynalazkami firm takich jak BioNTech czy CureVac. III RP przez trzydziesci lat nie dochowala sie ani jednego porzadnego, rozpoznawalnego mocno w swiecie instytutu, ktory zajmowalyby sie immunologia/medycyna. Rok od wybuchu epidemii nie potrafimy tygodniami okreslic, czy nowy wariant wirusa dotarl juz do Polski. Nie chce burzyc dobrego samopoczucia komcinautow, ale biotech nam straszliwie odjechal i szybko go nie zlapiemy. Co czyni nas niestety prowincja.
Re: najgorszy moment maksymalnej peryferyjności
Chyba rzeczywiście XVII wiek – kiedy to wyciśnięta z folwarków pszenica trafiała za drobne grosze do Holandii, gdzie karmiono nią trzodę, za to na ichnich zagonach sadzono tulipany. Oczywiście upraszczam.
@kot immunologa ale jest różnica pomiędzy flyover state a miłą, może dziwaczną ale przydatną pozycją. Powinniśmy się oceniać, czy mamy własne (czyli stworzone i zarządzanie lokalnie w Polsce) elementy większego systemu, czy mamy po awalowemu zintegrowaną inteligencję pracującą w najważniejszych miejscach Europy, czy mamy jakiekolwiek miejsce w popkulturze światowej poza byciem egzotyką. Pociągi ICE czy szczepionki na koronkę to jednak brzmi jak ścisłe centrum. Nie wiem jak w biotechu, ale w pociągu zderzak to kluczowy element know-how a nie blaszka-dupaszka.
@konduktor
„Powstaje nudna wielotomowa praca akademicka”
Dla mnie LHP próbuje walczyć ze szlacheckim mitem, który wciąż ma władzę nad polską duszą. Tego nie dokona nudna praca akademicka. W końcu nawet w szkołach uczą, że prywata, liberum veto, sarmatyzm i zaściankowość doprowadziły RON do upadku, nie mówiąc o analizach na poziomie akademickim. To wiemy, a jednak to jakoś się rozmywa.
Dlaczego? Nie tak łatwo odpowiedzieć, ale choćby Mickiewicz dokonał ekspiacji szlachcia Soplicy dla kultury wyższej, a Sienkiewicz Kmicica dla kultury popularnej. Przemiana duchowa bohaterów to literacki majstersztyk w a’la religijnej transformacji sprawców nieszczęścia w świętych. Te postaci symbolizują cały stan który przeniósł się gdzieś w krainę mitu. I w jego świetle jest mniej lub bardziej świadomie interpretowana cała nasza historia. Tak percypowana opowieść jest po prostu fałszywa. Z niej z kolei tworzymy fałszywą tożsamość kulturową, bo nie ma innej. A kudos nacjonalistom jakoś tak się nieszczęśliwie utarło, że koniecznie musi być jedna, a nie wiele, bo mamy być jednym homogenicznym narodem. W rzeczywistości inna jest historia chłopów, a inna szlachty, a jeszcze inna, zresztą może nawet bardziej zmitologizowana, kleru.
LHP próbuje zmienić perspektywę podobnie jak to zrobił Samolubny Gen w kontekście ewolucji kierując uwagę na gen zamiast organizmu. W tym sensie nie musi to być odkrywcza praca badawcza w akademickim rozumieniu. Mam nadzieję, że ludowa perspektywa na polską historię i tożsamość stanie się równouprawniona wobec inteligencko-szlacheckiej.
@karakachanow
szczepionka na koronke to nie az takie wielkie mecyje, o ile oczywiscie inwestowalo sie wczesniej ze 30 lat w badania podstawowe. Szczpionka na Covid to troche efekt uboczny badan nad szczepionka na nowotwory. Trafil sie wirus to i na wirusa zrobimy, ale swiety Graal to nauczyc uklad odpornosciowy zwalczac raka.
Mozemy sie oczywisice pocieszac, ze inni maja jeszcze gorzej, ale niestety badania podstawowe, taki luksus krajow prawdziwego centrum, w Polsce sa systemowo niedofinasowane. Bez tego nawet „po awalowemu zintegrowana inteligencja pracująca w najważniejszych miejscach Europy” ma pod gore i bez oparcia w centrali wali glowa w szklany sufit. Bez badan podstawowych na poziomie rzedu 3% PKB (my musimy gonic!) nie wygrzebiemy sie z polperyferyjnosci nigdy.
„Mam cały czas w szufladzie mój pierwszy kalkulator programowalny HP 15C – pracujący w RPN (Reverse Polish Notation) – dzieło polskich logików.”
W niczym nie umniejszają Lwowskiej Szkoły matematycznej należy zauważyć, że dziełem polskich logików, a konkretnie Łukasiewicza była notacja polska (prefiksowa), zresztą użyteczna co najwyżej w metamatematyce.
Polską notację odwrócił do postfiksowej matematyk chodzący do góry nogami, w Australii.
RPN w kalkulatorach HP było rozwiązaniem od geeków dla geeków. Znacznie ważniejszym zastosowanie była wykorzystanie przy wewnętrznej konstrukcji kompilatorów. Po zamianie wyrażenia arytmetycznego z „ludzkiej” notacji na RPN interpretacja wyniku przez runtime jest już bułką z masłem.
> biotech nam straszliwie odjechal
To byłby ciekawy przykład polityki rozwoju (niestety ze względu na odległość poznawczą, znaczenie i liczebność dziedziny w schemacie wszechrzeczy poza zasięgiem i zainteresowaniem analityków). 20 lat temu ze wzgledu na słabość (kapitału i centrów naukowych) postanowiono w Polsce rozwijać biotechnologię metodą produkcji studentów. Jak będzie dużo biotechnologów w końcu założą jakieś firmy. Efektem zakładają JDG jako przedstawiciele handlowi firm farmaceutycznych. Biotechnolog nie ma uprawnień analityka medycznego ani farmaceuty, więc tej garstce która nie wyjechała zostawał marketing. Firmy biotechnologiczne się w końcu pojawiły. Selvita założona przez informatyka za kapitał zdobyty na pracy w Comarchu po przeszło dekadzie rozwinęła cząsteczkę kupioną od polskich naukowców jeszcze w latach 90. Polsce per saldo przy wszystkich osiągnięciach nie ma co liczyć na karierę naukową poza Warszawą i Krakowem gdzie koncentrują się niemal wszystkie granty, a gdzie jest miejsce dla paru osób rocznie – w Niemczech jest takich miejsc kilkadziesiąt. Łącznie to rodzi ciekawe pytanie o rozwój dyfuzyjny przez stworzenie jednego silnego ośrodka takiego jak TCD, na początek nieuniknienie w formie wioski pitoomkinowskiej – lub też rozwój systematyczny poziomu wszytkich, dla powstanie ogólnych środowiskowych warunków (jak ze studentami, czy przez sieć ośrodków jak w Niemczech). Pierwsza strategia też jest równolegle realizowana od wielu lat kolejne reformy finansowania. W takich proporcjach obie w Polsce poniosły porażkę.
Wracając do Niemiec, znaczenie historyczne dl;a wieloośrodkowości ma tu oczywiście federalizm (choć Francja działa podobnie przynajmniej w zakresie nauki). Leszczyński przedstawia rozbicie dzielnicowe Polski jako coś dobrego, perspektywa z którą nigdy wcześniej się nie spotkałem. Dla elit politycznych i wojskowych to była tragedia. Tymczasem dla większości oznaczało to na przykład wprowadzenie realnie działających norm prawnych prawa niemieckiego. Wątek który znalazłby naturalną konkluzję w historii Wielkopolski którą Leszczyński pomija, gdzie ważną strategią oporu chłopskiego było pruskie sądownictwo, czy spółdzielczość.
@Unikod
nie ma co liczyć na karierę naukową poza Warszawą i Krakowem gdzie koncentrują się niemal wszystkie granty, a gdzie jest miejsce dla paru osób rocznie – w Niemczech jest takich miejsc kilkadziesiąt.
Ale my mamy ludność jak połowa Niemiec a gospodarkę jak Hesja. Ile jest takich miejsc w Hesji?
@Gammon
Pszenica trafiała do Holandii za co ich chłopi mogli budować okręty.
Bo przecież nie było sensu dotować nierentownego rzemiosła na miejscu.
Polska wieś budowała potęgę Gdańska, Amsterdamu, Roterdamu.
@peryferium
Lwowska Szkoła Matematyczna. Piękna sprawa. Tylko, że od matematyki tańsza jest tylko filozofia. Oszczędza się na koszu. Niestety przy zastosowaniu praktycznym biuro szyfrów nie było w stanie zbudować bomb w odpowiedniej ilości, żeby deszyfrować na bieżąco. Był know nie było how.
A co do peryferyjności rzeczpospolitej folwarcznej, to jakimś wyznacznikiem są kandydaci do fotelu przezesa. Pierwszy był ze ścisłego centrum, a ostatni był z łapanki.
O tron czeski prowadzono pełnowymiarowe wojny.
> Ile jest takich miejsc w Hesji?
Cztery.
Finansowenie ma parytet geograficzny, to świadoma polityka. Z jednej strony udowadniamy mimo wszystko wiele osiągając że jesteśmy tańsi i Mercedes nie wszędzie kosztuje tyle samo. Z drugiej strony to nie ma znaczenia, bo finansowanie państwowe jest z gospodarką związane luźno, i tak jej nie mamy (koncernów chemicznych, farmaceutycznych – zresztą Europa faktycznie poza portfolio kapitałowym i państwowo-prywatną synergicznie utrzymywaną siecią badawczą też nie ma, nawet Ameryka – państwowe produkcyjne szczeponek sprzedano, państwowe koncernom a koncerny rozkułaczyły i te i własne – już wydawało się że nie wpłynęło to negatywnie na odpowiedź na pandemię, aż do teraz gdy okazaŁo się że świat ze wszystkimi podwykonawcami łącznie jednak nie jest w stanie wyprodukować tego co zakontraktowane).
> O tron czeski prowadzono pełnowymiarowe wojny.
A księżniczka Anna ze związku cesarza Karola IV i Elżbiety Pomorzanki cywilizowała Anglię, prawdziwe peryferium średniowiecza. W Pradze wyprawiono ją jakby wyruszała w absolutną dzicz, z ekipą ludzi z którymi mogłaby prowadzić rozmowy na swoim poziomie. Półtora wieku póżniej sprowadzono Bonę cywilizować Polskę.
@polskie wynalazki/odkrycia a peryferyjność
Czy nie wypadałoby, dla rzetelności, nie patrzeć na techniczne czy intelektualne odskoki na plus a skupić się na przeciętnej? Nie ważne, czy zderzak, czy biotech – od kiedy poziom czegokolwiek ocenia się wg pozytywnych wyjątków? Zresztą, chyba tylko śledząc zmiany w całości można wróżyć, czy to wyjątki, czy pierwsze jaskółki.
@pohjois
Nie twierdzę, że autostrady zabawka dla bogatych i z pewnością transport jest jakimś warunkiem. Tyle, że właśnie koniecznym, ale nie wystarczającym. Tak samo nie wystarczy, metodą kopiowania zewnętrznych objawów, budowanie inkubatorów, centrów czy innych ładnych rzeczy z innowacją albo technologią w nazwie. Zwłaszcza, jeśli przy okazji budowy gadżetów dokarmia się i głaszcze gospodarkę folwarczną, marnując znakomitą okazję do jej zwalczania.
@monday.night.fever
„Jeśli zdefiniujemy peryferyjność jako zacofanie, niechęć wobec modernizacji i petryfikację stosunków społecznych”
– Twój przykład modernizacji Japonii (i braku Chin) nieźle pasuje do takiej definicji, ale już na to określenie jest: konserwatyzm elit. („ciemnogród index”?). Wypada trzymać się peryferyjności związanej z gospodarką/techniką.
@HT & Polska międzywojenna:
Nie wiem. Jak ktoś rzucił myślą, że się oddaliliśmy to zadałem sobie podobne pytanie, bo parę fajnych konstrukcji było.
Ale dodałbym, że Polska była wyjątkowo zniszczona przez fronty I wojny światowej, plus rozerwane więzi przemysłowe w ramach państw zaborczych. Nie pamiętam tych statystyk dokładnie, ale dopiero w końcówce lat 30-tych zaczęła dochodzić do poziomu zamożności tych samych ziem w 1914. W zestawieniu na przykład utwardzonych dróg, Polska uchodziła za „ostatnią w Europie” (choć mam podejrzenia, że ta „Europa” wielu krajów nie obejmowała, na pewno ZSRR…).
W każdym razie, to wszystko — udane konstrukcje i pewne sukcesy eksportowe z jednej; a drogi, ogólny poziom życia, zwłaszcza na wsi, informacje o trudnościach w „odbudowie” po wojnie — razem dają mi dość chaotyczny obraz, którego nie potrafię odnieść do sytuacji innych państw.
@❡:
Ee tam.
Nie pasuje mi to do tego, co wiem o np. miejscu pochodzenia myślicieli średniowiecznych, lokalizacji znaczących ośrodków naukowych, skali i jakości budownictwa, bogactwie płynącym z eksportu. Anglia nigdy tu nie wypada źle. Miała też blisko do głównej „osi” cywilizacyjnej, wzdłuż linii Flandria-Włochy.
@pak4
„W każdym razie, to wszystko — udane konstrukcje i pewne sukcesy eksportowe z jednej; a drogi, ogólny poziom życia, zwłaszcza na wsi, informacje o trudnościach w „odbudowie” po wojnie — razem dają mi dość chaotyczny obraz”
Mam podobnie. Jestem „człowiekiem przełomu”, czyli uczyłem się w szkołach za komuny, na studia poszedłem za nowych czasów. No i szkoła średnia zostawiła mi obraz II RP jako paśntwa wielu sukcesów gospodarczych, jako takiego przetrwania kryzysu, dosyć ciężkiego życia na wsi i rzeźni społeczno-politycznych. Tak pi razy oko, ale generalnie chyba dosyć pozytywny (historia jakoś nigdy mnie nie interesowała, więc ze szkół zostały mi pewne osady i wrażenia, często całkowicie mylne). W nowych czasach na studiach miałem m.in. historię gospodarczą. No i w ramach tego przedmiotu przeczytałem książeczkę jak to za II RP w gospodarce było. Obraz nędzy ogromnej części społeczeństwa mnie powalił. Nie było „dosyć ciężko”, to była dramatyczna nędza i walka o przeżycie. Zdaje się, że gorzej było tylko na wschód od nas, ale to żadne pocieszenie. Tytułu, autora oraz lat wydania książeczki nie pamiętam.
Odniosę się jedynie do wątku centrum i peryferium, który wydaje mi się nie do końca trafnie definiujemy tu wg kryterium prestiżu kulturowego/ cywilizacyjnego. Warszawa czy Kraków, ciekawe europejskie miasta o szerokiej ofercie kulturalnej, mogą być obecnie wyżej na drabinie prestiżu niż wspomniana prowincjonalna Moguncja, nie mówiąc już o innych sennych miasteczkach zachodnich Niemiec, będących często siedzibami spółek biotechnologicznych. Miasteczka te jednak należą do, nazwijmy to, kapitalistycznego „rdzenia”, a my do kapitalistycznej „otuliny”, co oznacza po prostu, że to tam powstają najbardziej obiecujące nowe technologie, a nam przypada rola subkontraktora/ poddostawcy w ich dalszym opracowywaniu, wdrażaniu, czasem kontrybuowaniu czegoś do badań podstawowych. Bycie otuliną jest niebezpieczne ze względu na ogólny schemat działania kapitalizmu – jest to system efektywny i innowacyjny, ale regularnie produkujący kryzysy społeczne, kiedy jakaś grupa zostaje narażona na deklasację w wyniku zmian technologicznych: automatyzacji, globalizacji, zmiany w zapotrzebowaniu na określone zasoby. Rdzeń zazwyczaj pierwszy odczuwa te zmiany, ale i jest najlepiej przygotowany, by je akomodować: najczęściej poprzez ucieczkę na wyższy poziom technologii taką jak „green transition”. Otulina dowiaduje się o koniecznych zmianach z opóźnieniem, i ma większe trudności z adaptacją: raz odczuwa ją jako narzucaną z zewnątrz dominację (tak jak u nas wychodzenie z węgla), raz jako niesprawiedliwy wyrok (kiedy jedną offshoringową lokalizację zastępuje się inną). Wywołuje to w otulinie perturbacje polityczne dające efekt jeszcze większego oddalenia od rdzenia – różne formy populistycznych recept, nieefektywnych inwestycji i społecznych napięć, takich jakie przyniosły obecne rządy PiS (a poprzednie rządy to umożliwiły). Z perspektywy zachodniego rdzenia umacnia to przekonanie, że jesteśmy i pozostaniemy tu na wschodzie ich naturalną otuliną.
Niestety ten podział trwał już w najlepsze zanim Polska zaistniała jako zorganizowane państwo, dawał o sobie znać w różnych formach organizacji zapowiadających kapitalizm w ramach dominującego feudalizmu. Obszar po obu stronach Renu, do którego należy Moguncja był już wówczas proto-kapitalistycznym rdzeniem: znajdowała się w nim cała ówczesna GAFA, czyli CHGC. Mówię o czterech konkurujących sieciach klasztorów benedyktyńskich: południowo-burgundzkim Cluny, będącym ówczesnym Amazonem – silnie scentralizowanym i dążącym do dominacji rynku w kilku obszarach produkcji i dystrybucji rolnej oraz rzemieślniczej; szwarcwaldzkim Hirsau, czyli średniowiecznym Facebooku oferującym swoje dyskretne usługi w konfliktach politycznych (wówczas na linii papiestwo-cesarstwo), lotaryńskim Gorze czyli ówczesnym Google stawiającym na innowacje w sferze dystrybucji ideologicznej (śpiew gregoriański, misteria) oraz ówczesnym Apple, czyli oferującym ascetyczne produkty premium północno-burgundzkim Cîteaux, klasztorze-matce cystersów i trapistów. Polska, owszem, znalazła się z czasem w obszarze promieniowania owych proto-kapitalistycznych sieci, podobnie jak wymieniana powyżej Anglia. Oba kraje pozostawały jednak całe średniowiecze w technologicznej otulinie, nawet pomimo swojej okresowo wyższej politycznej spoistości. Przeorowie benedyktyńskich klasztorów w Anglii byli wszyscy Francuzami wykształconymi w Cluny nawet wtedy, gdy Anglia dominowała politycznie we Francji w czasie wojny stuletniej; zmieniło się to dopiero za czasów Henryka VI (XV wiek), założyciela kilku koledży (to on jest tym „King” z King’s College), który politycznie był bardzo słabym królem, utracił francuskie posiadłości, za to nadał impet akademickiemu awansowi kraju.
Więcej spróbuję napisać na kanwie książki Leszczyńskiego (niestety dopiero za jakiś czas). Teraz dodam tylko, że cieszy mnie każdy polski farmaceutyczny start-up z sukcesami, i każdy zderzak sprzedany europejskiemu koncernowi kolejowemu, ale jednak to nas nie przesunie z otuliny do rdzenia. Potrzebujemy większej polityczno-kulturowej integracji z Europą, stabilnego zakorzenienia w jej strukturach. Ostatecznie myślę tu o spełnieniu kryterium, jakie nazywam Testem Czterech Obleśnych Teksańczyków. Mówię o sytuacji, kiedy w europejskim hotelowym barze spotyka się czterech podstarzałych facetów z Houston na wycieczce turystyczno-biznesowej. Opowiadają sobie prymitywne anegdoty o podtekście seksualnym, aż wreszcie jeden z nich pyta „As for the deal, all clear?”. Na co tamci odpowiadają „All clear, Jack, you’re the man!”. Następnego dnia lekko skacowany Jack podpisuje odpowiednie dokumenty w sali konferencyjnej pobliskiego banku inwestycyjnego, pod obrazem pędzla jakiegoś pośledniego ucznia Cranacha. Dzięki temu podpisowi, miliony jego i jego kompanów sprawiają, że pewna firma np. farmaceutyczna czy około-motoryzacyjna z niszowej staje się standardowym dostawcą dla całej branży. Test Czterech Obleśnych Teksańczyków, czyli test wysokiej atrakcyjności inwestycyjnej kraju, spełnia zachodnia Europa, ale też Sztokholm, ale też Wiedeń. Warszawa nie spełnia, tu jest naszym teksańskim kolegom wciąż jakoś nieswojo. Dla jasności: ci faceci dający te swoje miliony w ramach private placement, jako tacy nie mają w sobie nic interesującego: cechują ich, jak wspomniałem, obleśne obyczaje, i głosowanie na Trumpa, w najlepszym razie Romney’a. Ale ich obecność w tym hotelowym barze, a potem pod tym pseudo-Cranachem jest markerem kapitalistycznej rdzeniowości miasta. I niestety tego nam trzeba. Więcej za jakiś czas, ukłony!
@Awal
1. rdzeń i otulina
Piękne terminy, przemawiające do wyobraźni. Ale wprowadzając kolejne terminy do dyskusji bez próby jego definicji tylko utrudniamy sobie dojście do jakichś wniosków. Czemu one służą? Zwłaszcza, że sugerujesz przewagę koncepcji gospodarczego rdzenia od kulturowego centrum. Tymczasem we wcześniejszych rozmowach podkreślaliśmy znaczenie gospodarki dla definicji tego odstatniego.
2. Kastalia i Mariabronn
Jeśli pozostaniemy w poetyce peryferyjności, to porównania klasztorne, choć ciekawe i erudycyjne, są wątpliwe. Pomijają bowiem całkowitą peryferyjność obszarów zachodniej Europy wobec ówczesnego centrum (i rdzenia, jeśli pozostaniemy przy tym określeniu). Jeśli już szukamy pociągających porównań z dzisiejszymi czasami, to możemy zastanowić się która z sieci klasztorów to Reliance, Tata, Bharat Petrolium czy Larsen & Toubro.
3. Test Czterech Obleśnych
Bardzo celne, podpisuję się pod tym.
@pak4
Pełna zgoda co do rozwoju Drugiej Rzeczypospolitej, nie chcę tu bronić jej wątpliwej wartości legendy. Bodaj Paul Bairoch wyliczył, że jeśli porównać produkcję przemysłową na głowę mieszkańca, to w 1910 roku tereny późniejszej II RP osiągnęły poziom 1/3 Wielkiej Brytanii, zaś w 1937 – już tylko 1/7. Ale w tym samym 1937 roku Bułgaria miała 1/25, a Rumunia 1/16 brytyjskiego wyniku. I nie były to najbiedniejsze państwa świata (a w Europie wyprzedzały np. Albanię). Peryferyjność jest zawsze względna.
@wo
„Nie mówcie mi, że nie widzicie kolosalnego postępu ostatnich 30 lat. Wtedy dogonienie chociaż Portugalii wydawało się niedoścignionym marzeniem.”
Czy mogę uprzejmie dopytać, czy to nie stoi z poglądem wyrażanym tutaj przy innych okazjach, a mianowicie że najgorsze co Polskę spotkało to neolibskie pierdololo które rządziło okresem tranformacji? Nawet pamiętam komentarz o tym że ostatnie 30 lat było stracone.
@dude
„Nawet pamiętam komentarz o tym że ostatnie 30 lat było stracone.”
MÓJ???!?!?!?!?!?!?!??!?!?!
@awal
Rdzeń i otulina z pewnością lepiej pasują do opisu Polski niż centrum-peryferie. Wydaje mi się, że nie ma Teorii Otuliny (a przykładanie to nas teorii wymyślonych na użytek Boliwii prowadzi na manowce). W każdym razie, wielu badaczy wskazuje na Polskę jako na kraj, który idzie Ogólnie w Dobrym Kierunku (rdzeniując się – w istocie w grach Paradoxu istnieje takie słowo, co gorsza przez polskich graczy sprowadzane do makaronizmu „korować”; por. „cholera, mam za mało punktów administracyjnych, nie mogę skorować tej prowincji”; „klinij że się zgadzasz, to dostaniesz iwentem pięć korów i łorgola”; „wolę się trzymać tego brzegu rzeki, bo mam na nim dziesięcioprocentowy bonus do defensywy za walkę na korze”).
Z wywiadu z Ha-Joon Changiem oraz mojego amatorskiego zainteresowania krajami nordyckimi wyznaję heretycką teorię rozwojową, że jedyny sposób na korowanie otuliny to „just do it”. Finlandia i Kora Południowa (a wcześniej Japonia) po prostu postanowiły, że to zrobią i zrobiły. Właściwie jak w grze, gdy klikniesz w tę decyzję, a nie w jakieś „nieeee! ważniejsza jest wojna religijna!”. I też się nie obyło bez perturbacji poltycznych, fazy faszyzmu itd.
„kora południowa”, piękna litrówka dla gracza
@Bardzo zły
„Twój przykład modernizacji Japonii (i braku Chin) nieźle pasuje do takiej definicji, ale już na to określenie jest: konserwatyzm elit. („ciemnogród index”?). Wypada trzymać się peryferyjności związanej z gospodarką/techniką”
Ależ właśnie do tego zmierzam, że konserwatyzm elit przekłada się jeden do jednego na peryferyjność i „ciemnogród index”. W takim kraju nie ma żadnych innowacji, bo elitom wygodnie jest gospodarce folwarczno-pańszczyźnianej (która – już pomijając wszystko – jest bardzo niewydolna, ale co to lokalnego Janusza Folwarku obchodzi?). Chiny znały takie wynalazki jak np. proch, ale nie wykorzystały ich, bo system był do tego stopnia spetryfikowany, że nie widziały potrzeby.
W Polsce (która pod tym względem przypominała republiki bananowe) też nie zakładano manufaktur, bo po co, skoro szlachta ma zyski z eksportu taniego zboża? Owszem – innowacje były u nas znane, ale traktowane na zasadzie egzotycznej ciekawostki. Może nawet te nasze elity nie były tak durne i zdawały sobie sprawę z tego, że innowacje są ekonomicznie opłacalne, ale wiedziały również, że są niebezpieczne; folwark może trwać tylko wtedy, kiedy nic się w nim nie zmienia – każda zmiana może potencjalnie naruszyć status quo.
@pak
” Anglia nigdy tu nie wypada źle.”
Anglia wypada dobrze od kiedy ją najechali Francuzi, przywożąc cywilizację ze sobą. Między innymi dlatego Anglicy nie lubią być nazywani Anglosasami – „czy ja wyglądam na barbarzyńcę odzianego w skórę?”. My też moglibyśmy może na tej zasadzie awansować do Zachodu, stając się Niemcami (jak Czesi, Slązacy czy Meklemburczycy).
@mnf
„Może nawet te nasze elity nie były tak durne i zdawały sobie sprawę z tego, że innowacje są ekonomicznie opłacalne, ale wiedziały również, że są niebezpieczne;”
W szesnastym wieku toczyły się na ten temat debaty w ramach elit, Mikołaj Rej bronił tego modelu w „Zwierciadle”, ale już Frycz Modrzewski widział związane z tym zagrożenia.
Z Ciemnogród indeks jest parę problemów. Najważniejszy z nich polega na tym, ze indeks ten działa tak długo aż działać przestaje. Do lat 80. mówiono, że Azja Południowo-Wschodnia się nie rozwija, bo przeszkadzają jej „kulturowe wartości azjatyckie”, niedowład indywidualizmu itp. W latach 90. już dowodzono, że jest odwrotnie. Sukces tygrysów azjatyckich był zasługą ich wartości. A wartość kolektywizmu ujawniała się we współpracy władz z przedsiębiorstwami oraz banków z firmami, w które inwestowały. Potem przyszedł kryzys 1997 roku i po paromiesięcznych wahaniach Fundusz Walutowy uznał, że za kryzysem stoi … zła kultura kapitalizmu w tych państwach.
Taka krytyka znaczenia (nigdy nie zdefiniowanej) kultury to broń neoinstytucjonalistów z Acemoglu na czele. O ile pamiętam, w „Why nations fail” zastanawia się czemu tak różne rezultaty osiągnęły obydwie Koree – i wychodzi mu, że oczywiście to kwestia instytucji (też słabo zdefiniowanych). Nowa Ekonomia Instytucjonalna to zaś podejście, które powinno powodować u nas zapalenie się czerwonej lampki. Jak pisał HaJoon Chang, to tylko nowe szaty neoliberalizmu albo próba obronienia założeń ekonomii głównonurtowej (homo nie jest oeconomicus bo mu instytucje nie pozwalają, gwałtu rety!). Bo instytucjonaliści, choć krytykują kulturę, też nie rozumieją jak instytucje się zmieniają.
Chang sugeruje, że kierunek wpływu instytucje -> rozwój jest wątpliwy. Możliwe, że to rozwój wpływa na instytucje. Czy to co mówi Gospodarz: „just do it”.
@❡
„Przy okazji, kiedy Zinn pisze, że IIWŚ dla Afroamerykanów nie była „ich wojną”: walczyli z faszyzmem zamorskim i rasizmem w postrzeganiu u siebie, ale bardziej o tę drugą wiktorię w „double V” – odzywa się profesor prawackiego uniwersytetu Stanforda i zgłasza wątpliwości takie jak ty, Awalu, gdy @sheik.yerbouti napisał, że wojna secesyjna nie była ich wojną.”
Obawiam się, że nie nadążam – w każdym razie wydaje mi się, że właściwszym adresatem twierdzeń, że wojna secesyjna nie była wojną czarnych jest np. Frederic Douglass, przywódca czarnych abolicjonistów, który 6 lipca 1863 r. w National Hall w Filadelfii w czasie „Meeting for the Promotion of Colored Enlistments” powiedział: „Once let the black man get upon his person the brass letter, U.S., let him get an eagle on his button, and a musket on his shoulder and bullets in his pocket, there is no power on earth that can deny that he has earned the right to citizenship.” [1]
Jasne, że można interpretować Emancipation Proclamation i nabór czarnych żołnierzy na różne sposoby. Ale przypomnijmy chociaż, w jakiej sytuacji Lincoln zdecydował się na ten krok: po Seven Days Battle z lipca 1862 r., gdy nowojorska prasa grzmiała, że Lee napiera, Brytyjczycy byli przekonani że Konfederacja będzie w stanie wymusić rozejm na Unii i budowali dla nich okręty, a Francuzi z ich kontyngentem w Meksyku szykowali się do interwencji. Zaś Bragg w Kentucky rozpoczynał konfederacką kampanię „odbijania” Border States (ostatecznie nieudaną, ale to się okaże dopiero jesienią). Wojna była do tej pory wojną „między białymi”, sporem o prawa stanów przeciw federacji. Po obu stronach frontu – a zwłaszcza wśród północnej generalicji – były duże segmenty establiszmentu, który chciał umówienia się na jakiś „rozsądny kompromis” w rodzaju fazowego ograniczenia niewolnictwa i czarnej kolonizacji Karaibów. Lincoln sam solennie zapewniał Kongres już po wybuchu wojny, że nie jest zwolennikiem generalnej abolicji. Jednak był też przekonany, że tylko zdecydowane rozbicie rebelii da szansę utrzymania Unii. Potrzebował do tego latem 1862 r. dwóch rzeczy: przełomu militarnego (uzyskał go we wrześniu pod Antietam, do dziś najkrawszym dniu bitewnym w amerykańskiej historii) oraz mobilizacji opinii publicznej do poświęceń na kolejne lata wojny. Tą drugą uzyskał zmieniając wojnę „białych ludzi” w wojnę o „prawa czarnych” – co w stylistyce epoki ujmowano jako realizację moralnego nakazu równości przed Bogiem, obrażanego przez niewolnictwo – „ungodly system”. Taki charakter zyskała ta wojna dla współczesnych, w tym zwłaszcza dla samych Afroamerykanów w szeregach wojsk Unii. Można przytoczyć ich wiele świadectw w tym duchu np. to [2]. Interpretacja, że oni się jednak mylili, i że naprawdę to my wiemy lepiej, bo po 13 i 14 poprawce świat nie zmienił się z dnia na dzień w raj równości i sprawiedliwości – wiesz, to mnie nie jednak przekonuje…
[1] link to loc.gov
[2] link to battlefields.org
@HT
„Z Ciemnogród indeks jest parę problemów (…) Do lat 80. mówiono, że Azja Południowo-Wschodnia się nie rozwija, bo przeszkadzają jej „kulturowe wartości azjatyckie”, niedowład indywidualizmu itp. W latach 90. już dowodzono, że jest odwrotnie. Sukces tygrysów azjatyckich był zasługą ich wartości”
Ale w Azji Wschodniej (w przeciwieństwie np. do Hondurasu czy Gwatemali) elity nie były skoncentrowane na sobie i dostrzegały konieczność zmian. A jak już chcemy się trzymać Azji, to idealnym przykładem petryfikacji jest Korea Północna. Kraj, który mógłby podążyć drogą Chin (i chińscy przywódcy wielokrotnie nakłaniali wodzów Korei do reform!), ale reżim boi się zmian do tego stopnia, że woli trwać w zapaści gospodarczej niż otworzyć rynek (ale, pomimo tej zapaści, północnokoreańskie elity zajadają się kawiorem – więc co ich obchodzi nędza społeczna?).
> możemy zastanowić się która z sieci klasztorów to Reliance, Tata, Bharat Petrolium czy Larsen & Toubro.
Jako laik nie do końca rozumiem to wytrwawne porównanie. Hotelier Frankopan opowiada o centrum w Persji (niezbyt przekonująco bo wciąż europocentrycznie opowiadając o jej stosunku do, a nie historii z innego punktu widzenia, co ). Czy średniowieczna Europa nie odróżniała się, także od Rzymu, że z wyjątkiem krucjat ideologicznych nie prowadziła imperialnej polityki kolonizacji gospodarczej? (Mitologia Rzymu służyła zaś w czasach późniejszych kolonizacji wewnętrznej, zniewoleniu mas). Z Liber Heinrichau którą Leszczyński otwiera periodyzację LHP wiemy jak zakony prowadziły ekspansję na Śląsku i są to działania typowo korporacyjne.
> Polskę jako na kraj, który idzie Ogólnie w Dobrym Kierunku
Skoro w skali trójstopniowej centrum-półperyferie-peryferie nawet nie awansowaliśmy? To raczej ciągle się odbijamy, co jest jeszcze bardziej przygnębiające.
@unikod
„Skoro w skali trójstopniowej centrum-półperyferie-peryferie nawet nie awansowaliśmy?”
Te półperyferie to pojęcie pojemne jak klasa średnia. Zrobiliśmy odpowiednik awansu z LMC do UMC.
@HT
Aha, i opozycja indywidualizm/kolektywizm nie ma nic wspólnego z „Ciemnogród Index”. Ciemnogród kwitnie wszędzie tam, gdzie dominuje gospodarka folwarczna, gdzie elity nie widzą potrzeby zmian (albo wręcz, z obawy o własną pozycję, aktywnie im przeciwdziałają).
> przykładem petryfikacji jest Korea Północna. Kraj, który mógłby podążyć drogą Chin (i chińscy przywódcy wielokrotnie nakłaniali wodzów Korei do reform!), ale reżim boi się zmian do tego stopnia
Bo nie obyłoby się bez rewolucji komunistycznej. Brian Myers w „The Cleanest Race” pokazuje, że to kraj faszystowski.
@HT
„pomijają bowiem całkowitą peryferyjność obszarów zachodniej Europy wobec ówczesnego centrum”
Choć to blog WO, zaryzykuję metaforę sportową: orient był wtedy ligą seniorów, Europa – młodzików, ale już było widać kto zostanie Lewandowskim
@WO
„Just do it”
Jestem w zasadzie za tym podejściem – te zachodnie koncerny chyba wszystkie zaczynały jako garażowe fabryki rowerów (Opel) czy proszku do pieczenia (Boehringer Ingelheim). Więc owszem, trzeba mieszać w beczce i liczyć, że się wyłoni lewoskrętna helisa. Tyle, że skandynawska beczka bardziej jakby na równym stoi, a naszą ze wschodu podmywa. Więc warunek numer jeden: parę dekad stabilności w nieantagonistycznym środowisku politycznym (w Unii, bo gdzie, i naprawdę, a nie na niby). Bez tego będziemy marnować energię społeczną na to co teraz: spory w łonie elit państwa o doktrynę duofizycką („jeden zamach w dwóch w wybuchach”).
@awal
” Tyle, że skandynawska beczka bardziej jakby na równym stoi, a naszą ze wschodu podmywa. Więc warunek numer jeden: parę dekad stabilności w nieantagonistycznym środowisku politycznym”
Ponownie przypomnę, że Finlandia zaczęła zaraz po wojnie domowej, po której przeszła do wojny niedomowej (a właściwie trzech kolejnych). Korea zaczęła po straszliwej wojnie w warunkach okrutnej dyktatury, żyjąc do dziś w strachu przed sąsiadem, który ciągle zapowiada spalenie Seulu.
@Ale my mamy ludność jak połowa Niemiec a gospodarkę jak Hesja. Ile jest takich miejsc w Hesji?
Nie deprecjonujmy się, jednak mamy gospodarkę „nieco” większą niż Hesja.
PKB Hesji 294 mld Euro (2019)
PKB Polski nominalnie 585 mld USD (2018), według PPI 1310 mld USD (2019).
PKB Niemiec nominalnie 3 951 mld USD (2018), według PPI 4 672 mld USD (2019).
Eksport: Polska 330 mld USD, Niemcy 1 811 mld USD.
W zależności od sposobu liczenia – Polska gospodarka mieści się gdzieś między 1/7 a 1/3 gospodarki Niemiec, czyli jest 2-4 razy większa niż gospodarka Hesji.
Ale niezłą miarą peryferyjności/centralności w przypadku nauki może być liczba cytowań dziesiątej osoby afiliowanej na uniwersytecie na stronie Google Scholar. Dla Harvardu jest to 226 tys. cytowań, dla Cambridge 137 tys. cytowań, dla Uniwersytetu w Kopenhaskiego 70 tys., dla TU Munich 38 tys., dla Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie to jest 28 tys. W porównaniu Uniwersytet Warszawski 10 tys., UJ 8.5 tys. Politechnika Warszawska 10 tys. Tu dość wyraźnie widać jak bardzo odstajemy w kontekście uczestnictwa w światowym obiegu naukowym.
> metaforę sportową: orient był wtedy ligą seniorów, Europa – młodzików, ale już było widać kto zostanie Lewandowskim
Widać i nie widać. Gdyby nie arabski zwrot przeciw filozofii abstrakcyjnej mieli wszelkie nauki, technologie i handel na dużo wyższym poziomie. Europa paradoskalnie wiele zawdzięcza kościelnym próbom legitymizacji teologii na gruncie Arystotelesa co podwyższało poziom abstrakcji w myśleniu z którego orient dobrowolnie zrezygnował bop już ten wyższy poziom osiągnął i zaczą inwestiować w mistycyzm i transcendencję – czego wcale nie miał tego wypisanego na twarzy (fizjognomia).
@WO
Te fakty przerażałyby Amerykanów, ale nie Finów czy Koreańczyków – właśnie ze względu na wymienione przez Ciebie (i wcześniejsze) doświadczenia ich społeczeństwa akceptowały rozsądne minimum jako podstawę do wzrostu. Polegało ono na tym, że na skutek zimnej wojny miały zapewnione półwiecze stabilności po de facto amerykańskiej stronie światowego podziału sił. A ponadto pomogły inne czynniki, które wówczas działały na ich korzyść: przede wszystkim brak konkurencji megapopulacji chińskiej i indyjskiej, wówczas praktycznie odciętej od globalnej wymiany. My działając na znacznie bardziej konkurencyjnym zglobalizowanym rynku musimy zagrzać miejsce w strukturze bardziej przystosowanej do tego otoczenia.
@awal
„metaforę sportową: orient był wtedy ligą seniorów, Europa – młodzików, ale już było widać kto zostanie Lewandowskim”
Hinsight is always 20/20. Przeciętny zachodni Europejczyk w omawianej przez Ciebie epoce uważał (słusznie!), że Orient jest bogatszy, Bizancjum bardziej cywilizowane a świat islamu bardziej zaawansowany naukowo. O Afryce transsaharyjskiej niewiele wiedział, ale gdy w XV stuleciu Portugalczycy odkrywali tamtejsze panstwa, traktowali je jako twory równe sobie, na podobnym poziomie rozwoju cywilizacyjnego. Też słusznie.
Centrum pojawia się w renesansie.
@WO
Na szybko powiem tylko że przed gibelinami i gwelfami była m.in. dynastia salicka, a XI-wieczna katedra w Spirze (Speyer) w omawianym tu rejonie nadreńskim pokazywała zasięg technologicznych możliwości tego obszaru. Wiele lokalnych zjawisk gospodarczo-handlowych potrzebowało już wtedy tylko większej skali, nie odkrycia od zera – ta skala przyszła wraz z „Commercial Revolution of the Middle Ages” czyli w XII-XIII wieku (używam tytułu klasycznej książki Roberta S. Lopeza – kto chce niech poczyta). Jeśli tylko znajdę czas, spróbuję to jakoś elokwentnej rozwinąć na kanwie książki Leszczyńskiego.
❡
„(…) co podwyższało poziom abstrakcji w myśleniu z którego orient dobrowolnie zrezygnował bop już ten wyższy poziom osiągnął i zaczą inwestiować w mistycyzm i transcendencję”
W mistycyzm i transcendencję „inwestowały” prawie wszystkie rozwinięte cywilizacje, z Indiami, Tybetem i średniowieczną Europą na czele. Kiedy liczba dyskutantów w gimnazjalnym kółku filozoficznym przekracza pewien krytyczny punkt, jest to nieuchronne.
„czego wcale nie miał tego wypisanego na twarzy (fizjognomia)…”
…która to „fizjognomia” (fizjonomika, jak rozumiem?) jest, panie kolego, z naukowego punktu widzenia bezwartościowym bełkotem.
… a mówiąc jeszcze prościej: my tu sobie dywagujemy o modelach rozwojowych, jakbyśmy byli na seminarium w Helsinkach, a tymczasem rządzi nami Czarnek, Sasin, nierządzenie z pierwszego rzędu przez Macierewicza uważane jest za przykład normalizacji, nieco tylko zakłócany faktem, że prokurator Ziobry dziś formalnie oskarżył wysokiego urzędnika o pracę dla mafii, która w nagrodę rozłupała mu czaszkę. Tak się nie da, to co w tych warunkach osiągniemy, pójdzie na zmarnowanie. Musimy być częścią ekosystemu politycznego, który wyjaławia zasoby wymienionym gatunkom. Do usłyszenia za jakiś czas.
@MNF
Cieszę się z tych komentarzy, na ich tle nie wypadam na tym blogu najgorzej.
@awal
„… a mówiąc jeszcze prościej: my tu sobie dywagujemy o modelach rozwojowych, jakbyśmy byli na seminarium w Helsinkach”
Nie, jakbyśmy byli na niszowym blogasku marginalnego dziennikarza. Skoro nic od nas nie zależy, możemy przynajmniej rozmawiać jak ludzie, a nie jak gadające głowy w mainstreamowej telewizji.
@awal
„Wiele lokalnych zjawisk gospodarczo-handlowych potrzebowało już wtedy tylko większej skali, nie odkrycia od zera”
Tak można mówić o całym ówczesnym świecie. W świecie Orientu też byli kupcy. Do licha, Ibrahim Ibn Jakub był kupcem. Kapitalizm zaczyna się właśnie od skali (to ta heglowska ilość przechodząca w jakość).
@WO
Tak, jasne, dzięki że możemy.
> Tak się nie da, to co w tych warunkach osiągniemy, pójdzie na zmarnowanie.
Jak tradycyjnie w hitorii polskiej oscylacji, to miałem na myśli z odbjianiem się. Dlatego nie kupuję dowodów naszego awansu, szczególnie że przecież kto by chciał być w klasie wyższej (imperialistów, tam aspirujemy?) z puktu widzenia której większość zachodniej Europy to klasa średnia, gdzie właśnie nawet nie jesteśmy.
Dziękuję też @HT za umieszczenie Acemoglu w kontekście, który tłumaczy czemu tyle ludzi trkatuje go jak prawdę objawioną.
@MNF
Ja się zgadzam, że kolektywizm nie ma nic do naszej sytuacji. Chodziło mi tylko o problem z tłumaczeniem rozwoju kulturą. Chciałoby się aż powiedzieć coś o bazie i nadbudowie.
@Unikod
Porównanie może zanadto fikuśne. Ale chodziło mi z grubsza o to, że zrównywanie średniowiecznych zakonów z dzisiejszym GAFA opiera się na błędnym założeniu o centralnej pozycji Europy wtedy. Stąd zaproponowałem zamiast tego co większe firmy indyjskie (kierując się, wstyd przyznać, brzmieniem nazw).
@Awal i najpierw instytucje, potem polityka
Przykładów na biedne państwo, które zaczyna promować rozwój w pozornie złym momencie, jest więcej. Międzywojenne kraje bałtyckie chociażby skutecznie podążyły za przykładem Finlandii. Z ograniczonymi liczebnie elitami i przemysłem na poziomie Kongresówki, przeorane doświadczeniem niemieckiej gospodarki folwarcznej, a następnie zniszczeniami wojennymi. Pod koniec lat 30. polscy chłopi jeździli na roboty rolne nie tylko do Niemiec, ale i na Łotwę.
Ale oczywiście od tego rozumowania blisko do „sami są sobie winni“ (bo did not just do it). Rozwój gospodarczy jest po prostu trudny. Trzeba „just do it“, ale odpowiednie warunki i szczęście też się przydają. Gdyby było inaczej, to po „próbie kapitalistycznej industralizacji“ (fraza Jedlickiego) Kongresówka byłaby dawno w centrum.
A w kwestii lokalnych zapowiedzi kapitalizmu, to przypominam dyskusje o wspaniałych warunkach w delcie Jangcy w XVIII wieku. Jest taka fajna książka Franka Trentmanna o historii konsumpcji. Zaczyna się od parafrazy chińskiego źródła z Yangzhou (proszę wybaczyć długi cytat):
“How fashions and comforts had advanced since his youth, a sixty-year-old chronicler marvelled in 1808. Napkins were no longer just for ‘very refined dinner guests’ but found on tables everywhere. Rich men paraded about town with their watches dangling from elaborate hooks. Once the habit of the few, tobacco was now smoked by everyone and stored in precious boxes. Some novelties were so recent they could be dated, like the craze for wind screens on houses that had started ten years earlier. Others could be measured by the inch. The sleeves of women’s jackets used to be one foot wide. Now, it was fashionable to have them six inches wider. The height of fashion was the ‘hundred-pleats skirt’, ‘a new style’, made of crêpe, which ensured it would fall ‘very softly’. But change was not confined to the upper levels of society. Even ordinary people were wearing ‘new and curious clothing’. One example was the easily removable collar that put new life into an outdated coat. Another was a short-sleeved linen jacket perfect for the summer season and, we are told, especially popular with fat people. ‘Frivolous servants’ dressed up in black double-“double-threaded silk trousers. There was, perhaps, no better sign of the wave of new fashions than the keeping of animals as trendy pets.”
@wo „W świecie Orientu też byli kupcy. Do licha, Ibrahim Ibn Jakub był kupcem.”
Takie delikatne pytanie: CZYM handlował kol. Ibrahim? Do kraju Polan pewnie przywiózł, zgodnie z odwieczną tradycją, prospects and naleps, ale czy nie wywiózł aby niewolników? Fascynuje mnie ten aspekt wczesnopiastowskiego państwa.
> CZYM handlował kol. Ibrahim? Do kraju Polan pewnie przywiózł
Nie wiadomo czy osobiście! Natomiast w naszych stronach reprezentował kalifa Al-Hakama II o którym wiadomo, że szczegolnie cenił niewolników nazywanych Saqaliba którzy byli słowianami. Zalew arabskiej monety w Europie Środkowej opisuje nam z Oxfordu profesor Marek Jankowiak.
@❡
„Cieszę się z tych komentarzy, na ich tle nie wypadam na tym blogu najgorzej”
Ja też się cieszę z twoich, radziłbym jednak przeglądać je przed wysłaniem, bo kwiatki typu „paradoskalnie”, „bop”, „zaczą” czy „inwestiować” ciężko się czyta, nie mówiąc już o precyzji wypowiedzi („czego wcale nie miał tego wypisanego na twarzy”) – trzeba później główkować, co też autor miał na myśli.
@Awal Biały
„te zachodnie koncerny chyba wszystkie zaczynały jako garażowe fabryki rowerów (Opel)”
Opel to akurat zaczynał garażowo od maszyn do szycia. W rowery wszedł dopiero po prawie ćwierci wieku robienia w maszynach do szycia, po totalnym przesyceniu rynku światowego tymi maszynami.
PANOWIE BARDZO WAS OBU PRZESTRZEGAM PRZED DALSZĄ WYMIANĄ ZŁOŚLIWOŚCI
@wo
„„Nawet pamiętam komentarz o tym że ostatnie 30 lat było stracone.”
MÓJ???!?!?!?!?!?!?!??!?!?!”
Tak, to było pod notką pt. „Jak zostałem lewakiem”, odnosiło się do tego że przez 30 lat nie wdrożyliśmy socjaldemokratycznego modelu i stąd moje zaciekawienie że pomimo wdrożenia w domyśle gorszego systemu osiągneliśmy kolosalny postęp. Jak rozumiem przy modelu socjaldemokratycznym postęp byłby jeszcze większy.
@Awal, Czterech Obleśnych Teksańczyków
Wbrew pozorom do takich operacji dochodzi i to w różnych krajach; ten Teksańczyk może wszędzie na świecie włożyć pieniądze przy odpowiednim zabezpieczeniu i rekompensującym ryzyka zwrocie. To co faktycznie odróżnia Polskę to jest fakt że okupujemy wczesne albo średnie fragmenty łancucha wartości: mówiąc wprost, finalny klient (w rozumieniu detaliczny, gdzie z reguły jest największa marża) nie widzi produktu albo usługi Made in Poland, co najwyżej dostarczamy tam gdzieś po drodze swoją cegiełkę jak dostawca. A żeby na tej drabince awansować musimy oprócz tego „know” jeszcze mieć ten „how” o którym była mowa powyżej. Odzwierciedleniem tego będzie też wzrost cytowań naszej nauki, bo zaczniemy produkować papiery które ktoś będzie chciał czytać. Tyle że najpierw do tej nauki trzeba mocno dosypać, bo od tego się wszystko zaczyna.
@dude
„Tak, to było pod notką pt. „Jak zostałem lewakiem”, odnosiło się do tego że przez 30 lat nie wdrożyliśmy socjaldemokratycznego modelu”
To tak bardzo nie to samo, że tylko mój wyjątkowo dobry humor powstrzymał mnie przed wycięciem komentarza. Komentatorów wciskającym mi swoje słowa nie lubię nawet bardziej o tych, którzy mnie nazywają redaktorem.
@Unicode
„Zalew arabskiej monety w Europie Środkowej opisuje nam z Oxfordu profesor Marek Jankowiak”
Pamiętam, że czytałem o tym teksty sprzed ładnych kilku dekad, przynajmniej jeśli chodzi o mennicę Czacz (Szasz).
@koniec rozwoju wschodnich ziem islamu z powodu zainteresowania mistycyzmem
Pogląd ten był modny wśród intelektualistów perskich w XIX i XX wieku. Za główne czynniki (potencjalnie sprzężone ze sobą) uważano wówczas islam (zwłaszcza nurty mistyczne) i najazd mongolski. Oczywiście od pewnego czasu poglądy te uchodzą za nieaktualne, a od czasów Mongołów coraz częściej dostrzega się rozkwit kulturalny i naukowy.
Strasznie skopałem wyżej, jeszcze raz przepraszam i proszę o usunięcie.
> „paradoskalnie”, „bop”, „zaczą” czy „inwestiować” ciężko się czyta
Bouma jednak zostaje zachowana i nie widzę. Serdecznie przepraszam, szczególnie za okazjonale poniżanie Słowian i innych małą literą.
> („czego wcale nie miał tego wypisanego na twarzy”) – trzeba później główkować
Awal po prostu napisał, że od razu po nich było widać.
> Kiedy liczba dyskutantów w gimnazjalnym kółku filozoficznym przekracza pewien krytyczny punkt
Tomizm pozostaje oficjalną nauką kościoła.
> Pogląd ten był modny wśród intelektualistów perskich w XIX i XX wieku.
Oraz w tekstach Wyborczej. W pierwszym prof. Marek Gensler pokazuje bifurkację w pojmowaniu filozofii między światem arabskim i chrześcijańskim. W drugim Leszczyński szkicuje w jaki sposób wytyczne religijne przełożyły się na życie polityczne i ekonomiczne.
link to wyborcza.pl
link to wyborcza.pl
> Pamiętam, że czytałem o tym teksty sprzed ładnych kilku dekad, przynajmniej jeśli chodzi o mennicę Czacz (Szasz).
Tak, to nie jest żadna nowość. Nowe są jednak konteksty i interpretacje. Wtedy najczęściej pisano o handlu futrami. Znacznie większe skarby tych monet gromadzili Wikingowie, docierały też daleko na wschód. Bardzo dokładnej syntezy danych z obszaru Polski dostarcza Dariusz Adamczyk. To jednak Marek Jankowiak pisze w tym szerszym kontekście. Poszlaki w sprawie Saqaliba w Andaluzji są bardziej skomplikowane, mennice samanidzkie jak al-Shah jednak znajdowały się w innym kierunku.
*samanidzkie
*Szasz. Widzę uroki autokorekty 🙂
Z tym odrzuceniem filozofii to znowu, wyraźnie nadinterpretacja pewnych zjawisk. Np. jeśli chodzi o Persję, to niektórzy spośród najbardziej znanych filozofów działali po al-Ghazalim.
Poglądy o tych przyczynach upadku to jedna z tych rzeczy, które przejęto bezkrytycznie od poprzednich pokoleń badaczy. Często przy tym wynikało to u ludzi Zachodu z przekonania o jakiejś dzikości Orientu – w Persach albo Indusach nowoczesne i dobre miało być to, co niemuzułmańskie, podobne do nas, aryjskie. W przypadku tamtejszych intelektualistów często były to poglądy religijne i nacjonalistyczne. Do tego oczywiście dochodzili komuniści i ich stosunek do religii, ale nie czas i nie miejsce tu na wykłady. Zwłaszcza, że nie wnosi to nic do dyskusji o miejscu Polski w stosunku do centrum.
@Średniowieczne centrum a prowincja
W kontekście dyskusji roli Anglii a Polski. Ja bym przyjął kryterium bardzo proste. Jeżeli kraj pojawił się w Dekameronie, to należał do centrum, lub co najmniej bardzo bliskich peryferii. Jeśli nie to były to peryferia. W tym kontekście Anglia to co najmniej bliskie peryferia. Polska na pewno dalekie.
@rola nauki a peryferyjność
Pewien poziom badań naukowych/wydatków na naukę jest oczywiście konieczny by być w centrum. Ale gdy się tam już jest, to nie ma większego znaczenia, czy to jest 1.5% czy 3%. Ważne by uczestniczyć w obiegu myśli, a przede wszystkim jak najszerzej kształcić na odpowiednio wysokim poziomie. Reforma Gowina jest katastrofą nie z powodu punktozy, ale z powodu kultu kargo. Celem było taka koncentracja środków, by mieć jeden ośrodek w pierwszej setce rankingów. W efekcie zrobimy sobie dwa uniwersytety, które będą być może kiedyś w drugiej setce rankingów. Ale ceną koncentracji środków w kilku ośrodkach będzie degradacja i tak niezbyt wysokiego poziomu nauki (a co za tym idzie kształcenia) na prowincji. Po prostu przy takim poziomie wydatków na naukę w Polsce nie da się poprawić w centrum bez obcięcia prowincji.
@Dude Yamaha
„Nawet pamiętam komentarz o tym że ostatnie 30 lat było stracone”
Nie wiem co miał ma myśli @wo, ale przynajmniej pod względem społecznym – tak, to były stracone dekady. Bo spójność społeczna z roku na rok coraz bardziej się nam rozłazi, co oznacza, że spełniło się już proroctwo Żelaznej Damy („społeczeństwo nie istnieje”). Odbywa się cicha prywatyzacja usług, pieniądz staje się coraz bardziej istotny na każdym poziomie (również w polityce). Ludzie są coraz mniej solidarni i skłonni do działań wspólnotowych; każdy grabi pod siebie, co jest cechą charakterystyczną dla niedorozwiniętych państw Trzeciego Świata, gdzie nikt nikomu nie wierzy, a już państwu najmniej. TAK, WIEM – wszędzie biją Murzynów i to zjawisko wystąpiło również w innych państwach byłego Bloku Wschodniego (a nawet na zachodzie!).
A czy są stracone ekonomicznie? Cechą neolibu jest m.in. to, że jest on przez pewien czas w budowaniu pekabu niezwykle skuteczny – tak samo, jak skuteczne są sterydy anaboliczne w budowaniu masy mięśniowej. Tylko że taka terapia po pewnym czasie się mści, to jak podpisanie cyrografu albo wzięcie chwilówki. Ja rozumiem że w latach `90 terapia neolibem była pewnie uzasadniona, bo pacjent ledwo zipał, ale później trzeba było jednak przestawić wajchę i zacząć budować drugą Skandynawię a nie drugie Stany Zjednoczone. Co z tego że budowaliśmy pekab, skoro równocześnie hodowaliśmy potwora, który właśnie nas pożera (razem z tym naszym ciężko wypracowanym pekabem)? Nie mówię że sam zrobiłbym to lepiej (bo każdy jest mądry po fakcie), ani że premierem powinien być od razu Ikonowicz, ale wystarczyło nie wdrażać najbardziej szaleńczych korwinobalceryzmów typu komercjalizacja opieki zdrowotnej czy likwidacja kolei (bo „nierentowne połączenia”). No sorry – usługi kosztują, chyba że chcemy budować państwo z kartonu… do którego ktoś właśnie przyłożył zapałkę.
@cmos
„W rowery wszedł dopiero po prawie ćwierci wieku robienia w maszynach do szycia”
No tak, nie rowery w garaźu, a maszyny do szycia w obórce! Dzięki!
@Dude Yamaha
„Wbrew pozorom do takich operacji dochodzi i to w różnych krajach; ten Teksańczyk może wszędzie na świecie włożyć pieniądze przy odpowiednim zabezpieczeniu i rekompensującym ryzyka zwrocie.”
Dziękuję za uwagi. Doprecyzowując, chodziło mi o to żeby niefinansowi, niewyspecjalizowani inwestorzy działający w ramach małego konsorcjum znajdowali w Polsce mid-capowe spółki w branżach kojarzonych z przyszłościowymi technologiami, dające szanse na inwestycję o rozsądnej stopie zwrotu bez stosowania szczególnych zabezpieczeń. Choć przyznasz, że Czterech Obleśnych Teksańczyków brzmi lepiej.
@pohjois
„Pewien poziom badań naukowych/wydatków na naukę jest oczywiście konieczny by być w centrum. Ale gdy się tam już jest, to nie ma większego znaczenia, czy to jest 1.5% czy 3%.”
Ale klopot w tym wlasnie caly, ze nie jestesmy w centrum tylko na obrzezach centrum. I musimy gonic, bo swiat nam odjechal. Nie dosc ze WWII, to rok 68 a pozniej III RP ze swoja polityka naukowa. W swojej dzialce widze to bardzo bolesnie, ostatni wybitny polski immunolog opublikowal swoje najwazniejsze prace bedac w Basel w latach 80-tych. Byl ostatnim, ktory otarl sie o Nobla.
„Ważne by uczestniczyć w obiegu myśli, a przede wszystkim jak najszerzej kształcić na odpowiednio wysokim poziomie. ”
Tu pelna zgoda, czolowe polskie uniwersytety jeszcze w latach wczesnych dwutysiecznych robily to bardzo dobrze, wbrew wszelkim przeciwnosciom. Ale bez wysokich nakladow ci najelpsi, czy moze zaintersowani nauka akademicka, wyjada. I raczej nie wroca, bo nie bardzo jest gdzie.
@mauka w Polsce
Przepraszam za podwojny post, ale zeby nie byc goloslownym, w rankingach cytowan prac z danego kraju (tu za punkt odniesienia wybralem indeks H) w immunologii i mikrobiologi jestesmy na trzydzietym miejscu, miedzy Meksykiem a Czechami. Wszystkie wlasciwie kraje scislego centrum, jakkolwiek to centrum definiowac, sa daleko przed nami. W innych dyscyplinach nie jest wiele lepiej.
link to scimagojr.com
>detaliczny, gdzie z reguły jest największa marża
to dość nieprecyzyjne stwierdzenie
@Kot Immunologa
„(…) swiat nam odjechal. Nie dosc ze WWII, to rok 68 a pozniej III RP ze swoja polityka naukowa”
Jarosław Gugała jeszcze przed pandemią jeździł po Korei (pisał chyba jakąś książkę albo pracę na temat ekonomii tego kraju) i zadawał ludziom pytanie: „jak to się stało, że wasz kraj się tak rozwinął?”. Wszyscy jak jeden mąż odpowiadali mu: „wiesz, nasz kraj był bardzo biedny, pozbawiony jakichkolwiek surowców, więc z konieczności musieliśmy inwestować w kapitał ludzki”. Pieniądze są – pytanie, jakie mamy priorytety. Może zamiast w nieskończoność dotować kościół czy wydawać na tzw. „białe słonie” (stadiony piłkarskie), nierentowne kopalnie i inne bzdury typu CPK, moglibyśmy sypnąć forsą i wydać więcej na badania naukowe czy stworzyć parę prestiżowych uczelni na poziomie. No ale na uniwersytetach nie gra się w piłkę…
@reformy i finansowanie nauki
Niestety aby jak pisze – słusznie – Pohjois, aby być w obiegu myśli i kształcić, niestety potrzebne są pieniądze. Duże. Przy obecnym poziomie finansowania nauki i szkolnictwa wyższego mamy trwający od dawna drenaż kadr do korporacji albo do ośrodków zagranicznych jak już napisał Kot Immunologa. Zostają nieliczni, ci którym po prostu nie uśmiecha się kariera w innym sektorze i póki co się tego trzymają. Ale nie muszą i nie będą się trzymać wiecznie.
Najprostsza, bo wspólna dla wszystkich sprawa- pensje. Zarówno osób pracujących naukowo jak również administracji. Niskie pensje wymuszają przedkładanie dydaktyki ( płatne nadgodziny ) nad inne obowiązki, albo wprost szukanie fuch na boku. Gdzie w tym czas na choćby pozostawanie w „obiegu myśli” (zakładamy że myśli są w Open Acces albo w tej bazie do której uczelnia wykupiła dostęp – albo dostęp jest ale…próbny bo i takie rzeczy się zdarzają), o pisaniu prac do wysoko punktowanych czasopism za granicą nie wspominając. Już pomijam wszystko inne – ale jeśli np. korekta językowa artykułu jaki taki przykładowy sfrustrowany adiunkt chce złożyć do zagranicznego czasopisma z listy A jest dobrem rzadkim, rozdzielanym w drodze specjalnego postępowania w XXI wieku…to coś tu jest nie tak.
Gdyby to ode mnie zależało i miałbym supermoce na jeden dzień, to w każdej uczelni na poziomie wydziału (albo nawet instytutu) zatrudnił bym osoby właśnie od korekt językowych (nawet tylko po angielsku) plus innych prac przygotowawczych (przeformatowanie tekstu do formatki danego czasopisma). O pomocy przy pozyskiwaniu grantów nie mówiąc, bo to temat – rzeka jest. I znów wracamy do kasy.
@wo
OK, sorry, wyraźnie źle zrozumiałem.
@monday.night.fever
„Ja rozumiem że w latach `90 terapia neolibem była pewnie uzasadniona”
Dziękuję za to zdanie które zdaje się wskazywać że ludzie wyznający różne paradygmaty są zdolni do dialogu. Zgadzam się z Twoimi uwagami że brak solidarności jest potężnym problemem w Polsce.
@Awal
„Dziękuję za uwagi. Doprecyzowując, chodziło mi o to żeby niefinansowi, niewyspecjalizowani inwestorzy działający w ramach małego konsorcjum znajdowali w Polsce mid-capowe spółki w branżach kojarzonych z przyszłościowymi technologiami, dające szanse na inwestycję o rozsądnej stopie zwrotu bez stosowania szczególnych zabezpieczeń.”
Tyle że znajdują, sam w takich transakcjach brałem udział. Problem co się później z tą polską spółeczką dzieje, bo jak ten Teksańczyk weźmie od nas czego potrzebuje a na końcowy produkt przybije stempel Made in USA i obrandowuje go po swojemu to tej wartości ostatecznie do nas nie skapnie za wiele. A szansa że z tego naszego „know” urodzi się także „how” w takiej konfiguracji też nie za wielka.
@karakachanow
„>detaliczny, gdzie z reguły jest największa marża
to dość nieprecyzyjne stwierdzenie”
Tak, wiem, chodziło o to że ogólnie największy power (choćby w rozumienia Portera, tego od pięciu sił) i ogólnie wartość rodzą się tam gdzie jest się blisko klienta końcowego. Można być i super poddostawcą robiącym super krytyczne rzeczy ale gdzieś inny na świecie taki jak my się znajdzie jak przyjdzie co do czego, a więź klienta z końcowym produktem (do którego swoje kontrybuujemy) już nie tak łatwo ruszyć.
@sfrustrowany_adiunkt
Przy ~140 uczelniach publicznych mówimy o kilku tysiącach etatów administracyjnych, czyli gdzieś tak miesięcznym budżecie TVP, dziennym NFZ czy dwuletnim Polskiej Fundacji Narodowej. Nakłady na administrację to nie jest kwestia braku kasy, tylko debilnych priorytetów i gównianych oszczędności. 5k brutto dla personelu pomocniczego sądów zrobiłoby więcej dla praworządności niż reforma Ziobry. Podobnie korektor na każdym wydziale zrobiłby więcej dla h-indeksów niż reforma Gowina.
@Dude Yamaha – Teksański
Mówiąc o niefinansowych, niewyspecjalizowanych inwestorach miałem na myśli kogoś kto po prostu chce zarobić na późniejszej odsprzedaży udziałów w spółce, a nie kogoś kto by miał wobec niej jakieś aktywne plany biznesowe polegające na np. dystrybucji jej produktu pod własną marką. Tacy inwestorzy jak wspomniałem sami w sobie nie są jakąś szczególną wartością, ale jeżeli nawet oni już tu są to znaczy że jesteśmy gospodarką „rdzeniową” – seryjnie generujemy nowe technologie zdolne do skalowania z przyzwoitym efektem (w tym umowni Teksańczycy widzą gwarancję zysku).
monday.night.fever
„Wszyscy jak jeden mąż odpowiadali mu: „wiesz, nasz kraj był bardzo biedny, pozbawiony jakichkolwiek surowców, więc z konieczności musieliśmy inwestować w kapitał ludzki”. ”
„W latach 60. i 70. rząd koreański nakłonił wiele prywatnych firm, by zaangażowały się w gałęzie przemysłu, w które nie weszłyby one z własnej inicjatywy. Robiono to często za pomocą marchewki, na przykład w postaci subsydiów czy ochrony celnej przed importem (choć marchewki były jednocześnie kijami, bo nie otrzymywali ich ci, którzy nie wykazywali dobrych wyników). A w przypadkach, gdy nawet największe marchewki nie były w stanie przekonać biznesmenów, rząd sięgał po prostu po kije i to duże – na przykład w postaci groźby odmowy udzielenia kredytu przez, wówczas państwowe, banki albo nawet w formie „spokojnej rozmowy” z agentami służby bezpieczeństwa.
Co ciekawe, wiele firm wypromowanych w ten sposób przez rząd osiągnęło wielki sukces. W latach 60. elektroniczny gigant, grupa LG, otrzymała od rządu zakaz wejścia w przemysł tekstylny, co zamierzała uczynić, a została zmuszona do włączenia się w produkcję kabli. Ironią losu firma produkująca kable stała się fundamentem biznesu elektronicznego, z którego LG słynie na cały świat (jeśli kiedykolwiek pragnąłeś najnowszego modelu „czekoladowego” telefonu komórkowego, to na pewno już o tym wiesz). W latach 70. koreański rząd wywarł ogromną presję na Chung Ju-Yunga, legendarnego założyciela Grupy Hyundai, słynącego ze skłonności do ryzyka, by założył stocznię. Mówiło się, że nawet Chung na początku bardzo się wahał, ustąpił jednak, kiedy generał Park Chung-Hee, ówczesny dyktator i architekt gospodarczego koreańskiego cudu, osobiście zagroził jego biznesowi bankructwem. Dziś stocznia firmy Hyundai jest jednym z największych budowniczych statków na świecie.”
Ha-Joon Chang, 23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie
@Dude Yamaha
„Dziękuję za to zdanie które zdaje się wskazywać że ludzie wyznający różne paradygmaty są zdolni do dialogu…”
…do pewnego stopnia. Z neolibem jest jak z soleniem zupy (trochę można posolić) czy wspomnianymi sterydami (można używać w uzasadnionych przypadkach pod kontrolą lekarza), ale trucizna to jednak trucizna. Przesoliliśmy, społeczeństwo zagłosowało na Leppera 2.0 i teraz wyglądamy jak ta pani z plakatu „bo zupa była za słona”; łykaliśmy sterydy jak cukierki i przypakowaliśmy, ale teraz mamy kłopoty z krążeniem (pekab wzrósł, ale za to mamy zdemolowane sądownictwo i prokuraturę).
Problem w tym, że liberał-prymityw rozumuje liniowo na zasadzie „coś teraz działa? to dawać tego więcej!”. Stety lub nie, ekonomia nie jest tak prosta jak budowa cepa, raczej przypomina medycynę. Tu trzeba porządnych lekarzy, a nie kuracji szarlatanów ze szkoły Balcerowicza.
@rpyzel
„rząd sięgał po prostu po kije i to duże (…) nawet w formie „spokojnej rozmowy” z agentami służby bezpieczeństwa”
Hoho, co za wersal. Ja słyszałem, że to się odbywało bez białych rękawiczek. Typowa sytuacja: w latach `60 do szefa koncernu przychodzi generał, wyciąga pistolet i mówi „od jutra produkujecie elektronikę – bo jak nie, to cię zastrzelę”.
@WO
„Tak można mówić o całym ówczesnym świecie. W świecie Orientu też byli kupcy. Do licha, Ibrahim Ibn Jakub był kupcem. Kapitalizm zaczyna się właśnie od skali”
Pisząc o tym, że XI-wieczna zachodnia Europa to już był rozpędzający się konglomerat skalowalnych technologii i sieciowych powiązań, nie chcę deprecjonować innych ośrodków ani twierdzić, że dalszy rozwój Europejczyków był już wtedy oczywisty. Chcę po prostu powiedzieć, że Polska dołączyła do tej szkoły jako dziecko na poziomie zerówki w momencie, gdy inni uczniowie byli już w pierwszej czy drugiej klasie. I nie za bardzo przy tym wierzę, że analiza handlu monsunowego na Oceanie Indyjskim czy nakładczej produkcji jedwabiu w Delcie Jangcy może nam wiele pomóc w analizie polskich zaległości rozwojowych. Naszym punktem odniesienia jest zachodnia Europa, która choć wystartowała wcześniej i z lepszej bazy to również długo przejawiała to samo ciążenie ku gospodarce folwarcznej, co pierwsza Rzeplita (i wtedy może Europa jako całość do dziś pozostawałaby peryferium Azji). Zachodnia część kontynentu zdołała jednak to ciążenie przełamać, choć historycy gospodarki bynajmniej nie ustalili raz na zawsze dlaczego. Jest pewien katalog klasycznych wyjaśnień i nowych propozycji, do którego wrócę.
Książkę jeszcze czytam, więc nie mogę komentować całości, ale Leszczyński trafił w to, co najbardziej lubię w książkach historycznych, czyli pokazał mechanizmy, które pozwalają lepiej zrozumieć mechanizmy zachodzące w większej skali.
Mój główny zarzut idzie w poprzek oczekiwań wyrażonych powyżej – książka jest za długa dla casualowego czytelnika. Mam wrażenie, że część czytelników zareagowała na to w sposób racjonalny (ze swojej perspektywy) i przekartkowywała niektóre fragmenty (wrócimy do tej kwestii później). Książka obcięta o połowę, na przykład bez przytaczania in extenso wierszy o niedoli chłopskiej gorzej wyglądałaby na półce, ale byłaby chętniej czytana w całości.
Co do przeszłego położenia ziem Polskich względem centrum cywilizacyjnego, to w czasach Piastowskich cała Europa była zacofana, o czym świadczy chociażby historia zawrócenia tatarów, którzy wiedzieli, że gdzie indziej jest bogactwo. Chiny, wbrew opinii monday.night.fever, dystansowały nas wiedzą i inżynierią jeszcze w czasach bitwy pod Grunwaldem.
Nawet biorąc poprawkę na ogólną odległość Europy od centrum, Polska funkcjonowała na dalekich rubieżach świata chrześcijańskiego, o czym świadczą następujące słowa:
„Na terenie państwa pierwszych Piastów […] Dawałoby to gęstość zaludnienia na poziomie pięciu–sześciu osób na km2. […] Świadczyłoby to o bardzo niskim poziomie rozwoju gospodarczego w porównaniu do krajów zachodnich, w szczególności Francji, Włoch czy Niderlandów.“
„Zatem skoro w X w. gęstość zaludnienia państwa Piastów była wielokrotnie niższa niż gęstość zaludnienia w królestwie Roberta II Pobożnego (972–1031), władcy Francji, pokazywało to w praktyce przepaść w technikach uprawy, organizacji produkcji oraz w ogólnym poziomie rozwoju gospodarczego. Władcy Polski – podobnie jak władcy innych krajów środkowej i wschodniej Europy – przez stulecia byli biedniejszymi kuzynami potężnych monarchów Zachodu.“
Dopiero wprowadzenie osadnictwa na prawie niemieckim pozwoliło na krótko zmniejszyć dystans, z wybranymi ośrodkami porównywalnymi z Zachodem
„Gęstość zaludnienia wzrosła – do około 8,5 mieszkańca na km2 w połowie XIV w., chociaż były regiony, w których dorównywała ona zachodnioeuropejskiej (w okolicach Krakowa wynosiła nawet 30 osób, w Polsce środkowej – 20).“
(wszystkie cytaty za Adam Leszczyński. „Ludowa historia Polski“)
Rzeczywiście można wskazać czas, w którym przez ziemie polskie przebiegał obszar wpływu najbardziej zaawansowanej technicznie cywilizacji, wystarczy cofnąć się o kilka milleniów w okolice Krakowa, gdzie znaleziono pierwszy znany wizerunek pojazdu z kołami (Waza z Bronocic). Szkoda tylko, że mówimy o okresie tak historycznym, że ludzie używali jeszcze wspólnego przodka języków Indoeuropejskich (za David W. Anthony „The Horse, the Wheel, and Language“).
@Dude Yamaha
„Tak, wiem, chodziło o to że ogólnie największy power (choćby w rozumienia Portera, tego od pięciu sił) i ogólnie wartość rodzą się tam gdzie jest się blisko klienta końcowego. Można być i super poddostawcą robiącym super krytyczne rzeczy ale gdzieś inny na świecie taki jak my się znajdzie jak przyjdzie co do czego, a więź klienta z końcowym produktem (do którego swoje kontrybuujemy) już nie tak łatwo ruszyć.“
Christensen i Raynor w „Innovator’s Solution“ podają przykłady, że marża nie zależy od bliskości konsumenta końcowego, ale od wąskiego gardła technologii; w przypadku dysków twardych zależnie od czasu i podbranży bardziej opłacało się być producentem całych dysków lub tylko dostawcą głowic dla innych producentów. Gospodarz polecał kiedyś „Innovator’s Dilema”, jako wyjaśniającą przyczynę porażek gigantycznych firm, ta ma wydźwięk bardziej optymistyczny i pozwala mieć nadzieję, że wysoką wartość można generować także będąc relatywnie małym, ale bardzo wyspecjalizowanym dostawcą kluczowych podzespołów.
@t.q.
„Chiny, wbrew opinii monday.night.fever, dystansowały nas wiedzą i inżynierią jeszcze w czasach bitwy pod Grunwaldem”
Ależ oczywiście! Chiny (podobnie jak np. Kalifat Abbasydzki), padły ofiarą własnego sukcesu – skoro jest tak dobrze, to po co cokolwiek zmieniać? W opinii ówczesnych to był system doskonały, „niebiański”, a więc nie było żadnych bodźców rozwojowych, a więc układ ulegał petryfikacji (i w konsekwencji degeneracji), a w takiej sytuacji Chiny nie były przygotowane na wyzwania cywilizacyjne. Owszem, mogłyby tak trwać i trwać choćby nawet i tysiące lat – ale tylko pod warunkiem, że reszta świata również pogrążona byłaby w wiecznej stagnacji. Jednak szybka industrializacja Europy zaburzyła cały ekosystem, a wobec gwałtownych zmian ospałe Chiny okazały się bezradne (wojny opiumowe) – diabły i barbarzyńcy upokorzyli cesarstwo! Jak mawiał starożytny śląski filozof Xi Fu Bang: „jeśli przestaniesz pedałować, to spadniesz z rowerka”.
@monday.night.fever postawiłeś tutaj kilka tez z którymi muszę się bardzo nie zgodzić. Japonia nie była takim znowu strasznym zadupiem, w wielu kwestiach byli bardziej zachodni niż sarmacka Rzeczpospolita. Po pierwsze istniało silne mieszczaństwo z własną kulturą, a miasta gwałtownie się rozwijały za Tokugawów. Po drugie gdy zaczęła się epoka Meiji już od kilku wieków funkcjonowała silna władza centralna i aparat administracyjny.
Z Chinami masz dużo racji, chociaż to też trochę bardziej skomplikowane. Fairbanks twierdził, że zapaść Chin wynikała z gwałtownego przyrostu ludności dzięki opracowaniu szczepień. Było tak dużo taniej siły roboczej, że jakiekolwiek innowacje nie były opłacalne. Zresztą z perspektywy ad 2021 wygląda to na typowy cykliczny upadek Chin po, którym następuje odrodzenie.
Za to u Abbasydów sprawa była radykalnie inna, ich upadek wynikał z tworzenia armii opartej na najemnikach i niewolnikach. To generalnie tradycyjny problem wśród muzułmańskich władców stąd wzięli się mamelucy, a Osmanowie często mieli bunty Janczarów. Do tego dochodziły typowe dla każdego imperium tendencje odśrodkowe. Przeczytaj renesans Islamu Adama Meza, tam jest to dużo lepiej opisane.
@monday.night.fever
„(…) moglibyśmy sypnąć forsą i wydać więcej na badania naukowe czy stworzyć parę prestiżowych uczelni na poziomie. No ale na uniwersytetach nie gra się w piłkę…”
– „Sypnięcie forsą” to bardzo złe słowa w kontekście obecnego reżimu i ich stereotypowego Polnische Wirtschaft. Jasne, że byłoby to lepsze od stadionów (bo co by nie było?). Zgaduję, że masz jakąś sensowną wizję w głowie, ale w oderwaniu od reszty, byłaby w najlepszym wypadku prestiżowa uczelnia do produkcji wiedzy i kadry dla zachodnich firm (eksport niewolników 2.0?). W najgorszym: kolejny biały słoń. Nauka/szkolnictwo wyższe w Centrum nie pojawiły się metodą budowania domu zaczynając od dachu (trickle-down edukacja i nauka?). Jak autostrady, nauka przyczynia się do sukcesu Centrum, bo jest elementem większej działającej całości.
To też są objawy (a zarazem częściowo i przyczyny) peryferyjności:
1) Budowanie floty zaczynając od okrętu flagowego jeśli nie ma się doświadczenia w budowaniu jakiegokolwiek współczesnego okrętu.
2) Organizacyjne ADHD elit, polegające na skupianiu sił na Chwilowo Najważniejszej Rzeczy przy nieuchronnym zaniedbywaniu reszty: a to port lotniczy w Nigdzie Dolnym, a to hotel Ryugyong w Phenianie, a to uczelnia w top100. A rzeczywistość skrzeczy.
Było takie wyśmiewane hasło, że „ciepła woda w kranie”. Słusznie wyśmiewane, bo jest głupotą użycie go w propagandzie. Ale jest niezłą filozofią zarządzania: żeby drobne rzeczy/instytucje po prostu działały tak, jak w założeniu działać mają.
@Emancypacja czarnoskórych obywateli USA po II wojnie
Popatrzcie na zbiorowe zdjęcie absolwentów z roku 1948 i 1952
link to earlytelevision.org
Skąd taka różnica w udziale kolorowych uczniów?
(Mam dwie hipotezy, ale ciekaw jestem, co sądzicie)
@❡:
Oj, dawno czytałem „Monastycyzm średniowieczny”, a była tam taka ciekawostka — cystersi mieli obowiązek zagospodarowania ziemi. Co więc robili, gdy trafiali na tereny już zagospodarowane? — Wypędzali wieśniaków i pozwalali się wszystkiemu zapuścić, by zacząć od zera.
Nie wiem, czy to jak korporacja. To raczej pewne cechy religijności są dziwaczne (tak widzę analogię do krytyk Matki Teresy).
@Bardzozly
„To też są objawy (a zarazem częściowo i przyczyny) peryferyjności:”
W naszej aktualnej sytuacji dodałbym:
3) Rozwojowy autarkizm – założenie, że my tu skopiujemy zachodni rozwój we własnym zakresie, nie wchodząc w transgraniczne sieci gospodarcze, kulturowe, naukowe
Autarkizm ten promuje PiS jako ten segment naszych elit, który gorzej umie w międzynarodową współpracę. Robi to we własnym grupowym interesie, bo tylko w tych polskich państwowych spółkach budujących stępki i zarządzających łąką oni będą prezesami (a nie powiedzmy wicedyrektorami, jak mają zagwarantowane z klasowego automatu). By się utrzymać w tej roli mobilizują lud destruktywną ideologią, której symbolami są Ziobro, Macierewicz i Czarnek. Są jak owi szlachcice opisywani przez Leszczyńskiego, którzy nie mając lepszego pomysłu biznesowego niż folwark ekstraktują chłopów do oporu – PiS nie mając lepszego pomysłu niż nieefektywny autarkiczny mimetyzm rozwojowy ekstraktuje lud do oporu z kapitału społecznego poparcia, uwagi i energii. Stabilny długookresowy rozwój Polski wymaga przejścia do politycznego ekosystemu, w którym taka „strategia” nie działa. Musimy się przesunąć do rdzenia, gdzie lud szybciej, szerzej i bardziej namacalnie uczestniczy w rozdziale rozwojowych zysków i gdzie trudniej jest sprzedawać „narodowe” alternatywy. To wymaga silnej ludowej, prowincjonalnej lewicy – liberałowie do rozwojowego rdzenia przesuwają tylko miasta, pozostawiając prowincję w mniej zaawansowanej rozwojowo otulinie, czym stwarzają warunki do działania prawicowym autarkistom. Do Europy tak, ale z naszymi Radomiami!
@t.q
„Książka obcięta o połowę, na przykład bez przytaczania in extenso wierszy o niedoli chłopskiej gorzej wyglądałaby na półce, ale byłaby chętniej czytana w całości.”
@❡
„Nie ma sensu zamieszczać powszechnie znanej perspektywy.”
Leszczyński mógł spokojnie napisać lżejszą eseistyczną książkę pod tytułem np. „Kordian czy Cham? Czyja jest historia Polski”, która byłaby wykładem jego głównej tezy o szlacheckim zawłaszczeniu polskiej historii. Byłaby to kontynuacja jego wcześniejszej książki „No dno po prostu jest Polska”, czyli rzeczy koncentrującej się w obszarze ideologicznym, zajmującej się kwestią autopercepcji Polaków.
Zamiast jednak takiego lżejszego eseju, Leszczyński zdecydował się na rzecz ambitniejszą, mówiącą równorzędnie o ideologii i o leżącej u jej podstaw historii społeczno-ekonomicznej kraju. Autor mógł mieć dla takiej decyzji różne powody (książka profesorska, większy potencjał tłumaczeniowy) i mógł też zasadnie przyjmować, że posiada odpowiednie kompetencje – jego „Skok w nowoczesność” i inne rzeczy o polityce rozwojowej to pokazują. Miął też odpowiednie wzory, wśród których wydaje mi się był nie tylko Zinn, ale też np. Richard J. Evans – jego „The Pursuit of Power” (społeczna historia XIX wieku) ma nieco podobną do LHP strukturę narracyjną: indywidualne życiorysy jako asumpt do szerszych uogólnień.
Myślę jednak, że Leszczyńskiemu zabrakło niestety czasu (oraz redaktorskiego wsparcia, jak zauważa kolega konduktor_motor) na przemyślenie i przepracowanie tej bardziej ambitnej perspektywy. Komponent gospodarczo-społeczny LHP jest raczej sprawozdawczy, a niekiedy – jak starałem się powyżej pokazać na konkretnym przykładzie – mocno wybiórczy. Nieprawda – odpowiadam koledze ❡ – że o historii wsi w PRL wszystko już napisano i da się w niej tylko uwypuklić kilka anegdot o nieudanej kolektywizacji. Wspomniana przeze mnie klasa „chłopointeligentów” jest zupełnie niedostrzegana przez historyków, zakładających niesłusznie – co powtarza też Leszczyński – że chłopskie dzieci zdobywające wykształcenie znikały z pola widzenia wiejskiej społeczności. Było moim zdaniem raczej przeciwnie – owe dzieci pracujące w miejskich zawodach np. inżynierskich, nauczycielskich czy kierowniczych często kontynuowały współprowadzenie rodzinnych gospodarstw rolnych, co miało wpływ na gospodarczo-społeczną modernizację polskiej wsi (np. rodzaje zakładanych upraw), zaś w okresie balcerowiczowskiej transformacji akomodowało skutki upadków państwowego przemysłu (inżynier stawał się – okresowo lub na stałe – na powrót chłopem). Leszczyński pochylając się nad „chłopointeligentami” mógłby dostrzec w nich zjawisko istotne dla swojego głównego tematu napięcia pomiędzy dominującą narracją inteligenckich elit a perspektywą poddańczą. Istniała oto w PRL warstwa społeczna, które wchodząc powierzchownie w krąg inteligencki reprezentowała wiejską perspektywę doświadczenia życiowego i zgodnie z nią kształtowała swoje postawy i wybory – w narracji Leszczyńskiego można byłoby to określić strategią cichego oporu przeciw dominującej ideologii.
Więcej w następnym odcinku.
@mnf
„Ja rozumiem że w latach `90 terapia neolibem była pewnie uzasadniona, bo pacjent ledwo zipał, ale później trzeba było jednak przestawić wajchę i zacząć budować drugą Skandynawię a nie drugie Stany Zjednoczone”
Toteż nie ma chyba wśród nas entuzjasty neoliberalizmu. Między „całkowicie stracone lata” a „ogromny sukces Balcerowicza” jest jednak pewne spektrum.
@sa
„Najprostsza, bo wspólna dla wszystkich sprawa- pensje. Zarówno osób pracujących naukowo jak również administracji. Niskie pensje wymuszają przedkładanie dydaktyki ( płatne nadgodziny ) nad inne obowiązki, albo wprost szukanie fuch na boku.”
Dlatego tak bardzo mylą się ci, którzy piszą, że sukcesy przedwojennych matematyków brały się z tego, że matematyka jest tania. Mieli na uczelniach etaty, pozwalające im na bywanie w tych samych kawiarniach, do których chodzili autorzy bestsellerów, czołowi twórcy kabaretowi i śmietanla palestry. To TEGO brakuje dzisiejszej polskiej akademii, a nie maszyn robiących ping.
@mnf
„Typowa sytuacja: w latach `60 do szefa koncernu przychodzi generał, wyciąga pistolet i mówi „od jutra produkujecie elektronikę – bo jak nie, to cię zastrzelę”.”
To był taki kapitalizm, jak dziś w Chinach czy w Rosji (Milanovic go nazywa „politycznym”). Przychodzi ktoś w rodzaju Putina do kogoś w rodzaju Jacka Ma (w praktyce raczej oczywiście to się odbywa przez pośredników) i mówi, że jeśli twój czebol nie będzie robić tego, co my chcemy, żeby robił – to znajdziemy sobie innego figuranta-właściciela.
@pak
„Nie wiem, czy to jak korporacja. To raczej pewne cechy religijności są dziwaczne (tak widzę analogię do krytyk Matki Teresy).”
To jest jak korporacja. W korpospiku nazywamy takie sytuacje czelendżowaniem kejpiajów (kierownictwo oczekuje rezultatów – np. klikalności albo sprzedawalności prenumerat – no to dostarczamy nawet jeśli robimy rzeczy, które nam się wydają bez sensu). Korporacja swoje największe dziwactwa zawdzięcza zakonom (zakonnicy wynaleźli księgowość, ewaluację, audyt wewnętrzny itd.).
@tq
„Mój główny zarzut idzie w poprzek oczekiwań wyrażonych powyżej – książka jest za długa dla casualowego czytelnika.”
Ja też tak uważam – między innymi dlatego trochę irytowali mnie kolesie (a może to był jeden koleś?), którzy się w komciach domagali natarczywie recenzji chyba w tydzień po premierze.
@janekr
„Skąd taka różnica w udziale kolorowych uczniów?
(Mam dwie hipotezy, ale ciekaw jestem, co sądzicie)”
Tuż po wojnie „GI Joe Bill” otworzył wyższą edukację dla weteranów niezależnie od koloru skóry. Późniejsze roczniki nie miały takiego ułatwienia, miały za to niewielką motywację do transferu klasowego, bo – paradoksalnie – zbyt dobrze się wiodło i bez edukacji. Jednym z ukrytych mechanizmów uprzywilejowania klasy średniej jest to, że decyzja „idę na studia, a więc przez kilka lat będę miał ograniczone możliwości zarobkowe” przychodzi w tej klasie łatwo, bo masz wsparcie rodziców/jakąś inną poduszkę. W klasie niższej oferta „zarobisz od razu grube pieniądze na platformie wiertniczej” jest zbyt kusząca. Afroamerykanin w roku 1952 rozumował (poniekąd słusznie z jego punktu widzenia) że bardziej mu się opłaca fizyczna praca w Detroit niż studia prawnicze (i potem niepewność, czy znajdzie klientów/pracodawców ze swoim kolorem skóry).
Księgowość, audyty itd. funkcjonowały też w świecie islamu, nie przesadzałbym więc z klasztorami-korporacjami.
„To jest jak korporacja. W korpospiku nazywamy takie sytuacje czelendżowaniem kejpiajów”
I takie korporacje lewica chce zachować, tylko po uspołecznieniu?
Przekleństwem gospodarki PRL były wskaźniki, od których zależały pensje pracowników i dyrekcji. W praktyce każdy zestaw wskaźników był szybko optymalizowany w sposób sprzeczny z interesem gospodarki jako całości. (może trochę zbyt uogólniam)
@GI Joe Bill
Tak, to oczywista przyczyna. Druga chyba jest taka, że coraz wyraźniej było widać, że ta szkoła daje absolwentom konfitury.
To ogólnie mało istotne, ale ustawa się zwie GI Bill. GI Joe to taka zabawka.
@lurker
„Księgowość, audyty itd. funkcjonowały też w świecie islamu, nie przesadzałbym więc z klasztorami-korporacjami.”
Bo też i nasze centrum podpatrywało i kopiowało różne ich wynalazki, że przypomnę al-gebrę, al-gorytmy, al-chemię, al-embik itd.
@janekr
„I takie korporacje lewica chce zachować, tylko po uspołecznieniu?”
Lewica ma różne nurty, ale socjaldemokratyczna raczej tak.
„W praktyce każdy zestaw wskaźników był szybko optymalizowany w sposób sprzeczny z interesem gospodarki jako całości.”
W kapitalizmie też tak jest. Kryzys z roku 2008 wywołały banki, których zarządy realizowały swoje wskaźniki. Te wskaźniki powinno narzucać częściowo państwo, a częściowo pracownicy korporacji.
@”Sypnięcie forsą”
No więc niestety ale szereg problemów, jak już zauważyli przedpiścy to właśnie kwestia dystrybucji zasobów – zamiast na propagandę w telewizji czy jachty narodowe to na naukę czy coś innego, sensownego. Przy czym należy się pogodzić właśnie z tym że jest się średniakiem.
Nie ma sensu budowa na siłę jednej czy nawet kilku kilku prestiżowych uczelni (or compatibile) gdy jak zauważył Bardzozły, reszta bieduje. Zamiast myśleć o polskim Noblu, lepiej myśleć zachowaniu regionalnych uczelni na porządnym poziomie i przyzwoitych warunkach pracy dla nauczycieli w szkołach podstawowych i średnich. Bo polski Nobel nijak nie przełoży się na powiatowe czy wojewódzkie kadry urzędnicze choćby.
To samo z innymi symbolami prestiżu i potęgi – desperacka imitacja ma jedną istotną kwestię. Bardzozły wspomniał o pewnym okręcie – zgaduję ze chodzi o festiwal absurdu p.t ORP Ślązak. Okręt którego historia obejmuje m.in próby – to nie żart – budowy beznakładowej (serio) – bo pieniądze zabrano na inne symbole prestiżu. Zamiast pogodzić się że sorry ale nie ma na to forsy, więc marzenia o siedmiu okrętach (marzenia, na oficjalny papier nikt tego nie odważył się przenieść) należy odesłać do krainy marzeń albo faktycznie dopilnować takich drobiazgów jak ten, że ciężko się buduje okręt w stoczni w stanie upadłości.
Ofiarą takiego podejścia padły inne programy, z różnym skutkiem. Czasem kończyło się na zabawnej makiecie (miłośnicy #rapiery pamiętają może PZL-230), czasem na zmarnowaniu kasy i ludzi (program Iryda) czasem na średnio udanych owocach (typu Sokoły które są jak luksusowe samochody – każdy inny a przynajmniej każda z serii po kilka sztuk, co kończyło się zakazem odbywania lotów przez jedną osobę tego samego dnia na egzemplarzach z różnych serii).
Tych śmieszno – strasznych problemów w przemyśle lotniczo – zbrojeniowym, nie było by prawdopodobnie przynajmniej nie w takiej skali gdyby faktycznie skoncentrowano stabilne finansowanie na kilku programach i ciągnięto finansowanie przez lata a nie przez okres gdy jeden czy drugi decydent miał akurat lepsze dojścia i mógł wyszarpnąć ile się da dla swojego udzielnego księstwa.
Efektem byłoby nie wyjście z pół-preyferyjności ale specjalizacja w jednej czy 2-3 niszach.
@sfrustrowany_adiunkt
Kiedyś policzyłem, że za pieniądze wydane na Ślązaka można było wybudować w każdym mieście wojewódzkim CN Kopernik i jeszcze by na dwa takie zostało (opierałem się na kwotach z artykułów prasowych z okresu kiedy wchodził do służby). Przeliczyłem to też zgrubnie na szpitale i laboratoria szkolne, ale już nie pamiętam wyników (poza tym, że były przygnębiające). To jest skala marnotrawstwa na które nawet nie zwracamy szczególnej uwagi jako społeczeństwo.
@Nankin77
„Japonia nie była takim znowu strasznym zadupiem, w wielu kwestiach byli bardziej zachodni niż sarmacka Rzeczpospolita. Po pierwsze istniało silne mieszczaństwo z własną kulturą, a miasta gwałtownie się rozwijały za Tokugawów. Po drugie gdy zaczęła się epoka Meiji już od kilku wieków funkcjonowała silna władza centralna i aparat administracyjny”
Tu dotykamy zasadniczego problemu: jak mierzyć i porównywać takie rzeczy jak „Ciemnogród Index”? (for the record – dla mnie te wszystkie śmieciowe zestawienia typu „Mercer’s Quality of Living” itp. to powód do beki, nie będę tu już rozwijał dlaczego). No cóż, musimy po prostu przyjąć, że i Polska i Japonia to były zacofane, oparte na wyzysku kraje pół-niewolnicze. I u nas, i u nich był brutalny feudalizm, dosyć wysoki poziom życia elit, szalało warcholstwo itd. (zależy też, które okresy ze sobą porównujemy). Oczywiście nie byli zadupiem *totalnym*, ponieważ wiele rozwiązań kopiowali od Chińczyków, wówczas stojących na wysokim poziomie rozwoju; niemniej w oczach silniejszych sąsiadów byli po prostu wiochą na odludziu (tak jak Meksyk patrzy powiedzmy na Jamajkę). Aparat administracyjny? Fakt, u nas w większości nie było silnej władzy centralnej. Silne mieszczaństwo? Spójrz na mapę, to zobaczysz dlaczego. Tam nie ma wiele obszarów nadających się pod rolnictwo, a nawet pod zabudowę (większość Japonii to bezużyteczne skały), co siłą rzeczy wywoływało silną koncentrację ludności. My w Polsce mieliśmy ten luksus (albo przekleństwo!), że – do pewnego momentu – miejsca było aż za dużo (ktoś wyżej wspomniał o śmiesznie niskim zagęszczeniu ludności, wyłączając Kraków) i rolnictwo mogło hulać. U nas po prostu nie było impulsu do rozwoju miast.
„Za to u Abbasydów sprawa była radykalnie inna, ich upadek wynikał z tworzenia armii opartej na najemnikach i niewolnikach”
Jak w wielu innych przypadkach, tam też w pewnym momencie poziom życia był już tak wysoki, że elitom zaczęło się nudzić i rozpoczęły te swoje dworskie gierki, spiski i intrygi na całego, zupełnie zaniedbując zarządzanie państwem. Podobnie jak we Włoszech, elity zamiast zarządzaniem zajęte byli spiskami i truciem konkurentów do tronu. Rozpoczęto kanibalizację (rozkradanie) państwa, ponieważ najemnicy kosztują, a za coś trzeba ich było wynająć. Procesy odśrodkowe? Oczywiście, ale to nieodłączna cecha wielkich imperiów – w Chinach funkcjonuje takie powiedzenie, że w pałacu rządzi cesarz, a w naszej prowincji panem i władcą jest jakiś Xi-ński. Władcy godzili się z tym – a niech sobie tam wasal robi na zadupiu co chce, byle przynosił mamonę do królewskiego skarbca; im więcej, tym lepiej.
@s.trabalski
Żeby było jeszcze śmieszniej i straszniej, to nie jest pierwszy raz gdy popełniamy taką wtopę. Za czasów Układu Warszawskiego polską niszą były okręty desantowe (także dla ZSRR), rozpoznawcze, obrony przeciwminowej, patrolowce i podobne. Próba wyjścia poza tą niszę zakończyła się kiepsko, takim Ślązakiem PRL-u był Kaszub (korweta) który…miał niemiłą przygodę podczas wodowania – skończyło się pięknym wizualnie okrętem, ale jedynym w swoim rodzaju i niedozbrojonym.
III RP powtórzyła ten błąd a jak się okazało jak już ruszyliśmy z programami przeciwminowymi to efekty były…niezłe, wręcz wychodzi nam polska specjalność w NATO (z dobrym networkiem zawodowym dodam), tylko znów pojawia się kwestia środków (znów wraca kwestia nauki także) . Nie mielibyśmy 7 korwet z polskich stoczni ale byłyby przyzwoite i być może eksportowane do paru państw NATO okręty i systemy wykrywania/zwalczania min. To samo można wskazać w każdym innym obszarze #rapierów – zamiast porywać się z motyką na słońce w imię snów o potędze, iść w niszowe średniactwo. Tam gdzie cudem się to udaje, znów efekty są niezłe.
@sfrustrowany adiunkt
„to właśnie kwestia dystrybucji zasobów – zamiast na propagandę w telewizji czy jachty narodowe to na naukę czy coś innego, sensownego (…) To samo z innymi symbolami prestiżu i potęgi – desperacka imitacja ma jedną istotną kwestię (…) pieniądze zabrano na inne symbole prestiżu”
No i CPK czy inne Mierzeje to jest casus biedaka, który kupuje największą plazmę po to „żeby sąsiadom gul skoczył”. Kiedy Putin organizował te swoje igrzyska w Soczi za zylion dolarów, dziennikarze pytali dlaczego Rosja ładuje pieniądze w jakieś bzdury w sytuacji, kiedy kilkadziesiąt procent szkół na prowincji nie ma tak elementarnego urządzenia sanitarnego jak spłukiwany wodą kibel. Wspomniana już Korea Południowa zawdzięcza swój dobrobyt m.in. właśnie temu, że jest krajem pozbawionym „białych słoni”, bo do pewnego momentu po prostu nie miała pieniędzy na przepalenie: Seul wygląda jak gigantyczny Ursynów do sześcianu, bo zamiast wypasionej zabudowy dla nielicznych, masowo stawiano tam najtańsze bloki dla każdego (takie pałace jak ten z filmu „Parasite” to synonim wprost niewyobrażalnego luksusu). Mało tego – resztki tradycyjnej zabudowy, która jakimś cudem przetrwała wojnę, w latach `60 z premedytacją tam wyburzono!
„Nie ma sensu budowa na siłę jednej czy nawet kilku kilku prestiżowych uczelni (or compatibile) gdy jak zauważył Bardzozły, reszta bieduje”
Białym słoniem było właśnie otwieranie uczelni w jakichś Pierdziszewach (tak jak teraz każdy Radom chce mieć lotnisko i filharmonię). No, ale skoro już tam stoją…
@WO
„Mieli na uczelniach etaty, pozwalające im na bywanie w tych samych kawiarniach, do których chodzili autorzy bestsellerów, czołowi twórcy kabaretowi i śmietanka palestry”
– Co było raczej wypadkową taniej siły roboczej pracującej w lokalach i w ogóle dysproporcji zarobków. Jeśli wierzyć rodzinnym przekazom ustnym, to nauczyciel prowincjonalnej szkoły powszechnej zarabiał fortunę – tj. w porównaniu z gotówką, jaką widywali chłopi.
Bardzo dobre zarobki są potrzebne tam, gdzie nie ma dobrze funkcjonującej całej reszty. Jeśli otoczenie wymaga wykładania dużych pieniędzy przy każdym życiowym zawirowaniu, to pensja typu „zajmij się tylko swoją pracą i nie kombinuj na boku” musi być z automatu wyższa. Działające mniej efektowne rzeczy robią dobrze wszystkim.
@sfrustrowany_adiunkt
Okręt był przenośnią, z wzięciem dosłownie w opcji.
Szkolnictwo podstawowe jest rzeczywiście lepsze na pierwszy ogień (w tym może i przygotowanie zawodowe nauczycieli szkół podstawowych). Zwłaszcza, że w odróżnieniu od Nauki przez N, nie trzeba wydawać na maszyny robiące ping (niechybnie produkowane w Centrum, ale nie u nas).
@Gawron/Ślązak
UcZciwie mówiąc to celem projektu było stworzenie klasy tego okrętów, budowa seryjna i eksport, czyli uratowanie Stoczni Marynarki Wojennej. I nawet pewnie miałoby to jakieś szanse przy innej skali okrętu (o ile dobrze pamiętam, początkowo miał być mniejszy ale trafił się ten kadłub u germańskich oprawców…) i jakiejś konsekwencji. W sensie że nie budujemy toto przez dwie dekady, z paroma zmianami koncepcji w locie i np. bakructwem stoczni (bo zrezygnowano z ratowania). Czyli znajomy pierdolnik wynikający z tego że projekt trwa dłużej niż jedną kadencja.
Mam głębokie obawy, że ewentualne odgórne rozkręcanie światowej klasy uczelni skończyłoby się tak samo. Więc jak już przepalać kasę, to lepiej dosypać do systemu. Albo wymyślić coś w stylu PRLowskich tysiąclatek.
@s.trabalski
Dokładnie – gdybyśmy ruszyli z czymś łatwiejszym, niech to byłyby niszczyciele min czy patrolowce czy cokolwiek prostszego (warto przypomnieć że już w 2001 były w programie modernizacji technicznej ujęte niszczyciele min, nawet kryptonim był ten sam czyli Kormoran) było by to lepszym wyjściem niż bieda – korweta na najtańszej opcji z rodziny MEKO. A tak..no cóż efektem 20 lat męczarni była ceremonia wodowania (wzruszająca na swój sposób, bo pierwsza od dwóch dekad ), okręt efektownie prezentujący się na zdjęciach i…nic więcej.
Więc z tych powodów, zgadzam się że i w nauce czy edukacji więcej niż „polski Nobel” zrobiłoby właśnie podniesienie pensji nauczycielskich aby wyeliminować selekcję negatywną i sięganie po emerytów czy wspomniane wyżej drobne a pomocne zmiany na uczelniach.
@Bardzozly
„Bardzo dobre zarobki są potrzebne tam, gdzie nie ma dobrze funkcjonującej całej reszty”
Widzę młodych, zdolnych studentów, których staram się zachęcać by szli ścieżką naukową i…no cóż, wybierają zachód albo co najmniej inną drogę. Bo jednak wysokość wynagrodzenia ma znaczenie. Oczywiście, są znane przypadki gdy bodziec niematerialny ma znaczenie – ale to musi być Bardzo Duża Sprawa. Porównywalna, powiedzmy z programem Apollo („Failure is not an Option” Kranza daje tu ciekawy portret środowiska kontrolerów misji tamtych czasów)
Póki co, pieniądze jakie otrzymuje się na stanowisku adiunkta zgodnie z ustawą to minimum 4680 zł brutto. To jest porównywalne z zarobkami kierowców czy motorniczych w komunikacji miejskiej, zwłaszcza tymi osiągalnymi po kilku latach pracy.
@zarobki
Wysokosc zarobkow, obok kultury i organizacji pracy, maja pierwszorzedne znaczenie. Place w akademii nie beda nigdy tak wysokie jak w przemysle, ale nie powinno byc tak, ze doktorant w Niemczech zarabia (w przeliczeniu) wiecej niz profseor w Polsce.
@sfrustrowany_adiunkt,
Kaszub/Gawron/Ślązak,
Tragizm sytuacji polega na tym że Kaszub nie wziął się 'z powietrza’, tylko z trzech (!) dekad studiów, prac konstrukcyjnych i przymiarek do budowy okrętów bojowych w Polsce. Zaczęło się w drugiej połowie lat 50-tych, jako projekt zastąpienia okrętów radzieckiego projektu 122bis*. Wyszedł Kaszub, który nie był nawet taki zły, niedozbrojenie wyszło z uwagi na ogólny rozpad końca lat 80-tych, w planach było rakietowe OPL.
Potem znowu dekada prac i w sumie okręt podobny do Kaszuba, koncepcją i wielkością, tylko w nowoczesnym wydaniu.
Nawet racjonalna decyzja zapadła żeby kupić licencję z Niemiec (fakt do którego niespecjalnie się lubią przyznawać ani niemieccy ani polscy stoczniowcy). Tylko, tradycyjnie, zabrakło konswekwencji, zabrano środki bo ważniejsze było utrzymywanie/remontowanie sprezentowanych dwudziestoletnich fregat, zaczęły się awantury afgańsko-irackie, no i wyszło jak wyszło. Porażka ponad podziałami politycznymi, przez te dwie dekady MON zdążyli obsadzać prawie wszyscy.
Jak patrzę na historię PMW za ostatnie 100 lat, to najlepszy były dwie decyzje.
Obie nie były związane z okretami: przed wojną bateria cyplowa, po wojnie zakup rakiet NSM. I tak powinniśmy trzymać. Koszt nieduży, efekt znaczący. Trudno, że mało romantycznie.
*W połowie lat 90-tych zostały nieźle opracowane, dobrze zachowane materiały archiwalne.
@bogdanow
To jest jakieś fatum – wspomniane przez Ciebie próby budowy okrętów bojowych w Polsce przyniosły efekty…kiepskie. proj. 912M czyli rodzime ścigacze ZOP w latach siedemdziesiątych prezentowały poziom niewiele odbiegający od przestarzałych już wówczas 122bis (czyli de facto nie odbiegający od II wojny), potem Kaszub, potem okręty rakietowe przez lata bez rakiet (Orkany). Tylko kutry 918M jakoś trzymały poziom, ale to były tylko kutry, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Powód jest dość prosty – wkraczamy już w skomplikowane konstrukcje, wymagające kasy ale i sieci powiązań. Tego nie zmienią najlepsze chęci, zwłaszcza jeśli chęci mają swój horyzont. A niestety – to też jest pewna smutna część tej układanki – horyzontem ambicji kadrowych był pewien gmach przy ulicy Waszyngtona (czyli dowództwo MW) a nie gmachy w Warszawie (Sztab generalny i inne miejsca gdzie trwa walka o budżet). Trzymają się analogii nie – rapierowych – przez długie lata MW była taką, prestiżową ale mimo wszystko prowincjonalną uczelnią z ograniczonym zasięgiem powiązań z innymi. Najpierw wymuszono pewne formy współpracy (pre-1989) a potem…no cóż, w większości, poza nielicznymi nie umiała się odnaleźć konsumując dawne zasoby. tak jak zwijająca się uczelnia wyprzedawała budynki, tak kasowano całe dywizjony aż w końcu zostały smutne pozostałości dawnych lepszych czasów.
Ironią losu jest to że w tym samym czasie jeden wydział tej uczelni, oficjalnie pomocniczy poszedł drogą całkiem racjonalnej modernizacji potencjału i kadrowego i sprzętowego. Ale to jeden z niewielu jasnych punktów na tle, a wręcz oderwany od całości No i wyrósł od nowa „wydział rakiet” jak już zauważyłeś, znów z ograniczeniami otoczenia – znów, dają się odczuć konsekwencje braku konsekwencji (czyli sensownego rozpoznania i wskazywania celów dla rakiet NSM – którego na czas W nie ma, jest ersatz w postaci Bryz).
„wspomnienie z czytania Jasienicy jako „prawdziwej Historii”, przez wielkie pH”
A wszak sam Jasienica napisał, w Polsce Piastów OIDP, że „to są zwyczajne eseje”.
Swoją drogą ciekawe, że o pracy historycznej, napisanej przez historyka, wypowiadają się głównie nie-historycy i uchodzi to za coś dobrego, ba – za równie cenny głos. Podobnie na tematy historyczne wypowiadają się u nas socjolodzy (wiem, istnieje socjologia historyczna), psychologowie itd., a ich głos uchodzi za równie istotny. Tymczasem pomyślmy, co by było, gdyby nie-lekarze zaczęli wypowiadać się w mediach o medycynie. Przepraszam – już to robią.
@Lurker z AoW
Porównywanie nauk ścisłych do humanistycznych prowadzi do takich właśnie manowców. Fizyki jądrowej nie uprawia się w celu jej popularyzacji. Historiografię między innymi jednak także właśnie po to, żeby wpływała na to, jak społeczeństwa postrzegają swoją historię. Dlatego fizyk jądrowy może olewać to, że tylko kilkanaście osób przeczyta i zrozumie jego publikację. Historyk już niekoniecznie.
@sheik.yerbouti
z całym szacunkiem nie lekceważyłbym pomp insulinowych bo współczesne pompy to multidyscyplinarne urządzenia powstałe dzięki dziesiątkom doktoratów i patentów. Od napędu elektrycznego (sterowalne, energooszczędne silniczki podające od 0,025*0,01 ml insuliny) po biotechnologiczne czujniki glukozy (non-stop w ciele) po algorymy sterowania symulujące ludzki organizm i decydujące o podaniu lub zatrzymaniu insuliny czy podaniu glukagenu (już niedługo).
Więc jest to praca dla połowy Politechniki i 1/4 Uniwersytetu.
I ponownie z całym szacunkiem prędzej PMM zaprojektuje polski samochód elektryczny czy prom niż pompę insulinową. O komercjalizacji nie wspomnę.
Istnieje też popularyzacja nauk ścisłych. Jednak nie uważamy głosów opartych o takie prace popularyzatorskie za równe głosom fizyków, chemików itd. W przypadku historii jednak nie widać tego rozróżnienia.
Osobiście podejrzewam, że kluczem jest tu matematyka i „wzory”, których niektórzy boją się jeszcze od czasów podstawówki i stanowią pewną zaporę. Niestety, znacznie łatwiej udawać – przed sobą i innymi – wiedzę historyczną.
@lurker
„W przypadku historii jednak nie widać tego rozróżnienia.”
Tylko jeśli chodzi o historiografię – ale już nie, powiedzmy, sfragistykę.
@Cuauhtemoc.Manas
„I ponownie z całym szacunkiem prędzej PMM zaprojektuje polski samochód elektryczny czy prom niż pompę insulinową. O komercjalizacji nie wspomnę”
A ja ponownie przypominam, że istnieją od lat polskie przedsiębiorstwa z sukcesem produkujące innowacyjne dynksy tego typu (jak zacznę być zbyt szczegółowy, mogę za dużo ujawnić z pogaduszek dziadersów przy single malice). Proszę samemu spróbować poszukać.
Nie no, istnieją np. popularne książki numizmatyczne. O sfragistyce też widziałem prace raczej popularne, choć akurat nie w Polsce. Oczywiście jednak więcej jest różnego pitu-pitu w przypadku historiografii. Nie wiem jednak, jak się to ma do wypowiedzi pseudo-ekspertów – jeśli są o historiografii, to są ok, a jak na inne tematy, to już nie? Nie-specjaliści oczywiście mogą i powinni l książkach dyskutować, nie mają jednak często narzędzi do weryfikacji podanych tam informacji.
@WO
„Bo też i nasze centrum podpatrywało i kopiowało różne ich wynalazki, że przypomnę al-gebrę, al-gorytmy, al-chemię, al-embik itd.”
Jako wielki fan Pratchetta (co m.in. widać po nicku) bardzo szanuję ten kryptocytat.
@sfragistyka
Dopiero od Le Carre’a dowiedzialem sie, ze funkcjonariusze Stasi mieli indywidualne stempelki do woskowych pieczeci (Petschaft). Cool. Natomiast sam design – taki sobie.
@Czebole
Pierwszy chiński akurat wziął i upadł. Przypominam: one są tam łącznie zadłużone na 160% PKB. To nie jest tak, że w Chinach grawitacja nie obowiązuje…
link to amp.cnn.com
@sfrustrowany_adiunkt,
To fatum jest nawet dalej idące.
W IIRP przygotowania do budowy niszczycieli wykończyła właśnie wojna, a nie coś innego (jakiś czas temu wyszła świetna książka w temacie, doskonale udokumentowana i ładnie wydana, polecam).
@awal Pierwszy chiński akurat wziął i upadł.
Dla NZZ to na tyle ważna informacja, ze puścili ją natychmiast w powiadomieniu push. Ale wszystko zostanie w chińskich rękach, nie ma obaw, majatek kupi ktos minimalnie mniej zadluzony.
@sheik.yerobouti
“Ale wszystko zostanie w chińskich rękach”
Raczej wątpię, oni wyprzedawali aktywa od 3 lat temu kto chciał kupić: udziały w linii lotniczej kupił Temasek (Singapur), udziały w Hiltonie – czterech obleśnych Teksańczyków. Teraz też raczej, poza samą linią, ostatecznie tak będzie. Inne czebole w kolejce do restrukturyzacji: Anbang, Fosun, Wanda
@sfrustrowany_adiunkt
„pieniądze jakie otrzymuje się na stanowisku adiunkta zgodnie z ustawą to minimum 4680 zł brutto. To jest porównywalne z zarobkami kierowców czy motorniczych w komunikacji miejskiej, zwłaszcza tymi osiągalnymi po kilku latach pracy”
– Nieszczęśliwie dobrany przykład. Porównałeś z zawodami wymagającymi dużej sprawności psychoruchowej, dużej stałej koncentracji, obarczonych dużą odpowiedzialnością, w wymuszonej pozycji ciała, wykonywanych również w niedziele/święta a często w dzikich godzinach. No i kierowca miejskiego autobusu będzie tyle zarabiał raczej w większym i bogatszym mieście.
Tu chyba, podobnie jak w służbie zdrowia, bardziej palącym problemem od zarobków po -nastu latach są zarobki na starcie. A ból portfela na wszystkich szczeblach kariery byłby łagodzony przez dobrze działające Wszystko Inne: od braku konieczności kupowania specjalistycznej literatury z własnej kieszeni aż po faktycznie działającą służbę zdrowia. Ta metoda zapewniania spokojniejszego życia ma też zaletę, że jest równościowa (bo z Wszystkiego Innego korzystają też inni) i nie kłuje w oczy, więc jest łatwiejsza do sprzedania politycznie. Bo przecież i największego zwolennika dobrego finansowania nauki wuj strzeli, jak się dosypie do wynagrodzeń ładnie utytułowanym „naukowcom” od potwierdzania krwawiących hostii czy siania teorii spiskowych.
@Bardzozły
Tylko że zaczynając od nieszczęśliwie dobranej argumentacji – pracownicy naukowo – dydaktyczni (a takich jest większość) pracują także w weekendy. Bo większość uczelni prowadzi studia zaoczne. Dalej, motorniczy tramwaju kończąc pracę przekazuje pojazd/odstawia na zajezdnię. Jasne że może się zdarzyć stresująca sytuacja – wypadek czy „near miss” a taki sfrustrowany adiunkt niestety ale zabiera pracę do domu. Fun fact: jedyny mierzalny (i rozliczany) czas pracy to same godziny zajęć dydaktycznych, wszystko inne jest niemierzalne gdyż ustawowo obowiązuje zadaniowy tryb pracy.
Ale co ważniejsze, nawet w idealnym socjaldemokratycznym społeczeństwie, wykonywanie pracy kierowcy czy motorniczego będzie wiązać się z odbyciem stu kilkudziesięciu godzin (licząc łącznie: kat B + D lub kurs motorniczego). Praca naukowa oznacza że trzeba skończyć studia II stopnia (chyba że Diamentowy Grant…ale to wyjątek) i poświęcić 3-5 lat na studia doktoranckie – czyli tak lekko licząc średnio wychodzi…dziewięć lat. I teraz zaczyna się zabawa. Bo motorniczy czy kierowca te 4 tysiące dostanie na starcie w dużym mieście, a adiunkt dostaje mając za sobą już co najmniej kilka lat doświadczenia (mierzonego publikacjami czy dydaktyką).
A jakoś warunki kredytowe czy ceny w sklepach są te same. A siewcy teorii spiskowych to mimo wszystko margines – tak jak powiedzmy, pijani kierowcy autobusów.
@Bardzozly,
(Znajomy) motorniczy* tramwaju w jednym z największych miast Polski wystawia fakturę na ok. 6k, ale właśnie, nieprzyjemne godziny no i działalność gospodarcza (najstarsi mają jeszcze etaty, ale nowo zatrudniani, wyłącznie DG), przy kompletnym braku szans na awans**, a żeby zmienić pracę w ramach zawodu to trzeba się przenieść do innego miasta.
Mój ulubiony David Lodge, napisał kiedyś sympatyczną powieść 'Zamiana’, porównującą (m.in.) żywot akademika amerykańskiego i brytyjskiego. Brytyjski ma dość słabe warunki domowe (zarobki!), ale nadrabia to świetnymi warunkami w pracy – poczynając od gabinetu.
*Żeby było zabawniej, ma dyplom inżyniera. Zajdel się przypomina.
**Awans. Jest dużo zawodów gdzie się słabo zarabia na początku, a pieniądze przychodzą, na rozmaite sposoby – czasem pośrednie, z doświadczeniem. Generalnie, to są często zawody klasy średniej (lekarze, prawnicy, itd).
—
Jeszcze nawiążę do tych Gawronów. Mogliśmy je spokojnie zbudować, w całej serii. Wystarczyło wybrać że budujemy Gawrony, a dać sobie spokój z jednoczesnymi fregatami (OHP) i okrętami podwodnymi (Kobbeny).
Wracam do tego, bo ilustruje świetnie nieustanne odbijanie się od ścian naszego wahadła: albo narzekanie na kompletną beznadziejność, albo brak akceptacji że owszem na pewne rzeczy nas stać, ale nie na wszystkie i żeby mieć coś sensownego, to trzeba wybrać jedną i tylko jedną z kilku opcji.
@bogdanow
„Generalnie, to są często zawody klasy średniej (lekarze, prawnicy, itd).”
Bo też po raz kolejny przypominam (nawet pod tą notką już to pisałem!), że główną barierą awansu z klasy ludowej do średniej jest to, że w ludowej znośne pieniądze mogą być już na samym początku, a w średniej trzeba na nie czekać ładne parę lat. W świecie akademickim nawet 10. W praktyce więc na taką opóźnioną gratyfikację stać tych, którzy już mają jakąś poduszkę w postaci wspierającej rodziny z klasy średniej, która szanuje ten wybór potomka. W ludowej młody człowiek częściej słyszy coś w stylu „masz już 18 lat, radź sobie sam”.
@sfrustrowany_adiunkt,
„motorniczy tramwaju kończąc pracę przekazuje pojazd/odstawia na zajezdnię.”
Wiekszość dni kończy się tak że kończy się kursy na ostatnim przystanku, trzeba zajechać na zajezdnię, a żeby to zrobić trzeba rozwiązać problem np. nietrzeźwych pasażerów, bezdomnych itd (na zajezdnię z nimi nie wolno). Można zadzwonić po Straż/Policję, ale wtedy trzeba czekać. Można radzić sobie samemu, ale to oznacza rozmaite ryzyka prawne i fizyczne, itd.. Opóźnienia w zdawaniu tramwaju wiążą się z karami finansowymi… (DG, więc nie ma ograniczeń kodeksu pracy).
„wykonywanie pracy kierowcy czy motorniczego będzie wiązać się z odbyciem stu kilkudziesięciu godzin” vs. studia + doktorat.
Tak, ale za te uprawnienia trzeba wyłożyć kasę z własnej kieszeni, to są grube tysiące złotych (6,2 tys. zł za sam kurs + koszty dodatkowe -> badania, egzaminy).
Studia są za darmoszkę, ba stypendium naukowe mozna mieć (BTDT), doktoranckie podobnie (stypendium wyższe).
Przepraszam za komcia pod komciem, ale akurat bardzo blisko do źródła wiedzy, więc uznałem że się podzielę.
@Bogdanow
„Tak, ale za te uprawnienia trzeba wyłożyć kasę z własnej kieszeni, to są grube tysiące złotych (6,2 tys. zł za sam kurs + koszty dodatkowe -> badania, egzaminy).”
Tylko że jeśli się chce iść w naukę, to wychodzi kwestia kupowania za własne pieniądze książek czy innych niezbędnych rzeczy (np. finansowanie z własnej kieszeni udziału w konferencjach). Stypendium nie wszystko pokrywa bo za coś trzeba żyć. W przypadku pracowników komunikacji miejskiej zdarza się że to pracodawca sponsoruje kurs – oczywiście warunkiem jest lojalka i niższa pensa, ale papier zostaje i po jakimś czasie można zmienić pracę.
„Wystarczyło wybrać że budujemy Gawrony, a dać sobie spokój z jednoczesnymi fregatami (OHP) i okrętami podwodnymi (Kobbeny).”
Sęk w tym że i OHP i Kobbeny wzięto po taniości, zakładając że za kilka lat zastąpi je coś innego. Zwłaszcza OHP wzięto po to aby można było wysłać ludzi do zespołów NATO aby tam nabyli praktyki we współdziałaniu zanim…no właśnie zanim przyjdą korwety. Oczywiście można dyskutować o sensowności (OHP mają śmigłowce pokładowe, na Ślązaku od początku zakładano tylko lądowisko i teraz co najwyżej małego bezzałogowca można by dokupić). I może, może by się udało mieć nawet te wymarzone siedem gdyby
1) Finansowanie było stabilne (coś jak lotnicy i program wsb/ F-16) i program byłby realizowany konsekwentnie. A nie: jeden okręt na pewno, drugi w opcji, potem „a po co nam to” a potem „trzy okręty obrony wybrzeża” (bo korweta była słowem zakazanym) i trzy „okręty patrolowe z funkcją zwalczania min”. Niechby były trzy czy cztery, to już by było…cokolwiek.
2) Zamiast próbować budować wszystko własnymi siłami. Fun fact: to na stocznię spadła rola integratora ale i zamawiającego systemy – coś co zadziałało przy „plastikach” (małe trałowce proj. 207) według reguł jeszcze z PRL nie mogło zadziałać w realiach III RP. gdyby ograniczyć się tylko do budowy kadłubów pod kierunkiem zagranicznego dostawcy okrętów, stopniowo zwiększając udział – jak to robiło wiele państw, może by się udało.
@bogdanow
„Przepraszam za komcia pod komciem, ale akurat bardzo blisko do źródła wiedzy, więc uznałem że się podzielę.”
Ależ bardzo proszę, by all means!
@sfrustrowany_adiunkt,
Stabilne finansowanie, no właśnie. Skąd to finansowanie miało być? Budżet MW nie jest z gumy.
Cała reszta manewrów z tego się brała, np. próba rozbicia programu na trzy takie, a trzy takie, brało się z zauważania że najwięcej kosztów generuje nie kadłub, a systemy uzbrojenia, więc 'patrolowce’ miały być tańsze (bo z mniejszą ilością uzbrojenia). Natomiast pomysł na 'funkcję zwalczania min’ miały skanibalizować budżet na dedykowane niszczyciele min. To oczywiście nie wyszło.
Szczegóły kontraktu, uważam że nie były istotne. Konstrukcja była na licencji, z integracją nie było problemów, poza ciągłym brakiem kasy na kupowanie uzbrojenia i kontynuowanie budowy.
Co należało (co ja bym zrobił)?
Wziąć OHP, dać sobie spokój z Gawronami i Kobbenami. Skoncentrować się na budowaniu prostych patrolowców i trałowców (mieliśmy kompetencje). Przestać udawać że nas stać na okręty podwodne, i samodzielną budowę większych okrętów we własnych stoczniach. Zobowiązania NATO obsługiwać OHP, obronę wybrzeża środkami lądowymi (to akurat zostało nieźle zrobione poprzez zakup NSM), kontrole strefy ekonomicznej prostymi patrolowcami.
Dzisiaj (ale ten proces powinien wystartować parę lat temu najpóźniej), przygotowywać się do zastąpienia OHP dwiema kolejnymi, tym razem nowymi, ale prostymi (w rodzaju Typ 31 lub FTI) fregatami, kupionymi po prostu za granicą.
Zgadzam się że jedną z większych słabości projektu Gawrona był brak hangaru. Niemcy tego kompletnie nie przemyśleli, na ich K 130 jest podobnie. Drugą był przefajowany napęd. Generalnie, nie jestem fanem tego projektu, ale on akurat był kupiony na zewnątrz, u uznanego dostawcy.
@kupowanie książek przez naukowców,
No to kolejna ciekawostka. Tramwaje są różne. Jak się ma DG (etatowcom to zapewnia pracodawca, ale to wymierający gatunek), to trzeba płacić za kursy obsługi konkretnego typu tramwaju. Jak się nie ma szkoleń na więcej typów, to dostaje się zamówienia na mniej godzin tramwajady.
@wo, awans klasy ludowej
Tutaj są jeszcze dwa szczegóły, oba na literę 'G’.
Genderowy. Nieźle płatne prace w klasie ludowej są dużo latwiej dostępne dla mężczyzn.
Geograficzny. Dużo łatwiej utrzymać potomka mieszkającego z rodzicami podczas studiów, niż takiego który pochodzi z prowincji i musi się przenieść na studia do miejskiego ośrodka akademickiego.
@A propos stanu naszych powiązań z centrum. Przed świętami małą sensację wzbudziła wizyta w Warszawie Elona Muska. Właśnie niedawno się okazało o co chodziło. „…And, according to recent tweets from Elon Musk, both Cyberpunk 2077 and The Witcher 3 will be available to play in the car soon.”
„The car” w tym cytacie to najnowsza wersja flagowca Tesli, modelu S wersja Plaid.
@Anegdoty opowiadane przy single malt.
Kolega z klasy z ogólniaka, jest współwłaścicielem niewielkiej firmy technologicznej. Mają oddział w Niemczech, dostarczają wysoko wyspecjalizowane urządzenia do testów dla firm znanych powszechnie. Urządzenia do kluczowych procesów w bardzo zaawansowanych procesach technologicznych.
Takich przykładów jest więcej. Sieć takich powiązań buduje się przez pokolenia. Gdy jest rzadka – jesteś na dalekich peryferiach. Gdy jest średnio gęsta – jesteś na bliskich peryferiach. Gdy jest bardzo gęsta – jesteś w centrum. Ta sieć się cały czas zagęszcza, przesuwa w górę łańcucha wartości. Jeśli właściciel najbardziej seksownej firmy technologicznej znajduje czas by załatwić osobiście kontrakt na portowanie gier na ich platformę, a potem chwali się tym przy premierze flagowego modelu, to znaczy, że mamy przyczółki w samym centrum.
Tesla jest taką firmą technologiczną, jak Dogecoin na blockchainie przyszłością finansów (dziś w ramach walki Reddita z Wall Street wolumen większy niz Bitcoin) – nowy model to już czysty gimmick. Technologie powstały poza a z CDPR najbardziej Muska łączy podejście do pracowników – budowa piramid najemnymi niewolnikami w crunchu. W tym sensie zawsze byliśmy w centrum, ale Ukraińcy i Rosjanie bardziej (programując).
❡ „nowy model to już czysty gimmick”
No ale – kto by nie dopłacił za opcję, ktora zamienia wolant (to już bodaj ma nie być kierownica) w sterownik konsoli i pozwala wielce irytujących bliźnich (kierowców i pieszych) po prostu _odszczelić_?
@sfrustrowany_adiunkt
„jeśli się chce iść w naukę, to wychodzi kwestia kupowania za własne pieniądze książek”
– Dobrze działająca uczelnia powinna takie rzeczy kupować. To cały czas jest to Działające Wszystko Inne zamiast dosypania do wynagrodzeń. Jakby o tym wspomniałem (i paru innych rzeczach, o których piszesz też).
@ogólniejszy wątek wynagrodzeń za pracę fizyczną vs za pracę umysłową:
W tych pracach dla bardziej wykwalifikowanych fizycznych, co do zasady szuka się ludzi z doświadczeniem. Mało kto weźmie np. na trasę międzynarodową na kierowcę lory zupełnego świeżaka. Ani na operatora żurawia wieżowego w poważnej budowlance. Naprawdę rzadko jest tak, że bierze się nowego z papierkiem. Zaczyna się właśnie też od niskopłatnych i kiepskich (sprawdzić, czy nie firma kolegi taty).
Więcej: często uprawnienia mają różne stopnie/klasy i podwyższenie (do pułapu sensownych zarobków) wymaga, oprócz pieniędzy, znowu spędzenia czasu na czymś gorzej płatnym – ale za to wciąż ze wszystkimi wadami tej roboty. Dodatkowo, niektóre kwity się dezaktualizują i trzeba odnawiać. Zdarza się też, że zmieni się jakieś rozporządzenie i kwity wędrują do kosza.
„A siewcy teorii spiskowych to mimo wszystko margines – tak jak powiedzmy, pijani kierowcy autobusów.”
– Moje obserwacje są nienaukowe, ale widziałem zero pijanych kierowców autobusów a kilku pijanych (w pracy) pracowników uczelni. Ludzie z tej pierwszej grupy dostają wyroki – ci drudzy pracują dalej. Przykłady z tego marginesu też spotkałem (co jest znacznie bardziej wkurzające, jak się studiuje będąc starym koniem, bo „z moich podatków!”). W ogóle zakres odpowiedzialności za cokolwiek jest zupełnie nieporównywalny. I właśnie przykłady utytułowanych ludzi bezkarnie i przez dekady krzewiących antynaukowe bzdury są tego przykładem.
Ogarnięci rodzice, jeśli tylko mogą, to pchają swoje dzieci w kierunku studiów i pracy umysłowej. Nie ot, tak z kaprysu. To jest po prostu dla większości opcja lepsza.
@bogdanow
„Nieźle płatne prace w klasie ludowej są dużo latwiej dostępne dla mężczyzn.”
– Często są całkiem niedostępne dla kobiet bo są praktycznie nielegalne dla kobiet. Ot, przez choćby taki drobiazg, jak limity dźwiganego ręcznie ciężaru.
Ja kiedyś jechałem z pijanym taksówkarzem, ale to nie w Polsce.
W przypadku tych uczonych od teorii spiskowych, to pytanie, czy głoszą je w swojej dziedzinie, czy nie. Niestety też istnieli i istnieją uczeni wybitni, którzy równocześnie głoszą teorie spiskowe, również
po części w swojej dziedzinie.
W przypadku weryfikacji profesorów głoszących bzdury istnieje zapewne problem podobny, jak w przypadku np. sprawdzania znajomości mniej popularnych języków – trudno oficjalnie stwierdzić, kto by to miał robić. Np. w przypadku tłumaczy przysięgłych niekiedy wcale nie mamy gwarancji, że dobrze znają język, z którego tłumaczą (zdaje się kiedyś było śmiesznie łatwo o uprawnienia).
Moje krótkie doświadczenie uczy też, że znacznymi problemami na uczelniach są obecnie rzekoma „prostudenckość” i promowanie „praktycznych rozwiązań”, przynajmniej w humanistyce. O tym już kiedyś toczyła się tu dyskusja, wiem, że byłem w mniejszości, w dodatku zajmuję się tematyką pozornie niszową, co mogło dodatkowo zmieniać perspektywę.
@pohjois
„Jeśli właściciel najbardziej seksownej firmy technologicznej znajduje czas by załatwić osobiście kontrakt na portowanie gier na ich platformę, a potem chwali się tym przy premierze flagowego modelu, to znaczy…” że warto się pokazać w pozytywnym kontekście pokazać na potencjalnie chłonnym rynku zbytu. Aż tyle i tylko tyle.
Tymczasem Google wykupuje hurtem kartofliska w promieniu 50 km od owego dawnego warsztatu Gutenberga i obórki Adama Opla [1]. Nie będą na nich organizować sesji mindfulness, lecz stawiać data centers do postpandemicznych home officów i videostreamingów. Tam właśnie ma to największy sens, bo pod Oplową obórką przebiegają najbardziej oblegane europejskie światłowody, zaś De-Cix, tamtejszy internet exchange point ze swoimi właśnie przekroczonymi 6 tetrabitami średniego przesyłu na sekundę [2] daje możliwości rozwoju jako partnerski hub np. Bliskiego Wschodu [3] czy Indii [4]. Koledzy pewnie mnie uzupełnią i wytkną nieścisłości (chętnie poczytam).
Przy czym oczywiście Google się w tym wszystkim myli, myli się sromotnie! Rację ma tylko nasz rząd, bo jest to rząd propolski i narodowy – on wie: masz kartoflisko, rób megalotnisko!
Niestety, powyższe wypadki razem wzięte dowodzą, że europejski rdzeń i otulina ponownie replikują się w swoich ustalonych miejscach na kolejną fazę rozwoju technologicznego. Podkreślam, cieszą mnie wszelkie małe oznaki przełamujących fatum tendencji. Obawiam się jednak, że one są wciąż markerami półperyferywności, a nie centralności: tłit Muska nie przebija Oplowej obórki.
[1] link to de24.news
[2] link to de-cix.net
[3] link to de-cix.net
[4] link to capacitymedia.com
@Finansowanie pracy z własnej kieszeni
„No to kolejna ciekawostka. Tramwaje są różne. Jak się ma DG (etatowcom to zapewnia pracodawca, ale to wymierający gatunek), to trzeba płacić za kursy obsługi konkretnego typu tramwaju.”
Pewnie że w Lepszym Świecie takie rzeczy załatwiał by wyższy budżet na naukę, tak samo jak w Lepszym Świecie nie istniała by patologia w postaci motorniczego na DG.
@Bardzozły
„W tych pracach dla bardziej wykwalifikowanych fizycznych, co do zasady szuka się ludzi z doświadczeniem. Mało kto weźmie np. na trasę międzynarodową na kierowcę lory zupełnego świeżaka.”
Sęk w tym że w zbiorkomie można być kierowcą autobusu czy motorniczym już na starcie, bez doświadczenia. To że im dłużej się pracuje czy ma się wyższe zarobki jest dość naturalne. Jednak kilkadziesiąt czy stokilkadziesiąt godzin kursu to nie jest to samo co 7-10 lat poświęconych by w ogóle móc wykonywać jakiś zawód.
„Ogarnięci rodzice, jeśli tylko mogą, to pchają swoje dzieci w kierunku studiów i pracy umysłowej. Nie ot, tak z kaprysu. To jest po prostu dla większości opcja lepsza.”
No więc właśnie nie zawsze. Właśnie z tego powodu o którym pisał Gospodarz. Bo to wymaga poświecenia zasobów, także materialnych. Sam nie raz nie dwa jako social clibmer się zastanawiałem czy dobrze zrobiłem, idąc na studia a potem w kierunku ekhm, kariery naukowej zamiast zrobić prawo jazdy C+E czy D albo inne uprawnienia na koparko-ładowarkę. Bo mając te 25, czy 26 lat byłem w dużo odczuwalnie gorszej sytuacji materialnej niż znane mi osoby z tego samego rocznika podstawówki czy liceum które poszły właśnie tą drogą.
” Moje obserwacje są nienaukowe, ale widziałem zero pijanych kierowców autobusów a kilku pijanych (w pracy) pracowników uczelni. Ludzie z tej pierwszej grupy dostają wyroki – ci drudzy pracują dalej”
Sęk w tym, że pijani kierowcy autobusów to ludzie popełniający przestępstwo. Bycie pijanym na uczelni to tylko podstawa by od razu wylecieć. I przynajmniej tam gdzie pracuję takie przypadki są znane już tylko z opowieści, podobnie jak inne patologie. To obawiam się kwestia pokoleniowa dotycząca tzw. „starych profesorów”. Ktoś taki jak ja wyleciałby od razu.
@Bogdanow/rapiery
„Stabilne finansowanie, no właśnie. Skąd to finansowanie miało być? Budżet MW nie jest z gumy”
W przypadku F-16 manewr polegał na finansowaniu z odrębnego budżetu niż bieżące wydatki. Trochę to pachnie kreatywną księgowością oczywiście, ale po prostu w przypadku MON mamy jeden problem – zawsze jest problem z wydawaniem środków, zwłaszcza gdy próbuje się ratować za wszelką cenę przechowalnie etatów albo jakiś generał ma bliżej do ucha ministra/premiera/prezydenta.
„Szczegóły kontraktu, uważam że nie były istotne. Konstrukcja była na licencji, z integracją nie było problemów, poza ciągłym brakiem kasy na kupowanie uzbrojenia i kontynuowanie budowy.”
No więc szczegóły niestety były istotne. Kupiono licencję i kilka razy zmieniano koncepcje w zakresie uzbrojenia. Dopiero gdy ostatecznie postanowiono ze Ślązaka zrobić patrolowiec, podpisano trzy umowy z zewnętrznymi podwykonawcami na integrację i dostawy systemów. I jakoś to zadziałało, także dlatego że systemów do integracji było mało. Co się może zepsuć gdy OPL stanową naramienne wyrzutnie rakiet ? 😉
@Awal,
„Warszawa znalazła się wśród 9 najpopularniejszych lokalizacji wschodzących dla centrów danych w Europie (..), Reykjavik (212 MW), Berlin (199 MW), Warszawa (128 MW), Oslo (125 MW) i Zurych (117 MW)”
(telkoin)
Reykjavik to wiadomo, tani prąd, tanie chłodzenie.
Ale tak szczerze, to nie wiem, czy te DC to właśnie to czego chcemy. Czy to nie takie odpowiedniki magazynów Amazona. Coraz bardziej zestandaryzowane, zautomatyzowane, z niską wartością dodaną, rzędy szaf. Trochę niezłych miejsc pracy, ogromna większość to wymienianie dysków itd.
CP to jednak jakaś wartość kreatywna, wpięta w globalny obieg pop-kultury.
Wolałbym takie newsy:
„TSMC, the world’s largest contract chipmaker, will establish foundries all over the country as it prepares to launch a 2-nanometer chip unit in Hsinchu.” (taiwannews)
Ale to nie w Europie oczywiście.
@bogdanow
Wydaje mi się, że jednak w Niemczech różnicę robi kontekst sąsiedztwa IXP (De-Cix), który wyrósł na globalnego lidera przesyłów z tymi padającymi co miesiąc kolejnymi rekordami tetrabajtów uśrednionych i w peaku. U nas DC to może być magazyn, a tam raczej zasób do nowych funkcjonalności Google (jako całego holdingu) projektowanych na bazie najlepszej dostępnej infrastruktury. Chętnie poznam opinie fachowców.
@sfrustrowany_adiunkt,
#rapiery, F-16 vs. Gawrony.
Innymi słowy, dosypano pieniędzy na F-16, nie dosypano na Gawrony. Cała reszta to przypisy.
@7-10 lat,
Pisałem już: przez dużą część tego czasu masz sporo rozmaitego finansowania.
Sam jestem SC i rozumiem tego rodzaju rozterki – nawet jesli sam ich nie miałem.
W moim przypadku bardzo, bardzo szybko się okazało że atrakcyjne kariery robotnicze są niedostępne, bo jednak zawody umysłowe dużo mniej wymagają od zdrowia.
I to jest kolejny element: w wieku 40/50+, bardzo łatwo się może okazać że nagle nie przechodzisz badań, nie masz uprawnień i jesteś w bardzo trudnej sytuacji. Możesz pracować na budowie, ale w budce stróża za minimalną na zleceniu (i tak bez PO jest lepiej, bo są minimalne stawki godzinowe), bo już np. nie w kabinie dźwigu etc.
@awal,
Ale po czym poznasz fachowca? 😉
Z tymi terabitami, to jak z tonami surówki stalowej. Łatwo zmierzyć i porównać, ale niekoniecznie są aż tak istotne.
Właśnie te home office, videostreamingi wydają mi się dzisiaj tłuczeniem masówki, prawdziwy rozwój jest gdzie indziej.
Ale generalnie się zgadzam, budowanie portów lotniczych dzisiaj, to trochę jakby spóżniona propozycja, świat się zmienił.
@bogdanow
” przez dużą część tego czasu masz sporo rozmaitego finansowania”
Jasne, tylko ile wynosi stypendium rektora naukowe i ile osób je dostaje? Poza tym odbijając piłeczkę – trafi się gorszy czas w życiu i stypendium się traci.
„I to jest kolejny element: w wieku 40/50+, bardzo łatwo się może okazać że nagle nie przechodzisz badań, nie masz uprawnień i jesteś w bardzo trudnej sytuacji.”
Oczywiście, są sytuacje gdy komuś zdrowie siądzie bardzo mocno…ale też szereg przepisów liberalniej traktuje właśnie osoby w wieku 40+. Ale też pomiędzy zawodem wymagającym spełnienia określonych wymogów (kierowca, motorniczy, maszynista na kolei) a tą budką stróża jest spora przestrzeń. Przy czym nie będą to „atrakcyjne” zawody ale dające zarobki pozwalające na życie (rozumiane jako jakieś mieszkanie, jakiś samochód, okazjonalne zaspokajanie potrzeb innych niż stricte bytowe). Coś co bywa kłopotem na etapie studencko/doktoranckim.
@sfrustrowany_adiunkt,
Za moich czasów (prawie dwie dekady temu) doktoranckie dostawali wszyscy i wcale nie było tak niskie, przeliczając to na modę zarobków. Wcześniej było trudniej, ale też trochę kasy można było wyrwać.
Nie, żebym nie widział problemów. Dla mnie np. największym wyzwaniem był angielski. W podstawówce miałem rosyjski, w liceum to była fikcja, na uczelni trochę mniej, ale też trochę słabo, w szczególnie w zakresie praktycznej komunikacji.
W mojej branży bez przyzwoitej znajomości języka ciężko było o dobrą pracę np. w korporacji, więc musiałem iść do pracy małej, polskiej firmy, gdzie nie zwracali na to uwagi, ale kosztem zarobków. Więc, znowu zamiast odżyć finansowo po studiach, sporą część dochodów wydawałem na doskonalenie znajomości.
BTW, mam poczucie że nie doceniasz ile trzeba czasu, pieniędzy i wysiłku włożyć żeby zostać rzeczywiście świetnie opłacanym np. operatorem równiarki, startując z mniej zamożnej rodziny (tam też są kroki: prawo jazdy> mała koparka->większa maszyna>super-równiarka). I że te zarobki są opłacone bardzo dużą uciążliwością pracy.
Natomiast, generalnie się zgadzam. Zwłaszcza z ostatnimi zmianami podatkowymi (PIT<26), zaczynając wcześniej pracę, we wstępnych okresach życia, łatwiej wcześniej założyć rodzinę, łatwiej mieć małe dzieci będąc dwudziestolatkiem (sen!), teraz jeszcze 500+, itd.
Jednakże około 40-stki zaczyna płacić się ogromną cenę. Trudniej przechodzić badania, trudno dostać podwyżkę, konsekwencje problemów ze zdrowiem są ogromne, możliwości awansu nie ma.
Najtrudniejsza jest sytuacja osób, które zainwestowały w studia, ale coś nie wyszło, nie znalazły odpowiednio szybko pracy w zawodzie (mówię tu o początku dekady zerowej, wtedy bezrobobie dobijało do 20%), wylądowały w magazynie/za kółkiem/itd i nie były już w stanie tego odkręcić. Część wyjechała na Wyspy, część została i jest bardzo, bardzo sfustrowana.
Dobra, ale EOT.
@bogdanow
„Ale po czym poznasz fachowca?” – chodziło mi tylko o to, że ja nim nie jestem, przepraszam jeżeli to mogło być źle zrozumiane. Wydaje mi się, że tam gdzie pojawia się skokowy wzrost wolumenu w kluczowej infrastrukturze tam wystąpią też innowacje różnego typu: nowe funkcjonalności, modele biznesowe. Google nie stawia przecież tych data centers w Niemczech, bo tam ma najtaniej.
@❡
„Tesla jest taką firmą technologiczną, jak Dogecoin na blockchainie przyszłością finansów (…) – nowy model to już czysty gimmick. Technologie powstały poza”
Ejże, ale Teslę to tu może szanujmy jednak?
Tak, Tesla jest w pewnej mierze integratorem – ale czy nie są nimi w zasadzie wszyscy „producenci samochodów”? Natomiast:
a) gimmickiem to był może Roadster, zabawka dla bogaczy w skorupie Lotusa i z „bateriami z laptopa”. Ale jednak był to pierwszy seksowny samochód elektryczny, którego ci bogacze naprawdę chcieli – może i większość klocków była wcześniej gotowa, ale jakoś nikt ich nie złożył tak sprawnie w całość.
Natomiast co ważniejsze, Tesla Roadsterem otworzyła oczy niedowia…znaczy, rozpoczęła modę na auta elektryczne podczas gdy Uznani Europejscy Producenci byli wciąż na etapie #niedasie i z chęcią truliby nas przez kolejne dekady dieslami. I nie było to Tesli ostatnie słowo, bo nie ograniczyli się do zabawek, ale przeskoczyli do etapu masowej produkcji. Tesla wciąż jest tutaj liderem, mimo że Uznani Producenci przyznali wreszcie oficjalnie, że ich przyszłość jest elektryczna, albo żadna.
b) Technologie napędzające Teslę nie powstają poza, tylko in-house, albo owszem, przy współudziale partnerów, ale w ścisłej współpracy z nimi i na zasadach przynajmniej czasowej wyłączności.
Czy prezes Audi przyznawałby w mediach, że jakaś kalifornijska firemka technologicznie wyprzedza Vorsprung durch Technik, gdyby te części składowe można sobie było po prostu kupić z półki?
link to electrek.co
Mimo dołączenia do gry gigantów, Tesla ma wciąż przewagę w kluczowych obszarach: bateriach, efektywności energetycznej i autonomii i to ci pierwsi muszą ją teraz gonić. A nie jest to łatwe właśnie dlatego, że Tesla opiera się coraz bardziej na własnym R&D i zatrudnianiu topowych inżynierów takich jak np. Jim Keller, który projektował im procesory.
Ci inżynierowie to nie niewolnicy i naprawdę mają masę innych opcji na zarabianie na chleb (z masłem i kawiorem), więc jeśli idą do Tesli, to warunki tam widać muszą być całkiem atrakcyjne. Może i gdzie indziej mieliby wygodniej, ale dla inżyniera potrafi być ważne nie tylko ile i za ile, ale też nad czym pracuje. A tak się składa że u Muska może pracować na najbardziej zaawansowanych technologiach i w bonusie mieć poczucie, że trochę jednak ratuję tę planetę.
Bo o ile rozumiem że na lewicowym blogu wszyscy widzieliby doskonały transport publiczny odbierający świadomych ekologicznie sferycznych obywateli z idealnie skomunikowanych osiedli, w wielu miejscach na naszej umęczonej Ziemi taki stan to mrzonka i nawet przy maksimum dobrej woli miną dekady, zanim się urzeczywistni. A z przyczyn, um, polityczno-kulturowych nawet o tę dobrą wolę może być dłuuugo ciężko.
Dlatego ma fundamentalne znaczenie dla nas wszystkich, czy John Smith będzie ze swojego podmiejskiego domu odjeżdżał ropożernym SUVem, czy ładowaną z fotowoltaiki na dachu Teslą. A to akurat da się dużo szybciej i przy mniejszych oporach przeprowadzić, niż przeprowadzić samego Johna do centrum, razem z całą potrzebną przy tym infrastrukturą.
Kolejna sprawa to systemy jazdy autonomicznej, które może jeszcze długo nie doprowadzą do ziszczenia się snów o wszechobecnych robotaksówkach, ale mają szansę chociażby znacząco zredukować wypadki. Przypominam, jedną z głównych przyczyn zgonów i hospitalizacji młodych ludzi.
Tesla ma wciągu najbliższych miesięcy wypuścić sedana o zasięgu > 800 km (dzięki autorskim technologiom bateryjnym), pick-upa oraz ciężarówkę, razem z infrastrukturą ładującą je setkami kW, więc na Cthulhu, nie opowiadajmy tu o jakichś gimikach i dotkojnach, tylko tego Muska doceńmy.
Zamiast się z niego naśmiewać, zastanówmy się może lepiej co zrobić, żeby kolejne Mózgi nie uciekały nam za ocean, tylko rozwijały swoje firmy tutaj. Bo to nie jest tak, że amerykańska ziemia rodzi samych geniuszy-samorodków.
Musk jest z RPA, Branson czy Henderson z UK, Nadella, Krishna i Pichai z Indii, Yuan z Chin, Su i Huang z Tajwanu, Afeyan i Bancel (Moderna) to odpowiednio Ormianin i Francuz etcetera etcetera.
Skupić się powinniśmy, by tacy ludzie chcieli i mogli pracować w Europie, bo inaczej to upragnione Centrum odjedzie nam hen za morze, a w Polsce staniemy się peryferią peryferii.
@bogdanow
„Wolałbym takie newsy:
„TSMC, the world’s largest contract chipmaker, will establish foundries(..)”
Ale to nie w Europie oczywiście.”
No, dla równowagi trzeba jednak przyznać, że w wielu komputerach (w tym jednym moim) siedzą jeszcze chipy AMD wytapiane po sąsiedzku w Dreźnie (choć GF ostatnio odpadło z wyścigu), Intel wciąż je tłucze m.in w Irlandii, a żaden z liderów wytwarzania układów scalonych nie poradzi sobie bez maszyn z holenderskiego ASML.
Ale tak, w elektronice też jak w wielu innych dziedzinach nowoczesnej gospodarki świat nam odjeżdża. Najłatwiej to pewnie zaobserwować w elektronice konsumenckiej, gdzie jeszcze ja, wciąż desperacko uważający się za młodzież, pamiętam czasy gdy wybierając telefon było oczywiste, że będzie to Nokia, Ericsson, Siemens, Philips, Alcatel, Sagem…co więcej, była spora szansa że będą one miały kluczowe komponenty jak procesor czy układ łączności opracowane i wyprodukowane w Europie. A dziś?
Obyśmy dworując sobie z „gadżetów” z Kaliforni i Kitaju, nie obudzili się za parę lat z podobnymi wspomnieniami o przemyśle auto-moto…
@wersy & Musk
To jest odwieczny problem ludzi, którzy wyskoczą za bardzo do przodu. Musk jest wizjonerem, który w dodatku potrafi wdrażać swoje pomysły w życie i na tym zarabiać. I nie składa klocków, produkuje te klocki na własne potrzeby lub ma dostawców korzystających z jego technologii. To wśród wielu osób budzi silny konserwatywny opór, bo tak nie potrafią.
Swoją drogą warto czasem posłuchać Sandy’ego Munro mówiącego o Tesli, bo chłop na budowaniu samochodów zjadł zęby i właśnie trzecią Teslę rozbiera na kawałki.
Co do SpaceX to nie ma z kim gadać, bo to absolutna rewolucja i konkurencja dla Starshipa po prostu nie istnieje. Co z tego ostatecznie wyjdzie jeszcze zobaczymy, ale idzie dobrze.
@Musk i warunki pracy (podobno, nie weryfikowałem):
– opcje niezależnie od stanowiska,
– zdaje się najwyższa w Niemczech pensja dla niewykwalifikowanych robotników na dzień dobry w nowobudowanej fabryce pod Berlinem,
– owszem, Musk nie lubi związków zawodowych, jak w niemieckiej fabryce robotów, która kupił pracownicy chcieli związek założyć, to dał solidne podwyżki i po zabawie. To lewicowe oczywiście nie jest, ale nie jest też januszowe.
@wymiana dysków w datacenter
To się jeszcze robi? Microsoft stawia hermetyczne kontenery wypełnione sprzętem, gdy zbyt wiele podzespołów przestaje działać, to kontener idzie na przemiał i przyjeżdża nowy.
> Musk jest wizjonerem, który w dodatku potrafi wdrażać swoje pomysły w życie i na tym zarabiać. I nie składa klocków
W tym zdaniu dosłownie każde stwierdzenie jest kłamstwem.
@bogdanow
„Innymi słowy, dosypano pieniędzy na F-16, nie dosypano na Gawrony. Cała reszta to przypisy.”
– Nie licząc jakiśtam śmiesznych miliardów, to w ogóle nie dosypano nic na Gawrony.
@❡
Nie no, plan zbudowania pozytywnego wizerunku akurat Muskowi wyszedł znakomicie.
@sfrustrowany_adiunkt
„Sęk w tym, że pijani kierowcy autobusów to ludzie popełniający przestępstwo. Bycie pijanym na uczelni to tylko (…)”
– Tak, i to jest właśnie świetny przykład na ponoszenie odpowiedzialności. Kierowca ponosi ją na fafnaście sposobów. Znana neurobiolog z UKSW może od lat propagować antyszczepionkowe szajby i nic. Doktor z Politechniki Lubelskiej może wykładać o zachowaniu czystości rasowej i też nic.
„No więc właśnie nie zawsze.” [pchanie dzieci na studia]
– No więc właśnie jak piszę, że jeśli tylko mogą, to odpowiadanie, że nie, bo czasem nie mogą, to trochę mija się z celem.
„(…) co bywa kłopotem na etapie studencko/doktoranckim”
– Czyli nie dosypywać docentom do wynagrodzenia, tylko ogarnąć temat zakwaterowania czy wyżywienia dla studentów/doktorantów. (Z anegdotek znajomych, to na niemieckich uczelniach niezły obiad na studenckiej żarciodajni jest dużo tańszy, niż byle chłam w Polsce).
W Niemczech te żarciodajnie są zdaje się finansowane przez studentów (o ile dobrze zrozumiałem).
@wersy „Dlatego ma fundamentalne znaczenie dla nas wszystkich, czy John Smith będzie ze swojego podmiejskiego domu odjeżdżał ropożernym SUVem, czy ładowaną z fotowoltaiki na dachu Teslą”
Po pierwsze, co zrobi John Smith ma coraz mniejsze znaczenie „dla nas wszystkich”. USA konsumują skandalicznie duzo, ale jednak ich emisja CO2 zwłaszcza na głowę) spada od dekady. Inaczej niż takie np. Chiny (gdzie oczywiście wszyscy mieszkają w domkach na przedmieściach).
Po drugie, samochody spalinowe będą z nami jeszcze przez dekady – wciąż się je sprzedaje w milionach sztuk, a wiekszość samochodów służy po kilkanaście lat. Za to elektryki się fatalnie starzeją (np. uszkodzenie zestawu akumulatorów w wypadku to kasacja całości, bo nie opłaca się naprawiać).
Po trzecie, oczywiscie Johna Smitha na Teslę raczej nie stać, zwlaszcza na ulubionego SUVa lub pickupa. Nissan Leaf jest z kolei tańszy od modelu 3.
Po czwarte, ten Pickup od Tesli to kiepski żart i raczej mokry sen nastolatka niż funkcjonalny samochód.
Po piąte, powiadasz, ta fotowoltaika na dachu zastapi 145kW-Superchargera? W Arizonie moze i tak… Słońca tam więcej niż wody.
Na autonomię bym się nie nastawiał za bardzo, nie będzie jej przez najbliższe 20 lat, może w ogóle nigdy. Na szczęście aktywny tempomat już robi 90% roboty.
@Sheik
„Za to elektryki się fatalnie starzeją (np. uszkodzenie zestawu akumulatorów w wypadku to kasacja całości, bo nie opłaca się naprawiać).”
To bardzo ciekawe z dwóch powodów:
1. Jakimś cudem samochody elektryczne, a przynajmniej Tesle, tracą na wartości dużo wolniej niż spaliniaki.
2. Spaliniaki oczywiście zawsze opłaca się naprawiać, nie?
Uprzedzając kolejne mity:
1. Zimą zasięg jest do dupy. Czyli mniejszy o jakieś 20%, podobnie jak w spaliniaku.
2. Baterie się szybko degradują i tracą pojemność. No więc to już nie te czasy, wiele się zmieniło.
@Bardzozly, Gawron.
To nie było dosypywanie, to było dwie dekady kroplówki. Jak coś trwa dwie dekady, to 4k kosztów dla zarabiającego na poziomie minimalnej kolesia pilnującego magazynku z wiertłami, to 4*12*20=960, czyli blisko milion złotych, a od pilnowania magazynku to robota się za bardzo nie posuwa…
Ale, dla Gawrona, też EOT.
@bartolpartol,
Dyski, kontenery, cokolwiek. Kluczowe że to wymiana klocków, a nie hi-tech.
@wersy2,
Drezno, procki.
Najnowocześniejszy proces tam to: 12 nm, nie planów iść dalej.
Później (w I świecie oczywiście), przyszły generacje: 10 nm, 7 nm (nowy smartfon/konsola w najbliższym sklepie), 5 nm (współczesne Apple), 3 nm (bardzo bliska przyszłość).
News który zapodałem jest o 2 (dwa) nm.
Czyli 5 (pięć!) generacji do przodu. To jest różnica jak między Lockheedem Electra a Jumbo Jetem.
@bartolpartol
W trakcie eksploatacji większość samochodów zalicza jakieś uszkodzenie (wypadek, stłuczka, duża dziura w jezdni). Elektryki mają tę wadę, że pewne rodzaje uszkodzeń, w spalinowych samochodach do prostej naprawy/wymiany, kierują je prosto na złom: link to spidersweb.pl
Świeży przykład to Tesla 3, która po uszkodzeniu podwozia przez kamienie na drodze (odpowiednik urwania miski olejowej w spaliniaku) wymagała wymiany całego zestawu akumulatorów – koszt to połowa ceny nowego wozu a gwarancja tego nie objęła.
@Tesla
Pewnie wszyscy wiedzą, jak Musk przechwycił pomysł na szybki samochód elektryczny [1], ale ostatnie lata to dowód, że z niszowego producenta potrafił przekształcić się rozpoznawalnego gracza na rynku. Nie sądzę, żebym kiedyś został ich klientem (auto powinno być japońskie lub niemieckie), ale potrafię docenić wkład w rozwój rynku. Gdyby stosować kryterium „innowacyjności” tak restrykcyjnie, jak chciałby kolega unikod, to Apple też należałoby uznać za firmę, która przez większą część historii zaledwie składała z cudzych podzespołów.
[1] – link to businessinsider.com
@bartolpartol
Rozumiem, że koledze coś się w Tesli podoba – ale ogólnie przestrzegam przed ewangelizowaniem u mnie. Ja nie znoszę i Muska, i jego produktów. Większość komentarzy kolegi sugeruje mi, że kolega jest teslomanem-gawędziarzem – niespecjalnie kolega rozumie eksploatację samochodu tej klasy [cenowej]. Odpowiedź na niektóre uwagi kolegi wymagałaby czegoś w rodzaju tłumaczenia jazdy na nartach komuś, kto nigdy nie widział śniegu. Mam do tego za mało cierpliwości, zwłaszcza gdy czegoś personalnie nie lubię.
@wersy
„Przypominam, jedną z głównych przyczyn zgonów i hospitalizacji młodych ludzi”
Nie ma podstaw do tezy, że automatyka zmniejszy wypadkowość. Argumenty powielane przez różnych Hararich, że „za 90% wypadków odpowiada człowiek” biorą się z tego, że zgodnie z prawem człowiek odpowiada także za wypadek spowodowany przez automatykę. I w ogóle nie ma podstaw do nadziei na wyjście z automatyką poza „wspomaganie kierowcy”, pojazdy autonomiczne to ciągle mrzonka.
> „W tym zdaniu dosłownie każde stwierdzenie jest kłamstwem.”
> Och, to straszne. A w pozostałych?
Poza tym „podobno, nie weryfikowałem”, to bez znaczenia. CDPR też płaci czasami lepiej niż Coszmarch, ale struktura całej firmy jest nastawiona na crunch i spanie w fabrykach-namiotach.
> [Mit, że] Baterie się szybko degradują i tracą pojemność. No więc to już nie te czasy, wiele się zmieniło.
Doniesienia prasowe to nie produkt, a nawet prof. Goodenough rozumie fizyczne ograniczenia. Muskowi ze wszystkiego najbardziej zaimponował chyba w tym nazwisku determinizm nominatywny. Oczywiście, że się degraduje, ale to nie ma zanczenia, bardziej widoczne w codziennej praktyce jest, gdy stojąca Tesla rozładowuje się 5% dziennie (BMW ponizej 1%) przez wszystkie wirtualne maszyny działające w środku (superkomputer tam jest nie tylko na nVidia welfare, ale także niesamowicie marnotrawiony), co się chyba nie zmieni skoro postanowiono zacząć reklamować samochód jako konsolę do gier (ale z wydajnością tabletu, który powiększono kosztem nawiewów powietrza) ze sterami zamiast kierownicy (gimmick funkcjonalny tam gdzie kąty obrotu przy nawracaniu są mniejsze niż 180 stopni – w samolotach i Formule 1).
> docenić wkład w rozwój rynku.
> Apple też należałoby uznać za firmę
Która nie stworzyła rynku PC.
> Tesla Roadsterem otworzyła oczy
Toyota Prius jeździła wtedy na taksówce od dekady. Źrenice się wszystkim otworzyły na rządowe dopłaty, dynamika na rynku pojawiła się wraz z polityką. Z wielu stron, oprócz subsydiów do zakpu i subsydiów do fabryk, taka Tesla zarabia w końcu po uwzględnieniu praw do ulg podatkowych, które odsprzedaje Fiatowi i GM. Może kiedyś będzie miała iPhone, ale na razie wyporność zapewniają dopłaty z Microsoft, a dochody Muskowi – spekulacja.
@unikod
Poza wolantem nowy Model S ma być również pozbawiony przełączników kierunkowskazów i dźwigni zmiany biegów. Artykuł wisi na głównej Jalopnika, boję się linkować żeby mnie spamołap nie wyciął. Wg Elona, samochód 'odgadnie’ kierunek na podstawie widzianych przez siebie przeszkód (widzianych przez kamerki, Tesla chce zastąpić LIDAR algorytmem), kontekst (cokolwiek by to nie znaczyło) i GPS. NHTSA oczywiście o niczym nie wie i nie wiadomo, czy samochód zostałby dopuszczony do ruchu. Elon tłituje, $TSLA rośnie, hejterzy rozejść się.
A wspomniany przez kol. Bartola Sandy Munro to – dla niewtajemniczonych – taki inżynier od oceny kosztów śrubek i innych nakrętek. Kiedyś rozebrał Teslę w której śrubki i nakrętki mu się nie podobały, niedawno rozebrał następną i już były cacy. W międzyczasie zarobił wagon waluty na akcjach $TSLA, co oczywiście nie miało żadnego wpływu na jego profesjonalną ocenę produktu tej samej firmy.
@wo,
„Nie ma podstaw do tezy, że automatyka zmniejszy wypadkowość.”
Ależ są. Samo wymuszenie (np. przez UE) spięcia GPSa z komputerem i blokowanie możliwości przyspieszania pow. 50 km/h po wykryciu że samochód jest na terenie zabudowanym, itd. z limitami dla odpowiednich kategorii dróg, plus automatyczne obniżanie limitu prędkości dla trudnych warunków pogodowych, plus parę innych prostych (dzisiaj! teraz! bez żadnych AI!) reguł drastycznie zmniejszyłoby wypadkość i śmiertelnosć.
Problemem są prawicowe-liberalne świry który wolą tysiące trupów niż 'ograniczenie wolności i prywatności kierowcy’, a nie trudności techniczne.
Natomiast, oczywiście, nie ma to nic wspólnego z Muskowymi mrzonkami o autonomicznych Teslach.
@bogdanow „plus parę innych prostych (dzisiaj! teraz! bez żadnych AI!) reguł drastycznie zmniejszyłoby wypadkość i śmiertelnosć.”
Oczywiście może to dotyczyć tylko nowych samochodów, czyli nie 95% pojazdów na drodze. Tu i teraz działają fotoradary i automatycznie wystawiane srogie mandaty. Też nie trzeba do tego AI.
@bogdanow
Ale teraz opisujesz automatyczne wymuszanie ograniczeń, a nie autonomię, którą (rzekomo) ma oferować funkcja autopilot w Tesli. Musk powinien być puszczony z torbami za to, że tak nazwał ten swój tempomat (drobnym druczkiem tylko pouczając kierowców, żeby go nie traktowali jak autopilota).
@❡
„stojąca Tesla rozładowuje się 5% dziennie (BMW ponizej 1%)”
O, ta wiadomość jakoś mnie ominęła, ale specjalnie nie dziwi. To by była kolejna rzecz, z którymi sobie w Tesli nie radzą – pobór mocy przez urządzenia w sleep mode. Niezawodne przejście w sleep mode w urządzeniach w automotive to cała filozofia, w każdym projekcie jest z tym mnóstwo walki, żeby zejść z poborem prądu do najwyżej kilkuset mikroamperów, a producenci samochodów tego naprawdę pilnują.
Wcześniej były doniesienia o tym, że Tesli się cykle zapisu w pamięciach flash wyczerpują – w całej reszcie automotive standardowo robi się analizy ilości cykli zapisu, i jak wychodzi za dużo to coś z tym trzeba zrobić.
Tesla jeszcze nie odkryła wielu rzeczy, które są w branży standardem.
&cmos „To by była kolejna rzecz, z którymi sobie w Tesli nie radzą – pobór mocy przez urządzenia w sleep mode.”
Nie zapominajmy też o 8 kamerach, które nieustannie obserwują otoczenie Tesli, dane przesyłając do centrali. Tam się sporo dzieje, nawet na postoju. Przy okazji to problem ochrony danych osobowych osób postronnych.
> widzianych przez kamerki, Tesla chce zastąpić LIDAR algorytmem
To akurat nie od wczoraj.
Ale to przykład innowacji które Musk rzeczywiście robi – ludźmi. Szefowie AI zmieniają się jak w kalejdoskopie. Ale w końcu się uda, tak jak piramidy, nie jest to fizycznie niemożliwe. Musk w zasadzie nie ma normalnego R&D, robi entuzjazmem i ludźmi, a badań nie prowadzi, żerując na ich prywatyzacji. Podstawą SpaceX był radziecki silnik rakietowy, optymalna kontrola bazami Gröbnera obadana przez NASA, i kadry NASA (podobnie jak w poltyce zagonowej, oczywiście nie takiej jak w Polsce, ale dostarczającej pracowników jego fabryk, to świadoma decyzja państwa). Twarz konstrukcji nowego silnika rakietowego, tam gdzie NASA podjęło polityczną decyzję transferu (a rząd utrzymuje firmę zamówieniami), to rzekome ucieleśnienie amerykańskiego snu: marzyciel który dorabiał jako drwal. Zgadza się wizją pracy Muska, takich ludzi szuka, wspominając swój heroizm jak „jadł szkło” patrząc w otchłań ryzykując zakładaniem firmy (nie wiadomo co dokładnie, chyba że kiedykolwiek będzie musiał pracować na etacie). Najważniejsza wartość dodana Tesli jako spółki, poza integrated experience, to research Panasonica (który mu buduje Gigafaktorie, ale joint-venture to ma z Toyotą). Właśnie zrezygnował kolejny szef działu baterii Tesli, zresztą kierownicy produkcji a nawet finansów tam się zmieniają jeszcze częściej, choć rzadziej niż niesławnego AutoPilota. Co do którego Musk ma taką oczywistą wizję, że ludzie mają oczy i wystarcza.
Wizjonerem stał się przypadkiem: urodziwszy się przedsiębiorcy w którego domu niczego nie brakowało, raz rozliczeniu przyjął kopalnię. Miał szczęście opylając internetową galerię zdjęć zip2 jakimś idiotom którzy metodą wyników kwartalnych budowali potęgę Compaqa. Wtedy miał swoją prawdziwą wizję, w czasach PayPala – używać wbrew wszystkim Windowsa, do dziś niesłusznie budząc uśmiech, bo asynchroniczna architektura, której jądro NT było pionierem, pozostaje unikalnym atutem dla tego co nazywamy dziś FinTech. Ani tego nie wymyślił ani nie rozumiał, tym bardziej wdrożył, po prostu chciał być inny – tak jak z kwadratową kierownicą najnowszej Tesli. Mimo że studiował oprócz ekonomii także fizykę (zapisał się nawet na doktoranckie, gdzie chodził przez całe dwa dni) to gdy stara się coś technicznego powiedzieć jest gorzej niż Justin Turdeau, nawet politycy mają więcej attention to detail.
Wizje kosmiczno-samochodowe są doświadczeniem większości chłopców, szczególnie w tamtym pokoleniu. Podczas gdy reszta Bezosów i Thielów na nieszczęście wszystkich dorosła i zamiast wierzyć w boga AI będąc rasistą tylko przy obiedzie, woli zajmować się jakimiś ekonomicznymi głupotami, żeby bawić się ludźmi. No dobrze, Thiel kryształową kulą z Władcy Pierścieni. Dojrzałość to pułapka wyobraźni. Zbytnio prącym do dojrzewania czytelnikom podobnie jak w Harrym Potterze szczegółowy opis zła imponuje bardziej. Pod tym względem Musk się nie tylkoe wybija, co odstaje, tak jak Edison od gumowych baronów. Bezwzględne rekiny korzystnie wypadające przede wszystkim na tle Pozłacanego Wieku, bo o coś w ogóle im chodzi. Jednakże to ani wynalazcy ani wehikuły postępu jako biznesmeni. Uwielbienie dla nich poniekąd wskazuje na powtarzanie się tamtej ery – stagnacji społecznej pomimo rozwoju przemysłowego.
@Wo
„Rozumiem, że koledze coś się w Tesli podoba – ale ogólnie przestrzegam przed ewangelizowaniem u mnie. Ja nie znoszę i Muska, i jego produktów.”
Podoba, ale generalnie podoba mi się elektromobilność i uważam, że to przyszłość. Ale mogę się o Tesli i Musku nie wypowiadać, nie ma sprawy.
„Większość komentarzy kolegi sugeruje mi, że kolega jest teslomanem-gawędziarzem – niespecjalnie kolega rozumie eksploatację samochodu tej klasy [cenowej]. Odpowiedź na niektóre uwagi kolegi wymagałaby czegoś w rodzaju tłumaczenia jazdy na nartach komuś, kto nigdy nie widział śniegu. Mam do tego za mało cierpliwości, zwłaszcza gdy czegoś personalnie nie lubię.”
Nic o mnie nie wiesz, poza tym co tu pisałem, więc daruj sobie. Moje komentarze komentuj, kasuj, cokolwiek, Twoj blog, twoja sprawa, ja się dostosowuję. Ale ode mnie presonalnie się łaskawie odczep.
@awal, datacenters
Datacenters są częścią infrastruktury, porównałbym je do autostrad czy elektrowni. Bezpośrednio nie tworzą innowacji, natomiast stwarzają możliwości. Z bezpośrednich korzyści dużych data centers dla kraju w którym są ulokowane jest niskie opóźnienie (latency) i podpadanie pod lokalną jurysdykcję. Na wejściu trzeba zapewnić prąd, chłodzenie i wodę (tutaj więcej już napisali poprzednicy).
Innowacje i produkty Googla będą powstawały kompletnie niezależnie od tego w ich centrach R&D, rozsyłane po kartofliskach tego świata (lub odpowiednio polach soi czy ryżu) za pomocą kliknięcia jakiegoś anonimowego administratora systemu (lub bezpośrednio twórcy tego software), a później wszystko będzie się dostosowywało do lokalnego obciążenia zgoła automatycznie (tak długo, jak architektura to wytrzyma, jeśli będzie wymagała poprawek, to nowy projekt poprawi to na poziomie globalnym).
Ale sama lokalizacja jest jednak dla mnie wskaźnikiem sprzedaży oferowanych usług (chmury) na danym rynku, stabilności kraju, atrakcyjności rynku pracy i jakości infrastruktury, a to są różnie wskaźniki przynależności do centrum (tutaj niech wypowiedzą się fachowcy 😉 ).
@bartolpartol
„Ale ode mnie presonalnie się łaskawie odczep.”
Urok bycia Anonimowym Uosiem polega na tym, że nawet gdybym bardzo chciał się do kolegi przyczepić personalnie, to przecież niemożliwe, bo nic o koledze nie wiem. Personalnie można się czepiać tylko mnie (ew. innych osób, które personalia mają ujawnione).
@wo,
Tak, dlatego odniosłem się do 'automatyki’, a nie do 'autonomii’.
😉
@sheik.yerbouti,
„Oczywiście może to dotyczyć tylko nowych samochodów, czyli nie 95% pojazdów na drodze.”
Jak każda zmiana, ale z każdym rokiem będzie lepiej! Pasy w samochodach* też nie pojawiły sie wszędzie w jedną noc.
„Tu i teraz działają fotoradary i automatycznie wystawiane srogie mandaty. Też nie trzeba do tego AI.”
Całkowicie popieram!
Ale tutaj też trzeba dostawiać nowe fotoradary itd.
Nawet chyba więcej niż 95% procent długości dróg jest bez nich (ba, był czas że w ogóle nie było!), ale czy to uznasz za argument za rezygnacją;-)
Generalnie, jedno, drugiego nie wyklucza, a dołożenie trzeciego, czwartego i piątego (mam co najmiej jeszcze dwa w miarę proste realizacji pomysły, może kiedyś opiszę) też będzie dobre w swoim czasie.
*Był taki moment (krótki, dawno) że niektórzy spryciarze demontowali pasy w samochodach, bo obowiązek zapinania pasów dotyczył tylko samochodów z zamontowanymi pasami. A potem trzeba było montować nawet w samochodach fabrycznie w pasy nie-wyposażonych. To co proponuję też tak można.
@bodganow
„Był taki moment (krótki, dawno) że niektórzy spryciarze demontowali pasy w samochodach, bo obowiązek zapinania pasów dotyczył tylko samochodów z zamontowanymi pasami. A potem trzeba było montować nawet w samochodach fabrycznie w pasy nie-wyposażonych. To co proponuję też tak można.”
Ja się ogólnie zgadzam z propozycją, ale o ile obowiązek dołożenia pasów sprowadzał się do założenia kilku punktów mocowania fi ileś tam, to już możliwość softwarowego ograniczania prędkości w zależności od GPS jest tylko w samochodach z – well – inteligentnym tempomatem i GPS.
śmiejcie się śmiejcie, a w prasie amerykańskiej właśnie pisali że jedną z pierwszych decyzji nowej administracji była wymiana wszystkich 650tys rządowych samochodów na elektryki i że warunkiem przetargu będzie 100% produkcji na terenie USA. Jedyną firmą która spełnia ten warunek jest Tesla a Musk ma być już z demokratami po słowie.
@wo,
Całkowicie zgadzam się z tym słusznym stwierdzeniem.
Powinno to być elementem minimalnych, technicznych wymogów dopuszczenia nowego samochodu do ruchu w UE, od powiedzmy 2026 r. Czyli posiadanie tempomatu, GPSa i systemu wymuszenia ograniczeń. Można zgodzić że przez kolejną dekadę można jeździć samochodami wyprodukowanymi wcześniej bez takich systemów. Można dorzucić jaiś wyjątek dla oldtimerów (jako socjalista proponuję tutaj ekstra podatek od luksusu/stwarzania zagrożenia). No, generalnie, tak jak mniej więcej działają wszystkie nowe wymogi techniczne.
Kiedyś można było produkować samochody bez pasów, potem można było jeździć starymi bez pasów, a teraz już nie.
@bogdanow
Czy socjopatów z Doliny Krzemowej w ogóle interesują takie rzeczy jak ogranicznik prędkości spięty z GPS-em (Nissan robił to 15 lat temu)? Póki co, idziemy w kierunku autonomicznych Uberbusów z monopolem na tranzyt lotnisko-hotel-lotnisko i autonomicznych tirów Amazona jeżdżących od magazynu do magazynu Amazona. Nie chodzi o nic poza likwidacją kolejnych przyzwoicie płatnych miejsc pracy (głównie) facetów z klasy robotniczej, którym potem tir Amazona dostarczy gadżety niezbędne do kolejnej inwazji na Kongres.
@embercadero
Czyli co, 15 miesięcy produkcji pójdzie na jeden rządowy kontrakt? Poza tym, z własnym elektrykiem rusza Ford, za moment będzie pickup Rivian (też amerykański), General Motors ma doświadczenie z Voltem/Amperą.
edit: szybki gugiel wskazuje, że a) ponad 200 tys. pojazdów, o których mówisz, to pocztowe dostawczaki, b) faworytem tego kontraktu jest spółka Lordstown Motors, której akcjonariuszem jest GM. Czyli już nie jest tak, że na rynku EV jest Tesla i długo, długo nic. A w kolejce do zabawy czeka jeszcze Toyota.
@Michał Moniński,
Obawiam się że masz rację, dlatego cała nadzieja w UE.
I zgadzam się że tiry Amazona (itp) będą autentycznymi prekursorami, może nawet korpo się dorzuci do remontu drogi żeby polepszyć infrastrukturę (to jest jedna z autentycznych przewag autonomii, można wyciągać informację co się dzieje kawałek dalej, np. z sieci stacjonarnych kamer/lidarów/radarów wzdłuż drogi) w zamian za możliwość ograniczenia dostępu na czas kiedy jedzie kolumna autonomicznych ciężarówek – ot, czerwone światła na wjazdach. To rozwiąże dużo najtrudniejszych problemów.
@bodganow
” No, generalnie, tak jak mniej więcej działają wszystkie nowe wymogi techniczne.
Kiedyś można było produkować samochody bez pasów, potem można było jeździć starymi bez pasów, a teraz już nie.”
Ach, to się nie pokłócimy. Najśmieszniejsze, że od paru lat bajeranckie BWM z górnej półki (zdarzało się przed pandemią wypożyczyć, bo na lotnisku się załapało na upgrade) już mają taką funkcję: że ograniczenie się wyświetla na szybie jako HUD (samochód je bierze przez GPS właśnie). No i można sobie było włączyć tempomat tak, żeby się dostosowywał. Oczywiście, włączałem. Nic dziwnego, że Chyłka w ostatnich tomach taka zgorzkniała się zrobiła…
@bogdanow
Rozwiązanie, które opisujesz (kolumna tirów na osobnym kawałku infrastruktury, odgrodzonym szlabanem z czerwonym światłem i dzwoneczkiem) nazywa się pociąg.
@Michał Moniński
Motoryzacja mi ogólnie wisi i powiewa i się tym nie wzbudzam. Raportuję więc tylko to co wyczytałem w WP, być może autorzy mieli tendencje do teorii spiskowych, ale wydźwięk artykułu był przede wszystkim taki, że GM i Chrysler nie są w stanie przedstawić na czas oferty elektryków produkowanych w USA, a Tesla tak, i do tego Musk ma chody wśród demokratów i już są dogadani. No ale skoro twój szybki gugiel mówi co innego to ja nie zamierzam polemizować bo jak już wspomniałem nie interesuję się motoryzacją
@wo „Najśmieszniejsze, że od paru lat bajeranckie BWM z górnej półki (zdarzało się przed pandemią wypożyczyć, bo na lotnisku się załapało na upgrade) już mają taką funkcję: że ograniczenie się wyświetla na szybie jako HUD (samochód je bierze przez GPS właśnie). No i można sobie było włączyć tempomat tak, żeby się dostosowywał.”
Oczywiście działa to w miarę (podkreślam – w miarę) przyzwoicie tylko wtedy, jeżeli masz corocznie wykupiony abonament na Connected Drive.
@Michał Moniński,
Podoba mi się ten sposób myślenia!
Różnica jednak jest: Amazon-autostradę możnaby wydzielać dynamicznie, powiedzmy np. między pierwszą piętnaście, drugą trzydzieści w nocy konkretny odcinek, przez resztę czasu wpuszczając tam normalny ruch.
Ale EOT. Koniec weekendu.
@embercadero
Rząd federalny powinien kupować produkty z fabryk uzwiązkowionych. Ta Tesli uzwiązkowiona nie jest. Może chody u demsów polegają na zrobieniu wyjątku dla Elona? Co najmniej kilkadziesiąt tysięcy drogich osobówek też nie w kij dmuchał. Artykuł o trochę innym wydźwięku niż ten, który Ty referujesz zrobił Bloomberg. Bez paywalla na stronie The Detroit News, pod tytułem Biden’s pledge to buy American EVs crashes into industry reality — for now. Tradycyjnie nie linkuję z obawy przed spamołapem.
@cmos i koledzy od autonomicznych pojazdów
„ Tesla jeszcze nie odkryła wielu rzeczy, które są w branży standardem.”
Standard branżowy zakłada, że możesz zginąć w samochodzie, bo jakiś whitehat nie zrobił wystarczająco szumu medialnego [1]. Szwajcarskie radary pokazują, że można wymusić przepisową jazdę lub tylko lekkie przekraczanie przepisów (sheik.yerbouti ma więcej doświadczenia, ale na wschodzie Szwajcarii jeżdżą na jakieś szesnaście km/h szybciej niż na zachodzie – aż do 135 na 120).
[1] link to wired.com
@tandaradam
„Ale sama lokalizacja jest jednak dla mnie wskaźnikiem sprzedaży oferowanych usług (chmury) na danym rynku, stabilności kraju, atrakcyjności rynku pracy i jakości infrastruktury, a to są różnie wskaźniki przynależności do centrum”
Dzięki za uwagi. Wnioski widzę podobnie. W już gęsto usieciowionych lokalizacjach węzły sieci się nadal multiplikują. Liderzy biznesu i polityki nie muszą być tam bardzo lotni, rozwój znajdzie ich – używając Twojej frazy – zgoła automatycznie. Lepiej być w takim obszarze niż na peryferiach liczyć na swój innowacyjny geniusz.
@t.q
„Standard branżowy zakłada, że możesz zginąć w samochodzie, bo jakiś whitehat nie zrobił wystarczająco szumu medialnego [1].”
Obserwuję jednak różnice między standardami branżowymi w USA i w Europie. Wtopa takiego rodzaju jak podajesz, nie jest możliwa w żadnym z projektów w których brałem udział – tak spieprzonych requirementów to jeszcze nigdy nie widziałem.
@tq „Szwajcarskie radary pokazują, że można wymusić przepisową jazdę lub tylko lekkie przekraczanie przepisów (sheik.yerbouti ma więcej doświadczenia, ale na wschodzie Szwajcarii jeżdżą na jakieś szesnaście km/h szybciej niż na zachodzie – aż do 135 na 120).”
Faktem jest, że na zachodzie fotoradarów jest JESZCZE WIĘCEJ, zwłaszcza na autostradach, ale bardziej bym przyczyny upatrywał w dłuzszych na wschodzie (Deutschschweiz) odcinkach z dozwoloną predkoscią 120kmh zamiast 100. Kto wie, może też tolerancja radarów jest wieksza? Albo to jednak skutek średnio (jeszcze) mocniejszych silnikow w samochodach „Niemcow”.
Tak czy inaczej – fotoradary działają, naprawdę. Oraz konfiskata samochodu w przypadku tzw. Raserdelikt czyli jazdy jak wariat.
„Większość komentarzy kolegi sugeruje mi, że kolega jest teslomanem-gawędziarzem – niespecjalnie kolega rozumie eksploatację samochodu tej klasy [cenowej]. Odpowiedź na niektóre uwagi kolegi wymagałaby czegoś w rodzaju tłumaczenia jazdy na nartach komuś, kto nigdy nie widział śniegu.”
Rozumiem, że można nie lubić Muska, jest za co, ale chętnie dowiedziałbym się w sumie o co chodzi z tym nielubieniem jego produktów. Osobiście też jestem w sumie teslomanem-gawędziarzem, bo nie posiadam ani nie leasinguję, ale
– przejechałem się raz modelem S, i O JA PRNCZ
– siedziałem w modelach S i 3 z tyłu i zauważyłem, jak inteligentnie zwiększono ilość miejsca w środku – coś, czego europejscy producenci samochodów elektrycznych jakoś nie umieją zrobić (sprawdziłem organoleptycznie w salonach Mercedesa i Audi, modele EQ i e-Tron)
– mam już 3 kolegów, którzy w ciągu ostatnich 2 lat kupili Modele 3 i każdy twierdzi, że nie wyobraża sobie powrotu do spalinówek
– leasing Modelu 3 byłby dla mnie tańszy niż porównywalnego cenowo modelu spalinowego, sprawdziłem – być może ze względu na wspomnianą wartość odsprzedaży?
Półtora roku temu kupiłem nową spalinówkę a nie Teslę, bo jednak często jeżdżę – czy też jeździłem, przed covidem… – na długie dystanse po Europie i np. przejazd w Alpy na narty w 8 godzin wersus 10 (8h + 2 ładowania) robi różnicę. Ale za parę lat, jeśli Musk będzie robił takie postępy jak dotychczas w kwestii zasięgu i infry do ładowania, ten problem zniknie. I tak, piszę „Teslę” a nie ogólnie „elektryka” bo po zrobieniu elementarnego riserczu konsumenckiego widać, jak bardzo europejskie elektryki odstają od Tesli, na tyle, że przekracza to granicę, do której byłbym w stanie kupić gorszy produkt z powodów europatriotycznych. Może Volkswageny coś zmienią, ale na razie nie są w praktyce dostępne.
« już mają taką funkcję: że ograniczenie się wyświetla na szybie jako HUD (samochód je bierze przez GPS właśnie). No i można sobie było włączyć tempomat tak, żeby się dostosowywał.”
Oczywiście działa to w miarę (podkreślam – w miarę) przyzwoicie tylko wtedy, jeżeli masz corocznie wykupiony abonament na Connected Drive. »
Kilka uwag z praktyki:
– samochód może ograniczenia brać nie tylko z GPS, ale też odczytywać ze znaków drogowych
– w praktyce to działa w 80-90%, bo albo znak zasłonięty, albo remont na drodze (nawet z wykupionym abonamentem nie wszystkie remonty są zgłaszane)
– ja sobie tę funkcję wyłączyłem, bo drażniło mnie automatyczne przyhamowanie mnie do limitu podczas gdy wszyscy obok po prostu odpuszczali gaz i zwalniali rozpędem; na autostradzie może to być wręcz niebezpieczne; zamiast tego wolę ostrzeżenie dźwiękowe, a jeszcze lepiej świetlne, gdy przekraczam prędkość o więcej niż X
@wkochano
„Rozumiem, że można nie lubić Muska, jest za co, ale chętnie dowiedziałbym się w sumie o co chodzi z tym nielubieniem jego produktów.”
Może zrobię o tym notkę, ale w skrócie:
a) hejtuję zastępowanie tradycyjnych elementów sterowania (guziki, pokrętła itd) „ekranami dotykowymi”. Zwłaszcza w samochodzie. Pokrętłem możesz kręcić bez odrywania wzroku od drogi, „ekrany dotykowe” są nie do obsługi w czasie jazdy. Ekranoza-dotykoza to nie jest tylko problem Tesli, no ale w Tesli jest najsilniejszy. Samochód, który sam sobie kupię, musi mieć fizyczne pokrętło sterowania klimą, głośnością dźwięku itd.
b) hejtuję wszystko, co musi być „always online”, i znowu: ZWŁASZCZA samochód. Nigdy nie kupię goovna z serii „uruchamiasz silnik z komórki”.
@wkochano
„leasing Modelu 3 byłby dla mnie tańszy niż porównywalnego cenowo modelu spalinowego, sprawdziłem – być może ze względu na wspomnianą wartość odsprzedaży?”
A ceny elektryków po prostu nie są sztucznie zaniżane dotacjami?
@wo
« hejtuję zastępowanie tradycyjnych elementów sterowania (guziki, pokrętła itd) „ekranami dotykowymi” »
Rozmawiałem o tym z kolegami z Modelami 3 i mówią, że też się tego bali, ale że w praktyce to nie jest duży problem. Ekran jest tak duży, że ilość przechodzi w jakość. Można sobie ustawić na ekranie wszystkie funkcje tak, że po zapamiętaniu, co jest gdzie, robi się wszystko prawie bez patrzenia, albo z minimalnym oderwaniem wzroku od drogi, porównywalnym do spojrzenia w lusterko.
« A ceny elektryków po prostu nie są sztucznie zaniżane dotacjami? »
To fakt, u mnie to €5k od sztuki. Ale przy cenie powyżej €50k nie robi to już aż takiej różnicy. Różnicę może robić wchodzącym małym VW (oby).
@wkochano:
„Można sobie ustawić na ekranie wszystkie funkcje tak, że po zapamiętaniu, co jest gdzie, robi się wszystko prawie bez patrzenia, albo z minimalnym oderwaniem wzroku od drogi, porównywalnym do spojrzenia w lusterko.”
Jest jednak taki mały problem, że ekran dotykowy nie ma feedbacku – dotykasz czegoś (np. żeby zmienić głośność, temperaturę itp) i bez przeniesienia wzroku nadal nie wiesz, czy trafiłeś w ten przycisk czy nie. Jasne, tesla ma wiele fajnych rozwiązań (np. czemu nikt jeszcze nie wpadł na to, że czujniki parkowania mogą pokazywać odległość w centrymetrach/calach, nie tylko kolorami i domyśl się, ile brakuje do ściany), ale tzw. usieciowienie tego samochodu to jest guma i sznurek i będąc właścicielem poważnie bym się obawiał, że pewnego pięknego dnia nie odpale samochodu bo firmware się nie zaktualizował z powodu padu serwera.
@carstein
„usieciowienie tego samochodu to jest guma i sznurek i będąc właścicielem poważnie bym się obawiał, że pewnego pięknego dnia nie odpale samochodu bo firmware się nie zaktualizował z powodu padu serwera”
W komentarzu wyżej pokazuję, że ten problem dotyczy nie tylko Tesli, ale co najmniej części tradycyjnych producentów amerykańskich. Tesla rzeczywiście jest przerażająca pod niektórymi względami, ale spora część tych problemów byłaby na podobnym poziomie, gdyby Muska nie było.
@wkochano
„można sobie ustawić na ekranie wszystkie funkcje tak, że po zapamiętaniu, co jest gdzie, robi się wszystko prawie bez patrzenia”
To niepokojąco bliskie mojego ulubionego argumentu „można się przyzwyczaić”, na co ja mam swoją ulubioną ripostę, że przyzwyczaić można by się i do samochodu Kopawdupex, wymagającego kopa w dupę przy każdym uruchomieniu silnika. Dlaczego w ogóle mam się z tym męczyć?
Ja szanuję ekran dotykowy tam, gdzie jest naprawdę niezbędny. Chcę móc sparować sobie ajfonsa przez BT i korzystać z wszystkich dobrodziejstw, a tego się nie da inaczej. Ale nieakceptowalne jest dla mnie oddelegowanie na ekran dotykowy sterowania innymi systemami samochodu. Co cyfrowe, to się zawiesza. Nie chcę mieć zawieszenia sterowania klimatyzacją czy tempomatem (!) na autostradzie.
A jeśli Twoi koledzy mówią, że Tesla się nie zawiesza, to kłamią.
@limity predkosci w CH
Z cyklu wiedza bezużyteczna (ew. Gospodarz skasuje).
1. Okazuje sie, że do 1965 nie było w Szwajcarii w ogóle żadnych ograniczeń prędkości, nastepnie wprowadzono przedział prędkosci rekomendowanych na danej drodze i dopiero w 1973, nie z uwagi na bezpieczeństwo ale wskutek kryzysu naftowego, pojawiło sie ograniczenie, od razu do 100km/h. Po otrząśnięciu sie z szoku podniesiono ten limit do 130, żeby lekko go obniżyć do 120 w 1985 z uwagi na… chorujące lasy. Wprawdzie nie udało się wykazać związku między tymi rzeczami, ale ludzie sie już przyzwyczaili i zostało.
link to srf.ch
2. W przypadku bardzo szybkiej jazdy samochod moze zostac skonfiskowany nie tylko kierowcy, ale również pasażerowi, jeśli istnieje silne podejrzenie, ze też lubi zap***ać (bo np. filmował jak kolega jedzie a sam również ma coś w garażu szybkiego).
link to nzz.ch
@wo
« przyzwyczaić można by się i do samochodu Kopawdupex, wymagającego kopa w dupę przy każdym uruchomieniu silnika. »
Ja nie miałem wrażenia, podczas mojej przejażdżki S-ką, że to był kop w dupę, raczej coś jak zmiana z vi na emacsa, przez chwilę bolesna, ale potem staje się drugą naturą. W praktyce do normalnych pokręteł klimatyzacji też trzeba odrywać wzrok od drogi, żeby sprawdzić jaką tempkę właściwie ustawiasz.
« A jeśli Twoi koledzy mówią, że Tesla się nie zawiesza, to kłamią. »
Szczerze to nie wiem, co mówią, wszyscy pobrali te leasingi jakoś w drugiej połowie 2019 więc całkiem możliwe, że im się nie zawiesza, bo nie jeżdżą 😉 Jak my wszyscy, jak my wszyscy.
Wiem natomiast że konsola środkowa w moim aucie Renomowanej Niemieckiej Marki, ta, gdzie podpinam się Apple Car Playem, zawiesza się dość regularnie, co jakieś 2 miesiące…
I nie rozumiem jeszcze tego argumentu:
« Ale nieakceptowalne jest dla mnie oddelegowanie na ekran dotykowy sterowania innymi systemami samochodu. Co cyfrowe, to się zawiesza. Nie chcę mieć zawieszenia sterowania klimatyzacją czy tempomatem (!) na autostradzie. »
Przecież już teraz sterowanie klimatyzacją i tempomatem jest cyfrowe (a także skrzynią biegów, hamulcami, a nawet kierownicą). Wszystko, co masz analogowego w pokrętle do klimy lub przełączniku tempomatu to ten końcowy dynks, którego dotyka Twój palec. Ten dynks nie uruchamia przecież żadnej linki ciągnącej wiatrak albo otwierającej gaźnik, tylko jest jeszcze jednym z setek terminali wpiętych w centralny komputer samochodu.
@wo
„Ale nieakceptowalne jest dla mnie oddelegowanie na ekran dotykowy sterowania innymi systemami samochodu. Co cyfrowe, to się zawiesza. Nie chcę mieć zawieszenia sterowania klimatyzacją czy tempomatem (!) na autostradzie.”
Samochody mają cyfrowe sterowanie niektórymi rzeczami chyba już od kilku dekad. Problemem jest wystawienie tego sterowania na systemy tak złożone, że będę się często rozkładać. W tym artykule z Wired jest link do filmiku, na którym widać, że fizyczne pokrętła nic nie dają, jeśli sterowanie siądzie.
Wkrótce ekrany dotykowe będą passé, zastąpione sterowaniem głosowym firmy, która zapewnia, że „no data generated by the cars would be shared with or sold to third parties” [1].
[1] – link to theguardian.com
@wkochano
„Wiem natomiast że konsola środkowa w moim aucie Renomowanej Niemieckiej Marki, ta, gdzie podpinam się Apple Car Playem, zawiesza się dość regularnie, co jakieś 2 miesiące…”
Gdy ostatnio Sprawdzałem Rynek, dałem szansę Tiguanowi. Jak zobaczyłem, jak zaawansowaną ma ekranozo-portalozę, wybrałem jednak znowu Forestera. W nim konsola też się czasem zawiesza, ale to tylko oznacza, że przestaje grać muzyka. Niczym innym nie steruje (i o to chodzi).
„W praktyce do normalnych pokręteł klimatyzacji też trzeba odrywać wzrok od drogi, żeby sprawdzić jaką tempkę właściwie ustawiasz.”
Nieprawda. Przecież nie kręcę dla osiągnięcia konkretnej temperatury, tylko uczucia komfortu. A czy mi za zimno czy za ciepło, to akurat wiem najlepiej.
„Wszystko, co masz analogowego w pokrętle do klimy lub przełączniku tempomatu to ten końcowy dynks, którego dotyka Twój palec. ”
I to mi wystarcza. Przecież wiem, że kierownica w czasach wspomagania też jest już de facto kontrolerem z konsoli komputerowej. Ale to po prostu bardzo dobra metafora UI, nie chcę jej zastępować jakimś wolantem. Nie mówiąc już o wybieraniu opcji z ekranu dotykowego. Fizyczny dynks – o muerte.
@tq
„Wkrótce ekrany dotykowe będą passé, zastąpione sterowaniem głosowym firmy, która zapewnia, że „no data generated by the cars would be shared with or sold to third parties” [1].”
Jeśli naprawdę nie będzie już klasycznej opcji z dynksami, po prostu już nigdy nie kupię nowego samochodu – nim ten się stanie naprawdę stary, i tak będę już emerytem, więc powinienem go sam sobie sprzedać jako okazje od emeryta.
@wkochano
„tylko jest jeszcze jednym z setek terminali wpiętych w centralny komputer samochodu.”
Chciałbym rozwiać ten mit o „centralnym komputerze samochodu”. There is no such thing. Całe sterowanie jest całkowicie rozproszone – każdy z kawałków robi swoje, komunikuje się tylko z innymi przez busa. Nawet jeżeli jeden z kawałków nazywa się Headunit, to nie ma on nic wspólnego z „centralnym komputerem”.
@cmos
Jest to trochę spór o definicję komputera. Jako użytkownikowi wszystkie te różne sterowniki i rozproszone komputery prezentuj≥ą mi się jako jeden zintegrowany system, więc fakt, że składają się z osobny ch kawałków połączonych busem jest dla mnie równie istotny, co budowa mojego Maka z CPU, GPU, RAM, South Bridge’a i wszystkich tych innych kości.
@wkochano:
No jednak jest spora różnica kiedy te systemy są niezależne vs. kiedy są kawałkami jednego komputera. Jeśli są niezależne, to nawet jeśli ten infotainment padnie (te systemy z wielu wzgledów padają dość często) to najwyżej nie odbierze albo nie wyśle jakiegoś komunikatu po szynie. Jeśli by były zależne, to pad takiego systemy wyłącza ci wszystko inne (tak jak teraz w komputerze – pada ci kość RAM to bye bye, pocałuj komputer na do widzenia).
> „centralnym komputerze samochodu”. There is no such thing
No właśnie w Tesli jest. Usługi działają na nim zapakowane w maszyny wirtualne.
> komunikuje się tylko z innymi przez busa
W czasach odchodzenia od mainframe bylo taie hasło „dopiero sieć to komputer”. Samochód jest siecią z onieczności, mikrokontroler z czujnikiem w zderzaku jest podłączony do sieci. Tak samo pokrętło czy dźwigienka nie są aplikacją na tablecie a ma własny malutki podłączony do sieci komputerek na którym wykonuje się tylko jeden program w sposób całkowicie przedidywalny. Zasadniczą rzeczą, której przemysł nauczył się, owszem na błędach, ale wiele lat temu, jest separacja między komputerem sterującym silnikiem, a resztą, oraz separacja reszty od całkowicie nieprzewidywalnego infotainment.
A w Tesli na jednej magistrtali CAN bus siedzi sobie wszystko. Tablet infotainment i komputer który rejestruje kluczyki, z którymi tak poza tym rozmawia przez BlueTooth.
W poprzednich kradzieżach samochodów przez radio… trzeba było wziąć ze sobą radio, pokonać często wyśmiewane „security by obscurity”. W Tesli to uproszczono używając błędów zupełnie standardowych na standardowych niezabezpieczonych protokołach, w security nie ma nawet obscurity.
Muskonauci na forach podziwiają powolny spadek wartości swoich samochodów (czego powodem są części, szczególnie baterie), a jednocześnie tłumaczą że kradziejność nie jest wadą, bo ukradziona Tesla rzekomo nie ma dla złodziei żadnej wartości bo się unieruchopmi jak zadzwoni do domu.
@❡
„A w Tesli na jednej magistrtali CAN bus siedzi sobie wszystko.”
Naprawdę tylko na jednej? We wszystkich projektach, w których brałem udział CAN był partycjonowany, był też element robiący za router miedzy partycjami.
W ogóle to wszystko to, co czytam o tym jak robi Tesla, przypomina mi doświadczenie z aktualnego projektu, kiedy na początku z powodu braku ludzi wzięto firmę zewnętrzną bez doświadczenia w automotive, i ta firma przez rok robiła bez należnego nadzoru (nawet architektury nie dostała, bo nie było wolnych architektów). No i oni powynajdowali mnóstwo kół od nowa, bo nie wiedzieli jak to się robi. No i oczywiście ponieważ te koła były ich pierwsze, to powychodziły mocno jajowate, mówiąc obrazowo.
Podobnie Tesla – jako nowa w branży – wynajduje od nowa rzeczy, które inni mają już od dawna dopracowane, stąd co i raz jakaś wpadka, której być nie powinno.
@❡
I jeszcze miałem napisać:
„W poprzednich kradzieżach samochodów przez radio…”
No właśnie, w poprzednim projekcie akurat konfigurowałem security urządzenia do samochodu z gwiazdką – i tam jest mocna kryptografia z kluczem asymetrycznym nawet dla części wiadomości po wewnętrznym busie, tester musi się autoryzować z challenge itp. (ale nie pytaj o szczegóły, podpisałem to i owo). Aktualny projekt na trzy litery ma trochę inne koncepcje, ale podobną klasę zabezpieczeń.
I przy tym wszystkim mam w pracy kolegów twierdzących, że oni nie kupią samochodu o którym wiedzą jak jest robiony, bo jest bardzo źle. Tymczasem Tesla robi dobre parę klas niżej.
@paragraf
« kradziejność nie jest wadą »
Zainspirowałeś mnie i skonfigurowałem sobie na stronie u mojego ubezpieczyciela S klasę za €89,5k oraz Model S za €92,5k. Wychodzi €2923 vs. €3157. Gdzie ta kradziejność?
@wkochano
Za chwilę zacznę wycinać argumenty z serii „ceny tego nie odzwierciedlają”. Ceny Tesli (a także ubezpieczenia, leasingu itd.) w ogóle niczego nie odzwierciedlają, bo są sztuczne i nie wiadomo jak długo się to utrzyma, tzn. jak długo jeszcze Musk będzie pupilkiem regulatorów.
@wo
Argumentuję z pozycji zainteresowanego konsumenta, a nie obrońcy Muska. Jeśli pada argument o nadzwyczajnej podatności produktu na kradzież, to gdzie proponujesz szukać jego potwierdzenia lub obalenia, jeśli nie u ubezpieczyciela?
@wkochano
„gdzie proponujesz szukać jego potwierdzenia lub obalenia, jeśli nie u ubezpieczyciela?”
W obiektywnych, fizycznych cechach produktu. Pytanie, które zadałeś, jest dla mnie równie kretyńskie jak „to gdzie mam szukać wiarygodnej wyceny wartości spółki, jeśli nie na giełdzie?”. Zmuszasz mnie do truizmu „stawka ubezpieczeniowa zależy od wielu różnych czynników, wśród których podatność na kradzież nie jest nawet dominujacym”. I nie zmuszaj mnie do tego więcej, bo zmusisz mnie do wycinania.
wkochano
” W praktyce do normalnych pokręteł klimatyzacji też trzeba odrywać wzrok od drogi, żeby sprawdzić jaką tempkę właściwie ustawiasz.’
Nie, po prostu parę kliknięć pokrętła przy obrocie to parę stopni (lub połówek stopnia, dla mnie absurdalne, ale tak zrobili) cieplej-zimniej. Chcesz mieć trochę cieplej lub dużo cieplej a nie akurat 23,5C.
@rpyzel „Chcesz mieć trochę cieplej lub dużo cieplej a nie akurat 23,5C.”
Cóż, istnieją osoby które najchętniej miałyby dokładnie 22.75 stopnia. Tu mogą pomóc komendy głosowe („zrób tak żeby było dobrze”).
@sheik
„Cóż, istnieją osoby które najchętniej miałyby dokładnie 22.75 stopnia. Tu mogą pomóc komendy głosowe („zrób tak żeby było dobrze”).”
Jeśli dla kogoś abstrakcyjna wartość jest ważniejsza od INDYWIDUALNEGO POCZUCIA KOMFORTU, to być może w ogóle polubiłby samochód marki Kopawdupex.
„Tu mogą pomóc komendy głosowe („zrób tak żeby było dobrze”).”
Jeszcze Apple rezygnujące z mini-jacka na rzecz przejściówki za 200PLN mogę zrozumieć, natomiast kapitaluchy zmieniające pokrętła, na ekranowe dingsy, żeby później „przyprawić” je komendami głosowymi kojarzą mi się z czystym sadyzmem albo wynikiem jakiegoś zakładu między CEOsami dotyczącego tego jak duży bullshit uda im się konsumentom wcisnąć.
@krzloj
To jest po prostu typowo kapitalistyczne opakowanie brzydko pachnącego balasa w kolorowy papierek. Cięcie kosztów. Ekran dotykowy i tak musi być, bo ludzie chcą podłączać ajfonsy. W takim razie obetnijmy tu dolara, tam dolara, eliminując pokrętło do klimatyzacji.
@wo
Może, może chociaż czasami obserwując zmiany np. softwarze/portalozie wygląda to dla mnie jakby były one wprowadzane tylko ze względu na potrzebę wywołania stucznego „ruchu”, wykazania że coś tam się robi, że ta twoja „bullshit job” jest potrzebna. Imho może to być bardziej kwestia „pure ideology” niż prostego, analogowego rachunku ekonomicznego.
Pokrętła od klimy przeszły już dekady cięcia kosztów/rozwoju/standaryzacji. Natomiast ekranowe pokrętełko wygląda jak sporo ludziogodzin w R&D + wdrażenia na produkcję + mnóstwo bugów po drodze. Chętnie zobaczyłbym excela z wyliczeniami, jak w praktyce to się skalkulowało.
@wo Ekran dotykowy i tak musi być, bo ludzie chcą podłączać ajfonsy
Ale ekran dotykowy zaprawdę, zaprawdę powiadam wam nie jest do tego konieczny. Been there, done that.
MSD to bardziej takie błędne koło „dzieciaki używają teraz smartfonu do wszystkiego, więc samochód musi mieć koniecznie taki sam UX.”
> Chętnie zobaczyłbym excela z wyliczeniami, jak w praktyce to się skalkulowało.
Mazda rezygnując z kokpitu w tablecie chwaliła się, że robi to dla bezpieczeństwa wbrew własnemu interesowi bo wychodziło taniej, a fizyczne przełączniki są tak naprawdę droższe. Podobno kierowcy sięgając minimalnie skręcali kierownicą (nie wiem jak wyglądały tamte modele, w Tesli tablet jest jednak ogromny i dosyć blisko). Honda zrobiła tak samo. Tymczasem 2 tygodnie temu National Highway Traffic Safety Administration wezwało Teslę do wymiany tabletów w partii 158716 samochodów.
@sheik
„Ale ekran dotykowy zaprawdę, zaprawdę powiadam wam nie jest do tego konieczny. Been there, done that.”
Chociaż mogę wytwarzać obraz kogoś, kto marzylby o interfejsie w postaci słuchawki z bakelitu wychodzącej z konsoli centralnej, to jednak po przetestowaniu różnych rozwiązań najbardziej jestem zadowolony z combo „ekran dotykowy plus kluczowe funkcje kciukiem z kierownicy”. Bo jednak w praktyce wybranie konkretnej płyty czy plejlisty wymaga żonglowania po morzu opcji (zwłaszcza gdy się ma wyłączoną Siri z powodu neoluddyzmu).
@krzloj
” Natomiast ekranowe pokrętełko wygląda jak sporo ludziogodzin w R&D + wdrażenia na produkcję + mnóstwo bugów po drodze.”
Chyba możemy założyć, że wyeliminowanie wszystkiego co istnieje fizycznie i zastąpienie czegoś co istnieje softwarowo przynosi (krótkoterminowe) oszczędności – to jest powszechna tendencja, kilkaset osób od niej zginęło w Boeingach 737 MAX. No bo jednak dynksa nie możesz zastąpić skończoną liczbą darmowych stażystów.
@wo „Chociaż mogę wytwarzać obraz kogoś, kto marzylby o interfejsie w postaci słuchawki z bakelitu wychodzącej z konsoli centralnej”
Yay, koniecznie z wdzwanianiem się na numer Tepsy żeby zrobić cokolwiek!
Osobiście naprawdę lubię czystość i porzadek, dlatego odciski palców na ekranach kocham umiarkowanie. Gładzik+pokrętlo.
Skończyłem wzornictwo i z wielkim, wielkim bólem patrzę na te wszystkie pomysły zastępowania analogowych pokręteł i przycisków. Jedna z podstawowych zasad, jaką mi kładziono do głowy to szacunek dla materiału i nie wynajdowanie problemu dla rozwiązania. Na dniach rozmawiałem o tym w kontekście płyt grzewczych. Na kiego grzyba mają one przyciski dotykowe, które ZAWSZE są nieporęczne, uniemożliwiają szybką zmianę temperatury, reagują na położenie na nich drewnianej łyżki albo chlapiący sos? Dla mnie to jest nic innego jak wulgarny postmodernizm odrzucający modernistyczną zasadę powiązania funkcji z formą.
Z drugiej strony absurdalny skeuomrorifzm tych wszystkich elektronicznych rozwiązań. Robisz elektroniczną deskę rozdzielczą, bo jest taniej niż zamontować normalne zegary? Zrozumiałe choć dla mnie bolesne. Ale do kiego chuja to co wyświetlają ma udawać chędożony zegar? Na chuj wyświetlacie całą tarczę? TU NIE MA ŻADNEJ WSKAZÓWKI, POKAŻCIE MI UŻTECZNE DANE A NIE BEZSENSOWNE GRAFICZNE WODOTRYSKI. Wydawało mi się, że przeszliśmy już ten etap we wzornictwie jakieś 10 lat temu i nauczyliśmy się, że medium cyfrowe ma własną fakturę i trzeba ją szanować. Ale widać producenci samochodów dalej żyją w 2007, wyszedł właśnie pierwszy iphone i trzeba udawać, że to telefon z tarczą. Zaprawdę, kiedyś pójdę na seans spirytystyczny, przywołam duchy wszystkich wielkich modernistów stylu szwajcarskiego, by przeklęli tych idiotów którzy podejmują decyzje na temat tego jak projektować deski rozdzielcze.
Przepraszam za język, ale wywołuje to we mnie bardzo silne emocje.
@krzloj
„Natomiast ekranowe pokrętełko wygląda jak sporo ludziogodzin w R&D + wdrażenia na produkcję + mnóstwo bugów po drodze. Chętnie zobaczyłbym excela z wyliczeniami, jak w praktyce to się skalkulowało.”
Z tymi ludziogodzinami i bugami to nie przesadzajmy – to przecież normalne applety które są we frameworku GC, a framework jest we wszystkich modelach jednego producenta ten sam. Natomiast jak robisz powiedzmy 5 milionów samochodów rocznie to każde 10 centów nas sztuce to są spore pieniądze. U nas klienci ściubią 50 centów na mocniejszy procesor, co skutkuje tygodniami dodatkowej roboty dużych zespołów, żeby się system w pamięci zmieścił i procesor wyrobił.
@❡
„Tymczasem 2 tygodnie temu National Highway Traffic Safety Administration wezwało Teslę do wymiany tabletów w partii 158716 samochodów.”
To jest właśnie to, co piszę o wyczerpywaniu się cykli flasha. Flash, czy EEPROM mają ograniczoną ilość cykli zapisu, rzędu 10.000. Standardowo robi się analizę czy wystarczy to na cały przewidywany okres użytkowania samochodu (zazwyczaj 10 lat), i jak nie wystarcza, to trzeba coś z tym zrobić. Recall jest stąd, że w tym flashu są rzeczy istotne dla safety. Ponieważ doszło aż do recallu to znaczy, że w Tesli nie robią jak należy analiz safety – takie braki powinny wyjść przy safety assesmencie.
Nie jestem zadowolony (delikatnie mówiąc) z tego jak robią soft do samochodów producenci europejscy, no ale Tesla to w porównaniu śmiech na sali.
@Michał Sadowski
„Ale do kiego chuja to co wyświetlają ma udawać chędożony zegar?”
Bo położenie wskazówki jest czytelne na pierwszy rzut oka, a cyfry trzeba czytać.
@Michał Sadowski
„Na chuj wyświetlacie całą tarczę? TU NIE MA ŻADNEJ WSKAZÓWKI, POKAŻCIE MI UŻYTECZNE DANE A NIE BEZSENSOWNE GRAFICZNE WODOTRYSKI”
Zaraz, a czy to nie jest tak, że ludzie decydujący o takich rzeczach opierają się na śmieciowych badaniach rynku za pięć złotych służących im za dupochron („badanie wykonano na 5 osobach zaczepionych pod automatem do kawy, z czego trzy wybrały wodotryski”)?
That’s how Capitalism works.
@unikod
„Mazda rezygnując z kokpitu w tablecie chwaliła się, że robi to dla bezpieczeństwa wbrew własnemu interesowi bo wychodziło taniej, a fizyczne przełączniki są tak naprawdę droższe. ”
Mazdy mają dotykowy ekran, ale do tego fizyczne przełączniki, bo dotyk działa tylko na postoju. Ale klimatyzacja jest obsługiwana zupełnie od tego niezależnie, też fizycznymi przyciskami.
Nissana Ariya ma obsługę klimatyzacji przez przyciski pojemnościowe, chociaż niby mają też wibrację, która rzekomo „wywołuje wrażenie kontaktu z elementami mechanicznymi”.
W najtańszych autach dalej są mechaniczne przełączniki, więc ja tego bajdurzenia o kosztach nie kupuję. Ile niby kosztuje takie pokrętło, a ile kosztuje ten cały przycisk pojemnościowy, z wibracją i podświetlaną ikonką? Ogromny tablet też nie jest za darmo. To jest moda, ludzie lecą za nowościami. Przecież czymś muszą się nowe samochody różnić od starych, żeby przyciągnąć więcej klientów.
Dlatego spodziewam się, że jednak ten trend się kiedyś skończy (i nie ogarnie całego rynku).
@Michał Sadowski
„Na dniach rozmawiałem o tym w kontekście płyt grzewczych. Na kiego grzyba mają one przyciski dotykowe, które ZAWSZE są nieporęczne, uniemożliwiają szybką zmianę temperatury, reagują na położenie na nich drewnianej łyżki albo chlapiący sos? Dla mnie to jest nic innego jak wulgarny postmodernizm odrzucający modernistyczną zasadę powiązania funkcji z formą.”
Akurat niedawno kupowałem płytę indukcyjną i też się nad tym zastanawiałem i mocno szukałem takiej z fizycznymi przyciskami (nie ma, nie licząc jakiejś naprawdę bardzo drogiej marki i pseudo-pokrętła na magnes chyba Siemensa). Ale jak już mam i używam, to stwierdzam, że sprawdza się to bardzo dobrze i jest funkcjonalne – bo nieporównywalnie łatwiej się czyści. Ale to ma sens w kontekście płyty grzewczej, która mocno się brudzi przy użytkowaniu, nie w panelu sterowania klimatyzacją w aucie.
„Na chuj wyświetlacie całą tarczę”
No chociaż tutaj właściwie się zgadzam, elektryczne tarcze są paskudne, jakiej by nie zrobili. Ale wolę tarcze analogowe. Po prostu lepiej wyglądają. Ale tu się nie łudzę, analogowe tarcze w typowych autach prędzej czy później wyginą.
@monday.night.fever
„Zaraz, a czy to nie jest tak, że ludzie decydujący o takich rzeczach opierają się na śmieciowych badaniach rynku za pięć złotych służących im za dupochron”
Akurat tutaj mogę coś opowiedzieć, bo w tym robię. Od dłuższego już czasu producenci powoli przechodzili o silników krokowych i wskazówek do wyświetlaczy, ale klient na trzy litery był z tym bardzo oporny. Jego motywacja była taka, że „wyświetlacz jest 2D, a klienci są przyzwyczajeni do fizycznych wskazówek które są 3D”. Robili u nas dla nich nawet eksperymentalne clustery z wyświetlaczami 3D, ale jakoś im się nie spodobały. I na koniec wymyślili klasyczny cluster z silnikami krokowymi, tyle że przykryty przyciemnianą szybką na płasko tak, że wyglądało jak wyświetlacz [1]. Na dole był nawet prawdziwy wyświetlacz, na którym była wyświetlana część skali tak, że nie było widać różnicy. Potem był pochodny projekt [2], w którym było podobnie, ale trochę wstecz. Dalej przyszło [3] (projekt w toku), do którego planowano całą paletę różnych clusterów, od czysto wskazówkowych, do czysto wyświetlaczowych w mnóstwie wariantów. Po drodze było parę zmian planu, na koniec został tylko jeden wariant, czysto wyświetlaczowy.
[1]: link to google.com
[2]: link to f20.1addicts.com
[3]: link to cdn.bimmertoday.de
@cmos „klient na trzy litery był z tym bardzo oporny. Jego motywacja była taka, że „wyświetlacz jest 2D, a klienci są przyzwyczajeni do fizycznych wskazówek które są 3D”
True dat. Ale w sumie i tak teraz liczy się head-up a tam są cyferki.
To było fajne w ostatnim BMW, którym mi się zdarzyło w życiu jechać. Po przełączeniu skrzyni biegów w tryb sportowy wyświetlacz się upraszcza, znikają wodotryski, zostają podstawowe informacje. W subaru w trybie sportowym zmienia się chyba tylko brzmienie silnika (tej krowie nic nie pomoże, ale mi to akurat odpowiada, gdyż albowiem jeżdżę wolno, ale bezpiecznie).
@wo
„W subaru w trybie sportowym zmienia się chyba tylko brzmienie silnika”
A w skodzie w trybie sportowym nic się nie zmienia wizualnie (nawet kolor zegarów…), tylko skrzynia przy innych prędkościach zmienia biegi. Owszem, słychać jak do 120 ciągnie na piątym biegu, zamiast grzecznie na siódmym.
A w renault po zmianie trybu kolor i wygląd wskaźników może, ale nie musi się zmienić, bo można to sobie skonfigurować (choć w kwestii opcji tej konfiguracji miałbym sporo uwag).
Co do wskaźników, to wyświetlane na ekranie mi nie przeszkadzają, a nawet je wolę, byle były czytelne i tam gdzie trzeba precyzyjne. Czyli prędkościomierz wolę mieć cyfrowy (najlepiej na head-upie), ale już obrotomierz ma wyglądać na analogowy (zresztą chyba jeszcze innego nie widziałem – cyferki zmieniałyby się za szybko).
W kwestii wskaźników w mojej megance najbardziej wkurza mnie brak sensownej regulacji jasności wyświetlacza – jako taka automatyka działa tylko na head-upie, a żeby zmienić jasności pozostałych wyświetlaczy trzeba się przeklikać przez tablet. Starszy model miał do tego po prostu łatwe do namacania fizyczne pokrętło. I komu to przeszkadzało?
@Korba
Cyfrowy obrotomierz może np być oparty o kolor i liniowy, nie musi mieć formy półkola by przedstawić te same dane w sposób bardziej czytelny i kompaktowy.
Istnieje jednak takie coś, jak przyzwyczajenie użytkownika do pewnej formy. W końcu tylko dlatego tyle lat przetrwało QWERTY albo klasyczne wskazówki zegarowe. Samo istnienie obrotomierza – w czasach coraz powszechniejszych automatów typu CVT – w ogóle bierze się z tego przyzwyczajenia. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której bym go tak naprawdę potrzebował (przy swoim stylu prowadzenia zwłaszcza).
@wo „Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której bym go [obrotomierz] tak naprawdę potrzebował
Ja od pewnego czasu mam dwusprzęgłówkę i obrotomierz przydaje mi się właściwie tylko do sprawdzania, jak ta automatyka działa. Np. przy jakich obrotach redukuje biegi w trybie normalnym, a przy jakich w trybie eko. A i to raczej tylko z ciekawości, bo lubię wiedzieć jak coś działa, a nie dlatego, że mi ten obrotomierz jest naprawdę potrzebny w czasie jazdy. Myślę, że zwykłemu kierowcy na co dzień bardziej przydaje się radar, który świeci na czerwono, gdy się jedzie za blisko bagażnika poprzedzającego samochodu (niestety, na razie samochodów z takim wyposażeniem jest zdecydowanie za mało)
@Korba
„Myślę, że zwykłemu kierowcy na co dzień bardziej przydaje się radar, który świeci na czerwono, gdy się jedzie za blisko bagażnika poprzedzającego samochodu”
Dawno temu miałem Volvo w którym obok prędkościomierza był tej samej wielkości zegar. Taki zwykły, pokazujący godzinę – i to było to! Tu zdjęcie: link to nrdblog.cmosnet.eu
A takie wskazanie radaru jak piszesz, tylko trochę lepsze, jest na tym clusterze z mojego pierwszego linka wcześniej (ten na czerwono świecący samochód na środku, poniżej wyświetlają się paski zależnie od odległości).
@cmos „A takie wskazanie radaru jak piszesz, tylko trochę lepsze, jest na tym clusterze z mojego pierwszego linka wcześniej”
Jeszcze potrzeba (na terenie CH) komunikatu głosowego, z silnym szwajcarskim akcentem oczywiście, „oj, to będzie mandacik”
Jak wiadomo od drugiej wojny światowej, radar reaguje na folię aluminiową, więc to chyba nie jest najlepsze rozwiązanie. W subaru od tego jest stereoskopowa kamera.
Naprawdę potrzebna jest kamera cofania. Niestety do mojej skody zaczęli oferować dopiero rok później, a tak to sobie dokupię, ale dopiero jak będę zaszczepiony.
Obraz z kamery cofania i mapy to są wg mnie główne powody uzasadniające wstawianie dużych wyświetlaczy na deski rozdzielcze samochodów. Ale kiedy słyszę o pomysłach na używanie samochodowego wyświetlacza jako ekranu konsoli do gier to mam WTF. Kto niby i w jakich okolicznościach będzie grał w Cyberpunka na Tesli?
@Korba
„Kto niby i w jakich okolicznościach będzie grał w Cyberpunka na Tesli?”
Przecież to jak zwykle u Muska – jedynymi adresatami jego wypowiedzi są inwestorzy.
@korba „ale kiedy słyszę o pomysłach na używanie samochodowego wyświetlacza jako ekranu konsoli do gier to mam WTF.„
Czy to przypadkiem nie w Range Roverach był taki fikuśny ekran, który miał wyświetlać jednocześnie dwie rzeczy zależnie od kąta patrzenia pozwalać kierowcy widzieć mapę, podczas gdy pasażer oglądał film?
@wo i anonimowy łoś trudny do ugryzienia w rzyć personalnie
Chodzi o drobną różnicę między „piszesz bzdury”, a „nie masz pojęcia”. Więc pierwsze jest ok, drugie nie, nawet w stosunku do anonimowego łosia z internetu. Ot i wszystko.
@amerykańskie elektryczne samochody
No, więc Tesla chyba nie jest tak całkowicie amerykańska, bo ma jakieś podzespoły wyprodukowane gdzie indziej. Nie wnikałem w szczegóły, ale 100% made in USA podobno nie jest.
Rząd USA zresztą nie tak od razu kupi wszystkie samochody, więc nie jest tak, że Tesla ma już kontrakt na wszystko w kieszeni. I nie masz szans, żeby miała, bo ma bardzo ograniczoną gamę i szybko jej nie rozszerzy. Osobówek pewnie sporo dostarczy, ale rządowi potrzebne są dostawczaki w dużych ilościach, a tutaj chyba tylko Rivian wypuścił jeżdżący prototyp właśnie testowany na żywo. Ale ma tego Amazonowi dostarczyć 100 tys., więc rząd musi poczekać, bo szybko sensownej skali produkcji nie osiągną. Poza tym, samochód jest zrobiony pod Amazona, choć akurat zrobić inną budę to nie problem. Do tego pickupy, gdzie też Rivian niby jest blisko, ale uwierzę jak zaczną sprzedawać, Lordstown chyba nawet nie ma przedprodukcyjnych prototypów i nie wiadomo czy to nie jest kolejna ściema. Są jeszcze jakieś manufaktury typu Bollinger z hardkorowymi pickupami/SUVami za grubą kasę. GM i Ford dużo gadają i mało robią, więc szybko się na rządowe kontrakty nie załapią (poza ewentualnie Chevy Boltem, którego GM tłucze od lat i właśnie wchodzącym na rynek Mustangiem Forda, ale to osobówki są). To już w Europie jest większy wybór i są i dostawczaki i ciężarówki (jedne i drugie to w większości adoptowane spaliniaki, ale zawsze coś).
Generalnie rządowi USA trudno będzie, ale krok w dobrym kierunku. Jest jakaś szansa, że do końca kadencji Bidena dadzą radę, ale nie przeceniałbym jej.
@Michał
„A w kolejce do zabawy czeka jeszcze Toyota.”
Chyba do bankructwa. Ostatnio Mr. Toyoda stwierdził, że samochody elektryczne są be i hybrydy to przyszłość, więc skupiają się na hybrydach. Co akurat nie przeszkadza Toyocie produkować i sprzedawać elektryków w Chinach. I płacić kar za oszukiwanie amerykanów na emisjach syfów z hybryd. Mazda z kolei otwarcie powiedziała, że celowo obniżyła osiągi swojego elektryka, żeby nie konkurował ze spaliniakami. Generalnie wygląda na to, że producenci spaliniaków mają zamiar produkować elektryków akurat dokładnie tyle, żeby kar za nadmierną emisję nie płacić. Poza VW, który idzie trochę szerzej, ale akurat politykę cenową ma taką, że dealerzy wolą sprzedawać spaliniaki, więc te 57 tys. nabywców ID.3 w 2020 musiało bardzo chcieć mieć elektryka. No i słabe to jest, ale nie będzie mi ich bynajmniej żal. Głupkami są i tyle.
@jak to się robi w Chinach
Polecam reportaż Fully Charged Show jak to w Shenzen w kilka lat wymienili wszystkie autobusy i taksówki na elektryczne: link to youtube.com. Chińczyki walą elektrycznie do przodu aż się kurzy.
@zawieszające się samochody
Od kiedy są mrozy mój Jeep od czasu do czasu nie pozwala mi na włączanie ogrzewania siedzeń i kierownicy. Bo nie. Serwis nie ogarnął, a ja czasem marznę w zadek i ręce. Na szczęście mało jeżdżę ostanimi czasy.
@sheik
„Czy to przypadkiem nie w Range Roverach był taki fikuśny ekran, który miał wyświetlać jednocześnie dwie rzeczy zależnie od kąta patrzenia pozwalać kierowcy widzieć mapę, podczas gdy pasażer oglądał film?”
Kiedyś BMW coś takiego zrobiło, albo planowało, nie pamiętam.
Swoją drogą kiedyś BMW zrobiło 7-mkę z dodatkowymi zbiornikami na wodór, który był spalany w silniku zamiast benzyny. Taka inna hybryda z benzyną, wodorem i jednym silnikiem. Ale coś słabo to wyszło, bo przestali. Albo źle działało, albo brak infrastruktury do tankowania wodoru samochód wykończył (tej infrastruktury nie ma do teraz i się nie zanosi). link to en.wikipedia.org
@bartolpartol
” Więc pierwsze jest ok, drugie nie, nawet w stosunku do anonimowego łosia z internetu. Ot i wszystko.”
Mam po prostu taką hipotezę, że zbiory {ludzi ekscytujących się Teslą Cybertruck} i {naprawdę kupujących od czasu do czasu samochody z grubsza tej klasy} są niemal doskonale rozłączne. Tzn. być może jest jakieś kilka procent ludzi anomalii, ale się nie przekonamy, bo Cybertruck nigdy nie trafi na rynek. Data rozpoczęcia produkcji się przesuwa jak daty projektów ministra Glińskiego (muzuem historii Polski miało być na stulecie niepodległości, obecna data stanu surowego jest jak aktualna data rozpoczęcia produkcji Cybetrucka – 2022).
„Serwis nie ogarnął, a ja czasem marznę w zadek i ręce”
Otóż dlatego właśnie gdy raz na te kilka lat szukam następcy dla Forestera, konczę z kolejnym Foresterem (choć oczywiście daję jakieś tam szanse alternatywom, jak właśnie Jeep, tudzież Tiguan, XC60 czy Mazda CX). Nie kupię ekskrementu, w którym klimatyzację/ogrzewanie (itd) uruchamia się z ekranu dotykowego.
@wo „Mam po prostu taką hipotezę, że zbiory {ludzi ekscytujących się Teslą Cybertruck} i {naprawdę kupujących od czasu do czasu samochody z grubsza tej klasy} są niemal doskonale rozłączne.”
Możesz o tyle mieć rację, że sułtanowi Brunei oraz jego kolegom, kupującym difoltowo takie rzeczy do kolekcji, pewnie nawet brewka nie drgnie.
@❡ w zamierzchłej przeszłości
„A w Tesli na jednej magistrali CAN bus siedzi sobie wszystko.”
Dzisiaj spytałem o to znajomego inżyniera z Tesli i zaklinał się że „there are multiple CAN buses” i że mają takie zabezpieczenia przed wypadkiem że ostrze krwawi. Znajomi kierowcy przyznali natomiast, że centralny tablet w modelu 3 się potrafi zrebootować w czasie jazdy, ale nie wpływa to na działanie pedałów i kierownicy.
> there are multiple CAN buses
To oczywiste, bo jednak komputer silnika. Z VW wyciekły swego czasu klucze prywatne umożliwiając kradzieże, w Tesli problem jest jednak architektoniczny. link to wired.com
@❡
Ależ to jest wyborne:
„WIRED also reached out to Tesla to learn more about its software fix, but the company didn’t respond. (Tesla dissolved its press relations team in October.)”
Pomijając to jaka jest czy nie jest Tesla, globalne statystyki sprzedaży samochodów plug-in (elektryki i hybrydy plug-in) w 2020 roku są dosyć jednoznaczne:
Tesla: 499.535
VW: 220.220 (w tym około 100 tys. elektryków, z których 30 tys. to ID.3 sprzedane w grudniu)
BYD: 179.211
…
Szczegóły tutaj: link to cleantechnica.com
Ten rok zapowiada się bardzo ciekawie. Grupa VW ma spore szanse na przeskoczenie, a przynajmniej dogonienie Tesli w liczbie sprzedanych elektryków.
@❡
„Z VW wyciekły swego czasu klucze prywatne umożliwiając kradzieże,”
Potencjalnym użytkownikom radziłbym jednak zwrócić uwagę bardziej na problemy z safety, niż z security. Po kradzieży samochodu w wyniku problemów z security ubezpieczenie dostaniesz ty, po śmierci w wypadku w wyniku problemów z safety twoja rodzina.
@wo
„Nie ma podstaw do tezy, że automatyka zmniejszy wypadkowość. Argumenty powielane przez różnych Hararich, że „za 90% wypadków odpowiada człowiek” biorą się z tego, że zgodnie z prawem człowiek odpowiada także za wypadek spowodowany przez automatykę. I w ogóle nie ma podstaw do nadziei na wyjście z automatyką poza „wspomaganie kierowcy”, pojazdy autonomiczne to ciągle mrzonka.“
Amazon ogłosił niedawno wprowadzenie rozwiązania mająceg zmniejszyć wypadki powodowane przez kierowców – bez wprowadzania żadnej automatyzacji do samochodu. Na filmie podlinkowanym na początku artykułu powołują się na badania, z których wynika, że mogą zmniejszyć kolizje o jedną trzecią dzięki ostrzeżeniom z systemu i o jedną trzecią dzięki lepszemu zachowaniu kierowcy (nie wiem, jak to się sumuje).
Nie znalazłem tych badań, ale trafiłem na artykuł, który akurat ma liczbę 90% wynikającą z analizy wypadków „For the current research, transportation institute researchers considered 905 higher severity crashes involving injury or property damage in the data set and found that, overall, driver-related factors that include fatigue, error, impairment, and distraction were present in nearly 90 percent of the crashes.“
Nie sądzę, że samochody autonomiczne osiągną w sensownym czasie rozsądny poziom, żeby w ogóle móc jeździć w najbardziej wypadkogennych warunkach, ale myślę, że system podobny to opisanego powyżej może w pewnym momencie stać się wyposażeniem samochodów służbowych zalecanym przez ubezpieczycieli. Moja prywatna opinia na temat takiego poziomu inwigilacji nie może być oczywiście wyrażona na forum publicznym.
[1] – link to arstechnica.com
[2] – link to vtnews.vt.edu
Gdy wzrasta częstotliwość publikacji notek i każda z nich (w tym jedna o Fundamentalnym Znaczeniu) zawiera kilkaset komciów to ktoś obarczony Codziennymi Obowiązkami jest na straconej pozycji z bieżącym komentowaniem i płynnym włączaniem się do dyskusji. Mimo wszystko spróbuję nawiązać, oczywiście mając na uwadze, że poprzedni komentarz jest sprzed 8 dni a sama notka jeszcze ze stycznia…
@Awal Biały
„Kilka dekad stabilności, kulturowej bliskości, bezpośredniego włączenia w bieżący obieg naukowy – zrobi swoje. Zaś narodowiec palący tęczę, minister stający w jego obronie i dziewczyna emigrująca z dyplomem medycyny do Moguncji – swoje.”
Z tą emigrującą dziewczyną mogłeś trafić w dziesiątkę, gdyż szefową działu technologii w CureVac (siedziba w Tybindze) jest Polka, Mariola Fotin-Mleczek. Nie znam oczywiście jej historii życia ale może właśnie tak było? Swoją drogą w okolicach kwietnia czy maja 2020 dużo było wystąpień dr Mleczek w mediach i można było odnieść wrażenie, że CureVac prowadzi w „wyścigu szczepionkowym”. Potem chyba im tempo spadło, bo jednak Pfizer i Moderna szybciej odtrąbiły sukces.
@konduktor_motor
„Jeśli tematem znacznej części książki była sytuacja ludu w czasach, w których znaczną część dokumentów (a gdy cofniemy się odpowiednio daleko, to wszystkie) wytwarzano po łacinie, to brak tego typu źródeł może dziwić. I taka sytuacja może budzić zastrzeżenia”
Nie zapomnę tej lekcji akademickiego życia, gdy po napisaniu magisterki (temat okołomurowoberliński) odwiedziłem w gabinecie prof. Wolff-Powęską z prośbą o przejrzenie tejże pracy i komentarz. Profesor zadała tylko jedno pytanie: „Czy w bibliografii zawarł Pan źródła niemieckojęzyczne?” Na moje zaprzeczenie (źródła w jęz. angielskim i polskim) Szanowna Pani Profesor grzecznie acz stanowczo zakończyła rozmowę. 🙂
@guybrush Dr.Fotin-Mleczek
Cytując Politykę: „Pod koniec lat 80. rozpoczęła studia psychologiczne w Gdańsku, ale w 1989 r., nie kończąc ich, wyjechała do Stuttgartu. Tu okazało się, że nie może kontynuować nauki na podobnym kierunku, więc zainteresowała się biologią techniczną – dziedziną zupełnie wtedy nową, która stała się przepustką do wykorzystania biotechnologii w przemyśle. – Moja praca doktorska dotyczyła zaprogramowanej śmierci komórek, czyli apoptozy. Potem przeniosłam się na uniwersytet w Tybindze, gdzie przez cztery lata zajmowałam się białkami, jakie można, również w formie leków, umieszczać w cytoplazmie komórek. I wreszcie od 2006 r. jestem w CureVac, gdzie pracuję nad mRNA, które też musi przełamywać barierę błony komórkowej, by trafić do ich wnętrza.”
@WO
„Otóż dlatego właśnie gdy raz na te kilka lat szukam następcy dla Forestera, konczę z kolejnym Foresterem (choć oczywiście daję jakieś tam szanse alternatywom, jak właśnie Jeep, tudzież Tiguan, XC60 czy Mazda CX). Nie kupię ekskrementu, w którym klimatyzację/ogrzewanie (itd) uruchamia się z ekranu dotykowego.”
Mazdę CX-5 gorąco wszystkim odradzam. Ma mnóstwo drobnych, acz szalenie irytujących wad, a na dodatek potrafi zawodzić niekiedy w najmniej odpowiednich momentach. Służę anegdotami, gdyby ktokolwiek był zainteresowany.