Now Playing (183)

W ramach dygresji od dygresji w komentarzach pojawił się niedawno temat pesymizmu ejtisowej popkultury. Mój konik!

Piosenki, które pamiętamy ze szkolnych dyskotek, często miały zaskakująco ponure teksty. Dlatego gdy dziś widzę w portalach nagłówki typu „Billie Eilish przełamuje tabu”, tylko się uśmiecham pod miejscem na wąsy.

Lubię ją, ale przecież nie dlatego, że przełamuje tabu, tylko dlatego, że mi przypomina te dawne ejtisowe czy nawet sewentisowe piosenki o tym, że ktoś ma doła (którego ewentualnie przełamie w tańcu, co mu pozwoli utrzymać się przy życiu, ah ah ah ah, utrzymać się przy życiu-u-u).

Moje najulubieńsze były, rzecz jasna, piosenki o końcu świata. Byłem wtedy po prostu Przekonany, że czeka mnie globalna wojna termojądrowa i bardzo mnie interesowało wszystko na temat Bomby (jestem z pokolenia „Głowy Kasandry”!).

Jednym z najwspanialszych przykładów tej tematyki była piosenka „Enola Gay” wczesnego OMD. Wesoła, skoczna, taneczna – nawet jak się znało angielski, można było nie zrozumieć, że to o tym.

Ja wiedziałem to za sprawą wzmiankowanej obsesji – albo z takiej propagandowej broszurki „Alarm w NORAD” (ktoś z Was to czytał?), albo z leksykonu „1000 słów o broni atomowej”. To w ogóle była świetna seria, te „1000 słów”, niedawno sobie odświeżałem tom o broni chemicznej – niesamowity jest ten suchy, beznamiętny język, jakim wojskowi autorzy opisują różne makabryczne kwestie.

Niedawno minęła 40 rocznica premiery piosenki „Enola Gay” (feeling old yet?). Z tej okazji panowie Humphreys i McCluskey zrobili wspaniały prezent dziadersom takim jak ja: maksisinglowy remiks, którego wtedy zabrakło!

Przez te 40 lat oczywiście różni ludzie na różne sposoby modyfikowali ten utwór. Do licha, wersję „OMD vs Sash!” sam kiedyś puszczałem na jakiejś imprezie.

Nie były to więc klasyczne, ejtisowe remiksy typu „extended”, tylko przeróbki – na house, na techniawę, na eurodance. Ejtisowy remiks zazwyczaj nie był przeróbką, tylko po prostu wydłużoną wersją podstawową, ze szczególnym wyeksponowaniem sekcji rytmicznej, żebyśmy przez parę taktów mogli się zachwycać samym basem albo samą perkusją.

Rocznicowa epka jest więc jakby oryginalnym falsyfikatem – to taki remiks piosenki z 1980, jakby go zrobiono w 1980. Chociaż zrobiono go w ZOZO.

Na winylu „limited edition” mamy tylko te dwa falsyfikaty: „extended mix” i „slow mix”, którego można słuchać jak kołysanki. W wersji „digital download” mamy dwa remiksy uwspółcześnione: Theo Kottisa i Hot Chip. Też bardzo fajne!

Cóż, wspaniałe rzeczy na te wszystkie imprezy, które się nie odbędą. For all cancelled parties…

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

254 komentarze

  1. Jeśli lubisz polską ejtisową deprechę (taką w rodzaju „Odmienić Los” Oddziału Zamkniętego – dla mnie to esencja deprechy) to polecam z jednej strony stare jarocińskie klimaty, z drugiej – „Super Girl and Romantic Boys”, niedawną kapelę nawiązującą do najbardziej dołujących tradycji synth popu, electro punk i new wave tamtych lat. Pod ich teksty można tylko walnąć lufę. Właściwie w polskich ejtisach *wszystko* było depresyjne, nawet połowa pierwszego albumu Papa Dance (tego jeszcze z Wawrzyszakiem)! Może to wpływ stanu wojennego i kolejek po mięso?

  2. Dzień dobry! To ja dorzucę jeszcze „99 Luftballons”; piękny ejtisowy sznyt Neny i apokaliptyczny tekst.
    Jestem od Gospodarza młodszy jakieś 10 lat (to jakby całe pokolenie dla osób dorastających w latach 80 i 90), ale pamiętam tamte klimaty. Niedaleko osiedla była jednostka wojskowa, pamiętam żołnierzy na warcie z karabinami (z bagnetami!). Ot takie wspomnienia z dzieciństwa 🙂

  3. Ultravox – „Dancing with tears in my eyes”. Nawet teledysk był całkiem dosłowny.

    U mnie to przekonanie o nieuchronności atomowej apokalipsy też mocno weszło (niczym czołówka sensacji XXwieku) I tak się zacząęłm zastanawiać – kiedy przestaliśmy się bać nuklearnej zagłady? i w sumie jak do tego doszło?

  4. Pulemiot
    „kiedy przestaliśmy się bać nuklearnej zagłady?”

    A może przywykliśmy? Pamiętam ten słynny wtedy film USA „The Day After” 1983, nawet w PRLu go TV puściła, bo słuszny.

    A ja patrzyłem i myślałem, ale lekko oberwali – radio działa, ktoś wydaje zarządzenia, jakaś Gwardia Narodowa kieruje uchodźcami. Na tle szkolnych obrazków Warszawy po Powstaniu, czy zdjęć z Oświęcimia (obóz koncentracyjny pojawił się w „Czterej pancernych” – mocno trzepnęło mną za dzieciaka) to było takie schludne i lajtowe.

  5. @pulemiot
    „Ultravox – „Dancing with tears in my eyes”. Nawet teledysk był całkiem dosłowny.”

    Ach, mam na winylu! I ileż wspomnień! A histori tego winyla też jest nie byle jaka, ale to nie jest temat na komcie.

    PS. Cieszę się, że spamołap już się Pana nie czepia.

  6. Tak w temacie filmów o wojnie atomowej – dwa brytyjskie zasługują na szczególną uwagę. Jeden to „The War Game” z 1966 roku a drugi – dużo bardziej mroczny to „Threads” z 1984 roku. Ten drugi w całości obejrzałem raz. Na drugi raz się nie odważyłem. Bardzo dobrze wyjaśnia (łagodnie mówiąc) lęki widoczne w popkulturze. Aż za dobrze.

  7. O! Jaki fajny remiks.
    Niemniej, jak ktoś kojarzył hasło „Enola Gay” skądinąd, to mógł się przynajmniej domyślić o co może chodzić w tym kawałku. Natomiast pamiętam inny numer z dyskotek szkolnych: Righeira „Vamos a la playa”. Coś tam po hiszpańsku o plaży, do tańca jak znalazł… Dopiero w czasach YouTube’a przypadkowo na niego trafiłem i po sprawdzeniu tekstu padłem.

    @ monday.night.fever
    Super Girl & Romantic Boys to swoje hity („Spokój” etc.) nagrywał jakieś dwadzieścia lat temu. Ja bym go niedawnym zespołem nie nazywał. Jako tribute band dla lat ’80 lepsza była zresztą Surowa Kara Za Grzechy (polecam „Ona chce się wieszać”, „Automaty dla nikogo” i właściwie całą płytę; nie dość, że to świetne odtworzenie klimatu muzycznego, to jeszcze teksty 10/10).
    Natomiast, odnośnie Papa Dance, to czytałem gdzieś/kiedyś opinię, że „Te głupie strachy” właśnie z pierwszej płyty były o zagładzie atomowej. Hmm…

  8. @konduktor
    ” Dopiero w czasach YouTube’a przypadkowo na niego trafiłem i po sprawdzeniu tekstu padłem.”

    JA TEŻ!

  9. @WO
    „Wesoła, skoczna, taneczna – nawet jak się znało angielski, można było nie zrozumieć, że to o tym.”

    „Moonlight Shadow” Oldfielda tez niezle pasuje do tej kategorii. A „Malinowy król” tylko myli tropy.

  10. @Głowa Kasandry
    Przepraszam, że nie na temat (najwyżej gospodaż wytnie), ale coś mi się przypomniało apropos Głowy Kasandry. Jakoś dawno temu czytałem w Fantastyce coś, chyba w odcinkach, z czego pamiętam tylko tyle, że jakiś koleś gdzieś jakimiś rzekami podziemnymi pływał (to był fragment, nie cała fabuła), założył włosienicę, która zasadziła mu pod skórą jakieś nasiona, które zaczęły się powiększać i to, że miał wszczepiony rodzaj laryngofonu i jakąś misję miał do wykonania. Ktoś kojarzy może co to było? Próbuję sobie przypomnieć co to było, ale poza tym co wyżej tylko dosyć pozytywne wrażenie mi zostało w pamięci.

  11. @konduktor.motor
    „Jako tribute band dla lat ’80 lepsza była zresztą Surowa Kara Za Grzechy (polecam „Ona chce się wieszać”, „Automaty dla nikogo” i właściwie całą płytę; nie dość, że to świetne odtworzenie klimatu muzycznego, to jeszcze teksty 10/10)”

    Prawdziwa deprecha powinna być śmiertelnie seriozna (aż do zgonu!), a gołym okiem widać że Surowa Kara Za Grzechy to jakieś jaja. Ktoś, kto ma do siebie choćby odrobinę dystansu, nie zasługuje na miano tribute bandu dla Ponurych Ejtisów.

    @nuklearna apokalipsa

    „Śmierć w bikini” Republiki! A ja kiedyś myślałem, że w piosence chodziło o część garderoby… (#WstydliweWyznania)

  12. @mrw i balony
    Ale że względu na tekst i przesłanie czy wg Ciebie to słaba piosenka jest?

  13. A nie chodziło? Nic nie wskazuje na to, by to było nawiązanie do atolu Bikini…

  14. „Ale że względu na tekst i przesłanie czy wg Ciebie to słaba piosenka jest?”

    To bardzo ładna piosenka (zwłaszcza po niemiecku), tylko że przez to pakują ją do chyba każdego filmu dziejącego się w latach osiemdziesiątych 🙂

  15. bartol.parol
    Włosienica, laryngofon – Colin Kapp „Formy chaosu” na 90% o tą książkę Ci chodzi.
    Ucieczka z podziemnego więzienia w kompleksie jaskiń podziemną rzeką – Alfred Bester „Gwiazdy moim przeznaczeniem”

  16. @ rpyzel

    Bestera nie pamiętam, ale podziemna (metalowa) rzeka była właśnie w Formach Chaosu. (To prawdopodobnie jest mój giltypleżer namberłan – ostatnio nawet myślałem, czyby się nie zpopytać gdzieś o coś innego, co mogłoby równie dobrze zaspokoić potrzebę na tekst lekki i z megawypierdem.)

  17. @rapyzel i Marek
    O, rany, wielkie dzięki! Formy chaosu mi się kojarzą jako tytuł, więc to powinno być to.

  18. @WO
    propagandowej broszurki „Alarm w NORAD” (ktoś z Was to czytał?)

    NO PEWNIE, MŁODY CZŁOWIEKU.

    To w ogóle była świetna seria, te „1000 słów”

    Mój egzemplarz „1000 słów o materiałach wybuchowych i wybuchu” ma strony poznaczone wybuchami, serio.

  19. @m.n.f
    Polska ejtisowa deprecha: Klaus Mitffoch, Republika, Siekiera, 1984 ale przede wszystkim Madame i Variete!

  20. @gammon
    „Mój egzemplarz „1000 słów o materiałach wybuchowych i wybuchu” ma strony poznaczone wybuchami, serio.”

    Znaczy… keywordami opisującymi różne rodzaje wybuchów, a nie śladami po prawdziwych?

    @airborell
    „A nie chodziło? Nic nie wskazuje na to, by to było nawiązanie do atolu Bikini…”

    Nazwa kostiumu nawiązuje do atolu Bikini. Piosenka jest o kimś, kto sobie to właśnie uświadomił (że bikini oznacza śmierć). Czyli teraz o Tobie.

    Ciocia Wiki:

    French automotive engineer Louis Réard introduced a design he named the „bikini”, adopting the name from the Bikini Atoll in the Pacific Ocean,[10][11] which was the colonial name the Germans gave to the atoll, transliterated from the Marshallese name for the island, Pikinni.[12] Four days earlier, the United States had initiated its first peacetime nuclear weapons test at Bikini Atoll as part of Operation Crossroads.[13] Réard hoped his swimsuit’s revealing style would create an „explosive commercial and cultural reaction” similar to the explosion at Bikini Atoll.[14][15][16][17]

  21. 2+1

    Ja o Bikini pierwszy racz przeczytałem u Przymanowskiego, bohaterem „Przygód Jonatana Koota” był żółw Biki uratowany przed eksplozją

  22. @wo
    Znaczy… keywordami opisującymi różne rodzaje wybuchów, a nie śladami po prawdziwych?

    Śladami po prawdziwych albo prawie-prawdziwych, bo nie chemicznych; to było czysto fizyczne odparowanie kawałka metalu dużym prądem między stronami. Zostaje trwała „chmurka” na papierze, bez nadpalenia. Książce to nie szkodzi, a niewtajemniczeni czytelnicy są pod wrażeniem.

  23. Co do OMD to jako najntisowy nastolat z lekką niechęcią patrzyłem na tego McCluskeya w sweterku jak paradował z basem na jakimś bluescreenie w klipie który puszczali w mtv, chociaż ta melodia jakoś nie chciała potem wyjść mi z głowy. No i fakt że tekst jest o nuklearnej zagładzie też dodawało tutaj punktów do coolness, chociaż włochacze z gitarami i tekstami tak ambitnymi jak „bullets are flying, people are dying” ciągle wygrywali, bo przynajmniej nie miałem wątpliwości czy na pewno dobrze zrozumiałem, znając angielski głównie z tego mtv. Po latach jednak jest to też u mnie stały punkt potańcówkowej playlisty, podbity tą specyficzną nostalgią za czasami których osobiście i świadomie nie doświadczyłem (pewnie jest na to jakieś japońskie albo niemieckie słowo).

    Dodam jeszcze że skoro mrw wyciągnął temat soundtracków to Enola Gay kapitalnie zagrało w Walcu z Bashirem, który w ogóle ma świetny soundtrack z tą hebrajską wersją I Bombed Korea Cake.

  24. @Havermeyer
    „podbity tą specyficzną nostalgią za czasami, których osobiście i świadomie nie doświadczyłem (pewnie jest na to jakieś japońskie albo niemieckie słowo).”

    Pewnie jest. Ja też nie doświadczyłem ejtisów w tym wymiarze co autor, ale w końcu podstawówki, na samym początku najntisów grała to cała populacja posiadaczy bazarowych Casio i innych tego typu zabawek w moim kilkudziecięciotysięczniku. Z tej prostej przyczyny, że to było wręcz idealnie wchodzące pod palce początkującego amatora klawiszy, zwłaszcza ta druga, dłuższa zagrywka. Kciuk na białym jeden biały (lub dwa, oidp) przerwy i potem trzy paluszki położone na trzech kolejnych białych klawiszach po kolei w górę i z powrotem. A potem przesuwamy dłoń i voila (chyba niemal symetryczny układ do końca zagrywki, poprawi ktoś, jeśli coś uprościłem). Przez to już w pewnym momencie nie mogłem, gdy takiego amatora nowego nabytku odwiedzałem. No, ale to jak z wszystkimi chwytliwymi zagrywkami (chociaż to i tak lepsze niż e-moll w Nothing Else Matters bez naciskania żadnej struny), może tak się to kończyć dla ucha. Z perspektywy czasu bardziej ta pierwsza i krótsza zagrywka zdaje mi się nawet ciekawsza na tle prostej harmonii, a przebój próbę czasu jako tako przechodzi w porównaniu z, dajmy na to, jakimś chwytliwym Italo Disco w stylu „Sarà perché ti amo”, zwłaszcza że chyba nie ma wersji z głupawym polskim tekstem jak w przypadku tego ostatniego, a przynajmniej nie ugodził w uszy na żadnym weselu.
    A tekst nie mógł trafić do mnie w odpowiednim momencie życia, żeby generował nostalgię za czymś pokoleniowym.

  25. @meself
    „potem trzy paluszki położone na trzech kolejnych białych klawiszach po kolei w górę i z powrotem”

    A nie, jednak nie. Korekta, przepraszam. Właśnie sobie to przegrałem na ajfonowym pianinku. Nawet przy transpozycji do C potrzebny jest jeden czarny (choć wersja w blogonotce jest oczywiście w F, bo to w końcu oryginalna tonacja, więc tu dwa czarne). Ale układ symetryczny i to właśnie powodowało sytuację, że przysłowiowe pół miasta to grało. To nie zarzut w stronę utworu, taka tylko historia osobista z tym kawałkiem.

  26. @”choć wersja w blogonotce jest oczywiście w F”

    To znaczy w d-moll, ale pokrewna durowa to F i ta słynna zagrywka idzie od F. Pardon, bo za szybko się prokrastynuję dziś i ten… nie da się edytować (ostatni z rzędu to był).

  27. Wszystkie dobre kawałki maja dołujący tekst, niezależnie od epoki („I nie wiem o czym myśleć mam, żeby mi się przyśnił taki świat, w którym się nie boję spać” że zacytuję całkiem niedawny kawałek od którego ostatnio odczepić się nie mogę, Kwiat Jabłoni rządzi). Po prostu życie takie jest i sztuka albo to odzwierciedla albo jest do dupy.

    A w ogóle to dzięki wo, zrobiłeś mi wieczór, wieki tego kawałka nie słyszałem. Biorąc pod uwagę że jedno z moich głównych wspomnień z dzieciństwa to zastanawianie się codziennie przed zaśnięciem czy się jutro obudzę czy też w ciągu nocy przylecą te rakiety atomowe, to mam ogromną słabość do tych klimatów

  28. @martin

    Też mnie zaintrygowałeś co to właściwie za progresja jest w tym kawałku, więc też najpierw złapałem za gitarę a potem za googla i to jest, okazuje się, 50s progression, czyli harmonia na której oparty był cały doo-wop i cała masa innych hitów po dziś dzień. Łatwo się to gra bo naturalnie każdy idzie od toniki do dominanty, a melodia to w zasadzie tercje i kwinty akordów poprzetykane kwartami, plus ta seksta w dmol i na gitarze też jest to proste i symetryczne i samo wychodzi spod palców. Tak się pisze hity.

  29. O jak miło, że mogę coś od siebie dodać do tematu „ejtisowe piosenki o nuklearnym armagedonie” bo nikt nie wspomniał jeszcze o mojej ulubionej: „Final Day” Young Marble Giants. Nastrój cichej rezygnacji, minimalistyczna oprawa i „kołysankowy” wokal robi mi tu robotę. Dodatkowo w tekście uwzględniona jest perspektywa klasowa! link to youtube.com

  30. @Havermeyer
    „a melodia to w zasadzie tercje i kwinty akordów poprzetykane kwartami, plus ta seksta w d-moll i na gitarze też jest to proste i symetryczne i samo wychodzi spod palców”

    Tak, to prawda, tylko faktycznie przy transpozycji tego typu rzeczy do a-moll (C-dur) na klawiszu to już robi się całkiem banał do grania. Wtedy jedyny czarny klawisz w tej głównej, niemal pasażowej zagrywce wchodził przy F i tak to chyba grało to moje przysłowiowe „pół miasta” tj. nabywcy ówczesnych klawiszowych zabawek z bazaru (a wiadomo, że początkującym trudniej trafić w czarne). Stąd zawsze o tym songu myślę jako o prostym do zagrania schemacie na klawiszach, choć generalnie jestem też gitarzystą i klawisze opanowałem tak tylko poglądowo, żeby wiedzieć, co gdzie jest.

    Z kolei przy oryginalnej tonacji d-moll (F-dur) to ta główna zagrywka ma w sumie trzy czarne klawisze (nie dwa), bo dźwięk B (Bb w notacji anglojęzycznej) się musi powtórzyć w interwale oktawy, no i jest es w zagrywce, żeby już zakończyć ten wątek. Na d-moll w samej tej głównej zagrywce jest w zasadzie grana kwarta tylko, jak i przy pozostałych funkcjach, bo to symetryczne.

  31. @szelak

    When the rich die last
    Like the rabbits
    Running from a lucky past
    Full of shadow cunning
    And the world lights up
    For the final day
    We will all be poor
    Having had our say

    Young Marble Giants, ach ja! Urocza grupa. Simon Reynolds w „Rip It Up and Start Again” pisze o nich, że to była muzyka od introwertyków dla introwertyków – i coś w tym jest. Choreografia ich koncertu polegała na tym, że wokalistka Alison Statton w połowie zdejmowała kurtkę. Wkład południowej Walii w postpunk. Z tych samych stron byli później Manic Street Preachers, tak na marginesie.

  32. @martin

    Oczywiście masz rację, wszystko jeno kwarty, żadnej seksty nie stwierdzono.
    Same bezpieczne interwały, chyba już weekend w głowie się włączył i synapsy rozluźnione nazbyt.

    A jeszcze w temacie atomowej zagłady to jeszcze był Atom Tan Clashów, trochę jednak bardziej szyderczy niż te dołujące wizje apokalipsy i smutnej rezygnacji w stylu OMD czy Ultravox.

  33. A skoro już ktoś powiedział Nena, jako przykład niemieckiego hitu z apokalipsą w tekście, to powiem Alphaville. „Are you gonna drop the bomb or not?” w „Forever Young” to dość jednoznaczna linijka. Zresztą die Endzeitstimmung (nastrój czasów ostatecznych, jakże po polsku to będzie pewnie fin de siecle) był tam wtedy powszechny. Najlepszym albumem Neue Deutsche Welle jest być może „Monarchie und Alltag” Fehlfarben z 1980. Jeśli ktoś lubi postpunk z powerem i nie boi się krzyczących Niemców, to polecam. W każdym razie na nim same tytuły mówią za siebie: „Apokalypse”, „Angst”, nawet nie trzeba szprechać dojczem.

  34. „kiedy przestaliśmy się bać nuklearnej zagłady? i w sumie jak do tego doszło?”

    Ja osobiście uwolniłem się od tego strachu w dość osobliwy i w sumie chyba zabawny sposób. Jestem mniej więcej w wieku Gospodarza i kiedyś jako nastolatek wyrażałem głośno swoje obawy w obecności dziadka (rocznik 1911), który rzucił lekceważącym tonem, że przed drugą światówką była taka sama psychoza związana z gazami bojowymi. Wszyscy starali się zaopatrzyć w maski, a nadchodzącą wojnę wyobrażali sobie jako takie zwielokrotnione Ypres. Wiem, że jego argumentacja nie zawierała w sobie nic rozstrzygającego, ale ja jakoś przestałem się bać.

  35. A pamiętacie taką niewinną kreskówkę „when the wind blows”? „The day after” to bajki dla dzieci przy tym. Zryła mi swego czasu czerep na dłuższy czas, najnormalniej w świecie ten film odchorowałem. A byłem już chyba w liceum (albo jakaś ósma klasa), w każdym razie już było prawie po zimnej wojnie. Soundtrack z tegoż to też perełka, same gwiazdy.

  36. Fajna notka! myśmy mieli swoje strachy, młodsi będą mieli swoje. Będą kolejne.
    A jeśli chodzi o skojarzenia do tego co w oryginalnej notce, to zdecydowanie „the Day After”, sprawdzałem potem przed jakiś czas, długi czas, czy mi rano włosy nie wypadają. Alphaville, zdecydowanie. Trochę z boku – Joy Division. A hurtem, żeby było o czym pokomciować:
    link to stereogum.com
    @WO, merci!

  37. Wszystkim bardzo dziękuję za współczesne sugestie i w ogóle za komentarze. Bałem się trochę, że mój muzyczny gust robi się już tak przestarzały, że to wszystko #nikogo, a tak źle jednak nie jest.

    @martin
    „Pardon, bo za szybko się prokrastynuję dziś i ten… nie da się edytować (ostatni z rzędu to był).”

    Bardzo przepraszam, zagapiłem się i już za późno na edycję, wyszła z tego rozmowa (i nie ma tego złego, itd.).

  38. Skoro tak już idą skojarzenia bardzo szerokim frontem, to dziwne, że nikt Moskwy jeszcze nie zacytował. Bomby, miny, karabiny, czołgi to już historia (fajnie się zgrywa z tym, co napisał atomek). Wybuch jądrowy, grzyb atomowy nie do obrony itd.

  39. @wojna w piosenkach

    No to jeszcze coś o, dla odmiany, broni konwencjonalnej. Legenda głosi, że ktoś w cenzurze uznał tekst Maanamu o paradzie słoni, co wzbija kurz, wstępuje w niebo i przeciąga z gracją, za zakamuflowany obraz śmigłowców Mi-24 w Afganistanie czy coś koło tego. Chyba ten ktoś przesadził (jeśli to prawda), ale tą przesadą też jakoś wpisywał się w ówczesne nastroje.

  40. @Martin_S
    „Z kolei przy oryginalnej tonacji d-moll”

    To jest moll? Sądząc po kadencji, zakończeniu i tym miksolidyjskim akcencie na Bb obstawiałbym raczej dur.

    W temacie muzycznym to odpaliłem sobie ten teledysk o którym mowa powyżej (gościu z basówką w sweterku) i jednak fakt że facet zawzięcie kostkuje ósemkami (i to równymi) podczas gdy wyraźnie słychać z samej muzyki że w basie są półnutki (z lekkim zawieszeniem) jest najprawdę rozbrajający – przecież zakładam że on to skomponował? Chyba że to klawiszowiec który się przesiadł na bas ale w prawej ręce już mu zostało taktowanie po staremu…

  41. @dude yamaha „fakt że facet zawzięcie kostkuje ósemkami (i to równymi) podczas gdy wyraźnie słychać z samej muzyki że w basie są półnutki (z lekkim zawieszeniem) jest najprawdę rozbrajający”

    Na szczęście ma ten bas niepodłączony do niczego w ogóle.

  42. @dude

    Bo tam zdaje się w ogóle są dwie ścieżki basu – taki syntetyczny z klawisza i drugi, gitarowy i są momenty że ten drugi jedzie ósemkami jak w tym maksisinglu koło 40 sekundy np.

    Znając budżetowe kręcenie klipów on mógł to grać jak na płycie ale potem ktoś to zmontował tak żeby się obraz rytmicznie kleił z kawałkiem i wyszedł mashup addicted to love palmera z lalamido nocą 😉 W sumie to zachwyt blue(green)screenem w 80/90 to temat na jakiś rozdział w sequelu Duchologii jeżeli taki by powstał

  43. Pragnę zauważyć, że nie tylko w latach 80. występował nasilony lęk przed wojną atomową.
    W czasie kryzysu kubańskiego byłem w przedszkolu, ale i tak pamiętam ten strach, która wręcz unosił się w powietrzu.
    Już w podstawówce wiedziałem dostatecznie dokładnie, jak ta cała bomba jest skonstruowana, jak działa i jakie ma efekty. Nie wiem skąd, pewnie przez osmozę – z książek popularnonaukowych, które walały się po mieszkaniu.
    Temat wojny atomowej występował w latach 50. i 60. w niezliczonych książkach, opowiadaniach i filmach. Od realistycznego „Ostatniego brzegu” przez czarną groteskę „Doctor Strangelove” po czystą komedię „Mysz, która ryknęła”.
    Natomiast nie pamiętam takiego motywu w muzyce tamtych lat – ani Beatlesi, ani Czerwone Gitary nie śpiewali o Bombie.
    Może ktoś pamięta jednak?

  44. @janekr
    Za młody jestem, żeby pamiętać, ale znam jedną (żartobliwą) piosenkę z tamych lat o wojnie: Tom Lehrer, „We will all go together when we’ll go”

    „And we will all bake together when we bake
    There’ll be nobody present at the wake
    With complete participation
    In that grand incineration
    Nearly three billion hunks of well-done steak
    Oh we will all char together when we char
    And let there be no moaning of the bar
    Just sing out a Te Deum
    When you see that I.C.B.M.”

  45. @dude
    „To jest moll? Sądząc po kadencji, zakończeniu i tym miksolidyjskim akcencie na Bb obstawiałbym raczej dur.”
    Na ogół w piosenkach po prostu wykorzystuje się akordy z pokrewnych tonacji (dlatego dałem F-dur w nawiasie, bo jeśli chodzi o gamę, to te same dźwięki, jeden bemol przykluczowy), ale tonacja tego utworu jest oznaczana raczej jako d-moll (z tego, co szperałem, choć dla mnie to nie ma wielkiego znaczenia, jak się tu określi to centrum, pewnie zapisujący tak mieli na uwadze to, jak idzie melodia, a często w piosenkach dochodzi do tonalnych dwuznaczności). I – VI – VII (Dm – Bb – C) to przecież normalna progresja często grana w d-moll. Z F na początku to jest oczywiście słynna 50s progression w większości w tonacjach durowych używana, ale tę samą progresję można grać też w d-moll.

    Miksolidyjski akcent? Bb (konsekwentnie używając notacji anglojęzycznej) w F-dur jest subdominantą, nie dominantą. Na Bb (to też szósty stopień d-moll) nie ma akcentu miksolidyjskiego przecież. Eb to kwarta od Bb (i dodany obcy dla całej skali dźwięk, jeden pies czy d-moll, czy F-dur), a dźwięki miksolidyjskiej Bb byłyby przecież inne. Niezbyt rozumiem, co miałeś na myśli. Coś wyjątkowego przegapiłem? Miałeś na myśli akcent „lidyjski”? Ale wtedy co robi tu to Eb (kwarta czysta zamiast zwiększonej?). Nie chcę tu zanudzać reszty czy się wymądrzać, ale nie rozumiem jaki miksolidyjski. W sensie jaśniej byś musiał, bo jeśli to błędnie w d-moll oznaczają, to, well, ça m’est égal, ale ten akcent to zonk.

  46. Ja tylko chciałbym podziękować Gospodarzowi za notki z tej serii. Krajobraz popu z lata 80. to dla mnie pogorzelisko – mój starszy o dekadę Brat słuchał w domu tego typu utworów non. stop. i wypaliło mi to chyba jakieś synapsy (po dziś dzień jak słyszę syntezator to dostaję wybroczyn). A dzięki tym wpisom, coś tam zaczyna się we mnie mentalnie zabliźniać; to jak przepracowywanie traumy.

    Wracam do strefy lurkowania, tam czują się pewniej.

  47. Drugi dzień mija, a „Bomb” Janerki jeszcze nie został wspomniany?

    Back to lurking.

  48. @Martin_S

    „ale nie rozumiem jaki miksolidyjski”

    No chyba taki, że dźwięk es w melodii przygrywki można uznać albo za wynik chwilowej modulacji z F-dur do B-dur (ewentualnie z d-moll do g-moll, jeśli ktoś słyszy melodię bardziej molowo) albo też jako pożyczkę ze skali F miksolidyjskiej. Zależnie od tego, czy ktoś analizuje bardziej funkcyjnie, czy bardziej modalnie.

  49. @kmitko
    A ja znam drugą. Też Toma Lehrera – „Who’s Next”:
    link to youtube.com

    First we got the bomb and that was good
    'Cause we love peace and motherhood
    Then Russia got the bomb, but that’s OK
    'Cause the balance of power’s maintained that way
    […]
    Egypt’s gonna get one, too
    Just to use on you know who
    So Israel’s getting tense
    Wants one in self defense
    The Lord’s our shepherd, says the psalm
    But just in case, we better get a bomb!

  50. Przepraszam, że taki strzał znikąd na temat, który chyba się nie przyjął…

    @: „Kiedy przestaliśmy się bać Bomby”

    A o tym to piosenkę mieli Scorpions, więc można dokładnie określić. W 1990.

  51. No tak, skoro Scorpions to wspomnijmy też piosenkę Europe o Końcowym Odliczaniu.
    Co ciekawe, nikt tu chyba nie wspomniał Stinga (może bo obciach?) i jego rozważań z 1986, czy Rosjanie też kochają swoje dzieci.

  52. @m.bied
    „albo za wynik chwilowej modulacji z F-dur do B-dur (ewentualnie z d-moll do g-moll, jeśli ktoś słyszy melodię bardziej molowo) albo też jako pożyczkę ze skali F miksolidyjskiej”

    OK, ale dlaczego modulacja do tonacji B-dur (nawet na tej jeden moment, żeby sobie kwartę czystą dodać) ma niby przesądzać, czy ogólny tryb jest F-dur czy d-moll?
    Po co przy akordzie B-dur „pożyczać” coś z miksolidyjskiej F? To już prościej uznać kwartę Es (Eb) za 4 stopień w skali B (Bb po ang.) jońskiej. Po co w to mieszać dominantę F? Strasznie to pokrętne, że Es ma być septymą małą z dominanty do B-dur (czy też siódmym stopniem miksolidyjskiej F) i tym sposobem ma to być „akcent miksolidyjski”, bo potem pojawia się C-dur. To jest kwarta i tyle (jak w każdej innej części tej zagrywki). Modalnie czy funkcyjnie interpretacja z „pożyczaniem” się kupy nie trzyma dla mnie, ale dobra. Rozumiem przynajmniej odniesienie wreszcie, a poza tym i tak poddaję się i whatever.

  53. @Martin_S

    „interpretacja z „pożyczaniem” się kupy nie trzyma dla mnie”

    Zależy, co komu pasuje i co dla kogo działa. Dla mnie wszelkie interpretacje z „pożyczaniem” (w języku lęgydż: modal interchange) sprawdzają się bardzo dobrze w odniesieniu do muzyki popularnej XX i XXI w., począwszy od zupełnie podstawowych spraw typu kadencja iv-I, przez harmonie beatlesowskie itpd.

  54. @Martin_S
    „I – VI – VII (Dm – Bb – C) to przecież normalna progresja często grana w d-moll.”

    Ale przecież to nie jest ta z tego utworu, tu jest I-vi-IV-V.

    „Miksolidyjski akcent?”

    Chodziło o Es przy ogrywaniu akordu Bb-dur.

  55. @Sheik Yerbouti
    Europe akurat śpiewali o wyprawie w kosmos. Kiedy poduczyłem się już angielskiego wystarczająco, by zrozumieć tekst, srodze się rozczarowałem. Całe dzieciństwo byłem przekonany, że tytuł oznacza „Ostateczne starcie” i ma być soundtrackiem do jakiejś epickiej walki.
    Z kolei „Russians” Stinga poznałem już po lekturze rozdziału „Dzieci” w „Archipelagu Gułag”, więc śmiechłem gorzko w nieodpowiednim momencie. W tamtym tekście jest jedno zręczne sformułowanie („There’s no such thing as a winnable war”), ale w całości, podobnie jak np. „Washington Bullets” Clashu, jest dla mnie dowodem, że talent artystyczny nie musi iść w parze ze znajomością opisywanego problemu.
    BTW jak już mowa o ejtisowym Stingu, to takim mindfuckiem zupełnie idącym w poprzek współczesnych podziałów okazało się „We Work the Black Seam”, gdzie obrona górników idzie w parze ze straszeniem atomem i Thatcher w roli demonicznej ekolożki („Power was to become cheap and clean / Grimey faces were never seen”).

  56. @dude
    „Ale przecież to nie jest ta z tego utworu, tu jest I-vi-IV-V.”

    Toteż napisałem, że z F jest taka jak 50s progression, dokładnie taka, jak w utworze, czyli to, co teraz napisałeś. Tak, cała progresja od F jest najczęściej tak opisana.
    Natomiast vi-iv-V w F-dur to dokładnie I-vi-vii w d-moll, a F to byłby w d-moll stopień III (zgoda, progresja od F jest najczęściej w trybie durowym). Ja generalnie bym się zgodził z Tobą, tylko nie wiem, dlaczego Es miałoby decydować, czy F-dur czy d-moll, i dlaczego to zapisują jednak w d-moll po interwebsach.

    „Chodziło o Es przy ogrywaniu akordu Bb-dur.”

    No dobra, kwarta to jednocześnie siódmy stopień w miksolidyjskiej F i septyma w dominancie F, tylko co to zmienia? W sensie, ktoś na akordzie Bb w oryginale to jakoś zaznacza, ten „miksolidyjski” charakter? Ja tam tylko kwartę słyszę. W sensie samo odniesienie jest spoko spostrzeżeniem, ale to przecież prosty numer i nie ma tam dominanty w tym miejscu.

  57. Atomu bać się zacząłem po „Nazajutrz” – dla dzieciaka to był horror! A także po przeczytaniu na wakacjach u dziadków znalezionego na strychu podręcznika do PW z lat 60. „Best of OMD” to moja pierwsza kaseta. BTW – do dziś słucham czasem „We Will Become Silhouettes” The Postal Service, kawałka poleconego przez Gospodarza w New Playing 18 (to już 13 lat, kurde…)

  58. @m.bied
    „począwszy od zupełnie podstawowych spraw typu kadencja iv-I, przez harmonie beatlesowskie itpd.”

    Zawsze na tak jestem w sensie ogólnym. Chodzi mi tylko o to, czy tutaj to ma sens. Dude mnie zaskoczył lekko, ale niczym nie zraził (przeciwnie, nowy kontekst harmoniczny i tyle, po prostu nie widzę w tym miejscu utworu progresji od dominanty do toniki, trzeba sobie samemu dominantę w głowie pomyśleć, nie narzuca się na bazie utworu). Tylko nurtuje mnie, czy Andy widział tam coś więcej niż kwartę (czy tam 4 stopień w jońskiej) oraz czy ten dźwięk ma jakieś znaczenie dla określania dominującego trybu w utworze. A tak ogólnie to dobrze, że jeszcze ta dygresja harmoniczna spotyka się ze względną tolerancją. Ani myślę o jakichś złośliwościach, po prostu nie złapałem od razu tego odniesienia.

  59. @piotrkowalczyk „We Work the Black Seam”, gdzie obrona górników idzie w parze ze straszeniem atomem

    Szczerze mówiąc byłem przekonany że to piosenka napisana po Czarnobylu, ale jednak nie – 1985.

  60. Przypomniała mi się kolejna ejtisowa piosenka o apokalipsie. Sad Lovers and Giants, jedna z moich ulubionych nazw zespołów. Aż tak genialni jak ich nazwa nie byli, ale miewali dobre momenty. Jeden z nich to „50:50″. W sumie to tak skoczne, że może przyda się WO na Dołującą Potańcówkę.

    „Natural causes or incineration?
    Slow death or instant termination?
    A spectacular show
    Too bad we had to go
    50:50
    50:50
    50:50
    The toss of a coin
    Which way’s it gonna go?”

  61. A może ktoś zna coś o bardziej aktualnych strachach? Na przykład ta piosenka jest w zasadzie o ogólnie pojętym środowisku, bo w 2003 roku problem klimatyczny chyba nie wydawał się aż tak palący (przynajmniej rockmenom), ale jak ulał pasuje i do katastrofy klimatycznej i nawet do Covida.

    link to youtube.com

    Refren mnie powala za każdym razem jak słucham, „przynajmniej nie umrzesz ze śmiechu, to już coś” 🙂

  62. @wkochano
    A może być punk rock? Jeśli tak, to np. „Umarłe drzewa” KSU z lat 80.

    „Szybciej, coraz szybciej, drogą własnej klęski
    Biegnie naga małpa i swój świat wyniszcza
    Szybciej, coraz szybciej, opętany zegar
    Oszalałej małpie sekundy odlicza
    Umarłe drzewa proszą o litość
    Umarłe drzewa przed śmiercią krzyczą”

  63. @Martin_S
    Sorry, nie miałem na myśli nic wielce głębokiego. Po prostu przy ogrywaniu akordu 4 stopnia może pójść w brzmienie bardziej miksolidyjskie, w tym przypadku w F czyli F G A Bb C D Eb, ale w sumie pewnie lepiej patrzyć na to jak na prosty pochód chromatyczny (czyli kolejno Eb przy ogrywaniu Bb, później E przy C-dur i ostatecznie F na F-dur).

    Śmiesznym wariantem tej progresji jest „Sleepwalk” Santo and Johnny, z tą tylko różnicą że 3 akord w kolejności jest na zmianę moll i dur przez co tym większe jest pole do modulacji co kolejni wykonawcy nieraz wykorzystywali.

  64. @kmitko

    Nie no jak pójdziemy w punk to połowa tekstów się załapuje. Fun jest wtedy jak kawałek jest do tańca a tekst o apokalipsie.

    Z innej beczki: 85-y, Ironsi, 2 minutes to midnight. Nie wiem co wtedy Dickinsonowi strzeliło do głowy bo ani wcześniej ani później takich tematów nie tykał

  65. @embercadero

    „Nie wiem co wtedy Dickinsonowi strzeliło do głowy bo ani wcześniej ani później takich tematów nie tykał”

    Ale przecież tykał, „Brighter Than A Thousand Suns” jest właśnie o bombach atomowych (z fajnie wrzuconą metaforą dołączenia UK do ich posiadaczy…”Yellow sun it’s evil twin” (Yellow Sun czyli pierwsza brytyjska bomba A).

  66. @ Dude

    Co do Sleepwalk to ja zawsze lubiłem ten wariant, rozbudowany do pełnoprawnej piosenki z wokalem:

    link to youtu.be

    A co do apokalipsy w muzyce to oczywiście sierściuchy eksploatowały temat w 80s jak najbardziej, oprócz linkowanego wcześniej Megadeath, czy rzeczonych Ironów, było też Blackened Metalliki, albo chociażby Nuclear Winter niemieckiego Sodom, pewnie da się wygrzebać więcej. Ale też fakt że nie kojarzę tego tematu w kawałkach po 90 roku, a głównie tego słuchałem jako nastolat, chyba rzeczywiście wszyscy uwierzyli że to się już skończyło.

    Za to u progu 80s piękny tekst napisał o tym pan Waters w Two Suns in the Sunset, ale przecież Final Cut też tu gościł jakiś czas temu, więc pewnie to oczywistość.

  67. @Havermeyer
    „A co do apokalipsy w muzyce to oczywiście sierściuchy eksploatowały temat w 80s jak najbardziej, oprócz linkowanego wcześniej Megadeath”
    Linkowany Countdown to extinction mówił akurat o wymieraniu gatunków (z winy człowieka). Dość wcześnie podjęli ten temat – 1992.

  68. @adiunkt & kmitko
    Ale te wasze typy to XXI wiek jest, a „2 minutes” to 1985. Chodziło mi o to że wtedy takiej tematyki nie tykali.

  69. @sheik

    Nieprecyzyjnie się wyraziłem, faktycznie zalinkowany był Countdown, ale mieli conajmniej jeden numer o nuklearnym końcu świata (Set the World Afire) no i sama nazwa kapeli odnosi się przecież do arsenału nuklearnego.

  70. @bomba w popkulturze

    Z mniej popularnego tu kącika: Kate Bush ‘Breathing’.

    Także książka niemiecko-bohemiańskiej autorki Gudrun Pausewang pt. „Die letzten Kinder von Schewenborn”. Chyba najbardziej realistyczna, niesentymentalna wizja próby przetrwania po ataku nuklearnym – z perspektywy cywili dotkniętych chaosem i dezinformacją, walczących ze sobą o zasoby; klimat „This War of Mine”.

    @ryzyko wojny nuklearnej

    W książce „After Trump” (napisanej przez „deep state” czyli przez dwóch rządowych prawników z waszyngtońskiej administracji i poświęconej reformom koniecznym, by „future Trump” był mniejszym zagrożeniem) znajduje się rozdział o proponowanej modyfikacji zasad użycia broni nuklearnej. Obrazuje on jak „zamierzona” nieczytelność tych zasad (aby przeciwna strona nie była pewna amerykańskiej reakcji) kumuluje się z niezamierzonymi artefaktami regulacyjnymi, czego skutkiem jest brak jasnego rozdziału kompetencji prezydenta, Kongresu i wojska. W praktyce moim zdaniem w wypadku poważnego incydentu będą to sceny jak z 9/11. Odcięty od świata Dick Cheney żądający, żeby zestrzeliwać opanowane przez terrorystów cywilne samoloty, bez zweryfikowanej wiedzy co do skali zagrożenia. Oraz wojskowi działający w oparciu o bieżące rozeznanie. Ostatecznie zadecyduje presja, przypadek, impuls.

    Dlatego ludzkość musi się zdobyć na traktat zakazujący broni nuklearnej, podobny do tego jaki objął broń chemiczną. Taki traktat już istnieje i od stycznia bieżącego roku wiąże grupę krajów spoza klubu atomowego, w tym kilku państw, które w swoim czasie zrezygnowały z ambicji nuklearnych (m.in. Południową Afrykę i Kazachstan) [1]. Ma on znaczenie nie tylko symboliczne: definiuje procedury redukcji arsenałów i jej weryfikacji. Jednocześnie jednak nie są odnawiane amerykańsko-rosyjskie traktaty non-proliferacyjne, a na Bliskim Wschodzie każdy znów chce mieć bombę [2].

    [1] link to abcnews.go.com

    [2] link to economist.com

  71. @ekopiosenki
    Teraz to już naprawdę wszyscy śpiewają o klimacie, nawet Donald Glover w swoim uroczo kołyszącym kawałku Feels Like Summer:
    „Every day gets hotter than the one before
    Running out of water, it’s about to go down
    Go down
    Air that kill the bees that we depend upon
    Birds were made for singing, wakin’ up to no sound
    No sound”

  72. Technicznie rzecz biorąc, 'We Work The Black Seam’ to liryka roli, więc nie jest pewne, czy autor w całości utożsamia się z podmiotem lirycznym. A w kwestii węgla nawet dzisiejszym lewakom trudno o jednoznaczność, zwłaszcza jeśli mieszkają na Śląsku.

    „Kiedy przestaliśmy się bać bomby atomowej”? Rok 1990 to ostateczna cezura, ale jednak odprężenie zaczęło się wcześniej, przynajmniej od szczytu Reagan-Gorbaczow w 1987. Po 1987 temat zagłady atomowej w popkulturze pojawiał się zdecydowanie rzadziej. BTW 1987 to jest data płyty nie wymienionej dotąd w wątku, a zdecydowanie na temat: „Radio K.A.O.S” Watersa.

  73. @airborell

    No tak, ale dla mnie prywatnie popkulturowym szczytem psychozy atomowej są Watchmeni, a to 86-87.

  74. @ariborell
    „A w kwestii węgla nawet dzisiejszym lewakom trudno o jednoznaczność, zwłaszcza jeśli mieszkają na Śląsku.”

    Podobno jak się podrzeje węgiel w mikrofali, to się wyjmuje grafit, który można wykorzystać w bateriach, więc może przed kopalniami jest jeszcze jakaś przyszłość.

    link to electrek.co

  75. @Airboell
    Liryka roli – OK, w takich przypadkach mamy z grubsza trzy możliwości: podmiot utworu może się z podmiotem lirycznym zgadzać, nie zgadzać, lub zostawić sytuację niejednoznaczną. W dwóch pozostałych przypadkach powinien umieścić w tekście jakieś sygnały dystansu, by jego intencja była czytelna dla odbiorców. Fragment o „czystości” IMO nie jest wyrwą, tylko integralną częścią wywodu. Można go tak interpretować, że motywacja ekologiczna jest zakłamana, skoro podmiot jest przekonany, iż atom doprowadzi w końcu do katastrofy, ale z kolei otwarcie mocno sugeruje, że ten powód nie byłby wart zwolnień NAWET gdyby był prawdziwy. Tak czytając rzecz kontekstowo nie sądzę po prostu, by autor chciał w podobny sposób niuansować diss na powszechnie znienawidzony rząd.

  76. @inz.mru
    „No tak, ale dla mnie prywatnie popkulturowym szczytem psychozy atomowej są Watchmeni, a to 86-87.”

    Oraz „V”! Moore to jest dla mnie takie the best of the best of the best ejtisów. Różnie to się starzeje (politycznie jego postawa wtedy [by] mnie fascynowała, teraz raczej przeraża), ale nikt lepiej w tej branży nie oddał ówczesnych lęków i schiz. Zaznaczam „by”, bo wtedy o nim słyszałem z różnych źródeł („stary, jest taki genialny komiks, że superbohaterowie ale na serio/że faszystowska dyktatura po wojnie atomowej”/”że science fiction, ale w czasach wiktoriańskich!”), ale długo to trwało, zanim sam dorwałem.

  77. @JANEKR „Temat wojny atomowej występował w latach 50. i 60. w niezliczonych książkach, opowiadaniach i filmach.”

    No właśnie nie do końca. Temat wojny atomowej i owszem występował, ale jesli chodzi o filmy, (poza „The Day After”) to albo mieliśmy całą masę historii w stylu „Uff ale było blisko” i licznik zatrzymywał się sekundy przed detonacją (połowa opowieści o Jamesie Bondzie oraz innych „Czerwonych Październikach”), albo już po, kiedy trzeba było walczyć o przetrwanie. I tutaj wkraczają herosi na miarę Mad Maxa, czy inne role Kevina Kostnera. Potem Fallout, Metro 2023 i nagle się okazuje, że Postapokapsa jest super – pełna wolności i możliwośc niczym Dziki Zachód. Prawdziwy czas pionierów i odważnych osadników. Nawet Skipper z Pingwinów z Madagaskaru marzy o przemierzaniu bezdroży na czele bandy ghuli. O samej wojnie, samej masowej zagładzie w filmach nie ma praktycznie nic. Popkultura oswoiła/obeszła zagładę wizją atrakcyjnych przygód zapobiegających apokalipsie lub Prawdziwej Męskiej Przygody w postapokalipsie. Nie ma się co bać co udowodnił Indiana Jones – wystarczy dobra amerykańska lodówka żeby przetrwać, otrzepać się i iść dalej.

    Chętnie sprawdziłbym bym statystykę, ale stawiam diamenty przeciw orzechom, że znacznie więcej jest filmów o zagładzie z kosmosu (ach ci Obcy) niż naszym atomem. Wszelkie Dni Apokalipsy, Dni Niepodeległości, Bitwy o Los Angeles albo inne Pacific Rims, czy Na skraju jutra (no i Marsjanie Atakują z najlepszym hymnem USA). Nie wiem, czemu tak jest, może trudności w zakresie efektów specjalnych? A może reguła amerykańskiej armii, która pomaga twórcom tych filmów, które stawiają amerykanów w oświetleniu o odpowiednim widmie heroizmu?

    @WO „Cieszę się, że spamołap już się Pana nie czepia.”
    Też się cieszę (dla mnie lepiej że to był samołap, a nie samopał)

    @Awal Dzięki za Breathing!!!! perła!

  78. Z rzeczy czysto wojno-atomowych: On the Beach, The Red Dawn i z nowszych rzeczy (już post-zimnowojennie) serial Jericho. Tyle z pamięci.

    Natomiast historia (odtajniona, więc niepełna) pokazuje, że o ile psychoza do tego umownego 1990 była przesadzona, to ulga po też była zbyt pesymistyczna. Wiemy o jakichś 5 przypadkach „Wojna atomowa za pięć sekund” i to ze strony amerykańskiej i radzieckiej i za każdym jednak jakiś wojskowy uznał, że wszystko wygląda na III WŚ, ale on jeszcze parę minut poczeka, bo to trochę dziwne. Wieść niesie, że przy Kryzysie Kubańskim (OIDP) nawet się na łodzi podwodnej na pięści pobili czy zakończyć ludzkość. Wygrał zwolennik ludzkości. Więc to ostanie ludzkie ogniwo jakoś działało (w sumie o tym też są słynne War Games).

    Natomiast o ile wiem walizka atomowa otworzona była raz (oczywiście licząc odtajnione przypadki) już przez Jelcyna, więc już po wind of change follow the Moskva jak Rosjanie przegapili, że skandynawscy naukowcy wystrzeliwują jakąś rakietę badawczą. Ponoć generałowie bardzo naciskali, ale tym razem dupy uratował nam sam Borys odwlekając naciśnięcie guzika.

  79. A tak na drugą nóżkę, pytanie – już się nie boicie? Ja nie. Może przywykłem? Może nadałem się wtedy. Ciekawe czego boją się młodzi. Że im ktoś konto zawiesi? albo że z netem coś się złego stanie…

  80. @JANEKR „Temat wojny atomowej występował w latach 50. i 60. w niezliczonych książkach, opowiadaniach i filmach.”
    „No właśnie nie do końca. Temat wojny atomowej i owszem występował, ale jesli chodzi o filmy, (poza „The Day After”) to albo mieliśmy całą masę historii w stylu „Uff ale było blisko” i licznik zatrzymywał się sekundy przed detonacją (połowa opowieści o Jamesie Bondzie oraz innych „Czerwonych Październikach”), albo już po, kiedy trzeba było walczyć o przetrwanie. I tutaj wkraczają herosi na miarę Mad Maxa, czy inne role Kevina Kostnera. Potem Fallout, Metro 2023 i nagle się okazuje, że Postapokapsa jest super – pełna wolności i możliwośc niczym Dziki ”
    „The Day After” to rok 1983, a ja pisałem o latach 50. i 60. Wszystkie w/w filmy też są późniejsze.

  81. @a_niech_tam
    Nie dalej jak dwie notki temu Dokładnie Takie było pytanie P.T. Gospodarza. Odpowiedziało w komentarzach trochę osób z roczników 80. i 90., w tym ja. Nie będę przeklejał, zawsze można tamże zaspokoić ciekawość.

  82. @: Ciekawe czego boją się młodzi. Że im ktoś konto zawiesi? albo że z netem coś się złego stanie…

    Ach ci młodzi, głuptaki na pewno, nie? Lewicowi młodzi boją się zasięgu zmian klimatycznych; prawicowi zasadniczego tego samego co 100 lat temu – że przyjdą ci dzicy obcy i zniszczą naszą piękną kulturę.

    Ja jeszcze z poważnych strachów widzę coś co bym nazwał „momentem Elysium”, czyli chwilą całkowitego oddzielenia się górnego 0,0001% od reszty ludzkości. To raczej jeszcze nie nastąpiło, ale widać, że bardzo usilnie do tego dążą. Gdy to nastąpi jest całkiem możliwe, że jeden Bezos z drugim Muskiem po prostu postanowią nas wszystkich wytruć.

  83. @inż. mruwnica
    „Gdy to nastąpi jest całkiem możliwe, że jeden Bezos z drugim Muskiem po prostu postanowią nas wszystkich wytruć”

    Ale przecież Bezosy i Muski istnieją tylko dzięki nam. „Wytrucie” nas to tak, jakby właściciel folwarku spalił go wraz z całym inwentarzem.

    Myślę, że oni po prostu zrobią to, co wszelkie elity elit robiły od zawsze – czyli zaszyją się w dobrze strzeżonych enklawach luksusu, a Ty będziesz na nich tyrał żrąc soylent. Tyle że ich enklawy będą jeszcze bardziej elitarne, jeszcze bardziej luksusowe i jeszcze bardziej strzeżone (zieeeew – ten film grali już tysiące razy)…

  84. @mnf
    „Ale przecież Bezosy i Muski istnieją tylko dzięki nam. „Wytrucie” nas to tak, jakby właściciel folwarku spalił go wraz z całym inwentarzem.”

    Może im to wyjść niechcący. Ten film też grali tysiące razy – że w walce umownych gibelinów i gwelfów palone i eksterminowane są całe wsie (wraz z bezimienną ludnością). To oczywiście nie jest w interesie gibelinów + gwelfów jako uogólnionej klasy wyższej, ale w partykularnym interesie po prostu mordują chłopów i mieszczan „tym drugim” (a oni w odwecie robią to samo). Mniej więcej tym się zajmowały europejskie elity w XVII stuleciu. Może wróci?

  85. @: „Ale przecież Bezosy i Muski istnieją tylko dzięki nam.”

    Stąd właśnie idea „momentu Elysium”, czyli osiągnięcia takiego rozwoju technologicznego, że są w stanie obejść się bez reszty ludzkości. To jeszcze może być kilkadziesiąt lat, ale coraz bardziej roboty Boston Dynamics wyglądają jakby mogły złożyć swoją kopię. To nigdy nie będzie opłacalne w bieżącym modelu kapitalizmu, bo zawsze będzie prościej wyekstrahować surplus z białkowego robota; ALE tym bardziej jest zastanawiające po co to robią!? Po co ten nowy podbój kosmosu (przypominam, że to i Musk i Bezos)? On też ma niewiele sensu w bieżącym modelu, ale kopaliny z asteroid są znacznie mniej obciążone politycznie.

    Ja wiem, że to brzmi jak Illuminati, NWO, depopulacja, foliowy kapelutek i w ogóle, ale jak widzę tańczące roboty to jednak myślę „kurde, taki już by mi pewnie skopał ryja”. Dawni kapitaliści mówili, że mogą kupić połowę proletariuszy, żeby zabiła drugą połowę. A-bomba XXI wieku może wyglądać jak „mogę kupić was wszystkich, żebyście zrobili drony bojowe, które zabiją was wszystkich”.

  86. @inz.mru
    „ALE tym bardziej jest zastanawiające po co to robią!?”

    Niechcący. Historia Europy pełna jest momentów typu „samozaoranie elit” (które zazwyczaj było zaoraniem klasy ludowej, po wyrżnięciu której wyrzynano też elitę – choćby pierwsza światówka).

  87. Chodzi mi konkretnie o konstruowanie autonomicznych andro- i kynoidów. Dla normalnej produkcji przemysłowej nie ma to żadnego sensu. Pokazują jak robot nosi paczkę, że niby obsługuje magazyn Amazona. Serio? Sprzęt za bańkę będzie mi nosił srajtaśmę z półki na półkę? Do celów militarnych… może trochę, ale to też naciągane. „Hipoteza CERNowska”*, że tak to nazwę też mi się nie klei. Natomiast osiągnięcie autonomii technologicznej (dla mnie i dla mojej rodziny) brzmi jak coś co mogło ulęgnąć się w głowie Bezosa czy Zuckerberga, bo jest to tylko logiczne rozwinięcie ideału kapitalisty. Kapitalista zarabia, bo ma majątek; ale fizyczną zupę musi mu ciągle ugotować ekonomia pełna białkowców. A co gdyby to majątek gotował mu zupę?

    *) nie robimy akceleratorów dla akceleratorów, tylko dla spin-offów (przykład: WWW), które wychodzą przy okazji.

  88. @wo
    „Może im to wyjść niechcący. Ten film też grali tysiące razy – że w walce umownych gibelinów i gwelfów palone i eksterminowane są całe wsie (wraz z bezimienną ludnością)”

    Przyszłość jako wojny korposów (Weyland vs. Yutani)? Toć takie zdolne biznesmeny wiedzą, że wojna się nie opłaca, że łatwiej i lepiej pokroić ten torcik przy konieczku – dlatego myślę, że Muski i Bezosy będą wojować raczej w sferze biznesu, na styku lobbyingu i polityki, stopniowo zawłaszczając to, co do tej pory było domeną gasnących („wyłączających światło”) państw narodowych. My, fornale i pańszczyzna, będziemy oczywiście tylko przesuwanymi na ich polityczno-medialnej szachownicy (polityka i demokracja wciąż będą utrzymywane jako listek figowy dla zachowania pozorów) pionkami, ale full-scale wars wciąż będą raczej zabawą polityków i generałów – i to tutaj sytuacja ewentualnie mogłaby wymknąć się spod kontroli, zresztą ku utrapieniu panów oligarchów. BTW, parę dni temu walnąłem futurologiczno-dystopijnego posta na temat rządów Nowej Magnaterii XXI Wieku…

    @inż. mruwnica
    „Stąd właśnie idea „momentu Elysium”, czyli osiągnięcia takiego rozwoju technologicznego, że są w stanie obejść się bez reszty ludzkości”

    W sensie że stworzyliby samowystarczalny ekosystem? No ale w takiej sytuacji też nie będą musieli „wytruć” ludzkości; wystarczy, że się odizolują (in fact – już to robią, zawsze robili). Niby do czego Kulczykowi potrzebne były podziemne pałace w górach Szwajcarii (z podziemną biblioteką i basenem!)? Podobnie jak Komunistyczna Partia Chin, zbudują jeszcze odpowiedni system nadzoru nad swoją trzódką, która w zamian za ochłap sama sobie założy łańcuch i obrożę na szyję. Ale w samowystarczalność (w ścisłym tego słowa znaczeniu) elit jednak nie wierzę, taki układ zamknięty nie przetrwałby nieprzewidzianych perturbacji (a statystycznie wszędzie latają czarne łabędzie). Poza tym jedyną rzeczą, która ma prymat nad pieniędzmi, jest władza – a jej dobrowolnie nie oddadzą (a przecież właśnie to oznaczałaby totalna izolacja).

    No i pytanie numer dwa – jak potężne mogą się stać te Bezosy? Bo, tak teoretycznie biorąc, akumulować można tylko do pewnego momentu. Jego przekroczenie jest nierealne, bo układ nagle zacznie się walić jak domek z kart. Toż w takiej sytuacji doszłoby do zerwania kajdanów i wielkiej rewolucji proletariackiej! Owszem – potrafię wyobrazić sobie dystopię, w której Index Giniego wynosi 0.9, ale nie wyobrażam sobie takiej, w której wynosi 0.99 (tzn. jeden Bezos posiada prawie wszystko). Nawet najgroźniejszy tygrys po totalnym wytrzebieniu całej reszty zwierzyny w dżungli zacznie głodować (albo: trzcina, która padnie ofiarą własnego sukcesu, spowoduje osuszenie jeziorka, a więc w konsekwencji swoją własną zagładę). Dlatego myślę, że oni zawsze będą potrzebowali rzesz plebsu który na nich haruje. Zresztą była już w historii Europy sytuacja, kiedy tych harujących na umownego Bezosa rzesz zabrakło, a była nią epidemia dżumy, która w konsekwencji wymusiła głębokie zmiany społeczne – bo już dłużej nie dało się utrzymywać starego porządku.

  89. „Co ciekawe, nikt tu chyba nie wspomniał Stinga (może bo obciach?) i jego rozważań z 1986, czy Rosjanie też kochają swoje dzieci.”

    Ba, a piosenka z tekstem „The Russian life was very sad/And such was life in Leningrad”

  90. @monday.night.fever
    „Myślę, że oni po prostu zrobią to, co wszelkie elity elit robiły od zawsze – czyli zaszyją się w dobrze strzeżonych enklawach luksusu, a Ty będziesz na nich tyrał żrąc soylent. Tyle że ich enklawy będą jeszcze bardziej elitarne, jeszcze bardziej luksusowe i jeszcze bardziej strzeżone (zieeeew – ten film grali już tysiące razy)…”

    Grali, ale nie w kapitalistycznym rdzeniu (centrum). Jest kilka powodów dla których w blofeldyzację kapitalistycznych elit (jeszcze) nie wierzę.

    Po pierwsze, elity dla jakości życia potrzebują ludzi, którzy potrzebują ludzi. Szef kuchni musi mieć opiekunkę do dziecka, a konserwator włoskiego mebla – serwisanta samochodu. Owszem, elity peryferyjnych satrapii próbują zreplikować takie otoczenie usługowe w swoich pałacach w Gelendżyku czy Pjongjangu, ale to jest słaby substytut. Bardzo drogie materiały i kolekcjonerskie obiekty, ale skompilowane przypadkowo w obcym dla nich otoczeniu, ulegające szybkiej degradacji i estetycznej dekompozycji w niewprawnych rękach niewolniczej służby. Taka rezydencja już w chwili oddania do użytki jest stylistyczną karykaturą – Putinowi to nie przeszkadza, ale Bezos żeby robić wrażenie na Musku musi się lepiej postarać, po prostu musi konsumować w centrum rozbudowanej sieci powiązań społecznych, na szczycie złożonego ustratyfikowanego systemu.

    Po drugie, kapitalista korzysta też ze swojej centralnej pozycji w sieci społecznej, aby rozwijać swój biznes, identyfikować pojawiające się możliwości i rozpoznawać zagrożenia. Na fund-rasingowej kolacji od zaprzyjaźnionego polityka dowiaduje się, że rząd planuje zakup floty elektryków dla policji. A na meczu foot/hand/base-balla od redaktora gazety słyszy, że podobno konkurencyjny dziennik zbiera materiały o wadliwej automatyce nowego modelu.

    Po trzecie, do elitarnego społecznego networku jakoś musi też trafiać potomstwo kapitalisty, niekoniecznie bardzo ambitne i zdolne. Legacy admissions i podobne preferencyjne mechanizmy rozwiązują problem, ale one również wymagają jakiegoś poziomu zaangażowania w lokalną społeczność.

    Dlatego typowym modelem relacji kapitalisty ze społeczeństwem nie jest pałac w jaskini lecz dom Henryka Claya Fricka na Upper East Side, obecnie muzeum „Frick Collection”. Kapitaliści mniejszej skali mają podobne – każdy z Czterech Obleśnych Teksańczyków bez wątpienia posiada rezydencję pod Houston, a co bardziej ambitni jakiś Nancy and Rich Kinder Building w tamtejszym Museum od Fine Arts.

    Oczywiście można przyjąć założenia, w których kapitaliści przenoszą swoją aktywność życiową w jakiś wirtual, w którym organizują sobie społeczne interakcje, obsługiwani na co dzień przez automaty. Czy to jednak nie byłby bardziej sposób na usunięcie się na wygodny margines à la brytyjscy arystokraci, raczej niż pozostanie u steru kapitalistycznych stosunków? Wydaje mi się, że takie odizolowane od społeczeństwa elity to domena peryferii, zaś (proto-)kapitalizm rozwijał się przeważnie poprzez zmuszanie konkurujących ze sobą kapitalistów do ścisłej interakcji z otoczeniem. Klasyczny przykład to owi gwelfowie i gibelinowie północnych Włoch – jednym z powodów dla których konkurujące frakcje rozwinęły sieci transalpejskich faktorii nad Renem i Morzem Północnym było to, że czołowi członkowie rodzin nie mogli tam biznesu doglądać osobiście, musieli bowiem pilnować swojej pozycji społecznej w lokalnej florenckiej czy sieneńskiej polityce. Zacytujmy klasyczną pracę o historii tego okresu: „It was therefore essential that throughout this entire period they remain in their home cities, not tucked away in their counting houses (as is often cited) but moving about in the city, maintaining close contact with their colleagues in business and government.” [1]

    [1] Hunt, Edwin S.; Murray, James. „A History of Business in Medieval Europe, 1200–1550”, str. 56.

  91. @monday.night.fever
    „Niby do czego Kulczykowi potrzebne były podziemne pałace w górach Szwajcarii (z podziemną biblioteką i basenem!)? Podobnie jak Komunistyczna Partia Chin…”

    KPCh robi jednak coś przeciwnego – wraz z postępami włączenia kraju w kapitalistyczny obieg, ostrożnie otwiera swoje zamknięte ośrodki. Jeżeli masz kaprys, po pandemii możesz wpaść w odwiedziny: [1]. To nie żadna podróbka – Angela Merkel i Mohammad bin Salman jedli tam kraby z Xi na szczycie G20 w 2016 r.

    [1] link to tripadvisor.com

  92. @inż. mruwnica
    „Chodzi mi konkretnie o konstruowanie autonomicznych andro- i kynoidów (…) Kapitalista zarabia, bo ma majątek; ale fizyczną zupę musi mu ciągle ugotować ekonomia pełna białkowców. A co gdyby to majątek gotował mu zupę?”

    A, już rozumiem. Kapitalista *właśnie po to* gromadzi majątek, żeby wydawać go m.in. na kucharza – im będzie droższy, tym lepiej. Nie, nie obawiałbym się akurat tego, że (szeroko rozumiana) ekonomia pełna białkowców zniknie – bo nad takim uogólnionym kucharzem możesz się poznęcać (lub choćby teatralnie wyrzucić z pracy, gdyby ta zupa ci nie smakowała), a cóż to za przyjemność poniżać cyborga? To tak, jakby kopnąć w zmywarkę. Zmywarkę możesz potrzaskać, ale ani ty nie jesteś dla niej ważny, ani ona dla ciebie; nieważne jak wielką masz siekierę, ona się ciebie nie boi. Po to w końcu robisz ciężką mamonę żeby mieć władzę nad ludźmi, a nie przedmiotami („you’re fired!”; „bo zupa była za słona”), w sensie sprawczości (podejmujesz Doniosłe Decyzje, walczysz z konkurencją) oraz żeby Zapisać Się W Historii („to ja zaprojektowałem ten samochód!”; „to ja zbudowałem to imperium!”; „jam to rzekł!”). Dla ludzi na szczytach walka o prymat i zasoby to prawdziwa obsesja, ale ostatecznie wszystko sprowadza się nie do pieniędzy, tylko do władzy nad ludźmi i budowania sobie pomników. M.in. dlatego nie wierzę w zamknięty ekosystem i „ekonomię bez białkowców”. Absurd? Ten typ już tak ma. Normalny człowiek taki jak jak Ty i ja ani nie zostaje Wielkim Politykiem, ani Prezesem Korpo. Do tego trzeba mieć predyspozycje…

    No owszem – istnieją też samotnicy, którzy woleliby żeby im tę zupę zrobił cyborg albo zrobią ją sobie sami (bo po prostu nie lubią towarzystwa innych), ale tacy raczej zaszywają się w domku leśniczówce gdzie piszą manifesty o społeczeństwie przemysłowym i jego przyszłości, a nie robią karierę w biznesie.

  93. @: No ale w takiej sytuacji też nie będą musieli „wytruć” ludzkości; wystarczy, że się odizolują

    No to już wchodzi to co pisze WO: to może wyjść przypadkiem. Kiedy ich jakość życia będzie zupełnie niezależna od tego ile ludzi żyje w Europie, to ojoj, może tak przypadkiem wyjść, że nagle żyje 1mln. No trudno, głupio wyszło. Tak się właśnie pod kapitalizmem już dzieje z non-human ekosystemem, którego, przypomnę, potrzebujemy desperacko w dobrym stanie jako 8mld homosapiensów, ale nie jako 0,00001% z tej liczby. Musk może spokojnie do końca życia nie opuszczać klimatyzowanych pomieszczeń.

    @: wystarczy, że się odizolują (in fact – już to robią, zawsze robili)

    Podejmują próby, ale ciągle jeszcze nie ma dostatecznej do tego technologii. Ktoś im jednak do tych górskich szańców dowozi zupę. Ten ktoś ma rodzinę, ta rodzina znajomych i w 6 stopniach pokrewieństwa cały świat.

    @: Ale w samowystarczalność (w ścisłym tego słowa znaczeniu) elit jednak nie wierzę, taki układ zamknięty nie przetrwałby nieprzewidzianych perturbacji

    *Takim* układem cały czas jesteśmy. Co więcej, ja i ty jesteśmy elementem tworzącym bardzo kłopotliwe perturbacje, których nie tworzą roboty Boston Dynamics. W dodatku zajmujemy sporo powierzchni planety.

    @: Toż w takiej sytuacji doszłoby do zerwania kajdanów i wielkiej rewolucji proletariackiej!

    No chyba, że właśnie ten proletariat zbudował armię autonomicznych dronów bojowych. Całe te moje rozważania wychodzą właśnie z tego zauważenia: upadek ZSRR był możliwy, bo jakiś nieznany żołnierz przerwał linię dowodzenia idącą od Janajewa i uznał zwierzchnictwo Jelcyna. Rewolucje się udają, bo policja odmawia strzelania do swoich braci i matek na barykadach i się do rewolucji przyłącza. A co jeśli usuniemy ten ostatni, niepewny element z układanki?

    @: Nawet najgroźniejszy tygrys po totalnym wytrzebieniu całej reszty zwierzyny w dżungli zacznie głodować

    Nawiązując do tematu bomby… to jest takie argumentowanie, jakby powiedzmy w 1918 mówić: niemożliwa jest wojna, która zabije CAŁĄ ludzkość, bo gdzieś w połowie wybijania się, żołnierze zaczną dezerterować i założą zupełnie nowy ład światowy i osiągniemy nową równowagę. Wtem, niespodzianka! Postęp technologiczny umożliwił zabicie CAŁEJ ludzkości 1000 razy wskutek decyzji, która może zapaść w 5 minut. Możliwe są swego rodzaju „zmiany fazowe” po których dawne prawa ustalonych przepływów i równowagi przestają obowiązywać i dostępne stają się rozwiązania „dyskretne”.

    Albo używając innej metafory (takiej, że to prawie nie metafora). To tak jakbyś twierdził, że to niemożliwe, żeby zostać rentierem. Bo jak zaczynasz coraz więcej zarabiać to rosną też twoje potrzeby i wydatki i koniec końców zawsze musisz pracować, żeby zrównoważyć budżet. Nie. Można osiągnąć poziom na którym cał-ko-wi-cie wypisujesz się z systemu pracy najemnej i twój majątek zapewnia ci wystarczający przychód.

    To co sugeruję, to powstanie klasy super-rentierów, którzy wypisali się nie tylko z systemu pracy, ale w ogóle z ekonomii, takiej jaką dziś znamy. Tego jeszcze nie ma, być może nigdy nie będzie. Widzę w tym zagrożenie, znacznie mniej naglące niż zmiany klimatyczne, ale jednak prawdopodobne.

  94. @awal
    „Z mniej popularnego tu kącika: Kate Bush ‘Breathing’.”

    No proszę, kolega Awal jest nie tylko autorem interesujących komentarzy, ale i człowiekiem kultury. Otóż utwór Kate Bush jest moim pierwszym atomowym skojarzeniem, ale nie podawałem go tu, bo gospodarz nienawidzi kobiet o wysokich głosach.

  95. @mrw
    “Człowiekiem kultury” – raczej, jak wynika z Twojej uwagi, parweniuszem, któremu wybacza się brak podstawowego obycia.

  96. @Awal

    Ładnie opisujesz stosunki w dojrzałym, reprodukującym się kapitalizmie, ale @inżynierowi z jego „momentem Elysium” chodziło o „całkowite oddzielenie się górnego 0,0001% od reszty ludzkości”, czyli innymi słowy – jak rozumiem – o postępującą w nieskończoność akumulację kapitału (czytaj: im bardziej Bezosy rosną w siłę tym większe mają możliwości dalszego rośnięcia w siłę, w rezultacie czego Gini zbliża się do 0.99), co miałoby spowodować wykształcenie się ekonomii niezależnej od „białkowej” siły żywej, bo (przykładową) zupę będzie robić nie opłacany kucharz, tylko sam majątek. W taki scenariusz nie wierzę. Jeśli rzeczywiście nastąpi postępująca w szaleńczym tempie automatyzacja („zupa robi zupę”), to skorzysta na tym raczej dolne 99.9% i nie będzie to żaden powód do chwały (właściwie już teraz byle Karyna może sobie kupić za grosze kucharza-niewolnika i praczkę-niewolniczkę pracujących za darmo – są to robot kuchenny made in China i turecka pralka), a właściciel kapitału wręcz BĘDZIE CHCIAŁ zapłacić słone pieniądze po to, żeby mu ta białkowa służba (a nie cyborg!) zrobiła zupę (i żeby ją z hukiem zwolnić, jeśli będzie za słona). Tak samo jak 99.9% populacji może dostawać soylent z przydziału, ale Bezosy będą miały własne farmy na których będą się pasły realne krówki przeznaczone do realnego uboju. Tradycyjna konsumpcja jako przywilej elit niedostępny maluczkim.

    Jeśli natomiast @inżynierowi z tym przykładem z „majątkiem robiącym zupę” chodziło bardziej o wyeliminowanie kosztów produkcji (bo robotom, w przeciwieństwie do białkowej formy życia, płacić nie trzeba, co w neolibie nie zostanie wyrównane przez ekwiwalent podatkowy) – a tym samym pozbędą się opisanych przez Ciebie sieci zależności – to też nie do końca się zgadzam. Owszem – istnieje takie zagrożenie, ale ostatecznie ludzie są tylko ludźmi, niezależną cywilizację reprodukującego się kapitału obsługiwaną przez roboty mogłyby zbudować właśnie pozbawione ludzkich wad cyborgi, a nie Bezosy. Jeśli wskutek tych procesów spadnie zapotrzebowanie na pracę w kołchozach Amazona, to pojawi się gdzie indziej. No i pewnego progu akumulacji też nie przekroczysz, bo wszystko się zawali – wyzyskiwać też trzeba umieć! Ostatecznie oligarchowie, choćby nie wiem jak potężni, muszą jednak funkcjonować w określonym środowisku, w którym wytwarzane przez nich produkty czy usługi mają swoich nabywców (żyją z tego, co nam sprzedadzą), a w dystopii, w której Bezosy posiadają 99% kapitału, stosunki na linii klient-usługodawca zostałyby zerwane (z kolei, biorąc pod uwagę postępującą automatyzację ze scenariusza @inżyniera, już nawet stosunki feudalne nie byłyby potrzebne). Moim zdaniem realny scenariusz to samonapędzający się mechanizm tworzenia faktycznych monopoli, żerowanie na nich i wciskanie biedniejącej klasie średniej produktów i usług, wobec których nie ma rzeczywistej alternatywy – to byłby legitna dystopia, ale bez „momentu Elysiuym”. Oddzielenie się 0.0001% Bezosów od społeczeństwa – tak, ale nie całkowite. Czyli to samo, co już było.

  97. @inż. mruwnica

    Ach, ok – dopiero teraz doczytałem, przepraszam.

  98. @monday.night.fever

    Obawiam się, że nie całkiem nadążam. W każdym razie dominującą psychologiczną korzyścią z bycia kapitalistą wydaje mi się nie tyle możliwość poniżania i stresowania innych, lecz raczej możliwość unikania własnego stresu poprzez załatwianie problemów pieniędzmi. Im większe pieniądze tym z reguły np. sprawy rozwodowe mają bardziej ugodowy przebieg (jak u Bezosa właśnie). Wydaje mi się też, że realny doświadczalny kapitalista raczej nie buntu policjanta się boi, lecz działań konkurenta. Jego myślenie ogniskuje nie lepsza ochrona przed ludowym buntem, lecz wykiwanie rywala dzięki większym zasobom i silniejszemu networkowi. Super-rentierem inżyniera mruwnicy jest raczej nie Bezos, lecz Kim (Korea Płn.) czy Afwerki (Erytrea) w ich totalitarnych i quasi-autarkicznych satrapiach (termin obrażający Persów, ale niech tam). Im rzeczywiście automaty policyjne pozwoliłby rozwiązać pewien gnębiący ich problem. Kapitalizm jest w stanie im ich dostarczyć i to może mieć niezamierzone konsekwencje, na jakie zwraca uwagę WO.

  99. @mnf i „moment Elysium”
    – Skokowe zmiany i przełomowe momenty dają zbyt duże ryzyko tłumu z widłami. Tak, wszystko było, ale mniej i nie tak bardzo. Arystokrata 1.0 mógł bać się potencjalnego tłumu z dosłownymi widłami (których nie mógł profilaktycznie odebrać, bez utraty korzyści ze swojego statusu). Bał się chorób, bólu i własnej śmierci – swojej biologii. Postęp powoli podgryza źródła tych strachów, przy okazji niszcząc środowisko, co zwiększa zagrożenie biologiczne dla bytu Chłopów 2.0. Cisną się metafory związane z krwiopijcami, bo to prawie, jakby nas zjadali.

    „Czyli to samo, co już było.”

    Główna różnica między starym a nowym jest taka, że w relacji feudalnej chłop miał realniejszą możliwość zwiać na jakieś Dzikie Pola i równie dobrze funkcjonować poza feudalizmem. Rozpieprz środowiska może sprawić, że nie bardzo będzie dokąd i jak.

    Druga różnica: są znacznie lepsze metody kontroli nad widłami. Tłumu nie będzie. Po trzecie, z naukową precyzją odmierzy się, ile tej metaforycznej krwi można wyssać. Może nie Elysium i na pewno nie moment (dążenie asymptotyczne?), tylko zostaniemy Morlokami i Elojami, choć z odwrotną relacją spożywczą – stabilną, kontrolowaną, wspomaganą AI i innymi cudami.

  100. Przepraszam, za drugi komentarz za koleją, ale:
    Przyszła relacja Morlokowie-Elojowie będzie odwrócona również pod innym względem: zjadacze będą i mieszkać w ładnym otoczeniu, i kontrolować technikę.

  101. @Bardzozly
    „Arystokrata 1.0 mógł bać się potencjalnego tłumu z dosłownymi widłami (których nie mógł profilaktycznie odebrać, bez utraty korzyści ze swojego statusu).”
    „Główna różnica między starym a nowym jest taka, że w relacji feudalnej chłop miał realniejszą możliwość zwiać na jakieś Dzikie Pola i równie dobrze funkcjonować poza feudalizmem. Rozpieprz środowiska może sprawić, że nie bardzo będzie dokąd i jak.”

    Rozumiem plastyczność metafor, ale jednak kusi mnie, aby zaproponować zakaz porównań feudalnych w rozmowach o przyszłości kapitalizmu. Europejski feudalizm był systemem organizacji stosunkowo małych lokalnych społeczności, kładącym nacisk na osobiste więzy pomiędzy członkami ziemskiej elity. Element niewolniczego poddaństwa niższych warstw społecznych był w nim silny na peryferiach, w centrum istotną, prokapitalistyczną cechą systemu była szeroko rozpowszechniona bezpośrednia własność (nie dzierżenie z nadania feudała) ziemi i innych środków produkcji przez drobnych wytwórców – dlatego, jak na to wskazują klasyczne książki Susan Reynolds czy Elizabeth A. R. Brown, zbytnie rozszerzanie tego terminu nawet w odniesieniu do samego średniowiecza przynosi więcej poznawczych strat niż pożytków.

    Żyjemy w zaawansowanym kapitalizmie, który jest systemem wystarczająco interesującym jako taki, oraz bogatym w odniesienia do własnej historii, również proto-historii średniowiecznej. Założenie, że kapitaliści będą eksploatować ludność jak polski pan chłopa wydaje mi się już dziś iść na przekór obserwowalnym trendom. Tam gdzie są jeszcze duże zasoby chłopów, np. w Indiach, kapitał działa jako siła transformująca ich w konsumentów, a nie w niewolników – czyli podobnie jak działał u nas w latach zachłyśnięcia się zachodnią konsumpcją po 1989 r. To nie jest bezkonfliktowy proces, far from it – w Indiach trwają właśnie protesty przeciw komercjalizacji obrotem produktami rolnymi [1]. Na jego końcu jednak stoi mniej więcej to co w Europie czy w Chinach: armia nieuczestniczących w obrocie konsumenckim chłopów staje się armią miejskich konsumentów. Którym będzie się również zapewniać produkty i usługi związane z przetrwaniem w zaostrzających się warunkach klimatycznych – co też jest już absolutnie zinternalizowaną mantrą rdzeniowego kapitalizmu [2]. Rozumiem, że jako „zjadanych” widziałeś sparametryzowanych konsumentów w rozwiniętych gospodarkach, zgodnie z przekazem „The Age of Surveillance Capitalism” Shoshany Zuboff (oraz wcześniejszej książki WO), ale i to wydaje mi się zbyt zgrubną metaforą. Nie uwzględnia ona w każdym razie polityki, w której są aktorzy zdolni wchodzić w zwarcia z korporacjami (czyli Ursula von der Leyen, nie Morawiecki). Politycy tacy wprost powołują się na ostrzeżenia Zuboff i wdrażają rozwiązania takie jak unijny Digital Services Act [3]. Można go oczywiście z różnych stron krytykować, ale jednak krytyka taka musiałaby być dość karkołomna, aby jej konkluzja brzmiała, że oto taka działalność regulacyjna UE to tylko zasłona dla jakowejś „konsumpcji” digitalnego plebsu.

    [1] link to qz.com
    [2] link to mckinsey.com
    [3] link to ec.europa.eu

  102. @: „chodziło bardziej o wyeliminowanie kosztów produkcji”

    Dokładnie o to. Teraz jak to napisałeś to sprawa wydaje mi się jeszcze prostsza. Jest w s-f idea ekonomii Drexlerowskiej – nanoboty, diamentowy wiek, te sprawy. Uwaga, nie postuluję, że do tego dojdzie. A jeśli w ogóle, to raczej jeszcze nie w tym stuleciu. Natomiast można uprościć super-rentiera do człowieka praktycznie żyjącego w takiej ekonomii – człowiek, który za nic nie musi płacić. Nie „jestem tak bogaty, że mogę każdego kupić”, tylko „posiadam całą linię produkcyjną od rudy aluminium do ajfona i *wszystko* na tej linii jest przedmiotem, który posiadam”. Więc nawet nie ma kto zastrajkować. Nadwornemu kucharzowi też można płacić nie pieniędzmi, tylko dostępem do przywilejów super-rentierstwa.

    @: „Ostatecznie oligarchowie, choćby nie wiem jak potężni, muszą jednak funkcjonować w określonym środowisku, w którym wytwarzane przez nich produkty czy usługi mają swoich nabywców (żyją z tego, co nam sprzedadzą)”

    O nie nie nie. Zupełnie nie. Ekstrakcja wartości przez marżę czy wyzysk robotników, to jest jest jakiś poziom zero kapitalizmu. Kapitaliści wrzucają na rynek derywatów z integrałów papierek z napisem „milion” i zdejmują papierek z napisem „milion sto”. W hecy z Game Stop najzabawniejszym szczegółem jest to, że oni zszortowali chyba ze 140% akcji. Niech to wsiąknie… Po prostu ktoś powiedział: „dla potrzeb tej operacji, uznajemy, że na świecie istnieje półtora Game Stopa”. Po co komu produkty i klienci jeśli możesz tworzyć sklepy siłą woli? Ich wysiłki idą najwyżej w tym kierunku, żeby system ekonomiczno-polityczny uważał to za legalne. Natomiast też proszę nie komplikować kwestii legalności – ostatecznie sprowadza się to do tego czy Biden może wsadzić Bezosa. Kolejną cechą super-rentiera byłaby też absolutna niewsadzalność.

    Ja rozumiem intuicję „ostatecznie to musi mieć jakiś materialny sens, jakiś reality check”. Musi dla nas – 8 miliardów. Dla nich – nie.

    @: „Super-rentierem inżyniera mruwnicy jest raczej nie Bezos, lecz Kim (Korea Płn.) czy Afwerki (Erytrea)”

    A słusznie. Być może Putin. To zresztą może konwergować.

  103. @inzmru „posiadam całą linię produkcyjną od rudy aluminium do ajfona i *wszystko* na tej linii jest przedmiotem, który posiadam”. Więc nawet nie ma kto zastrajkować.”
    Ale nie ma też komu tych ajfonow kupic. Bedzie je robił dla siebie i pięciu kolegow?
    No chyba, że nakrecając jeszcze bardziej dług poddanych, wg starych gangsterskich zasad. Pamiętacie pewnie to opowiadanie Sheckleya „Cost of living”?:
    „Of course,” said Mr. Pathis, Carrin’s Account Executive from th AE company that supplied – well, everything, everything the family bought or needed, „we would not want to deprive you of necessities, which in any case is fully protected by the laws we helped formulate and pass. To say nothing of the terrific items that are coming out next year. Things you wouldn’t want to miss, sir!”
    Mr. Carrin nodded. Certainly he wanted new items.
    „Well, suppose we make the customary arrangement. If you will just sign over your son’s earnings for the first thirty years of his adult life, we can easily arrange credit for you.”

    @W hecy z Game Stop najzabawniejszym szczegółem jest to, że oni zszortowali chyba ze 140% akcji. Niech to wsiąknie… Po prostu ktoś powiedział: „dla potrzeb tej operacji, uznajemy, że na świecie istnieje półtora Game Stopa”.
    Czyli jest tak samo jak w 2007/8 z kredytami hipotecznymi – na miliard USD faktycznie udzielonych kredytów przypadało wtedy bodajże 20 razy więcej w różnego rodzaju instrumentach pochodnych na nich opartych. Chciałoby się powiedzieć, że nic się nie uczą, ale przecież właśnie jak najbardziej się nauczyli – że w razie jakby co przyjdzie tatuś rząd i dodrukuje pieniędzy, co zresztą już robi stale od marca 2020r.

  104. @: „Ale nie ma też komu tych ajfonow kupic. Bedzie je robił dla siebie i pięciu kolegow?”

    No tak. A dla kogo i po co? Żeby sprzedawać i mieć z tego jakieś pieniądze? Jak biedusy? Zresztą ajfon to może zbyt trywialny przykład. Powiedzmy: dacza na Księżycu.

  105. @inż. mruwnica
    – „chodziło bardziej o wyeliminowanie kosztów produkcji”
    – „Dokładnie o to. Teraz jak to napisałeś to sprawa wydaje mi się jeszcze prostsza. Jest w s-f idea ekonomii Drexlerowskiej – nanoboty, diamentowy wiek, te sprawy”

    Teraz już się pogubiłem. Czy chodzi o komunę posttowarową (link to en.wikipedia.org), w której koszt produkcji wynosi zero albo jest pomijalnie mały, a więc każdy chętny dostaje według potrzeb, a właścicielami środków produkcji jest te 0.0001% Bezosów? To przecież Bezosy nic by na dostarczaniu produktów nie zarabiali, bo rozdawnictwo jest z założenia działalnością niedochodową, więc równie dobrze wytwórcą i dostarczycielem dóbr dla mas mogłoby być państwo (albo zlecać korposom produkcję za pieniądze). Nawet przy (ryzykownym) założeniu darmowej energii, koszt produkcji soylentu dla Seby nie będzie wynosić zero koma zero (bo ktoś musi konserwować i sprawdzać maszyny – no chyba, że robot robota robotem pogania), a Bezosy będą się zajmować raczej monopolizowaniem dostarczania produkcji (dóbr? usług?), które będzie można sprzedać za alterki (kiedy podstawowe produkty za darmo, to nastąpi ich dewaluacja, ilość przejdzie w jakość i ludzie przestaną pożądać *byle czego*, tylko zechcą płacić za ekstra luksus). A jeśli państwo będzie z konieczności płacić za rozdawany za darmo towar (soylent?), na którym Bezos będzie monopolistą duszącym konkurencję w zarodku, to wtedy on będzie mógł powiedzieć „państwo to ja – skoro to moje korpo dostarcza wam darmochę niezbędną do wegetacji, to żądam koronacji na cara!”.

    Przy darmowej (albo śmiesznie taniej) energii można by rozwiązać problem kosztu produkcji i każdy z nas będzie takim mini-superrentierem(*), ale pozostaje jeszcze niebagatelny problem dystrybucji dóbr i „konserwacji” systemu: już dziś żywności wytwarza się (w teorii) dosyć żeby wykarmić ludzkość, ale mimo to w Indiach ludzie umierają z głodu.

    * – tzw. „Twoja Stara” po dochrapaniu się norweskiego obywatelstwa (taki żart, przprszm…)

  106. @inz.mruwnica
    „Kapitaliści wrzucają na rynek derywatów z integrałów papierek z napisem „milion” i zdejmują papierek z napisem „milion sto”. W hecy z Game Stop najzabawniejszym szczegółem jest to, że oni zszortowali chyba ze 140% akcji. Niech to wsiąknie… Po prostu ktoś powiedział: „dla potrzeb tej operacji, uznajemy, że na świecie istnieje półtora Game Stopa”. Po co komu produkty i klienci jeśli możesz tworzyć sklepy siłą woli?”

    Działa tu ten sam mechanizm co przy obrocie np. wekslowym – raz inkorporowaną w dokumencie wartość można wykorzystywać wiele razy w różnych transakcjach zawieranych przez różnych kontrahentów. Już kapitalizm w wersji beta miał ten feature: skrzynka pieprzu płynąca po Atlantyku „stawała się dwoma skrzynkami”, gdy inkorporujący obowiązek dostawy dokument załadunku (bill of lading) wpierw stawał się formą wkładu udzielanego przez posiadacza dokumentu do nowo powstałej spółki, a następnie zabezpieczeniem kredytu udzielonego spółce przez bank. Ci super-rentierzy w daczach na księżycu nie będą takich mechanizmów potrzebować, to w ogóle nie są kapitaliści a beneficjenci prywatnej zamkniętej gospodarki centralnie planowanej, o ile rozumiem koncept. Jak wspomniałem, Kim w Korei Północnej jest w zasadzie kimś takim, książę Andrzej czy inny drugorzędny royals ma w praktyce zbliżony status (nic nie muszą oprócz niegwałcenia nastolatek, mając w pełni opłacone i zorganizowane życie, funkcjonują w zasadzie poza obiegiem pieniężnym). Bezos gdyby miał taki kaprys może też sobie taki kokon zapewnić. Jednak Amazon funkcjonuje na rynku, nie jest niezależny od rozmaitych zewnętrznych czynników typu koszt pracy i utilities, siła nabywcza klientów czy to, że w Polsce ma zasiedziałego konkurenta. Zakładam, że uwagę Bezosa i wice-Bezosów zaprzątają mimo wszystko tego typu sprawy, nie plany luksusowych schronów.

  107. @mrw
    „Otóż utwór Kate Bush jest moim pierwszym atomowym skojarzeniem, ale nie podawałem go tu, bo gospodarz nienawidzi kobiet o wysokich głosach.”

    Nienawidzę głosów piskliwych (także u mężczyzn). Nie umiem tego opisać fachowo, ale głosy dzielą się na mnie na „głębokie” i „płaskie” (jakby jednobarwne). Czasem to się poprawia z wiekiem, np. wczesna Nosowska i obecna, jestem wobec tych dwóch Nosowskich jak ten raper w czerwonej kurtce z mema.

  108. @mnf
    „Toć takie zdolne biznesmeny wiedzą, że wojna się nie opłaca, że łatwiej i lepiej pokroić ten torcik przy konieczku – dlatego myślę, że Muski i Bezosy będą wojować raczej w sferze biznesu”

    Historia tak wiele razy temu zaprzeczyła, że jestem zdumiony, że mam ten mit u siebie w komciach. W 1914 i w 1939 też było pełno ludzi przekonanych, że wojny nie będzie, bo to się nie opłaca (bo przecież IBM chce robić interesy z III Rzeszą, a IG Farben z Ameryką, więc wojna między USA a Niemcami jest, panie, nie do pomyślenia).

    Oczywiście, to nie będzie też tak jak w komunistycznych karykaturach, że Musk z Bezosem powiedzą „a więc wojna”. To zawsze jest przykra konieczność nieuniknionej sekwencji wydarzeń.

  109. @awal
    „Działa tu ten sam mechanizm co przy obrocie np. wekslowym – raz inkorporowaną w dokumencie wartość można wykorzystywać wiele razy w różnych transakcjach zawieranych przez różnych kontrahentów. ”

    Niech ktoś wklei szmonces o wekselku, bo nie chce mi się guglać…

  110. @wo „W 1914 i w 1939 też było pełno ludzi przekonanych, że wojny nie będzie, bo to się nie opłaca”
    ..względnie, ze mała, szybka wojna, taka na parę tygodni, to coś, czego nasi przyjaciele/sponsorzy potrzebują. Spacerkiem do Paryża, spacerkiem po Bagdadzie.

  111. Z filmów ciekawie ukazujących narastający chaos zaraz przed ciosami atomowymi polecam „Cudowną milę” z 1988 roku (z muzyką Tangerine Dream!). Niesamowity oniryczny klimat i pokazanie wszystkiego z perspektywy niedoinformowanych cywilów.

  112. @WO
    Szmonces zawarty tu [1], choć zabawny, nie ma jednak sensu jako opis terminów transakcyjnych. Gdy ktoś chce się rozerwać dykteryjką absurdalną, lecz respektującą reguły obrotu, to proszę: [2]. A.P. Herberta poleca się.

    [1] link to rp.pl
    [2] link to web.archive.org

  113. @: „Czy chodzi o komunę posttowarową, w której koszt produkcji wynosi zero albo jest pomijalnie mały, a więc każdy chętny dostaje według potrzeb, a właścicielami środków produkcji jest te 0.0001% Bezosów? To przecież Bezosy nic by na dostarczaniu produktów nie zarabiali, bo rozdawnictwo jest z założenia działalnością niedochodową”

    Niemalże, ale niezupełnie. Post-scarcity zakłada jeszcze jedną rzecz: że footprint tej ekonomii jest przyzerowy. Tzn. sikasz do kubeczka, a nanoboty w miejscu robią z sików z powrotem piwo. To może działać demokratycznie dla 8 mld. Mówię o podobnej sytuacji, ale obsługa Bezosa i jego rodziny wymaga linii produkcyjnych, których może być na świecie np. 10 maksymalnie. Albo 100 – wszystko jedno.

    I zapomnij o pojęciach kosztu i zarabiania. To są pojęcia istotne tylko dla kogoś, kto jest zanurzony w działającej ekonomii, bo wymienia towary i usługi na bilety banku i odwrotnie. Wyobraź sobie kogoś kto zleca rzeczy, których potrzebuje i je dostaje. Jednym co można nazwać „kosztem” jest to ile musi na tę rzecz poczekać.

  114. @sheik.yerbouti
    „mała, szybka wojna, taka na parę tygodni, to coś, czego nasi przyjaciele/sponsorzy potrzebują”

    Bez nadmiernego rozrzewniania się nad UE, jej działania w kryzysie greckim polegały na tym, że Unia przekręciła master switch, zanim rynki i Varoufakis doprowadzą do eskalacji zdarzeń w kierunku kończącym się wojskowym puczem (obie strony miały na to dużą ochotę). Wiem, że to niepopularny na lewicy pogląd, rozwijałem go na starym bloxie wobec opozycji wszystkich wołających gromko „Trojka zamęczyła Greków” i „Merkel ratowała banki”. Jeżeli ktoś chce tak wołać, niech woła, jednak ja uważam że w tym konkretnym zakresie, w odniesieniu do niewielkiej części swojej populacji i działając na granicy możliwości własnej mobilizacji politycznej, UE wykazała wówczas polityczną kontrolę nad rynkiem.

  115. @inz.mruwnica
    „ I zapomnij o pojęciach kosztu i zarabiania. To są pojęcia istotne tylko dla kogoś, kto jest zanurzony w działającej ekonomii, bo wymienia towary i usługi na bilety banku i odwrotnie. Wyobraź sobie kogoś kto zleca rzeczy, których potrzebuje i je dostaje. Jednym co można nazwać „kosztem” jest to ile musi na tę rzecz poczekać.”

    Do tego potrzebowalibyśmy osiągnąć osobliwość, aktualny najbogatszy promil ładuje kasę w rzeczy unikalne i trudne w reprodukcji (sztuka itp.) albo w jeszcze nieistniejące (rakiety). Fabryka cusiów robiąca brrr z założenia nie będzie w stanie realizować takich zamówień zanim AI nie przekroczy naszej inteligencji.

    Ludzie, dla których jedynym dostrzegalnym kosztem jest czas istnieją obecnie, na poziomie Billa Gatesa nie da się wydać całej kasy na przyjemności, bo kupowane ekstremalnie drogie rzeczy mają jakąś niezerową wartość odsprzedaży. A w danym momencie możesz używać skończoną ilość jachtów. Na moje oko granica jest gdzieś w okolicach setek milionów, jeśli zadowalasz się tym, że czasem będziesz wynajmować do kilku miliardów, jeśli chcesz kupić wszystko. Awal podaje tu sensowne przykłady ludzi, którzy mogą zbijać bąki do końca życia. Wyjście z majątkiem wyżej zaspokaja potrzeby posiadania rzeczy, których nie ma nikt inny, nawet sąsiad-właściciel podobnej fabryki.

  116. „. W 1914 i w 1939 też było pełno ludzi przekonanych, że wojny nie będzie, bo to się nie opłaca (bo przecież IBM chce robić interesy z III Rzeszą, a IG Farben z Ameryką, więc wojna między USA a Niemcami jest, panie, nie do pomyślenia).”

    Tom Clancy „Dług honorowy”

    „Nie mam pojęcia. Chcą nas najwyraźniej wkurzyć. My mamy atomówki, oni nie. Są naszym największym partnerem handlowym. To wszystko nie ma sensu… — po namyśle odpowiedział Ryan. Nagle przypomniał sobie, że największym partnerem handlowym Trzeciej Rzeszy w 1939 roku była… Francja.”

    sheik.yerbouti
    „..względnie, ze mała, szybka wojna, taka na parę tygodni, to coś, czego nasi przyjaciele/sponsorzy potrzebują.”

    „O przebieg ćwiczeń „Zima-20” zapytaliśmy przedstawicieli Ministerstwa Obrony Narodowej. – Informujemy, że samo ćwiczenie „Zima”, jego przebieg i wnioski stanowią informację niejawną – przekazał nam przedstawiciel biura prasowego MON.”

    Według przecieków to była szybka wojna, 5 dni i linia Wisły, choć ćwiczenia zakładały, że mamy już ten sprzęt, co dopiero mamy mieć.

  117. @Głowa Kasandry

    Szkoda, że autorowi całkiem odwaliło, potwornie to smutne (ale może lepiej w ogóle nie spotykać twórców naszych ulubionych dzieł).

  118. @rpyzel

    „Według przecieków to była szybka wojna, 5 dni i linia Wisły, choć ćwiczenia zakładały, że mamy już ten sprzęt, co dopiero mamy mieć.”

    Przecieki nie mówią najważniejszego, czyli tego

    1) jakimi siłami nas zaatakowano (czy tylko jeden okręg wojskowy Rosji, czy posiłkowany wojskami z innych )
    2) Jaką sytuację faktycznie założono (atakują z Białorusi/Obwodu/powietrza, czy także przez Ukrainę, czy zajęta Litwa czy może jeszcze inaczej)
    3) Czy mamy jakiekolwiek wsparcie NATO (i co z tymi siłami które już tu są)

    Więc o ile ogólny kierunek zmian na świecie – ćwiczy się znów przerzut wojsk z USA do Europy, zamiast wysyłać ograniczone kontyngenty komandosów do państw upadłych i upadających przepraszamy się z czołgami i artylerią to akurat same rewelacje na temat tych ćwiczeń same w sobie przerażające nie są. Zwłaszcza że prawdopodobnym tłem (także tego jak szybko te rzeczy trafiły do mediów) jest jakaś wewnętrzna gra w MON – może po prostu ktoś (nietrudno domyślić się kto – osoba wskazana na naczelnego dowódcę na czas W jest znana z imienia i nazwiska ) miał przegrać? Chyba że to jakaś jeszcze bardziej pokręcona intryga, ale wątpię.

    A IRL małe szybkie wojny wybuchają tam gdzie…zaatakowany nie odda. Czyli znów Trzeci Świat wszelaki…

  119. @rpyzel „szybka wojna, 5 dni i linia Wisły, choć ćwiczenia zakładały, że mamy już ten sprzęt, co dopiero mamy mieć.”
    Pomimo symulacji uzycia zupelnie niewidzialnego mysliwca PZL-21 Barndoor? Nieslychane.

    @awal „zanim rynki i Varoufakis doprowadzą do eskalacji zdarzeń w kierunku kończącym się wojskowym puczem (obie strony miały na to dużą ochotę).”
    Serio serio?

  120. @t.q.
    „(…) w danym momencie możesz używać skończoną ilość jachtów. Na moje oko granica jest gdzieś w okolicach setek milionów”

    W sensie że superbogacz nie wyda więcej niż (umowne) setki milionów dolarów na jachty, bo po co mu aż 10 sztuk? No to potrzymaj Bezosowi koniaczek i patrz. Możesz to rozwiązać w ten sposób, że składasz zamówienie na najbardziej luksusowy, największy, najbardziej wypasiony jacht ever z prywatnym polem golfowym pośrodku („żeby Abramowiczowi gul skoczył”). Podobnie przy superluksusowych megarezydencjach – sky is the limit. Złoty kibel spłukiwany szampanem na zamówienie? Ależ proszę bardzo – nasz klient, nasz pan… Przedrewolucyjni arystokraci w Rosji nie mieli co robić z forsą, więc pakowali ją w nikomu niepotrzebne i absurdalnie drogie jaja faberge. Dla nas to czysty absurd, dla nich te świecidełka były użytecznym narzędziem podkreślania statusu klasowego; obecnie modne jest kolekcjonowanie zabytkowych rezydencji w Londynie przez „Nowych Ruskich” – a przecież są znacznie lepsze lokaty kapitału. Ferrari Wojewódzkiemu też nie jest potrzebne do jeżdżenia, tylko po to, żeby oszołomić padających z wrażenia na kolana czytelników Pudelka.

  121. @mnf
    Jaja Fabergé czy największy jacht na świecie są drogie, bo są unikatowe. Istnienie ich nabywców nie zaprzecza mojej tezie, że „wyjście z majątkiem wyżej zaspokaja potrzeby posiadania rzeczy, których nie ma nikt inny, nawet sąsiad-właściciel podobnej fabryki”. A zaprzecza właśnie tezie inz.mrwuwnicy, który twierdzi, że bogacze mogliby chcieć pełnej niezależności od rzeczy wytwarzanych przez innych ludzi.

  122. @inz.mruwnica
    „W hecy z Game Stop najzabawniejszym szczegółem jest to, że oni zszortowali chyba ze 140% akcji.”

    To może i jest zabawne ale dla mnie nie mniej zabawne jest to, że cała masa inwestorów retailowych jest obecnie z siebie wielce zadowolona bo kogoś tam utopiła podczas gdy w jakimś sensie topią samych siebie, kupując mega drogo akcje de facto bankruta. Jest w tym coś na kształ odmrażania sobie uszu na złość mamie.

    @Awal Biały
    „Działa tu ten sam mechanizm co przy obrocie np. wekslowym – raz inkorporowaną w dokumencie wartość można wykorzystywać wiele razy w różnych transakcjach zawieranych przez różnych kontrahentów.”

    Dwa razy wykonać tego samego weksla nie można, a cały short interest na Gamestop można, bo ta sama akcja może być przedmiotem najpierw jednego kontraktu a później drugiego, taka w sumie tylko subtelna różnica.

  123. @sheik
    Varoufakis miał „strategię” przerwania rozmów z Unią i bankami, odcięcia Grecji od systemu bankowego i wprowadzenia alternatywnych kont opartych na numerach identyfikacji podatkowej [1]. Jako człowiek z wyższej klasy średniej nie przejmował się ryzykiem jakie to stwarzało dla zwykłego obywatela (odcięcie od bieżącej gotówki, płatności w amatorskim systemie z gwarancją zatorów i luk). Cały tok planowania tej operacji to była „przykra konieczność nieuniknionej sekwencji wydarzeń” o której pisze WO wzbogacona dezynwolturą level PiS. Z perspektywy 2021 widać tam i „instruktora narciarstwa” i „wybory pocztowe”.

    [1] link to mobile.reuters.com

  124. @awal
    Były i dalsze ofiary tej sytuacji – dokładnie wtedy wybieraliśmy się z ekipą pożeglować między południowymi wyspami (Santorini et consortes). Dosłownie na 10 dni przed wylotem do Aten znajoma para nie wytrzymała ciśnienia i się wycofała, motywując decyzję greckim kryzysem finansowym i zmuszajac resztę do panicznych poszukiwań kogokolwiek jako zmiennika.

  125. Ad. „Pucz wojskowy w Grecji w dobie kryzysu”

    Nienaukowym źródłem może być seria kryminałów/alternatywnej rzeczywistości pt. „Trylogia kryzysu” Petrosa Markaris. Intryga kryminalna średnia ale opis Aten z tego okresu super pasujący do tego co można było tam zobaczyć w czasie kilku dni nieturystycznego wyjazdu. Zakładam więc odczucia,pomysły i komentarze bohaterów tez odzwierciedlają (choć pewnie też przejaskrawiają) postawy Greków – i to co mnie całkowicie zaskoczyło to właśnie liczba odwołań do junty pułkowników raz jako fundament postaw bohaterów, a dwa jako alternatywa na powieściową przyszłość. Zwłaszcza, że z linku Awal Biały widać że powieściowa alternatywa rzeczywistość wypowiedzenia Euro i powrotu do Drachmy nie powstała tylko w głowie autora…

  126. Skoro fantazjujemy o Elizjum, to co sądzicie o takiej opcji: Bezos i/lub Zuckerberg wypuszczają kryptowalutę i w ten sposób, z uwagi na masowość klienteli i szerokość oferty w swoich sklepach, ustanawiają alternatywną dla narodowych walutę. A my wszyscy jesteśmy w sytuacji górnika z Sixteen Tons.
    Przy okazji emitenci kryptowaluty załatwiają problem podatków, mianowicie po prostu ich nie płacą. Za to od reszty pobierają prowizję.

  127. @Dude Yamaha
    „Dwa razy wykonać tego samego weksla nie można, a cały short interest na Gamestop można, bo ta sama akcja może być przedmiotem najpierw jednego kontraktu a później drugiego, taka w sumie tylko subtelna różnica.”

    Nie możesz jako podmiot uprawniony względem wystawcy/ emitenta dwa razy wykonać uprawnienia inkorporowanego w wekslu (zapłata) czy w akcji (uprawnienia korporacyjne, wypłata wynagrodzenia w wypadku umorzenia). Jeżeli jednak instrument o znamionach negotiability (czyli papier wartościowy: weksel, akcja), zostanie puszczony w obieg, to kolejni jego posiadacze mogą go wykorzystywać w swoich transakcjach jako zabezpieczenie, wkład itd. – w przypadku krótkiej sprzedaży broker A może pożyczyć akcję shortsellerowi B, który może sprzedać akcję brokerowi C, który może ją pożyczyć shortsellerowi D – podobnie jak w obiegu wekslowym. W rzeczywistości oczywiście zdematerializowany obrót na instrumentach oferowanych przez „margin account” jest bardziej złożonym mechanizmem, gdzie równie ważną rolę jak trading odgrywa post-trading (rola DTCC itd.) – „techniczne”, kluczowe w istocie, didaskalia tej konkretnej słynnej operacji na akcjach GameStop są najlepiej przedstawione tu: [1]

    @sheik.yerobouti
    „Bezos i/lub Zuckerberg wypuszczają kryptowalutę i w ten sposób, z uwagi na masowość klienteli i szerokość oferty w swoich sklepach, ustanawiają alternatywną dla narodowych walutę” – która raczej nie wygra w konkurencji z zasięgiem, jaki wygeneruje wkrótce (w ciągu kilku lat) cyfrowy juan [2], a równolegle z nim cyfrowe euro; amerykańskie banki obawiając się osłabienia swojej pozycji jako deposit-takers lobbują przeciw cyfrowemu dolarowi, ale i tam to kwestia czasu. Facebook nie poddaje projektu Libra, zrebrandowanego jako Diem, ale to nie będzie taki market disruptor, jakim go widzieli (tłumaczyliśmy dlaczego z kolegą orbifoldem pod notką WO „My dzieci sieci 2019” z listopada 2019 r.).

    [1] link to threadreaderapp.com

    [2] link to pymnts.com

  128. @Cuauhtemoc.Manas

    „Zwłaszcza, że z linku Awal Biały widać że powieściowa alternatywa rzeczywistość wypowiedzenia Euro i powrotu do Drachmy nie powstała tylko w głowie autora…” – nie, nie tylko. Grecja tego okresu była bardzo podzielona. Część ludzi – klasa średnia, establiszment – pełna lęku, że kraj zaraz wypadnie z ligi, do której się na ładne oczy załapał i znowu stanie się tym co zna z historii i co ma po sąsiedzku (Turcja, Bułgaria), czyli jakąś wersją skorumpowanej junty. Część ludzi – młodzi, wyborcy Syrizy – oczekujący gwałtownego przełomu, złamania władzy oligarchów. Reszta (większość, zarabiająca na lewo w postawionych na lewo hotelikach) po prostu niepewna o jutrzejszą wypłatę. I w tym wszystkim Mr Varoufakis na motorze, z planami rozgromienia globalnego kapitalizmu, just to make a point. Nie byłem wtedy fanem Tsiprasa, jego wiele ruchów polegało na testowaniu posiadanego pola manewru w sposób nielojalny dla europejskich partnerów, ale on jednak wyprowadził kraj z dużego zakrętu i zapłacił za to polityczną cenę. Po tych doświadczeniach sądzę, że prędzej czy później zobaczymy go na europejskim stanowisku. Varoufakisa na żadnym stanowisku mam nadzieję już więcej nie widzieć – niech pisze książki.

  129. Cuauhtemoc.Manas

    Nienaukowym źródłem może być seria kryminałów/alternatywnej rzeczywistości pt. „Trylogia kryzysu” Petrosa Markaris.

    Można o tym posłuchać tutaj, rozmówcą jest dr hab. Przemysław Kordos z Pracowni Studiów Helleńskich Uniwersytetu Warszawskiego, przy okazji tłumacz „trylogii Kryzysu”.

    link to dzialzagraniczny.pl

  130. @Awal Biały
    „…jeżeli jednak instrument o znamionach negotiability (czyli papier wartościowy: weksel, akcja), zostanie puszczony w obieg, to kolejni jego posiadacze mogą go wykorzystywać w swoich transakcjach jako zabezpieczenie, wkład itd.”

    No ja wiem, nie kwestionuję tego, wskazywałem tylko że nie jest to dokładnie ten sam mechanizm w przypadku weksla i short sale i że to teoretycznie bzdurnie wyglądające 140% nie jest takie znowu bez sensu, chociaż jest tu pewnie pole do działania dla regulatora skądinąd.

  131. @dude
    Jasne, mój wpis był też trochę wyjaśnieniem dla szerszej publiczności. Zachęcam do wgryzienia się w technikalia jakie zalinkowałem tych wszystkich, których interesuje afera GameStop. W skrócie: maluczcy którzy pokonali giganta (Melivina) cały czas napędzali biznes innemu (Citadel), bo ich „Robin Hood” zabierał biednym, czy raczej: zbierał biednych, i dawał ich bogatym.

  132. „Nie możesz jako podmiot uprawniony względem wystawcy/ emitenta dwa razy wykonać uprawnienia inkorporowanego w wekslu (zapłata) czy w akcji”

    A co jeśli Rozenzweigowa by wyzdrowiała?

    (sorry, wo – twoja wina, to ty mi to przypomniałeś)

  133. @Awal Biały
    „W skrócie: maluczcy którzy pokonali giganta (Melivina) cały czas napędzali biznes innemu (Citadel), bo ich „Robin Hood” zabierał biednym, czy raczej: zbierał biednych, i dawał ich bogatym.”

    W skrócie to moim zdaniem gościu z Melvin Capital przeholował i poszedł z płaczem do mamusi i tatusia (odpowiednio Citadel i SAC u których wcześniej pracował) którzy mu coś tam sypnęli, wzięli co swoje i rozeszło się po kościach, zwłaszcza że on wcześniej krył SAC podczas ich wielkiej afery insiderskiej kilka lat temu.

    A ci drobni się cieszą nie wiadomo z czego bo kupili coś za 200 co zaraz zjedzie pewnie do 2, chociaż kto wie, może zaraz Elon Musk włoży w to kilka miliardów żeby wszystkim na złość zrobić. Ewenement Robinhooda jest dla mnie raczej potwierdzeniem starej tezy że jak Twój fryzjer zaczyna inwestować w giełdę to czas się wycofywać.

  134. @Havermeyer
    „Po latach jednak jest to też u mnie stały punkt potańcówkowej playlisty, podbity tą specyficzną nostalgią za czasami których osobiście i świadomie nie doświadczyłem (pewnie jest na to jakieś japońskie albo niemieckie słowo)”

    Mono no aware – Japanese term for the awareness of impermanence (無常, mujō), or transience of things, and both a transient gentle sadness (or wistfulness) at their passing as well as a longer, deeper gentle sadness about this state being the reality of life.

    Trafiłem na to przy okazji poznawania synthwave, dość dobrze opisuje wrażenia przy odsłuchu. W sumie dziwne, że w powyższych wymieniankach nikt nie wspomniał, bo miałem wrażenie, że powoli wchodziło do mainstreamu…

  135. @rpyzel
    „Według przecieków to była szybka wojna, 5 dni i linia Wisły, choć ćwiczenia zakładały, że mamy już ten sprzęt, co dopiero mamy mieć.”

    Bo też jedyne, co nas może uratować to nie żaden sprzęt, a Suwalki Queer Seminars. Jak wiecie od lat piszę, że Polska jako klerykalne homofobiczna autokracja jest nie do obrony w żadnym wariancie, gdyż po prostu zachodnie (w tym amerykańskie) elity nie zmobilizują się, aby jej efektywnie pomóc. Więc albo Judith Butler wyrazi się z uznaniem o „Polish Emily Dickinson” na seminarium w gustownym i ekologicznym centrum kongresowym przy Muzeum Konopnickiej w Suwałkach, czemu przyklasną elitarne zachodnie gazety, albo o przesmyku suwalskim możemy zapomnieć.

    Długi czas te moje uwagi brzmiały jak trolling i mrzonki, ale wreszcie mogę zaprezentować pozytywny przykład. W Szwajcarii ruszyło po niemiecku i francusku pismo dla dziewczynek w wieku szkolnym będące adaptacją istniejącego polskiego pisma „Kosmos dla dziewczynek”, zainicjowanego kilka lat temu przez dziennikarkę Sylwię Szwed z zespołem [1][2]. Szwajcarskie pismo oparte jest na polskim wzorze bo ten odważniej i konsekwentniej niż lokalne odpowiedniki odpowiada na zapotrzebowanie, by pisać dla dziewczynek jako do młodych osób zainteresowanych poznawaniem i samodzielnym zmienianiem świata, a nie jedynie boys bandami i makijażem. Opowiadające o swoim projekcie w mediach inicjatorki szwajcarskiej edycji same są pewnie trochę jak z kosmosu dla tamtejszej publiczności, wywołują dysonans poznawczy polską proweniencją i filozofią redakcyjną, która nie miałaby szans wyrosnąć na rodzimym konserwatywnym gruncie. I oto właśnie nam chodzi, tylko tak – wnosząc do Europy coś od siebie, będąc jak najbardziej „nadobną panną”: współczesną, równościową, inkluzywną i ciekawą, jesteśmy w stanie wygenerować kapitał zaufania i porozumienia, potrzebny nam w każdej sferze: gospodarki, obronności, wymiany naukowej itd. Pamiętacie Polską Fundację Narodową od niepływających jachtów i klipów z Morawieckim? – byt ten pod po-PiSowskimi rządami powinien się zajmować promowaniem na Zachodzie takich właśnie projektów.

    [1] link to kosmosdladoroslych.pl

    [2] link to kosmosmag.ch

  136. @Awal Biały najlepiej rozumieją to Estończycy. Starają się być jak najbardziej zachodni, zarówno jeśli chodzi o Euro jak i liberalizm obyczajowy. Okupacja państwa strefy euro to coś co ruszyłoby Berlin i Paryż.
    Btw widzę Awal, że ogarniasz temat Grecji, mógłbyś mi napisać dlaczego kryzys tak mocno tam uderzył?

  137. @awal „Długi czas te moje uwagi brzmiały jak trolling i mrzonki”
    Tak zupełnie i całkiem szczerze, to dla mnie nadal tak brzmią. Najlepszy festiwal LGBTQIA+ nie da w czarną godzinę ze strony Zachodu czegoś więcej niz Bardzo Stanowcze Potepienie oraz telefon do Putina „no weź przestan, bo juz naprawde!” To nie śpiewanie w paryskich kabaretach kupletów o nieumieraniu za Gdańsk sprawiło, że wojna 1939 była na Zachodzie _dziwna_. Co najwyżej później liberalne elity będą wspominać z łezką w oku, jak to fajnie kiedyś było tam na wschodzie, tak jak byc może wspominają niepodzielony Cypr sprzed 1974.
    Respekt i uznanie dla autorki Magazynu Kosmos, zauważ jednak, że to kolejny przykład kogoś, kto razem z rodzina rzucił papierami i wyjechał do lepszego świata. Kolejny przykład tego, ze jeśli ktos nie potrafi juz dlużej tak, ze zamyka oczy i je to codzienne sianko, to wyjeżdża z „tego kraju”. Moze Musk i Bezos pomogą w terraformowaniu Polski, która na moje oko już tego potrzebuje?

    @nankin77 „dlaczego kryzys tak mocno tam uderzył?dlaczego kryzys tak mocno tam uderzył?”
    Bo niepłacenie podatków i robienie rzeczy na lewo + głęboka nieufność do państwa to tam sport narodowy, jeszcze bardziej wyczynowy niż w Polsce?

  138. @awal
    „Długi czas te moje uwagi brzmiały jak trolling ”

    Kto tu jest trollem, określam ja. Ja tak nie określam, ergo tak nie brzmiały. Traktuję to jako hiperboliczne przedstawienie kwestii zwanej „miękką dyplomacją”. Sam to parokrotnie tutaj porównywałem do piastowskich, jagiellońskich czy nawet (tragicznie spóźnionych, ale przecież dobrze pomyślanych) poniatowskich inicjatyw kulturalno-akademicko-dyplomatycznych. Rozumiem Twoją tezę jako potrzebę wielkiej genderowej konferencji w Gnieznie, z udziałem cesarza Unii Europejskiej.

  139. @sheik
    „Najlepszy festiwal LGBTQIA+ nie da w czarną godzinę ze strony Zachodu czegoś więcej niz Bardzo Stanowcze Potepienie ”

    Jako zwolennik gier Paradoxu będę się upierać przy ich metaforze rdzenia/claima. To jest cholernie ważne, czy Zachód (albo Chiny, wszystko jedno) uważa jakieś terytorium za „część siebie” czy nie. Na przykład Ryga długo była „częścią Zachodu”, potem przestała, a teraz chyba znowu zręcznie doszlusowała. No i naprawdę to ma znaczenie, czy ktoś (wszystko jedno, Unia Europejska czy Kazimierz Wielki) uroczyście się Wyrzeknie prawa do jakiegoś terytorium. Historycznie Polska na przykład wyrzekła się roszczeń do Śląska i przez wiele lat nie uważała Śląska za swoją część. A teraz już znowu uważa.

    Dyplomatyczne protesty inaczej wyglądają, gdy ci zajmują Twojego cora a inaczej, gdy tylko przejściowo coś zająłeś, ale w sumie ci to zwisa.

  140. @Nankin77
    Estonia – jeżeli spojrzycie na mapę z gęstością zaludnienia, zobaczycie że Tallinn jest ekonomicznie częścią aglomeracji Sztokholm-Alandy-Helsinki, obejmującej większość Estończyków i połowę Finów. Strategia podwójnej integracji: ze strefą euro i z Nordykami. Rządzi tam obecnie klasyczny POPiS z takimi samymi aferalnymi zaszłościami za pazuchą jak u nas, ale z dwoma wzorcowo europejsko wystylizowanymi paniami na czele. Masz rację, że dobrze robią, bo w Rosji kiedyś w końcu dojdzie do tranzycji władzy, a tranzycje takie często wiązały się z interwencją w bliskiej zagranicy (Chruszczow – Węgry, Breżniew – Czechosłowacja, Putin – Czeczenia…).

    Grecją rządził przez dekady duopol Nea Dimokratia-Pasok, który korzystał z doskonałego znetworkowania greckich elit w anglo- i frankofońskim Zachodzie. Wejście, na podstawie sfałszowanych statystyk, do strefy euro było gwarancją taniego kredytowania kraju przez rynki finansowe (dług grecki był wyceniany na poziomie niemieckim) przy jednoczesnej produktywności gospodarki i ściągalności podatków na poziomie bałkańskim. Socjologicznie patrząc, Grecja to kosmopolityczna elita kształconych w UK/ USA Onassisów, Varoufakisów i Mitsotakisów prowadząca miłe życie na wyspach i opłacająca spokój społeczny z preferencyjnego cashflow uzyskiwanego na Zachodzie w różnych formach (kredytów bankowych, transferów unijnych, offsetu wojskowego – piąty światowy importer uzbrojenia). Kryzys, patrząc cynicznie, był elementem negocjacji greckiej elity z Zachodem (rozumianym łącznie: banki, budżet UE, IMF) w sprawie „rollowania kredytu” czyli przekształcenia strumienia cashflow z formuły emisji greckich obligacji na rynakch finansowych (których rentowność po 2008 r. rozjechała się z niemieckimi) na formułę kredytów UE/IMF. Dla większego efektu „drapieżna” Syriza zastąpiła w połowie gry zużyty Pasok jako część greckiego duetu negocjacyjnego. Patrząc mniej cynicznie, to był moment przebudzenia się reformatorskich sentymentów w greckiej klasie średniej, których ucieleśnieniem byli niektórzy ministrowie w ostatnich greckich rządach, odpowiedzialni za reformy gospodarcze i podatki.

    Enuncjacji o ucisku Grecji przez Trojkę, jakie głoszono również na polskiej lewicy, nie radziłbym traktować zbyt poważnie. Ten tekst [1] wydaje mi się w miarę rzetelnym podsumowaniem działań okołokryzysowych podjętych w Grecji przez UE. Działania te owszem mogły być teoretycznie mniej uciążliwe dla społeczeństwa, lecz ich tłem były, o tym należy ciągle pamiętać, preferencyjne warunki finansowania nieefektywnej gospodarki uzyskiwane latami przez grecki establiszment oraz polityczna konieczność „sprzedania” społeczeństwom zachodniej Europy dalszego takiego finansowania Grecji pod warunkiem jej wejścia na ścieżkę minimalnych reform. Kluczowe zdania: „The fact is that the Europeans have—at the end of two serious episodes of Grexit fears—ended up showing an extra-ordinary commitment to Greece. And Greece has shown an equally extra-ordinary commitment to do whatever it takes to unlock European support.” Czyli jak pisałem powyżej: doskonałe znetowrkowanie greckich elit. Takie jakiego brak nam w Polsce.

    [1] link to imf.org

  141. @awal
    „doskonałego znetworkowania greckich elit w anglo- i frankofońskim Zachodzie (…) Grecja to kosmopolityczna elita kształconych w UK/ USA Onassisów”

    Przypominam, że nasza Przejanukochańsza Piosenka opowiada właśnie o tym – a skoro w niej chodzi o żonę Warufakisa, to pokazuje także znetworkowanie jej, a więc i nolens volens małżonka. „She came from Greece, she had a thirst for knowledge. She studied sculpture at St Martin’s College (…) She told me that her dad was loaded”.

    Tę piosenkę można odwrócić. Podmiot liryczny nie zwraca uwagi na ten drobiazg, że on prawo do studiowania na St Martin’s College po prostu odebrał razem z metryką urodzenia. On tam po prostu studiuje. Ona musiała mieć do tego bogatego papę. Można by więc zaśpiewać Jarvisowi: You’ll never live like peripheral people, nigdy nas nie zrozumiesz nawet jak już się nas nauczysz udawać, bo nawet jak będziesz uciekać przed ZOMO, jeden okrzyk „mam brytyjski paszport!” could stop it all.

  142. @wo „bo nawet jak będziesz uciekać przed ZOMO, jeden okrzyk „mam brytyjski paszport!” could stop it all.”
    Racja, ale jednak lepiej sprawdzić, czy to nie case Eugeniusz Bodo.

  143. @sheik.yerbouti
    „Najlepszy festiwal LGBTQIA+ nie da w czarną godzinę ze strony Zachodu czegoś więcej niz Bardzo Stanowcze Potepienie”

    Miałbym pytanie: dlaczego Armia Czerwona w listopadzie 1956 r. zmiażdżyła Budapeszt, natomiast w październiku 1955 r. wyszła z Wiednia? Dyskutujmy o faktach.

    „Respekt i uznanie dla autorki Magazynu Kosmos, zauważ jednak, że to kolejny przykład kogoś, kto razem z rodzina rzucił papierami i wyjechał do lepszego świata.”

    Proponuję uważniejszą lekturę. Pismo jest od początku wydawane w Polsce, przez redakcję z siedzibą na Ochocie, i kierowane do polskich czytelniczek. Odrębny szwajcarski zespół redakcyjny, złożony z mieszkającej tam Polki oraz franko- oraz germano-języcznych Szwajcarek podpisał umowę z polską redakcją na rodzaj franczyzy. Nowe pismo, złożone w części z tłumaczeń polskich numerów a w części z oryginalnych szwajcarskich artykułów, zaczęto wydawać w Szwajcarii w dwu wersjach językowych przy wsparciu tamtejszych fundacji promujących cele w rodzaju emancypacji kobiet i różnorodności mediów. Te szwajcarskie fundacje uznały: w Polsce robią coś, czego my nie umiemy, skopiujmy to. Lewicowa „rechrystianizacja” Europy!

    @WO
    „Rozumiem Twoją tezę jako potrzebę wielkiej genderowej konferencji w Gnieznie, z udziałem cesarza Unii Europejskiej.”

    Myśmy nawet robili takie konferencje – Maciej Ziemba jako szef centrum Solidarności potrafił się rocznicowo przebić na Zachodzie z przekazem równoległym do „upadku muru”, zaprosić do Gdańska czołowych ludzi z zachodnich elit. PiS potrafi zaprosić Orbana i Trumpa. Potrzebujemy oczywiście nie tylko wielkich eventów, ale różnych innych łączników, czasem zaskakujących, jak powyżej opisana historia.

  144. @sheik
    „Racja, ale jednak lepiej sprawdzić, czy to nie case Eugeniusz Bodo.”

    Bo on go wzniósł za późno! Ale we wrześniu 1939 ambasady Szwecji, Szwajcarii itd. organizowały transporty swoich obywateli z bombardowanej Warszawy.

    @awal
    „natomiast w październiku 1955 r. wyszła z Wiednia”

    I z Bornholmu!

  145. @WO
    „You’ll never live like peripheral people, nigdy nas nie zrozumiesz nawet jak już się nas nauczysz udawać, bo nawet jak będziesz uciekać przed ZOMO, jeden okrzyk „mam brytyjski paszport!” could stop it all.”

    Duża część tej greckiej elity ma zachodnie paszporty. Z urodzenia czy też z nabycia (jak Varoufakis – australijski). To oni właśnie będąc w Atenach „udają Greka”.

  146. @awal „Miałbym pytanie: dlaczego Armia Czerwona w listopadzie 1956 r. zmiażdżyła Budapeszt, natomiast w październiku 1955 r. wyszła z Wiednia?”
    Hmmm…. bo Austria od początku była okupowana przez aliantow z Amerykanami włącznie, a nie rządzona niepodzielnie przez podległych Moskwie komunistów? Oraz Wegrzy zrobili dość regularne powstanie i domagali się zmian ustrojowych? No nie wiem, może to to?
    Tymczasem taki np. Churchill wyraził w rozmowach z Rosjanami zrozumienie dla stłamszenia powstania w Berlinie w 1953, Amerykanie też palcem nie ruszyli.

    @”Odrębny szwajcarski zespół redakcyjny, złożony z mieszkającej tam Polki oraz franko- oraz germano-języcznych Szwajcarek podpisał umowę z polską redakcją na rodzaj franczyzy.”
    …zespół zlozony z Polki, Szwajcarki polskiego pochodzenia oraz dwóch Szwajcarek o dłuższym „stażu” robi świetną robote, zgoda. Chodziło mi o to, że p.Kosińska i Polek to kolejne przykłady sensownych ludzi opuszcząjacych Polskę w poszukiwaniu lepszego zycia (w pierwszym lub drugim pokoleniu). Jak tu już wielokrotnie wspominano, sam to również pisałeś, daje to przynajmniej szansę na oswojenie Polski i Polakow poprzez kontakt Niemcow, Szwajcarów etc. z polskimi wykształconymi emigrantami i przekonania ich w ten sposób, ze Polska nalezy do rdzenia cywilizacji (jeśli jest nawet nieco dalej położonym słojem). Tysiace takich nici mogą pomóc, ale osobiście kiełznam mój entuzjazm.

  147. @sheik.yerbouti

    Węgrzy byli blisko wyrwania się z radzieckiej orbity – 30 października radzieckie Politbiuro wydało oświadczenie o gotowości „rozpoczęcia negocjacji w sprawie obecności wojsk radzieckich na Węgrzech” [1]. Zabrakło im wsparcia Zachodu, dla którego równolegle toczący się kryzys sueski był bardziej „na nasz temat” niż Budapeszt.

    Austriacy mieli to kluczowe wsparcie, choć ich sytuacja wyjściowa była analogiczna: sowieci w każdej chwili byli gotowi do ogłoszenia „rządu ludowego” w Wiedniu, mieli przygotowanych do tego ministrów w rządzie Juliusa Raaba. Wycofali się jednak, kiedy Raab umiejętnie wykorzystał krótkie okno czasowe, gdy na Kremlu trwała postalinowska tranzycja, ekonomicznie okupacja Austrii przestała być opłacalna, a koncepcja neutralności kraju wydawała się atrakcyjna. Zmobilizowany przez Raaba Zachód pomógł w odpowiednim momencie Wiedniowi, popierając tę koncepcję. Pół roku później, po Budapeszcie – ten manewr nie byłby już możliwy. To są ważne lekcje, jak wykorzystywać istniejące aktywa i choćby słaby leverage. Teraz mamy inaczej zorganizowany Zachód i inaczej manifestujące się zagrożenia, ale lekcja pozostaje ważna.

    W przykładzie z „Kosmosem” chodzi mi mniej o pochodzenie szwajcarskiej redakcji, co o pochodzenie formatu. On jest przedstawiany w tamtejszych mediach jako pomysł wzięty z Warszawy i to jest to kluczowe pozytywne skojarzenie jakie zostaje w głowach.

    [1] link to sourcebooks.fordham.edu

  148. @awal
    „Węgrzy byli blisko wyrwania się z radzieckiej orbity – 30 października radzieckie Politbiuro wydało oświadczenie o gotowości „rozpoczęcia negocjacji w sprawie obecności wojsk radzieckich na Węgrzech” [1]. Zabrakło im wsparcia Zachodu, dla którego równolegle toczący się kryzys sueski był bardziej „na nasz temat” niż Budapeszt.”

    W okresie międzywojennym Węgry (podobnie jak niestety Polska) bardzo ciężko pracowały nad tym, żeby Zachód przestał ich uważać za „część siebie”, podczas gdy Austriacy odwrotne prace zaczęli właściwie od Anschlussu. Polecam tu choćby niedawną książkę „Kiedy wybuchnie wojna”. Dopiero jak się temu przyjrzymy konkretnie, tak jeden nagłówek w prasie po drugim, jedna wypowiedź ministra Becka po drugiej (itd), zobaczymy, że hasło „nie chcemy umierać za Gdańsk” nie wzięło się z niczego. Przedtem było długie, samobójcze „wstawanie z kolan” – systematyczne wysyłanie francuskiej opinii publicznej komunikatów „nie chcemy waszego wsparcia, sami sobie zajmiemy co nasze, naszymi wypasionymi czołgami 7TP, samolotami PZL-37 Łoś i najnowocześniejszym okrętem podwodnym ORP Wilk, jesteśmy silni, zwarci i gotowi jak Macierewicz na widok Misia”.

    To samo robili Węgrzy, wręcz manifestacyjnie wypowiadając Trianon, rozbierając sąsiadów itd. Zajęcie Vojvodiny było im potrzebne jak sanacji Zaolzie, i tak samo się na tym przejechali na dalszą metę.

  149. @sheik.yerbouti

    „Tak zupełnie i całkiem szczerze, to dla mnie nadal tak brzmią. Najlepszy festiwal LGBTQIA+ nie da w czarną godzinę ze strony Zachodu czegoś więcej niz Bardzo Stanowcze Potepienie oraz telefon do Putina „no weź przestan, bo juz naprawde!””

    W ramach tego potępienia, Zachód już od 2014 roku dość ostro ruszył z pokazywaniem Putinowi że potępienie wyrażą czołgi, okręty i samoloty. To że co jakiś czas hałasują nam nad głową B-52 a ćwiczenia sił okrętowych polegają na przyjściu z pomocą zaatakowanym państwom, zwłaszcza bałtyckim to jest fakt. Którego by nie było, gdyby choćby nie wspomniane przez Awala pozycjonowanie się Litwy, Łotwy i Estonii jako tych fajnych państw które warto bronić.

    Popkulturowo wyraziła to powieść o wojnie z Rosją, napisana przez brytyjskiego generała[1] – Gospodarz chyba miał o niej notkę, gdzie państwa bałtyckie są pokazane w sposób pozytywny, jako „ci którzy są jednymi z nas”. Przykładowo, stronę łotweską reprezentuje tam kobieta ze służb specjalnych, która kończyła studia w UK i zanim wróciła na Łotwę by służyć w specsłużbach, pracowała w City. W polskiej popkulturze z gatunku political – fiction z ostatnich lat wisimy na łasce Amerykanów lub innych silnych graczy, która to łaska na pstrym koniu jeździ[2] i jakoś sami siebie nie postrzegamy jako takich których ktoś naprawdę chce bronić, bo jesteśmy w NATO, Unii i jesteśmy ogólnie fajni. Raczej jesteśmy mało fajnym krajem gdzie co krok to afera a ratuje nas to że Amerykanie nas do czegoś potrzebują. Pomijam fikcję uciekającą w mit potęgi (ale to już historie alternatywne).

    W dodatku stało się coś czego wcześniej NATO prawie nie zrobiło (poza misją Air Policing i ćwiczeniami) czyli obecność wojsk w państwach przyjętych w 1999 i później. I to są konkretne argumenty z którymi Putin musi się liczyć. Oczywiście – te argumenty mogą zniknąć, gdy okaże się że nie jesteśmy postrzegani jako ktoś, kogo warto bronić (nawet jeśli ma swoje kłopoty i trupy w szafach). Niestety, ciężko pracujemy aby zachód zaczął przestać nas tak postrzegać (awantura o ćwiczenia Zima-20 zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, w tonie „co tam się odrapierowało w tej Polsce?”)

    [1] [https://www.ft.com/content/085fd2c6-1db3-11e6-b286-cddde55ca122]
    [2] [ link to lubimyczytac.pl

  150. @sfrustrowany_Adiunkt
    „Oczywiście – te argumenty mogą zniknąć, gdy okaże się że nie jesteśmy postrzegani jako ktoś, kogo warto bronić (nawet jeśli ma swoje kłopoty i trupy w szafach).”

    Każdy ma jakieś trupy w szafach, ale inne państwa potrafią do dyskusji z sojusznikami wystawiać ludzi którzy sprawiają wrażenie, że trzymają szafę na klucz. W tej chwili Włochy wybierają dla siebie takiego frontmena. Mołdawia wybrała frontmenkę, Estonia, Słowacja. My natomiast pokazujemy się w tonie owego cytowanego przez WO Becka jako kraj, który nie potrzebuje sojuszników, funduszu odbudowy, praworządności – poradzimy sobie sami, nie wtrącajcie się. Od wewnątrz widzę trochę, co się obecnie w PiS-owskiej elicie wyprawia i to są wojenki o tokeny ważne tylko w ich mentalnym świecie, tak jak te sanacyjne wybory z listopada 1938 r.

    „Niestety, ciężko pracujemy aby zachód zaczął przestać nas tak postrzegać (awantura o ćwiczenia Zima-20 zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, w tonie „co tam się odrapierowało w tej Polsce?”)”

    PiS dementuje pogłoski tak bardzo energicznie, że wygląda to coraz mniej przyjemnie. Czy jesteś w stanie rozjaśnić?

  151. @wo „W okresie międzywojennym Węgry (podobnie jak niestety Polska) bardzo ciężko pracowały nad tym, żeby Zachód przestał ich uważać za „część siebie”, podczas gdy Austriacy odwrotne prace zaczęli właściwie od Anschlussu.”
    No tak, już w Deklaracji Moskiewskiej z 1943 Austria została uznana za pierwszą ofiarę Hitlera. Nicely done! (Austriacy: ludzie, którzy przekonali świat, że Mozart i Beethoven byli Austriakami, za to Hitler był Niemcem).

    @awal „Węgrzy byli blisko wyrwania się z radzieckiej orbity – 30 października radzieckie Politbiuro wydało oświadczenie o gotowości „rozpoczęcia negocjacji w sprawie obecności wojsk radzieckich na Węgrzech”
    Bardzo jestem ciekaw, jak by te negocjacje z czołgami Poludniowej Grupy Wojsk radzieckich poszły. Chyba własnie tak, jak IRL poszły. To jeszcze nie był czas Gorbaczowa, kiedy Armia Czerwona stała z bronią u nogi. Plus to co pisał WO – Węgrów nikt (poza Polakami, przypadek?) zbytnio nie lubił.

  152. @ awantura o ćwiczenia Zima-20
    Można prosić o jakieś bliższe wyjaśnienia lub namiar na takowe, bo do mnie jakoś te coraz szersze kręgi nie dotarły (może dlatego, że słabo się znam na rapierach).

  153. @adiunkt
    „Którego by nie było, gdyby choćby nie wspomniane przez Awala pozycjonowanie się Litwy, Łotwy i Estonii jako tych fajnych państw które warto bronić.”

    No właśnie! Ale my w tej retoryce jesteśmy już tylko „przesmykiem suwalskim”. Terytorium, które tylko o tyle warto bronić, że jest potrzebne dla lądowego połączenia z Litwą. To znaczy, że mogą nas przehandlować za eksterytorialną autostradę do Wilna.

    „Popkulturowo wyraziła to powieść o wojnie z Rosją, napisana przez brytyjskiego generała[1] – Gospodarz chyba miał o niej notkę”

    Otóż tych przykładów jest więcej – dlatego właśnie napisalem, że Rydze udał się symboliczny „powrót na zachód”. Kraje bałtyckie jako rodzaj „naszych, którzy właśnie wrócili” powtarzają się w zachodniej popkulturze od pewnego czasu, np. w skądinąd kiepskim serialu „Berlin Station”. To mogłaby być Polska, ale ciężko pracujemy nad tym, żeby nie była.

  154. @sheik.yerobouti
    „Bardzo jestem ciekaw, jak by te negocjacje z czołgami Poludniowej Grupy Wojsk radzieckich poszły. Chyba własnie tak, jak IRL poszły. To jeszcze nie był czas Gorbaczowa, kiedy Armia Czerwona stała z bronią u nogi. Plus to co pisał WO – Węgrów nikt (poza Polakami, przypadek?) zbytnio nie lubił.”

    W Moskwie rządził wtedy labilny układ z miękkim Chruszczowem na czele i Żukowem, który w dyskusji z 30 października poparł wycofanie wojsk [1]. Nie transponujmy na ten moment sowieckiej historii scen z innych okresów. Negocjacje wyglądałby tak samo jak w Austrii czy w Finlandii. My wychodzimy, a wy nie przystępujecie do innych sojuszy, nie prowadzicie konfrontacyjnej polityki względem ZSRR. Tylko że Zachód nie był zainteresowany.

    [1] link to books.google.de

  155. @Korba

    Temat samych ćwiczeń podczas których mieliśmy zebrać niespodziewanie srogi łomot chyba najlepiej opisuje na chwilę obecną ten artykuł [1].

    @Awal Biały

    „PiS dementuje pogłoski tak bardzo energicznie, że wygląda to coraz mniej przyjemnie. Czy jesteś w stanie rozjaśnić?”

    Póki co nawet nie ma jakiś odpowiedzi na publikacje w mediach, mało tego aczkolwiek już jedna ewidentna i anominowa „śmierdzucha” obwiniająca za wszystko szefa sztabu generalnego (w „Super Expressie” co raczej przypadkiem nie jest). Póki co przecieki, plotki i interpretacje wskazujące na prawdopodobny kontekst personalny (albo kolejnej rozgrywki na linii MON – BBN o to kto jest ważniejszy) zostały już zauważone przez zachodnich analityków (tych cywilnych, ci wojskowi i ze służb zapewne wiedzą więcej ) i zaczynają się pojawiać pytania o to jakim cudem okazało się że rzeczone ćwiczenia przyniosły aż taki wynik (przypomnę że symulacje RAND sprzed 5 lat mówiły o 3 dobach na zajęcie Tallina – różnice są więc ogromne). Zaskoczenie jest tym większe że nasze bardzo ambitne zakupy w Stanach były wcześniej zauważane (i rozmaicie komentowane).

    Spodziewam się że za jakiś czas doczekać się możemy szerszej analizy lub analiz, prawdopodobnie popełnianych przez opiniotwórcze ośrodki – gdzie nasze problemy wewnętrzne zostaną nam wytknięte, nawet jeśli między wierszami lub w zaowalowany sposób.

    [1] [https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,26748091,rosjanie-mieli-dotrzec-do-warszawy-w-cztery-dni-i-nie-to-jest.amp?__twitter_impression=true&fbclid=IwAR3-suEfauryhivfj6EjzOYfENW9liXsGM1X5iDXl1tI1BcIWjrQ332IRTI]

  156. ” Negocjacje wyglądałby tak samo jak w Austrii czy w Finlandii.”

    Były też odwrotne momenty w zimnej wojnie – że Amerykanie wychodzili (z zachodnich Czech). Historia alternatywna jest pełna nieco innych map zimnowojennej (a więc poniekąd i współczesnej) Europy. Z Niemcami jako wielką strefą zmilitaryzowaną. Z Fińską Republiką Radziecką. Z bazą radzieckiej marynarki wojennej na Bornholmie (przydzielonym do Polski). Z województwem królewieckim. Z Ludową Republiką Dolnej Austrii i Murem Wiedeńskim. Z Wolnym Miastem Pilzno. I tak dalej.

    Jak się zastanawiamy, dlaczego ta mapa się nie pojawiła, wracamy do corów i claimów z „Hearts of Iron”. Znaczy, chciałem powiedzieć, zabiegów dyplomatycznych.

  157. @sfrustrowany_adiunkt

    „anonimowa śmierdziucha”

    Na pierwszym planie widać uliczne starcia PiS z kobietami, ale w tle intensyfikuje się działalność śledczo-oszczercza, która jest już na poziomie procesów pokazwych PRL, takich jak proces lekarki pogotowia Barbary Makowskiej-Witkowskiej oskarżonej o pobicie pacjenta po to, aby uwiarygodnić podobny zarzut postawiony pielęgniarzom w sprawie śmierci Grzegrza Przemyka. Dzisiejszy niepodpisany tekst [1] z wpolityce.pl jest z tej samej półki, co ówczesne produkcje partyjnych mediów. Wszystko jest w nim szczuciem i manipulacją. Te sprawy są widoczne w środowiskach eksperckich i stawiają nas w kręgu krajów z „procesami Nawalnego”.

    [1] link to wpolityce.pl

  158. @wo
    „Jak się zastanawiamy, dlaczego ta mapa się nie pojawiła, wracamy do corów i claimów z „Hearts of Iron”. Znaczy, chciałem powiedzieć, zabiegów dyplomatycznych”

    Coś za coś – tak wyglądają deale wielkich mocarstw, kiedy ich przywódcy coś tam sobie bazgrzą na serwetce. I nie tylko u nas: Stalin z jakiegoś powodu odpuścił sobie Grecję – mimo, że wojna domowa była tam jak najbardziej do wygrania; Armia Czerwona po wojnie wycofała się też z Iranu i odpuściła tworzenie tam separatystycznych republik. Przecież mógł je sobie wziąć, a wolał za coś przehandlować. Chodzi o to, żeby mieć na tyle silną pozycję, żeby się na tej umownej serwetce dyplomacji nie znaleźć.

    Z łatwością potrafię sobie wyobrazić alternatywny scenariusz, w którym Trump wygrywa drugą kadencję i robi takie deale z Putinem i Xi („wy bierzecie to, my tamto, o Polszy jeszczo pagawarim”).

  159. @mnf
    Te serwetkowe deale nie kończą tak jak to sobie wyobrażał Churchill (jego znana serwetka z 1944 r. jest świadectwem megalomoanii). Ich wynik jest funkcją biegu wydarzeń, niekiedy zupełnie przypadkowych, determinacji i kompetencji elit oraz – co nas tu interesuje – dominujących nastrojów społecznych w zaintereswoanych krajach.

  160. @mnf
    „Coś za coś – tak wyglądają deale wielkich mocarstw, kiedy ich przywódcy coś tam sobie bazgrzą na serwetce. ”

    Małe kraje też uczestniczą w takich dealach, ale oczywiście na swoją mniejszą skalę. Gry Paradoxu oddają to requesterem z wyborem typu (np. dla Czechosłowacji) „oddajemy Sudety” / „nie! będziemy walczyć do końca!”. Obecna mapa Europy jest skutkiem serii takich decyzji, czasem podejmowanych jednoosobowo, czasem przez przywódców małych państw, np. Grecji czy Węgier. Czechosłowacja miała na przykład taką pozycję dyplomatyczną w 1945, że gdyby Węgrzy nie zajęli Mukaczewa, przyznano by je Czechosłowacji w ramach odtwarzania jej granic z Trianon, a więc dziś byłoby w Unii Europejskiej. Dzisiejsze granice UE i NATO są wyznaczone m.in. przez to, że w 1938 Horthy kliknął w ten a nie inny requester!

  161. „…Stalin z jakiegoś powodu odpuścił sobie Grecję…”

    Z biografii Stalin autostwa Kotkina wynika, że w kwestii „podbojów” był ostrożnym oportunistą (a przed II WŚ dodatkowo ciągle obawiał się interwencji kapitalistycznych mocarstw – w szczególnośći GB). Jeśli chodzi np. o Finlandię to zdecydował się na wojnę dopiero po miesiącach nieudanych negocjacji (między innymi ze względu na to, że mieli do konstytucji wpisaną nienaruszalność terytorialną i nie było kwalifikowanej większości parlamentarnej, żeby ją ruszyć) w sprawie przekazania strategicznych dla obrony Leningradu wysp. W Hiszpanii interwerniował też z opóźnieniem (i w ograniczony sposób). Początek II WŚ też traktował jako wewnętrzną sprawę kapitaluchów, której skutkiem będzie ich wzajemne osłabienie, po którym dopiero podejmie działania. #takBylo

  162. monday.night.fever.
    'Stalin z jakiegoś powodu odpuścił sobie Grecję – mimo, że wojna domowa była tam jak najbardziej do wygrania’

    Myślę, że obsesje Churchilla na temat miękkiego podbrzusza Europy, zabezpieczenie drogi morskiej do kolonii i przewaga floty czyniły trudnym do wygrania. Rosyjska baza morska i lotnicza ~900km od Aleksandrii i wejścia do kanału Sueskiego? Albo jeszcze bliżej, Kreta jak Malta – niezatapialny lotniskowiec na ważnych szlakach morskich, półtorej godziny lotu od Port Said.

  163. Churchill wspomina, że w Moskwie ustalili taki gentlemen’s agreement ze Stalinem, że UK ma w Grecji większość wpływów. Sam Churchill był wdzięczny, że Stalin, gdy przyszło do walk w Grecji, zachował się zgodnie z umową.

    PS.
    Tak, o Polsce też wtedy rozmawiali.

  164. @pak4
    Tu jest ta słynna serwetka – w październiku 1944 r. Churchill dzielił na niej Bałkany jak Zagłoba Niderlandy. Churchill był takim Borisem Johnsonem przedwojennej brytyjskiej polityki – mitomanem, któremu nagle przyszło rządzić w czasie wojny, kiedy mitomania („niezłomność”) uważana jest do pewnego momentu za zaletę.

    link to 1.bp.blogspot.com

  165. @awal „Churchill był takim Borisem Johnsonem przedwojennej brytyjskiej polityki”
    Bardzo trafne porównanie, Churchill przeważnie za co się wziął, to spieprzył. Za to gadane miał.
    @Wegry
    Ciagnąc wątek Budapesztu’56 oraz tworzenia obrazu krajow nowej UE na Zachodzie – kiedy Orban zaczął szczuć na uchodzców w 2015/6, od razu uslyszalem i przeczytalem u Szwajcarów, że jak można sie tak niewdzięcznie zachowywać, kiedy wyście wtedy uciekali z Wegier, to przyjęlismy 10tys. ludzi bez żadnych warunkow wstępnych. (1) Takie rzeczy się długo pamięta.
    (1) link to geschichte.redcross.ch

  166. @krzloj
    „Z biografii Stalin autorstwa Kotkina wynika, że w kwestii „podbojów” był ostrożnym oportunistą”

    Jak to, to w takim razie co z tymi wszystkimi Suworowami którzy mi wyskakują z lodówki, że w `41 Stalin już-już grzał czołgi żeby szturmować Lisbonę?

    @Sheik Yerbouti
    „Churchill przeważnie za co się wziął, to spieprzył”

    Biorąc pod uwagę wynik wojny, jest to dosyć odważne stwierdzenie.

  167. @mnf
    „Jak to, to w takim razie co z tymi wszystkimi Suworowami którzy mi wyskakują z lodówki, że w `41 Stalin już-już grzał czołgi żeby szturmować Lisbonę?”

    Suworow po prostu nie jest rzetelnym źródłem, być może będę wycinać dalsze nawiązania.

    „Biorąc pod uwagę wynik wojny, jest to dosyć odważne stwierdzenie.”

    Zasługa Churchilla była tu więcej niż skromna.

  168. @wo
    „Zasługa Churchilla była tu więcej niż skromna.”
    Zasługą Churchilla i jego bliskich kontaktów z Rooseveltem było że dla USA teatr europejski miał wyższy priorytet niż Pacyfik, pomimo Pearl Harbor. Nie bronię jego działań z I wojny światowej ani tym bardziej akcji po II wojnie kiedy był ponownie premierem, ale jego działania w czasach II wojny to co innego.

  169. @Zasługi Churchilla
    No chyba największą było to, że GB dołączyła w ogóle do wojny.

  170. @krzloj
    „No chyba największą było to, że GB dołączyła w ogóle do wojny.”

    Nie mial wyboru. Mocarstwa kolonialne, które by nie dołączyły – dołączyłyby i tak, zaatakowane przez Japonię.

    @kkisiel
    „Zasługą Churchilla i jego bliskich kontaktów z Rooseveltem”

    No czyli że jednak nawet zasługi Churchilla to zasługi Roosevelta.

  171. @mnf
    „Stalin z jakiegoś powodu odpuścił sobie Grecję”

    Wydaje mi się, że można przyjąć z pewnym prawdopodobieństwem, że Stalin wyczuł, że Churchillowi zależało tak naprawdę tylko na Grecji – traktował jej utrzymanie jako zmycie młodzieńczej klęski w kampanii dardanelskiej (Gallipoli). Nie rozpraszając sił w Grecji, Stalin spokojnie zajął całą resztę środkowo-wschodniej Europy tj. zmył młodzieńczą porażkę z kampanii polskiej (armia Budionnego).

  172. @wo
    „No czyli że jednak nawet zasługi Churchilla to zasługi Roosevelta.”

    Ktoś musiał przekonać Roosevelta żeby tak rozłożyć priorytety i zrobił to Churchill, wbrew licznym konserwatywnym kolegom którzy byli zwolennikami sojuszu z Hitlerem. Pozwolę sobie polecić książkę Thomasa E. Ricksa o Churchillu i Orwellu, interesujące spojrzenie na tę postać.

  173. @Awal,
    Rozumiem te wszystkie zalety integracji z pierwszym światem.
    Jednakże taka przedwojenna Czechosłowacja była super-zintegrowana. Praga była uznanym europejskim miastem, a w kręgach dyplomatycznych miała opinię 'najlepszego sojusznika Francji’, jednocześnie utrzymując niezłe relacje nawet z ZSRR. CKD, Skoda czy Tatra znanymi europejskimi markami, Zbrojovka Brno sprzedawała licencję na broń tak wymagającym klientom jak brytyjska armia. O poziomie integracji elit nie warto nawet wspominać.
    I co? Kiedy przyszło do konkretów, to nic z tego nie pomogło.

    @Churchill,
    Wszyscy zapominają o roli Baldwina, który włączył turbo-zbrojenia UK, budując podstawy do zwycięstwa w wojnie. Ciekawostka #rapiery: RN rozpoczęła budowę krążowników przeciwlotniczych (!) typu Dido w 1937 (!). Sześciu (!) jednocześnie.

  174. ” bo nawet jak będziesz uciekać przed ZOMO, jeden okrzyk „mam brytyjski paszport!” could stop it all.”

    Przypomniał mi się skecz Fedorowicza z lat 80-tych o zomowcach mających szkolenia z języków obcych. Znaczy z rozpoznawania języków obcych, by reagować adekwatnie

  175. @Awal Biały
    „Działania te owszem mogły być teoretycznie mniej uciążliwe dla społeczeństwa, lecz ich tłem były, o tym należy ciągle pamiętać, preferencyjne warunki finansowania nieefektywnej gospodarki ”

    Tłem była przede wszystkim obawa przed upadłościami niemieckich i francuskich banków które były umoczone w papiery peryferyjnych gospodarek które właśnie nurkowały (a były umoczone bo zawsze płaciły o te kilkadziesiąt bipsów więcej niż bundy czy podobne przy teoretycznie identycznym ryzyku), w tym Grecji. Stąd nierealistyczny plan żeby utrzymać tego trupa (w sensie greckie papiery) przy życiu udając że się da to jakoś organicznie zreformować, o czym pisze zresztą ten dżentelmen z IMF w linku który podałeś. Obraz dopełniał moralitet Schauble jak to długi trzeba spłacać.

    Nie obstawiam się po jednej czy drugiej stronie, jeżeli już to po prostu trzeba pozwolić bankrutowi zbankrutować, bo od tego jest ta instytucja – mówimy klops, czyścimy księgi i jedziemy dalej, no może z jednym czy dwoma covenantami więcej. Tylko wpierw tak trzeba porządek instytucjonalny przygotować żeby bankructwo jednego czy drugiego banku nie ciągnęło całej gospodarki. A z tym zdaje się jest największy problem.

  176. @bogdanow:
    Polecam książkę Majewskiego „Kiedy wybuchnie wojna”. Brytyjczycy pogardzali obcymi sobie Czechami, co innego ich stosunek do Niemców. Kilku Czechów miało niezłe kontakty, choć raczej francuskie niż brytyjskie, dzięki czemu zresztą ładnie się wkręcili w pozostanie uznanym członkiem Aliantów, ale w 1938 przegrali właśnie „znetworkowaniem”, przy czym kwestie narodowe szły w parze z klasowymi — Niemcy wygrywali nie kontaktami Hitlera, ale swoich przygranicznych arystokratów.

  177. @Dude Yamaha
    „Tłem była przede wszystkim obawa przed upadłościami niemieckich i francuskich banków”

    Zachodnie banki można było w 2010-12 r. ratować również bez ratowania Grecji, zaś w 2015 r., kiedy doszła do władzy Syriza i zażądała renegocjacji warunków europejskiego wsparcia finansowego, ochrona zachodnich banków w ogóle nie odgrywała roli – objęte były one już wtedy swoim bail-inem (PSI), który jak zauważa podlinkowany autor, był najsurowszy jaki można było uzgodnić bez ryzyka zachwiania procesu. Podstawowym celem przez cały ten okres było utrzymanie Grecji w strefie euro i uniknięcie realnego (nie jedynie retorycznego) kryzysu humanitarnego w postaci utraty wkładów przez greckich depozytariuszy w greckich bankach (do czego, jak wspomniałem, bliski był Varoufakis). Kryzys (wieloletnia recesja) jaki faktycznie w Grecji nastąpił polegał po prostu na obniżeniu poziomu życia przeciętnego Greka do poziomu przeciętego Łotysza, zgodnie z realną produktywnością greckiej gospodarki. To był tak czy inaczej nieunikniony efekt społeczny, który politycznie można było różnie asekurować – zalinkowany artykuł rozważa, czy dało się to zrobić lepiej.

    „Obraz dopełniał moralitet Schauble jak to długi trzeba spłacać.”

    Najistotniejszym czynnikiem po stronie krajów kredytodawców nie była ideologia „czarnego zera”, lecz „logistyczne” skomplikowanie operacji, w której na bezprecedensowy rozmiar wsparcia finansowego dla Grecji musiały się zgodzić, kilkakrotnie w kolejnych transzach, zachodnie społeczeństwa – za każdym razem mobilizowane do buntu przeciw takim ustaleniom przez eurosceptyczne siły w rodzaju AfD.

    Europa dorobiła się przy okazji kryzysu greckiego swoich zorganizowanych oponentów, ale też wypracowała pewien polityczny konsens co do potrzeby i metod wspólnotowego reagowania na sytuacje kryzysowe. Konsens ten jest obecnie stosowany w kryzysie covidowym. Dziś unijne działania antypandemiczne są znacznie szersze i sprawniejsze niż mogłyby być bez greckiej lekcji. Jedynie jedno państwo, którym jest niestety Polska, nie odrobiło tej lekcji i głowami swojej elity politycznej tkwi w okresie przed-kryzysowej UE, gdzie nadal toczy swoje tokenowe walki o „Joaninę” i „pierwiastek”. Odbierane jest to jako nielojalność przez pozostałych członków klubu i oczywiście zagra na naszą niekorzyść gdy będziemy tego klubu potrzebować, aby wspomógł nas wobec naszych zagrożeń.

    @bogdanow
    „Jednakże taka przedwojenna Czechosłowacja była super-zintegrowana. [z Zachodem]”

    I tak, i nie. Przykładowo, Zachód narzucił Czechosłowacji tak samo jak innym krajom regionu tzw. małe traktaty wersalskie, dające etnicznym mniejszościom w środkowej Europie specjalne uprawnienia i międzynarodowe mechanizmy ochrony. Rozwiązanie w sumie nowoczesne i reagujące na realny problem, ale paternalistyczne i stawiające Europę środkową w roli protektoratu Europy zachodniej. Praskie elity próbowały przełamać ten paradygmat na własną rękę, wchodząc w gospodarcze i polityczne struktury Zachodu, m.in. w ten sposób jak to wymieniasz. Powinny one jednak dążyć do integracji nie tylko z Zachodem, ale i z pogardzanym, stojącym niżej cywilizacyjnie, północnym sąsiadem. Jeszcze w połowie 1938 r. wspólna czesko-polska reakcja eskalacyjne działania Hitlera miała szanse powodzenia. Rzesza była jeszcze wówczas krajem przestrzegającym znacznej części technicznych uzgodnień traktowych, niemiecki przemysł jeszcze szeroko uczestniczył w międzynarodowych relacjach handlowych, np. IG Farben w Cannes toczyło negocjacje z francuskimi konkurentami w sprawie utworzenia kartelu dotyczącego produkcji molibdenu. Głównym problemem, jaki Hitler wywoływał w Europie i na świecie z perspektywy innych krajów były nasilające się fale uchodźców – Żydów poddawanych presji emigracyjnej w reżimie ustaw norymberskich. USA, kraj będący celem emigracji wielu z nich, dążyło do traktatowego uregulowania kwestii kwot uchodźczych i w tym celu, opuściwszy swój izolacjonistyczny kokon, zorganizowały konferencję w Évian, na której liczyły na współpracę z krajami kontynentu. Podjęta tam wspólna inicjatywa czesko-polska mogła mieć kluczowe znaczenie. Wielu żydowskich uchodźców miało obywatelstwo jednego z tych dwu krajów – deklaracja ich bezwarunkowego przyjęcia w zamian za szersze gwarancje wojskowe Zachodu miałaby szanse powodzenia. Amerykanie bardzo chętnie poparliby takie rozwiązanie, które tworzyłoby z miejsca pewną architekturę współpracy, obejmującej na równych zasadach kraje zachodniej i wschodniej części kontynentu, oraz traktującej nazistowskie Niemcy jako wspólny problem, a nie partnera do rozmów. Rozwijałem ten wątek pod inną notką WO [1]. Évian, mówiąc najkrócej, mogło powstrzymać Monachium. Niestety, to nie nastąpiło – wobec braku konstruktywnych propozycji konferencja eviańska przyniosła dużo skromniejsze uzgodnienia (ważne dopiero w późniejszym okresie, kiedy organizowano pomoc dla uchodźców powojennych). W czasie kryzysu monachijskiego Europa wschodnia wystąpiła jako zatomizowane i zwasalizowane podmioty, których indywidualne działania raczej pogarszały tylko a nie poprawiały ich sytuację. Również dziś Czechy i Słowacja nie mogą liczyć na Polskę jako naturalnego partnera do wspólnych inicjatyw. Czechy przechodzą około-covidową polityczną rekonfigurację. Słowacja, która przystąpiła do strefy euro, wybrała symboliczną eurocentryczną polityczkę na prezydentkę oraz podejmuje właśnie intensywne działania antykorupcyjne [2], stara się zapewnić sobie status prymusa regionu, tak jak Czechosłowacja przed wojną. W Polsce tymczasem na każdym poziomie (politycy, historycy, lewica, prawica) patrzymy na kryzys monachijski jako na „zdradę Zachodu” zaś scenariusze alternatywne rysujemy po liniach militarnych (trzeba było z Czechami tu uderzyć i tam zrobić naloty…). Nie dostrzegamy, że bezpieczeństwo to funkcja polityczno-kulturowych sojuszy, wspólnych inicjatyw, prewencyjnego wypełniania przestrzeni politycznej efektywnym działaniem, by nie dać miejsca agresorowi.

    [1] link to ekskursje.pl

    [2] link to china-cee.eu

  178. P.S. Zdałem sobie sprawę, że ostatni link powyżej może wzbudzić zainteresowanie co do instytucji patronującej, zarejestrowanej na Węgrzech fundacji China-CEE, podlegającej pekińskiemu Institute of European Studies – proszę sobie przejrzeć ich stronę albo raport roczny [1], aby zobaczyć jak dla naszego regionu wygląda realna alternatywa wobec UE (wasalizacja chińska, nie Międzymorze).

    [1] link to china-cee.eu

  179. @awal jak dla naszego regionu wygląda realna alternatywa wobec UE (wasalizacja chińska, nie Międzymorze)
    W której to znowu Orban jest znacznie bardziej zaawansowany niż Polska.

    Oczywiście EU to jedyny słuszny kierunek, ale tym bardziej drażni, kiedy coraz wyraźniej widac słabą organizację i brak koordynacji działań Komisji w kwestii szczepionek – vide szamotanie sie Ursuli von der Leyen w sprawie kontroli eksportu szczepionek z EU do UK i obwinianie podwładnych, kiedy zrobiło się nerwowo na granic irlandzko/irlandzkiej. Still much better than Polish government, but…

  180. @Awal Biały
    „Zachodnie banki można było w 2010-12 r. ratować również bez ratowania Grecji, zaś w 2015 r., kiedy doszła do władzy Syriza i zażądała renegocjacji warunków europejskiego wsparcia finansowego, ochrona zachodnich banków w ogóle nie odgrywała roli”

    W 2015 naturalnie nie odgrywała roli bo odegrała rolę w 2010, o tym pisałem. Zachodnie banki oczywiście były ratowane, pytanie czy tak powinno być. A ratowanie Grecji wygląda tak że 30 lat będą dochodzić do punktu zero, cieszy że Pan z IMF się zastanawia czy to optymalne rozwiązanie, zwłaszcza że w jego tekście jakoś nie pojawia się magiczne słowo „default” w tym kontekście.

    „w której na bezprecedensowy rozmiar wsparcia finansowego dla Grecji musiały się zgodzić, kilkakrotnie w kolejnych transzach, zachodnie społeczeństwa”

    Którego to wsparcia w ogóle by nie było gdyby zgodnie z rzeczywistością ekonomiczną doszło restrukturyzacji długu obejmującej potężny haircut (pewnie tak do poziomu 20% nominału) i znaczące wydłużenie tenoru. Tak jak w normalnych sytuacjach tego typu. Ale wtedy banki zachodnie musiałyby ten fakt odnotować w swoich księgach i pieniądze by szły na ratowanie ich a nie „ratowanie” Grecji.

  181. @sheik
    Paradoksalnie, Unia lepiej sobie radzi z kryzysami w krajach trzecich – tam gdzie lokalna administracja jest słaba, a unijna agencja jest jedynym dostarczycielem realnej pomocy np. tu [1] (przy czym to są działania skalibrowane tak, aby sukces był w praktyce zagwarantowany dużą nadwyżką potencjału organizacyjnego nad planowanym efektem). W Europie UE konkuruje z państwami narodowymi i dopiero uczy się działać jako faktyczna techniczna administracja zarządzająca logistyką w wielkiej skali – to jest proces nie zawsze dający efekty jak z obrazka, ale lepsze to niż zastój z czasów Junckera.

    [1] link to eeas.europa.eu

  182. @Dude Yamaha
    „A ratowanie Grecji wygląda tak że 30 lat będą dochodzić do punktu zero … nie pojawia się magiczne słowo „default” ”

    Albo innymi słowy, tak jak cała pozostała wschodnia Europa, przez 30 lat dochodzić do konwergencji z Zachodem wyższą produktywnością gospodarki a nie kreatywną statystyką.

    Kluczowe jest słowo „wschodnia Europa” – Gracja się za wschodnią Europę nie uważa i dzięki znetowrkowaniu swoich elit w ciągu pierwszej dekady euro mogła udawać, że nią nie jest. Uniknięcie defaultu jest politycznie potrzebne (przede wszystkim greckim elitom) aby podtrzymywać to wrażenie. Cały program greckich działań kryzysowych polega na tym, że wprowadza się presję (skuteczną lub nie) na „wschodnioeuropejską” skalę reform utrzymując nominalnie przynależność do zachodniego klubu (strefy euro). Być może to wyjaśnienie Cię nie satysfakcjonuje, jednak staram się w nim pożenić rzeczywistość polityczną i ekonomiczną (Ty skupiasz się na tej drugiej). Dzięki za uwagi!

  183. @Awal Biały
    „Albo innymi słowy, tak jak cała pozostała wschodnia Europa, przez 30 lat dochodzić do konwergencji z Zachodem wyższą produktywnością gospodarki a nie kreatywną statystyką.”

    To kompletnie inna sytuacja.

    „Uniknięcie defaultu jest politycznie potrzebne (przede wszystkim greckim elitom)”

    Jeżeli tak było to biada greckiemu społeczeństwu.

    Również dziękuję za wymianę zdań.

  184. @Dude Yamaha
    Chętnie pokontynuuję dyskusję wobec Twoich uwag. Ciekaw jestem ich rozwinięcia.

    Ja widzę „punkt zero” czyli poziom dochodu per capita z 2009 r. jako wynik redystrybucji kredytowanej długiem na nieutrzymywalnym poziomie. Greckie społeczeństwo ma różne segmenty, które różnie zapatrują się na sytuację. Pewnej jego części zależy nie tyle na euro czy drachmie, co na utrzymaniu w gospodarce dużego zasięgu szarej strefy. Innej części – profesjonalnej i urzędniczej klasie średniej na etatach – zależy na utrzymaniu kraju w strefie euro („w Europie”), właśnie poprzez ograniczenie skali szarej strefy (na dole skali dochodowej) oraz unikania opodatkowania (na górze skali). Ten ostatni segment społeczny – niewidoczny w ulicznych protestach, ale silnie reprezentowany wyborczo i w technokratycznym zapleczu rządu – miał kluczowy wpływ na negocjacyjne stanowiska Tsiprasa i Mitsotakisa wobec UE.

  185. @Awal Biały
    „Ja widzę „punkt zero” czyli poziom dochodu per capita z 2009 r. jako wynik redystrybucji kredytowanej długiem na nieutrzymywalnym poziomie.”

    Moim zdaniem jest ograniczony punkt do którego społeczeństwa powinny płacić za błędy swoich rządzących. Zgodnie z taką logiką Polska (choć case raczej nieporównywalny), która formalnie zbańczyła na długach Gierka gdzieś w okolicach 1983, powinna je po 1989 uczciwie spłacać bez żadnej restrukturyzacji londyńskiej czy paryskiej pewnie do 2050 roku jeśli nie później, co oględnie mówiąc nie odbiłoby się dobrze na ogóle społeczeństwa.

    Jak pójdziemy dalej w tym kierunku (że zewnętrzni wierzyciele wymuszają zmiany na poziomie społeczeństwa) to robi się lekko grząski grunt, vide Venezuela która formalnie nie zdefaultowała (z tego co się orientuję) bo płatności z PDVSA (czyli ich jedyne źródło utrzymania) idą przez amerykańskie banki, więc przy defaulcie już zostaliby literalnie z niczym. I tak miliony ludzi głodują, owszem przez to kogo wybierali do władzy, ale na skutek możliwości tak daleko idącej ingerencji w wewnętrzne sprawy przez wierzycieli. Jakby PDVSA była „ich” (i jakby się ktoś sensowny pojawił u sterów) to dałoby się jakiś program sensownej restrukturyzacji wprowadzić.

    Od tego jest instytucja bankructwa żeby ograniczyć nie dające się powstrzymać krwawienie. Stąd w 2010 trzeba było w Grecji ogłosić default (albo jak pisałem potężny haircut i solidne wydłużenie), a nie że najpierw restrukturyzujemy wierzycieli (za publiczne/quasi publiczne pieniądze), później pożyczamy kolejne publiczne pieniądze żeby za co mieli spłacać, a na koniec robimy haircut u prywatnych wierzycieli ale jak już wiadomo że rozejdzie się po kościach. I wychodzi na to że nic się nie stało. A tak naprawdę wrócimy do tematu za 5/10/15/20 lat jak się jednak okaże że Grecja nie daje rady.

  186. @Dude Yamaha
    Zgadzam się z Tobą, że „Moim zdaniem jest ograniczony punkt do którego społeczeństwa powinny płacić za błędy swoich rządzących.” Pytanie, czy uznając potrzebę zastosowania rozwiązania kryzysowego, uznajemy że jego optymalną formą było bankructwo Grecji ogłoszone w 2010 r. W praktyce oznaczałoby ono, że EU – poprzez publiczny fundusz stabilizacyjny – musiałby wziąć na siebie bail-out Greckich banków (National Bank of Greece, etc.), które były największymi wierzycielami państwa i których upadek oraz utrata depozytów przez ludność właśnie oznaczałby kryzys humanitarny o rozmiarach wenezuelskich. Poza aspektami politycznymi, byłby to logistycznie ryzykowny plan na który nikt nie chciał się, moim zdaniem rozsądnie, decydować. W związku z tym kroki jakie podjęto w następnych latach oznaczały w praktyce restrukturyzację greckiego długu bez ogłaszania formalnego bankructwa i bez wychodzenia ze strefy euro – co było nie tylko intencją aktorów zewnętrznych, ale i przeważającej części greckiego społeczeństwa (które głosowało przeciw programowi IMF w referendum, ale jednak za partiami obiecującymi pozostanie w strefie euro w wyborach). Zgadzam się, że długookresowo sytuacja wymaga zmiany struktury gospodarki: ograniczenia szarej strefy, realnej ściągalności podatków.

  187. @Awal Biały
    „W praktyce oznaczałoby ono, że EU – poprzez publiczny fundusz stabilizacyjny – musiałby wziąć na siebie bail-out Greckich banków (National Bank of Greece, etc.), które były największymi wierzycielami państwa i których upadek oraz utrata depozytów przez ludność właśnie oznaczałby kryzys humanitarny o rozmiarach wenezuelskich. ”

    Do tego żeby tak stwierdzić należałoby przeanalizować faktycznie ile tych długów było w greckich bankach i czy ich skala rzeczywiście wysadziłaby w kosmos systemy ubezpieczenia depozytów. Jak zerknąłem pierwszy bailout to były okolice 100 mld Euro a łączne aktywa systemu bankowego Grecji wtedy to było 400 mln Euro przy przyzwoitej adekwatności kapitałowej (okolice 10%). Z tych 100 mld Euro naturalnie nie wszystko było zaparkowane w greckich bankach. Nie wiem więc czy na pewno byłoby tak że default oznaczałby totalny kolaps i czołgi na ulicach. Historie państw które w ostatnich czasach przechodziły default raczej na to nie wskazują, a w szczególności nie wskazują na obecnie realizowany w Grecji scenariusz czyli 30 lat smuty.

    Ogólnie to przeczytałbym analizę jakby ktoś na serio wziął na warsztat taki wariant. Niestety jak czytam takie analizy jak ta IMF powyżej to pobrzmiewają mi (nie całkiem miłe) echa z tamtych czasów. Pamiętam za to dość wyraźnie z tamtych czasów wypowiedzi że o redukcji nominalnej wierzytelności czy niewypłacalności w ogóle nie może być mowy a priori.

  188. @lata 80-te i bomba

    Nikt nie wspomniał o tym a warto: niemiecki serial Deutschland 83 gdzie i muzyka bardzo dobra i intryga całkiem (w tym ćwiczenia Able Archer z 1983 a propos momentów 5 minut od wojny atomowej). Jest już zresztą sezon `86 i `89. Ja to widziałem na Amazon Prime Video, może jest gdzieś jeszcze.

  189. @sheik.yerbouti

    Ja bym jednak apelował o niewrzucanie takiego szajsu. Kliknąłem (no bo to blog wo, towarzystwo na poziomie, notka o ejtisach) spodziewając się jakiegoś nawiązania do new wave/italo disco/czegokolwiek, a nie białoruskiej wersji Sławomira czy innego Bayer Full.

  190. Cóż, sumituję się i ubolewam, nad skutkiem totalnego braku edukacji artystycznej w Polsce.
    Oprócz Little Big (z Petersburga, tego w Rosji) o końcu świata ostatnio śpiewał National: link to youtu.be

  191. @monday.night.fever

    „a nie białoruskiej wersji Sławomira”

    Inna tradycja (skoromochów czy jakoś) – dla mnie spoko. (Może konkretnie przedmiotowy teledysk nie najbardziej, ale w ramach uzupełnienia wiadomości wrzuciłem sobie ich pierwszy hit, Everyday I’m Drinking, no i karlice niskie osoby, ruchanie niedźwiedzia, jacuzzi w przeręblu przerębli – what’s not to like).

    No ale Polacy to Rosjanie, którzy myślą o sobie, że są Francuzami, więc swojego Die Andtwoord nie będziemy mieć, a będziemy mieć, no właśnie, wyrafinowaną artystycznie kreację artystyczną, czyli Sławomira.

  192. @m.bied
    „Everyday I’m Drinking, no i karlice, ruchanie niedźwiedzia, jacuzzi w przeręblu – what’s not to like”

    Przyznam, że nie rozumiem popularności takich fekaliów. Że osiedlowa Karyna sobie coś takiego włączy w trakcie przerwy na reklamy kabaretonu na Polsacie to mnie nawet nie dziwi; ale jak może się tym zachwycać człowiek z wyższym wykształceniem?

    „swojego Die Andtwoord nie będziemy mieć”

    Die Antwoord to jakiś południowoafrykański odpowiednik Popka? Bo jak przeczytałem nagłówek „Die Antwoord respond to allegations of hate crime”, to już odechciało mi się dalej sprawdzać.

  193. Niemiecki „Dark” Netflixa też jest częściowo w klimatach postapo. I o ile pamiętam, pojawia się Nena z luftbalonami.

  194. @m.n.f.

    „jak może się tym zachwycać człowiek z wyższym wykształceniem”

    Nie powiem Ci w szczegółach jak, wiem, że może. (Tzn. słowo „zachwyt” może lepiej zachować na inne okazje, ale „czerpie przyjemność” – bez problemu; dyplom AGH do wglądu). No i nie mam na imię Karyna, ale jestem wychowany na osiedlu. Z wielkiej płyty.

    „Die Antwoord to jakiś południowoafrykański odpowiednik Popka?”

    Może inaczej, w swoich najlepszych momentach Popek Monster zbliża się do poziomu Die Antwoord i za to go szanuję.

  195. @mbied „w swoich najlepszych momentach Popek Monster zbliża się do poziomu Die Antwoord i za to go szanuję.”
    Eeee, gdzie i kiedy? Die Antwoord są mocno nierówni, ale to co robią, robią bardzo świadomie (podobnie jak Little Big), Popek zdaje mi się być lokalną podróbką Marylin Mansona (estetycznie) plus kiepskie rapsy.

  196. @WN „Niemiecki „Dark” Netflixa też jest częściowo w klimatach postapo”
    Szkoda, że straszą energią atomową na zasadzie KONIEC ŚWIATA ATOM! TOKSYCZNE PROMIENIOWANIE!!! To mógł być niezły serial, gdyby nie ta psychoza (którą zdaje się niestety podzielać duża część targetu czyli niemieckiej publiczności).

  197. @sheik.yerbouti

    W „Brudnej Dariannie”, chociażby. Jest nawet cytat z ¥o-Landi w tekście 🙂

  198. @m.bied
    „w swoich najlepszych momentach Popek Monster zbliża się do poziomu Die Antwoord i za to go szanuję”

    Znaczy, jak też lubię krindżowe klimaty – manele (o których kolega kiedyś wspominał), Tobi, discopolowy oldskul (stary Zenek); ale, k…, Popek? Hip-hop (w szczególności polski) to muzyka robiona dla osiedlowych matołów i żulerii. Kiedy jakiś wykonawca „responds to allegations of hate crime”, to już przestaje być nawet bekowe, zostaje czysta patologia dla debili o IQ ameby.

  199. @m.n.f.

    Oj tam zaraz. Die Antwoord respond to allegations of hate crime, Slavoj Žižek responds to allegations of speech delict, jak dla mnie – nieuniknione koszta robienia czegokolwiek z głową i z sercem w świecie zaludnionym licznie przez bezbeków. Poza tym, dla doprecyzowania, maneli nie słucham dla krindżowych klimatów, ale dla przyjemności zwanej estetyczną. Oraz, jak wspominałem, rzeczywiście jestem z osiedla.

  200. @sheik
    „gdyby nie ta psychoza (którą zdaje się niestety podzielać duża część targetu czyli niemieckiej publiczności).”

    To teraz pomyśl ile kasy i zachodu kosztowało chłopaków z gru i gazpromu jej wykreowanie. Ale trzeba im przyznać, jak chcą to są skuteczni

    @ruskie klimaty

    Jakiś czas temu, jeszcze przed pandemią, pracowałem sporo ze Słowakami. I nadziwić się nie mogłem że niby inteligentni i wykształceni ludzie a niezmiernie śmieszą ich takie ruskie fekalia typu ruchanie niedźwiedzia. Nie potrafię tego zrozumieć, przy jednoczesnej ogromnej liczbie podobieństw między nimi a nami. Jak widziałem te filmiki z których się zaśmiewali to było to dla mnie kulturowo odległe jakby pochodziło z Madagaskaru.

  201. „No ale Polacy to Rosjanie” Dodajmy, że mocno prowincjonali Rosjanie, przecież nasz soft power absolutnie nie umywa się do tego wschodniego. Pamiętam jak czytałem Moscoviadę Andruchowycza i zdziwiłem się jak Moskwa schyłku ZSRR była dużo bardziej multi kulti i stymulująca intelektualnie niż jakiekolwiek polskie miasto współcześnie.

  202. @Nankin „zdziwiłem się jak Moskwa schyłku ZSRR była dużo bardziej multi kulti i stymulująca intelektualnie”
    No ale tego, Moskwa ma obecnie jakieś 12 mln mieszkanców (+zapewne sporo na nielegalu, bo drogo tam okrutnie) i jest stolicą wielonarodowej (rownież: wieloetnicznej) federacji, już pomijając wszelkich tzw. ekspatow z Zachodu. Nie ma z czym w Polsce tego porównac.

    @mnf „Hip-hop (w szczególności polski) to muzyka robiona dla osiedlowych matołów i żulerii.”
    A nie lepiej po prostu powiedzieć, że nie ma sie pojęcia o tym rodzaju muzyki (oraz o EDM)? Żaden wstyd, zdarza sie w każdym wieku, możemy pomoc. Mnie np. ta wspomniane przez Ciebie rumuńska łupanka kompletnie nie interesuje, więc po prostu ją ignoruję, nie poświęcam jej swojej uwagi a nie latam po blogach krzycząc, że to muza pijanych wujów na weselu.
    A swoją drogą, jak widać, lewicowość swoją drogą, a klasowość swoją, w pewnym momencie po prostu trzeba zaznaczyć swoją klasową Überlegenheit.

  203. @Dude Yamaha
    „Do tego żeby tak stwierdzić należałoby przeanalizować faktycznie ile tych długów było w greckich bankach i czy ich skala rzeczywiście wysadziłaby w kosmos systemy ubezpieczenia depozytów.”

    Tu jest poglądowy obrazek [1]. Bardziej szczegółową analizę znajdziesz w greckich wynikach EBA Stress Tests za 2011 r. [2]. Ponad 50 miliardów greckich papierów było w posiadaniu banków, jakieś kilkanaście w posiadaniu funduszy emerytalnych. Grecja inaczej niż inne kraje z programów IMF była zadłużona przede wszystkim u krajowych wierzycieli. W przypadku ogłoszenia natychmiastowego zawieszenia spłaty greckiego długu, nie obeszło by się bez dofinansowania funduszu gwarancyjnego (HDIGF) i rekapitalizacji całego greckiego systemu bankowego, ona zresztą i tak została przeprowadzona w trzech rundach również w warunkach tego ograniczonego Private Sector Involvement jaki nastąpił, co szczegółowo opisuje ten raport [3].

    „Ogólnie to przeczytałbym analizę jakby ktoś na serio wziął na warsztat taki wariant. Niestety jak czytam takie analizy jak ta IMF powyżej to pobrzmiewają mi (nie całkiem miłe) echa z tamtych czasów. Pamiętam za to dość wyraźnie z tamtych czasów wypowiedzi że o redukcji nominalnej wierzytelności czy niewypłacalności w ogóle nie może być mowy a priori.”

    Nouriel Roubini napisał w 2011 swoją analizę propagującą grecki default [4], streszczoną też w artykule prasowym [5]. Analiza ta była dość uproszczona pod względem polityczno-prawnych realiów UE (np. nie uwzględniała konieczności zmiany traktatów, aby Grecja wychodząc z euro pozostała członkiem Unii), opisywała Grecję z grubsza tak jak by jej kontekst polityczny był podobny do krajów azjatyckich. To był oczywiście dokument marketingowy, nie plan polityczny, za który trzeba by wziąć odpowiedzialność, ale i on zawierał wzmiankę „lots of collateral damage would occur, but this could be managed and limited.” Kiedy takie frazy piszą makroekonomiści, szarzy obywatele mają się czego bać.

    Jest prawdą, że opcję default wykluczono na samym początku z przyczyn nie tylko związanych z Grecją. Przyczyny te jednak to w małym stopniu była troska o niemieckie czy francuskie banki – udział greckich papierów w ich aktywach nie był krytyczny. Dużo gorzej wyglądała sytuacja np. Portugalii, której banki były istotniej zaangażowane i która jako kraj też przygotowywała się w tym czasie do wejścia do programu ratunkowego. Decydenci europejscy, ale też decydenci krajowi w państwach takich jak Portugalia czy Irlandia, obawiali się contagion i trudno im z tego robić zarzut; kolejni greccy premierzy szybko przekonywali się, że starając się przedstawiać siebie jako przedstawicieli „biednego południa” nie zdobywają niczyjej sympatii, w tym zwłaszcza krajów południa, które nie chciały być z grecką sytuacją łączone.

    W tej sytuacji politycznej jakikolwiek plan defaultu byłby wykonywany przy braku realnego wsparcia Europy i raczej nie skończyłby się dobrze w sensie sprawnego wprowadzenia i dewaluacji nowej waluty oraz szybkiego odbicia gospodarki. Trudno oceniać jakie plan taki miałby skutki społeczne, jednak wydaje mi się że poważne skutki jakie zobaczyliśmy w latach 2010-2015 IRL (takie jak wzrost bezdomności), przy defaulcie przeprowadzonym bez europejskiego wsparcia byłby co najmniej takie same. Gdyby wziął się za niego improwizujący Varoufakis, byłyby zapewne dużo gorsze.

    Przede wszystkim jednak duży segment greckiego społeczeństwa, nie protestujący na ulicach, ale np. piszący ówcześnie na blogach [5] nie wierzył w default połączony z wyjściem z euro/ Unii jako środek na strukturalną poprawę sytuacji polityczno-gospodarczej. Grecja miała przecież drachmę w pierwszych dekadach obecności w EWG i nie wykorzystała jej do wzrostu produktywności – z kraju blisko unijnej średniej w latach 80-tych zjechała pod tym względem na dół tabeli. Dla klasy średniej wychodzenie z europejskich struktur oznaczało raczej powrót do tych czasów, a w perspektywie – do rządów pułkowników, a nie jakieś nowe otwarcie. Politycznie kojarzyło się z sytuacją z lat 70-tych, kiedy Grecja patrzyła bezsilnie na turecką inwazję na Cyprze – przebieg aktualnych konfliktów z Turcją, gdzie Unia jest główna siłą temperującą zapędy Erdogana pokazuje że jest w tym dużo racji. Dlatego Grexit nie nastąpił w żadnej formie, zaś nastąpił program IMF i UE, którego założenia i wykonanie jak najbardziej można krytycznie oceniać z różnych perspektyw np. tak [6].

    Dla pozostałych czytających załączam poglądowe wykresów ze strony Vox [7], które mam nadzieję pomogą w wyrobieniu sobie opinii. Nasza dyskusja z kolegą Dude Yamaha dotyczy w istocie wykresu nr 12 – ja zwracam uwagę na żółtą strzałkę, a kolega na bordową. Dziękuję za merytoryczną dyskusję.

    [1] link to cadtm.org

    [2] link to eba.europa.eu

    [3] link to ec.europa.eu

    [4] link to debtfree.gr

    [5] link to greekdefaultwatch.com

    [6] link to voxeu.org

    [7] link to vox.com

  204. [Do WO: w spamfolderze znajduje się mój wpis nt. Grecji, niestety zatrzymany ze względu na linki]

  205. embercadero
    „Jak widziałem te filmiki z których się zaśmiewali to było to dla mnie kulturowo odległe jakby pochodziło z Madagaskaru.”

    W kantynie, w pracy, rodacy potrafią puścić znajomym polski kabaret na youtubie z komórki.

  206. @Awal i linki
    Awalu, czy Ty wykonujesz jakieś magiczne akcje z tagami zamiast wklejać linki jako tekst? Chyba każda przeglądarka jest w stanie zinterpretować tekst zaczynający się od „http” jako link i wyświetlić go postaci klikalnej. Ja linki wklejam jak leci i wyświetlają się jak trzeba.

  207. @awal
    Już dopuszczone, przepraszam.

    @bartolpartol
    ” Ja linki wklejam jak leci i wyświetlają się jak trzeba.”

    Robisz to rzadko i wklejasz niewiele. Awal często wkleja po 10. Spamołap go chyba bayesowsko uważa za komcionautę zwiększonego ryzyka (?).

  208. @WO – dziękuję, oczywiście nie ma za co przepraszać. Ostatnio staram się ograniczać z linkami, ale czasami komć pełni funkcję kompendium i tam załączam więcej.

  209. @Awal Biały
    „Dude Yamaha dotyczy w istocie wykresu nr 12 – ja zwracam uwagę na żółtą strzałkę, a kolega na bordową. Dziękuję za merytoryczną dyskusję.”

    Ja również uprzejmie dziękuję za wymianę zdań. Uprzedzam że nie dam rady się do tego odnieść ale materiały sobie spokojnie przestudiuję – dzięki serdeczne!

  210. „To teraz pomyśl ile kasy i zachodu kosztowało chłopaków z gru i gazpromu jej wykreowanie. Ale trzeba im przyznać, jak chcą to są skuteczni”

    Przecież ruchy antyatomowe w RFN liczą dekady. Nasiliło się bardzo po Czarnobylu, co było widać nawet na występach Kraftwerka.

  211. @mrw
    „Przecież ruchy antyatomowe w RFN liczą dekady. Nasiliło się bardzo po Czarnobylu, co było widać nawet na występach Kraftwerka”

    Uczciwie przyznam, że nic o tym nie czytałem, ale zawsze wydawało mi się zdroworozsądkowo oczywiste, że te zachodnioeuropejskie ruchy kontestatorsko-pacyfistyczne były już wtedy wspierane z Moskwy.

  212. @wo

    Ja czytałem, zarówno w kontekście Niemiec jak i UK, oczywiście że były intensywnie wspierane i finansowane co najmniej od lat 60-tych.

  213. „Mnie np. ta wspomniane przez Ciebie rumuńska łupanka kompletnie nie interesuje, więc po prostu ją ignoruję, nie poświęcam jej swojej uwagi a nie latam po blogach krzycząc, że to muza pijanych wujów na weselu.”

    doprawdy

  214. „Uczciwie przyznam, że nic o tym nie czytałem, ale zawsze wydawało mi się zdroworozsądkowo oczywiste, że te zachodnioeuropejskie ruchy kontestatorsko-pacyfistyczne były już wtedy wspierane z Moskwy.”

    o tych wpływach w sposób fabularyzowany jest wspomniany „Deutschland 83”, ale to są dwa różne atomy — rakietowy i energetyczny. Te nasze solidaruchy protestujące przeciwko Żarnowcu to raczej nie za kasę Putina przecież?

  215. @mrw „ale to są dwa różne atomy — rakietowy i energetyczny”

    No wypisz-wymaluj jak gazeta.pl i wyborcza.pl. Że też ludzie nie mogą pojąć tej zasadniczej różnicy!
    Ale serio, rzucisz jakimś przykładem zachodniej organizacji z tamtych czasow, która była przeciw Pershingom, za to jak najbardziej cool about AKW?

  216. @wo wydaje mi się, że to bardziej prawicowa propaganda. Na pewno te amerykańskie nie były związane z Moskwą. Hoover mocno przyglądał się Berkeley, przeprowadzono też operację COINTELPRO, która inwigilowała wszelkie nieprawomyślne ruchy i stowarzyszenia, nawet związek właścicieli chińskich pralni. Oczywiście nie znaleziono żadnych związków z Moskwą.

  217. @nankin77

    „Hoover mocno przyglądał się Berkeley, przeprowadzono też operację COINTELPRO, która inwigilowała wszelkie nieprawomyślne ruchy i stowarzyszenia”

    Tylko że FBI i inne służby przez wiele lat nie były w stanie powstrzymać szpiegowskiej rodzinnej firmy Walker – Whitworth (jak z filmu: ojciec, syn i przyjaciel rodziny, żona o wszystkim wiedziała) czy innych długo działających szpiegów (jak później Ames). Za to szef kontrwywiadu CIA uwierzył takiego ewidentnego dezinformatora jak Golicyn (jak można uwierzyć komuś kto na wstępie zapowiada że jest ostatnim prawdziwym zbiegiem a następni to podstawieni ludzie? Od razu powinny dzwonić wszystkie dzwonki alarmowe). Trudno uznać dowód z „FBI nie znalazło” za dowód niewinności. Z drugiej strony, znane są przypadki z Europy gdzie próby radzieckiego oddziaływania udokumentowano (ale to już lata 80-te właśnie)[1].
    Przy czym też i nie każda forma wspierania to możliwe do względnie łatwego uchwycenia agenturalne kontakty, czasem może to być całkiem jawne (vide: wizyty celebrytów i aktywistów w Wietnamie Płn.) czasem mocno zniuansowane a przynajmniej trudniejsze do udowodnienia. I znów: Amerykanie i Brytyjczycy mają swoje, niestety spore kłopoty i z wywiadem agenturalnym i kontrwywiadem. Służby to w końcu nie są nadludzie, tylko instytucje działające w społeczeństwie i będące jego odbiciem – czasem w krzywym zwierciadle.

    [1] [ link to nytimes.com

  218. @nankin
    „Na pewno te amerykańskie nie były związane z Moskwą.”

    Mi chodziło konkretnie o te zachodnioniemieckie. Przełożenie na amerykańską lewicę Moskwa sobie zniszczyła własnymi głupimi posunięciami jeszcze z czasów Stalina.

  219. @ Michał Radomił

    O sponsorowaniu i wspieraniu przez sowieckie służby ruchów antynuklearnych na Zachodzie, właśnie w celu uzależnienia Zachodu od rosyjskich surowców energetycznych pisze już Suworow w „Akwarium” w kontekście opisywania swoich działań operacyjnych. Pracował operacyjnie na Zachodzie w latach 1974-1978 więc grubo przed wszystkimi Czarnobylami i protestami przeciwko ICBM.

  220. @sfrustrowany_adiunkt tylko te służby były wtedy mocno paranoiczne, skoro oni nie mogli znaleźć niczego nawet wyssanego z palca to o czymś świadczy. Poza tym podałeś pojedyncze przykłady, a w przypadku tej teorii spiskowej to musiałaby być operacja na dużą skalę. Siłą rzeczy to niemożliwe żeby to w końcu nie wyszło, zwłaszcza do 2021.

  221. Poza tym dzięki Olegowi Pieńkowskiemu Amerykanie dokładnie znali radziecki potencjał nuklearny, a nie wiedzieli o spisku z użyciem studentów?
    @wo wiemy, że policjant, który zabił Benno Ohnesorga donosił Stasi.

  222. @Ojciec Artura

    „O sponsorowaniu i wspieraniu przez sowieckie służby ruchów antynuklearnych na Zachodzie, właśnie w celu uzależnienia Zachodu od rosyjskich surowców energetycznych pisze już Suworow w „Akwarium””

    Please tylko nie Suworow. Facet sporo nazmyślał post factum (cały motyw z podłożeniem granatnika i to jeszcze radzieckiego do jakieś skrytki…no bez sensu, po co miałby to robić radziecki dyplomata, skoro starczyło go przemycić innymi kanałami). Facet był popularny bo wydano go w Polsce zanim wydano cokolwiek wiarygodnego (a dostęp do rzeczy z Zachodu mieli nieliczni)

    @Nankin77

    „tylko te służby były wtedy mocno paranoiczne, skoro oni nie mogli znaleźć niczego nawet wyssanego z palca to o czymś świadczy.”

    Paranoja przeszkadza, bo wtedy inwigiluje się ludzi którzy wydają się podejrzani a nie myśli racjonalnie. A działanie przez pośredników zwłaszcza gdy chodzi tylko o inspirację jest trudne do wykrycia. Tym bardziej że też nie chodzi o operację na dużą skalę, która by stworzyła od zera jakiś ruch – ale o podsycanie nastrojów które już są obecne (strach przed wojną atomową choćby). To samo przecież Rosjanie robią teraz, podsycając istniejące już spory czy konflikty.

  223. @stomil
    ” już Suworow w „Akwarium” ”

    Wprawdzie zapowiadałem, że będę wycinac powoływanie się na Suworowa, ale dziś dla mnie Szczególny Dzień, więc będę łaskawszy.

    @nankin
    ” wiemy, że policjant, który zabił Benno Ohnesorga donosił Stasi.”

    Oraz osobisty sekretarz kanclerza Brandta – nawet byłem w Londynie na sztuce Michaela Frayna na ten temat! Dlatego chodzi mi bardziej o penetrację RFN niż USA.

  224. @sfrustrowany_adiunkt ok, tylko wciąż nie ma dowodów, że coś takiego miało miejsce. Poza tym ówczesna kontrkultura była bardzo daleko od radzieckiego komunizmu. Popularny był maoizm, anarchizm, a często libertarianizm. Destabilizacja wzmocniłby siły, które byłyby wrogie Moskwie i jeszcze mniej przewidywalne.

  225. @katastrofa nuklearna w pop-kulturze
    Nie można nie wspomnieć o „Epitaph” pióra P. Sinfielda z 69 roku, aczkolwiek dla mnie na pierwszym miejscu musi być J.T. bo Ian Anderson pisał i śpiewał o wszystkim, a poza tym lubię muzykę melodyjną. W roku 1980 wydali płytę „A” gdzie w „Protect and Survive” w konwencji czarnego humoru autor wyśmiewa medialne wysiłki rządu próbującego informować Brytyjczyków o tym jak przetrwać wybuch jądrowy, w „Fylingdale Flyer” z kolei mówi o incydencie fałszywego alarmu w radarowej stacji nasłuchowej RAF Fylingdales, „…And Further On” to też raczej wizja post-apokaliptyczna, aczkolwiek tekst jest dość mgławicowy. Prawie cały ich wcześniejszy LP „Stormwatch” traktuje o różnych aspektach załamania cywilizacyjnego, przełowieniu oceanu, migracji ludności („Flying Dutchman”), zmianach klimatycznych („Old Ghosts”), niepokojach społecznych („Dark Ages”). Jako pierwszy jednak utwór traktujący o zagrożeniach cywilizacyjnych, wyrażający niepokój o to co zostawimy następnym pokoleniom, należy w ich dorobku uznać „Wond’ring Again”.
    B. dawno temu, kiedy zaczytywałem się w polskiej głównie, sci-fi, trafiłem na, dzisiaj już zapomnianego, Jacka Sawaszkiewicza. Najpierw to były krótkie opowiadania z serii „Stało się jutro” a później indywidualnie wydawane przez Wydawnictwo Poznańskie pozycje takie jak seria „Kronika Akaszy” i wreszcie „Stan Zagrożenia”. W tej ostatniej autor dość szczegółowo przedstawia atak jądrowy na terytorium USA a zaczyna się to od wyboru przygłupawego swojaka na urząd Prezydenta USA. Teraz wziąłem tę pozycję z półki, wertuję i przekonuję się, że prawie niczego nie pamiętam (czytałem to tylko raz). W „Kronice Akaszy” Sawaszkiewicz całkiem trafnie np. przewidział kult JPII.

  226. @sfrustrowany_adiunkt

    „Facet sporo nazmyślał”

    Natchniony opis Lwowa nad rzeką (nie pamiętam w której książce, którejś z wczesnych) już mi w zasadzie wystarczył, już wiedziałem, że nie muszę czytać reszty.

  227. @Awal Biały [w temacie metafory feudalizm-kapitalizm]
    Uwagi dosyć słuszne jeśli chodzi o peryferyjność poddaństwa chłopów, fajne linki, ale będziemy mieli (pół)peryferyjny kapitalizm, więc porównania do (pół?)peryferyjnego feudalizmu są na miejscu.

    „Założenie, że kapitaliści będą eksploatować ludność jak polski pan chłopa wydaje mi się już dziś iść na przekór obserwowalnym trendom.”

    – Jest tu dużo punktów wspólnych. W kapitalizmie jest widoczne dążenie, żeby zawsze zwykły człowiek był coś winien temu wielkiemu kapitałowi, zawsze się pcha w kredyt (najlepiej spłacany wiecznie, ale nigdy nie spłacony do końca). Widzę tu podobieństwo do wczesnych, jeszcze trochę łagodniejszych form poddaństwa: jasne, możesz sobie chłopie odejść, tylko najpierw mnie spłać. I widzę też, że im bardziej dany system krzepnie i staje się bezpieczniejszy w swoim panowaniu, tym węższe staje się okienko transferowe między klasami społecznymi.

    Jako drugie usprawiedliwienie dla używania tej metafory mam fakt, że jak wielu prostych ludzi, nie potrafię fachowo i precyzyjnie nazwać związanych z kapitalizmem problemów (bo znam je nie z lektury, tylko z własnego punktu siedzenia). Nie mam sprawy, jeśli używanie takich metafor będzie traktowane jak wystająca z butów słoma, ale wydaje mi się, że potrzebny jest jakiś sposób mówienia w sposób w miarę zrozumiały, ale niekoniecznie fachowy.

    Po trzecie: terminy opisujące kapitalizm są, oczywiście, głównie tworzone przez ludzi, którzy mają się w nim jak pączek w maśle. Przyjęcie ich terminologii uważam za krok w stronę całkowitej kapitulacji – w zakresie, w jakim ta terminologia ma ładnie nazywać paskudne zjawiska (czyli zakłamywać rzeczywistość). To coś, jakby zadeklarowany pacyfista zaczął używać terminu „niszczenie siły żywej nieprzyjaciela”.

  228. @Bardzozly

    Oczywiście, że trzeba piętnować jawne i ukryte mechanizmy kapitalizmu, skutkujące wyzyskiem. Pokazywać za Greaberem („Debt. The First 5000 Years”), że „dług” jest symbolicznym uzasadnieniem ucisku, za Streeckiem („How Will Capitalism End?”) piętnować ideologie „American dream” i „law and order” jako para-religijny kościec systemu oraz uzasadnienie dla opresji lub psychicznej autodestrukcji, wreszcie pokazywać ogromną skalę ofiar kapitalistycznych realiów, jak robią to np. Case i Deaton w „Deaths of Despair and the Future of Capitalism”.

    Wszystkie te książki, jeżeli w ogóle mówią o feudalizmie, poddaństwie i średniowiecznych stosunkach społecznych, robią to w historycznym kontekście właściwym dla tych terminów. Nie przenoszą średniowiecznej terminologii na współczesność, bo to niczego nie dodaje do aktualnej analizy, raczej ją dziecinnie upraszcza i unieważnia. Mi także się wydaje, że lepiej mówić po prostu o łamaniu praw pracowniczych czy gnębieniu lokatorów niż silić się na opisywanie ludzi nam współczesnych jako zniewolonych chłopów sprzedawanych razem z wioską. Owszem, pewne współczesne terminy jak np. „pracodawca” są, jak wspominasz, na tyle zakłamane że należy ich unikać, lecz zastępowanie ich metaforyką średniowieczną nie jest dobrym pomysłem, gdyż:

    – Po pierwsze, średniowiecze (czy raczej jego prostacko uproszczona wizja) zostało u nas jakiś czas temu zaanektowane przez prawicowych publicystów w rodzaju Marka Oramusa, którzy hasłem „Nowe Średniowiecze” firmują (za Bierdiajewem) różne swoje luźne (przeważnie spiskowe) rozważania nie mające wiele wspólnego z jakimkolwiek faktograficznym rozpoznaniem funkcjonowania globalnego kapitalizmu.

    – Po drugie, jak wskazuję powyżej, aktualna strategia ucieczkowa globalnego kapitalizmu przed swoim własnym systemowym kryzysem obejmuje masową konwersję chłopów w pracowników, tyle że już nie w Kongresówce, a w Szantungu i Uttar Pradesh. Adwokaci kapitalizmu z łatwością wskażą tę jego „emancypacyjną” dynamikę na jego obronę. Opowiadając o nowym feudalizmie niewiele wskóramy przeciw takim argumentom.

    – Wreszcie, choć może to już wielu tylko techikalium, uproszczone porównania do średniowiecza czynią krzywdę również samemu średniowieczu, przyzwyczajając nas do jednowymiarowego obrazu epoki. Tymczasem była ona feudalna o wiele mniej niż sugeruje „systemowa” tytulatura. Jak dowodzi Susan Reynolds w „Fiefs and Vassals: the Medieval Evidence Reinterpreted” (kontynuując linię badawczą rozpoczętą przez Elisabeth A.R. Brown w „Tyranny of Constuct”), dokumenty nadań feudalnych nie bronią się czytane wprost, ich historyczny kontekst często przeczy prostym schematom. Należy starać się odtworzyć rzeczywisty zakres powinności obciążających różne grupy społeczne i przynależnej im indywidualnej własności i wolności. Zaś, dodajmy, historiograficznie zakorzenione terminy takie jak „bastard feudalism” w późnośredniowiecznej Anglii należy po prostu zastąpić współczesnymi jak np. „klientyzm”. W podobny sposób należy – ku pożytkowi lewicy! – kwestionować inne utarte komunały mediewistyki, jak ten o zwyczaju handlowym („law merchant”), a nie państwowej regulacji, jako prawnych ramach funkcjonowania średniowiecznych kupców. Tu [1] znajdziesz dobre streszczenie powyższych tez.

    [1] link to academic.oup.com

  229. @Awal
    Jak pokazał Leszczyński w Polsce wzrost wyzysku chłopów zwiększył się z końcem średniowiecza, więc o ile porównania międzynarodowe są zbyt uproszczone, na naszym lokalnym łanie mają pewien potencjał. W średniowieczu parcie na zysk i władzę były częściowo równoważone przez potrzeby religijne (ze spędzaniem starości w klasztorach) i dążenie do szeroko rozumianej chwały rycerskiej. Myślę, że to właśnie zmiana mentalności sprawiła, że polska szlachta chciała konkurować z Zachodem pod względem jakości życia i realizowała tę potrzebę przez zwiększenie wyzysku, chociaż musiałbym mieć czas na przeczytanie „Power, Pleasure and Profit“ Woottona, żeby spróbować korelować daty.

    Feudalizm to złe porównanie, ale model pańszczyźniany ma pewne podobieństwa. Myślę, że wizja pracowników, którzy zostawiają sporą część pensji w karczmie jest bardzo atrakcyjna dla niektórych UMC, którzy chcieliby pokazać takie coś na prezentacji dla akcjonariuszy, był o tym nawet odcinek South Park [1]. Zależnie jak bardzo na obrzeżach wyląduje Polska, nasz kapitalizm może być gorszą wersją zachodniego. Już widać w Polsce ludzi dopytujących czemu studia są bezpłatne, zupełnie jak kiedyś w Galicji komentowano “czy po to szkółki zakładać, żeby więcej skarg włościanie do cyrkułów podawali”, w tym samym czasie, kiedy niektóre kraje zachodnie wprowadzały edukację dwujęzyczną w szkołach podstawowych [2].

    [1] – link to vimeo.com
    [2] – link to 5minutes.rtl.lu

  230. @t.q
    „Jak pokazał Leszczyński w Polsce wzrost wyzysku chłopów zwiększył się z końcem średniowiecza…”

    Leszczyński streszcza (dość powierzchownie) ustalenia wcześniejszej literatury dotyczącej dualizmu agrarnego w Europie, zawarte w popularnych pracach takich jak „Wieś polskiego Odrodzenia” Wyczańskiego [1] czy w bardziej technicznych książkach Małowista, zwłaszcza „Wschód a Zachód Europy w XIII-XVI wieku: konfrontacja struktur społeczno-gospodarczych”.

    Niestety nie mam w tej chwili czasu na duże rozwinięcie tematu, lecz moim zdaniem podstawowym pytaniem jakie w kontekście tej literatury należy sobie zadać jest nie: czemu u nas rozwinął się folwark, tylko czemu na Zachodzie jego rozwój został zastopowany. Wzrost ucisku klas poddanych przez klasę uprzywilejowaną to jest naturalna tendencja, której tłumaczenie nie wymaga wielkiej inwencji: Czemu właściciele ziemi mocniej ekstraktowali osadzonych na niej chłopów? Bo mogli. Nasi szlachcice nie byli w tym gorsi niż zachodni (wbrew temu, co sugeruje Leszczyński pisząc o „wyborze” takiej opcji przez polską szlachtę). Wytłumaczenia wymaga, jakie czynniki na Zachodzie najpierw ograniczyły (już w średniowieczu) a potem usunęły tę możliwość tamtejszej szlachcie na tyle, że oparty o pańszczyznę folwark, choć również rozwijany jako forma prowadzenia produkcji rolnej, wyszedł tam z użytku. Tu jest moim zdaniem klucz również do współczesnych analiz. Naszego prowincjonalnego kapitalizmu nie naprawimy ujawniając jak bardzo jest on oparty o „długie trwanie” folwarku (co też, znowu, zdaje się zakładać Leszczyński mówiąc o tym jakie głębokie pozytywne zmiany świadomościowe może przynieść praca w nurcie „historii ludowej”). Musimy się skupić na analizie tego, czego nam zabrakło – dawniej i obecnie – aby dołączyć do kapitalistycznego rdzenia. Dynamicznych miast, zakonów i uniwersytetów jako centralnych węzłów sieci wymiany, rozwiniętych ram prawnych, dużej gęstości zaludnienia generującej bardziej złożone modele biznesowe, paradoksalnie też: niestabilności politycznej charakteryzującej wewnętrzne pogranicza proto-kapitalistycznego rdzenia takie jak Lombardia czy Burgundia, skutkującej wyższą płynnością aktywów i większą społeczną mobilnością. Owszem, przeprowadźmy taką analizę w szerokiej płaszczyźnie historycznej, ale wówczas to naprawdę będzie coś więcej niż narzekanie na krótkowzroczność szlacheckiego modelu folwarcznego.

    [1] W domenie publicznej: link to otworzksiazke.pl

  231. „Myślę, że wizja pracowników, którzy zostawiają sporą część pensji w karczmie jest bardzo atrakcyjna dla niektórych UMC, którzy chcieliby pokazać takie coś na prezentacji dla akcjonariuszy”
    To już było. Pewnie wszyscy wiecie, ale jakby ktoś nie wiedział, to nazywało się „company scrip” link to en.wikipedia.org
    Dla młodzieży – złotówka PRL w wyjątkowym stopniu, a także waluty innych krajów „realnego socjalizmy” miała wiele wspólnego z tą koncepcją.

  232. @ t.q, edukacja dwujęzyczna
    Dygresja na temat edukacji dwujęzycznej w Luksemburgu: tutaj kontekst jest bardzo ciekawy, bo (jak napisano w cytowanym [2] artykule), drugi język był w tamtych czasach (1843) symbolem statusu i przynależności do klasy. Lokalna ludność uznawała to za tortury, zastępca dyrektora głównego liceum z 1871 porównuje narzucanie go lokalnej ludności do zakładania kaftana bezpieczeństwa.

    Ale bez wątpienia jest to część luksemburskiej historii balansowania między sąsiednimi potęgami i starań, by zachować odrębność i odciąć się od wchłonięcia przez Niemiecką strefę wpływów. W ogóle Luksemburg jest ciekawym przypadkiem kraju, który utrzymał / odzyskał niepodległość będąc w pozycji frontowej między Niemcami i Francją, oddzielając się od Niderlandów. Jako ukłon do gospodarza, argument ad Paradox Entertainment: nie wiem czy istnieje inny współczesny kraj Europejski, którym nie można rozpocząć rozgrywki w EU IV w żadnym dostępnym roku (chociaż jest też Finlandia, Estonia, Łotwa, Słowacja… Ciekawe że te historyczne underdogi zachowują się współcześnie bardzo sensownie, może ich historia wpływa na bardziej racjonalne podejście do polityki).

    Ten kraj to również ciekawy przyczynek do rozwojowych teorii Awala, pomimo centralnego położenia był to bardzo biedny kraj do rozpoczęcia industrializacji w XX w., a potem szybki rozwój dzięki wspólnotom Europejskim i usługom finansowym na wspólnym rynku. Case study dobrego usieciowienia i wykorzystania pozycji.

  233. @tandaradam
    „Ten kraj to również ciekawy przyczynek do rozwojowych teorii Awala”

    Luksemburg skorzystał na UE chyba bardziej niż jakikolwiek inny kraj i jest rzeczywiście aktualnie państwem, którego racja stanu pokrywa się w większości spraw z unijną – jego elity naturalnie widzą silniejszą współpracę w ramach UE jako swoje stanowisko. Jednocześnie wewnętrzna polityka Luksemburga to nieprzejrzysty „clubhouse”, gdzie deale zawiera się nieformalnie i bez rozgłosu. Szefowie tamtejszych rządów, którzy zostawali szefami Komisji (Santer, Juncker) przenosili ten styl do Brukseli, z mało pozytywnym skutkiem. Luksemburski regulator finansowy znany jest z dużej przychylności dla biznesu, choć może to nie do końca uczciwa opinia: taki „business-friendly” regulator jest również w stanie łatwiej wyłowić dobrze maskowane nadużycia i oszustwa, i po cichu zmuszać sprawców do wycofania się ze swoich planów. Skandal typu Wirecard łatwiej było przeprowadzić w Niemczech, bo tam regulator nie ma instynktu Luksemburczyków by w odpowiednim momencie z uśmiechem pogrozić palcem i daje się łatwiej zwodzić formalnie poprawnym procedurom.

    Tymczasem na zwycięzcę rdzeniowego networku wyrasta Amsterdam, który z dniem brexitu przejął większość migrującego do UE-27 obrotu z giełdy w Londynie [1]. Więc wszystkim wołającym „nowe średniowiecze!” można odrzec „nowa nowożytność!”

    [1] link to fintechzoom.com

  234. Zaraz, czyli w Polsce nie powinniśmy rozmawiać o żwiadomych decyzjach podtrzymywania folwarku, a o usieciowieniu w nieliniowej fizyce statystycznej dziejów (jak DeLanda w swoich potwornych metaforach) i gęstości zaludnienia? Czynnikach od nas zależnych równie co geografia. I jako przykład potwierdzający tezę bierzemy odgórną decyzję elit w Luksemburgu?

  235. @unikod
    „Zaraz, czyli w Polsce nie powinniśmy rozmawiać o żwiadomych decyzjach podtrzymywania folwarku,”

    Decyzje o utrwalaniu folwarku zapadały już w czasach, w których istnieją pisemne źródła historyczne, więc można ją prześledzić do Mikołaja Reja i Frycza-Modrzewskiego. Możemy więc z dużą dokładnością powiedzieć, że zwolennicy tych decyzji nie mieli zielonego pojęcia, co robią – wydawało im się WTEDY, że to świetny system, bo wierzyli, że korzystny uklad cen zboża do cen produktów rzemieślniczych i przemysłowych utrzyma się wiecznie. Podjęli więc tą decyzję świadomie (w jednym sensie), a w innym nieświadomie, bo nie rozumieli, że tworzący się właśnie w Europie rdzeń doprowadzi do obniżenia cen żywności.

  236. @❡
    „Zaraz, czyli w Polsce nie powinniśmy rozmawiać o wiadomych decyzjach podtrzymywania folwarku, a o usieciowieniu w nieliniowej fizyce statystycznej dziejów… Czynnikach od nas zależnych równie co geografia…”

    Dziękuję Ci, że trafnie wyłapujesz – jakkolwiek z krytycznym nastawieniem – moje propozycje. Niestety nie mam czasu na w pełni podbudowaną odpowiedź, choć dobrze uargumentowana dyskusja na pewno byłaby ciekawa.

    Najkrócej mówiąc, przede wszystkim powinniśmy rozumieć, skąd się wziął sukces kapitalistycznego rdzenia. Inaczej będziemy skazani na nieudolne kopiowanie jego powierzchownych cech, zamiast tworzyć warunki, aby podobna droga rozwojowa organicznie wystąpiła u nas (czyli np. będziemy zakładać centra badawcze bez ich odpowiedniego usieciowienia i otoczenia wytwórczego).

    Samo skupienie się na analizie folwarku jako naszej błędnej drogi z przeszłości – w oderwaniu od patrzenia na równoległe drogi rozwojowe Zachodu – może zbyt mocno sugerować, iż folwark był u nas wynikiem słabej jakości elit, które „nie rozumiały” dziejowych trendów. Tymczasem elity Zachodu też ich zasadniczo nie rozumiały i też jak najbardziej próbowały folwarku jako modelu rozwojowego również na zachód od Łaby. Jednakże tamtejsze rdzeniowe gospodarki wygenerowały silniejsze, konkurencyjne wobec folwarku, modele. Tam folwark w organicznym procesie historycznym przegrał, a u nas, poza rdzeniem, wygrał i zrobił wiele szkody. Gdyby chcieć Polskę przed tym uchronić, trzeba by zacząć dużo wcześniej niż w XVI wieku (to jest dopiero temat na lewicową fantastykę: I RP bez pańszczyzny – gdyby Adelajda Heska miała syna…)

    Dla mnie nauka z tego taka, że powinniśmy tworzyć warunki dla sukcesu cywilizacyjnego Polski (bez prób determinowania z góry, jaką drogą on nastąpi) jak najściślej dołączając politycznie, gospodarczo i kulturowo do europejskiego rdzenia. Będziemy popełniać na tej drodze błędy, ale złe decyzje w rdzeniowym otoczeniu gospodarczo-politycznym nie szkodzą tak bardzo jak poza nim. Włącza się bowiem taki czy inny mechanizm korekcyjny (np. Holendrom ostatecznie nie zaszkodziła nadmierna specjalizacja surowcowa w gospodarce z połowy XX wieku – tzw. Dutch disease). Z kolei poza rdzeniem nawet najlepsze decyzje w ostatecznym rachunku niewiele pomogą, bo w końcu przyjdzie Putin i wyrówna, zaś zagrożenie tego typu rozwojem sytuacji działa destrukcyjnie długo zanim się zmaterializuje – Czterem Obleśnym Teksańczykom u nas nieswojo.

    „I jako przykład potwierdzający tezę bierzemy odgórną decyzję elit w Luksemburgu?”

    Gdybyśmy byli mniejszymi megalomanami historię Luksemburga traktowalibyśmy poważnie. Kraj, który podlegał trzem rozbiorom, gdzie niemieckie wojska dokonały pierwszej inwazji w czasie światowej wojny. Owszem nie ta rozmiarówka co my – Luksemburgiem „wschodu” jest raczej Słowenia. Ale też Luksemburg to przykład, jak wzmacniać korzystne dla siebie trendy w skali większej niż własna, inicjować procesy o zasięgu kontynentalnym, na których się wygrywa, dbać o lokalizację prestiżowych hubów decyzyjnych (a nie łąk pod niepotrzebne lotniska), networkować swoje elity. W polityce wewnętrznej: integrować ludność o rozmaitym pochodzeniu etnicznym (np. portugalskich gastarbeiterów) czy tworzyć efektywne centrolewicowe bloki polityczne (Lénksblock), które pozwoliły np. na deklerykalizację i szeroką demokratyzację edukacji już w 1912 r. [1] Uczyć się trzeba od każdego, kto ma coś do pokazania.

    [1] link to forum.lu

  237. @Awal dzięki za podlinkowany artykuł! Korzystając z okazji chciałem powiedzieć, że zgadzam się z wieloma Twoimi tezami, ale uważam, że ciekawiej jest dyskutować o rzeczach, z którymi się nie zgadzam.

    „Ale też Luksemburg to przykład, jak wzmacniać korzystne dla siebie trendy w skali większej niż własna, inicjować procesy o zasięgu kontynentalnym, na których się wygrywa, dbać o lokalizację prestiżowych hubów decyzyjnych (a nie łąk pod niepotrzebne lotniska), networkować swoje elity.“

    Z zainteresowaniem będę przyglądał się, jak Luksemburgowi uda się kolejna próba ucieczki do przodu – przejście z systemu bankowego do zostania hubem technologicznym (m. in. na bazie namówienia Google na postawienie data center [1]), akademickim (uniwersytet, który za dwa lata będzie obchodził dwudziestolecie powstania wspiął się do kolejnej setki w rankingu szanghajskim i wyprzedza w tej chwili AGH, czyli trzecią uczelnię w Polsce [2]), czy łączącym oba kosmicznym.

    Warto jednak zauważyć, że korzystanie z tych trendów niesie ze sobą koszty wizerunkowe i wewnętrzne. Gabriel Zucman w Le Monde komentuje aferę OpenLux wskazując, że rozwój branży finansowej nie skapnął do innych sektorów (nie wiem na ile jego obliczenia dotyczące PKB są sensowne) i sugeruje rządowi luksemburskiemu podjęcie działań, które już się toczą:

    „Plutôt que de faire la course au moins-disant fiscal ou réglementaire, les Etats pourraient évoluer vers d’autres formes de concurrence internationale, en investissant notamment dans les infrastructures et l’enseignement supérieur. Je ne dis pas que c’est une transition qui se fera simplement, mais il n’y a pas d’alternative. La préparer le plus tôt possible est dans l’intérêt du Luxembourg. Il faut d’ailleurs relativiser ce que rapporte l’activité financière aux Luxembourgeois : elle enrichit les financiers et les comptables, mais le pouvoir d’achat du reste de la population n’a pas tant évolué. Dans l’ensemble, la performance économique du Luxembourg est médiocre, avec une croissance du PIB par travailleur de 1,1 % par an en moyenne depuis 1980.“

    Süddeutsche Zeitung dorzuca do tego bardziej osobistą historię ludzi, którzy musieli wyprowadzić się za granicę własnej ojczyzny, chociaż ciągle dojeżdżają do niej do pracy.

    „In der Vergangenheit konnte man in Luxemburg einen rasanten Aufstieg hinlegen. Großvater Bauer, Vater Arbeiter, Kind Bankangestellte – so sieht die typische Familie aus. Jede Generation konnte hoffen, besser dran zu sein als die vorherige. 
    Doch nun wird die Unterschicht immer größer. Laut Daten von Eurostat hat sich die Zahl derjenigen, die weniger als 40 Prozent des Durchschnittseinkommens verdienen, in den vergangenen zehn Jahren verdoppelt. Mittlerweile gilt fast jeder Fünfzehnte in Luxemburg als arm. 
    Die Zahl der sogenannten „Erwerbsarmen“ – also derjenigen, die arm sind, obwohl sie einer Arbeit nachgehen – wächst schneller als in jedem anderen EU-Land. Mittlerweile ist jeder Fünfte trotz Arbeit arm, auch das ist einer der höchsten Werte in der EU.“

    A tak swoją drogą, czy któraś gazeta lub czasopismo w Polsce wspomniały o OpenLux, który był ujawniony już tydzień temu? Każda redakcja, która brała udział w analizie danych skupia się na innych aspektach, ale żadnej polskiej nie ma na liście [3].

    [1] – link to today.rtl.lu
    [2] – link to wwwen.uni.lu
    [3] – link to lemonde.fr (wersja angielska, która jest dostępna bez prenumeraty)


  238. Warning: Undefined array key 1 in /home/ekskursje/ftp/strona/wp-content/plugins/thoughtful-comments/fv-thoughtful-comments.php on line 1148

    @t.q
    Dziękuję Ci za uwagi, które trafnie uzupełniają obraz. Tak, Luksemburg musi się pozbyć statusu raju podatkowego, tekst pod załączonym przez Ciebie link należy przeczytać.

    Oprócz trendów jakie wymieniłeś, należy wspomnieć ich studia nad urban farming [1] – kolejna rzecz (obok New Bauhaus) o której polski rząd nie słyszał. Na naszych, ale nie polskiego rządu, oczach kapitalizm wchodzi w nową fazę.

    [1] http://www.urbanfarming.lu

  239. @Awal „W polityce wewnętrznej: integrować ludność o rozmaitym pochodzeniu etnicznym (np. portugalskich gastarbeiterów)”
    Ciekawostka: poznałem jakiś czas temu mieszkajacą w Winterthur dziewczynę z Luksemburga, po matce Portugalkę. Zarówno ona, jak i jej brat wyjechali po studiach (czyli paręnaście lat temu) za pracą do Szwajcarii. Niespecjalnie nawet szukali opcji w kraju. Ale pewnie ktoś też w Luksemburgu zostaje.

  240. Le helou, jako mieszkaniec Luksemburga mogę potwierdzić, że ktoś zostaje, a kraj zwiększył populację w ciągu ostatnich 10 lat o 20% i to nie dzięki szukającym u nas słońca emerytom.

  241. @monday.night.fever
    „Zresztą była już w historii Europy sytuacja, kiedy tych harujących na umownego Bezosa rzesz zabrakło, a była nią epidemia dżumy, która w konsekwencji wymusiła głębokie zmiany społeczne – bo już dłużej nie dało się utrzymywać starego porządku.”

    Czy mógłbym poprosić o polecenie pozycji książkowej, omawiającej temat zmian społecznych na wskutek Czarnej Śmierci?

    @embercadero
    „A pamiętacie taką niewinną kreskówkę „when the wind blows”? „The day after” to bajki dla dzieci przy tym. Zryła mi swego czasu czerep na dłuższy czas, najnormalniej w świecie ten film odchorowałem.”

    Polecajka „When the wind blows” przypomniała mi o dwóch pozycjach postapo z nieocenionego Studia Ghibli: „Grobowiec Świetlików” (1988) oraz „Nausicaä z Doliny Wiatru” (1984). Serdecznie polecam.

  242. @guybrushthreepwood:
    O, ja się przyłączę o te konsekwencje społeczno-ekonomiczne czarnej śmierci.
    Bo miga mi, na pewno rozsiewa to Wyborcza, że podniósł się poziom materialny i zaczęto „cenić” poddanych. A z drugiej strony czytałem „Odległe zwierciadło” Barbary Tuchman, która wysnuwała wprost przeciwne wnioski — mniejsza liczba poddanych sprawiała, że bardziej przykręcano im śrubę by nadrobić braki dochodów, co stało się przyczyną serii, krwawo stłumionych powstań chłopskich.
    No, ale Tuchman to nie jest nowa autorka, a i dla niej to tylko jedno z nieszczęść XIV-wiecznej Europy.

  243. @guybrush i embercadero
    „„Grobowiec Świetlików” (1988) oraz „Nausicaä z Doliny Wiatru” (1984). Serdecznie polecam.”
    To są oczywiście znakomite pozycje, ale „Grobowiec Świetlików” robi krzywdę, więc jeśli Embercadero odchorowywał „When the wind blows”, to ten film może skutkować traumą. Po przyjacielsku przestrzegam.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.