Kaprealizm

Jak już pisałem, pasjami oglądam ostatnio stare filmy. Niestety, nie będzie to notka aż tak apolityczna, jak bym chciał, bo jedną z motywacji mej ucieczki w przeszłość jest poszukiwanie Zaginionych Utopii Kapitalizmu.

Inna sprawa, że amerykańska popkultura naprawdę nigdy nie była apolityczna. Case in study: John Wayne. Gdy zyskał gwiazdorski status, miał kontrolę nad swoimi rolami – często współprodukował lub współreżyserował filmy i wykorzystywał to jako okazję do wygłaszania ideologicznych monologów.

Bodajże najwięcej tego jest w westernie „Chisum” (1970). Obejrzyjcie chociaż czołówkę – daje pewien przedsmak tego, jak wygląda sam film.

Uśmiecham się ironicznie, ale całość obejrzałem z przyjemnością. Bo ja w ogóle lubię westerny, nie tylko te, przy których się zgadzam z ideowym przesłaniem (co wbrew pozorom zdarza się całkiem często; muzyka country to też nie tylko ten syf, który puszczali w trójce).

Może to jedyny sposób na dyskusję międzybąbelkową – jeśli pojawi się tu prawicowiec potrafiący kulturalnie dyskutować o westernach, nie wywalę go tylko za to, ze ma poglądy takie jak John Wayne. Skłonię raczej do zastanowienia się nad skalą tego podobieństwa.

John Chisum to postać zmitologizowana, ale historyczna – jeden z uczestników „wojny w hrabstwie Lincoln”, w której walczyli m.in. Patt Garret i Billy The Kid. Obrosło to tyloma legendami, że nie da się dziś ustalić prawdy.

Co wiadomo na pewno, to że Lawrence Murphy miał monopol na handel i wszelakie usługi, z bankowymi włącznie (fachowa nazwa to więc raczej „monopson”) w hrabstwie Lincoln. A propos korwinistów i ich „tylko państwo może stworzyć monopol” – tam nie było państwa, był Dziki Zachód, z którego gringos już pogonili państwo meksykańskie, ale jeszcze nie byli w stanie zastąpić go własnym.

Murphy pozyskał (westerny pokazują to zazwyczaj jako „skorumpował”) lokalnego szeryfa, Billa Brady’ego. Bandidos pracujacy dla Murphy’ego byli bezkarni, bo Brady dał im status „zastępców szeryfa”.

Rancher John Tunstall założył konkurencyjną firmę oraz opłacił własną armię rewolwerowców, której działalność zalegalizował sędzia pokoju. Armia przyjęła miłe lewakom miano „Regulatorów”.

Tunstall zginął, ale jego armia wygrała wojnę o dominację nad hrabsterm Lincoln. Historia przyznała jej rację, niejako walkowerem – tylko Regulatorzy przeżyli, więc znamy tylko ich wersję wydarzeń.

Nawet w ich wersji pozostaje pewna niespójność – status Billy Kida. Walczył po stronie Regulatorów, ale gdy ci wygrali, pozostał „desperado”. Zastrzelił go w końcu dawny przyjaciel (acz jak zwykle w przypadku legend Dzikiego Zachodu, wszystko tu jest wątpliwe i słabo uźródłowione – ten, kto przeżył strzelaninę miał przecież powody, by kłamać na temat jej przebiegu).

John Wayne umieścił siebie w tej historii jako postać drugoplanową – krowiego barona Johna Chisuma, który popierał Regulatorów. Daje mu to okazję do wygłaszania monologów na temt przyczyn owego poparcia, które są polityczne jak w socrealizmie (te późne westerny z Waynem można nazwać „kaprealizmem”).

Chisum przedstawia siebie jako człowieka, który nie szuka przygód. Codziennie zarządzanie biznesem dostarcza mu ich w nadmiarze.

Ta działalność biznesowa przedstawiona jest z kolei jako filantropia – Chisumowi nie chodzi o personalne wzbogacenie się. Działa dla dobra wszystkich – konsumentów, kontrahentów, podwładnych.

Może i ma z tego jakieś przywileje, ale z nich nie korzysta. Nie dla niego szampany, najlepiej smakuje mu kawa z ogniska na prerii, wypita razem z kowbojami, którzy dla niego pracują.

„Ty pracujesz dla mnie, a ja pracuję dla każdego Amerykanina, który ma ochotę na stek” – mówi Wayne w innym filmie, „McLintock!”, w którym też gra krowiego barona. W ten sposób aktor jakby mówił do swoich fanów: „to, że jestem gwiazdą oznacza tylko tyle, że kupując bilet na western – stajesz się moim szefem”.

W tych westernach często występują mniejszości etniczne – Czarni, Chińczycy, Indianie i przede wszystkim Meksykanie. Wayne odnosi się do nich (w swoim mniemaniu) z szacunkiem i bez rasizmu. W „Fort Apache” mamy sugestię, że wszystkie wojny z Indianami można by zakończyć w jeden dzień, gdyby zostawić negocjacje postaci granej przez Wayne’a, niestety jak zwykle wszystko zepsuł głupiec przysłany z Waszyngtonu (Henry Fonda).

Ameryka pokazana jest jako raj dla wszystkich, nawet dla mniejszości. Meksykański ogrodnik jest szczęśliwy, że może pielęgnować piękny ogród krowiego barona, a chiński pracz, że ma tyle prania.

Jak w memach z serii „this could be us, but you keep playing”, ten raj jest możliwy pod warunkiem, że wszyscy znają swoje miejsce. Chińczycy nie domagają się prawa do głosu, kobiety rozwodu, pracownicy podwyżek, Indianie utraconych ziem a Czarni prawa do spacerowania po zmroku. I nikt nie kwestionuje przywództwa Johna Wayne’a, no chyba że chce dostać po ryju.

Wydaje mi się, że znając kaprealistyczne westerny – dobrze rozumiem światopogląd wyborców Trumpa, a także pisowskich emerytów. Młodzieży wyjaśnię, że te westerny były pokazywane w TVP w latach 70., a każda taka emisja była świętem (w „Brunecie wieczorową porą” wszyscy sąsiedzi Kowalewskiego oglądają fikcyjny western „Przez prerie Arizony”; tak to wtedy wyglądało, okna w blokach migotały synchroniczną poświatą i grzmiały zwielokrotnionym echem lektora).

To też tłumaczy, dlaczego mimo swojej (słusznej) niechęci do elit, nie uważają za elitę Trumpa, Kaczyńskiego ani „swoich” celebrytów i oligarchów. Po prostu wierzą, że jako widzowie, klienci czy wyborcy, są ich „szefami”. A kapitalizm wyobrażają sobie jak z tych monologów Chisuma.

Ja wiem, gdzie robią błąd w tym rozumowaniu – ale nie wierzę, że da się ich do tego przekonać. Ta notka nie jest więc po to. Zapraszam do rozmowy o kaprealistycznych westernach (do których zaliczam także np. „Terytorium Komanczów”). O lewicowych planuję osobną notkę…

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

69 komentarzy

  1. Ależ miałem kolizję nazw. Dla każdego fana whisky Lincoln County jest w Tennessee i stamtąd historycznie pochodzi proces filtracji destylatu przez węgiel drzewny przed nalaniem do beczek, nazywany Lincoln County Process. No ale przecież westerny z Waynem nie dzieją się w Tennessee tylko od Teksasu i dalej na zachód.

  2. @cowboytomash
    Miejscowości z Lincolnem w nazwie jest zatrzęsienie, ale ponieważ Pogranicze się ciągle przesuwało przypuszczam, że znajdziemy jakiś western, którego akcja choć częściowo byłaby w Tennessee. Może nawet z Waynem?

  3. „rozumiem światopogląd wyborców Trumpa” tu nie ma żadnej filozofii, ale to też nie jest proste „hurr durr to rasisty i incele tęskniące za konfederacją.” Duża część elektoratu Trumpa to jeszcze niedawno twardy elektorat demokratów, robotnicy i prekariusze z Rust belt gdzie silne są związki zawodowe. Trump z obietnicą walki z Chińską dominacją dużo lepiej przemawiał do nich niż demokraci z pół środkami, które i tak pewnie nie zostaną zrealizowane.
    Cała reszta to tradycyjni wyborcy republikanów, którzy i tak oddaliby głos na jakiegokolwiek swojskiego kandydata.Ewentualnie przemawia do nich agresywna retoryka. Nie zapominajmy także, że Trump to wbrew medialnej histerii liberał wśród republikanów.

  4. @Nankin77:
    Ale myślę, że mało kto ma tu takie prostackie podejście, że trumpiści to tylko rasiści.
    Pisałem tu parę razy, że obecnie przegryzam się przez Biblię. I w lekturach wokółbiblijnych przerobiłem dwie popularne książki Williama Devera. W pierwszej Dever zrobił na mnie wrażenie trumpisty (parafrazując: „każdy kto podnosi rękę na Biblię, podnosi rękę na istotę amerykańskości, wolności, kapitalizmu; a kto podnosi?! podstępne elity uniwersyteckie w imię marksizmu kulturowego i postmodernistycznego relatywizmu!”); w drugiej… Dever wyszedł na „demokratę” — książkę poświęca ludowej religii starożytnych Izraelitów, sympatyzując z wydobywaniem wątków feministycznych przy tej okazji, oraz pracom badaczek-feministek. Ale jest punkt wspólny — niechęć do elit — tu współczesnych elit na uniwersytetach; tam elit kapłańskich piszących Biblię w opozycji do religii ludowej.

    Innymi słowy: wiemy świetnie, że klasa ma nie tylko aspekt finansowy, ale i kulturowy. Nie pamiętam, gdzie mi to wpadło w oko, że Trumpa nowojorskie elity odrzucały, jako osobę niekulturalną — i co z tego, że miał pieniądze? Duża część trumpizmu (czy lokalnego populizmu), to nie odrzucenie hierarchii opartej na pieniądzu (ta w ludzie ma się dobrze!), ale na kulturze.

  5. @pak4 „ale na kulturze” yep, w końcu to bogacz w drugim pokoleniu, na dodatek wychowany w stosunkowo egalitarnych czasach więc może mieć podobny gust do niebieskiego kołnierzyka mimo ogromnej przepaści między nimi.

  6. @Nankin77:
    Oczywiście.
    Mi chodzi o coś innego — że My, z lewicowego punktu widzenia, sprzeciwiamy się nierówności ekonomicznej zwłaszcza (czasem ktoś coś powie o wykluczeniu kulturowym, ale to temat zdecydowanie poboczny). Tymczasem dla wielu ludzi najważniejsza jest nierówność „kulturowa”, w postrzeganiu klas, czy elit. Albo powiem to inaczej — Gospodarz tu kiedyś pisał o jednej z różnic między lewicą a prawicą — prawica uznaje hierarchię i „porządek” świata za naturalny. I właśnie wiele osób uznaje za naturalny kapitalizm, z jego różnicami dochodowymi (w polskim przypadki także, z nieobecnością państwa w wielu sferach); uznaje za naturalną hierarchię władzy, prawie jak boski porządek feudalizmu; ale odrzuca hierarchię wykształcenia, czy kompetencji, jako sztuczną i opresyjną. Nie wiem, ile w tym natury, ile działań demagogów. W każdym razie, to nie jest przypadek, ani nie jest (do czego się odnosiłem na początku) to jakaś pogarda dla stojących jeszcze niżej. I nie jest też żadnym przypadkiem, że demagodzy są tak bardzo antyszczepionkowi i proszuriowi.

  7. @wo

    „Pogranicze się ciągle przesuwało przypuszczam, że znajdziemy jakiś western, którego akcja choć częściowo byłaby w Tennessee. Może nawet z Waynem?”

    Jest “Tennessee’s Partner” z Reaganem, ale to nie dzieje się w tym stanie, Tennessee w tytule to imię męskie. To były tereny zajęte pod rolnictwo długo przed wojną secesyjną, tam nie było kultury Wild West, a raczej stereotypowa „hillibilly culture” i country music, trochę co innego niż western. Powstało kilka filmów o tych countrymenach, których narracja jest taka jak „Zenka”, tj. chłopak z nizin wybija się na szczyt.

    Kino do wybuchu wojny było w USA raczej postępowe, czasem wręcz komunizujące w amerykańskim rozumieniu np. „Grapes of Wrath” z 1940. Ton zmienił się po powrocie dżiajsów z wojny. Wszyscy zatęsknili za starym dobrym porządkiem. Zwycięzcy tak samo jak przegrani. Amerykanie kręcili klasyczne westerny począwszy od „Red River”, a Anglicy filmy o Bulldogu Drummondzie (seria jeszcze przedwojenna, ale to też znak czasu – wojny jakby nigdy nie było). Niemcy mieli swoją estetykę alpejskich szmir o myśliwych i pasterkach. A potem przyszedł Elvis.

  8. „status Billy Kida”

    No, kowboj wyklęty, tyle że w specyficznym areburze (abarocie).
    Porównując inny słynny western ze słynnym filmem Wajdy można znaleźć podobieństwa: w nastroju, w kreacjach Kristofersona i Cybulskiego, w powtarzanym u Peckinpaha w zasadzie przez cały seans „człowieku, po coś uciekał?”. Tyle że Sam pyta retorycznie, on wie, ale chce, by widz sobie odpowiedział („Nie szukaj drogi, znajdziesz ją w sercu, smutna jest knajpa byłych morderców”). Metafizyka (dopiero co było o metafizyce PiS-u, więc dlaczegóżby nie teraz) obu filmów też bywa tkana podobnie (postać w lustrze, znicze w kieliszkach).
    Jasne, że „badge” („Mama, take this badge off of me, I can’t use it anymore”) ustawia nam Billy’ego inaczej niż Maćka (jest raczej Janem Foremniakiem niż Stanisławem Kosickim, jeżeli komuś chce się grzebać w egzegezach powieści Andrzejewskiego), ale tym bardziej uderza podobna „łzawość” obu kreacji, epatowanie melancholią dojrzałości („Tak tylko można znowu być młodym”, „Ale któż dzisiaj mordercom ufa? Więc srebrne kule śpią w czarnych lufach”): u Peckinpaha symbolizującej przemianę „dzikiego zachodu” (Billy) w państwo o nazwie USA wprowadzające porządek systemowo (Pat), zaś u Wajdy – trochę pogodzenie się z sytuacją polityczną Europy Wschodniej (wbrew obietnicom na razie się nie zacznie „znowu wielka kocanka”), a trochę poważniejsze traktowanie spraw sercowych (Krystyna to porządna barmanka; Billy gustuje w kobietach gorszej konduity).
    Według mojej osobistej teorii u Peckinpaha Garrett zabijając Kida, zabija młodego siebie (dziecko w sobie), natomiast Chełmicki popełnia honorowe samobójstwo w obliczu konfliktu wartości, jaki zawsze niesie dorosłość. Dobrze, że nie rozszerzone, jako że honorowe samobójstwa rozszerzone to polska specjalność (a może gen?), mieścimy się śmiało w każdej zbiorowej mogile, jaka się nawinie, choćby covidowej.
    Tak czy owak, zarówno Kristoferson, jak i Cybulski to dzieciaki, synkowie, natomiast Wayne – oto powracam z długiej dygresji – Wayne środkowy i późny (bo ten z „Dyliżansu” też ma w sobie coś chłopackiego, straczeńczego, no weźcie, trzy naboje sobie zostawił w kapeluszu, skubaniec…) jest zawsze ojcem. Figurą ojca. Szczuką, Garrettem, itp.
    Wielkie to szczęście (dowód bożej opatrzności?), że polska prawica nie ma takiego aktora jak John Wayne.

  9. @pak4

    „Tymczasem dla wielu ludzi najważniejsza jest nierówność „kulturowa”, w postrzeganiu klas, czy elit. Albo powiem to inaczej — Gospodarz tu kiedyś pisał o jednej z różnic między lewicą a prawicą — prawica uznaje hierarchię i „porządek” świata za naturalny.”

    Zgadzam się z tym, tyle że pod wpływem Leszczyńskiego i Kizwaltera dodałbym, że w PL kłopot w tym, iż wyższe poziomy tej hierarchii są puste z przyczyn historycznych (II WŚ) co wywołuje wiele zamieszania i problemów.

    Dobrym przykładem jest droga od Księcia Kardynała Sapiehy do Wojtyły (syna krawca-porucznika) i Glempa (syn górnika i gospodyni domowej)*. I nawet jeśli, z daleka patrząc, poglądy panowie mieli zbieżne to jednak forma była inna bo Książe Pan z bardzo starego rodu miał inne wychowanie, wykształcenie, inne usieciowienie jak by to napisał Awal. W społeczeństwie hierarchicznym, tradycyjnym gdzie lud orientuje się na tych na górze, duże znaczenie ma to czym i kim jest ta góra. Zarówno z punktu widzenia legitymizacji (przednowoczesne społeczeństwa po prostu szanowały Księcia Pana, wiele historycznych przykładów tego szacunku można było zobaczyć przy okazji reformy rolnej) ale też z punktu widzenia potencjału na zmianę. Książe Pan, wzorem Księcia Bismarcka – ze strachu, kalkulacji ale też niepodważalnego autorytetu (bo nie z nominacji czy wyboru), oglądu spraw – mógł te emerytury wprowadzić albo wzorem angielskiej arystokracji (prawie)powszechne prawo do głosowania ustanowić. Przy czym nie chodzi mi tu o wiwisekcje konkretnego Sapiehy tylko bardziej o opisanie pewnej „natury rzeczy”.

    Polski Chisum to dziś Sasin czy Obajtek, elita z auto-nominacji, zza którego pleców wychyla się jednak roześmiana głowa Rewińskiego z Killera. Ma pałacyk (dzięki programowi Pałacyk+), ma pewnie nawet służbę i ma też bardzo dużo takich jak my, którzy stojąc przed obliczem Jaśnie Pana Wicepremiera, miętoląc tą czapkę w dłoni „uznając za naturalną hierarchię władzy”. Ale świetnie widzimy tą gębę Rewińskiego więc inaczej niż za czasów Księcia Pana, ani się jej nie boimy ani nie szanujemy. I dlatego każdy kolejny Jaśnie Pan Krzaklewski czy Sasin ląduję, w końcu, w koszu.

    Odrzucenie hierarchii (i szacunku dla) wykształcenia i podobnych jest też z tym związane, bo to jest kolejny przykład auto-nominacji „jednego z nas”. Dziś symbolem wykształcenia jest prof Czarnek (syna kierowcy zawodowego i pielęgniarki*) czyli ktoś po prostu z nas, z ludu, „nasz”. Jako w dużej mierze przednowoczesne społeczeństwo szanować możemy jedynie elitę zastaną, starą ale jej już nie ma. Więc niczego nie szanujemy.

    * Przytoczenie informacji o pochodzeniu ma na celu tylko wskazania kontekstu „klasowego” a nie jakieś psychologizowanie czy krytykowanie.

  10. „Wszyscy zatęsknili za starym dobrym porządkiem.” Bardzo ciekawe spostrzeżenie, generalnie jestem przeciwnikiem tezy, że wojny przyspieszają zmiany społeczne i sprzyjają liberalizacji. Na przykład dla mnie świat po pierwszej wojnie to raczej regres. Odwrót tendencji demokratycznych, postęp rozumiany jako przerobienie świata na taśmę w fabryce forda, ksenofobia, a na zachodzie czerwona panika.

  11. @Obywatel:
    Nie jestem przekonany do tego starego porządku i elit zastanych. Uderzający przykład: klerykalizm. Duchowni są otaczani szacunkiem*, mimo że pochodzą z ludu; i mimo że ten lud jest często świadomy ich słabości i niekompetencji**.

    *) Wiem, że to się zmienia, ale poza naszą bańką to całkiem aktualna sprawa.
    **) Inna rzecz, że kompetencje egzorcysty potrafią często znaczyć więcej niż profesura 😀

  12. „stary dobry porządek”
    Wojna bywa kozą w pokoju – wystarczy wyprowadzić. A najszczęśliwszy dzień to ten, w którym ząb przestał cię boleć, choć dzień przed bólem zęba wcale szczęśliwy nie był.

    W mojej trzeciej pracy (byłem młody, ale już nie bardzo młody: 25 lat) miałem za szefa lokalnego mini-Chisuma imieniem Jerzy. Mini, bo choć przypominał oryginał cechami osobistymi i metodami zarządzania, to ustępował wpływami oraz skalą biznesu, który był typowym prowincjonalnym Januszexem sp.z.o.o lat 90-tych (tyle że w nieco szlachetniejszej branży, nie tureckie dżinsy, tylko instrumenty muzyczne). O chisumowatości – a więc tak naprawdę o johnwayne’owości – Jerzego decydowało wszakże to pierwsze: cechy osobiste i metody (nie do oddzielenia od światopoglądu), nawet doszukałbym się fizycznego podobieństwa.
    No a teraz już z górki: podobne poczucie misji (zauszfirme jako przejaw patriotyzmu, aktywności obywatelskiej, bycia Atlasem-podatnikiem, na którego barkach spoczywa Polska, motorniczym kapitalistycznych dziejów), podobnie serdeczne stosunki z podwładnymi (bratanie się łamane przez ojcowanie), podobnie ujmująca osobowość jak ta kreowana przez Wayne’a w filmach. Jednocześnie zaś: płace – najniższa krajowa, podatki – lawirowanie na maksa (pamiętam moment wprowadzenia kas fiskalnych – to było jak pożar w zagrodzie pełnej bydła), ZUS-y itp. – nieustanne jeremiady o doprowadzaniu do ruiny. Koleżanka przedłużyła sobie urlop macierzyński i to był atak Apaczów, do których Jerzy – prywatnie ostoja wartości indiańskich: dzieci, rodziny, tradycyjnej kobiecości – zmuszony był strzelać.
    Spotkałem Jerzego „Chisuma” po latach – fajny gość. Z Weltmeisterem (akordeon) prezentował się jak z Winchesterem. Szkoda, że pracodawca i przedsiębiorca.

  13. @wo
    Na początek zastrzeżenie. Celebrowanie oglądania westernów pamiętam z lat 80. (tutaj niewiele się chyba zmieniło w porównaniu do lat 70.). Sporo klasyków wówczas obejrzałem. „Chisum” również (ewentualnie na początku lat 90.). Natomiast od jakiegoś z przyjemnością jestem w stanie oglądać jedynie spaghetti westerny Sergio Leone. Chociaż ostatnio przypadkiem widziałem kawałek „Winchester’73” i mam ochotę przypomnieć go sobie. OK, jak dobiję do pięćdziesiątki, to zacznę na nowo oglądać westerny.
    Natomiast odnośnie notki, tylko krótka dygresja.
    Te klasyczne amerykańskie westerny od „Dyliżansu” (1939) do powiedzmy „Jak zdobyto Dziki Zachód” (1962) to była udana próba mitologizacji niedawnej przeszłości (zbrodniczej w wielu aspektach), w momencie, w którym odeszli jej świadkowie. A przy okazji równie udana próba zarobienia na tej mitologizacji. Tak, wiem, po 1962 pojawiło się jeszcze sporo filmów, które bez problemu można wpisać w ten klasyczny schemat (np. „El Dorado”), ale jednocześnie pojawiły się spaghetii westerny, antywesterny, parodie westernów, zupełne dekonstrukcje westernów…
    No właśnie i te późne westerny z Johnem Waynem, to jest już inna historia. Moim zdaniem ten „kaprealizm” jest tam dodatkiem. Ważnym, ale tylko dodatkiem. To były przede wszystkim próby stworzenia opozycji względem zmian kulturowych z drugiej połowy lat 60. Oto nagle młodzi Amerykanie kwestionują wszystko to, co w klasycznych westernach budowało Amerykę. Czy John Wayne mógł na to pozwolić? Na pewno nie chciał. Natomiast te jego późne westerny masowej wyobraźni już chyba nie kształtowały. Nawet w zakresie wyobrażeń o Dzikim Zachodzie.
    Warto zwrócić uwagę, że balladę z podlinkowanej na początku notki czołówki do „Chisum” śpiewa Merle Haggard (niezłe ziółko skądinąd), który rok wcześniej nagrał kawałek „Okie from Muskogee”. Czyli dość znany utwór bedący apoteozą „normalnej” Ameryki, stojącej w opozycji do tej „hipisowskiej”. Johnny Cash w swojej autobiografii wspominał, że kiedy na początku lat 70. został zaproszony przez Nixona do Białego Domu, były naciski, żeby zagrał „Okie from Muskogee”, z czego się elegancko wymigał. No i jeszcze pozostając przy Nixonie, to na anglojęzycznej Wikipedii (w notce o Chisum) można znaleźć jego wypowiedź z konferencji prasowej po obejrzeniu tego westernu. Polecam jej przeczytanie w powyższym kontekście. (Gospodarza bardzo przepraszam za odsyłanie do Wikipedii!)

    @ktos z obslugi
    „Kino do wybuchu wojny było w USA raczej postępowe, czasem wręcz komunizujące w amerykańskim rozumieniu np. „Grapes of Wrath” z 1940. Ton zmienił się po powrocie dżiajsów z wojny. Wszyscy zatęsknili za starym dobrym porządkiem. Zwycięzcy tak samo jak przegrani.”

    Hmm… Znaczy się kino amerykańskie pomiędzy „Narodzinami narodu” a „Przeminęło z wiatrem” było głównie postępowe? A pomiędzy „Tym wspaniałym życiem” a „Na nadbrzeżach” ton się zmienił? To chyba jednak bardziej skomplikowane.

  14. Mnie jednak zastanawia na ile Dziki Zachód to był kapitalizm. To jednak była gospodarka rolna, gdzie podstawowym środkiem produkcji nie był kapitał, tylko ziemia. Pytanie więc, czy to jednak nie był jakiś odpowiednik protofeudalizmu w pionierskiej fazie, z wolniznami, niskim wymiarem pańszczyzny itp. Oczywiście industrializacja w końcu to dopadła, ale gdyby jakimś cudem tam nie sięgnęła, to coś mi mówi, że skończyłoby się to klasycznymi latyfundiami, czworakami i karbowymi.

  15. @km
    „To jednak była gospodarka rolna, gdzie podstawowym środkiem produkcji nie był kapitał, tylko ziemia.”

    Kapitał w postaci renty gruntowej to też kapitał. O tyle się pan jednak myli, że konkretnie w przypadku Dzikiego Zachodu to wszystko nie miałoby sensu, gdyby nie przemysłowe miasta, które kupowały tę wołowinę. Po drugiej stronie Rio Grande nie było tak rozwiniętego przemysłu ani kapitalizmu, a więc nie było sensu robić jakiegoś „wielkiego przepędzania stada bydła”.

    Żeby w ogóle mógł istnieć jakiś „krowi baron”, gdzieś muszą być industrialne rzeźnie, na masową skalę produkujące mięso do sklepów, restauracji i konserw, a więc muszą być konsumenci, a więc miasta przemysłowe. Ten błąd, który robi prawak oglądający western to błąd patrzenia na Dziki Zachód jak na odizolowany mechanizm. Lewak widzi (powinien widzieć) cały obraz, czyli to Chicago, do którego trafią te krowy od Chisuma.

  16. @ktoszzobslugi
    ” Ton zmienił się po powrocie dżiajsów z wojny. Wszyscy zatęsknili za starym dobrym porządkiem. Zwycięzcy tak samo jak przegrani.”

    Zupełnie się pan myli, ale notka o lewicowym westernie ma być potem, więc trzymajmy na nią tę rozmowę. A ja na razie powiem tylko „W samo południe”, pańskie ciało bezwładnie opadnie na prerię, zdmuchnę dym z colta i odjadę ku zachodzącemu słońcu.

  17. @nankin
    ” Na przykład dla mnie świat po pierwszej wojnie to raczej regres. Odwrót tendencji demokratycznych, postęp rozumiany jako przerobienie świata na taśmę w fabryce forda, ksenofobia, a na zachodzie czerwona panika.”

    To jednak były dwa kroki do przodu i jeden w tył. Bezpośrednio po 1918 wszędzie mamy falę demokratyzacji – prawa wyborcze rozszerzane są o kobiety i niezamożnych mężczyzn. Potem, owszem, jest regres. Ale pewne zwycięstwa zostały z nami na zawsze (np. właśnie universal suffrage, jeden z cudów „Cywilizacji”).

  18. @Obywatel „Polski Chisum to dziś Sasin czy Obajtek, elita z auto-nominacji, zza którego pleców wychyla się jednak roześmiana głowa Rewińskiego z Killera”

    No estetyczne to nie jest, mimo wszystko wolę takich jak oni, niż wykwintnego księcia Salina z jego astronomicznym hobby.

    @Konduktor ” Natomiast od jakiegoś z przyjemnością jestem w stanie oglądać jedynie spaghetti westerny Sergio Leone”
    W nich przynajmniej nie ma miejsca na umoralniające monologii, wiadomo, że wszyscy są źli i brzydcy, nawet ten dobry.

  19. @konduktor
    „Tak, wiem, po 1962 pojawiło się jeszcze sporo filmów, które bez problemu można wpisać w ten klasyczny schemat (np. „El Dorado”), ale jednocześnie pojawiły się spaghetii westerny, antywesterny, parodie westernów, zupełne dekonstrukcje westernów…”

    Ja jeszcze raz przypominam, że antywesterny były od początku. Ja rozumiem, że pisowcy lubią wierzyć, że nagle przyszły Marksiści Kulturowi i wszystko się zmieniło, ale choćby właśnie „W samo południe” to 1952. A był tak lewicowy, że John Wayne wyprodukował polemikę (czyli „Rio Bravo”, coś w rodzaju alternatywnej historii, jak fabuła z „W samo południe” byłaby rozegrana w świecie filmów z Waynem).

  20. @amatill

    Estetykę zostawiając z boku to jednak ja się zastanawiam nad „korzystną sprawczością”. Czy ktoś bez autorytetu i mocy sprawczej na poziomie systemu (pałacyk+ pomijam) w państwie przednowoczesnym (a la emerytury księcia Bismarcka) jest lepszy od Księcia Pana we Wiedniu.

  21. „w porównaniu do lat 70.”

    Dzisiaj się niestety zmieniło: John Wayne czy Gary Cooper* nie odzywają się głosem Jana Suzina.

    * z zagadek filmowych Para-męt pikczers: co to jest Rondle Odwłok w filmie „Równo o północy”?

  22. @wo
    Ja wiem, że Wild West globalnie był dostawcą dla zdecydowanie kapitalistycznego wybrzeża. Tak samo niewiele wcześniej Dixie z całym niewolniczym sztafażem było dostawcą dla uprzemysłowionej Północy. Niemniej wahałbym się określić ichni ustrój jako kapitalizm.
    Co do renty gruntowej – czy aby na tej zasadzie to kapitalistą nie był i Radziwiłł Panie Kochanku, Karol Wielki i Ramzes III?

  23. @km
    „Niemniej wahałbym się określić ichni ustrój jako kapitalizm.”

    Dlaczego? Oni nie mieli innego ustroju niż ten w Nowym Jorku. To jeden organizm. Nie było bariery celnej na Missisipi.

    „Radziwiłł Panie Kochanku”

    Ten już współistniał z kapitalizmem, który ówczesną Polskę spychał w peryferyjność. Ale kluczowy argument jest taki, że w jednym państwie raczej nie mogą istnieć dwa różne ustroje (o czym boleśnie się przekonują mieszkańcy Hong Kongu). Po prostu jeśli nie oddzielimy jakąś barierą (celną czy choćby regulacyjną) gospodarki „Północy” od „Południa” czy „Wschodu” od „Zachodu”, ustrój się homogenizuje. Wojna secesyjna była m.in. rozpaczliwą próbą stworzenia takiej bariery przez Dixie.

  24. @ergonauta
    Jestem pewien, że to były „Naczynia Odwłok”! Też słuchałem…

  25. @Obywatel
    Usiłuję rozkminić, o co Ci chodzi. Oświecony arystokrata ma wprowadzić jakieś oczekiwane reformy społeczne, których na przykład plebejski populista by nie potrafił?

    @Konrad
    „kapitalistą nie był i Radziwiłł Panie Kochanku, Karol Wielki i Ramzes III”
    Trochę tak, nie, nie. Ten ostatni nie miał pieniędzy (dosłownie, nie były jeszcze wynalezione).

  26. @junoxe
    No to dobrze, że się nie zakładałem… jeszcze była chyba Ewa Ogrodnik.

  27. @amantil:
    Owszem.
    Ale za mną chodzi dlaczego akurat Ramzes III? O bycie kapitalistą raczej posądzałbym Ramzesa II — pieniędzy też nie miał, za to szefował jednemu z największych graczy w ówczesny, bardzo rozwiniętym handlu.

  28. @amatill

    Zastanawiałem się nad tym co napisał WO. Co ludzie sobie w PL myśleli, jak to oglądali, jakie wnioski wyciągali. I co kieruje nimi dziś. Plus to co napisał pak4 czyli „prawica uznaje hierarchię i „porządek” świata za naturalny” i że takich osób jest dużo (większośc?). Jeśli ta hipoteza jest prawdziwa i tak trochę jesteśmy przednowocześni to może nasz problem jest w tym, że ta „hierarchia” jest bez „naturalnej głowy”?. Bo ta co jest czyli „plebejski populista” nie ma siły sprawczej bo gra rolę Janusza Rewińskiego i nie cieszy się poważaniem/szacunkiem? Nie mamy swoich Tunstall`ów choć biednych to jednak z angielskiej szlachty z pomysłem (aka „Jaśnie Pan ze Wiednia” jesli nie uznacie tego za naciągane) którzy by mogli poprowadzić naszych Regulatorów.

  29. @obywatel
    „Co ludzie sobie w PL myśleli, jak to oglądali, jakie wnioski wyciągali”

    Ja niezmiennie od lat mówię (poniżej link do notki z 2008), że 40 lat temu doszło do fatalnej koincydencji. Wszyscy oglądaliśmy amerykańskie filmy – ale głównie stare, bo na takie było stać TVP. Czyli oglądaliśmy filmy z czasów, w których Reagan był aktorem grającym kowbojów – i wydawało nam się, że w kraju, w którym Reagan jest prezydentem, panują te same zasady.

    Oglądaliśmy filmy z czasów, gdy górna stawka podatku wynosiła 95% i wydawało nam się, że kapitalizm może być podobnie atrakcyjny gdy przyszli Reagan i Thatcher. Kochaliśmy powojenny egalitarny kapitalizm, dostaliśmy neoliberalizm.

    Pisowcy są pisowcami, bo nie rozumieją tej pomyłki, o czym pisałem 14 lat temu:

    https://ekskursje.pl/2008/03/kult-jana-frumskiego/

  30. @ konduktor

    … Celebrowanie oglądania westernów pamiętam z lat 80. (tutaj niewiele się chyba zmieniło w porównaniu do lat 70.)…

    Oj, zmieniło się, zmieniło. Western na przełomie lat 60/70 to było jak finał dla fana piłki kopanej. Kolejny odcinek Bonanzy był oczekiwany jak nowy sezon Gry o tron. U mojego dziadka, gdy leciał western, obowiązywał zakaz jakiejkolwiek działalności, pod rygorem natychmiastowej eksmisji do łóżka.
    Lata osiemdziesiąte to już zupełnie inna poetyka. Western się opatrzył. Stał się powodem do beki. Zaczęto je klasyfikować według ilości trupów(pięciotrupowe, dziesięciotrupowe itd).
    Ale dobre czasy dla klasycznego westernu na zachodzie w latach osiemdziesiątych też się skończyły. Odświeżył ten gatunek chyba dopiero Clint Eastwood w Bez przebaczenia w 1992 roku. Nazwano to chyba jako brudny western.
    Ale to już zupełnie inna historia.

  31. @ Obywatel

    ” Jeśli ta hipoteza jest prawdziwa i tak trochę jesteśmy przednowocześni to może nasz problem jest w tym, że ta „hierarchia” jest bez „naturalnej głowy”?.”

    Źle patrzysz. Podstawą popularności tej hierarchii nie jest fakt, że wszyscy w państwie mamy dobrą warstwę tatusiów. Tak mniej więcej od Rewolucji Francuskiej czy Bismarcka z grubsza się przyzwyczailiśmy do praw obywatela.

    Podstawą tej hierarchii jest to, że każdy tatuś (czy też szef w firmie, nauczyciel w szkole, kierownik w zespole) może być królem (Chisumem).

    Dlatego konserwatyści usypiają jak im się mówi o epidemii (albo kryzysie klimatycznym), a mają wszystko do powiedzenia w sprawie bicia dzieci.

    To że nie ma dużego Taty w Stolicy, jest drugorzędne. Najważniejsze żeby był porządek w kącie wokół konserwatysty, tzn. żeby mógł stosować swobodnie przemoc wokół siebie i nie bać się odwetu słabszych.

    Jak się struktura społeczna utrwali, to może spokojnie trwać nawet bez zwornika sklepienia.

  32. @ „W samo południe” to 1952. A był tak lewicowy, że John Wayne wyprodukował polemikę (czyli „Rio Bravo)”

    Czy wiadomo kto wymyślił, żeby właśnie „W samo południe” stało się symbolem w 1989 roku? Pamiętam, że obejrzałam ten film już później i byłam zaskoczona jego wymową, brakiem jednoznaczności, która lepiej pasowałaby do agitacji przedwyborczej. I tym, jak to okazało się prorocze. Chyba niezbyt uważnie oglądano wówczas te westerny…

  33. @ Mw.61

    Dziękuję w swoim imieniu za barwną anegdotę i przepraszam za nitpicki chronologiczne, by uporządkować ciekawy temat.

    „Ale dobre czasy dla klasycznego westernu na zachodzie w latach osiemdziesiątych też się skończyły.”

    W 1976 roku konkretniej, po premierze „Przełomów Missouri” oraz „Wyjętego spod prawa Josey Walesa”. W tym samym czasie zwinął się też spaghetti western („Keoma”).

    „Odświeżył ten gatunek chyba dopiero Clint Eastwood w Bez przebaczenia w 1992 roku. Nazwano to chyba jako brudny western.”

    Dwa lata wcześniejszy był „Tańczący z wilkami”, również film oscarowy, ale w zupełnie innej poetyce. Eastwood ma za to przewagę dzieła broniącego się tak samo dobrze po latach. Odrodzenie z lat 90. było widoczne, ale krótkotrwałe. Dzisiaj westerny (także te z szerszej definicji, jak „Tajemnica Brokeback Mountain” czy „To nie jest kraj dla starych ludzi”) są raczej ciekawostką, ale myślę, że gatunkowi to niekoniecznie szkodzi.

  34. @pk
    „„To nie jest kraj dla starych ludzi””

    No wie pan, jak już pan się powołuje na western współczesny, no to – BACZNOŚĆ – Breaking Bad – spocznij, wolno palić. To już nie jest ciekawostka, to jest megapowrót do tematyki „pustkowia między Albuquerque a Tucumcari”.

  35. @pk
    Dzisiaj westerny (także te z szerszej definicji, jak „Tajemnica Brokeback Mountain” czy „To nie jest kraj dla starych ludzi”) są raczej ciekawostką

    Pytanie brzmi: jaka jest definicja westernu w takim ujęciu? Czy takie filmy jak True Grit, czy Hateful Eight to tylko ciekawostka, czy pełnoprawne westerny? Czy western to bardziej kwestia settingu, czy fabuły? I jak zaklasyfikować np. takie Power of the Dog? Bo tak na moje oko to mit dzikiego zachodu jest na tyle głęboko zakorzeniony w popkulturze, że będzie reinterpretowany na setki sposobów dopóki będzie istniało kino. Trzy ostatnie filmy Tarantino kręcą się wokół westernowych tematów, bracia Coen oprócz True Grit zrobili też Ballad of Buster Scruggs, gdzie zrobili komediowy przegląd westernowych toposów: rewolwerowca, napadu na bank, posukiwacza złota, czy łowców nagród. Myślę też że popularność gier takich jak Red Dead Redemption, czy polskie Call of Juarez też może się przełożyć na jakiś kolejny revival westernu w kinie, a przynajmniej na jakiś przyzwoity serial na netfliksie.

  36. A co powiecie na coś naprawdę bliskiego westernowi i dziejącemu się tu i teraz: Yellowstone z Costnerem. Są całkiem dosłownie kowboje, bydło i wojny o ziemię.

  37. @Konrad Matys

    Niemniej wahałbym się określić ichni ustrój jako kapitalizm.

    Amerykańska wieś była kapitalistyczna (prawie) od samego początku. Póki nie było przemysłu w Ameryce, produkcja rolna szła do Europy. Własność ziemi była dość mocno skoncentrowana i wielokrotnie dochodziło do konfliktów o opłaty za dzierżawę.

    Nie będę się rozpisywać, bo coś przekręcę, ale polecam „Ludową historię Ameryki” H.Zinna.

  38. @Havermeyer

    „Pytanie brzmi: jaka jest definicja westernu w takim ujęciu? Czy takie filmy jak True Grit, czy Hateful Eight to tylko ciekawostka, czy pełnoprawne westerny? Czy western to bardziej kwestia settingu, czy fabuły?”

    Oba wymienione filmy oczywiście należą do gatunku razem z koniem, rzędem i siodłem, niezależnie od definicji (o BB jak najbardziej pamiętam, ale uwzględniałem rzeczy z wielkiego ekranu) . O „ciekawostce” mówiłem w kontekście częstotliwości produkcji i powiązaniu jej z jakimś gimmickiem, którym jest najczęściej osoba autorska. IMHO western to raczej pewna konwencja fabularna (co tłumaczyłoby, dlaczego potraktowano go jako osobny gatunek, a nie po prostu odmianę kina przygodowo-historycznego; jasne, można też przyjąć skrajne kodyfikatorstwo popowe i potraktować go jak jedną z dziesiątek odmian exploitation ale jest zbyt ważny artystycznie i historycznie na takie podejście), możliwa do zreplikowania w innych realiach. Tak otwarcie się pisze o australijskiej „Propozycji”, czy koreańskim „Dobrym, złym i dziwnym”. „Białe słońce pustyni” czy „Prawo i pięść” też się moim zdaniem łapią.
    Natomiast niektórzy Jankesi mają też inne ujęcie, w którym do gatunku zaliczają również historie obyczajowe („Elektrycznego jeźdzca” na przykład), ale głęboko związane z regionem. Ich zbójeckie prawo w końcu, ale to nie jest propozycja powszechnie obowiązująca.

  39. @steelman
    Ja wiem, w końcu nawet te pierwsze kolonie żyły z produkcji tytoniu i bawełny dla Anglii. Tylko czy to czyni je kapitalistycznymi? Realia tych kolonii były inne, stosunek pracy to często było niewolnictwo a nie praca najemna, zasadniczy dochód z ziemi a nie kapitału, raczej latyfundia a nie fabryki. Polscy magnaci też żyli z eksportu zboża dla kapitalistycznej Holandii, ale nie czyniło to ich kapitalistami. Holandia była daleko i chłop pańszczyźniany nie mógł sobie tak po prostu ciepnąć tego pola i iść do pracy w holenderskiej manufakturze. To były zdecydowanie feudalne realia, a nie kapitalistyczne. Dla mnie w ogóle jest wątpliwe, czy w czasach preindustrialnych jest w ogóle sens mówić o kapitalizmie poza jakimiś republikami kupieckimi typu Tyr, Ateny, Czy Wenecja.

  40. Kondard Matys
    „Realia tych kolonii były inne, stosunek pracy to często było niewolnictwo a nie praca najemna, zasadniczy dochód z ziemi a nie kapitału, raczej latyfundia a nie fabryki.”

    Czyli, że niby Marek Licyniusz Krassus to nie był kapitalista?

  41. Realia tych kolonii były inne, stosunek pracy to często było niewolnictwo a nie praca najemna

    Najwydajniejsza forma kapitalizmu (z punktu widzenia właściciela kapitału). Każdy Janusz to powie.

    zasadniczy dochód z ziemi a nie kapitału

    Ziemia to jest kapitał.

    Polscy magnaci też żyli z eksportu zboża dla kapitalistycznej Holandii, ale nie czyniło to ich kapitalistami.

    Źródło dochodów polskich panów — własność ziemi (kapitał) — było jak najbardziej kapitalistyczne. Niekapitalistami (feudałami) czynił ich sposób obchodzenia się z zarobionymi środkami. Oni nie umieli akumulować kapitału, nie inwestowali, ale przewalali na wyszukaną konsumpcję (przynajmniej ci najbogatsi). Nawet ich nieruchomości nie to była tylko konsumpcja. Takie podejście zostało polskiej szlachcie do samego jej końca w pierwszej połowie XX w. a dziś można je znaleźć w większości Januszeksów.

    Holandia była daleko i chłop pańszczyźniany nie mógł sobie tak po prostu ciepnąć tego pola i iść do pracy w holenderskiej manufakturze.

    W Ameryce też nie każdy mógł. Oprócz dożywotnich niewolników z Afryki, byli też biali służący z Europy, którzy co prawda umowy mieli terminowe, ale warunki pracy mieli zbliżone do czarnych i często końca umowy nie dożywali.

    czy w czasach preindustrialnych jest w ogóle sens mówić o kapitalizmie

    Istotą kapitalizmu jest akumulacja kapitału (ziemia to też kapitał). Jedną z istotniejszych ścieżek tego procesu jest dziedziczenie (również aranżowane małżeństwa). Owszem, można argumentować, że monarcha mógł odebrać wcześniej nadaną ziemię, ale to nieistotny z punktu widzenia procesów makro szczegół. Jest akumulacja kapitału, jest kapitalizm.

    Z takimi rozważaniami warto wyjść poza Europę, która (co było tu kilkakrotnie omawiane) przez długi czas była strasznym zadupiem.

  42. @sheik
    Widziałem pierwszy sezon „Yellowstone”, bardzo dobre. Warto chociażby dla samych okoliczności przyrody.

  43. Nie znam się to się wypowiem. W sprawie feudalizm vs kapitalizm. Otóż przecież osią dramatyczną niejednego klasycznego westernu jest wypieranie feudalizmu (ustroju „naturalnego” dla pierwszych settlersów) przez nadchodzący wraz z cywilizacją i ilością ludzi i pieniędzy kapitalizm. Więc z natury rzeczy na wild wild weście oba te porządki współistniały. I mogli istnieć obok siebie 100% kapitaliści (nie wiem czy Chisum spełnia definicję bo filmu albo nie widziałem albo nie pamiętam) i całkiem nadal feudalne stosunki w bliskiej okolicy. Co zresztą można powiedzieć i o mnóstwie sytuacji z dalszej przeszłości, choćby wspomniany Rzym – niewątpliwie istnieli tam już proto-kapitaliści ale całokształtu porządku społecznego przecież nazwać kapitalizmem nie sposób.

  44. @rpyzel
    „Czyli, że niby Marek Licyniusz Krassus to nie był kapitalista?”

    Polecam Poczytać Marksa. Nie był, bo nie miał rozdzielenia majątku osobistego od majątku działalności. Nie miał narzędzi do sprzedania 10% udziału. I nie to, że nie chciał sprzedać, tylko po prostu np. nie było wtedy księgowości (wynalezionej w Wenecji).

    @km
    „Ja wiem, w końcu nawet te pierwsze kolonie żyły z produkcji tytoniu i bawełny dla Anglii. Tylko czy to czyni je kapitalistycznymi?”

    Nie, ale jak już pisałem (a ja nie lubię się powtarzać) były oddzielone od metropolii barierą celno-regulacyjną, więc były osobnym ustrojem. W imperializmie metropolia często narzuca takie bariery, uniemożliwiając kolonii rozwój. Nie było takiej bariery między Dzikim Zachodem a Chicago. Przeciwnie, sam Dziki Zachód stał się nim dzięki jej zniesieniu (natomiast ustrój quasi-feudalny utrzmywał się na południe od granicy z traktatu Guadelupe-Hidalgo, prisajzli bikoz posiadacz rancho na południe od Rio Grande nie mógł tak po prostu przepędzić bydła do Kansas City).

  45. @wo

    Aczkolwiek pamiętam z jakiejś lektury (nie Marksa ;)) że pierwsze proto spółki, oczywiście z ogromnymi ograniczeniami bo iluś tam rzeczy jeszcze nie wymyślono, to jak najbardziej czasy rzymskie. Ale oczywiście nie chodziło o ludzi typu Krassus tylko np o handel zbożem. W ogóle handel śródziemnomorski był często powodem do wymyślania struktur protokapitalistycznych.

  46. @embercadero
    „pierwsze proto spółki, oczywiście z ogromnymi ograniczeniami bo iluś tam rzeczy jeszcze nie wymyślono, to jak najbardziej czasy rzymskie”

    Oczywiście, ale one były odpowiednikiem dzisiejszych jawnych, a więc – nie kapitałowych.

  47. @wo
    „Oczywiście, ale one były odpowiednikiem dzisiejszych jawnych, a więc – nie kapitałowych.”

    Prawda. W ogóle kto i kiedy wpadł na pomysł oddzielenia kapitału „firmowego” od osobistego? Holendrzy? Bo coś mi się majaczy że pierwowzorem pomysłu były gminy/parafie protestanckie i ich osobne (składkowe) budżety. Że stąd wpadnięto na pomysł by business zorganizować podobnie. Dobrze pamiętam?

  48. W sprawie feudalizm vs kapitalizm.

    To ja też. To są kategorie z różnych dziedzin, jak owoce i warzywa (a pomidor?). Feudalizm to system polityczny, w którym niewielka grupka pełni władzę *polityczną* na określonym terytorium, z nadania i pod częściową kontrolą suzerena, którym jest inny feudał. Karol Śmiały był feudalnym władcą szeregu państewek, formalnie podległym królowi Francji i cesarzowi rzymskiemu, co nie przeszkadzało mieszczanom na podległych mu terytoriach budować kapitalizm.

    @steelman „Każdy Janusz to powie.”
    Zdanie Janusza nie rozstrzyga.
    „Istotą kapitalizmu jest akumulacja kapitału”
    W ten sposób faktycznie dojdziesz to Ramzesa, który przecież też akumulował. I nie chodzi tu o inwestycje w królestwo Ozyrysa, ale normalnie, irygacje, fortyfikacje, górnictwo. W socjaliźmie też występuje akumulacja kapitału. Przydałyby się jeszcze rynki kredytowe, pieniądz, giełda, własność prywatna (alodialna, nie feudalna) żeby można było mówić o kapitaliźmie. Krowi baron ma do tego wszystkiego dostęp, Panie Kochanku też (także do giełdy, gdyby chciał).
    W ogóle w przypadku RON i okolic w czasach nowożytnych mówimy o neofeudaliźmie, względnie refeudalizacji, to jest jednak coś innego niż feudalizm.
    Proponuję więc, w nawiązaniu do westernu, wstrzymać wodze, zostawić Radziwiłła i Ozymandiasza, i zapytać, czy USA w XIX/XX wieku kwalifikują się jako kraj kapitalistyczny? A jeśli nie oni, to kto niby.

  49. @amatill
    „Feudalizm to system polityczny, w którym niewielka grupka pełni władzę *polityczną* na określonym terytorium, z nadania i pod częściową kontrolą suzerena, którym jest inny feudał.”

    Polecam poczytać Marksa. Rozbieżność między systemem politycznym a gospodarczym może – owszem – chwilowo zaistnieć, ale to prowadzi do takiego czegoś na r.

  50. Fernand Braudel napisał trójtomiszcze Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm. XV-XVIII wiek. Gdzieś ten kapitalizm widział.

  51. Feudalizm i kapitalizm to chyba jednak nie są różne domeny. Wallerstein opisuje jak odbyło się przejście z jednego do drugiego, a nie stworzenie kapitalizmu przy pomocy feudalizmu. Niewolnictwo kontraktowe też znajduje miejsce w kapitalizmie. Persona ficta w księgowości wymyślił papież postawiony w trudnym położeniu przez franciszkanów, co umożliwiło formalne ubóstwo mnichów przy gromadzeniu dóbr doczesnych przez klasztory.

  52. @unikod
    „Persona ficta w księgowości wymyślił papież postawiony w trudnym położeniu przez franciszkanów,”

    …dodajmy też, że ta formuła ulega skokowemu spopularyzowaniu (od „dziwnego wynalazku Wenecjan” do „standardowej formuły robienia interesów”) w okresie krucjat, bo to idealnie pasuje do „nasza parafia opłaca rycerza i dzielimy się zyskami z tego, co zrabuje”. Więc może i Michnik nie miał racji, że nie ma etyki bez kościoła, ale na pewno nie byłoby kapitalizmu.

  53. @wo
    „Powiedziałbym, że jednak Włosi (przy całym anachronizmie takich określeń): https://en.wikipedia.org/wiki/Commenda

    To w sumie przypomina to co mętnie pamiętałem z lektur o czasach rzymskich, choć jak widać w Genui i Wenecji pomysły rzymskie twórczo rozwinęli. Już chyba wiem co mi się pomerdało, z Holendrami i parafiami to zdaje się chodziło o pomysł na spółki akcyjne.

  54. @wo
    “A ja na razie powiem tylko „W samo południe”, pańskie ciało bezwładnie opadnie na prerię, zdmuchnę dym z colta i odjadę ku zachodzącemu słońcu.”

    Zawsze, ale to zawsze trzeba sprawdzić, czy naboje nie ślepaki! Tak jest niestety w tym wypadku, więc colt tu na nic, a moja zła kula już mknie ku sercu!

    „High Noon” ma backstory jako western pisany przez Carla Foremana, hollywoodzkiego „kryptokomunistę” (ekskomunistę) przeciw przesłuchaniom McCarthy’ego i HUAC. Ale backstory do tej backstory jest taka, że był to film inspirowany przez funkcjonariuszy United Nations, agendy świeżej Pax Americana. Więc szeryf Kane jest w nim i demaskatorem Ameryki, i samą Ameryką szukającą sojuszników w walce z powrotem Zła (tak jak je Ameryka rozumie). Pisze o tym w swej książce o filmie Glenn Frankel.

    Odstawiając natomiast na bok te interpretacyjne subtelności, jest to przecież historia, w której domniemany dobry świat, którego utraty mamy żałować, to wizja skoncentrowana wokół tego, co zwano wtedy w USA „vital center”. Białych rodzin z klasy średniej, wierzących w Boga, mieszczańskie wartości i wolny rynek. „Containment”, który pamiętamy z Europy jako skierowany przeciw Sowietom, był w tej perspektywie na użytek wewnętrzny skierowany przeciw amerykańskim komunistom, bitnikom (niedojrzałym młodym, których w filmie uosabia deputy Pell), zbyt samodzielnym kobietom (Amy), nie mówiąc już o kryminalistach identyfikowanym z ich rasowym lub klasowym tłem, innym niż białe bogate „witalne centrum”. Kto zaś ostatnią obroną tego konserwatywnego świata przed wrogami i przed nim samym, jego słabością i upadkiem? Osamotniony marshal Kane z rewolwerem!

    Nie opadł jeszcze kurz pojedynku, gdy odwróciłem się i pomyślałem: „Salt of the Earth”, tak były w Ameryce lat 50-tych dobre lewicowe filmy, o meksykańskich górnikach jednak, nie o kowbojach…

  55. Odnośnie księgowości i rozdzielenia majątku spółki od właścicieli:
    Tu na scenę wchodzi chyba najbardziej zapomniany z OjcóW Założycieli Ery Nowożytnej – brat Łukasz Pacioli (1447-1517). W polskiej (pamiętam ze studiów) ale chyba nie tylko, literaturze przedmiotu powszechnie uważany za ojca księgowości. Wikipedia (wybaczcie) znacząco upraszcza jego wkład, zwąc go tylko twórcą systemu podwójnego księgowania (Winien – Ma). Dopiero ten system, a w konsekwencji wprowadzenie systemu aktywa-pasywa umożliwiło zmierzenie się z rozdzieleniem majątku spółki i jej właścicieli – to system Łukasza Pacioli pozwolił spojrzeć – najpierw we Włoszech – na tak wydzielony majątek z jednocześnie z dwóch stron – jako na majątek spółki (aktywa) ORAZ jej dług wobec właścicieli (pasywa) – bo wszystko, co spółka ma, stanowi dług wobec właścicieli.
    W moim prywatnym ranking najbardziej nieznanych osób z największym wpływem na Ludzkość, Łukasz Pacioli jest na jednym z czołowych miejsc. Jeżeli chodzi o gospodarkę – na pierwszym. Porównując z innym włoskim zakonnikiem, żyjącymi ledwo dwa wieki wcześnie (św. Tomasz z Akwinu) – Łukasz Pacioli ukształtował współczesną Europę zdecydowanie mocniej.

  56. @ktos z obslugi „Osamotniony marshal Kane z rewolwerem!”

    Nie tak całkiem osamotniony; została mu Grace Kelly, ryzykująca życiem, ale przede wszystkim poświęcająca ideały. Marshall od każdego wymagał poświęcenia, więc nie ma się co dziwić, że mieszkańcy miasteczka głosowali na PIS 😉

    A szeryf zamiast ku zachodowi słońca odjeżdża z Grace w stronę domku na prerii, gdzie mieli byli żyć długo i szczęśliwie, a skończyli raczej jak mężczyzna z przeszłością i kobieta po przejściach.

  57. Fakt z tym brakiem oddzielenia Wild Westu od Wybrzeży. Choć z drugiej strony niewolnicze Południe też nie było oddzielone, niemniej w praktyce bariery istniały – niewolnik nie mógł ot tak ciepnąć sobie tej plantacji bawełny i pojechać do NY tyrać pod zegarem na fabryce.
    No i jednak są powody dla których odróżnia się „land” od „capital stock”. Dominacja jednego daje zupełnie inne skutki od dominacji drugiego. Jeśli land jest bardziej dochodowe, to mamy dworki na wsi, latyfundia, paniczyków na koniach, arystokrację. Jeśli capital stock to pałacyki w mieście, gildie, fabrykantów, plutokrację.

  58. @Konrad Matys
    niewolnik nie mógł ot tak ciepnąć sobie tej plantacji bawełny i pojechać do NY tyrać pod zegarem na fabryce

    Kolega zdaje się zakładać, że wolność osobista jest integralną częścią kapitalizmu, co jest założeniem dość zabawnym, żeby mnie po tylu latach odlurkować.

  59. Kołchoźnik nie mógł ot tak ciepnąc sobie tego kołchozu i pojechać do Iżewska składać kałachy, więc co, feudalizm?

  60. @amatil
    „Kołchoźnik nie mógł ot tak ciepnąc sobie tego kołchozu i pojechać do Iżewska składać kałachy, więc co, feudalizm?”

    Po prostu komunizm.

  61. @km
    „niewolnik nie mógł ot tak ciepnąć sobie tej plantacji bawełny i pojechać do NY tyrać pod zegarem na fabryce.”

    Zasadą kapitalizmu zawsze (także dzisiaj) jest, że zacytuję piosenkę New Model Army:

    Because goods are free to move but not people
    Oil is free to move but not people
    Jobs are free to move but not people
    Money is free to move but not people

    Bariery dla swobodnego przepływu ludzi sa także dzisiaj (to piosenka o współczesnym kryzysie uchodźczym). Kapitalizm z tym akurat sobie radzi. Mówię o barierach celno-regulacyjnych. I nie napiszę tego po raz fafnasty, już po prostu wytnę.

  62. @wo
    Bariery są dzisiaj, ale czy w ogóle porównywalne? Tam była bariera wewnątrz kraju, tu między krajami nawet nie należącymi do jednej organizacji (np UE). Niewolnik z Georgii miał dużo większy problem z migracją za pracą do NY, niż dziś, pomimo Brexitu, Bułgar z migracją za pracą do UK.
    Kij tam, najwyżej wytniesz, Twój blog, w końcu kapitalizm i prawa własności 🙂

    @szychal
    Nie jest. Wolność osobista zależy od znaczenia trzeciego środka produkcji, czyli pracy/labour. Dlatego w antycznych kapitalizmach typu Sydon czy Ateny niewolnictwo kwitło, a i w takiej Wenecji miało się nie najgorzej, ale po rewolucji przemysłowej szybko zdechło, przynajmniej na obszarach dotkniętych. Najistotniejsze cechy zależą od ceny pracy, którą przemysł jednak wyraźnie podbił.

  63. @km
    „Tam była bariera wewnątrz kraju, tu między krajami nawet nie należącymi do jednej organizacji (np UE).”

    Zmienia pan temat. Od „bariera celno-regulacyjna dla obrotu towarów i przepływu kapitału może utrzymać odrębność ustrojową” przeskakuje pan teraz do „bariery są różne, kwadratowe i podłużne”. Niech pan się bardziej stara.

  64. @konduktor_motor

    “Hmm… Znaczy się kino amerykańskie pomiędzy „Narodzinami narodu” a „Przeminęło z wiatrem” było głównie postępowe? A pomiędzy „Tym wspaniałym życiem” a „Na nadbrzeżach” ton się zmienił?”

    Chodzi o to, co można było pokazać na ekranie. W przedwojennym amerykańskim kinie pojawiały się produkcje, które były wprost krytyką kapitalistów i kapitalizmu jak „A Corner in Wheat” czy „Modern Times”. Działały lewicowe kooperatywy filmowe jak Film and Photo League. Na ekrany trafiały ekranizacje powieści z lewicowym politycznym przesłaniem, nie tylko Steinbecka czy Sinclaira, ale i europejskich autorów np. Fallady. Kino w jakiejś mierze robili ludzie przekonani o jego radykalnej społecznej misji, co było odbiciem tego jak wtedy funkcjonowała też prasa i życie polityczne (to okres kiedy Socialist Party of America jest znaczącą siłą polityczną w w regionach przemysłowych). W pierwszej dekadzie po wojnie mamy natomiast do czynienia z sytuacją tego rodzaju, jakby działał niepisany kod zakazujący mówić o sytuacji społecznej wprost – potrzebne są sztafaże filmu kryminalnego jak „Na nabrzeżach”, a najlepszą receptą na społeczne bolączki jest odważny biały mężczyzna z westernów czy z „12 Angry Men”.

    @zwinkaa

    „Nie tak całkiem osamotniony; została mu Grace Kelly, ryzykująca życiem, ale przede wszystkim poświęcająca ideały.”

    Amy jest „naprawioną” kobietą, która uciekła na chwilę z przypisanej jej społecznej roli, lecz w porę wróciła na łono patriarchatu. W filmowym schemacie lat 50-tych nie ma tam źle: może okazywać zalety charakteru i pewną autonomię, byle u mężowskiego boku.

  65. @western
    Okurde, a jednak. Western mnie zawsze leczył. Masakra. Jedyny, który lubię to Truposz. Co ciekawe, Neil Young też mnie leczy, ale muzyka do Truposza jest piękna.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.