Jak wiecie, fascynują mnie wielkie pokolenia XX wieku oraz ich utopijne narracje, a zwłaszcza to, które wręcz nazywane jest Wielkim Pokoleniem i które walczyło w II wojnie światowej. Należał do niego Lem i podejrzanie wielu moich ulubionych pisarzy, filmowców, filozofów i tak dalej.
Prowadzi mnie to do paradoksalnego hobby. Gdybym w latach 80. czytał opowiadanie science-fiction o bohaterze, który w roku 2022 podłącza się do globalnej sieci rozrywkowo-informacyjnej, żeby na jej domowym terminalu obejrzeć stary western z Johnem Waynem albo thriller z Humphreyem Bogartem, uznałbym to za dowód słabej wyobraźni pisarza. Nie chciało mu się nawet wymyślić autentycznej popkultury XXI wieku!
Jak przez mgłę pamiętam zresztą jakieś opowiadanie, budzące we mnie taki niesmak. Akcja działa się w Kaliforni po gospodarczym upadku USA, japońscy milionerzy skupowali artefakty związane z amerykańską popkulturą, fabuła toczyła się wobec poszukiwań rzadkiego plakatu (?) zespołu Grateful Dead.
No i teraz sam jestem jak bohater takiego opowiadania: Dys Topian włączył terminal, by zrobić wpis na swoim „blogu”. Tak nazywano popularne u zarania sieciowej rewolucji „elektroniczne pamiętniki”. Teraz wyszły z mody, bo w miarę jak sieć głupiała, coraz więcej w niej było materiałów wideo. Jeśli ktoś chciał teraz włączyć się do publicznej debaty, musiał to zrobić na kontrolowanym przez komunistyczne Chiny serwisie, w którym wszystko musiało być odtańczone do taktu głupkowatej pioseneczki. Dys Topian miał już dość doświadczenia w sieci by wiedzieć, że cokolwiek przyjdzie następne – będzie jeszcze głupsze…
Już na serio chciałbym polecić Waszej uwadze wojenny dramat „Sahara” z 1943 z Humphreyem Bogartem. Doczekał się bardzo wiernego remake’u z 1995, w którym tę samą postać gra James Belushi.
Remake ma kolor, panoramę, dolby stereo i ogólnie więcej realizmu. Oryginał ma Bogarta, ale chwilami trąci myszką.
Jest to jednak uczciwe kino batalistyczne starej daty. Samoloty robią wziuuuu i papapapa, czołgi robią brm brm i łubu-du, halftracki robią zgrzytu-zgrzytu.
Pierwszą wersję kręcono na pustyni kalifornijskiej, drugą na australijskiej. Może doczekamy remake’u w Libii?
Fabułę zaczerpnięto z radzieckiego filmu wojennego „Trzynastu”, którego nie oglądałem („Dys Topian unikał podejrzanych zakątków w sieci, w których można było znaleźć nielegalne treści”). Że Rosjanie potrafią robić kino batalistyczne, z tym się zgodzi największy rusofob.
Nie wiem, na ile propagandowe wstawki w filmie z 1942 są inspirowane socrealizmem. Ale w „Saharze” jest dużo tego, co mnie kręci, czyli powojennej utopii („post war dream”).
Jak w piosence Rogera Watersa, swoje marzenie wyraża tutaj umierający żołnierz (gra go zresztą Lloyd Bridges, który 40 lat później stworzy wspaniałą kreację w „Czy leci z nami pilot”). To marzenie o nawodnieniu Sahary, by ją zmienić w wielkie pole uprawne.
Wielbiciele Lema rozpoznają to z „Astronautów”. Dla mojego pokolenia takie pomysły są oczywiście zbrodnią ekologiczną, ale wielkie pokolenie szczerą i naiwną miłością kochało projekty typu „odwracamy biegi rzek”. Również w Ameryce.
Film silny nacisk kładzie na naiwny egalitaryzm. Wśród bohaterów nie ma podziału na oficerów i żołnierzy, wszyscy mają ten sam przydział wody. To naziści są pokazani jako ci, którzy hierarchii trzymają się do końca.
W grupie bohaterów znalazł się Afrykanin Tambul z oddziału kolonialnego. Wśród aliantów nikt nie jest rasistą, jest nim natomiast wzięty do niewoli Niemiec.
Wszyscy bohaterowie akceptują przywództwo Bogarta. Czemu? Francuz odpowiada na to pytanie dwukrotnie, „bo lubię amerykańskie papierosy” (którymi Bogart częstuje). Swoje odpowiedzi mają też Anglik, Irlandczyk, Południowoafrykanin i Włoch.
Mimo różnic kulturowych, odkrywają że łączy ich jedna wartość: „the dignity of freedom” (cyt verbatim), odróżniająca ich z kolei oczywiście od nazistów. Uśmiechnąłem się sarkastycznie, bo czy Irlandczyk by tak powiedział przy Anglikach? Albo Senegalczyk z jednostki kolonialnej?
To męskie kino batalistyczne, więc bohaterowie nie wdają się w seminaria filozoficzne. Wyrażają utopię „wolności pod amerykańską hegemonią (z dobrymi papierosami)” głównie w serii onelinerów. A tych Bogart był zawsze królem. Więc ogólnie polecam…
…napisał Dys Topian i przełączył terminal w tryb śledzenia złych wiadomości z kraju i ze świata. Dobrych nie było już od ponad roku.
„Akcja działa się w Kaliforni po gospodarczym upadku USA, japońscy milionerzy skupowali artefakty związane z amerykańską popkulturą, ”
Spory wątek fabularny w „Człowieku z Wysokiego Zamku” o tym jest.
Chyba jednak chodziło o opowiadanie Normana Spinrada „Coś pięknego”. („Rakietowe szlaki” z lat 70., tom II)
Japoński milioner chce kupić zabytek od małego kombinatora. Na dzień dobry kombinator dostaje drobny prezent:
„Kiedy odwinąłem podarek, z najwyższym trudem tylko powstrzymałem się, żeby nie gwizdnąć głośno. Trzymałem bowiem w ręku ni mniej, ni więcej tylko świeżutki, prosto spod prasy, egzemplarz pierwszego plakatu grupy Grateful Dead, utrzymany w subtelnych odcieniach szarości i czerni, okaz bardzo rzadki, nie do kupienia za żadne pieniądze.”
Potem kombinator sprzedał Japończykowi Most Brooklyński (naprawdę, Ameryka była już aż tak biedna), a w rewanżu dostał w prezencie pozłacaną cegłę. „Na pierwszy rzut oka wyglądała zupełnie jak stara cegła pokryta złotą farbą. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Była to bowiem cegła odlana ze szczerego złota, kopia oryginalnej, wierna w każdym szczególe.”
@janekr
Dzięki! Na stówkę o to mi chodziło!
Ale autorzy SF faktycznie nie palili się do opisywania kultury przyszłości.
W „Astronautach” Lema nawet jeden z rozdziałów zatytułowany jest „IX Symfonia Beethovena” i rzeczywiście grają tam – na statku międzygwiezdnym! – ową symfonię, i to na klasycznych instrumentach.
„Odczuwałem przyjemność z oglądania tych lśniących miedzią i lakiem instrumentów starożytności, na których zawsze wykonuje się dawne utwory. Owe ślimacznice rur, skóry rozpięte na walcach, metalowe talerze — wszystko to jest zarazem zabawne i wzruszające. Ilekroć myślę o najdalszej przeszłości, nasuwa mi się niesłychany rozdźwięk między wyobraźnią tych ludzi, którzy kochali muzykę jak my, i sposobami, jakimi wydobywali ją z drewnianych pudeł i strun zwierzęcych…”
Z kolei w „Piaskach Marsza” A. C. Clarka w drodze na Marsa załoga ogląda „Hamleta” w wersji sfilmowanej przez Orsona Wellesa, a na kolejny seans filmowy planują „Przeminęło z wiatrem”
„Dys Topian unikał podejrzanych zakątków w sieci, w których można było znaleźć nielegalne treści”
Тринадцать jest legalnie na kanale Классика советского кино (официальный канал) na YT.
@janekr
litości, przeciez nie w astronautach
i kończy się, że on wszystko o nas wiedział, ten głuchy muzyk… (jak sądzę pod wpływem fragmentu z powtórzeniem tekstu ueber sternen must er wohnen)
@Marek Krukowski
„litości”
Aj, aj, aj, przecież miałem otwarty egzemplarz na pulpicie…
Prywata i off-topic. Czy są tu miłośnicy Jethro Tull? Błagam o kontakt.
@duxripae
raczej na kanale kinokoncern „mosfilm”, myślałem, że będzie na stronie mosfilmu, ale tam strona filmu przerzuca na youtube
@janekr
miłośnicy to zdecydowanie za mocno powiedziane, ale tak z dwa, trzy lata temu przesłuchałem kilkanaście pierwszych płyt, a czego potrzebujesz?
W „Astronautach” na „Kosmokratorze” lecąc na Wenus też słuchali klasyki. Beethovena – piątą symfonię, Czajkowskiego…
Ale też i Lem wymyślał kompozytorów, np. w „Przyjacielu” złowieszczy elektromózg potrzebuje nagrania utworu „Adagio, opus ósme, Dahlen–Gorskiego”
@Marek Krukowski
Chciałbym wiedzieć, i nie umiem tego nijak wyguglać, czy blu ray najnowszej płyty JT zawiera tylko audio 5.1, czy także obrazy.
@janekr/JT
Obecny! Z mojej guglanki wynika, że istnieją wydania z czymś podpadające pod kategorię „obrazy”: Limited 2CD+Blu-ray Artbook oraz Limited The Deluxe 3LP+2CD+Blu-ray Artbook. Przy całym moim szacunku dla całokształtu ich dokonań, to ja sobie daruję jednak to ostatnie wydawnictwo bo już nie ta kreatywność a i z moim ucho też czas nie obszedł się łaskawie. Tym bardziej, że w ostatnich latach wypuścili coś z końca ich złotego okresu z rzeczami których nigdy nie słyszałem, jak np. przecudowny „Botanic Man”. Tak mi to posmakowało, że aż zacząłem się zastanawiać, czy czasem nie padłem ofiarą spisku jakiejś AI. Niedawno AI za Beethovena dokończyła jakąś tam symfonię (or compatible), więc może przed Ogólnym Załamaniem Wszystkiego, zdąży nam jeszcze coś zaśpiewać dawnym głosem Andersona, tak jak ta opisana przez Lema AI pisząca „brakującą” w dorobku Dostojewskiego „Diewoczkę”?
Żyjemy w czasach coverowania wszystkiego od zjawisk pop-kultury (muzyka, film) po nawet podbój Księżyca, wyciąga się z błota stare czołgi albo z lasów deszczowych zbutwiałe samoloty i po włożeniu w to niesamowitej pracy, znów się na tym szmelcu jeździ/lata. Tak samo jest z wydarzeniami historycznymi, bitwa pod Getysburgiem, Powstanie Warszawskie czy rzeź na Wołyniu. To nudne i rozczarowujące bo świadczy o jakimś braku pomysłów. Na dobitkę robi się też od tego człowiekowi jakoś nieswojo.
@ „Dys Topian włączył terminal, by zrobić wpis na swoim „blogu”. (…)
Już na serio…”
Nie całkiem rozumiem – które zdanie z napisanego kursywą fragmentu notki nie jest na serio?
@janekr
Ja jestem fanem Jethro (w tym sensie, że uważam ich za najlepszy zespół ever) i mam autograf Andersona zdobyty. Rozumiem, że chodzi ci o tegp Zealotę? Generalnie nie przejmuję się specjalnie techniczną stroną wydań i np. w życiu bym nie kupił winylów. Jednakże rozumiem kolekcjomnerów – więc znalazłem, że np. brytyjski Amazon ma na liście
The Zealot Gene (Limited 2CD/BluRay Artbook)
To chyba dość jednoznaczne
PWC
@Artbook
To znaczy, że na płycie są statyczne ilustracje do muzyki? A nie np. to: link to youtube.com ?
@Artbook
A tu link to burningshed.com napisali „Artbook contains extensive liner notes including an interview with Ian Anderson”
@janekr
True… To problem. Nie mam pojęcia. Mam paru znajomych, którzy kupują, jak to nastąpi, to sprawdzę – ale nie sądzę, żeby taka odpowiedź cię satysfakcjonowała.
A na koncert idziesz? Ten od dwóch lat odkładany…
I przepraszam WO za offtop – nie tak często sie zdarzają fani JT, trudno się powstrzymać.
@pewuc
„I przepraszam WO za offtop”
Nie aż taki znowu – łapie się przecież na „popkulturowe nostalgie” (oraz że „gdyby Spinrad w latach 70. pisał o fanach JT w 2022, czepialibyśmy się, że nie umiał wymyślić popkultury przyszłości”)
@pewuc
„nie tak często sie zdarzają fani JT”
Ee, bez przesady, sam fanem nie jestem (choć posłuchać mogę) ale znam ze dwóch więc nie może to być aż tak rzadkie. To jest akurat przykład muzyki która kompletnie się nie starzeje, czego nie można powiedzieć o większości bandów z tego samego okresu/żenru.
BTW: sprawdziłe sobie w wiki to trinadcat coby być pewnym że wiem o którym filmie mówisz (i owszem, wiedziałem, chociaż tytułu nie pamiętałem) i ze zdziwieniem donoszę że to też był już remake hollywoodzkiego filmu z Borisem Karloffem. W życiu bym nie podejrzewał że w latach 30tych Mosfilm będzie robił hollywoodzkie remaki.
Melduje się fan JT od trzech dekad (znacz się dziaders „wychowany na Trójce”, choć w sumie Trójki aż tak nie słuchałem). Off top JT nawiązuję do poprzedniej notki – zważywszy na teksty Andersona („Hymn 43”, „My God”).
janekr
„Ale autorzy SF faktycznie nie palili się do opisywania kultury przyszłości.
W „Astronautach” Lema nawet jeden z rozdziałów zatytułowany jest „IX Symfonia Beethovena” i rzeczywiście grają tam – na statku międzygwiezdnym! – ową symfonię, i to na klasycznych instrumentach.”
Może to najbardziej prawdopodobna prognoza kultury przyszłości – swoista retromania (jest taka książka – polecam). Producenci gitar drobiazgowo odtwarzają gitary produkowane ponad 60 lat temu, tym bardziej dla producentów fortepianów czas też biegnie wolniej (przynajmniej tych z najwyższej półki). Taka ciekawostka – producenci obiektywów do kamer filmowych mają serie obiektywów, gdzie w nowej obudowie umieszczają szkła sprzed kilkudziesięciu lat (biorą szkła np. z Cooke Speed Panchro – produkowane od lat dwudziestych). Może w przyszłości ktoś na takie loty zabierze fortepian, a inny członek załogi zrobi mu zdjęcie manualnym aparatem na film 35mm? A potem odpali napęd antygrawitacyjny.
@pb „Może w przyszłości ktoś na takie loty zabierze fortepian, a inny członek załogi zrobi mu zdjęcie manualnym aparatem na film 35mm?”
Na razie mamy revival nie tylko winyli, ale i kaset. Oraz polaroidów.
@retro
To całe retro jest zwykłym, niewyszukanym chwytem marketingowym, żeby wyciągnąć dużą kasę od dziadersów i zdziadersowanych dzieci. Niezależnie od tego czy chodzi o instrumenty, optykę czy cokolwiek innego. Technologie poszły do przodu i potrafimy robić lepsze rzeczy niż kiedyś. Pod każdym względem. Twierdzenie, że współczesna kopia dobrej starej gitary jest lepsza niż dobry współczesny instrument zaprojektowany „od nowa” jest dobre dla biedaków mentalnych. Bo nie jest. Po prostu jest tak duży wybór nowych instrumentów, że ciężko wybrać, więc ludziom się wydaje, że kopia będzie lepsza, bo „jest kopią starego, dobrego instrumentu, na którym Hendrix wymiatał, więc ja też będę wymiatał jak on”. No i marketingowcy to wykorzystują, a jelenie płacą. I świat się kręci. To samo dotyczy wszystkiego innego.
Ale jak ktoś lubi, to nic mi do tego. Nie moja kasa.
@bartol „Technologie poszły do przodu i potrafimy robić lepsze rzeczy niż kiedyś. Pod każdym względem. Twierdzenie, że współczesna kopia dobrej starej gitary jest lepsza niż dobry współczesny instrument zaprojektowany „od nowa” jest dobre dla biedaków mentalnych.”
Nie wiem kim jest biedak mentalny, ale znani mi elektronicy mają inne zdanie odnośnie np. wzmacniaczy audio, głośników (również tych do pieców gitarowych) i cześciowo również instrumentów (zwłaszcza gitar). Fortepiany buduje się albo po nowemu, albo odtwarza instrument z epoki, Fazioli czy Steinway a Pleyel to dwie różne rzeczy.
W Star Treku (zwłaszcza TNG) też mają koncerty gdzie raczej grają muzykę klasyczną i stare standardy jazzowe (z Rikerem grającym na puzonie). Muzyka czy inna popkultura nowsza niż pierwsze Star Treki pojawia się bardzo rzadko.
@sheik.yerbouti
„Nie wiem kim jest biedak mentalny, ale znani mi elektronicy mają inne zdanie odnośnie np. wzmacniaczy audio, głośników (również tych do pieców gitarowych) i cześciowo również instrumentów (zwłaszcza gitar). Fortepiany buduje się albo po nowemu, albo odtwarza instrument z epoki, Fazioli czy Steinway a Pleyel to dwie różne rzeczy.”
Ciekawe czemu mają takie zdanie. Z gitarami jest do pewnego stopnia podobnie jak z fortepianami. Odtworzony szopenowski Pleyel czy Stratocaster Hendriksa mają swój urok, ale to urok odrestaurowanego auta z lat pięćdziesiątych, w szczególności jeśli chodzi o wygodę gry/jazdy.
Oczywiście w entry-level instrumentach i sprzęcie stosuje się najtańsze komponenty i one będą się psuć i pewnie brzmieć słabo. Trzeba by je jednak porównywać z historycznymi odpowiednikami z tego samego segmentu, które to – jeśli się w ogóle uchowały – najlepsze są jako narzędzia tortur.
@alterid „Stratocaster Hendriksa”
Strat to jest kawał prostego drewna, chodzi raczej o jazzowe Gibsony (Les Paule to jeszcze inny temat, sam Slash kiedyś narzekał, że kupił setki a ma raptem trzy dobrze brzmiące egzemplarze). Oczywiście dla tych, którzy potrzebują ośmiu strun i gryfu szerokości metra, Strat będzie męczący. Tyle że naprawdę niewiele dobrej muzyki powstało na takich bolidach.
„Strat to jest kawał prostego drewna, chodzi raczej o jazzowe Gibsony (Les Paule to jeszcze inny temat, sam Slash kiedyś narzekał, że kupił setki a ma raptem trzy dobrze brzmiące egzemplarze).”
Slash znany jest z Gibsonów Les Paul, czyli również z „kawału prostego drewna”, ale zakładam że pisząc o jazzowych Gibsonach (swoją droga marka w zapaści) koledze chodzi o uogólnione gitary hollow i semi-hollow body. Poza modelami retro, i one ewoluują. Zupełnie jak ten offtopic!
@sheik
„elektronicy mają inne zdanie odnośnie np. wzmacniaczy audio, głośników (również tych do pieców gitarowych) i cześciowo również instrumentów (zwłaszcza gitar).”
Freaki to jedno, wciskanie ludziom kitu, że „doskonała kopia” jest lepsza niż porządny współczesny instrument to drugie. Albo, że winyl jest lepszy niż bezstratny zapis cyfrowy. No nie jest.
@alterid
„Oczywiście w entry-level instrumentach i sprzęcie stosuje się najtańsze komponenty i one będą się psuć i pewnie brzmieć słabo. Trzeba by je jednak porównywać z historycznymi odpowiednikami z tego samego segmentu, które to – jeśli się w ogóle uchowały – najlepsze są jako narzędzia tortur.”
Otóż to. Swoją drogą mamy totalną nadprodukcję szajsu, ale to nie znaczy, że nie ma dobrych współczesnych instrumentów. Bo są. I są lepsze niż kopie ich wiekowych odpowiedników. I lepsze niż te wiekowe odpowiedniki, bo instrumenty się po prostu zużywają.
@bartolpartol
„I lepsze niż te wiekowe odpowiedniki, bo instrumenty się po prostu zużywają.”
Sprawdzić, czy nie skrzypce. W dość starym podręczniku czytałem, że dobre skrzypce się nie starzeją, natomiast fortepiany po 100 latach już nie są takie, jak nowe.
Mam pewne obawy, czy off topowanie tego off topu nie idzie za daleko, ale przytoczę pewną anegdotę o dostojnych Klasykach Rocka i sprzęcie vintage.
Ostatnią płytę Black Sabbath, wydaną w 2013 r., produkował Rick Rubin (produkujący nagrania od Slayera do Adele). Rick Rubin najpierw zapytał Tony’ego Iommi, czy ma swoje wzmacniacze sprzed 40 lat, czym wzbudził pewną konfuzję u gitarzysty, najwyraźniej nie będącego wyznawcą kultu starej rupieciarni. Po jakimś czasie Rick Rubin zaprosił gitarzystę Black Sabbath do studia, gdzie zgromadził około 20 starych (vintage!) wzmacniaczy i z dumą rzekł „They’re vintage amps”. Cytując odpowiedź Tony’ego Iommi: „That doesn’t mean they sound good; they’re just old. I tried them, and I didn’t like any of them.”
Podobno w gitarach Erica Claptona cewki nawijała ręcznie zawsze ta sama pracownica fabryki Fendera. Zatem tego rodzaju voodoo nie jest obce największym.
Wracając do głównego wątku – tu też jest nuta retromanii, poza tym ciekawy przykład przepływu tematów od Mosfilmu przez klasyczne Hollywood do kina wojennego lat 90-tych. Nie mogę znaleźć źródła, ale gdzieś czytałem o badaniach nad wiekiem pierwotnych motywów z bajek (Czerwony Kapturek itp.). Naukowcy badali tempo ewoluowanie tych opowieści i posługując się podobną metodologią, jaką stosuje paleogenetyka, oszacowali, że te opowieści ewoluowały dziesiątki tysięcy lat. Może to były odpały naukowe w stylu Fomenki i Mullisa, ale, o ile pamiętam, stał za tym jakiś poważny ośrodek.
@janek
„Sprawdzić, czy nie skrzypce. W dość starym podręczniku czytałem, że dobre skrzypce się nie starzeją”
Pytanie ile w tym prawdy, a ile mitu. Sądzę, że to kwestia jakości – do naszych czasów przetrwały najlepiej zrobione egzemplarze, które miały szczęście mieć uważnych i troskliwych właścicieli. Ale czy są rzeczywiście lepsze niż najlepsze współczesne skrzypce?
@Ponury
„te opowieści ewoluowały dziesiątki tysięcy lat.”
Ludzie nie są jacyś tacy niezwykle kreatywni. Do tego są leniwi. Wolą przerabiać stare niż wymyślać nowe.
@bartol
„Albo, że winyl jest lepszy niż bezstratny zapis cyfrowy. No nie jest.”
No jest i to włatwo sprawdzić w ślepej próbie. Nie trzeba jakiegoś wyrafinowanego słuchu muzycznego (zakładając dla pełnej ślepej próby, że dźwięk z cyfry też będzie miał winylowe trzaski – bo np. będzie zdigitalizowanym winylem).
Wyjaśnię to tylko raz. Tak naprawdę nie ma czegoś takiego, jak „idealnie wierne odtworzenie”, każdy wzmacniacz, ba – każde pomieszczenie ma swoją charakterystykę. Analogowe techniki reprodukcji dźwięku doskonalono pod kątem poszukiwań charakterystyki idealnej (nie – idealnie wiernej) przez dziesięciolecia. Dłużej niż istnieje MP3. Odtworzenie tego w cyfrze jest po prostu trudne (jeśli nie niemożliwe) choćby dlatego, że cały świat muzyki ze swojej natury jest analogowy.
W najlepszym wypadku pański argument sprowadza się więc do „może i dałoby się to uzyskać w technologii cyfrowej, ale kosztowałoby to fxui pieniędzy i wymagało jakichś zestawów robionych na zamówienie, bo nie wystarczy zwykły cyfrowy amplituner ze sklepu, nawet z tych droższych półek”. Czyli do: dałoby się w teorii, nie dałoby się w praktyce.
@instrumenty:
Ja nie bardzo wiem o co chodzi. Generalnie.
1) Skrzypce (Stradivari, Guarneri) — warsztaty w Cremonie w XVII wieku dopracowały konstrukcję skrzypiec (nieco upraszczam), ale nie wychowały następców (zajmuje się tym trochę Sennett w „Etyce dobrej roboty”) w zawodzie, gdzie przekazywano umiejętności z mistrza na ucznia. Wiem, że funkcjonują teorie, co sprawiało, że były tak dobre, ale nie jestem na tyle znawcą by się wypowiadać, czy któraś z nich jest słuszna. W każdym razie: nie wszystkie stare instrumenty, tylko niektóre — najlepsze powstały w konkretnym środowisku. Zresztą później modyfikowane, bo od XVII wieku zmieniły się np. struny i ich napięcie.
2) Inne instrumenty i HIP: instrumenty ewoluowały, przy czym zmiany w nich nie były tak zupełnie jednoznaczne: poprawiano jedno i psuto drugie. Kto coś poprawiał ten wie, jak to jest 🙂 Generalnie uważa się, że gdyby ówcześni muzycy żyli dzisiaj, to doceniliby współczesne instrumenty, bo zyski były znacząco większe od strat; ale pojawia się pytanie, czy skoro dawno kompozytorzy w głowach mieli własności instrumentów swojej epoki, to nie lepiej wykonywać te utwory na takich właśnie instrumentach. Przyznaję, że temu bardzo kibicowałem, ale chyba większe znaczenie miała rezygnacja z pewnych manier w wykonywaniu muzyki, które utrwalił romantyzm (i dopasowanie muzyki do nowszych instrumentów) niż instrumenty same w sobie.
Errata:
Piszę skrzypce, a mam na myśli smyczkowe — altówki, wiolonczele też.
„cały świat muzyki ze swojej natury jest analogowy”
wyłączając to co od początku jest cyfrowe, czyli wszelkie techno. Ale wiem że to nie twoje klimaty (ani moje) więc rozumiem przybliżenie.
Z nieco innej beczki: background: jestem ignorant z kiepskim słuchem dla którego spotify to szczyt muzycznych marzeń i żadnych płyt kupować już na pewno nie będę. Ostatnio miałem przeżycie z natury CD vs streaming. Nie powiem o jaką płytę chodzi, rockowy koncert z lat 80 tych. Słuchałem go nie raz ostatnio, na spotifaju za każdym razem z myślą że jaka t hoojowa jakość była kiedyś jak go słuchałem z kaset. Wtem: posłuchałem tego samego ostatnio u kolegi z CD. I tu zdziwko: jakość była z powrotem hoojowa. Różnicę zrobił nie nośnik tylko remastering którego dokonano w ostatnich latach, płyta z lat 90-tych sie do wersji na spotifaju nie umywa. Także ten, it’s complicated
@embercadero
„wyłączając to co od początku jest cyfrowe, czyli wszelkie techno.”
Też nie. Nawet syntezator w komputerze na końcu ma analogowy generator, sterowany cyfrowo. Fala akustyczna z natury jest analogowa (ciągła). Cyfra więc kończy się w najlepszym wypadku na tym, co fizycznie porusza membraną głośnika. Ucho jest przecież analogowe. Pełna cyfra będzie dopiero w czasach neuroimplantów VR, jak w Matriksie.
Inna sprawa, że zanim muzyka elektroniczna się ucyfrowała, słuchacze już się zdążyli przyzwyczaić do brzmienia analogowych syntezatorów, więc kiedy w latach 80. zaczęła się przesiadka na syntezatory sterowane cyfrowo, to one często w praktyce udawały brzmienie analogowego mooga (tak jak udają brzmienie fortepianu czy smyczków). Kiedy więc słuchasz dajmy na to Prodigy, słuchasz analogowych dźwięków, pochwyconych przez sampler, odtwarzanych przez sterowany cyfrowo syntezator, ale na końcu znów generowanych przez analogowy generator.
Robiłem kiedyś wywiad z sound designerem, odpowiadających za robienie dźwięku do gier komputerowych. Nie tworzył dźwięku cyfrowo ab initio, tylko robił sobie analogowe eksperymenty dźwiękowe (np. z bawienia się interferencją w głowicy starego kaseciaka), samplował i potem w grze słyszeliśmy to jako odgłos pracy jakiejś machiny albo zzziuuuuu blastera.
@instrumenty
Jako co nieco praktykujący muzyk amator powiem tylko że znam zawodowych gitarzystów, którzy robią cuda na instrumentach za 4 stówy i wiele razy słyszałem od różnych muzyków że ostatecznie liczy się to co się ma „w łapach”, instrument to tylko narzędzie.
Jako ilustrację mam taki leciwy skecz:
link to youtu.be
Czytałem gdzieś że wszyscy mieli tam do dyspozycji ten sam wzmacniacz i tyle było sprzętu, bo to tylko skeczyk na parę godzin realizacji, więc nikt się nie przejmował sprzętem, a każdy z nich ma swoje charakterystyczne brzmienie.
Nie znam się to się wypowiem.
@wo
„No jest i to włatwo sprawdzić w ślepej próbie. Nie trzeba jakiegoś wyrafinowanego słuchu muzycznego (zakładając dla pełnej ślepej próby, że dźwięk z cyfry też będzie miał winylowe trzaski – bo np. będzie zdigitalizowanym winylem).”
Ślepa próba może rozstrzygnąć, czy – w uproszczeniu – dwa źródła dźwięku są rozróżnialne. Może to być FLAC vs ALAC vs MP3 albo wzmiacniacz X vs wzmacniasz X albo DAC A kontra DAC B. Itp. Nie ma to wiele wspólnego z 'lepszością’ dzwięku. Nie mam osobiście żadnego gramofonu, ale oczekiwałbym, że – nawet w moim wieku – nie miałbym problemu z odróżnieniem tego co wylatuje z gramofonu od tego, co leci ze Spotify czy CD (przyjmując ten sam materiał źródłowy). Z prostego powodu – niższa jakość dźwięku osiągalną na winylach.
@wo
„Wyjaśnię to tylko raz. Tak naprawdę nie ma czegoś takiego, jak „idealnie wierne odtworzenie”, każdy wzmacniacz, ba – każde pomieszczenie ma swoją charakterystykę.”
To trochę na odwrót. Są trzy istotne elementy, które przekładają się na jakość dźwięku:
– materiał źródłowy (i tu możemy wchodzić w temat remasterów),
– głośniki,
– pomieszczenie.
Całe te DACe, wzmaniacze, kable i co tam jeszcze powinny być transparentne biorąc od uwagę możliwości ludzkiego słuchu (a Ty chyba WO jeszcze starszy ode mnie jesteś). I bynajmniej nie trzeba płacić tysięcy za te urządzenia. Przynajmniej jeżeli chodzi o jakoś dźwięku. Jeżeli ktoś chce płacić za wygląd, pokrętła, wyświetlacz LEDowy, wiele gniazd z tyłu, obsługę wielu kanałów, moc na wyjściu, drive’owanie kapryśnych słuchawek, room autocorrection itp. to inna sprawa.
Przynajmniej tyle można się dowiedzieć z takich pozycji jak 'Sound Reproduction’ Floyda (szycha w Harman, wiele papierów opublikowanych przez Audio Engineering Society) czy 'Master Handbook of Acoustics’ Everesta.
@npe
„Nie ma to wiele wspólnego z 'lepszością’ dzwięku. ”
Ma z „lepszością” rozumianą jako lepsze dopasowanie do naszego oczekiwania, jak „powinien” brzmieć fortepian czy saksofon. Nie napiszę tego po raz trzeci.
@lepszość i oczekiwania
Z gustami wiadomo jak jest. Spędziłem trochę czasu na scholar.google.com próbując znaleźć wyniki wskazujące na preferencję słuchaczy dla zapisu analogowego w ślepych próbach, ale przyznam że miałem problem coś znaleźć. Wysoko cytowany jest artykuł sprzed 20 lat mówiący o silnej preferencji dla źródła cyfrowego przy słuchaniu muzyki klasycznej [1], niżej jest taki co wskazuje na preferencję zależną od gatunku muzyki [2]. Tak czy inaczej, niewielkie próby i moc niewiele wyższa od anegdotycznej.
[1] link to jstor.org
[2] link to aes.org
Ok, założyłem, że bartol pisząc 'lepszy’ miał na myśli jakość, rozumianą przeze mnie jako wierność reprodukcji materiału źródłowego (fidelity). Ty piszesz o preferencjach. To są dwie różne rzeczy. Postulujesz, że ludzie preferują bardziej ułomny 'parametrowo’ dźwięk z winyla? Dlaczego? Nie pamiętam w tej chwili jakichś eksperymentów/studies odnośnie 'czy ludzie wolą dźwięk z winyla czy z CD, zbierzmy grupę i zróbmy blind test’, pewnie były, mogę poszukać. Niedawno mi się rzucił w oczy jakiś eksperyment odnośnie kaseta vs CD, gdzie z tego co pamiętam dosyć jednoznacznie się opowiedziano za CD. Nie wnikałem za bardzo w rzetelność tego badania, osobiście temat jakości uważam za zamknięty, natomiast Twoje preferencje są Twoimi preferencjami, a moje moimi.
Były natomiast studies odnośnie tego, czy ludzie wolą dźwięk 'koloryzowany’ czy jednak nie. I raczej wychodziło, że preferują flat frequency response. Mój wniosek jest taki, że jak sobie chcę dźwięk 'podkręcić’, to lepiej zadbać o transparentność audio path, a koloryzowanie zostawić dla EQ/PEQ, najlepiej software’owego. Mogę wtedy zrobić sobie i trzaski jak z winyla.
moje wrażenia w kwesti starego dźwięku:
winyle są gorsze od cd, nie całkiem, ale pod koniec (koniec ma niższą jakość dżwieku niz poczatek, bo przy tej samej prędkości kątowej, znacząco zmniejsza się prędkość liniowa), natomiast zpowąznie gorsza od gramofonów jest większość odtwarzacy cd, stąd złudzenie, że winyle są lepsze
steinway i inne współczesne fortepiany w ogóle nie nadaje się do grania chopina, nieprawdopodobnie spłaszczają tę muzykę, moje osobiste preferencje to zdecydowanie pleyel, ale, pleyele źle zniosły upływ czasu i mało który brzmi całkiem czysto, jesli jednak trafi się taki w dobrym stanie (a jest to mozliwe, bo kiedys przywieziono taki do warszawy i miałem przyjemnośc go słyszeć) i pianista potrafi to wykorzystac, a nie gra na pleyelu jak na steinwayu, to muzyka nabiera zupełnie innej złożoności, bo poszczególne rejestry pleyela mają zróznicowany charakter, mozliwe jest wykorzystanie steinweya, tak by brzmiał barwnie, ale jest to umiejętność dostępna nielicznym, wcale niekoniecznie najbardziej uznanym pianistom, miałem na przykład wrażenie, że w zółtej serii chopinowskiej na przykład błysnął nią władysław kędra
i na marginesie, bo to nie jest o relacji stare-nowe: moi ulubieni skrzypkowie grają na ogół na skrzypcach guarneriego del gesu, najsłynniejszy instrument tego lutnika nie jest jednak prawie wykorzystywany, stoi w muzeum, to ulubiony instrument paganiniego, il cannone (armata), sporadycznie tylko jest uzyczany róznym wykonawcą, między innymi massimo quarta nagrał na nim komplet koncertów kompozytora, gdy pierwszy raz usłyszałem te nagrania pomyślałem sobie,że ten paganini wcale nie musiał być aż takim magikiem, po prostu miał instrument o sile i zróżnicowaniu brzmienia godnym orkiestry
To może kolejna utopia.
U P. K. Dicka, w książce „Utyje Szarańcza” opisanej w „Człowieku z Wysokiego Zamku” jest taki opis rzeczywistości, w której przyjęto fantastyczne założenie, jakoby USA nie przegrały z Osią:
„…Jedynie jankeska zmyślność i system masowej produkcji (magiczne słowa: Detroit, Chicago, Cleveland!) mogły dokonać tej sztuki, wysyłać ten nieprzerwany i prawie obłędnie szlachetny strumień tanich, jednodolarowych (mowa o chińskim dolarze) zestawów do odbiorników telewizyjnych do każdej wioski, do najbardziej zapadłej dziury Wschodu. A kiedy odbiornik został złożony przez jakiegoś wychudzonego wioskowego zapaleńca, który nie dojadał, żeby zdobyć to, co proponowali szczodrzy Amerykanie, mały aparat z wbudowanym miniaturowym źródłem energii zaczynał odbierać. I co odbierał? Przykucnięta przed ekranem młodzież wioski, a często i starsi, widzieli słowa. Wskazówki. Najpierw, jak czytać. Potem reszta. Jak wykopać głębszą studnię. Zaorać głębszą bruzdę. Jak oczyszczać wodę i leczyć chorych. W górze krążył amerykański sztuczny księżyc, nadając sygnał, wysyłając go wszędzie… do spragnionych, wyczekujących mas Wschodu.”
„…Czym były Chiny? Jednym wielkim spragnionym organizmem spoglądającym z nadzieją ku Zachodowi, z wielkim demokratycznym prezydentem Czang Kaj-szekiem, który prowadził naród chiński przez lata wojny i teraz w lata pokoju, Dekadę Odbudowy. Ale dla Chin nie była to odbudowa, gdyż ten niemal nienaturalnie rozległy, płaski kraj wciąż jeszcze spoczywał pogrążony w wiekowym śnie. Przebudzenie; tak, ta istota, ten olbrzym musiał wreszcie odzyskać pełnię świadomości, ocknąć się do życia w nowoczesnym świecie z jego odrzutowcami, energią atomową, autostradami, fabrykami i lekarstwami. A skąd rozlegnie się grom, który zbudzi olbrzyma? Czang wiedział jeszcze podczas walk o wyzwolenie z Japończykami. To przyjdzie ze Stanów Zjednoczonych. I do roku 1950 amerykańscy technicy i inżynierowie, nauczyciele, lekarze, agronomowie zaroili się niczym jakiś nowy rodzaj istot w każdej prowincji, w każdym…”
„…Nowe rynki, niezliczone miliony Chińczyków napędzały fabryki w Detroit i Chicago; olbrzymiej paszczy nie można było zaspokoić, ci ludzie nawet za sto lat nie będą mieć dość ciężarówek, cegieł, stali, ubrań, maszyn do pisania, konserw, zegarków, radioodbiorników i kropel do nosa. Amerykański robotnik miał w roku 1960 najwyższą na świecie stopę życiową, a wszystko dzięki temu, co oględnie nazywano „klauzulą największego uprzywilejowania” we wszystkich transakcjach handlowych ze Wschodem. USA nie okupowały już Japonii i nigdy nie okupowały Chin, a jednak fakt pozostawał faktem: Kanton, Tokio i Szanghaj nie kupowały u Anglików, tylko u Amerykanów. A każda transakcja oznaczała wzrost zamożności robotnika w Baltimore, Los Angeles czy Atlancie.
Ludziom patrzącym w przyszłość, planistom z Białego Domu, wydawało się, że już prawie osiągnęli swój cel. Wkrótce rakietowe statki zaczną ostrożnie badać kosmos wokół świata, który nareszcie przestały trapić odwieczne biedy: głód, choroby, wojna, ciemnota. W Imperium Brytyjskim podobne kroki w kierunku społecznego i gospodarczego postępu przyniosły podobną ulgę masom w Indiach, Burmie, Afryce i na Bliskim Wschodzie. Fabryki Ruhry, Manchesteru, Saary, ropa naftowa Baku, wszystko płynęło i splatało się w skomplikowanej, ale skutecznej harmonii; narody Europy cieszyły się czymś, co przypominało realizację napoleońskiej wizji: racjonalna jedność różnorodnych grup etnicznych, które gryzły się między sobą i bałkanizowały Europę od upadku Rzymu. Wizja przyświecająca też Karolowi Wielkiemu: zjednoczone chrześcijaństwo całkowicie pogodzone nie tylko wewnętrznie, lecz także ze zrównoważonym światem. Wciąż jednak pozostawało jedno chore miejsce. Singapur.
Państwa malajskie zamieszkiwała liczna mniejszość chińska składająca się głównie z kupców i przedsiębiorców, i ta prężna, ruchliwa burżuazja uważała, że amerykańska administracja w Chinach reprezentuje bardziej sprawiedliwe podejście do tak zwanych „krajowców”. Pod władzą brytyjską przedstawiciele ciemniejszych ras nie mieli wstępu do eleganckich klubów i hoteli, do lepszych restauracji; jak w dawnych czasach mieli wydzielone miejsca w pociągach i autobusach i, co najgorsze, byli ograniczeni w wyborze miejsca zamieszkania w obrębie miast. Ci „krajowcy” spostrzegli i odnotowali (zarówno w rozmowach prywatnych, jak i w swoich publikacjach) fakt, że koło roku 1950 problem kolorowych został w Stanach Zjednoczonych rozwiązany. Biali i czarni mieszkali, pracowali i jedli razem nawet na głębokim Południu; druga wojna światowa położyła kres dyskryminacji…”
P.K.D. był wielkim amerykańskim patriotą.
@npe
„To są dwie różne rzeczy. ”
No jasne! I ja to już dwa razy napisałem, proszę po prostu jeszcze raz przeczytać komentarze, do których pan się odnosił. To dlatego nie lubię przesadnego otwartyzmu – rozmowa robi się nudna, bo pojawiają się ludzie, którym nawet się nie chce dokładnie przeczytać, na co odpowiadają.
@wo
„No jasne!”
Ja, i nie tylko ja, pisałem o obiektywnym (na ile to możliwe) odbiorze, a ty o subiektywnym. Dyskusja o odczuciach subiektywnych z oczywistych względów nie ma sensu. Ale można próbować obiektywizować różne rzeczy. Można np. powiedzieć, że nowsze instrumenty lepiej stroją i mają bogatszy dźwięk, bo są lepiej wykonane (to się da policzyć). Można powiedzieć, że bezstratny zapis cyfrowy przenosi więcej informacji niż analogowy, bo analogowe nośniki nie dają rady. Itp., itd. A że ktoś woli słuchać winyla na gramofonie za 100k zeta przesyłając prąd po kablach grubości ręki niż dobrego cyfrowego nagrania na przyzwoitym sprzęcie? No cóż, dopóki nikomu to nie szkodzi to nie ma sprawy.
Nie całkiem dokładnie się to odnosi do dyskusji o cyfrze, ale nie oprę się i przytoczę. W musicalu „Fame” (skądinąd bardzo dobry) jest dialog młodego ucznia artystycznej szkoły (i fana nowoczesności i elektroniki) z jednym z wykładowców. I brzmi tak:
– Who needs orchestras? You can do it all with a keyboard, an amp and enough power.
– You’re going to play all by yourself?
– You don’t need anybody else.
– That’s not music, Martelli. That’s masturbation.
Nice, przyznacie.
@pewuc
„(skądinąd bardzo dobry)”
A ja go z kolei jakoś hejtuję.
@bartol
„(na ile to możliwe)”
Przecież muzyki słucha się dla przyjemności, więc to w ogóle jest niemożliwe. Idealna wierność rozumiana jako „fidelity” miałaby może sens przy aparaturze podsłuchowej.
„A że ktoś woli słuchać winyla na gramofonie za 100k zeta”
Bardzo wyraźnie pisałem, że jest odwrotnie. Właśnie cyfrowe odtworzenie tego, co może zwykły gramofon ze zwykłą wieżą z lat 80. wymagałoby jakichś kosmicznie drogich instalacji. I nawet zacząłem tego komcia od „wyjaśnię to tylko raz”, a pan swoje, a jeszcze zalągł się jakiś nowicjusz, rzecz jasna bez przywitania. Ech, mięknę na starość. Pan już nic na ten temat nie pisze, bo i tak wyleci, OK?
A za brak przywitania przepraszam. Co prawda pisałem już tu kilka razy pod jakimś nickiem a i po wysłaniu posta szukałem opcji edycji, żeby dopisać dzień dobry, ale to faktycznie słabe usprawiedliwienie.
Co do poruszanego tematu to go zostawiam, bo mamy tu chyba za silny rozjazd postrzegania po co ludzie z branży audio zajmują się tematem 'fidelity’.
@WO
A ja go z kolei jakoś hejtuję.
Muzykę lubię. Posłużę się innym cytatem (no, parafrazą raczej): Dobry drewniany musical.
Pamiętam jednak, że twoje muzyczne gusta w wielu miejscach rozmijają się z moimi.
@pwc
„Pamiętam jednak, że twoje muzyczne gusta w wielu miejscach rozmijają się z moimi.”
Hejtuję głównie za fabułę. Jakoś to wszystko jest, jak dla mnie, za mało… hmmm, cyniczne.
@WO
Młodzi są.
Przyznasz jednak, że hm… angaż tej Coco w końcówce jest mało optymistyczny.
@pewuc
„That’s not music, Martelli. That’s masturbation.”
To jakby oczywiste. Odtworzenie dźwięku generowanego przez instrument ma się nijak do grania na nim. Jak komuś się wydaje, że syntezatorem jest w stanie zastąpić orkiestrę (czy nawet pojedynczy instrument), to tylko mu się wydaje.
Swoją drogą syntezator to też instrument i tak powinien być traktowany, a nie jako zastępnik czegokolwiek.
@wo
„Pan już nic na ten temat nie pisze, bo i tak wyleci, OK?”
Luz. Właściwie tylko kwestia instrumentów mnie interesowała. Sprzedawanie współczesnych nagrań na winylach to hajp i marketingowe mambodżambo takie samo jak robienie kopii starych instrumentów. I tylko o to mi chodziło.
@bartol
„Swoją drogą syntezator to też instrument i tak powinien być traktowany, a nie jako zastępnik czegokolwiek.”
Tylko że syntezator też często jest analogowy, a w dodatku często ma vitage’ową elektronikę nie do odtworzenia ze współczesnych komponentów.
„hajp i marketingowe mambodżambo”
To jest sposób na to, żeby na sprzęcie za parę stów (używanym, vintage’owym) mieć dźwięk lepszy niż z nowej cyfry za kilkadziesiąt tysięcy. „Lepszy” oczywiście nie w sensie „fidelity”, bo nie chodzi o to, ile bitów informacji przeniesiemy, tylko przyjemniejszy w słuchaniu. Cholera, ja już to kilka razy pisałem, a za pierwszym zaznaczałem, że napiszę to raz!
@pak4
„Wiem, że funkcjonują teorie, co sprawiało, że były [skrzypce] i tak dobre, ale nie jestem na tyle znawcą by się wypowiadać, czy któraś z nich jest słuszna.”
W fabularyzowanej wersji ładnie to Cabre opisał w „Wyznaję”. Nie teorie, ale historię powstania genialnych skrzypiec będących motywem powieści. Swoją drogą to smutna powieść jest.
@wo
„Tylko że syntezator też często jest analogowy, a w dodatku często ma vitage’ową elektronikę nie do odtworzenia ze współczesnych komponentów.”
Ale czy ktoś tutaj twierdził coś innego? Ja tam uważam, że jak coś da się zrobić lepiej korzystając z nowych technologi to należy tak robić, ale jak nie to nie.
„To jest sposób na to, żeby na sprzęcie za parę stów (używanym, vintage’owym) mieć dźwięk lepszy niż z nowej cyfry za kilkadziesiąt tysięcy. „Lepszy” oczywiście nie w sensie „fidelity”, bo nie chodzi o to, ile bitów informacji przeniesiemy, tylko przyjemniejszy w słuchaniu.”
Ja tam mam przyzwoity średniopółkowy sprzęt (Cambridge Audio + Dynaudio) i na jakość dźwięku z CD nie narzekam. Weź pod uwagę, że o ile gramofon można mieć za kilka stówek, to bez przyzwoitego wzmacniacza i głośników się nie obejdzie.
„Cholera, ja już to kilka razy pisałem, a za pierwszym zaznaczałem, że napiszę to raz!”
Nie denerwuj się tak. Sam muszę sobie wreszcie gramofon sprawić, bo dostałem gigantyczną kolekcję klasyki na winylach i szkoda żeby zalegała w magazynie.
Skoro o filmie notka to przy okazji wrzucę info, że Oleszczyk na swoim podkaście „Spoiler Master” opublikował odcinek o Teście pilota Pirxa z obszernym wywiadem z Markiem Piestrakiem.
@bartolpartol
„to hajp i marketingowe mambodżambo takie samo jak robienie kopii starych instrumentów”
prawdopodobnie jesteś głuchy
@Marek
„prawdopodobnie jesteś głuchy”
Cholera wie. Ale mój nauczyciel gry na trąbce twierdzi, że bardzo dobrze mi idzie, więc muszę nie tylko słyszeć, ale też wiedzieć co słyszę i wiedzieć co chcę usłyszeć gdy gram. Bez tego się nie da. Szczególnie na trąbce, która jest trudnym instrumentem. Więc chyba jednak głuchy nie jestem.
I nie, nie uważam, że stare trąbki są lepsze. Albo kopie starych trąbek (w to się chyba nawet nikt nie bawi). Bo nie są.
@hi-fi vs. brzmienie vintage a koszty
Być może ryzykuję strzała z plonkownicy tuż po debiucie (mój drugi komentarz po bodaj dekadzie lurkowania), ale chcę się odnieść do argumentu finansowego, który przywołał WO.
Jasne, że chodzi o przyjemność ze słuchania. Jasne, że sprzęt bywa po prostu piękny i jasne, że można go traktować jak instrument, a nie tylko narzędzie do reprodukcji nagrań. Natomiast nie istnieje korelacja między ceną sprzętu audio a jego realnymi osiągami. To jest mit, na którym w tej branży ludzie “przedsiębiorczy” robią bardzo konkretne pieniądze. Nieśmiało sugeruję poprzeglądać wyniki testów na Audio Science Review. Rutynowo debunkuje się tam takie farmazony jak brzmienie kabli USB czy switchy LAN, ale też pokazuje się, jakim badziewiem bywa elektronika za ciężkie tysiące.
Różnice parametrów poprawnie wykonanych wzmacniaczy za ~5k USD i za ~500 USD są po prostu na poziomach poniżej wrażliwości ludzkiego słuchu. Żeby było ciekawiej, co jakiś czas okazuje się, że sprzęt kultowej marki nie odpowiada specyfikacji, jest polutowany ze skillem dziesięciolatka czy przez brak zabezpieczeń może nas zwyczajnie ukatrupić. Ciekawe przykłady z ostatnich miesięcy to wzmacniacz Hegla za $2k [1] i lampowiec od legendarnego w bańce audiofili Boba Carvera za prawie 3k [2]. Przepiękne Accuphase’y w cenie miejskiego samochodu też nie powalają osiągami.
Z drugiej strony powszechnie wyśmiewana chińska elektronika z reguły działa dokładnie tak jak jest napisane na pudełku, jest wykonana solidnie i zgodnie ze sztuką, a ceny stoją zwykle na poziomie 0.1-1% tego, czego uznane marki żądają za tzw. hi-end (przy czym nierzadko same też produkują w ChRL – vide wspomniany Hegel).
Generalnie elektronika ze średniej półki będzie już dla ucha transparentna, zwłaszcza jeśli chodzi o konwersję D/A i wzmacniacze słuchawkowe – dostajemy czysty sygnał z szumem i zniekształceniami harmonicznymi gdzieś na -100dB. Wzmacniacze głośnikowe też są już bardzo blisko (np. poprawnie zaimplementowane moduły Hypex czy Purifi). Jedyny komponent, który nadal nie jest “neutralny” to przetwornik elektroakustyczny – zatem jak najbardziej ma sens kupowanie “na ucho” słuchawek i kolumn. Z zastrzeżeniem, że tu też korelacji ceny i wrażeń z odsłuchu nie stwierdza się [3].
Za jakieś 50% średniej krajowej da się kupić transparentne komponenty elektroniczne, a interesujące nas brzmienie uzyskać z **darmowego** softu jak EqualizerAPO czy wtyczki VST w Foobar2000. Precyzyjny korektor to oczywiście standard, a do tego można emulować wzmacniacze lampowe, kompresory, ładować przebiegi częstotliwości innych modeli słuchawek etc.
Oczywiście da się to skontrować argumentem typu “nie będę dłubać w komputerze, żeby grało tak jak chcę”, ale to właśnie jest **tańsze** rozwiązanie, a nie kompletowanie vintage’owego sprzętu. Np. w przypadku lamp ta magia sprowadza się do odpowiedniej proporcji zniekształceń harmonicznych i daje się odtworzyć w domenie cyfrowej. A zaoszczędzoną kasę inwestujemy np. w wytłumienie rezonansów pomieszczenia, które wielu gearheadów w ogóle zaniedbuje.
Last but not least, uniwersalność – produkcja nagrań to oczywiście wolna amerykanka. Abbado i Coltrane brzmią nieziemsko, ale Street Sects i Charli XCX jakoś tak bez wyrazu? Kilka minut w DSP i daje się to wszystko wysterować, bez wymiany wzmacniacza czy polowania na porządny analogowy korektor;)
@npe i “flat frequency response”
To bardzo problematyczne pojęcie, bo z natury słyszymy pewne częstotliwości wyraźniej niż inne. Sean Olive robił badania dla Harmana i krzywa, która im wyszła bynajmniej nie jest płaska [4]. Oczywiście to tylko uogólnienie preferencji (na dodatek jedno z wielu) i może trafiać w gust bądź nie. Dla mnie skorygowanie słuchawek do tej krzywej prawie zawsze oznacza poprawę, ale prawdziwym świętym Graalem byłaby imho automatyczna korekcja z uwzględnieniem nie tylko FR konkretnych słuchawek/głośników, ale też spektrum odtwarzanego w danej chwili materiału.
[1] link to audiosciencereview.com
[2] link to audiosciencereview.com
[3] link to asa.scitation.org
[4] link to headphonesaddict.com
@arcypatyk
„a nie kompletowanie vintage’owego sprzętu.”
Nieprawda. Może to polska specyfika, ale nasz rynek jest po prostu zalany półdarmowymi dziś i całkiem przyzwoitymi zestawami audio z lat 80. Strychy są pełne nieużywanych od lat, ale nadal sprawnych radmorów i altusów (mając wybór – zawsze wybiorę to, a nie jakieś cyfrowe pierdupierdu).
@bartol
Trąbka to jest instrument w który się pierdzi ustami, więc parametry stopu z którego są zrobione są prawdopodobnie pomijalne, nie wiem czy są jakieś niuanse konstrukcyjne, które radykalnie zmieniają brzmienie, obstawiałbym że tu raczej więcej zależy od umiejętności i fizycznych predyspozycji grającego.
Gitara elektryczna jednak nie jest trąbką i różnica między semi-hollow, stratem czy telecasterem jest wyraźnie słyszalna. Oczywiście że kopie wintydż instrumentów to wyciskanie kasy i, co próbowałem nieudolnie napisać wyżej, sprzęt Hendrixa nie robi automatycznie z każdego klona Jimiego, bo rzeźbiony latami styl gry to główny komponent brzmienia gitarzysty.
W „It Might Get Loud” jest taka ładna scena jak Jack White z paru drutów, mostka i pickupa przybitego gwoździami do deski robi „gitarę” na której gra sobie slidem. Wystarczy że przetwornik jest dobrej jakości i każde drewno ma szansę dobrze zabrzmieć.
Jeżeli jednak chcemy znaleźć dobrą gitarę akustyczną tu już duuużo zależy od użytych gatunków drewna i umiejętności lutnika. Sam jakieś 20+ lat temu, jak jeszcze się łudziłem że nauczę się gitary klasycznej, z pomocą znajomego lutnika kupiłem sobie fajne pudło i ograłem chyba naście gitar w sklepie zanim znalazłem taką, która miała ładne, głebokie basy, czyste soprany, prosty gryf i nie kosztowała miliona monet.
@jest taka ładna scena jak Jack White z paru drutów, mostka i pickupa przybitego gwoździami do deski
Przez chwilę miałem wizję samochodu dostawczego przerobionego na gitarę…
@Havermayer „Gitara elektryczna jednak nie jest trąbką i różnica między semi-hollow, stratem czy telecasterem jest wyraźnie słyszalna.”
Podobnie jest ze skrzypcami, fortepianami, syntezatorami modularnymi. Ale kol. Bartol wypiera tę wiedzę, trudno.
@wo „Może to polska specyfika, ale nasz rynek jest po prostu zalany półdarmowymi dziś i całkiem przyzwoitymi zestawami audio z lat 80.”
One się niestety starzeją i wymagają kontroli bebechów. Można trafić dobrze, ale równie dobrze lub łatwiej – kiepsko. Natomiast wysokie modele CD Sony wydają się być nie do zabicia.
@arcypatyk „Różnice parametrów poprawnie wykonanych wzmacniaczy za ~5k USD i za ~500 USD są po prostu na poziomach poniżej wrażliwości ludzkiego słuchu. Żeby było ciekawiej, co jakiś czas okazuje się, że sprzęt kultowej marki nie odpowiada specyfikacji, jest polutowany ze skillem dziesięciolatka czy przez brak zabezpieczeń może nas zwyczajnie ukatrupić.”
Nigdy się nie porywałem na snobistyczne konfiguracje, ale mój wzmacniacz Yamahy, niby top-of-the-line, po wyjęciu z kartonu i podłączeniu wyraźnie buczał i dopiero po naprawie gwarancyjnej (wymiana kondensatorów) zaczął grać jak należy.
@Janekr „Przez chwilę miałem wizję samochodu dostawczego przerobionego na gitarę…”
Można podejmować towar, można i dźwięk.
@Havermeyer
„Trąbka to jest instrument w który się pierdzi ustami, więc parametry stopu z którego są zrobione są prawdopodobnie pomijalne, nie wiem czy są jakieś niuanse konstrukcyjne, które radykalnie zmieniają brzmienie, obstawiałbym że tu raczej więcej zależy od umiejętności i fizycznych predyspozycji grającego.”
No więc i tak i nie. Owszem dźwięk generuje się wargami, a instrument służy do ustawienia, wygładzenia i wzmocnienia „pierdzenia”. Dlatego to jest trudny instrument. Umiejętności trębacza mają największy wpływ na to co się z trąbki wydostaje. To oczywiste. Ale to jak i z czego zrobiona jest trąbka też ma znaczenie dla jakości i barwy dźwięku. Przede wszystkim użyte stopy i ich kombinacje, grubości ścianek, średnice rur itp. Oczywiście wpływ ma też ustnik. Ale najważniejsza jest precyzja wykonania, żeby instrument stroił i miał bogaty dźwięk. Konstrukcyjnie trudno poszaleć. To znaczy można, ale efekt jest głównie wizualny, bo rura musi mieć odpowiednią długość i tego się nie przeskoczy.
Więc lekko nie jest, trzeba próbować różnych instrumentów, żeby znaleźć najbardziej odpowiadający. Albo kupić coś z odpowiedniej półki i się nie wygłupiać. Ale nawet najlepszy trębacz nie zagra super na szajsowatej, niestrojącej trąbce. Bo się po prostu nie da.
„Gitara elektryczna jednak nie jest trąbką i różnica między semi-hollow, stratem czy telecasterem jest wyraźnie słyszalna. Oczywiście że kopie wintydż instrumentów to wyciskanie kasy i, co próbowałem nieudolnie napisać wyżej, sprzęt Hendrixa nie robi automatycznie z każdego klona Jimiego, bo rzeźbiony latami styl gry to główny komponent brzmienia gitarzysty.”
Wiesz, różnica między trąbkami z dżwięcznikiem (to ten koniec z którego powietrze i dźwięk wylatują) wykonanym z żółtego, różowego, złotego mosiądzu lub kombinacji stopów też jest słyszalna.
@sheik
Szanowny kolego, po raz kolejny imputujesz mi coś, czego nie napisałem. Albo bardzo mnie lubisz, albo wprost przeciwnie, nie wnikam, ale ogarnij się.
@bartolpartol
a to przepraszam, nie mam nic na swoje uprawiedliwienie, po prostu założyłem, że swoje stanowcze opinie na temat kopii dawnych instrumentówe opierasz na słuchowych doświadczeniach, a nie po prostu wyprowadzasz ze swojego religijnego przekonania o wyzszości nowości
oczywiście, że robi się rekonstrukcje starych trąbek, bo te nowe średnio się nadają do grania partiii starych trąbek w starych uworach, jako że stare trąbki były zupełnie innymi instrumentami, nowe trąbki budowane sa tak, by wydobyć wszystkie dzięki chromatyczne, w starych nie było to do niczego potrzebne i z pewnych złożonych względów (z których najważniejszy można by w skrócie nazwać strojem równomiernie temperowanym) to one sprawdzaja się lepiej w muzyce, która była na nie pisana
stąd taki madeuf link to youtube.com
@Marek
„oczywiście, że robi się rekonstrukcje starych trąbek”
Hej, ale nie o to chodzi. Oczywiście są specjalistyczne instrumenty do bardzo konkretnych zastosowań, ale ich raczej nie kupi Zenek, który chce się nauczyć grać na trąbce i wymiatać jak Arturo Sandoval. To jak produkowanie muszkietów dla świrów z grup rekonstrukcyjnych. Zresztą granie dawnej muzyki na dawnych instrumentach to też jest rekonstrukcja, więc porównanie jest jak najbardziej na miejscu. I jest to zupełnie inna kategoria niż „skopiujmy jakąśtam trąbkę z przełomu XIX i XX wieku, bo panie, teraz takich się nie robi”. No więc robi się lepsze i w większym wyborze.
@sheik /problemy techniczne nowego i starego audio/ – dokładnie to miałem na myśli. Niezłe przejścia można mieć z fabrycznie nowym sprzętem, a używany to z mojej perspektywy pole minowe, bo mam przyzerową wiedzę nt. elektroniki. Do tego dochodzi temat źródeł opartych na podzespołach mechanicznych – odrestaurowany i porządnie wyregulowany kaseciak to czasem i pięciocyfrowe kwoty, a zakup w ciemno może się skończyć np. polowaniem gdzieś za granicą na gumowe rolki prowadzące taśmę (ciekawe wpisy o tym właśnie na linkowanym wyżej ASR). Nie wiem jak jest z gramofonami, może trochę łatwiej.
Może to lenistwo, może inaczej rozłożone priorytety albo po prostu brak odpowiednich kompetencji, ale chcę ładować czas, uwagę i kasę w pozyskiwanie fascynującej muzyki, a nie w sprzęt. Cyfra jako medium po prostu nie staje między słuchaczem a samą muzyką i dla mnie to jest ogromny atut. Oczywiście YMMV;)
@arcypatyk
„używany to z mojej perspektywy pole minowe, bo mam przyzerową wiedzę nt. elektroniki”
Ja też, ale przecież można sobie odsłuchać na próbę.
„chcę ładować czas, uwagę i kasę w pozyskiwanie fascynującej muzyki, a nie w sprzęt”
Pierdzielenie się z oprogramowaniem open source to dopiero strata czasu i uwagi.
@wo „Ja też, ale przecież można sobie odsłuchać na próbę.”
Tylko jeśli fizycznie znajduje się on w promieniu, powiedzmy, 30km.
@”Pierdzielenie się z oprogramowaniem open source to dopiero strata czasu i uwagi.”
Racja, natomiast obecnie rynek winyli jest dość koszmarny, mianowicie okres oczekiwania na tłoczenie nowości waha się od miesiąca do… 7-8. Bo winyle zrobiły sie modne i Taylor Swift wraz z Adele wypychają słabszych z kolejki do tłoczni. Jeśli ktoś słucha tylko starych płyt z 1980, to mu oczywiście zajedno. Ale jeśli nie, to dużo łatwiej z cyfrą, jeden klik na Bandcampie lub iTunes i po minucie masz pliki.
@Jethro Tull
No więc zaryzykowałem i kupiłem wersję 2 * CD + BR + Art Book.
Art Book jest księgą 28 cm * 28 cm w grubych okładkach, a w środku masę zdjęć, opisów, teksty, cytaty z Pisma Świętego, wywiad z Ian Andersonem.
Płyta CD zawiera wszystkie utwory, druga CD to samo, tylko w wersji „rough demo”, natomiast Blu Ray jest tylko audio, za to w wersji 5.1.
Niestety nie mogę z tego skorzystać, gdyż mieszkanie, w którym da się sensownie ustawić zestaw 5.1 kupie w przyszłym życiu.
Wiem, że to skrajny snobizm, ale dla mnie winyl ma jedną podstawową zaletę, niezależnie od tego, czy da się usłyszeć jakąkolwiek różnicę: ceremoniał. Odpalić wzmacniacz i preamp, wygrzebać płytę, nastawić igłę, zmienić stronę. Herbatę też mogę zrobić w kubku ze zwykłym zaparzaczem, ale jednak wolę w gaiwanie. Może to bezmyślna replikacja wymagań klasy średniej, nie wiem. Poza tym jednak często kupuję winyle jako formę wspierania bardzo niszowych artystów. Ostatnio z zamówieniem dostałem odręczną notkę z podziękowaniem, jednak jest to tego warte.