Breaking Saul


To wielkie szczęście i przywilej, że żyjemy w złotej erze sztuki serialu. Tych, co nie korzystają – jednak zachęcam. Nie oglądać dziś żadnego serialu to jak żyć w czasach Mozarta i zmarnować zaproszenie na premierę „Zachlastanej fifulki”.

Niniejsza notka pisana jest na cześć zakończenia najwspanialszego arcydzieła tej złotej ery, uniwersum „Breaking Bad” / „Better Call Saul”. Będzie zawierać umiarkowane spojlery, ale ponieważ „BCS” jest prequelem do „BB”, zbyt wiele spojlować i tak się nie da.

Wszyscy giną! No cóż, prawie wszyscy. Jak sam tytuł wskazuje, żywcem z „BB” wychodzi skorumpowany, ale na swój sposób jednak jakby sympatyczny prawnik Saul Goodman.

Gdy fabuła robiła się coraz mroczniejsza, Goodman odgrywał rolę akcentu komicznego, comic relief. Był tak zły, że aż zabawny.

Życie mówi nam, że prawdziwy superkorumpowany skurwiel nigdy tak o sobie nie powie. Odwrotnie, jego usta będą pełne Boga, Honoru i Ojczyzny, podczas gdy jego prawica będzie kwitować milionowe honoraryja z racji zasiadania w Fundacji Przepierdzielania Pięniedzy Podatników. Jak to mają w zwyczaju politycy naszego układu rządzącego.

Cynik szczerze mówiący że nim jest – to już sprzeczność. Na takich sprzecznościach zbudowane było uniwersum „BB”/„BCS”.

Większość bohaterów działa wbrew temu, co deklarują. Walter White nie musiał produkować narkotyków, by mieć na leczenie (choć ta wersja pojawia się w różnych streszczeniach).

Dość wcześnie dowiadujemy się, że miał legalne kanały mogące mu dać więcej kasy. Sam je odrzucił. Czemu?

Nawiasem mówiąc, mam fanowską teorię, na czym polegał jego geniusz. Jak wiecie z Lema, podczas tworzenia istoty ludzkiej Bann i Pugg zamiątali w brei skrzywionym szpadlem, dlatego jesteśmy lewoskrętni (choć to tak naprawdę historyczne określenie). Związki organiczne zwykle mają dwie wersje, będące swoim lustrzanym odbiciem.

Jeden działa, drugi nie. Ten drugi bywa czasem nawet trucizną. Ich mieszaninę fifty-fity nazywamy „racematem”. I taki racemat wyjdzie nam, gdy będziemy produkować metamfetaminę tak, jak to robi Walter White.

Moja fanowska teoria – Walter wymyślił Genialny Sposób Na Ominięcie Tego Problemu. GSNOTP to podstawa biznesowa firmy Grey Matter (na moją skromną wiedzę – to niemożliwe, ale dlatego właśnie taki geniusz byłby wart milyjardów).

„Breaking Bad” to podobno w slangu Dzikiego Zachodu moment, w którym kowboj kupuje czarny kapelusz i przechodzi na stronę bezprawia. Głównym pytaniem serialu były motywy White’a. Po co mu to wszystko?

„Better Call Saul” dodał do tego pytanie o motywy Saula Goodmana vel Jimmy’ego McGilla vel Gene Takavica. Wiemy, że to zdolny prawnik, który nie potrzebuje szemranych biznesów, by cieszyć się bogactwem. Więc po co mu one?

Do tego doszły motywy postaci, które w „BB” nie występują (Kim – ukochanej Jima, Chucka – jego brata i Howarda – jego szefa, potem już byłego). Na ich temat mieliśmy już fanowskie spekulacje w komentarzach. Zakładałem, że skoro nie występują w „BB”, finałem „BCS” będzie jakaś Spektakularna Masakra.

Zaspojluję tylko tyle, że masakry nie ma. Showrunnerzy wodzili nas za nos. W finale po prostu wyjaśniają się te sprzeczności i poznajemy prawdziwe motywy bohaterów (nawet Chucka, który wraca w flashbacku!).

Finału ballady miłośnej „Kim & Jim” nie zaspojluję, ale to też moralitet, jak cały ten serial. „BCS” ucieka od krytyki społecznej. „BB” można było interpretować jako opowieść o kapitalizmie, o bezsensowności „war on drugs”, a absurdach amerykańskiej polityki zdrowotnej, ale przesłanie „BCS” jest dużo prostsze.

Jest jak ta kartka, którą Gustavo wsunął Mike’owi za wycieraczkę. „Breaking Bad?” „Don’t”.

Przesłanie jak przesłanie, to nie za to kocham te seriale. Dobry serial to taki, w którym każda postać, nawet fafnastoplanowa zdaje się nieść jakąś swoją Opowieść, która byłaby równie ciekawa, gdyby kamera podążyła za nią.

Case in study: Carol Burnett (Marion) ma może kilka kwestii mówionych, pojawia się w paru odcinkach przez parę minut. A przecież oglądałbym prequel o niej.

Kontrowersyjny reżyser JJ Abrams wygłosił kontrowersyjny wykład o pudełku. Sprowadza się mniej więcej do tego, że serial jest jak opowieść o magicznym pudełku.

Teoretycznie szkieletem fabuły (story arc) jest zagadkowa zawartość pudełka. Dobry serial powinien być opowieścią o ludziach, którzy próbują to pudełko otworzyć. To na tym powinni się skupiać showrunnerzy (a co jest w pudełku, to w gruncie rzeczy nieważne).

Uniwersum „BB”/„BCS” to mistrzostwo świata w tej kategorii. Po kilkudziesięciu godzinach projekcji i tak chcielibyśmy jeszcze oglądać przygody Mike’a jako skorumpowanego gliniarza (albo snajpera w Wietnamie!), Walta jako doktoranta pracującego nad GSNOTP, Jessego jako licealnego imprezowicza, Kim i Jima jako młodocianych przestępców…

Ale prawdziwy mistrz wie, kiedy zejść z areny, by zejść niepokonanym. Żegnaj, Albuquerque. Będziemy tęsknić. Równie dobrego serialu raczej już nie nakręcą.

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

185 komentarzy

  1. „Walter White nie musiał produkować narkotyków, by mieć na leczenie (choć ta wersja pojawia się w różnych streszczeniach).”
    Ja to pamiętam, że kasa miała być jako spadek dla rodziny, nie na leczenie. No i na początku tylko na to zbierał, ale komediowość początku BB między innymi na tym polegała, że co zebrał to kasę tracił i zaczynał prawie od początku. Za każdym razem coraz większą. Ale to moja pamięć.

  2. KO:
    E-Z jest konwencją dla alkenów, sformalizowanym cis-trans. „Chiralne” atomy węgla opisuje się literkami R/S (a literki pochodzą od lewo/prawo w jakimś wymarłym języku)

  3. @Junoxe
    Po przygodach z najbardziej impulsywnym Salamancą postanawia zrezygnować z dalszego „gotowania”. Wraca do niego, bo potrzebuje pieniędzy na leczenie; ma możliwość ich zorganizowania z legalnego źródła, ale „honor” mu na to nie pozwala.

  4. @co to znaczy: breaking bad

    Jestem mocno do tyłu z BCS więc tylko zakładam, że to tłumaczenie z kapeluszem jest wprost podane widzowi przez scenarzystów, w BB była komiczna scena z kapeluszem na złomowisku. Bardzo mi się jednak podoba znaczenie, które usłyszałem w którejś audycji Jakuba Janiszewskiego, że breaking bad jest jak breaking glass. Zło które wybieramy (czynimy) rozpryskuje się na nasze otoczenie jak szczątki szklanki upuszczonej na podłogę. Dotyka wszystkich wokół, mimo że np. Walt starał się trzymać swoją rodzinę z dala od swojej działalności (tak długo jak się dało). I znów – to nie jest najbardziej odkrywcza obserwacja na świecie, ale jak to jest pokazane w obu serialach – to mistrzostwo.

  5. @hk
    „E-Z jest konwencją dla alkenów, sformalizowanym cis-trans. „Chiralne” atomy węgla opisuje się literkami R/S”

    Ale wtopa! Poprawiłem (znow kierując się zasadą im prościej, tym lepiej). A co koleżanka myśli o fanowskiej hipotezie, że White odkrył sposób na enancjospecyficzną syntezę?

  6. @junoxe
    „Ja to pamiętam, że kasa miała być jako spadek dla rodziny, nie na leczenie.”

    Tak to sobie tłumaczy, ALE: po pierwsze, swoją działalnością rodzinę raczej skrzywdził niż uszczęśliwił (i przecież musiał wiedzieć, że to się tak skończy). Po drugie, cały czas mógł ten spadek legalnie dostać od Schwartzów. Paradoksalnie, w finale ich szantażuje, żeby zajęli się kwestią spadku – a przecież mógł mniej więcej to samo od nich dostać bez działalności przestępczej, gdyby po prostu grzecznie poprosił.

  7. @walter white i finanse

    Już w pierwszym sezonie Grey Matter proponuje mu ciepłą posadę za grube tysiące, ale Walter White unosi się honorem.

    @Breaking Bad
    „Better Call Saul” nie widziałem. Ale „Breaking Bad” jednak jest dla mnie zbyt dopowiedziane i proste jako moralitet o złych ludziach. Może tylko relacja między Jesse’em a Walterem ma znamiona prawdziwego zniszczenia, jakie może dosięgnąć Złoli (ale nie musi). I – w gruncie rzeczy – nigdy nie poznajemy prawdziwych motywacji Waltera. Dopiero w ostatnim odcinku pada „I was good at it”, no ale ciężko to przyjąć jako motywację na 60 kilka odcinków.
    Dla mnie wciąż „Sopranos” pozostają absolutnym i niedoścignionym wzorcem. Zarówno jako serial i jako studium złych ludzi. O wiele bardziej przyjmuję tę całą mieszankę racjonalizacji z urodzenia, życia rodzinnego, wiecznego tłumaczenia „to taka praca” i „sometimes someone get whacked” kwitowanego wzruszeniem ramion. Siłą „Sopranos” było to, że Tony Soprano to taki człowiek jak każdy. Problemem „Breaking Bad” jest to, że Walter White to geniusz, który podejmuje niezrozumiałe wybory życiowe.

    @JJ Abrams

    Gdzieś na jakimś tubkowym eseju ktoś całkiem zgrabnie tłumaczył, że o wiele lepiej sprawdzają się te seriale, w których showrunnerzy wiedzą, jak się skończą. „Breaking Bad” był takim serialem (nawet ilość odcinków to ukryte przesłanie!). „Lost” nie było takim serialem. Jakoś nie do końca kupuję teorię Abramsa o magicznym pudełku.

  8. @Breaking
    Czy nie chodzi aby o znaczenie analogiczne do break a horse, czyli „złamanie” charakteru i uczynienie sobie posłusznym?

    @wo „przesłanie „BCS” jest dużo prostsze.”
    Przesłanie przesłaniem, ale motywacje Kim i Jimmy’ego jednak pozostają dla mnie zagadkowe. Rozumiem, że się fantastycznie bawili a razem jeszcze lepiej niż osobno; ale też nie potrafili przestać się bawić, jak dziecko jedzące cukierki i watę cukrową aż do porzygania.

  9. @krzloj
    Dzięki. Nie pamiętałem. 🙂

    @wo
    „Tak to sobie tłumaczy, ALE: po pierwsze, swoją działalnością rodzinę raczej skrzywdził niż uszczęśliwił (i przecież musiał wiedzieć, że to się tak skończy). Po drugie, cały czas mógł ten spadek legalnie dostać od Schwartzów. Paradoksalnie, w finale ich szantażuje, żeby zajęli się kwestią spadku – a przecież mógł mniej więcej to samo od nich dostać bez działalności przestępczej, gdyby po prostu grzecznie poprosił.”

    Ja tylko miałem na myśli to, co sobie tłumaczył, a nie jakie skutki miało.
    Postawa WW jest cały czas dla mnie zagadką. Nawet w „Saul Gone” żałuje, że dał się wypchnąć z biznesu przez, jak myślał, przyjaciół. Więc prawdopodobnie miał w sobie jakąś hodowaną krzywdę. I to jakby ona wciąż go pchała. Jak jakiś nielubiany i niepoważany ciamajda klasowy, musiał wszystkim udowodnić po latach. To jego breaking bad było tylko pozorne. On tylko czekał, by się przedstawić światu jako zły superhero. Zaś Jessie to podróż w drugą stronę.
    Ale znowu się okaże, że niewiele pamiętam z BB. Chyba czas odświeżyć.

  10. WW nie musiałby odkrywać asymetrycznej syntezy, zajmuje się tym poważny (w przeciwieństwie do self-assembly) dział chemii koordynacyjnej. Czego nie ma to algorytmu amplifikacji chiralności podobnego do PCR. Są amplifikacje spontaniczne które nie mają takich własciwości stochastycznych. W końcu życie syntetyzuje homochiralnie. Czy jest to fizyczna konieczność czy dzieło przypadku (w wyniku amplifikacji kiedyś) i czy może istnieć życie molekularne w lustrzanym odbiciu zastanawiają się od czasów Pasteura. Sprawa nie jest nowa i zaniedbana, czekamy na genialny przypadek.

    > ma możliwość ich zorganizowania z legalnego źródła, ale „honor” mu na to nie pozwala.

    Zbiórkę organizują również dzieci, ale Walter to odrzuca. „It’s charity”, mówi. Dalszej rodziny Walter o nic nie prosi, a mógłby. Charytatywna oferta byłych kolegów z Gray Matter zaistniec mogła z kolei tylko w uniwersum serialu. Na charytatywności nie można polegać systemowo.

    > Breaking bad

    Słownik nie wspiera wersji z kowbojami. Pochodzenie umieszcza w owszem podobnym czasie na wyścigach konnych, ale ta wersja znaczeniowa nie zyska akceptacji koniarzy. Słowniki podkreślają upowszechnienie w Black English vernacular w latach 60, gdzie oznacza „go angry” albo „disobey”.

  11. @WO
    „Żegnaj, Albuquerque.”
    No właśnie nie da się.

    Niby obejrzałem całe „Breaking Bad” ze dwa albo trzy razy, ale ostatnio znów mnie pokusiło i wracam do oglądania. Wszystko przez to, że postacie są tak ciekawie „narysowane” a zakręty fabuły tak skomplikowane, że trudno o lepszy serial. Gwarantuję, że za rok albo dwa autor wróci do tego serialu z zainteresowaniem wpatrując się w szczegóły, które umknęły przy poprzednich oglądaniach.

  12. @Junoxe
    „Zbiórkę organizują również dzieci”
    Co jest okazją do wcielenia w życie przekrętu z białoruskim hakerem w tle.

  13. 1. Fun fact: w Szwajcu nauczyciele, a już zwłaszcza szkoł średnich jak kiedyś WW, zarabiają bardzo przyzwoicie (wyraźnie powyżej średniej), zatem już nawet z tego tytułu mógłby on tu się leczyć bez wchodzenia w produkcję dragów.
    2. Dzięki dzikiemu rynkowi pracy Gene/Saul jest w stanie się całkiem normalnie zwolnić z Cinnabona.
    3. Właściwie wszyscy nieznoszący Systemu (względnie Babilonu) powinni być zachwyceni Jimmym (Saulem i Gene’m mniej), bo on całe dorosłe życie walczy, często wielkim osobistym kosztem, z tymże systemem. Kolejne szanse na wygodne albo nawet bogate życie odrzuca, bo musiałby sie wpasować i robić to/nie robić tego, czego stojący nad nim w hierarchii od niego oczekują – brat, Howard, prokurator. A on musi ustanowić swoje zasady i zmusić innych, żeby to oni wedle nich grali. Whatever it takes.

  14. > Właściwie wszyscy nieznoszący Systemu (względnie Babilonu) powinni być zachwyceni Jimmym

    Przez wiekszość serialu możemy widzieć go jako produkt (odpad) – w wyniku gnębienia przez system, nawet przez brata będącego przede wszystkim jego częścią. Dostrzega to Kim. W finale w rozmowie z Walterem przypomina nam jednak, że on zawsze taki był. Co prwada w wieku 22 lat ofiary systemu już są na ogół spisane na straty.

  15. @wo
    „Tych, co nie korzystają – jednak zachęcam.”

    No może bym obejrzał, ale obawiam się, że mi się tak bardzo nie spodoba, że będę miał o Was wszystkich jeszcze gorsze zdanie niż mam.

    „Nie oglądać dziś żadnego serialu to jak żyć w czasach Mozarta i zmarnować zaproszenie na premierę „Zachlastanej fifulki”.”

    No nie, w końcu dzieła „pojedyncze” dalej dobrze się mają. Oglądanie seriali to bardziej śledzenie wojny trzydziestoletniej.

  16. @łamiąca wiadomość
    Kochani – „break” to także przerwa, przejście, zmiana (np. rytmu), a nawet dotarcie silnika. City break to nie jest złamanie miasta. Wylecą komcie na serio jadące w interpretację „każdy break to złamanie”, dopuszczę tylko żartobliwy przekręt tytułu na „łamiące zło”.

  17. @st
    „Jestem mocno do tyłu z BCS więc tylko zakładam, że to tłumaczenie z kapeluszem jest wprost podane widzowi przez scenarzystów”

    To moja metafora, być może naciągana skoro – jak sugeruje Unikod – to z innego slangu.

    @pm
    „Dopiero w ostatnim odcinku pada „I was good at it”, no ale ciężko to przyjąć jako motywację na 60 kilka odcinków.”

    Chyba w tym samym monologu mówi też, że cieszy się, że teraz to nie on się boi ludzi, tylko ludzie jego. „I am the danger”. W połączeniu – wystarczy jako motywacja na dwa lata (serial nie dzieje się w czasie rzeczywistym). Ale urok tego uniwersum jest właśnie w tym, że bohaterowie często sami sobie przeczą.

    @junoxe
    „Nawet w „Saul Gone” żałuje, że dał się wypchnąć z biznesu przez, jak myślał, przyjaciół.”

    Tam między wierszami jest jednak powiedziane, że to był wybuch gniewu, który wszystko zniszczył (mówi, że myślał, że zachowuje się „dżentelmeńsko” – czyli że uniósł się honorem). Skadinąd widać, że Walter ma problemy z kontrolą gniewu. Brejknął bada z powodu choleryczności – tak też bywa.

  18. @unikod
    „WW nie musiałby odkrywać asymetrycznej syntezy”

    Jasne, przecież gdyby tak było, nie mielibyśmy farmacji. Typowy producent amfy kupuje prekursor, który już jest chiralny (wyprodukowała go tak fabryka). Tylko że znane metody podrażają syntezę. O przepisie Walta na „cooking” wiemy sporo, jest fajny montaż w odcinku, w którym poznaje Gale’a. Wiemy, że wychodzi od metyloaminy. Robiąc tak jak to robi – dostawałby racemat. Czyli że zna jakiś sekret na tanią produkcję enancjomeru! To warte miliardy (by było; bo nie ma).

    „Charytatywna oferta byłych kolegów z Gray Matter ”

    Nie jest tylko charytatywna. Wygląda na to, że spór z Walterem jest prawnym problemem, który wisi nad GM jak miecz Damoklesa. Oni by z przyjemnością podpisali z nim papier o przyjaznym rozstaniu, z wypłaceniem paru megabaksów za transfer własności intelektualnej.

  19. @pm
    „„Lost” nie było takim serialem.”

    Przypominam, że „Lost” pierwotnie miał być jednym sezonem. Że będą następne, to ich zaskoczyło w trakcie. Zapewne cały wątek dymu – demona – wcielającego się w trupy (od którego się zaczyna i kończy) mieli od początku do końca, ale potem musieli dmuchać.

    No i tak to jest z serialami, gdy się je robi latami, trzeba nagle zmieniać fabułę, bo np. umrze nam aktor albo pojawi się zapotrzebowanie na kolejne 5 sezonów. „BB” też dynamicznie zmieniali, przecież Mike, Saul i Gustavo się pojawiają z potrzeby „rozdmuchania”, bo COŚ się musiało wydarzyć po śmierci Salamanki. Dlatego nie ma wyjścia innego niż tajemnicze pudełko.

  20. @sheik
    „Przesłanie przesłaniem, ale motywacje Kim i Jimmy’ego jednak pozostają dla mnie zagadkowe. Rozumiem, że się fantastycznie bawili a razem jeszcze lepiej niż osobno;”

    Dla mnie wszystko już jasne. To nie była zabawa, to było współużależnienie. Oboje jeszcze w dzieciństwie uzależnili się od oszustw – to im sprawiało największą frajdę. To jakby w dzieciństwie uciekać przed traumą w alkohol. Gdy jedno z oszustw skończyło się Trupem, Kim uznała, że musi się leczyć metodą cold turkey i rzuciła Jima. Ten żeby sobie z tym radzić – wymyślił opowieść o pozbawionym uczuć Saulu Goodmanie (ale skoro jest pozbawiony uczuć, CZEMU O TYM TAK LUBI OPOWIADAĆ). Przy czym Saul jest najbardziej emocjonalnie nie dojrzały, nie widzi swoich sprzeczności, nigdy nie był na terapii. Dopiero w ostatnim odcinku dojrzewa.

  21. @Junoxe
    „Dzięki. Nie pamiętałem. ”

    Też nie pamiętałem, ale jakiś czas temy odświeżyłem sobie historię oglądając całkiem nieźle zrealizowane, tubkowe „Breaking Bad w 26 minut”: https://www.youtube.com/watch?v=X9JpNzMBub4 #polecamBCM

    @wo
    „Tam między wierszami jest jednak powiedziane, że to był wybuch gniewu, który wszystko zniszczył (mówi, że myślał, że zachowuje się „dżentelmeńsko” – czyli że uniósł się honorem). Skadinąd widać, że Walter ma problemy z kontrolą gniewu.”

    Z tego co pamiętam z BB, to odszedł z GM ze względu na kosza. GM zakładali w trójkę przyjaciół; osoba kobieca postanowiła wybrać „tego drugiego”. Wydaje się, że opuszczeniem GM w takich okolicznościach jest dość luckim („dżentelmeńskim”) wyjściem. To co nie pozwaliło WW całkowicie odpuścić tej sprawy była (Cpt. O.) pycha, zresztą też pokazana w tej scenie z BSC.

  22. > Nie jest tylko charytatywna. Wygląda na to, że spór z Walterem jest prawnym problemem, który wisi nad GM jak miecz Damoklesa. Oni by z przyjemnością podpisali z nim papier o przyjaznym rozstaniu, z wypłaceniem paru megabaksów

    Nie wiem czy o takich kwotach mowa. Miliony to przekazuje im Walter w finale pod groźbą – do przekazania rodzinie która by ich od niego nie wzięła. Oni mu wcześniej oferowali etat, a nie zostawienie czegoś w spadku. Walter był wściekły że biorąc pod uwage jego chorobę dorzucili do tej „oferty” lepsze ubezpieczenie zdrowotne.

  23. @krzloj
    „Z tego co pamiętam z BB, to odszedł z GM ze względu na kosza.”

    Saulowi mówi jednak, że go do tej emocjonalnej reakcji sprowokowano.

  24. Dzień dobry, odlurkowywuję się i pozdrawiam. BB obejrzałam dopiero na niedawno, więc mam na świeżo scenę, w której Gretchen opowiada, że z Waltem byli już zaręczeni, ale to Walt z nią zerwał po weekendzie spędzonym z jej UMC rodziną. Zawsze to sobie interpretowałam, że Walter, wtedy LMC doktorant, bał się, że nie będzie mógł dominować w związku z kobietą zamożną z domu

  25. @wo
    „Saulowi mówi jednak, że go do tej emocjonalnej reakcji sprowokowano.”

    To przebidka z mocno już zaawansowanego Heisenberga, czyli stanu, w którym WW jechał na pełnym wyparciu odpowiedzialności za podjęte przez siebie decyzje/poczucie bycia traktowanym niesprawiedliwie i megalomanii. Myślę, że „zostanie wmanewrowanym w opuszczenie firmy” sobie uroił. Nie pamiętam też, żeby cokolwiek w BB/BCS _obiektywnie_ wskazywało, że ktoś go wykolegował, żeby chodziło o coś innego niż „kosza” (romantyczny związek greymatteroców na pewno nie był fejkiem).

    Jeśli chodzi o problemy ze zrozumienia motywacji bohaterów największą zagadką dla mnie jest Uncle Jack i Todd w momencie, w którym zabierają WW 9/10 kasy i pozostawiają go przy życiu. Przecież muszą wiedzieć, że to mściwy typ. Uncle Jack nie wygląda na osobę kierującą się jakimś „kodeksem honorowym” bandyty. Do amoralnego i praktycznego do bólu Todda zdecydowanie pasowałoby rzucenie „Wujku, Jessy może z nami jechać, ale pan White musi tutaj zostać” w finale pamiętnego odcinka.

  26. @tea.and.tattered
    O, dzięki! Po tylu latach pamięć płata figle: jak widać byłem pewny, że decyzja o rozstaniu wyszła od Gretchen.

  27. Dziękuję za notkę i przyłączam się do zachwytów. Mam pytanie – jakie „prawdziwe motywy Chucka” wg Gospodarza poznajemy w finale? Wydawało mi się że ostatnia scena z nim nic nowego nie wniosła? Że to było raczej przybicie piątki z jedną z ważniejszych postaci serialu. Może coś przegapiłem?

  28. @Piotrek Markowicz
    „Gdzieś na jakimś tubkowym eseju ktoś całkiem zgrabnie tłumaczył, że o wiele lepiej sprawdzają się te seriale, w których showrunnerzy wiedzą, jak się skończą”

    Na TvTropes jest o tym artykuł zatytułowany „Chris Carter Effect” – nazwany od twórcy „Archiwum X”, który sam przyznał, że przez te wszystkie sezony wszytskie zwroty akcji wymyślał na bieżąco, bez pomysłu, jak je rozwiązać. Wciąż wracam do tego serialu, ale tylko od odcinków „Monster of the week”, nie potrafię oglądać tych od „Myth arc”. Zwłaszcza po tym, gdy kolejne filmy i nowe sezony całkowicie odkręcały budowaną latami fabułę.

  29. Zauważyliście że wszystko co lepsze i zagraniczne to w obu serialach jest niemieckie?
    Gretchen – kobieta z górnej półki, ma niemieckie imię, sugerujące takię pochodzenie.
    Madrigal – to firma niemiecka.
    Inżynierownie do kopania jamy dla Gus-a – a jakże, z Niemiec.
    No i Heisenberg – to jakby nie było też Niemiec.

  30. @em_bor

    No właśnie też chciałem o to zapytać. Przedtem mieliśmy Chucka, który zabronił Hamlinowi zatrudniać Jimmy’ego i wygłaszającego mu kazanie o tym, jak bardzo się nie nadaje, a teraz nagle jest zainteresowany i chce być wspierający i w ogóle „nie zajmuj się tyle mną, masz ważne obowiązki, a swoje sprawy jakoś sam ogarnę”. Gdzie więc są „prawdziwe motywy”?

  31. Kim też dostała służbowe Audi A8 – i tak jak Jimmy, wzgardziła nim rychło. Saul jeździł już Cadillacem z blachami LWYRUP.

  32. @bradko „Gdzie więc są „prawdziwe motywy”?
    Codzienne potwierdzanie swojej przewagi prestiżowo-kompetencyjnej i zaspokajanie potrzeby bycia autorytetem dla młodszego, głupszego brata.

  33. „Codzienne potwierdzanie swojej przewagi prestiżowo-kompetencyjnej i zaspokajanie potrzeby bycia autorytetem dla młodszego, głupszego brata.”
    To jasne, ale to wiemy od dawna. Czy ostatni odcinek rzuca jakieś dodatkowe światło na tę relację?

  34. „Opowiesz mi o swojej pracy? Może mógłbym coś doradzić?” wygląda mi na szczere „Opowiesz mi o swojej pracy? Może mógłbym coś doradzić?”, a nie na „opowiesz mi o swojej pracy, a ja ponabijam się z tego, że masz klientów wymachujących fajfusami w miejscach publicznych”.
    Jimmy jednak tak to odebrał. Chuck natomiast pomyślał, że skoro Jimmy gardzi swoimi klientami, to może jednak naprawdę powinien poszukać sobie innego zajęcia.
    Tak to widzę.

  35. @embor
    „Wydawało mi się że ostatnia scena z nim nic nowego nie wniosła?”

    Moim zdaniem trzeba na nią patrzeć w kontekście sąsiedniego flashbacka z Walterem. Jimmy chyba szczerze mówi, że potrzebował tych prostych „conów”, żeby się utrzymać w szkole (i zdobyć papier jako wstęp do awansu). Jeden „slip and fall” wyszedł mu tak dobrze, że kolano mu doskwiera do końca życia.

    Gdzie był wtedy jego brat? Jak wiemy, wersja Chucka jest taka, że on czekał, aż Jimmy obieca zejście ze złej drogi – i gdy obiecał, wspaniałomyślnie mu pomógł. Ale czy rodzony brat nie powinien reagować bardziej proaktywnie?

    Gdy Jim mówi mu, „ty byś też mi pomógł na moim miejscu”, to oczywiście szpila. On pomaga Chuckowi, by mu przypomnieć, że tamten mu nie pomagał. Chuck w głębi duszy czuje wyrzuty z tego powodu – to widać po tym, jak niemrawo usiłuje przełamać lody tą propozycją wspólnej rozmowy o sprawach Jima. Zapewne przez te wyrzuty wpędził się w tą psychosomatyczną nerwicę. Podświadomie sam siebie ukarał.

    Więc może to nic nowego w sensie nic czego dotąd się nie domyślaliśmy. Ale winę (i wyrzuty sumienia) Chucka mamy teraz na talerzu. Zauważmy, że ten uraz kolana Jim wyznaje Waltowi jako swój największy błąd życiowy. Ten macha na to ręką, „a więc zawsze byłeś taki”, ale za tym kryje się coś więcej – Jim ciągle ma żal za ten okres w swoim życiu, nie do siebie tylko do Chucka. A Chuck podświadomie też się czuje winny, choć nigdy nie powie tego na głos.

    Gdy Jim mówi „I’ll skip the heart-to-heart”, podpisuje wyrok na nich obu. Przecież gdyby od serca pogadali i sobie wzajemnie wybaczyli, przejęliby kancelarię od Howarda. Nikt by nie musiał ginąć.

  36. @krzloj
    „Myślę, że „zostanie wmanewrowanym w opuszczenie firmy” sobie uroił”

    Przekonałeś mnie. Czyli nie gniew, ale jednak jakaś inna niekontrolowana emocja. Znów sprzeczność: osoba pozująca na chłodną, racjonalną, zachowała się jak w tandentnym romansie.

    „Jeśli chodzi o problemy ze zrozumienia motywacji bohaterów największą zagadką dla mnie jest Uncle Jack i Todd w momencie, w którym zabierają WW 9/10 kasy i pozostawiają go przy życiu”

    Cały motyw nazistów-motocyklistów wydaje mi się skutkiem desperackiego zebrania: „koledzy, nie jest dobrze, zamówili kolejny sezon, a my dotąd planowaliśmy zakończyć wszystko elegancką zagładą kartelu, co robić? że nagle wyłoni się jakiś kolejny siostrzeniec Salamanki? nieee, za głupie. a gdyby tak gang motocyklowych nazistów z pustyni? to jeszcze głupsze [pięć godzin nerwowego zebrania później] dobra, wracajmy do tych nazistów bo nic lepszego nie wymyślimy”

  37. Fajna notka i zgoda, że serial świetny – choć BCS jest sporo lepsze od BB i polemizowałbym w kwestii najwspanialszego arcydzieła złotej ery tak w ogóle. Dlatego właśnie ta era jest złota, że arcydzieł mamy multum. Ale nie o tym. Zgodnie z umową z 2018, przyszedłem się pochichrać.

    BCS to nie jest serial o amerykańskim śnie, systemie klasowym, czy rezydentnym złu drzemiącym w ludziach. To jest serial o życiowych wyborach i konsekwencjach tych wyborów. Oczywiście widzimy to w ramach istniejących struktur społecznych, ale one grają tu trzecie skrzypce. Komciałem o tym już cztery lata temu i ponownie parę miesięcy temu, pod notką „Kim żyje”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że moja prognoza co do losów Kim się spełni. Trochę później, niż prognozowałem, i dopiero w wyniku śmierci Howarda – ale jednak dokładnie w ten sposób i z tych powodów, o których pisałem. Ówczesna szydera @WO, że taka Kim zostałaby jakąś „Ally McBeal z Nebraski” w finale okazała się wizją scenarzystów, którą zresztą obstawiałem. Śmierć Howarda też zakładałem, ale to już prostsze i to zakładali chyba wszyscy. Odwrotnie niż Kim, Howard nie miałby powodu by wiać z Albuquerque, więc jego brak w BB można było logicznie wytłumaczyć tylko w jeden sposób. A Saul ostatecznie nie okazał się „klaunem z depresją” tylko patologicznym kłamcą niezdolnym do refleksji. Stąd wziął się jego ostateczny upadek. Po ostatnim odcinku nie ma wątpliwości, że napędzało go po prostu bycie Saulem, jak pisałem wtedy. Metafora uzależnienia pasuje tu całkiem nieźle: Kim była w stanie odstawić adrenalinę i zaakceptować banalne życie, Jimmy niestety nie.

    W 2018 podkreślałem rolę Banalnych Wydarzeń i Złych Wyborów w napędzaniu akcji, i tak było do samego końca serialu. I stąd jego siła. Tu nie jest tak jak w The Wire (także arcydzieło, skądinąd), że o wszystkim decyduje niewidzialna ręka historii. W BCS splatają się czynniki strukturalne i indywidualne, a złe wybory czasem okazują się złe dopiero w perspektywie czasu, albo w połączeniu z kolejnym (też niezupełnie może złym) wyborem. Krytyka społeczna pojawia się tu na poziomie rodziny. To Chuck stworzył Jimmy’ego, jak pisałem wtedy. Pokazuje to finałowy odcinek gdzie Chuck czyta The Time Machine Wellsa… Tymczasem, na ukrytym planie jeden Hamlin tworzy kolejnego Hamlina. To klasowość, ale pokazana z perspektywy rodziny nuklearnej – cymes!

    BCS to serial o jednostkach, a nie społeczeństwie. Bez zbędnych słów zadaje pytanie, które ironicznie pojawia się w serialu The Responder, zrobionym niedawno przez BBC. Na kwestię „To nie moja wina!” wygłoszoną przez dziewczynę z ulicy, która właśnie ukradła dilerom torbę pełną kokainy, policjant Martin Freeman pyta ironicznie: „A niby czyja, Margaret Thatcher?”

    Oprócz metafory wehikułu czasu, najważniejsza w finale wydaje mi się retrospekcyjna rozmowa Jimmy’ego z Waltem. Walt wie dokładnie, co by zmienił w swojej przeszłości: powstrzymałby swój gniew w momencie, kiedy jeszcze nie był przygnieciony latami frustracji i może mógłby się kontrolować. Jimmy twierdzi, że nie zmieniłby niczego. Czy wierzycie w jego historyjkę o Buffecie i tryliardach? Ja nie, bo Jimmy wie dokładnie jakie (dość) Banalne Wydarzenie z przeszłości ustawiło mu życie. Czy wierzy mu Walt? Jego „Ach, czyli zawsze taki byłeś?” można interpretować rozmaicie, ale ja tu słyszę szyderę, a nie potakiwanie. Wiemy jednak na pewno, że bohaterowie zdolni do chwili refleksji (Mike, no i Walt jakimś cudem) wiedzą dokładnie co by w swojej przeszłości zmienili. To ostatecznie pokazuje, że nie jest serial o rezydentnym złu. On jest o tym, jak zło powstaje przez nasze wybory.

    Ale z dzisiejszą notką się zgadzam, poza jednym: „Wiemy, że to zdolny prawnik, który nie potrzebuje szemranych biznesów, by cieszyć się bogactwem”. No nieee, zaraz, chwileczkę. Jego sukces „na legalu” był też przecież w gruncie nielegalny. Solicitation klientów Sandpiper Crossing nie wyszła na jaw, ale to nie czyni jej legalną. Na ile się znam, gdyby wyszło, spokojnie mogłoby to położyć całą sprawę (albo rozmienić sowitą ugodę na fistaszki). Przez te 6 sezonów nie zobaczyliśmy bodaj jednego sukcesu Jimmy’ego, który nie byłby co najmniej szemrany. To nie znaczy, że Jimmy by nie potrafił; to tylko pokazuje, że on zwyczajnie nie był zainteresowany. Może i byłby zdolnym prawnikiem, na pewno mógł być, ale wybrał inaczej.

  38. Bajki często mają doczepiane szczęśliwe zakończenie, które luźno związane jest z trajektorią akcji, a często w ogóle z niej nie wynika. Podobnie ma moralitet. Gdyby rozpatrywać całą akcję BCS bez ostatniego odcinka, lub nawet do jego połowy ciężko byłoby ferować wyroki. Zakończenie jest jak kuriozalne w świetle akcji przyznanie się Jimmy’ego przed sądem. Tak wysoki sądzie Ekskursji, macie rację.

    Podobnie z BB. O tym że Walt rzucił Gretchen przez swoją niższoklasową pychę i nie zostało jej nic innego jak wyjść za jego najlepszego przyjaciela dowiadujemy się tak naprawdę na podstawie komentarzy scenarzysty w wywiadzie. Nie jest to częścią świata przedstawionego. Równie dobrze może nas robić w balona opowiedziawszy historię 50/50, just tipping the scales to our comfort.

    Sponsorem tej refleksji jest realizm pomysłu że

    > przejęliby kancelarię od Howarda

  39. P.S. W powyższym komciu pomyliłem dwie kompletnie inne odpowiedzi na to samo pytanie o regrets, które Jimmy daje Waltowi i Mike’owi. Soraski, ale nie zmienia to sensu wypowiedzi. Co więcej, rzuca to swiatło na szczerość Jimmy’ego z rozmówcami i samym sobą.

  40. @kuba
    „Jego sukces „na legalu” był też przecież w gruncie nielegalny. Solicitation klientów Sandpiper Crossing nie wyszła na jaw, ale to nie czyni jej legalną”

    O ile w całości rzeczywiśćie wyszło na twoje podkreślę jednak, że krytyka społeczna (faktyczne generalnie przeceniana przeze mnie, tu masz rację, to serial o skutkach pozornie drobnych wyborów, które się mszczą po latach) wyrzucona drzwiami wraca oknem. Po prostu longinesiarzom z klubu golfowego Albuquerque takie rzeczy uchodzą na sucho. Co wolno wojewodzie to nie tobie klaso średnia. Gdy czytasz biografie Powszechnie Szanowanych Ludzi Biznesu, jak Peter Thiel czy Elon Musk, oni często mają jakiś taki drobny założycielski nielegalik. Na przykład Paypal długo funkcjonował na rympał – jako de facto bank udający że nim nie jest (żeby nie podlegać regulacjom). Kto by chciał zrobić to samo zgodnie z każdym przepisem, ten by poległ. To dotyczy wielu jednorożców, z Uberem na czele.

    To dlatego upadki longinesiarzy często są natychmiastowe. Nie mogą mieć drobnych kłopotów – albo nie mają żadnych, albo je nagle mają na maksa, stają się toksyczni, nikt nie odbiera telefonów, choć jeszcze miesiąc temu chętnie się fotografowali z kreatywnym biznesmenem i filantropem.

    Jimmy mógłby więc być gwiazdą prawa, ktora owszem, czasem kreatywnie podchodzi do niektórych przepisów, ale hej, Muskowi wybaczamy, to czemu nie Jimmy’emu. Będą go najwyżej hejtować na niszowych blogaskach.

  41. > BCS to nie jest serial o … rezydentnym złu drzemiącym w ludziach. To jest serial o życiowych wyborach

    Dobrze wiedzieć, że wyszliśmy z greckiego teatru etyki cnót. Wrodzonych cnót niezmiennej natury ludzkiej o której teorie dały nam klasizm, rasizm i w zasadzie wszystkie fobie społeczne.

    > nie ma wątpliwości, że napędzało go po prostu bycie Saulem

    Czyli jednak jego wrodzona natura, szkoda.

    > Metafora uzależnienia pasuje tu całkiem nieźle

    Super pasuje. Każdy kto miał kontakt z uzależnionymi wie że taką neuroplastyczność wybrali.

    > bohaterowie zdolni do chwili refleksji
    > ostatecznie pokazuje, że nie jest serial o rezydentnym złu.
    > zło powstaje przez nasze wybory.

    Zaraz zaraz, tylko dla „nas” zdolnych do refleksji. Ale niezależnie tego czy zdolny czy nie, każdy jest winien. Niezdolni z natury, a zdolni sami wiedzą za co. W ten sposób wymyślono grzech pierworodny.

  42. @Kuba „pytanie, które ironicznie pojawia się w serialu The Responder, zrobionym niedawno przez BBC. Na kwestię „To nie moja wina!” wygłoszoną przez dziewczynę z ulicy, która właśnie ukradła dilerom torbę pełną kokainy, policjant Martin Freeman pyta ironicznie: „A niby czyja, Margaret Thatcher?”
    Się śmiej, ale kolega MNF przecież tak właśnie uważa.

    @”regrets, które Jimmy daje Waltowi i Mike’owi. Soraski, ale nie zmienia to sensu wypowiedzi. Co więcej, rzuca to swiatło na szczerość Jimmy’ego z rozmówcami i samym sobą.”
    Ale zauważmy również, że z Mike’m rozmawia raptem po pierwszym grubszym numerze z narcos a z Waltem wiele trupów później, kiedy wszystko leży już w gruzach. Jeśli chodzi o bilans życia, bardziej wierzę w to, co powiedział Waltowi.

  43. @❡
    „Bajki często mają doczepiane szczęśliwe zakończenie, które luźno związane jest z trajektorią akcji, a często w ogóle z niej nie wynika.”

    Może się czepiam słów, ale to chyba raczej baśnie. Bajki (typ Ezop/La Fontaine/Krasicki) mają typowo zakończenie wynikające z fabuły i ilustrujące jakąś życiową prawdę, zresztą często negatywne („wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”). W baśniach (typ Andersen/bracia Grimm) i czasem w fantasy jest tolkienowska eukatastrofa i siły nadprzyrodzone ratują biedną acz cnotliwą sierotkę, nadlatują orły, biedna dziewczynka idzie do nieba, itd. – bo w tym gatunku dobro musi na końcu wygrać.

  44. @WO

    „Po prostu longinesiarzom z klubu golfowego Albuquerque takie rzeczy uchodzą na sucho. Co wolno wojewodzie to nie tobie klaso średnia. … To dlatego upadki longinesiarzy często są natychmiastowe. Nie mogą mieć drobnych kłopotów…”

    W tych dwu seriach na pierwszym planie jest praktycznie sama tylko klasa średnia – upper class miga w postaciach Schulera i Schawartzów. Nie wyciągałbym zbyt wielu klasowych wniosków z tej fabuły, która nie miała być ani „Succession” ani nawet „Ozarkiem”.

    Real-life’owi członkowie UC muszą natomiast bardziej uważać na „drobne kłopoty” niż to zakładasz. Gdy jesteś middle-classowym dentystą, który gdzieś na wakacjach spowoduje średnio poważny w skutkach wypadek (ktoś trafi do szpitala), będziesz miał problemy i wydatki – ale nie grozi ci z ich powodu utrata pozycji zawodowej. Człowiekowi z UC zależnemu od kapitału dobrej reputacji może to zaszkodzić bardziej. Zresztą wyobraź sobie jakąś komiczną sytuacyjkę typu zostawiłeś swoje zamknięte ciuchy w szafce na hotelowym basenie i nie pamiętasz kodu. Jako dentysta zjawiasz się w ręczniku na recepcji – będzie lekko ambarasująco, ale sytuacja zostanie szybko załatwiona. Jako prezes-celebryta musisz zakładać, że ktoś cię tam sfotografuje a tabloidowa prasa dorobi kontekst nałogowo-seksualny. A gdy jeszcze okaże się, że do szafki potrzebny jest master key który ma tylko będąca poza biurem menadżerka… Niezależnie jak uprzejmie będziesz się zachowywał, świat usłyszy historię o samotnej matce zostawiającej w domu 5-letnie dziecko, by spełnić kaprys natarczywego korpo-bossa… Dlatego właśnie UC musi żyć w starannie zaplanowanym kokonie bezpieczeństwa, w którym takie sytuacje są eliminowane „na poziomie hardware’owym”. Mieszkać tylko w wyselekcjonowanych, niesieciowych hotelach z zaufaną obsługą, korzystać z usług szoferów i spotykać się na owych lonżinesach, które są organizowane z mniejszą pompą niż byle koncert rockowy czy mecz Premier League, za to oferują lepszy przesiew publiczności i mniejsze ryzyko konfliktowych wydarzeń.

  45. >na moją skromną wiedzę – to niemożliwe

    A to nie za to właśnie był Nobel z chemii w 2001?

  46. @wo: Dzięki! Jako zatwardziały habermasiarz dodam tylko, że konsensus cieszy bardziej niż racja sama w sobie; jest ona wszak relatywna i wspólna o tyle, że może powstać tylko w trakcie dialogu. 😉

    „Po prostu longinesiarzom z klubu golfowego Albuquerque takie rzeczy uchodzą na sucho” a następnie „dlatego upadki longinesiarzy często są natychmiastowe.”

    Tu jest elementarna sprzeczność: albo na sucho, albo natychmiast (choć zgoda, że longinesiarzem będąc trzeba talentu i pecha na miarę Rywina by upaść; ale są też szaraczki, którym rozmaite harce uchodzą na sucho i to jest oczywiście tylko kwestia skali). Nie ma tu za to sprzeczności z moją wypowiedzią. Jakbyś napisał, że Felon Elon „nie potrzebuje szemranych biznesów, by cieszyć się bogactwem” to też bym zaprotestował, że to jest counterfactual. Może potrzebuje, może nie potrzebuje. My tego zwyczajnie nie wiemy, ponieważ jedyny Elon, jakiego widzimy na ekranie, to Felon Elon. Biorąc pod uwagę, że jakby każdy jego pracownik dostał ubezpieczenie i podwyżkę to jemu by ubyło jeno 6,66% majątku którego nie jest w stanie wydać itp. itd. to możemy jednak spokojnie założyć, że Elon najbardziej lubi być Felonem. Tak jak Jimmy, tu zgoda. Tyle, że ja osobiście prędzej wybaczę Jimmy’emu, ale to sentyment klasowy.

    @❡: Wydaje mi się, że mylisz moją interpretację akcji serialu i wizji scenarzystów z moim poglądem na rzeczywistość społeczną, do której ten serial się pośrednio odnosi. Sprawia to wrażenie nieprzyjemnego ad personam. No ale, tak pokrótce odniosę się do konkretu:

    „Każdy kto miał kontakt z uzależnionymi wie że taką neuroplastyczność wybrali.”

    Nie wiem, jak konkretnie rozumiesz słowa „neuroplastyczność” i „metafora” w tym kontekście. Chyba niespecjalnie. Dla mnie metafora to jest środek stylistyczny fundamentalnie odmienny od porównania, które sugerowałoby podobieństwo czy równoważność. Neuroplastyczność w kontekście uzależnienia natomiast rozumiem jako zmiany w mózgu dokonujące się w odpowiedzi na powtarzalne zażywanie substancji psychoaktywnych. Żeby zaszedł proces, najpierw trzeba zażyć substancję. Są osoby z wrodzonym uzależnieniem i są uwarunkowania genetyczne i wychowawcze, które mają duży wpływ na ten krok, ale to osobny temat przecież. Mózg się może uzależnić tylko od substancji, którą zna, a żeby poznał, musisz jej spróbować.

    „Zaraz zaraz, tylko dla „nas” zdolnych do refleksji. Ale niezależnie tego czy zdolny czy nie, każdy jest winien. Niezdolni z natury, a zdolni sami wiedzą za co. W ten sposób wymyślono grzech pierworodny.”

    Mylisz winę (słowa, którego nie użyłem) z odpowiedzialnością. A zdolność do refleksji nie jest cechą wrodzoną, stałą i niezmienną: polecam obejrzeć odcinek Better Call Saul, o którym dosłownie jest ta notka.

    @sheik: „Się śmiej, ale kolega MNF przecież tak właśnie uważa.”

    Ma to sens bo, o ile pamiętam, w niczym się nie zgadzamy.

    „Jeśli chodzi o bilans życia, bardziej wierzę w to, co powiedział Waltowi.”

    Jeśli chodzi o bilans serialu natomiast to obie odpowiedzi są fałszywą kreacją Saula bez uczuć. Ze wszystkiego, co o nim wiemy, to jednak najmniej go obchodzą miliony (ma z nich absolutne zero radości!) czy kolano.

  47. @procyon „W baśniach (typ Andersen/bracia Grimm) (…) siły nadprzyrodzone ratują biedną acz cnotliwą sierotkę, nadlatują orły, biedna dziewczynka idzie do nieba, itd. – bo w tym gatunku dobro musi na końcu wygrać.”
    Andersen kojarzy mi się z Dziewczynką z zapałkami oraz Małą syrenką (w sensie to dwie z top 5 jego baśni które pamiętam) i doprawdy nie pamiętam tam radosnych zakończeń.

    @Awal „A gdy jeszcze okaże się, że do szafki potrzebny jest master key który ma tylko będąca poza biurem menadżerka… Niezależnie jak uprzejmie będziesz się zachowywał, świat usłyszy historię o samotnej matce zostawiającej w domu 5-letnie dziecko, by spełnić kaprys natarczywego korpo-bossa… ”
    Czy to jest faktyczny przykład z życia? Basenowe szafki mają zwykle kluczyk mechaniczny albo elektroniczny, zakładany na nadgarstek. W dużym ośrodku zawsze na miejscu jest ktoś z facility management, mający dostęp do uniwersalnego klucza dowolnego rodzaju. Być może UC daje sobie wcisnąć takie bajeczki, bo…

    @”Dlatego właśnie UC musi żyć w starannie zaplanowanym kokonie bezpieczeństwa, w którym takie sytuacje są eliminowane „na poziomie hardware’owym”. Mieszkać tylko w wyselekcjonowanych, niesieciowych hotelach z zaufaną obsługą, korzystać z usług szoferów i spotykać się na owych lonżinesach”

    …kiedy przyjdzie rewolucja, łatwiej będzie ich wyłapać.

  48. @sheik.yerbouti
    „Czy to jest faktyczny przykład z życia? Basenowe szafki mają zwykle kluczyk mechaniczny albo elektroniczny, zakładany na nadgarstek…”

    Pokazanie w serialu takiego kluczyka typowego dla 3-gwiazdkowego „family hotel” na nadgarstku korpobossa nie byłoby zgodne z realiami i raziłoby jako middle-classowy szczegół. W moim scenariuszu mniej realne jest to, że ów boss pod ręką nie ma asystenta. W realu zazwyczaj nawet po godzinach pracy go ma – właśnie po to, aby to on był na pierwszej linii niejasnych/ konfliktowych sytuacji. Którym jednak lepiej zapobiegać na poziomie hardware’owym (całego kontekstu życiowego eliminującego przypadkowość).

  49. @wo

    „Chyba w tym samym monologu mówi też, że cieszy się, że teraz to nie on się boi ludzi, tylko ludzie jego. „I am the danger”. W połączeniu – wystarczy jako motywacja na dwa lata (serial nie dzieje się w czasie rzeczywistym).”

    Pamiętajmy, że punktem wyjścia serialu jest safandułowaty nauczyciel, który owszem, miewał socjopatyczne zachowania w przeszłości (zadarcie nosa i wypięcie się na przyjaciół i karierę), ale hej, nie jest to nic bardzo odstającego od normy. Mimo wszystko WW wydaje się dobrze zesocjalizowanym człowiekiem. I w ciągu dwóch lat człowiek ten miał przejść do wymordowania pewno z 20 ludzi? Wszystko dlatego, że lubił strzał adrenaliny i odczuwał przyrost sił libidalnych…? Nooo, nie wiem, nie wiem.

    „„BB” też dynamicznie zmieniali, przecież Mike, Saul i Gustavo się pojawiają z potrzeby „rozdmuchania”, bo COŚ się musiało wydarzyć po śmierci Salamanki”

    A te wątki akurat całkiem lubię, jeżeli nawet miały być zapchajdziurą. Bardzo szanuję, że według scenarzystów ostatnim bossem nie jest jakiś Doctor Evil, który planuje na 10 ruchów do przodu, ale zwykli, tępi, psychopatyczni faszyści, dla których zabić człowieka to po prostu jeszcze jedna rzecz w biznesie.

  50. > A to nie za to właśnie był Nobel z chemii w 2001?

    I w 2021 też.

    Od 1991 jest branżowy Chirality Medal, który zbiera noblistów. Zdobywca nagrody Nobla z 2001 otrzymał go wcześniej, a z 2021 już po. Jest też paru innych.

  51. @sheik
    „Andersen kojarzy mi się z Dziewczynką z zapałkami oraz Małą syrenką (w sensie to dwie z top 5 jego baśni które pamiętam) i doprawdy nie pamiętam tam radosnych zakończeń.”

    Zbyt radosnych to nie, bo baśnie przed udisnejowieniem są często okrutne. Ale pocieszające owszem: dziewczynka umiera, ale za swoje cierpienia idzie do nieba, syrenka popełnia samobójstwo, ale dostaje szansę zasłużenia sobie na duszę. Cnoty moralne pozytywnej bohaterki są docenione, a dobro wygrywa jak nie w tym świecie, to po chrześcijańsku w następnym. Tak czy siak, BB/BCS się w te baśniowe ramy nie wpisuje. Moralitet może bardziej, nie wiem.

    „…kiedy przyjdzie rewolucja, łatwiej będzie ich wyłapać.”

    Otóż to. Trudno mi wzbudzić w sobie współczucie dla takich problemów.

  52. @Piotr Markowicz
    Akcja z wysadzeniem w powietrze przez Waltera samochodu przypadkowego buca była już w jednym z pierwszych odcinków. Dostrzegam podobieństwo do „Upadku” Schumachera.

  53. @procyon

    „Trudno mi wzbudzić w sobie współczucie dla takich problemów.”

    Nie staram się go wzbudzić. Natomiast nie będzie też żadnej rewolucji – żyjemy w regulowanym kapitalizmie. Reprezentanci klas niższych, którzy chcą być w tym systemie efektywni, nie mogą posługiwać się wiedzą o klasach wyższych à la Roszkowski o progresywnym rocku.

  54. @unikod
    „Zaraz zaraz, tylko dla „nas” zdolnych do refleksji. Ale niezależnie tego czy zdolny czy nie, każdy jest winien. Niezdolni z natury, a zdolni sami wiedzą za co. W ten sposób wymyślono grzech pierworodny.”

    Coś pan taki wzmożony etycznie? Nikt takiej interpretacji nie sugeruje. W istocie jest w serialu explicite odrzucona – to Chuck uważał, że Jimmy zawsze będzie tylko „oszustem z Cicero”. Skrzywdził tym siebie i brata (to dlatego go pokazują w finale, jako duszę pokutującą). Natomiast to fakt, że Saul – podobnie jak wielu bohaterów – przez wiele sezonów funkcjonował z ograniczoną zdolnością do refleksji. To jest, przypominam, serial o ludziach, którzy funkcjonują w wyparciu. Acz co najmniej trójka ważnych bohaterów (Walt, Jim, Kim) w pewnym momencie postanawia się zmienić i naprawić wyrządzone zło (choć częściowo).

    @sheik
    „Się śmiej, ale kolega MNF przecież tak właśnie uważa”

    Kolega MNF nie ma tu bana, może sam wyrażać swoje zdanie. Może jestem staroświecki, ale takie nieżyczliwe streszczanie cudzych poglądów wydaje mi się nieeleganckie. Proszę zaprzestać.

    @cowboy
    „A to nie za to właśnie był Nobel z chemii w 2001?”

    Jest dużo nagród, patentów itd za różne sposoby obchodzenia tego problemu. Ale Walt żadnego nie stosuje. Przypuszczam, że scenarzyści wybrnęli w ten sposób z problemu, że z jednej strony nie chcieli pokazywać recepty na metę, a z drugiej nie chcieli całkiem zmyślać (pokazywać czynności laboratoryjnych, które nie mają sensu).

  55. @wo: „Acz co najmniej trójka ważnych bohaterów (Walt, Jim, Kim) w pewnym momencie postanawia się zmienić i naprawić wyrządzone zło (choć częściowo).”

    Ja bym tu wręcz dorzucił Gusa i Mike’a, którzy uprawiają swoistą damage control. Najlepszym przykładem jest scena w jednym z ostatnich odcinków, gdzie Gus nagle wychodzi z restauracji gdy zaczyna się robić romantycznie przy okazji rozmowy o winie (as in wine, not as in guilt). Jest jeden dobry powód, dla którego Gus może już nigdy nie chcieć się w nikim zakochać: pamięta los, jaki spotkał Maxa. Więc reflektuje, rozumie sytuację – i wybiera krwawą zemstę.

  56. Delurkując się przy okazji obecnej dyskusji, chciałbym podziękować P.T. Gospodarzowi oraz Komcionautom za te wszystkie lata szalenie interesujących notek, komci i flejmów. Nawet jeśli złotą erę blogów mamy dawno za sobą, a Szanownych ekskursje stanowią li tylko przetrwalnik, to jest to przetrwalnik godny najwspanialszej (albo chociaż najmniej dystopijnej) Krypty pośród postapokaliptycznych ruin!

    @Kuba
    Motyw wehikułu czasu i naprawy swoich błędów odbieram przede wszystkim poprzez zgrabne domknięcie rysu psychologicznego Jamesa, który w trakcie rozprawy sądowej chyba po raz pierwszy w swoim życiu nie szuka wymówek i zewnętrznych przyczyn popełnionych błędów oraz osobistych niepowodzeń. Warto zauważyć, że po raz kolejny to Kim daje mu przykład jak postępować – wszak to jej ambicja była główną inspiracją rozpoczęcia prawniczej kariery Jimmy’ego, choć sam do prawa do praktykowania zawodu doszedł już po swojemu – na skróty, a jednocześnie mając z tyłu głowy, że pracuje w średniej wielkości korporacji prawniczej swego genialnego brata. Co mogłoby pójść nie tak?

    Podobna sytuacja ma miejsce na sali sądowej – choć Saul upokorzył zespół prokuratorów ugrywając ogromne ustępstwa – to jednak w trakcie pierwszej rozprawy porzuca swoje maski (Jimmy/Saul/Gene), akceptując rolę jaką odegrał w śmierci bliskich i postronnych osób, zarówno jeśli brał w niej udział czynnie, poprzez swoje szwindle, czy biernie, w ramach budowy imperium Walta. Jak zwykle zrobił to w swoim bombastycznym, irracjonalnym z naszego punktu widzenia stylu. I znowu dzieje się to z powodu szlachetnych cech charakteru Kim, gdy dobiega do niego, że ta nieodwracalnie zawiesiła nad sobą miecz Damoklesa.

    Jednocześnie postawę Jamesa twórcy serialu stawiają w kontraście do już zinternalizowanej winy Mike’a oraz będącego w trakcie tego procesu Walta. Jak również w kontraście do obiegowej opinii otoczenia o Jimmym/Saulu, który niby „ma gadane”, ale tak naprawdę jest tylko „mocny w gębie”. Sam koniec BCS mógł być ukartowany już w końcówce BB, gdzie w oczekiwaniu na zmianę tożsamości Saul mówi Waltowi by ten oddał się w ręce policji i korzystał z posłuchu współosadzonych jak John Dillinger. James na sam koniec mówi sobie sprawdzam i korzysta z własnej porady. Czy jednak James nie powróci do bycia Saulem? Nie można nie zgodzić się z Gospodarzem, że powyższy i jeszcze więcej wątków chciałoby się jeszcze kiedyś móc zobaczyć na ekranie.

    Ale cóż, godzina naszego widzenia dobiega końca, żegnaj więc Saul i dzięki za tę przejążdżkę, którą nam zapewniłeś przez te wszystkie lata! Żyliśmy już Newark i Baltimore, dziś opuszczamy Albuquerque – pozostaje tylko zapytać dokąd teraz zabierze nas nasz tułaczy los? I jak długo tam będziemy jechać zatłoczonym Greyhoundem?

  57. Dwie uwagi co do meritum:

    @WO
    „Case in study: Carol Burnett (Marion)”

    Carol Burnett jest legendą amerykańskiej sceny komediowej, pierwszą komiczką która osiągnęła ze swoim programem w latach 70-tych pełnowymiarowy telewizyjny sukces – postawienie jej w parze z Odenkirkiem, z jego całą skomplikowaną historią, to być może dla niego większa walidacja niż wyniki serialu. To tak jakbyś wziął jeszcze za życia Irenę Kwiatkowską, wprowadził ją jako nową postać w ostatnim sezonie serialu i pozwolił z nią Tomaszowi Kotowi rozegrać rozłożony na 4 odcinki finałowy duet. Wyjątkowa decyzja realizacyjna.

    W planie scenariuszowym wykorzystano tę decyzję do ukazania „powrotu karmy” za wykorzystywanie starszych osób z początku fabuły BCS, ale też dla wywołania efektu „relapse” i „overdose” – ostatniej kryminalnej intrygi, która prowadzi do zakończenia kariery nałogowego intryganta. Intryga i przestępstwo jako ucieczka od przeciętności i niedocenienia stały się przy tej okazji jedną z kilku interpretacji nadpisanych nad całością świata BB/BCS. W przestępstwo od przeciętności ucieka Walter („I was alive”), w przeciętność od przestępstwa – Kim.

    Przy czym dla mnie osobiście całość BCS unosi ostatecznie Odenkirk. Jak już pisałem, oglądałem ten serial jako jego jeden wielki życiowy skecz. Co raz mniej zależny od kontekstu prawnego, kryminalnego, amerykańskiego. Ta twarz, te gesty i ten głos modulujący między szarżą a bezradnością – ze mną pozostaną.

    @WarWolW
    „Motyw wehikułu czasu”

    Od końca piątego sezonu oczekiwałem, że dalsza fabuła będzie jakimś wariantem schematu Vlany, ale szczerze przyznam, zamurowało mnie gdy okazało się, że jest to wariant aż tak blisko (choć pewnie nieświadomie) nawiązujący do oryginału. By wyjaśnić w czym rzecz muszę zaspoilerować zarówno finał BCS jak i inne świetne dzieło popkultury, więc ostrzegam: SPOILERY.

    Vlana jest postacią występującą w 15 tomie komiksowej serii o Thorgalu, „Le Maître des montagnes” (pol. „Władca gór”). Ówczesny scenarzysta serii, Jean Van Hamme, stworzył zamknięty, nie powiązany ściśle z resztą sagi, odcinek o zaledwie trojgu bohaterach i misternej fabule opartej o motyw podróży w czasie. Jego streszczenie znajdziecie na polskiej Wikipedii, ale nie oddaje ono klaustrofobicznej atmosfery zasypanej śniegiem przełęczy narysowanej przez Rosińskiego i tempa emocjonalnych interakcji bohaterów, prowadzących do gorzkiego finału.

    Antagonistą Thorgala jest w tym zeszycie Torric, niewolnik zbiegły z warowni okrutnego „władcy gór”, Saxegarda, który marzy o nowym życiu u boku napotkanej w samotnej chacie Vlany. Niestety, bieg wypadków prowadzi Torrica na drogę zemsty i chciwości, na której to on sam – przekraczając, dzięki magicznemu pierścieniowi, dekady – staje się nowym Saxegardem. Misją dopełniającą jego celu ma być zabicie Thorgala. W finale tomu, młody, jeszcze nie przemieniony w tyrana Torric udaje się po to, mimo protestów Vlany, 37 lat w przyszłość. Nie dopina jednak swego, gdyż napotyka tam na Vlanę właśnie, która przez te lata również „podróżowała w czasie”, zdobywając zbójeckie doświadczenie i posłuch. Ona to, jako ostatni Saxegard, przynosi śmierć Torricowi. Ratuje tym samym Thorgala – była bowiem przez ten cały czas jego milczącą opiekunką, szukała sposobu na przyniesienie mu ratunku.

    Ten motyw cierpliwej, niewidocznej opiekunki – nieformalnie znany właśnie jako „schemat Vlany” – spodziewałem się zobaczyć w finale serii w trybie dość mechanicznym, nie doceniając twórców. Owszem, w bazowym barwnym timeline’nie serialu nieco takiej mechaniczności widzimy – Kim wkracza przecież w ósmym odcinku na drogę zbrodni ignorując policyjny patrol i zjawiając się z bronią w domu Gusa. Gdzie to swoimi słowami uruchamia ciąg wydarzeń, który prowadzi do śmierci Lalo, „Torrica” tej części sagi.

    Jednak czarno-biały post-finał pokazuje głębsze emocjonalnie zastosowanie motywu Vlany. Kim usuwając się w cień, odczekuje lata we florydzkim ukryciu. Jednak u finału swej „podróży w czasie” namawia byłego męża w ich rozmowie telefonicznej, aby wydał się policji i uruchamia przez to ciąg wydarzeń, który zabija w nim samym Saula – Saxegarda, a pozwala uratować osobę jaka każe się nazywać pierwotnym nazwiskiem – Jimmy McGill. Wiem, że nie przekonam wszystkich tą interpretacją, jednak pozwólcie mi na to odsłonięcie pewnego archetypu, który niejako kazał się rozpisać na plansze belgijskiemu scenarzyście, a na kadry – jego kolegom w amerykańskim writers room.

    Zaś czy Rhea Seehorn jest podobna do postarzałej Vlany – oceńcie sami: https://youtu.be/La35UJyp-1k?t=183.

  58. > postanawia się zmienić i naprawić wyrządzone zło (choć częściowo).

    W jaki sposób? Przez spowiedź?

    To nie jest wzmożenie etyczne tylko logiczna konlkuzja państwa wywodów nie koniecznie nawet dotycząca serialu.

    Choć nie przeczę że serial zawiera tego typu wątki magiczne, gdy na przykład nieudzielenie przez Walta pierwszej pomocy dziewczynie Pinkmana skutuje poczuciem winy jej ojca konrolera lotów co skutkuje zderzeniem samolotów.

  59. @unikod
    „W jaki sposób? Przez spowiedź?”

    Ty to oglądałeś? W przypadku Jima poprzez uratowanie Kim. W przypadku Walta przez uratowanie Jessiego (i zajęcie się spadkiem, itd).

  60. Przestałem oglądać seriale ze względu na ich sztuczne rozciąganie. Potrzebujemy osiem godzin materiału, ale mamy tylke pięć? Nie ma problemu: patrz, tu główny bohater zrobi coś kompletnie bez sensu i właściwie w rażącej sprzeczności z jego dotychczasową historią, i potem przez cztery odcinki będzie się z tego wygrzebywał. Jescze na następny sezon starczy. Albo dodamy coś co jest bez związku z fabułą i nic nie wnosi (siostra-kleptomanka w Breaking Bad), i zawsze będzie można dosztukować jak nam braknie minut.

    Przy całej mojej bezwarunkowej miłości do Breaking Bad, jest w nim… nie wiem, 10%? 15%? zawartości które jest swego rodzaju okupem: “Jak przez to przebrniesz, to potem będzie coś NAPRAWDĘ ciekawego”. Jak kiedyś będę miał czas to zrobię Breaking Bad: Unauthorized Librarian’s Cut i wtedy faktycznie będzie to serial który permanentnie stoi na ostrzu noża.

  61. @bradko „Uratowanie Kim? Przed czym?”
    Przed cywilnym pozwem ze strony wdowy po Howardzie?
    Dodatkowo: SPOILER przed sobą samym. Mam silne wrażenie, że Jimmy zasadniczo sam się zamknął w więźniu na 86 lat, żeby *współuzależniona od intryg* Kim nie miała jak z nim knuć.

  62. @WarWolW: „Motyw wehikułu czasu i naprawy swoich błędów odbieram przede wszystkim poprzez zgrabne domknięcie rysu psychologicznego Jamesa.”

    Ten motyw domyka wiele aspektów (bezpośrednio rysy psychologiczne Walta, Mike’a i Chucka chociażby). Co do jego zgrabności, to już nie jestem pewien. Dla mnie był zbyt dydaktyczny, ale ja czytałem serial w takim duchu od dawna i nie trzeba mi było przebitki na książkę Wellsa. Wolałbym bardziej ambiwalentną końcówkę: choćby Saula w śmietniku niczym u mistrza Wajdy, a w przebitce Kim z mieczem Damoklesa nad głową. Samokrytyka Saula moim zdaniem wyszła równie niezgrabnie jak przemowa Gusa zanim zastrzelił Lalo (absurdalna scena po prostu, najgłupszy mięśniak kartelu by się na to nie nabrał). BCS było najlepsze gdy unikało takiej dramaturgii i łopatologii.

    @Awal: „Od końca piątego sezonu oczekiwałem, że dalsza fabuła będzie jakimś wariantem schematu Vlany.”

    Czekaj, tobie się to kojarzyło z Władcą Gór przed ostatnim odcinkiem? Bo ja akurat ten zeszyt czytałem ze dwa tygodnie temu przeglądając stertę Thorgali – i w życiu mi się to nie kojarzyło. Zresztą, dalej mi się nie kojarzy. W Thorgalu masz równoległe rzeczywistości, a w BCS cały myk polega na tym, że sory batory, rzeczywistość jest tylko jedna.

    @sheik: „Przed cywilnym pozwem ze strony wdowy po Howardzie?”

    Był jeszcze motyw DA i ryzyko sprawy kryminalnej. I tak, Cheryl ewidentnie mała zamiar ją pozwać i na luzie sprawę wygrać.

  63. Przed pozwem – raczej nie. Wiemy tyle, że naopowiadał o niej jakichś bzdur, żeby je następnie odwołać. Nie unieważnił w ten sposób zeznania Kim.
    Nie wiemy nawet, czy przypadkiem jej nie zaszkodził. Kim mówiła wdowie, że jej ex-mąż jest jedynym żyjącym świadkiem. No właśnie.

  64. @bradko
    „Uratowanie Kim? Przed czym?”

    Przed pozwem cywilnym, być może karnym. Saul nic nie wiedział na temat jej affidavitu. Negocjując swoją ugodę, zdradzał różne szczegóły, utrudniające jej sytuację. Cały ten cyrk zrobił po to, by podkreślić, że naopowiadał dużo bzdur o Kim (czyli żeby ułatwić jej sytuację procesową – na pewno zrzucił tym prokuraturę z jej ogona).

  65. @bradko
    „Wiemy tyle, że naopowiadał o niej jakichś bzdur”

    Ale to nie były bzdury. Powiedział mniej więcej prawdę. Potrzebował teraz spektakularnego unieważnienia.

  66. E, nie. Prawda, czyli to samo, co w zeznaniu Kim, nie sprawiłaby, że prokuratorka zadzwoniła do Kim w tonie „wiesz, co on o tobie naopowiadał?” I nie przyciągnęłaby Kim do ABQ, by tego posłuchać.

  67. Kim „walked into DA’s office” więc nie porzebuje zdjęcia prokuratury z ogona i byłoby nieskuteczne. A do sprawy cywilnej to się w ogóle nie ma nijak.

    Moim zdaniem to Kim ograniczyła Saulowi ruchy, wywołała Jimmy’ego, jak napisał kolega zawiesiła nad nim miecz mniejsza o to czy damoklesowy.

    Albo po prostu miała dość i się bezrefleksyjnie poddała. Tam gdzie wy widzicie moralitet i gnostyczne niemal katharsis dostarczane przez byłego scenarzystę Archiwum X ja widzę prostsze wyjaśnienie nagłych spowiedzi które nikomu nie zwracają życia: zmęczenie i poddanie się.

    Saul nie poddaje się prawu a robi sobie kuku. W Ameryce zasadą kary łącznej jest kumulacja. W Polsce dopiero odkąd Ziobro utrudnił sędziom procedowanie wrzutką do tarczy covidowej 4.0 połaczoną ze zmianami w k.k. Zasadą ugody z prokuratorem jest przede wszystkim pełna adsorpcja, a nadzoru sądowego asperacja. Post-factum accessory to murder czyli po polsku pomocnictwo w zbrodni to może 8 lat. I tyle Saul dostał. reszta to abberacje amerykańskiego systemu które sam na siebie sprowadził.

  68. @bradko
    „jej ex-mąż jest jedynym żyjącym świadkiem. No właśnie.”

    No właśnie ten jedyny świadek wziął na siebie całą winę. Kwestię procesu karnego to przekreśla, a cywilny w tej sytuacji upada, wdowa może sobie ścigać Jima, który nic nie ma do stracenia.

  69. @unikod
    „Moim zdaniem to Kim ograniczyła Saulowi ruchy, wywołała Jimmy’ego, jak napisał kolega zawiesiła nad nim miecz mniejsza o to czy damoklesowy.”

    Przeciwnie. Tak jak Jim zrobił swój spektakularny zwrot w sądzie, żeby atrakcyjniej sprzedać przesłanie, że wszystko co obciąża Kim to „lots of BS” – tak samo Kim zrobiła to po to, żeby podkreślić, że nawet nie wiadomo, czy jej były mąż żyje (a przecież dobrze wiedziała, że żyje, bo zrobiła to zaraz po tej rozmowie). Jim/Saul zawiesił nad sobą ten miecz, dzwoniac do Kim.

  70. No to byłoby bardzo ciekawe gdyby zeznania jedynego świadka nie mogły choć częściowo podważyć zeznań Kim, szczególnie w uniwersum serialu, którego najlepsza prawniczka Kim mówi wyraźnie, że jedyną rzeczą mogącą wpłynąć na postępowanie są zeznania tegoż świadka. Wink wink, hint hint.

    W ogóle, jaki moralitet? Jaka gnoza? Jakie katharsis? Normalnie serial o postępowaniu ludzi. Vince Gilligan o tym mówi w każdym wywiadzie (no dobra, widziałem jeden, ale mówił o tym przez cały wywiad), że to nie jest ani traktat polityczny, ani moralny, bo jego interesuje postępowanie i ewolucja bohaterów a nie ich ocena moralna.

  71. @Piotrek Markowicz
    „Mimo wszystko WW wydaje się dobrze zsocjalizowanym człowiekiem. I w ciągu dwóch lat człowiek ten miał przejść do wymordowania pewno z 20 ludzi?”

    W rzeczywistości – już tylko produkując metę – razem z Gusem zabili dużo więcej (nie da się oszacować ilu, pewnie tysiące). Co do zleconych morderstw, to przecież serial opowiada o jego stopniowej przemianie z porządnego nauczyciela w psychopatę. Na początku nim nie był, ale wchodząc w tak nieprzewidywalny biznes, musisz postępować coraz brutalniej aby utrzymać się na powierzchni (bo takie są Obiektywne Warunki Bycia Baronem Narkotykowym). WW z początku pewnie się oszukiwał że można to robić w białych rękawiczkach („dla dobra rodziny”), nie w taki sposób jak klan Salamanca, ale rzeczywistość brutalnie zweryfikowała jego założenia. Nie da się wejść w takie szambo nie brudząc sobie rąk.

    @Kuba & @Sheik
    „- Na kwestię „To nie moja wina!” wygłoszoną przez dziewczynę z ulicy, która właśnie ukradła dilerom torbę pełną kokainy, policjant Martin Freeman pyta ironicznie: „A niby czyja, Margaret Thatcher?”
    – Się śmiej, ale kolega MNF przecież tak właśnie uważa”

    Udała się filmowemu policjantowi ironia, jednak na złośliwość kolegi postaram się odpowiedzieć nudno i sieriozno. Nie chcę tutaj wszczynać nowego flejmu, ale to Żelazna Dama odpowiada za rozmontowanie (wiem, trochę kulejącego w przedthatcherowskiej Wielkiej Brytanii) Welfare State, więc… Nie wiem czy wierzysz w determinizm ekonomiczny, ale wzorce zachowań (przestępczość, uzależnienia, patologie itp.) można próbować wyjaśnić na matrycy społecznej za pomocą materializmu (bo narastanie nierówności ekonomicznych jest mocno skorelowane z eksplozją wszelkich możliwych patologii). Nie twierdzę że jest to jedyny czynnik, ale chyba najważniejszy. Tej (UOGÓLNIONEJ!) kobiety okradającej dilera nie nakłonił do tego czynu jakiś Demon Zła tylko tzw. Natura Lucka, czyli środowisko (tj. warunki, w których przyszło jej egzystować). Gdyby ta sama pani urodziła w nietkniętej ręką Thatcher socjalnej Szwecji sprzed trzech dekad (lub alternatywnie jako córka bywalców tych brytyjskich Longinesów), zapewne nie uzależniłaby się od narkotyków i pozostałaby przykładnym obywatelem. Więc kiedy krzyczy do policjanta „nie moja wina!”, to jednocześnie kłamie i ma rację, a Marks daje lajka zza grobu (budowa społeczeństwa bezklasowego miałaby w założeniu spowodować naturalny zanik przestępczości). Nie możemy tego aspektu ignorować, bo wtedy wpadamy w bezproduktywne moralizatorstwo; może zamiast prostego zniechęcania ludzi („nie kradnij!”) należy im stworzyć warunki, w których kradzież przestanie być atrakcyjna. Owszem, wpływ materializmu – choć widoczny w skali makro – nie jest oczywiście jakąś uniwersalną Wielką Teorią Wszystkiego i zachowania Walta w BB czy Jimmiego w BCS trudno byłoby wyjaśnić w taki sposób; do tego o wiele lepiej pasowałby świetny skądinąd serial „The Wire” („Prawo Ulicy”) gdzie – mówiąc półżartem – większość bohaterów mogłaby wykrzyknąć: „wysoki sądzie, to wszystko wina Reagana!”. WW czy Jimmy raczej nie mogliby się tak bronić.

    Tylko błagam, nie sprowadzajmy dyskusji do pojęcia „winy” czy jakiegoś „grzechu pierworodnego”, bo wpadniemy w niemożliwe do interpretacji parareligijne mambo-dżambo. To, co naprawdę jest istotne, to nie jakieś indywidualne, randomowe w gruncie rzeczy (choć fascynujące w fabułach seriali) decyzje i wybory, tylko procesy zachodzące w makroskali. Tu naprawdę nie ma żadnego metafizycznego „ZUA”, tu zły (zepsuty) jest raczej sam mechanizm społeczno-ekonomiczny. Mniej mnie interesują przypadkowe 'ruchy Browna’ dla poszczególnych cząsteczek, bardziej ich uśrednione wartości i ogólne właściwości cieczy, a w tym garnku mieszała akurat Margaret Thatcher. Sorry za nudziarstwa i może mnie kolega zdissować a wo zbanować, tylko proszę zauważyć pewną prawidłowość: tam, gdzie nie wprowadzano neoliberalnych pomysłów, jakoś dilerów i ich klientów jest mniej, a ogólny poziom szczęśliwości jest wyższy. Tylko tak skomplikowanych zależności nie da się wytłumaczyć bez ględzenia, przerzucając się bon motami w twitterach.

  72. @WO
    „No właśnie ten jedyny świadek wziął na siebie całą winę.”

    I co ważniejsze dał się w oparciu o określony wariant zarzutów skazać.

    Kim napisała prawdę w oświadczeniu dla prokuratury i pewnie potwierdziłaby ją w przesłuchaniu, obciążając się. Jednak do przesłuchania i procesu przeciw Kim nie dojdzie, bo we wszystkich kwestiach w jakich można byłoby ją ścigać, prokuratura „is satisfied” z wersją podaną przez Jimmiego, postawiła mu zarzuty i ustaliła proponowany wymiar kary (86 lat), który sąd zaakceptował. Jest to wprawdzie jedynie szkicowo podane – np. nie wiemy do końca, czy w tym mieszczą się zarzuty związane z ukrywaniem okoliczności śmierci Howarda (albo też z ostatnimi wyczynami Jimmiego w Omaha) – jednak na użytek serialowy jako widz mamy wierzyć, że skazanie Jimmiego, przynajmniej za całość spraw w Albuquerque, odbiera prokuratorom ochotę na ponowne otwieranie tych sprawy i podważanie przyjętej przez siebie wersji.

    @Kuba

    „W Thorgalu masz równoległe rzeczywistości, a w BCS cały myk polega na tym, że sory batory, rzeczywistość jest tylko jedna.”

    Autorzy ostatniego odcinka BCS (czyli przede wszystkim Peter Gould) bardzo zainwestowali w wątek podróży w czasie, powtarzając go w rozmowach z trzema „duchami” jakie – na kanwie „Opowieści wigilijnej” – pojawiają się we flashbackach. Podróż w czasie jako filmowy plot device ma kilka klasycznych zastosowań, takich jak uratowanie świata (np. „Terminator”, „Source Code”) czy uwięzienie w time loop („Groundhog Day”, „Palm Springs”). Naprawienie błędu z przeszłości jest jednym z nich – przy czym „schemat Vlany” to sytuacja, w której zmiany losu nie przynosi magiczna podróż w czasie, lecz determinacja i cierpliwość niedocenianej protagonistki. I na ten właśnie schemat wpadł Van Hamme i Gould.

  73. @mnf „może zamiast prostego zniechęcania ludzi („nie kradnij!”) należy im stworzyć warunki, w których kradzież przestanie być atrakcyjna.”
    To niezwykle ciekawy pomysł. Jakieś konkretne propozycje?

    @”Tej (UOGÓLNIONEJ!) kobiety okradającej dilera nie nakłonił do tego czynu jakiś Demon Zła tylko tzw. Natura Lucka, czyli środowisko (tj. warunki, w których przyszło jej egzystować). Gdyby ta sama pani urodziła w nietkniętej ręką Thatcher socjalnej Szwecji sprzed trzech dekad (lub alternatywnie jako córka bywalców tych brytyjskich Longinesów), zapewne nie uzależniłaby się od narkotyków i pozostałaby przykładnym obywatelem.”
    Najwyraźniej nie masz pojęcia, jak ciężko ćpa złota młodzież. Parę lat temu taki właśnie bogaty synalek w willi rodziców na podzuryskim Złotym Wybrzeżu zamordował kolegę, czego potem w zasadzie nawet nie pamiętał (a może taka linia obrony? I tak go skazali na długą odsiadkę). To z kolei z pewnością wina pieniędzy ojca.

    @”Mniej mnie interesują przypadkowe 'ruchy Browna’ dla poszczególnych cząsteczek, bardziej ich uśrednione wartości i ogólne właściwości cieczy”
    Wiemy, wiemy. Oj wiemy.

    @”o wiele lepiej pasowałby świetny skądinąd serial „The Wire”
    …gdzie nawet w tych okropnych podupadłych projects nie wszyscy ćpają i nie wszyscy dilują. A pośród ćpiących i dilujących są niemal wyłącznie mężczyźni. Co za nieudana płeć.

  74. @monday: „To, co naprawdę jest istotne, to nie jakieś indywidualne, randomowe w gruncie rzeczy (choć fascynujące w fabułach seriali) decyzje i wybory, tylko procesy zachodzące w makroskali.”

    To przecież zależy, w jakim sensie i w jakiej skali istotne. Dla kogoś, kto stracił bliską osobę w wyniku przedawkowania, nie będzie istotna teoretyczna krytyka późnego kapitalizmu w makroskali tylko zrozumienie, co konkretnie poszło nie tak, kiedy i gdzie. David Harvey Ci tego nie wyjaśni, bo go to nie interesuje. David Simon ma dokładnie tak samo. U obu człowiek jest kategorią rezydualną, albo narzędziem narracyjnym, przez które zachodzą szersze procesy. Dlatego w – skądinąd boskim, jak już pisałem powyżej – The Wire narkoman jest narkomanem przez wszystkie sezony, gangster gangsterem, a policjant policjantem. Jest sezon o systemie szkolnym, ale sezonu, który mógłby napisać Vince Gilligan, brakuje. Ten sezon byłby o tym, jak jeden z tych dzieciaków z tej samej szkoły zostaje Omarem, a drugi Bunkiem, i jaki łańcuch zdarzeń do tego doprowadził. W prawdziwym The Wire przebitki na mikroskalę mamy bodaj tylko w kontekście terapii uzależnień, na którą w końcu idzie Bubbles. Tam – jak wie każdy, kto miał kontakt w realu, a co serial pokazuje wiernie – po prostu nie ma sensu mówić o tym, że kapitalizm, żona, praca, gangsterzy, czy ogólnie Inni Ludzie i Złe Okoliczności. Tam się mówi o tym, dlaczego Ja robię to, co robię. I nie chodzi tu o ocenę moralną przecież. Chodzi o patrzenie na łańcuch przyczynowo-skutkowy i pytanie: jaki przyczynek może mieć odmienny skuteczek? A makroskala swoją drogą, po prostu to jest z definicji inna skala.

    „Autorzy ostatniego odcinka BCS (czyli przede wszystkim Peter Gould) bardzo zainwestowali w wątek podróży w czasie.”

    No właśnie, ostatniego. Dlatego mnie dziwi, że Ty miałeś skojarzenia z Thorgalem już 13 odcinków wcześniej („Od końca piątego sezonu oczekiwałem … schematu Vlany.”). Ki czort? Wehikuł czasu?

    Do tego, w przypadku Thorgala mamy faktycznie *wątek* podróży w czasie. W przypadku Saula mamy retrospekcję, futurospekcję, i *metaforę* podróży w czasie którą tłumaczy nam Walt (podróż w czasie jest niemożliwa, ewentualnie może działać jako metafora, w całym tym gadaniu nie chodzi o podróże w czasie tylko o to, co byśmy zrobili inaczej wtedy gdzybyśmy wiedzieli to, co wiemy teraz). Dla mnie tu w ogóle nie ma punktów stycznych z historią Saxegaarda. Kim zwyczajnie wieje na Florydę i robi swoje. Saxegaard-Vlana dosłownie poświęca całe życie (37 lat!) ratowaniu Thorgala. No weź.

  75. @Kuba
    „Ki czort? Wehikuł czasu?”
    „Kim zwyczajnie wieje na Florydę i robi swoje. Saxegaard-Vlana dosłownie poświęca całe życie”

    Ujmowałem to ówcześnie tak: „Natomiast moja wersja zakończenia to nadal nie tyle „happy end”, co „Vlana z Omaha” – ktoś kto w ukryciu ponosi życiową ofiarę dla ukochanej osoby.”

    Owszem, oczekiwałem że to będzie trochę bardziej mechaniczna dynamika: Kim zostaje wspólnikiem w Ice Station Zebra i ma wpływ na jakieś kluczowe zdarzenia z BB. Postawiono jednak bardziej na psychologię. Kim wszak nigdzie nie „wieje” – nie ma przed czym, nikt jej o nic kryminalnego nie oskarża. Zaszywa się w kokonie bezwzględnie ukazanej przeciętności – z idiotycznymi rozmowami przy grillu i tokenowym facetem wzdychającym „Yep!” w łóżku. Jest w tym kara wymierzona sobie, ale i oczekiwanie na powrót Jima, którego Kim nie chce zastąpić żadnym godnym następcą – scena z dokumentami rozwodowymi pokazuje wszak Jima silącego się na fasadę obojętności i Kim, która nie daje się nabrać na tę fasadę: wie, że ona kiedyś pęknie. Zatem ona też coś poświęca i cierpliwie czeka. A gdy przychodzi czas, działa z twardą determinacją.

    „Do tego, w przypadku Thorgala mamy faktycznie *wątek* podróży w czasie.”

    Który służy jako szkielet dla podobnej gry psychologicznej i zostaje efektownie unieważniony w ostatniej planszy: inaczej niż w wielu opowieściach z wątkiem time travel, to nie time traveller przeprowadza finałowy twist, lecz ta która pozostała w swoim czasie.

  76. @Awal: „Kim wszak nigdzie nie „wieje” – nie ma przed czym, nikt jej o nic kryminalnego nie oskarża.”

    Nie przed czym, tylko przed kim (bad pun alert). Nie obraź się, ale czytasz tą historię z punktu widzenia mizoginiczno-moralizatorskiego, a szkoda. Po pierwsze, to nie jest tak, że scenarzyści postawili na wątek psychologiczny. Oni na nim zbudowali cały serial od samego początku, jak pisałem już w 2018. Po drugie, odczytywanie zachowania Kim tylko przez postać Jimmy’ego to po prostu to mizoginia. Ona jest samodzielną, silną i sprawczą postacią a nie jakąś przydupiastą Marią Magdaleną. Jej wyjazd to nie kara, to próba ocalenia siebie – bo przecież widzi, że Jimmy’ego się nie da. Po trzecie, ukrywa się i czeka… niby na co? Że Jimmy w ogóle dożył do 2010 to jest fuks na resorach, przecież wokół niego zostały same trupy. Ile razy w tym czasie był o włos od śmierci? Więc 37-letni plan bystrej Kim-Vlany na ratowanie Jimmmy’ego to jest czekanie aż wywinie się z konfrontacji z kartelem i hordami innych gangsterów, wymknie się policji, a następnie przedzwoni do niej, bo mu była sekretarka powiedziała, dość zresztą przypadkiem, że Kim do niej dzwoniła? No żeby taki plan wymyślić to ona jednak musiałaby mieć prawdziwy wehikuł czasu. Vlana z Thorgala ma plan, a Kim po prostu ucieka. Splot przypadków łączy ją z Jimmy’m. I odkrywa, że… już niewiele ich łączy. To zupełnie inne historie.

    „inaczej niż w wielu opowieściach z wątkiem time travel, to nie time traveller przeprowadza finałowy twist, lecz ta która pozostała w swoim czasie.”

    Instynktownie wydaje mi się to bzdurą. Choćby dlatego, że pierwsze skojarzenie (bo też odświeżyłem niedawno) to Interstellar, gdzie jest dokładnie tak samo.

  77. @mnf, sheikh
    Nie powiedziałbym, że w The Wire ćpają głównie mężczyźni, kobiety widać zarówno w scenach z handlem jak i z takimi postaciami jak np. rodzice Dukie’go.

    @Bubbles na terapii
    Terapia to terapia, systemowe uwikłania to systemowe uwikłania. To drugie określają ilu pacjentów trafia do tego pierwszego, tu kol. mnf ma rację. Pani Thatcher jak najbardziej odpowiada ile podobnych złodziejek/dilerek spotkają Martinowie Freemanowie (choć niekoniecznie odpowiada za ten jednostkowy przypadek).
    I, owszem, zawsze znajdzie się bogaty (czy biedny) uzależniony, zawsze będą jakieś zabójstwa. Kwestia tego – ile ich będzie, czy będzie to Oslo czy Baltimore. W uogólnionym Oslo Dukie dostałby pomoc systemową dużo wcześniej a nie został przez tenże system plany (w szczególności – olany przez ulubionego nauczyciela).

    @kto zostanie Omarem a kto Bunkiem
    Przecież widzimy zarówno kto został nowym Omarem a kto Bunkiem (w przybliżeniu) i jakie mechanizmy do tego doprowadziły.

    @kariera Walta
    Mnie frapuje czemu Walt po odejściu z GM został tym nauczycielem w liceum, a nie np. pracownikiem akademickim (kwalifikacje miał). Na przyjęciu u byłych wspólników, ktoś go nawet pyta o uczelnie gdzie uczy. Mam wrażenie, że to jeden z kluczy do jego osobowości.
    Tak na marginesie – w takiej Finlandii nauczyciel chemii w ogólniaku to prestiżowe stanowisko.

  78. @mnf
    „Gdyby ta sama pani urodziła w nietkniętej ręką Thatcher socjalnej Szwecji sprzed trzech dekad (lub alternatywnie jako córka bywalców tych brytyjskich Longinesów), zapewne nie uzależniłaby się od narkotyków i pozostałaby przykładnym obywatelem.”

    Panie, co pan. Przecież eksplozja narkomanii to lata 60. i 70. A o tym, jak ćpają dzieci longinesiarzy, świadczą Trumpiątka i Bideniątko. Piękny popkulturowy portret to „Sukcesja” i nim ktoś powie, że to fikcja – ja powiem „pogrzeb Ivany Trump”.

    „proszę zauważyć pewną prawidłowość: tam, gdzie nie wprowadzano neoliberalnych pomysłów, jakoś dilerów i ich klientów jest mniej”

    Nie ma takiej prawidłowości. Pan w ogóle kiedyś był w tej całej Norwegii (stosunkowo najbardziej socjalnej z wszystkich krajów nordyckich)? Akurat w krajach nordyckich NAPRAWDĘ istnieją gangi nazistowskich motocyklistów, utrzymujące się głównie z (oraz walczące o podział rynków) handlu narkotykami.

    Żeby to było takie proste, że człowieka bogatego nie ciągnie do kieliszka, białego proszku, zielonego tytoniu, mętnej strzykawki…

  79. @kuba
    „mu była sekretarka powiedziała, dość zresztą przypadkiem, że Kim do niej dzwoniła? ”

    Przypadkiem? Wiedziała, że Saul będzie się kontaktować z sekretarką. Zdążyła ją też poznać na tyle, że wiedziała, że ta to przekaże Saulowi.

  80. @st
    „Mnie frapuje czemu Walt po odejściu z GM został tym nauczycielem w liceum, a nie np. pracownikiem akademickim (kwalifikacje miał)”

    Trochę o tym jest monolog Gale’a, który probował grać zgodnie z systemem, „całował stosowne tyłki”, a i tak wpadł w Odwieczny Problem Adiunktów. Jeśli idziesz ścieżką akademicką, nie możesz tak po prostu w nieskończoność być doktorem – w pewnym momencie albo się załapiesz na tenure, albo cię wywalą (nieprzedłużą kontraktu) [zaznaczam że ja teraz teoretyzuję, więc pokornie przyjmę sprostowanie od praktyków]. W każdym razie, nauczycielem możesz być do emerytury, zwłaszcza jeśli doktorat czyni cię „overqaulified”. Zwykłym wykładowcą (nieprofesorem) – nie bardzo.

  81. @strabalski „Nie powiedziałbym, że w The Wire ćpają głównie mężczyźni, kobiety widać ”
    Hmmmm, mogę się zgodzić, że kobiety CZASEM widać

    @”I, owszem, zawsze znajdzie się bogaty (czy biedny) uzależniony, zawsze będą jakieś zabójstwa. Kwestia tego – ile ich będzie, czy będzie to Oslo czy Baltimore. W uogólnionym Oslo Dukie dostałby pomoc systemową”
    Ale powoli z tymi uogólnieniami. Jeśli chodzi o ciężkie narkotyki, to USA mają raczej jednolitą i bardzo ostrą politykę (no chyba ze bogaty biały dzieciak ofc). A Baltimore nawet na tle innych amerykańskich miast jest wyjątkowe jeśli chodzi o ilość morderstw, w dodatku tak jest od lat. Zatem może to coś więcej niż uogólniony neoliberalizm? Może wykształcił się jakiś lokalny zwyczaj?

  82. @Kuba

    „Ona jest samodzielną, silną i sprawczą postacią.”

    Która nie ma samodzielnego zdania na temat majonezu, programu w TV, rodzaju lodów… Nie każda dobrze napisana scena z postacią kobiecą musi być o „sile i sprawczości”, w życiu zdarza się też bezsilność i bezradne oczekiwanie.

    „bo mu była sekretarka powiedziała…”

    Gdyż wcześniej Kim dzwoniła do byłej sekretarki, dała szansę na kontakt. Vlanie też przez 37 lat mogły się przydarzyć różne rzeczy („Nie wiesz ile musiałam przejść, aby cię uratować”). Ich plany zakładały możliwość porażki (inaczej niż plany Walta, Saula, Torrica), ale miały też ziarno determinacji, jakie widzimy w finałach.

    „Choćby dlatego, że pierwsze skojarzenie (bo też odświeżyłem niedawno) to Interstellar, gdzie jest dokładnie tak samo.”

    Nie dokładnie, lecz podobnie – więc faktycznie jest to archetyp.

  83. @sheik
    „Ale powoli z tymi uogólnieniami. Jeśli chodzi o ciężkie narkotyki, to USA mają raczej jednolitą i bardzo ostrą politykę (no chyba ze bogaty biały dzieciak ofc).”

    Seriale zwykle pokazują jedną stronę narkomanii – tą bardziej spektakularną, z Omarem, Grekiem (I’m not even Greek). nazi-motocyklistami, Don Eladio itd. Ale akurat w Ameryce równolegle rozwija się legalny rewers – opiaty na recepty, które też zabiły mnóstwo ludzi. To byłby ciekawy odpryskowy serial, w którym mogłyby się spotkać postacie z „Wired” i „BCS” (bohaterką mogłaby być ta lekarka, która zdemaskowała chorobę Chucka).

    W każdym razie, ci pozornie bardzo porządnie się prowadzący obywatele, choćby współpracownicy Kim z tej firmy od zraszaczy, też ćpają. I też umierają z przedawkowania.

  84. @strabalski „Tak na marginesie – w takiej Finlandii nauczyciel chemii w ogólniaku to prestiżowe stanowisko.”
    No ba! Cytując za jobs.ch: Der mittlere Bruttojahreslohn für Gymnasiallehrer in Zürich beträgt 129 285 CHF, inklusive 13. Monatslohn und Bonus (basierend auf 14 Lohnangaben).

    @wo „W każdym razie, ci pozornie bardzo porządnie się prowadzący obywatele, choćby współpracownicy Kim z tej firmy od zraszaczy, też ćpają. I też umierają z przedawkowania.”
    Jasne, właśnie dużą falą wchodzą na ekran seriale na temat oxy i fentanylu. Ktoś może polecić coś choć w połowie tak dobre jak The Wire?

  85. @s.trabalski: „Terapia to terapia, systemowe uwikłania to systemowe uwikłania.”

    No z tym to raczej nikt tu nie polemizuje.

    „Przecież widzimy zarówno kto został nowym Omarem a kto Bunkiem (w przybliżeniu) i jakie mechanizmy do tego doprowadziły.”

    Tu nikt nikim nie zostaje. Od pierwszego odcinka wiemy, kto jest kto. Taki Dukie to po prostu Bubbles, natural born drug addict, bo chodzi o rys społeczny a nie psychologiczny. Nawet ksywki nie zostawiają wątpliwości.

    @wo: „Przypadkiem?”

    Punkt będący jest taki, że wyjeżdżająca na Florydę Kim nie mogła wiedzieć, że w 2010 będzie miał kto do kogo dzwonić. Ja bym nawet sekretarce dawał mniej niż 50% szans w momencie wyjazdu, biorąc pod uwagę los Howarda. Punkt poboczny jest taki, że sekretarka to mówi Saulowi na odczepnego, bo nie ma dla niego absolutnie żadnych sensownych wieści. Gdyby przetrwało choć jedno lewe konto, Jimmy by tego nie usłyszał. Ten telefon to jest oczywiście ważne wydarzenie, ale ma się nijak to postępowania Vlany, która wiedziała, że Thorgal się pojawi dokładnie w tym samym miejscu dokładnie 37 lat później.

    @Awal: „Która nie ma samodzielnego zdania na temat majonezu.”

    Ma natomiast zdanie na temat tego, czy Jimmy powinien się zgłosić na policję oraz tego, czy samej zgłosić się do prokuratury, tudzież tego, czy rozmawiać z żoną kolegi, do którego śmierci nieumyślnie się przyczyniła, tudzież tego, czy wrócić na ścieżkę radical lawyering. Szkoda, że jej starania by za wszelką cenę mieć „normalny” związek interpretujesz jako brak sprawczości, kiedy jest dokładnie odwrotnie, i że w podwątku tym nie widzisz ukrytej tu krytyki ról genderowych.

    „Vlanie też przez 37 lat mogły się przydarzyć różne rzeczy.”

    Natomiast w tej konstrukcji podróży w czasie, jaką mamy we Władcy Gór, Thorgalowi mogło przydarzyć się tylko jedno. U Jimmy’ego jest dokładnie odwrotnie, łamane przez zupełnie inaczej.

  86. @sheik kobiety uzależnione
    Znacznie częściej niż czasem. Nie jestem w stanie ocenić czy 50:50 czy 35:65, ale na pewno uzależnione widać równie wyraźnie jak uzależnionych.

    @przestępczość w Baltimore
    Albo jest po prostu jeszcze bardziej zaniedbane a do tego mocno niebiałe, co w USA rodzi określone konsekwencje. Inny przykład – Detroit.

    @akademik Walt
    Ok, ale czy to nadal nie jest lepsza opcja niż nędznie wynagradzany nauczyciel? Poza tym jeżeli uznać, że Walt to geniusz (a przynajmniej ma na koncie istotne osiągnięcie) to raczej miałby widoki na karierę uwieńczona tenure? Za mało wiem o amerykańskich uczelniach wyższych by coś wyrokować, ale ten fakt wydaje mi się znaczący.

  87. @kim
    „Punkt poboczny jest taki, że sekretarka to mówi Saulowi na odczepnego, bo nie ma dla niego absolutnie żadnych sensownych wieści. Gdyby przetrwało choć jedno lewe konto, Jimmy by tego nie usłyszał.”

    Jako prawniczka, Kim wiedziała, że nic nie przetrwa, a Franceska pójdzie na współpracę (to musiala być głosna sprawa, o której trąbiły media). Franceska to niemalże archetyp Idealnej Sekretarki, która Czyta Szefowi W Myślach i Dokładnie Wie, Kiedy Mu Co Powiedzieć. W tej scenie nie ma przypadku – wiadomo było, że Gene-Saul będzie szukać resztek fortuny i wiadomo było, że Franceska mu powie o telefonie. Pozostawało czekać.

    Przy czym Kim nie musiała tego zaplanować w chwili rozwodu. Postanowiła zadzwonić kiedy już z mediów wiedziała o masakrze motocyklistów, o śmierci Walta itd.

  88. @st
    „Ok, ale czy to nadal nie jest lepsza opcja niż nędznie wynagradzany nauczyciel?”

    Niech się wreszcie wypowie praktyk, ale zwłaszcza w amerykańskiek akademii może być wręcz odwrotnie. Przypominam, że nie mówimy o kimś z „tenure”.

    „to raczej miałby widoki na karierę uwieńczona tenure?”

    A tu już się wypowiem jako prawie-praktyk. Studiowałem z ludźmi, którzy dziś są profesorami oraz obserwowałem kariery ludzi, którzy na roku mieli opinię geniuszy. Sam geniusz doprowadzi cię najwyżej do doktoratu, do tenure/habilitacji/własnej katedry potrzebujesz innego zestawu umiejętności. Przesłanie starego belfra dla czytających nas tu rodziców: czy twoje dziecko ma szanse zostać wybitnym chemikiem, o tym się nie dowiesz od nauczyciela chemii, tylko od nauczyciela WF. Jeśli to taki typ osobowości, że nikt go nie chce mieć w drużynie, to nie będzie profesor. Doktor, owszem.

    Otóż o Walcie WIEMY, że nie ma tych umiejętności. Nie umie być częścią zespołu – może być tylko liderem, ale też toksycznm, rozwalającym na koniec własny zespół. Jego kariera akademicka by się zakończyła nieprzedłużeniem kontraktu, bo po prostu nikt by go nie chciał mieć w swoim zespole.

  89. @wo: „Jako prawniczka, Kim wiedziała, że nic nie przetrwa.”

    Dokładnie. Z Jimmy’m na czele, niestety. Scenariusze typu „everyone around me dies” zwykle nie trwają zbyt długo, bo nagle you die.

    „Przy czym Kim nie musiała tego zaplanować w chwili rozwodu.”

    A wręcz nie mogła! Zupełnie inaczej, niż Vlana z Thorgala. Zgadzam się.

    „Nie umie być częścią zespołu – może być tylko liderem, ale też toksycznm, rozwalającym na koniec własny zespół. Jego kariera akademicka by się zakończyła nieprzedłużeniem kontraktu, bo po prostu nikt by go nie chciał mieć w swoim zespole.”

    Może w Stanach, ale wątpię. W Wielkiej Brytanii jest dokładnie odwrotnie. To jest system zbudowany na eksploatacji, więc bezwzględnym łatwiej się przebić. Natomiast ta dyskusja jest o tyle anachroniczna, że Walt podejmowałby decyzję w latach 80, kiedy płace były bardziej wyrównane, a nie teraz. Zostaje kwestia prestiżu, ale spokojnie mógł działać mechanizm wyparcia, typu „nie muszę być na uniwersytecie by mieć poczucie własnej wartości, pragnę cichego życia i pracy od 9 do 15 z długą przerwą w lato”.

  90. Ok, to wyjaśnienie kupuję, z tym małym zastrzeżeniem że nie wiemy co by siedziało gdyby Walt nie musiał zabijać Gale’a w celu ratowania Jessy’ego. Gale to w końcu idealny dla niego asystent, mógłby realizować swoje potrzeby przywódcze.

  91. @kuba
    „To jest system zbudowany na eksploatacji, więc bezwzględnym łatwiej się przebić.”

    Ale tam też jest chyba taki etap, w którym nie możesz jeszcze samodzielnie wyznaczać sobie tematów badawczych, tylko musisz być jednym z wielu doktorów w pracowni profesora X. Walt w takiej sytuacji by prędzej czy później obraził tego profesora, bo inaczej nie umie funkcjonować (widzieliśmy go wielokrotnie w sytuacjach, w których ma problem ze small talk – nawet pytanie o „wehikuł czasu” prowokuje go do jakiejś bezsensownej tyrady). Otóż niemądrze jest obrażać ludzi, którzy mogą cię udupić w białych rękawiczkach, po prostu tak ci organizujac pracę, że nie będziesz mieć szansy na wykazanie swojego geniuszu. A potem w dodatku decyzje podejmuje jakaś rada w tajnym głosowaniu (a w tej radzie nie masz nikogo, kto byłby twoim przyjacielem).

    Tak upadł Gale – widzimy, że to bardzo zdolny człowiek, ale nikt by go nie chciał mieć u siebie. I w tajnym głosowaniu by zagłosował przeciw przedłużaniu konktraktu.

  92. @st
    „Gale to w końcu idealny dla niego asystent, mógłby realizować swoje potrzeby przywódcze.”

    …i rzekł Bóg: „a tak jakoś po prostu ciebie nie lubię”.

  93. @kuba
    „Dokładnie. Z Jimmy’m na czele, niestety. Scenariusze typu „everyone around me dies” zwykle nie trwają zbyt długo, bo nagle you die.”

    Ale wiedziała, że Jimmy może żyć. Wiedziała o firmie od odkurzaczy, zapewne ona mu o niej powiedziała (bo to ona pierwsza zwraca uwagę na tę wizytówkę). Pewnie w ogóle gdyby nie śmierć aktora, mielibyśmy pokazaną ewakuację Kim. No i osadzony w uniwersum film „dokumentalny” o Saulu Goodmanie podkreśla, że nikt nie wie, co się z nim stało.

  94. @Kuba
    W latach ’80? Myślę, że GM to najwcześniej początek lat ’90 (Gretchen coś mówi o 15 latach, ale nie pamiętam dokładnie). No i Walt wyraźnie męczy się w tej szkole – nie ma z niej ani pieniędzy ani poczucia bycia docenianym ( stąd to późniejsze „byłem w tym dobry”, „czułem że żyłem”). Tu bardziej pasuje ten rys psychologiczny o którym pisze wo, który musiał też częściowo odpowiadać za zerwanie z GM.

  95. @st
    „Walt wyraźnie męczy się w tej szkole – nie ma z niej ani pieniędzy ani poczucia bycia docenianym”

    Na uczelni by się męczył jeszcze bardziej. Gdyby mu nawet dali etat, to byłoby na przykład stanowisko techniczne – destylowałby rozpuszczalniki dla „prawdziwych” naukowców, których by oczywiście uważał za głupszych od siebie. To by go dopiero frustrowało!

  96. @Kuba „Tu nikt nikim nie zostaje. Od pierwszego odcinka wiemy, kto jest kto. Taki Dukie to po prostu Bubbles, natural born drug addict, bo chodzi o rys społeczny a nie psychologiczny. Nawet ksywki nie zostawiają wątpliwości.”

    A los Namonda jest tak od początku przesądzony? I skoro już o tym mowa – Michael na pewno musiał wejść w buty Omara?

    Dukie jest symbolem dzieciaka bez szans, literalnie wszyscy go opuszczają (od rodziców zaczynając) – nawet nie umie boksować na tyle żeby trener się nim zainteresował, i który kończy na ulicy (dlatego mamy go skontapunktowanego Namondem). O Bubblesie i początkach ćpania nie wiemy za dużo, w każdym razie miał kiedyś rodzinę, która trochę o niego dba nawet w nałogu. To właśnie Namond by bardziej pasował na jego następcę.
    The Wire jest serialem o mechanizmach społecznych, ale nie pomija psychologii poszczególnych bohaterów.

  97. @WO

    „Ale tam też jest chyba taki etap, w którym nie możesz jeszcze samodzielnie wyznaczać sobie tematów badawczych, tylko musisz być jednym z wielu doktorów w pracowni profesora X.”

    A to paradoksalnie zależy od zajętości profesora X. Bywa, że wielki profesor X ma tak duży zespól, że tym najzdolniejszym/najbardziej przebojowym daje w miarę wolna rękę. Albo zwyczajnie już mu się nie chce i preferuje tych, którzy sami coś wymyśla a on tylko pomoże to sprzedać.

    „Sam geniusz doprowadzi cię najwyżej do doktoratu, do tenure/habilitacji/własnej katedry potrzebujesz innego zestawu umiejętności. (…) Otóż niemądrze jest obrażać ludzi, którzy mogą cię udupić w białych rękawiczkach, po prostu tak ci organizujac pracę, że nie będziesz mieć szansy na wykazanie swojego geniuszu.”

    To są święte słowa. Od doktoratu w górę potrzeba talentu i empatii. Bez wielkiego talentu też się obejdzie, bez empatii nie (chyba że bezwzględny, kliniczny socjopata, ale to skrajność i nie daja gwaracji sukcesu). Umiejętność pracy w zespole to absolutna konieczność, bez tego nie zrobi się nic. I to obejmuje kolegów z własnego zespołu, tych z zespołów obok (maja umiejętności, które nigdy nie wiadomo kiedy się przydadzą), szefa (może, ale nie musi pomoc w karierze) i tych niżej, którzy dopiero zaczynają. Oni mogą urosnąć bardzo szybko, warto ich znać i dać się lubić. Empatycznym i trzeba być po prostu.

  98. @kot
    „Oni mogą urosnąć bardzo szybko, warto ich znać i dać się lubić.”

    Dziękuję! No więc wydaje mi się, że dosłownie od pierwszego odcinka Walt jest pokazany jako ktoś, kto nie ma tych umiejętności.

  99. @wo: „Ale tam też jest chyba taki etap, w którym nie możesz jeszcze samodzielnie wyznaczać sobie tematów badawczych, tylko musisz być jednym z wielu doktorów w pracowni profesora X.”

    No więc piszę jako pracownik akademicki, z perspektywy brytyjskiej co prawda, a nie amerykańskiej. Teraz jest zwykle tak, jak piszesz, ale nie jest tak zawsze. Na Wyspach doktorat jest też krótszy, w Stanach proces trwa dużo dłużej, więcej się uczy i publikuje przed obroną, i stosunkowo łatwiej jest złapać grant czy wskoczyć na tenure track z marszu. To nie znaczy że jest łatwo, ale będąc wybitnym już spoko. Zdarza się to też na Wyspach nawet teraz, a co dopiero w złotych ejtisach czy najntisach. Walt jako utalentowany chemik jak najbardziej mógłby, imo. No i przetrwał doktorat – stawiając się profesorom, nie przetrwasz. A po doktoracie… obecne skandale ze znanymi profesorami jako zamiatanymi pod dywan oprawcami seksualnymi wskazują, że uniwerki to faktycznie siedlisko Dobra i Empatii.

    @s.trabalski: „W latach ’80? Myślę, że GM to najwcześniej początek lat ’90.”

    Wychodzi podobnie jeśli chodzi o warunki pracy. Późne ejtisy zgadywałem po dacie urodzenia Walta (1958).

    „No i Walt wyraźnie męczy się w tej szkole.”

    Teraz. Ja tu w szkole w 2008 bym w życiu nie pracował, ale jeszcze w 1992 nawet mógłbym rozważyć.

  100. @Kuba

    „A po doktoracie… obecne skandale ze znanymi profesorami jako zamiatanymi pod dywan oprawcami seksualnymi wskazują, że uniwerki to faktycznie siedlisko Dobra i Empatii.”

    Bywa i tak, ale czy to jakoś odbiega od krajowej średniej? Nie chce bagatelizować, ale widziałem już masę przeróżnych nadużyć, ale akurat nie skandale seksualne. (Chociaż chciałoby się, żeby uniwersytety były forpocztą tolerancji i zachowań społecznie poprawnych)

    I jak to w życiu bywa, dobro nie zawsze zwycięża, zdarzają się sytuacje, gdy socjopata, seksualny oprawca zwycięża, ale nie jest to normą, przynajmniej z niemieckiej perspektywy nie wygląda to tak źle.

  101. @Kuba
    „wyjeżdżająca na Florydę Kim nie mogła wiedzieć, że w 2010 będzie miał kto do kogo dzwonić…”

    Gdzieś pod koniec 2004 r., gdy widzimy scenę z podpisywaniem dokumentów rozwodowych, jest już ok. pół roku po śmierci Howarda, Saul nie obsługuje kartelu, lecz jest gościem od petty criminals – mogą mu się przydarzyć różne przykrości, ale nie ryzykuje na co dzień życiem. I jak pokazuje ta scena, Kim nie wierzy w jego fasadę obojętności, choć nie umie przewidzieć (scena z Jessim), jak trwała się ona okaże. Wtedy Kim i Jimmy widzą się po raz ostatni przed „Gene timeline” i to jest też okres, gdy Kim rozpoczyna swoje florydzkie życie – z tą właśnie wiedzą o Jimmim/ Saulu. Praca Saula dla Waltera rozpoczyna się zaś dopiero w grudniu 2008 r.

    „Szkoda, że jej starania by za wszelką cenę mieć „normalny” związek interpretujesz jako brak sprawczości, kiedy jest dokładnie odwrotnie, i że w podwątku tym nie widzisz ukrytej tu krytyki ról genderowych.”

    Życie Kim na Florydzie pokazane jest nam jako zaszycie się w emocjonalnym kokonie nieambitnej pracy i schematycznego związku z banalną osobą. Biurowe sceny z początku odcinka „Waterworks” to satyra na ten świat, którą Gilligan trochę łagodził w wywiadach, mówiąc że oczywiście nie ma w tym nic złego, że ktoś sprzedaje zraszacze (filmowy obraz cubicles, jaki pokazał, jest jednak dla zaludniających je postaci mniej łaskawy). W zachowaniu samej Kim akcentowana jest w tych scenach bezwolność i dopasowanie – choć, owszem, czujemy że to narzucona sobie przez nią samą maniera. Właśnie ów emocjonalny kokon, w jaki wchodzi wobec uwierających ją etycznych dylematów i wobec niezerwanej więzi z Jimem.

    „Ma natomiast zdanie na temat tego, czy Jimmy powinien się zgłosić na policję oraz tego, czy samej zgłosić się do prokuratury, tudzież tego, czy rozmawiać z żoną kolegi, do którego śmierci nieumyślnie się przyczyniła, tudzież tego, czy wrócić na ścieżkę radical lawyering.”

    To wszystko przychodzi po telefonie od Jima, zresztą jednej z absolutnie wybitnie zagranych przez Seehorn scen. Jest w niej zaskoczenie i stupor, ale i przemyślana już determinacja, i emocja miłosna („I am glad that you’re alive”). Scena ta ma swój odpowiednik we „Władcy Gór” w chwili, gdy Vlana pokazuje Torricowi postarzałego potwora Saxegrarda, aby uświadomił sobie, kim się stanie na obranej przez siebie drodze. W tym momencie w obu historiach fabuła przyspiesza, Torric i Jim reagują bardzo podobnie – gniewem, wyparciem i ostatnią próbą postawienia na swoim. Z której zwycięsko wychodzi żeńska protagonistka. Jest w tym, owszem, tak przez Ciebie ceniona „krytyka ról genderowych” – schemat Vlany to w istocie reinterpretacja, co nie znaczy że prościutkie przenicowanie, mitu Penolopy.

    Dziękuję Ci za naszą dyskusję, która notabene pokazuje zalety wspaniałego bloga WO, z jakich niestety nie będę mógł wiele więcej korzystać. W realu już dawno bym tej polemiki z Tobą zaprzestał i najpóźniej w momencie, gdy padły oskarżenia o mizoginizm, przeprosił i wycofał się na swoje miejsce. W istocie zaś od początku siedziałbym cicho – właśnie tak jak Kim przy koleżankach z garden party.

    P.S. Kolegom zwycięzcom Lauru Komcionauty podpowiadam – jeżeli im to umknęło – szybki lurk do komci pod niedawną notką WO z Kopernikiem („Siniora, przepraszamo…”). Miłego dnia wszystkim!

  102. Uwielbiam BB i BCS, EC. Też żałuję, że to już koniec. Sprawa tytułu była wałkowana w netach. Dwa znaczenia, z których chyba drugie jest ważniejsze:

    Zacytuję, żeby nie linkować (z Time): Show creator Vince Gilligan has said (…) that the expression was a Southern regionalism from the area in Virginia from which he hails. It means “to raise hell,” he says, as in “I was out the other night at the bar…and I really broke bad.”
    Cassell’s Dictionary of Slang says it’s African-American slang from the ’60s that means “to become angry or aggressive”.

    BB byłoby więc o uwolnieniu wściekłości WW. Rozmaite katalizatory (zdrada, rak, oszustwo wspólnika) uwolniły wściekłość (zło), by Walter mógł powiedzieć żonie na końcu, że robił to wszystko nie po to, żeby ratować rodzinę, ale dlatego że to lubił. Był zły od początku do końca, tylko my się nabraliśmy przez jakiś czas. Walter jest zły, to my skracamy dysonans poznawczy.
    Interpretacja moralitetowa, ale co zrobić.

  103. @kot immunologa: „…chyba że bezwzględny, kliniczny socjopata, ale to skrajność i nie daja gwaracji sukcesu.”

    Ale to Twoje „chyba że” brzmi dokładnie jak Dr Walt White. To nie norma, ale dałby radę. Takich typków jest sporo. Ja się uchowałem, ale mam kolegów i koleżanki z bezpośrednimi doświadczeniami napaści seksualnej czy kradzieży intelektualnej ze strony adiunktów i profesorów, o dziadowskich warunkach zatrudnienia, dwuznacznych propozycjach, mobbingu i telefonach w sobotę (numer nielegalnie wzięty z bazy danych) nie wspominając. Koledze szczerze gratuluję miejsca pracy.

    @Walt na Uniwerku

    Tak w ogóle, wczuwając się w Walta po odejściu z Grey Matter, to jego wielką traumą była przecież kradzież intelektualna. A na uniwerku zasady są takie, że jako junior możesz w zasadzie byś głównym autorem badania, ale zostać pominiętym wśród autorów publikacji. Na kompletnym legalu. Stawiałbym, że to młodemu Waltowi chodziło po głowie.

    @s.trabalski: „To właśnie Namond by bardziej pasował na jego następcę.
    The Wire jest serialem o mechanizmach społecznych, ale nie pomija psychologii poszczególnych bohaterów.”

    W życiu. Namond to przecież początkowo młody D’Angelo, ale potem – choć sprawczość jego w tym żadna – zostaje adoptowany przez Colvina, i psychologia jego postaci robi zwrot o 180 stopni. Pójdzie na studia i pewnie zostanie porucznikiem albo prokuratorem, jak Cedric czy Marla. Pstryk.

    @Awal: „W zachowaniu samej Kim akcentowana jest w tych scenach bezwolność i dopasowanie – choć, owszem, czujemy że to narzucona sobie przez nią samą maniera.”

    Narzucona przez siebie bezwolność? To jest przecież oksymoron. Kim to wybiera, ze skomplikowanych powodów, a potem to zostawia, z równie skomplikowanych powodów. Tutaj widać siłę i sprawczość, z krytyką ról genderowych w tle.

    „W realu już dawno bym tej polemiki z Tobą zaprzestał i najpóźniej w momencie, gdy padły oskarżenia o mizoginizm, przeprosił i wycofał się na swoje miejsce.”

    Trochę tego nie rozumiem. Nie chciałem Cię urazić, ale Twoja szydercza (?) uwaga, że w scenach tych Kim „nie ma samodzielnego zdania na temat majonezu” jest moim zdaniem mizoginiczna. Wiele kobiet „nie ma zdania” w ten sposób, szczególnie jeśli próbują utrzymać związek z jakimś kolejnym „nice guy” który jest raczej średnio nice. Jakbyś napisał, że Kim za wszelką cenę próbuje się wpasować w opresyjny schemat, to bym przecież tak nie napisał.

    Ja też zaglądam coraz rzadziej, więc na wszelki wypadek pozdrawiam serdecznie.

  104. @akademia

    @Kuba Przy amerykańskiej akademii brytyjska (poza Oxbridge) to przecież zupełnie inna bajka, nikt tu nie pracuje w weekendy i nie zmusza doktorantow do pracy wieczorami (w USA norma). Przynajmniej teraz, to że system był i jest stworzony na ekploatacji to oczywiście prawda, ale jednak to się zmienia i w Europie to już nie wygląda tak, jak jeszcze kilkanaście lat temu.

    W USA po doktoracie w STEM są generalnie dwie opcje – postdok (2-3 lata) i później próba ataku na tenure-track, albo industry/start-up. Większość nowych doktorów idzie tą drugą ścieżką i to też robi Walt. Problem ze ścieżką akademicką w USA jest taki, że gdy raz się z niej wypadnie, praktycznie nie da się wrócić (a nawet zrobienie dwóch postdoków uważane jest za słabość – w UK czy Europie wręcz przeciwnie). Jednocześnie nie ma żadnego etapu pomiędzy tymczasowym postdokiem, a zakładaniem własnej grupy jako tenure-track Assistant Professor – znów przeciwnie niż w Europie, gdzie pozycje pół-samodzielnych adiunktów w grupach większych profesorów to normalka)
    Walt po latach (?) pracy w GM nie miałby po prostu szans na żadne tenure tracki bez postdoka i kilkunastu dodatkowych publikacji. Mógłby co najwyżej pracować jako lecturer w jakimś lokalnym community college, ale czy ta praca różniłaby się bardzo od nauczyciela w high school? Głowy nie dam, ale widziałem kiedyś oferty tego typu pozycji w USA i nie sądzę.

    @chemia w BB

    Fan teoria o enancjomerach bardzo dobra! Ja z kolei zawsze wyobrażałem sobie WW jako szpeca od krystalizacji, specyficznie białek (w GM), co wykorzystuje do otrzymywania wysokiej czystości mety (as in high purity, nie enancjomerycznie czystej). Niestety, idiotyczny pomysł scenarzystów żeby meta WW była niebieska trochę tę teorię psuje; byłem niedawno na wykładzie Donny Nelson (konsultantki chemicznej w BB), która mówiła, że starała im się wyperswadować, że to bez sensu, ale bezskutecznie.
    Jej wkład polegał głównie na rysowaniu struktur na szkolnej tablicy Walta, sprawdzaniu skryptów i jakimś jednym obliczeniu stężeń (żeby oszacować ile metyloaminy muszą ukraść z pociągu czy coś).
    Najzabawniejsze, że pomimo bycia wybitną chemiczką-organiczką, nie miała żadnej wiedzy w temacie syntezy mety. Podobnie Walt – ekspert od asymetrycznej syntezy organicznej/krystalizacji białek, nie miałby raczej pojęcia jak obchodzić się z fosforem, nie mówiąc już o HFie. Do roli Heisenberga najlepiej przygotowałaby go faktycznie pozycja technika od destylacji rozpuszczalników albo utylizacji odpadów.

  105. @wo
    Jako akademik (polski) w skrócie:

    a) Ilość osób toksycznych, feudalnych, nie potrafiących współpracować, nieogarniętych (życiowo, praktycznie, etycznie…), która funkcjonuje w nauce jest cały czas bardzo duża. Duża część z nich to kierownicy katedr, wybitni profesorowie (tj. rozpoznawalni międzynarodowo, cytowani w WoS, publikujący w bardzo dobrych czasopismach, regularnie dostających granty…) . Osobiście poznałem dziesiątki takich osób (z bardzo różnych dyscyplin). Powiedziałbym wręcz, że pewien niewielki rys psychopatyczny pomaga w zrobieniu kariery naukowej. Pozwala to np. niszczyć konkurencję w walce o zasoby. W każdym razie, nie chciałbym pracować z najlepszymi badaczami, których znam osobiście, a już na pewno nie pracować pod ich kierownictwem. To nie są tylko osoby w wieku 60+. Znam czterdziestoparolatków, którzy mają zespoły funkcjonujące w trybie feudalnym. Są bardzo dobrzy naukowo, ale bardzo słabi jako ludzie. To się być może zmienia, ale nie przeceniałbym szybkości tej zmiany.

    b) Systemy akademickie polski i amerykański różnią się radykalnie (tu przypis: polski system znam od podszewki, a amerykański znam z relacji osób, które tam funkcjonowały lub funkcjonują zawodowo). Między innymi tym, że system polski jest bardzo wsobny (środowisko akademickie jest dla siebie najważniejszym punktem odniesienia), a amerykański zorientowany na różnych interesariuszy zewnętrznych. I droga do tenure w USA (w bardzo dużym uproszczeniu) może się odbywać na dwa sposoby. Pierwszy sposób – wewnątrzakademicki – wymaga zdolności, szczęścia, zdrowia, odpowiedniego pochodzenia społecznego, grupy wsparcia, ciężkiej pracy, umiejętności pracy zespołowej i zjednywania sobie sojuszników… Drugi sposób zdobycia tenure, to bycie wybitnym poza akademią. Przechodząc do bohatera BB, jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z kimś, kto dokonał przełomowego odkrycia i zostało ono później skapitalizowane, to on dostałby bez problemu tenure. I nie desytylowałby niczego jako podrzędny laborant, tylko prowadził jakieś zaawansowane zajęcia dla doktorantów plus kurs wprowadzający dla pierwszaków. A uczelnia chwaliłaby się, że zajęcia u nich prowadzi wybitny scholar practitioner. Jego braki odnośnie umiejętności gry zespołowej nie miałyby znaczenia, dopóki nie wiązałoby się to z problemami natury prawnej. Na dziekana nikt by go nie wybrał, ale swój lab by dostał.
    ***
    I jeszcze pytanie praktyczne. Nie oglądałem BB/BCS, ale argument z Mozarta wydaje się na tyle przekonujący, że chciałbym dać drugą szansę (jakieś 5 lat temu obejrzałem ze trzy czy cztery odcinki BB i mnie nie wciągnęło). Czy spróbować oglądać to w kolejności kręcenia BB -> BCS, czy chronologicznej BCS -> BB (choć jak rozumiem z dyskusji końcówka BCS dzieje się po BB)?

  106. @mck: „Przy amerykańskiej akademii brytyjska (poza Oxbridge) to przecież zupełnie inna bajka, nikt tu nie pracuje w weekendy i nie zmusza doktorantow do pracy wieczorami (w USA norma).”

    Mam dokładnie odwrotne doświadczenie, włącznie z targetami typu sprawdzenie pięciu odręcznie pisanych skryptów egzaminacyjnych w godzinę. Skończyłem robić wieczorami i w weekendy rok temu, jak dostałem dużego granta, do którego sam rozpisałem workload i budżet. I to nie Oxbridge, choć czołówka Russel Group z aspiracjami – co nie pomaga. Koledzy na byłej politechnice wysypiają się bardziej. I żeby nie pisać tylko z osobistego doświadczenia, właśnie mieliśmy na Wyspach duże strajki o workloads między innymi. Nie wiem też skąd teza, że „to się zmienia” na lepsze. Jest przecież odwrotnie: spadek płac, wzrost prekaryzacji, redukcja grantów badawczych, wzrost liczby studentów, a do tego cięcie emerytur o 35% dosłownie miesiąc temu: to są przecież podstawowe fakty, którym nawet rektorzy nie przeczą. Przecież masz udokumentowane samobójstwa z przepracowania nawet.

  107. > Przecież masz udokumentowane samobójstwa z przepracowania nawet.

    Osobliwie w chemii. Empatia? To dziedzina słynąca z najbardziej toksycznych szefów, najdłuższych godzin pracy i afer typu „szefowa napisała skandaliczny list do podwładnych”. Chemia czy biotechnologia wręcz dostarczają archetypu profesora socjopaty. WW nie miałby kompetencji? Chyba dlatego że okazuje empatię Pinkmanowi.

  108. @konduktor_motor

    „Czy spróbować oglądać to w kolejności kręcenia BB -> BCS, czy chronologicznej BCS -> BB (choć jak rozumiem z dyskusji końcówka BCS dzieje się po BB)?”

    To problem przed jakim stanęli w końcówce twórcy BCS – co zrobić z widzem, który przyjdzie po ten serial (np. w streamingu) nie znając w ogóle BB, czyli wydarzeń następujących po części kolorowej a przed czarno-białą BCS. Rozwiązano go w ten sposób, że swoiste mikro-streszczenie BB zawarte jest w odpowiednim momencie ostatniego sezonu BCS – podane we własnych słowach Saula/ Gene’a. Umożliwia ono (chyba) zrozumienie zarysu tej luki fabularnej. Choć oglądanie BCS w tym trybie, zupełnie bez znajomości BB, to na pewno interesujące doświadczenie i ćwiczenie na wyobraźnię. Z kolei ewentualne do-oglądanie „BB” pomiędzy pierwszym a drugim timeline’m BCS to wejście w trochę inne tempo narracji (szybsze, bardziej klasyczne) i mniej oryginalną plastykę kadru. Więc już chyba lepiej je wykonać na samym początku jako stylistycznie wcześniejszy etap. Te dwie serie różnią się w każdym razie bardziej niż zazwyczaj różni się serial i jego prequel – BCS to raczej coś na kształt „parallel novel” w takim sensie w jakim np. seria „Wicked” czyni główną bohaterką drugoplanową postać z „Czarnoksiężnika z Oz”.

  109. @tytuł BB
    To może się wytłumaczę, że tego tłumaczenia że szkłem nie uważam za „właściwe” czy „podstawowe” (cokolwiek miało by to znaczyć w kontekście dzieła kultury), po prostu mi się podoba jako jeden z aspektów treści BB. Tak naprawdę to pierwotnie Breaking Bad tłumaczyłem jako coś w rodzaju „przełamania się ku złu”.

    @kariera WW
    Czyli skok w bok w stronę biznesu nie byłby przeszkodą w powrocie na tenure track? Tym bardziej zwracają uwagę cechy osobowości Walta – jeżeli nie brak umiejętności współpracy to egotyzm i skłonność do „unoszenia się honorem”/reagowania gniewem. Trochę wyczuwam tu social climbera, który nie godził się początkowe frycowe za to przeczulonego na punkcie własnej godności i poczucia wyższości względem innych (w tym wspólników z GM).

    @empatia wobec Pinkmana
    Chyba coś jest na rzeczy, Walt próbuje go czegoś nauczyć, skierować na właściwą w swoim mniemaniu ścieżkę życiową (gardząc przy tym wyborami partnera) no i naraża na szwank relacje z Gusem by go ratować. Wszystko oczywiście mocno paternalistyczne i wyższościowe, ale jednak.

    @niebieska meta
    Być może jest to idiotyczne z punktu widzenia fachowca-chemika, ale bardzo potrzebne fabularnie. Sami twórcy puszczają oko do widza, gdy Jack mówi Lydii, że „doda się niebieskiego barwnika i bedzie”.

  110. @mck
    „Podobnie Walt – ekspert od asymetrycznej syntezy organicznej/krystalizacji białek, nie miałby raczej pojęcia jak obchodzić się z fosforem, nie mówiąc już o HFie. ”

    Ostrożnie sobie pozwolę się nie zgodzić. Mój jedyny kontakt z HF to właśnie pracownia z organów. Specjalizowałem się z nieorganicznej, więc syntezy uczyłem się tylko podstaw (heh, egzamin u Rodewalda, to jak wspomnienie z Da Nang, you’re never too young to have a Vietnam flashback), NIEMNIEJ JEDNAK, częsta jest taka sytuacja, że zanim wprowadzisz do struktury to, co chcesz wprowadzać – najpierw wprowadzasz halidek. Najwygodniej oczywiście chlorek przez HCl, ale nie zawsze to możliwe, czasem trzeba HF. W moim przepisie otrzymywany in situ, bo – jak nam mówiono – to prostsze niż chrzanienie się z przechowywaniem.

    Dlaczego Walter w ogóle przechowuje HF w takich ilościach, to kolejna zagadka tego serialu. Ale jakieś tam dźwignie zawieszenia niewiary wytrzymuje wyjaśnienie, że jakaś najważniejsza reakcja w działalności Grey Matter to stereospecyficzna syteza wykorzystująca fluoropochodną jako etap pośredni. I on sobie coś z tym dłubie w wolnych chwilach.

  111. @s.trabalski: „Czyli skok w bok w stronę biznesu nie byłby przeszkodą w powrocie na tenure track? Tym bardziej zwracają uwagę cechy osobowości Walta – jeżeli nie brak umiejętności współpracy to egotyzm i skłonność do „unoszenia się honorem”/reagowania gniewem.”

    Powyżej się do tego odniosłem w punkcie @Walt na Uniwerku, ale wraz z resztą komcia (odpowiedzi do @Kota i @Awala także) utknęło to na chwilę w spamołapie, więc mogłeś przeoczyć. Już jest powyżej, ale pokrótce: Walt się sparzył w biznesie, bo ukradziono mu pomysł. Na uniwerku ryzyko takiej sytuacji byłoby jeszcze wyższe, więc możliwe, że znowu ktoś by zawłaszczył jego geniusz. To mogło mu pomóc w wyborze szkoły i pasowałoby do jego zawziętego charakteru. Ale pracować na uniwerku totalnie mógłby, ze wszystkimi jego cechami charakteru.

  112. @Kuba

    Też piszę z brytyjskiej perspektywy (aczkolwiek nie Russel Group) i zgadzam się ze wszystkimi zarzutami, które wymieniasz- zresztą nie twierdziłem, że z akademią w UK jest dobrze, zwłaszcza po Brexicie. Co się zmienia to traktowanie doktoranów i postdoków przez PIów. Nie ma już miejsca na ten feudalny model, w chemii znany z dużych i słynnych grup organicznych w USA (z udokumentowanymi samobójstwami doktorantów), nie traktuje się już wybitnych profesorów wyzyskujących swoich studentów jako role models, jest ogromny nacisk na wsparcie mental health doktorantów itp. Z akademią w USA mam doświadczenie tylko jako postdok, ale moim zdaniem różnica w kulturze pracy jest ogromna i na plus dla UK. Oczywiście to osobista anecdata, więc nie twierdzę że tak jest zawsze i wszędzie. Z ciekawości – piszesz jako postdoc, czy lecturer/asst. prof.?

  113. @kuba
    „becne skandale ze znanymi profesorami jako zamiatanymi pod dywan oprawcami seksualnymi wskazują, że uniwerki to faktycznie siedlisko Dobra i Empatii.”

    Oczywiście nie chodzi mi o Dobro, tylko o czysto taktyczną umiejętność pozyskiwania przyjaciół. Chyba wszystkie (?) uczelnie mają wspólną cechę: że kluczowe decyzje typu „przedłużyć kontrakt” podejmuje jakaś rada w tajnym głosowaniu. Kto nie ma przyjaciół w tej radzie, temu nie przedłużą, żeby zrobić miejsce dla kogoś, kto ma.

    Zwracam tu uwagę na Kary’ego Mullisa, który też ewidentnie był zbyt socjopatyczny na utrzymanie się w akademii, a nawet w biznesie. Mimo Nobla nikt mu nie chciał dać tenure. W ogóle gdy śledzę historie tzw. ofiar cancel culture na uczelniach, to zazwyczaj są po prostu ludzie nieuprzejmi dla otoczenia. Skorzystano z pretekstu by ich wypieprzyć, bo od dawna sobie grabili.

  114. @Kuba

    „Narzucona przez siebie bezwolność? To jest przecież oksymoron. Kim to wybiera, ze skomplikowanych powodów, a potem to zostawia, z równie skomplikowanych powodów. Tutaj widać siłę i sprawczość”

    W tej interpretacji nie widzę miejsca na płacz silnej i sprawczej Kim w lotniskowym autobusie. Scenarzyści i aktorka opowiadają mi trochę inną historię: o odcięciu sobie dostępu do pewnych emocji i o ich gwałtownym powrocie.

    [mizoginizm Awala] „Jakbyś napisał, że Kim za wszelką cenę próbuje się wpasować w opresyjny schemat, to bym przecież tak nie napisał.”

    Dziękuję Ci, Kubo, ta zwięzła wskazówka będzie dla mnie drogowskazem!

  115. @wo

    'NIEMNIEJ JEDNAK, częsta jest taka sytuacja, że zanim wprowadzisz do struktury to, co chcesz wprowadzać – najpierw wprowadzasz halidek. Najwygodniej oczywiście chlorek przez HCl, ale nie zawsze to możliwe, czasem trzeba HF.’

    Jasne. Wymieniłem HF tylko jako przykład, bo to był jeden z odczynników explicite nazwanych w serialu. Bardziej chodziło mi o zwrócenie uwagi na to, że w dobie totalnej specjalizacji fakt dokonania genialnego odkrycia będącego podstawą GM, nie dałby raczej Waltowi wiedzy potrzebnej, żeby nagle syntezować supermetę. Dlatego próbowałem sobie to raczej tłumaczyć jakimś bardziej praktycznym skillem, typu 'ręka do krystalizacji’.
    Natomiast fan teoria bezpośrednio łącząca odkrycie dla GM z nową syntezą mety jest świetna- dodatkowo można by na siłę wytłumaczyć, że optycznie czysta meta miałaby jakiś niebieskawy refleks (choć nie miałaby, ale na potrzeby serialu by stykło).

  116. odlurkuję się na chwilę 🙂 bo BCS jest imo serialem naprawdę wybitnym, a do BB baardzo długo musiałam się przekonywać i właściwie tylko continuity z BCS mnie 'zmusiło’ do obejrzenia całości (ale bez zbytniej przyjemności).

    Czy są tu osoby, które byłyby mi w stanie powiedzieć czemu BB tak wiele osób uważa BB za serial wszechczasów? Kontekst: moimi serialami wszechczasów są BCS, Succession i (ze starszych) Twin Peaks (w całości z filmem, książkami, lore i sezonem 3).

    Mnie w BB przeszkadza to, że niczyje losy tam mnie tak do końca nie interesują, za nikogo nie trzymam kciuków (Jessie jest mi obojętny), nikogo też nie lubię na tyle, żeby mnie rozwój jego osobowości zajął na dłużej. Ale to nie może być wyjaśnienie bo w Sukcesji też nikogo nie lubię 😉

    A ontopicznie @wo tutaj wywiad z szefowa DEA nt. epidemii uzależnienia od fentanylu wśród 'zupełnie zwykłych’ 😉 amerykańskich obywatelach: https://youtu.be/CoDjcn-HaJU

  117. @wo: „Chyba wszystkie (?) uczelnie mają wspólną cechę: że kluczowe decyzje typu „przedłużyć kontrakt” podejmuje jakaś rada w tajnym głosowaniu.”

    Panie, takie cuda to może w Ameryce, ale też wątpię. Kontrola budżetu przez tajne głosowanie? U mnie wszystkie ostateczne decyzje kadrowe i płacowe, łącznie z decyzją o uznaniowej podwyżce dla mnie o dwa koła rocznie za pozyskanie granta wartego pół miliona, podejmowane są jednoosobowo przez dziekana. Jest to funkcja znaczniejsza niż w Polsce. Mamy ich jeno sześciu na cały uniwersytet, co nieźle obrazuje poziom absurdu. Dziekan ów niedawno uwalił podanie kolegi o awans na starszego wykładowcę. Uzasadnił to brakiem wystarczającej liczby grantów. I nie pomogło, że kolega z tym dziekanem robił post-doki, ani że dziekan był współaplikantem na jednym z tych grantów co nie wypaliły. Ba, oni czasem chodzą na piwo! I nic. Dziekan jest świetnym i znanym naukowcem, jeszcze ze dwa lata i będzie gdzieś rektorem, ale z nim się po prostu nie da „zaprzyjaźnić”. No chyba, że za pomocą pozyskanych grantów i funduszy biznesowych.

    @mck: „Z ciekawości – piszesz jako postdoc, czy lecturer/asst. prof.?”

    Lecturer, a teraz się wykupiłem na fellowship. Ja się zgadzam, że są pewne pozytywne zmiany, ale też miałem obiecane pół bańki emerytury jak zaczynałem – a teraz mam dostać ćwierć. Ile płacy straciłem strajkując, to nawet nie chcę liczyć. Możliwe, że Ciebie to nie dotknęło jeśli jesteś na post-1992 uniwerku, mnie zabolało. Co do PI-ów, to ja kiedyś miałem gwiazdę na LSE, która robiła telekonferencje z plaży w St Tropez i prosiła nas o wykładanie wydatków badawczych zanim przyznano jej fundusze na projekt „bo na pewno skądś pieniądze będą i się zrobi zwrotu”. True story, czułem się jak w Misiu. Miałem też cudownego PI, ale ogólnie bywa różnie. Uwielbiam moją pracę i wielu kolegów/koleżanek, ale sektor jest przecież w opłakanej sytuacji. Różni nas zapewne to, że post-1992 i generalnie niżej notowane (a często świetne) uniwerki choć trochę się muszą starać o pracowników. U nas to się mogą starać o gwiazdy, na normalnego wykładowcę jest ze 100 podań, więc o co tu się starać – o 150? Drugie, to kultura pracy w Stanach i na Wyspach jest jednak diametralnie inna, więc też trzeba wziąć poprawkę na to. Pozdrawiam i zupełnie serio polecam dołączyć do University and College Union i zapisać się na regularne mejle o tym, jak bardzo jest nam źle!

    @Awal: Już kończąc, pierwsza rzecz: silni i sprawczy ludzie też płaczą. Czasem nawet Putin! I bardziej serio, rzecz druga: nie chodziło mi o mizoginię Awala jako takiego, tylko o mizoginię *w tej konkretnej interpretacji* losów Kim, przedstawionej przez Awala. Zupełnie serio mam nadzieję, że tłumaczenie było pomocne. Dzięki za rozmowę i pozdrawiam.

  118. @wo
    „Przekonałeś mnie. Czyli nie gniew, ale jednak jakaś inna niekontrolowana emocja. Znów sprzeczność: osoba pozująca na chłodną, racjonalną, zachowała się jak w tandentnym romansie.”

    Ale też to pasuje do wczesnego WW, zanim włączył mu się Heisenberg, czyli do ciapowatego gościa, który po sentymentalnej rozmowie (i zrobieniu kanapeczek, z których nawet usunął skórki(!)) chciał wypuścić Crazy8.

    „Po prostu longinesiarzom z klubu golfowego Albuquerque takie rzeczy uchodzą na sucho. Co wolno wojewodzie to nie tobie klaso średnia. Gdy czytasz biografie Powszechnie Szanowanych Ludzi Biznesu, jak Peter Thiel czy Elon Musk, oni często mają jakiś taki drobny założycielski nielegalik.”

    Tak jak to widzę, serial pokazuje znacznie gorszą sytuację, a krytyka dotyczy telosa! W przypadku staruszków kantowanych przez dom opieki Jimmy, nawet gdy „nielegalnie” nagabuje, robi to ze względu na ich interes, natomiast HHM działając w 100% zgodnie z prawem, kieruje się tylko zyskiem i w pełni legalnie prowadzi sprawę tak, że staruszkowie na tym stracą (HHM woli przedłużać negocjacje ugody, wiedząc, że część staruszków nie doczeka ich końca, jednocześnie liczać na to, że odszkodowanie i w związku z tym ich honorarium będzie większe).

    Historia tego gościa, który nie chce się wyprowadzić z ziemi, którą chętnie przejmie bank Kevina, pokazuje z kolei, że prawo nie broni słabych przed tyranią silnych, ale jest tyranią. Dopiero działający ekstralegalnie Jimmy jest w stanie doprowadzić do sprawiedliwego rozstrzygnięcia sprawy.

    Na marginesie: w ogóle (z tego co pamiętam) Jimmy/Saul nawet w swoich najgorszych momentach reprezentował swoich klientów najlepiej jak potrafił (czyli nigdy nie sprzeniewierzył się telosowi adwokata!) – stąd respekt w więzieniu.

  119. @wo
    „Przecież eksplozja narkomanii to lata 60. i 70”

    Zgadzam się i to było nieszczęście ruchu hipisowskiego i gwóźdź do jego trumny. Niemniej lata ’80 i ’90 to również erupcja twardych dragów (epidemia cracku) i związana z tym eksplozja przestępczości, późne najntisy i zera to z kolei eksplozja opiatów.

    „Akurat w krajach nordyckich NAPRAWDĘ istnieją gangi nazistowskich motocyklistów, utrzymujące się głównie z (oraz walczące o podział rynków) handlu narkotykami”

    W Stanach też tak było! Przynajmniej jeśli chodzi o metamfetaminę, której produkcją tradycyjnie zajmowali się bikerzy. Produkowali ją na stosunkowo niewielką skalę, bo też popyt na akurat ten towar był (w porównaniu np. z heroiną czy kokainą) słaby, ale za to była to *ich* nisza. Motocykliści z kolei nie chcieli wchodzić w inne dragi, bo by się nadziali na czarne (heroina) czy meksykańskie (kokaina) gangi. Produkowali ją raczej drobni, rozproszeni producenci w typie, powiedzmy, Jessiego. Rozkwit branży methbiznesu i wejście w ten biznes karteli (Gus Fring) to kwestia dopiero ostatnich dwóch dekad, powiązana zresztą z ucywilizowaniem środowiska motocyklistów (*obecne* Hell’s Angels jest oskarżane o komerchę i pogardliwie nazywane weekendowym klubem dentystów i neurochirurgów). Niemniej możliwe, że w przypadku likwidacji karteli (tak jak to było w serialu), więzienna siatka bikerów-kryminalistów od White Power chciałaby skorzystać z okazji i powrócić do biznesu, stąd też postać Jacka Welkera nie wydawała mi się tak do końca naciągana. Oczywiście ci neonaziści sami byliby za cieńcy na kartele (w trochę podobnej sytuacji byli Snellowie z pierwszego i drugiego sezonu „Ozark”), ale zauważ, że prawie całą brudną robotę z ich wyniszczeniem za pomocą swoich intryg wykonał za nich Walt, po czym przyszedł i zaprosił Jacka na gotowe. Tylko głupi by nie skorzystał (oni zresztą później – jak już im się skończy prekursor – chcieli się wycofać z biznesu, ukryć forsę, a niewolnika Jessiego planowali trzymać przy życiu tylko do momentu wygaszenia linii produkcyjnej).

    „Żeby to było takie proste, że człowieka bogatego nie ciągnie do kieliszka, białego proszku, zielonego tytoniu, mętnej strzykawki…”

    Ciągnie, ale bogaci mają rozpięty cały szereg poduszek bezpieczeństwa: Znany Muzyk opłaci sobie drogą terapię (stąd wysyp tych wszystkich „Detox VIP-ów”), podczas gdy dziecko ze „złej” kamienicy bez tych poduszek szybko walnie głową o beton. Status klasowy determinuje też podejście policji do posiadania i używania – w razie przypału z towarem lokalny ziomuś w dresie z kapturem prawie na pewno będzie miał sprawę karną zakończoną (co najmniej) karą w zawieszeniu; syn Znanego Profesora z miejsca dostanie umorzenie, bo to przecież dobry chłopak był i mało pił. Bogaty raczej konsumuje, biedny raczej sprzedaje i ryzykuje odsiadkę. Bogatych stać na lepszy jakościowo towar (np. czystą kokainę zamiast taniego, zanieczyszczonego cracku, co przekłada się na mniejszą dewastację organizmu), lepszych prawników, lepsze warunki odbywania kary w razie odsiadki (itp., itd). Dużo już atramentu wylano, udowadniając że tzw. „wojna z narkotykami” to tak naprawdę artyleria wytoczona przeciwko LC (a więc w dużej mierze mniejszościom etnicznym). W krajach z porządnym systemem socjalnym te poduszki bezpieczeństwa rozłożone są w miarę równo pod tyłkiem całej populacji (dobrze funkcjonująca służba zdrowia, porządna darmowa edukacja, prawo niezależne od kapitału), podczas gdy w faveli w Rio lub w slumsach Baltimore jeśli nie masz pieniędzy (a nie masz, bo przecież byś tam nie mieszkał) to lecisz na dno. Używki są niestety modne w każdym środowisku.

    Tak, wiem, że kraje nordyckie i Finlandia mają problem z narkotykami (tak jak kiedyś miały ogromny problem z alkoholizmem: w Norwegii mocny alkohol jest dziś sprzedawany w nielicznych państwowych sklepach monopolowych (utrudnienie dostępu!) na specjalne karty (reglamentacja!), co w Polsce i w USA uznane zostałoby za kubański terror, krańcowy socjalizm i Ostateczny Upadek Cywilizacji), ale tym różnią się one od neoliberalnego raju, że państwo socjalne podejmuje działania proaktywne, podając ludziom rękę. Reaganothatcheryzm ma to gdzieś, co pokazuje fatalna w skutkach epidemia opioidowa w Stanach Zjednoczonych, jest za to dobry w działaniach pozorowanych jak zapełnianie więzień ofiarami własnego systemu. Narkotyki i alkohol napędzają przestępczość, która z kolei produkuje uzależnionych… to wszystko wynika z bezczynności „państwa-nocnego stróża”, jak się wyraziła pani premier. Ktoś podniósł argument, że w „The Wire” postacie nie ewoluują (zły pozostanie złym itp.), i dobrze, bo moim zdaniem „The Wire” mówi właśnie o tym, że potrzebne są nie szlachetne pojedyncze akcje a działania systemowe, bo inaczej wszystko pozostanie po staremu. Kol. @sheik przytoczył ironiczne pytanie policjanta o winę Margaret Thatcher, więc właściwe pytanie brzmi: czy w przedthatcherowskiej Wielkiej Brytanii była mniejsza przestępczość i mniej patologii? Powiem uczciwie że nie mam twardych danych, ale *wydaje mi się* że tak (choć na pewno na plus zapisuję jej rozbicie stadionowej chuliganerki w latach ’80).

    @sheik
    „A Baltimore nawet na tle innych amerykańskich miast jest wyjątkowe jeśli chodzi o ilość morderstw, w dodatku tak jest od lat. Zatem może to coś więcej niż uogólniony neoliberalizm? Może wykształcił się jakiś lokalny zwyczaj?”

    Nie jest aż tak wyjątkowe, NAWET w Baltimore są „dobre” dzielnice, z kolei jest jeszcze masa innych siedlisk patologii w Memphis, Philadelpii, St. Louis czy Nowym Orleanie. Po prostu w latach ’80 pozostawiono lokalne społeczności samym sobie, po czym się one – surprise! – zdegenerowały i zamieniły w takie bogatsze wersje faveli z Rio. No kto by pomyślał, przecież Niewidzialna Ręka Rynku, liberalizacja, uwolnienie z kajdan socjalistycznego Lewiatana i odcięcie socjalu miały dać bogactwo i dobrobyt! To zjawisko wystąpiło w wielu miastach (Detroit, Chicago, Nowy Orlean…). Dla odmiany w Nowym Jorku prowadzono aktywną, inkluzywną politykę (a nie thatcheryzm a’la nocny stróż z okazjonalnymi rajdami SWAT), co nawet przy rządach Giulianiego (który proponował kontrowersyjne rozwiązania, ale *przynajmniej się interesował*) dało rezultaty – akurat tam przestępczość w porównaniu z wczesnymi najntisami mocno spadła. Najgorsze, co można zrobić lokalsom, to ich olać: zamknąć oczy na dzielnice etniczne zgodnie z polityką „a niech się tam tłuką, niech robią co chcą, przecież tam i tak nikt nie chodzi na wybory” – to jest najprostszy przepis na stworzenie slumsów. Ten „lokalny zwyczaj”, o którym piszesz, to po prostu odtwarzanie złych nawyków z pokolenia na pokolenie (niepełne rodziny produkują niepełne rodziny, alkoholicy dają negatywny przykład dzieciom itp.). Tylko aktywna polityka państwa (jak programy prezydenta Luli w Brazylii) może przerwać to błędne koło. Ale to dla liberałów herezja i socjalizm.

    Ględzę o tym reaganothatcheryzmie na przekór, bo w Bolandzie wszystkie gazetowyborcze Autorytety wychwalają ten tandem pod niebiosa, a wciąż nie doceniamy szkód, które zostały wyrządzone na zachodzie w latach ’80.

  120. @krzjol
    ” W przypadku staruszków kantowanych przez dom opieki Jimmy, nawet gdy „nielegalnie” nagabuje, robi to ze względu na ich interes,”

    – no nie do końca, również ze względu na swój interes w firmie – ma za zadanie 'załatwić’ jak najwięcej skarżących do pozwu zbiorowego i tym samym się wykazać; tyle, że staruszkom 'aktywnie’ nie szkodzi, a HH już tak

  121. @mnf
    Teraz zmieniasz temat. Czepiałem się tezy o prawidłowości, że im bardziej socjalnie tym lepiej. Wykres zgonów z przedawkowania opiatów to oczywiście Ameryka wystrzelona w kosmos, ale zaraz za nimi czołówka to kraje nordyckie. W jednej z powieści Jo Nesbo pewien bohater jedzie rowerem w kasku, a że jest kryminologiem to sobie myśli, jakim paradoksalnym miastem jest Oslo – największy odsetek rowerzystów w kaskach oraz największe światowe zgony z heroiny per capita.

    Ja cały jestem za państwem socjalnym, ale NIE DLATEGO, że tam nie grzeją.

    https://www.oecd-ilibrary.org/sites/652ef96a-en/index.html?itemId=/content/component/652ef96a-en

  122. @Kuba

    „Zupełnie serio mam nadzieję, że tłumaczenie było pomocne.”

    Twoje, tłumaczenie, przypomnijmy, brzmiało: „odczytywanie zachowania Kim tylko przez postać Jimmy’ego to po prostu mizoginia. Ona jest samodzielną, silną i sprawczą postacią a nie jakąś przydupiastą Marią Magdaleną”.

    Wierzę Ci jak najbardziej, że – nawet niepotrzebnie obrażając wieloznaczną i ważną literacko postać Marii z Magdali – chciałeś mnie życzliwie sprowadzić na słuszną drogę oglądania florydzkich scen Kim zgodnie z ideowym duchem czasu, czyli jako takich, w których nie jest już dla niej ważny Jim, a jedynie jej własna „siła i sprawczość”.

    Czy jest to tłumaczenie mi pomocne? Niestety nie jest, lecz jednak owszem – ostatecznie jest.

    Nie jest, bo:

    – Już sam plastyczny język kadrów, jakie widzimy w tej florydzkiej sekwencji uwypukla niezapełnioną pustkę po Jimie w życiu Kim: samotne mycie zębów – ich wspólny rytuał, puste miejsce Jima w łóżku, pokazane w sposób powtarzający kadry, gdzie występowali razem.

    – Ten sam kontrast w porównaniu do ich wspólnych czasów ujawniają nawiązania dialogowe np. „It was fun” w odniesieniu do banalnego bbq, choć wcześniej była to fraza zarezerwowana przez Kim dla intryg z Jimem.

    – Flashbackowa scena z podpisywaniem dokumentów rozwodowych – ostatni wspólny moment tej pary – została rozegrana tak, abyśmy widzieli, że Kim przejrzała Jimową fasadę obojętności i że wciąż ma o nim dobre wspomnienia (rozmowa z Pinkmanem) – natomiast sugerowany przez Ciebie motyw przekonania Kim od 2004 r. o nieuchronnej śmierci Jima z rąk kartelu się chronologicznie nie spina, jak wskazałem powyżej.

    – Na Florydzie scenarzyści kierują naszą uwagę na takie zachowania i emocje Kim, jak bierność, dopasowanie, akceptacja socjalnej degradacji – czynią to nie tylko poprzez to, jak Kim się zachowuje i co mówi, ale również językiem obrazów – np. Kim układająca blank puzzle. Co scenarzysta odcinka (Gilligan) komentuje: „she’s living this weird life where throughout the episode she refuses to make a decision” [1].

    – Przełomem dla bohaterki staje się natomiast powtórny (i wywołany przez nią) kontakt z Jimem. Kontakt ten przynosi Kim obudzoną decyzyjność (motyw „rebirth” – biurowe urodziny następujące w chwilę po odłożeniu słuchawki), ale i odblokowanie gwałtownych emocji, genialnie zagranych przez Seehorn w scenie szlochu w autobusie – w której to scenie wedle samej aktorki „she is crying for the Shakespearean tragedy of Jimmy McGill and Kim Wexler, and their relationship” [2].

    Oczywiście można to wszystko – cały przekaz scenarzystów, aktorów, autorów zdjęć – zignorować i widzieć w tych scenach historię o „sprawczej i silnej” osobie, która chwilowo płacze, jak to się i Putinowi zdarza. Ja wolę jednakoż zaufać twórcom i najpierw uważnie odczytać to, co oni sami nam językiem filmu spójnie przekazują, a potem ewentualnie dołożyć własne porównanie nasuwające się z innego obszaru popkultury (komiks).

    Z drugiej strony jednakże są Twoje życzliwe sugestie dla mnie, owszem, pomocne, bo w sytuacjach codziennych kontaktów w życiu pozablogowym nie ma miejsca na fakty i argumenty, trzeba ustępować różnym lokalnym konsensom, dla socjalnej akceptacji i świętego spokoju. Informujesz więc mnie nader dobitnie, że w otoczeniu, gdzie mogę się spodziewać zachodniej akademii młodszych pokoleń, historie takie jak Kim są z automatu o „silnej i sprawczej” kobiecie, a nie o „przydupiastej” (mającej z kimś niedokończoną miłosną relację) czy po prostu o człowieku wychodzącym z emocjonalnego kokonu. Jak wspomniałem, to wyjaśnienie będzie dla mnie klarownym drogowskazem!

    [1] https://www.amc.com/blogs/better-call-saul-qa-vince-gilligan-on-kim-s-return-what-the-heck-has-happened-to-her–1055479

    [2] https://youtu.be/rFjTz2rAPPc

  123. @Kuba

    „Ale to Twoje „chyba że” brzmi dokładnie jak Dr Walt White. To nie norma, ale dałby radę. Takich typków jest sporo.”

    To prawda, ale żeby zaistnieli, musi sporo rzeczy musi się dla nich szczęśliwie ułożyć. Jak WO zauważył, socjopaci nie są w stanie zbudować trwałego zespołu. To się zwykle rozłazi po roku, półtora, jak pojawiają się pierwsze sukcesy. Socjopata nie potrafi się nimi dzielić i jeśli ludzie dla nie go pracujący w porę się zorientują, to sprawa się sypie (nam oczy otworzył mąż koleżanki, psychiatra kliniczny, który wprost postawił diagnozę). A taki delikwent musi przebrnąć przez doktorat (tu można w miarę samodzielnie wszystko zrobić), co najmniej jednego postdoca (tu już trzeba z ludźmi dobrze żyć) oraz założyć własną grupę i osiągnąć z nią sukces. Tu zwykle następuje koniec kariery, albo mocne jej przyhamowanie. Ale jak dobrnie do profesury, to już właściwie żadna siła go nie powstrzyma, będzie zatruwał ludziom życie przez dekady.
    „Ja się uchowałem, ale mam kolegów i koleżanki z bezpośrednimi doświadczeniami napaści seksualnej czy kradzieży intelektualnej ze strony adiunktów i profesorów”

    To ostatnie jest nagminne, ale to nie są wybitnie zdolni socjopaci tylko często odwrotnie, miłe misie (albo misie z chowu wsobnego), które wdrapały się wyżej niż intelektu stawało. Pasożytują na innych z braku talentów własnych, ale to nie są prawdziwi socjopaci (w rozumieniu klinicznym).
    Napaść seksualna to trauma nie do wyobrażenia, serdecznie współczuję kolegi kolegom/koleżankom. Szczęśliwie nie spotkałem takiego przypadku, nawet ze słyszenia. Ludzie, których mam w swoim bąbelku czegoś takiego by nie puścili, wiele rzeczy uchodzi, mobbing jest dość popularny, ale wykorzystywanie seksualne jednak nie. Przynajmniej mam taką nadzieję.

    „Koledze szczerze gratuluję miejsca pracy.”

    Dziekuję, I considered myself a goner. Siedem lat z deszczu pod rynnę, aż wreszcie jest dobrze. Serdecznie życzę podobnego zakończenia.

  124. @Kuba
    „Pozdrawiam i zupełnie serio polecam dołączyć do University and College Union i zapisać się na regularne mejle o tym, jak bardzo jest nam źle!”

    Niemcy, kraj mocno uzwiązkowiony, to w porównaniu do UK raj na ziemi. Place są stabilne, przejrzyste i dobre już od poziomu postdoca. Są tabele zaszeregowań, postdoc to TVL-E13 lub E14, można z tego dobrze żyć. Pieniędzy na badanie jest sporo, biurokracja trochę daje popalić, ale takich cudów jak kolega opisuje nie ma. Również z ciekawości, jaka dyscyplina?

  125. @WO

    „Chyba wszystkie (?) uczelnie mają wspólną cechę: że kluczowe decyzje typu „przedłużyć kontrakt” podejmuje jakaś rada w tajnym głosowaniu. Kto nie ma przyjaciół w tej radzie, temu nie przedłużą, żeby zrobić miejsce dla kogoś, kto ma.”

    W Niemczech, na poziomie uczelni, prawie nigdy to tak nie działa, na poziomie grantów często tak. Na uniwersytetach to są często decyzje jednoosobowe, często dla niepoznaki podparte wynikiem ustawionego konkursu. Trzeba dotrzeć do master minda i go przekonać do pomysłu (to może być jak najbardziej merytoryczne), i dalej to już leci zgodnie z procedurami wedle z góry ustalonego scenariusza.

  126. @Kot: „Jak WO zauważył, socjopaci nie są w stanie zbudować trwałego zespołu.”

    To prawda. Mi chodziło o to, że ktoś tak dobrze manipulujący jak Walt, i z takim intelektem, spokojnie dałby radę. A już na pewno w kontekście anglosaskim.

    „Również z ciekawości, jaka dyscyplina?”

    Oj, nie jestem specjalnie tajemniczy, ale to już byłoby powoli guglowalne, więc się nie przyznam. Powiem tylko, że nie STEM, ale też nie HUMS. Za życzenia dziękuję i nie wątpię, że w Niemczech (Holandii, Belgii, Danii, o Szwajcarii nawet nie mówiąc, i nawet w takiej Francji) jest sporo lepiej. Może kiedyś…

    @Awal

    Drogi Awalu, no coż, nie dogadamy się. Dla mnie Kim odmawiająca podjęcia decyzji to jest wciąż Kim świadoma i sprawcza, choć oczywiście emocjonalnie pogubiona. Dla Ciebie to osoba niesamodzielna, która nie potrafi wybrać majonezu bez pomocy mężczyzny. Dla Ciebie żarty z tego są spoko, dla mnie średnio. Dla mnie natomiast są spoko żarty z charakteru literackiego, z którego na wszystkie strony bije male gaze. Ty znajdujesz to raczej obraźliwym. Oskarżasz mnie o złośliwości tu i ówdzie, skądinąd słusznie, ale zdajesz się nie widzieć, że sam nimi sypiesz co rusz. Choćby porównując nas, dyskutantów, do koleżanek Kim z grilla, siebie oczywiście stawiając w roli genialnej prawniczki ukrywającej swój geniusz. To też ma ciekawy wymiar, ale już nie będę analizował. Jeśli natomiast jestem dla Ciebie barometrem młodych akademików tak w ogóle to musisz znaleźć lepszy. Z niesamodzielności Kim możesz przy takowych żartować do woli. Przecież to nie jest serial dla młodych ludzi! Nikt nie złapie, o co chodzi, i dlaczego to niestosowne. Niezmiennie pozdrawiam.

  127. @MHV mhv
    „– no nie do końca, również ze względu na swój interes w firmie – ma za zadanie 'załatwić’ jak najwięcej skarżących do pozwu zbiorowego i tym samym się wykazać; tyle, że staruszkom 'aktywnie’ nie szkodzi, a HH już tak”

    Znajdowanie kolejnych ofiar, które potencjalnie dostaną rekompensatę, to nie tylko „nieszkodzenie”. Moment wcześniej w serialu widzimy, jak zrezygnował z szybkiego zysku i grubej kasy chcą pomóc swoim (byłym) klientom. Dlatego zakładam, chociaż pewnie przydałoby się jeszcze raz obejrzeć ten sezon, że kariera w HHM to była „druga pieczeń na tym samym ogniu”, a naprawdę kierował się głównie dobrem staruszków i ich sprawy.

  128. @Kuba

    „Dla mnie Kim odmawiająca podjęcia decyzji to jest wciąż Kim świadoma i sprawcza, choć oczywiście emocjonalnie pogubiona.”

    Pisząc o „emocjonalnym pogubieniu” bardziej ją degradujesz niż ja mówiąc o „odcięciu sobie dostępu do pewnych emocji”. Twórcy post-finału BCS ufają w pewną emocjonalną dojrzałość i doświadczenie widzów i właśnie ów nieoczywisty stan emocjonalnego zasklepienia postawili w centrum tego etapu historii Kim – tak wynika z powołanego wyżej filmowego obrazowania i z wywiadów z twórcami. „Sprawczość” bohaterki nie jest tu filmowym tematem, niespecjalnie jesteśmy w stanie wiele o niej wywnioskować, tak jak i np. o relacjach Kim z kolegami z biura. Przez kontrast z dawną Kim zwierzającą się Schweikartowi, że chciałaby „more” niż praca w Hinky Dinky można by powiedzieć, że teraz godzi się ona na „less” w Palm Coast Sprinkler. Ustępuje innym w drobnych sprawach, podczas gdy dawniej w dużych potrafiła wykazać imponującą asertywność. Godzi się na prowincjonalną przeciętność, od jakiej kiedyś uciekała („- They opened a new “Outback” down in Satellite Beach. You wanna go Friday? – Sure.”). Jest na etapie układania życiowego „blank puzzle” bez czytelnego wzoru.

    „Dla Ciebie to osoba niesamodzielna, która nie potrafi wybrać majonezu bez pomocy mężczyzny. Dla Ciebie żarty z tego są spoko, dla mnie średnio.”

    Dla Ciebie przeinaczanie moich uwag jest spoko, dla mnie średnio. Napisałem o florydzkiej Kim, że „nie ma samodzielnego zdania na temat majonezu, programu w TV, rodzaju lodów… Nie każda dobrze napisana scena z postacią kobiecą musi być o „sile i sprawczości”, w życiu zdarza się też bezsilność i bezradne oczekiwanie”. Nie ma w tych uwagach żadnych żartów ani genderowych kolorytów – o majonezie Kim rozmawia z aktualnym mężczyzną, o lodach z koleżanką.

    „Dla mnie natomiast są spoko żarty z charakteru literackiego, z którego na wszystkie strony bije male gaze. Ty znajdujesz to raczej obraźliwym.”

    Rozumiem, że mówisz o Vlanie. Na nic się nie obrażałem, natomiast dopisywanie „małe gaze” do scenariusza Van Hamme, o którym pisałem, jest mało przekonujące. Do rysunków Rosińskiego zresztą również, jeżeli porównasz je z ówczesnym standardem typu „Red Sonia”.

    „Oskarżasz mnie o złośliwości tu i ówdzie, skądinąd słusznie, ale zdajesz się nie widzieć, że sam nimi sypiesz co rusz.”

    Ależ o nic Cię nie oskarżam. Przeciwnie, okazuję Ci w polemice szacunek, rzeczowo i systemowo prezentując uźródłowione argumenty oraz unikając uwag ad personam. Za złośliwe może uznajesz moje przyznawanie, że traktuję Twoją perspektywę jako wskazówkę do kontaktów pozablogowych. To jednak po prostu prawdziwe wyznanie. Uczuliłeś mnie, że komentowanie miłosnej rekacji (fikcyjnej) kobiety bez jednoczesnego podkreślania kobiecej siły i sprawczości obecnie nie uchodzi – będę tego pozablogowo unikał (na blogu zaś jak zawsze po prostu odnoszę się do uźródłowionych faktów). Zanotowałem też frazę „za wszelką cenę próbuje się wpasować w opresyjny schemat” – przy nadarzających się okazjach będę jej używał.

    „Choćby porównując nas, dyskutantów, do koleżanek Kim z grilla, siebie oczywiście stawiając w roli genialnej prawniczki ukrywającej swój geniusz.”

    Po co znów tak przeinaczać? Napisałem przecież, w jakiej roli się (pozablogowo – nie wobec tutejszych miłych dyskutantów) stawiam: konformisty milcząco zgadzającego się z lokalnym konsensem w imię socjalnej akceptacji i świętego spokoju (jest to rzadko konsens zachodnio-akademicki, a częściej katolicko-narodowy, prezentowany przez PiS-owskie kadry, z jakimi w aktualnej roli mam do czynienia).

    Wydaje się, że jeżeli do tej dyskusji chciałaby się może na tym etapie włączyć któraś z czytających nas pań byłoby to z dużym pożytkiem dla wszystkich.

  129. @awal
    „Wydaje się, że jeżeli do tej dyskusji chciałaby się może na tym etapie włączyć któraś z czytających nas pań byłoby to z dużym pożytkiem dla wszystkich”

    A ja akurat odradzam niezależnie od genderu, zrobiło się niesmacznie. Wrzucę więc swoją – a więc z definicji Jedynie Słuszną – interpretację. „Dobrowolne ubezwłasnowolnienie” to żaden paradoks, BoJack w finale tak próbuje się uratować. Kim jest moim zdaniem na odwyku, jako nieoszukująca oszustka. Ona się naprawdę uzależniła od tego koktajlu neurohormonów, który jej buzował podczas planowania, wykonywania i euforii po sukcesie tych wszystkich conów i pranków.

    Gdy ją ktoś teraz pyta „jaki majonez”, patrzy szklanym wzrokiem jak alkoholik, któremu kwestia „cola, fanta, sprite?” jest doskonale obojętna, skoro nie może tych napojów doprawić tym o co naprawdę chodzi. Ją teraz czekają lata przypominania sobie, że grill z przyjaciółmi może być przyjemny nawet jeśli nie służy wkręceniu kogoś w jakiegoś pranka.

    Do tego Jim jest jedynym facetem, który potrafi ją rozbawić (za sprawą swojego trademarkowego poczucia humoru). Jako dziaders uważam to za potężne narzędzie budowania więzi w związku i nic mnie nie obchodzi co na to brytyjski akademicki feminizm.

  130. @WW, w nauce itd.

    Mógłby sobie poradzić. W BB pokazuje że potrafi współpracować z różnymi bardzo ludźmi i budować zespół (chociażby z ME/SG). Mam poczucie że jego praca w szkole, to forma reakcji podobnej do Kim. A frustracja się bierze między innymi z tego że ma świadomość że gdyby – zamiast po prostu odejść do pracy w szkole, spróbował jeszcze raz, może inny startup itd, to osiągnąłby pozycję której pragnął. Kim różni jedna rzecz od innych postaci: ma autentyczną pasję inną niż robienie pranków (itp.) – stąd zgłasza się do poradni prawnej itd.

  131. @bogdanow
    „W BB pokazuje że potrafi współpracować z różnymi bardzo ludźmi i budować zespół”

    Właśnie BB pokazał, że Walt NIE potrafi współpracować – on ze wszystkimi by się prędzej czy później pokłócił. Ten gość miał wodę sodową, galaktyczne ego i był impulsywny, dlatego zostawiał za sobą ruiny i zgliszcza – mógł współpracować z Gusem, ale zniszczył jego dobrze prosperujący biznes po to żeby poczuć się najważniejszy, o co zresztą Mike miał do niego pretensje („zbudowaliśmy imperium, a ty jak zwykle musiałeś wszystko spieprzyć” – cytat z pamięci).

  132. @MHV
    „Twin Peaks (w całości z filmem, książkami, lore i sezonem 3).”

    Eeeee, drugi sezon jest niestety słaby. To typowy produkcyjniak, bo publika się domagała. Drugi sezon miałby sens, gdyby wyciąć kupę bezsensonego śmiecia, w szczególności wątek tego typa, co prześladował agenta Coopera. Za to 3. sezon wtmiata. Książek o serialach nie czytam, jeszcze mi nie odwaliło, a co to jest lore nawert nie będę guglał.

    @dyskusja o serialach
    Jak Wy to robicie, że pamiętacie tak dokładnie kto, co i kiedy zrobił/powiedział? Notujecie sobie, czy jak? Ja to mam problem z zapamiętaniem jak się kto nazywa.

  133. @WO

    Więc już tylko ugodowo: twórcy BB/BCS (Gilligan, Gould, Schnauz itd.) byli w chwili produkcji tych seriali facetami dobiegającymi 50-tki i stworzyli fabuły o dwu facetach z podobnym pokoleniowym doświadczeniem. Kim okazała się „breakaway character”, której gorące fanowskie przyjęcie ich zaskoczyło. Ale przecież nie weszli przez to w buty Phoebe Waller-Bridge, nie pisali dalej tej bohaterki z innej niż własna pokoleniowej perspektywy. Również Rhea Seehorn, tylko kilka lat od nich młodsza, korzystała tworząc tę rolę z doświadczeń i społecznych konwencji swoich czasów, nie czasów post-metoo. Doceńmy tę wybitną kreację z jej społecznym kontekstem. Te emocje jakie pokazuje w „Waterworks” to niepodrabialny pokoleniowy dokument. Zaś dziewczyny z obsady „Girls” niech pokazują inne.

  134. @mnf,
    Nie ma sprzeczności. Paradoksalnie, w nauce/biznesie miałby łatwiej niż w handlu narkotykami (gdzie istnieje zupełnie realna opcja bycia zastrzelonym jak się kogoś zdenerwuje). W jednym z polskich kryminałów z lat 80-tych jest taka (nie)sympatycznia postać docenta który jest śmiertelnie skłócony ze wszystkmi i… doprowadza do zostania szefem jakiejś specjalnie utworzonej placówki bo wszyscy decydenci pójdą na dużo żeby tylko się go pozbyć z okolicy.

  135. @temat

    Powiedziano już chyba wszystko, ale ja bym coś dodał. Klimat. Ten prozaiczny, czyli temperatura. Jak się ogląda serial, to czuć tę gorączkę. W końcu to Nowy Meksyk. 35 na plusie to tam standard. Ten sam scenariusz w Nowym Jorku, Londynie czy Skandynawii, to byłby zupełnie inny film. Tam ma się wrażenie, że nawet windy jadą tam wolniej. Jak połykam serial w środku zimy, to tego tak nie czuć, ale jak za oknem jest 35 stopni, to fizycznie zaczynam czuć temperaturę w kamperze na pustyni. Czy ta gorączka miała wpływ na wyjątkową atmosferę serialu? Myślę, że tak.
    A na marginesie. Tak jak telefon komórkowy zabrał klasyczny myk filmowy z budką telefoniczną, tak klimatyzacja zabrała myk z wiatrakiem pod sufitem.

  136. > W jednym z polskich kryminałów z lat 80-tych jest taka (nie)sympatycznia postać docenta

    Bardzo ciekawe, bo się nawet zdarzyło (specjalnie dla tej osoby i jej grantu utworozno instytut PAN).

  137. @bartolpartol TP – ja niestety wszystko z tego uniwersum łykam jak narkoman… może to imprinting, bo oglądałam go jak pierwszy raz leciało w polskiej TV – jakaś końcówka 80s / wczesne 90s? A jak się zaczął trzeci sezon, to wejście w pierwsze odcinki to było dla mnie przeżycie z rodzaju spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi z którymi ma się wspólne mroczne wspomnienia / tajemnice …
    Lore – wszystko co dotyczy mitologi (Biała Chata, Czarna Chata, Dugpy, Tulpy etc)

    @pamiętanie szczegółów – ja mam dość dobrą pamięć słuchową, czasem wręcz raczej słucham serialu niż oglądam (nie dotyczy ulubionych) i zapada mi to w pamięć natomiast przy czytaniu to mam ten problem właśnie, że nie pamiętam dobrze imion i szczegółów

    @mw.61 – wiatrak pod sufitem – bardzo często pokazywany symbol w Twin Peaks u Laury P w domu; z klimą by tak dobrze nie wyszło …

    BCS dobrze łączy ten moment w czasie gdzie jeszcze można dzwonić z / do budki i jednocześnie mieć telefon z klapką … ale zawsze zastanawiało mnie czemu oni używali burner phones (łamiąc je efektownie w rękach po (z)użyciu) a nie wymieniali karty sim? Może trudniej było kupić sim niż kupić telefon? Ja mam jeden numer od późnych lat 90 więc nie wiem w sumie jak to jest.

  138. @bartolpartol – książki o serialach
    Tak ściśle mówiąc to co miałam na myśli to nie są książki o serialu (TP) tylko uzupełniające; Pamiętnik Laury Palmer, Diane … taśmy Agenta Coopera, The Secret History of Twin Peaks oraz Twin Peaks: The Final Dossier – wszystkie poszerzające trochę uniwersum i dające więcej tej substancji, która mi głaszcze neurony…

    Jedynym wyjątkiem jest książka o serialu „Twin Peaks and Philosopshy” która jest częścią serii „[coś popkulturowego] and Philosophy”, którą bardzo lubię.

    ontopicznie BCS / BB – są też książki o BB; jedna BB and Philosophy z ww. serii, a druga „The Science of Breaking Bad” – niestety nie mam ich, więc nie wiem, czy to, co tam napisali zbiega się z Waszymi rozważaniami na temat chemii w serialu…

  139. @mw.61
    Ba, w BB i BCS strona wizualna to sam miód. Począwszy od ogrywania pustyni jako sceny (a nie tylko scenerii) wydarzeń, przez te wszystkie ujęcia biegających robaczków czy wyrabiania ciasta w Cinnabon po pojedyncze przedmioty wręcz.
    No i kapitalna gra szczegółem jako wytrychem narracyjnym – we wspomnianej przeze mnie audycji, słusznie zachwycano się gestem Jimmiego wyjmującego Kim papierosa z ust i się nim zaciągającego (i od razu wiemy, że ci dwoje są blisko) czy kapitalna scena Walta z donicą z konwaliami (jak ktoś go nie znienawidził do tego momentu to teraz już musi).

  140. @mhv i dlaczego połamane burner phones

    Telefon łącząc się do sieci wysyła nie tylko unikatowy numer karty SIM (ICCID) ale i unikatowy numer urządzenia (IMEI).

  141. @bogdanow
    „Nie ma sprzeczności [w tym że Walt rzekomo „umie współpracować” i że zniszczył imperium narkotykowe Gustavo Fringa]. Paradoksalnie, w nauce/biznesie miałby łatwiej niż w handlu narkotykami (gdzie istnieje zupełnie realna opcja bycia zastrzelonym jak się kogoś zdenerwuje)”

    Kiedy właśnie Gus nie był Typowym Gangusem od Salamanków – przypominał prezesa korpo, rozsądnego w sumie biznesmena który raczej unika przelewu krwi i z którym można się dogadać (lub przynajmniej negocjować). Walt w przypływie gniewu/furii zniszczył go na rzecz współpracy z GANGIEM NEONAZISTOWSKICH MOTOCYKLISTÓW. Gdybym produkował narkotyki, to właśnie Gus byłby dla mnie idealnym wyborem. A Ty z kim wolałbyś współpracować?

  142. @wkochano dzięki! widać, że nie mam zadatków na przestępcę.

    A czy takie burnery jeszcze można kupić? Z tego co wiem, teraz w PL trzeba się rejestrować przy kupnie sim / telefonu. A w US ktoś wie?

  143. @mhv „Ja mam jeden numer od późnych lat 90 więc nie wiem w sumie jak to jest.”
    Może masz ten sam numer, ale kartę już musiałeś zmienić na mniejszą (No chyba że nadal Nokia 6210)

  144. @sheik.yerbouti no akurat ta nokia to mój 1 telefon i jeszcze ją mam w domu 😉 ale fakt, kartę zmieniałam na jakieś nano, czy coś. Tyle, że rozumiem, że to wciąż taki sam przyczepiony do mnie identyfikator – czy makro czy nano.

  145. Technicznie nie trzeba zmieniać karty, one się różnią przede wszystkim rozmiarem kartonika. Można sobie wyciąć mniejszy format nożyczkami – tylko trzeba uważać, żeby nie uszkodzić „złotej” części z chipem. Jedyny problem, to że z kartą z lat 90-tych może nie działać LTE, ale wszystkie inne funkcje powinny być w porządku.

  146. @mnf,
    „Gdybym produkował narkotyki, to właśnie Gus byłby dla mnie idealnym wyborem.”

    Oczywiście, dlatego WW z nim współpracuje. Gus jest genialnym dystrybutorem i logistykiem. To zresztą widać w serialu, Walt cały czas jest produkuje, a dystrybutorzy się zmieniają. WW ma parcie na bycie szefem, ale jak już jest to można z nim wytrzymać. Jest w stanie rekrutować ludzi do swoich planów. Ma jednocześnie kompetencje, papier (:D) i talent organizacyjny. Byłby pewnie skłócony z wieloma – ale raczej nie na tyle toksyczny żeby ludzie nie chcieli być jego podwładnymi.

  147. @bogdanow
    „Byłby pewnie skłócony z wieloma – ale raczej nie na tyle toksyczny żeby ludzie nie chcieli być jego podwładnymi.”

    Tam nie ma odcinka (jednego z gorszych w serialu imho), w którym przez całą długość jego trwania zmusza Jessiego, żeby razem z nim szukał muchy, która wleciała do laboratorium Gusa?

  148. Nie sądzę, że Walt byłby skłócony. Widzimy jak sprawnie zawiera koalicje przeciw innym. Gus nie był idealnym wyborem bo przecież chciał go wyeliminować!

    Nie widze też parcia na bycie szefem. Wyżej cały czas fałszuje się historię pisząc że Walt stawał sie coraz bardziej niestabilny. Kontakt z dealerami zaczął od filmowo inscenizowanych morderstw, nastepnie detonacji w biurze Tuco, świra niestablnego jeszcze bardziej niż motocykliści faszyści (reprezentowani wszakże przez no-nonsense Todda).

    Nie rozumiem czemu Chucka można rozgrzeszyć na podstawie jednej duwznacznej sceny, Waltowi natomiast przypisuje się psychologię niewidoczną na ekanie. I czemu na zakończenie BCS dyskutuje się o gorszym BB.

  149. Tak, ale szuka razem z nim i czystość jest ważna w laboratorium. To nie jest tak że każe sprzątać do rana a sam idzie do domu. Serial konsekwetnie pokazuje że WW jest gotowy podejmować się nieprzyjemnych zadań i dzielić trudy pracy. Wymądrza się, ale można się czegoś od niego nauczyć. Jego paternalizm względem Jessiego jest irytujący – ale znajdą się osoby dla których będzie atrakcyjny. Jest bewzględny dla ludzi którzy stają na jego drodze, ale nie znęca się nad nikim dla sportu. Nie zdradza też żadnych ciągot do wykorzystywania seksualnego.

  150. @bogdanow „Nie zdradza też żadnych ciągot do wykorzystywania seksualnego.”
    …jak również rasizmu albo transfobii.

    @unikod „czemu na zakończenie BCS dyskutuje się o gorszym BB”
    Kurczę, no nie dostaliśmy memo że nie wolno.

  151. @unikod
    „Nie rozumiem czemu Chucka można rozgrzeszyć na podstawie jednej duwznacznej sceny,”

    Ale kto go rozgrzesza? Temi rencamy zabanuję.

  152. > Kurczę, no nie dostaliśmy memo że nie wolno.

    To może chociaż warto dziadkowie obejrzeć po 15 latach?

    > zmusza Jessiego, żeby razem z nim szukał muchy

    Nie zmusza, sam szuka i się przewraca. Gdy Jessie wraca chce go odciągnąć od dalszego szukania. Powodem tej obsesji jest spadajaca wydajność, a Jessie wie że to nie przez zanieczyszczenia, a dlatego że sam podkrada towar.

  153. @łamanie jednorazowych telefonów w US
    do pewnego momentu w czasie żaden z telefonów wyprodukowanych na rynek US nie posiadał złącza karty SIM w takim stylu jak my Europejczycy jesteśmy do tego przyzwyczajeni. SIM i telefon stanowiły jedno urządzenie, nie można było wymieniać kart. Nie dziwota zatem, że w serialu łamali telefony, gdy były już „spalone”. Zresztą różnice w telefonii(nie tylko komórkowej) oraz dostępie do internetu pomiędzy EU a US to byłby temat na całkiem osobną notkę Gospodarza, a wręcz całą książkę zapewne, ale wracając do meritum – tak mieli i już 😀

    @BB Se3Ep10 czyli wspomnianay właśnie wcześniej odcinek z muchą powstał z powodu problemów z kasą na produkcję serialu, choć mnie kiedy go oglądałem wydawało się, że Walt się zatruł/naćpał swoim własnym produktem i stąd ta obsesja.

  154. @mnf
    „Kiedy właśnie Gus nie był Typowym Gangusem od Salamanków – przypominał prezesa korpo, rozsądnego w sumie biznesmena który raczej unika przelewu krwi i z którym można się dogadać (lub przynajmniej negocjować). Walt w przypływie gniewu/furii zniszczył go na rzecz współpracy z GANGIEM NEONAZISTOWSKICH MOTOCYKLISTÓW”

    Gus w BB jest pokazany jako wcielenie zła niemal nie do powstrzymania. Owszem, rozsądny i cywilizowany, ale całkowicie bezwzględny i perfekcyjnie zorganizowany. Walt przez sporą część serialu stara się chronić siebie i Jessego utrzymując w tajemnicy proces i przedstawiając ich obu jako niezbędnych i niezastąpionych, bo wie, że Gus się ich pozbędzie kiedy tylko przestaną być niezbędni. Współpraca z gangiem motocyklistów to trochę rozpaczliwe sięgniecie po inne źródło siły, a trochę pycha Walta („poradzę sobie i z nimi”).

  155. @❡
    „Nie zmusza, sam szuka i się przewraca. Gdy Jessie wraca chce go odciągnąć od dalszego szukania. Powodem tej obsesji jest spadajaca wydajność, a Jessie wie że to nie przez zanieczyszczenia, a dlatego że sam podkrada towar.”

    A to przepraszam!

  156. @wkochano
    Telefon łącząc się do sieci wysyła nie tylko unikatowy numer karty SIM (ICCID) ale i unikatowy numer urządzenia (IMEI).

    Pomijając kwestię jak jest w US, to te dane powiązań SIM – IMEI, są trzymane przez operatorów (przynajmniej w pl). Więc jeśli włożysz kartę A do telefonu X, potem wymienisz ją na kartę B, to po stronie operatora ładnie widać powiązanie karty A i B, itp itd. Więc nawet pomijając to co ktoś napisał o integrowaniu jednego z drugim – w naszym realiach tak samo należałoby pozbywać się telefonu.
    Przy czym u nas trzeba się rejestrować, najbliżej po nierejestrowane numery jest bodaj do Czech,

  157. „Nie oglądać dziś żadnego serialu to jak żyć w czasach Mozarta i zmarnować zaproszenie na premierę „Zachlastanej fifulki”.” Jedyny serial jaki obejrzałem od premiery drugiego sezonu the lost to the boys. Tak zazwyczaj uważam je za patologię współczesnego korpo kapitalizmu, zamiast kompletnego produktu dostajesz podzieloną na raty obietnicę dobrej historii służącą farmieniu widzów. Załapało? to ciągniemy do jump the shark, jak nie to kasujemy urywając wątki.

  158. @Nankin
    „Tak zazwyczaj uważam je za patologię współczesnego korpo kapitalizmu, zamiast kompletnego produktu dostajesz podzieloną na raty obietnicę dobrej historii służącą farmieniu widzów.”

    A to się przypadkiem nie dotyczyło już powieści drukowanych w odcinkach, czyli jednak sporo wcześniej? Swoją drogą gawędziarz opowiadający historie różne też się musiał dopasowywać do zainteresowania publiczności i na bieżąco modyfikował fabułę lub zmieniał opowieść. Choć nie wiem czy gawędziarze opowiadali historie w odcinkach. Ale to raczej nic nowego i chyba nie ma co się obrażać, tym bardziej, że dogłębne analizowanie seriali najwyraźniej bawi wiele osób. Co jest ciekawostką samą w sobie, jakkolwiek dziwne by to nie było.

    Ale zgadzam się, że twierdzenie, że oglądanie seriali to must have współczesnego człowieka jest słabe.

  159. @Nankin „Tak zazwyczaj uważam je za patologię współczesnego korpo kapitalizmu, zamiast kompletnego produktu dostajesz podzieloną na raty obietnicę dobrej historii służącą farmieniu widzów.”
    Aż się boję spytać, co sądzisz o, dajmy na to, soku pomarańczonwym. Albo przeciętnej książce. Albo butach.
    Nie każdą dobrą historię da się opowiedzieć w ciągu dwóch godzin. Z pewnością nie da się w ten sposób, w jaki opowiedziano BCS, z pogłębioną opowieścią o życiu tylu osób. Osobiście wolę serial o Saulu od wszystkich filmów o superbohaterach razem wziętych, które z kolei uważam (ewentualnie z wyjątkiem dwóch filmów Nolana) za totalne marnotrawstwo czasu i pieniędzy, a dodatkowo daremne gigantyczne emisje CO2.

  160. @nankin
    „Tak zazwyczaj uważam je za patologię współczesnego korpo kapitalizmu,”

    Przecież to starsze. Już „Odyseja” była sequelem do „Iliady”, a Szekspir już jak współczesna wytwórnia, trzaskał „Kroniki” jako franczyzę. Henryk IV ma potencjał, to go wystawiamy w dwoch częściach, a potem jeszcze robimy spinoffa o tym śmiesznym grubym żołnierzy, no i obowiązkowo piątkę.

  161. @nankin

    „Tak zazwyczaj uważam je za patologię współczesnego korpo kapitalizmu”

    No, są seriale i seriale. Pamiętam, jak po obejrzeniu „The Wire” powiedziałem do jednej pani profesor badaczki literatury (a było to w jadalni willi „Astoria” w Zakopanem, więc w stylowej scenerii poniekąd może bliskiej Gospodarzowi), że moim zdaniem seriale TV mają potencjał, żeby stać się współczesnym odpowiednikiem wielkiej XIX-wiecznej powieści obyczajowej. Zrobiła bardzo wielkie oczy i powiedziała: „Co też pan mówi? Czyli na przykład „Dynastia”?”.

    @bartolpartol

    „Choć nie wiem czy gawędziarze opowiadali historie w odcinkach”

    Co najmniej jedna gawędziarka, znana jako Szeherezada – na pewno.

  162. @m.bied
    „było to w jadalni willi „Astoria””

    A mi się wytyka lążinesy!

  163. @wo

    „W kategoriach zegarkowych to najwyżej Casio”

    W moim odbiorze bardziej Poljot albo Rakieta 🙂

  164. @mbied
    „odpowiednikiem wielkiej XIX-wiecznej powieści obyczajowej”

    Tobie nie muszę tego mówić, ale przypominam, że wielkie XIX-wieczne powieści obyczajowe były drukowane w prasie w odcinkach. Czytając „Trylogię” pod kątem kultury serialowej łatwo zobaczymy mini-cliffhangery „na koniec odcinka” i mega-cliffangery „na koniec sezonu” (tomu, cyklu odcinków itd.). Plus opisy przyrody, bo płacone od objętości, więc niech ta puszcza jeszcze trochę poszumi.

  165. @m.bied

    „W moim odbiorze bardziej Poljot albo Rakieta”

    Jeszcze za naszego życia zgentryfikują to miejsce do poziomu ok. Festiny. A wtedy Twoje wspomnienie będzie na miarę Omegi Sulikowskiego na dewizce.

  166. @wo „W kategoriach zegarkowych to najwyżej Casio.”
    @bied „W moim odbiorze bardziej Poljot albo Rakieta”

    Strasznie sa tu mieszane różne systemy walutowe. Pomijając złote zegarki, gdzie płaci się również za kruszec, żaden Longines nie kosztuje więcej niż 4500CHF. Te wszystkie elity bywające w ośmiogwiazdkowych hotelach ze specjalnymi asystentami od noszenia ręcznika w saunie, noszą zupełnie co innego, od Omegi w górę (kierunek Breguet, Patek i AP). Jesli ktoś tam włoży Lążina, to może pamiątkowego albo żeby nie zniszczyć któregoś z droższych zegarków grając w picipolo na lodzie waniliowym, czy co tam jest obecnie modne. Longines to odpowiednik sieciowego czterogwiazdkowego hotelu.
    Natomiast Rakieta może być całkiem kosztowna, jak ta putinoska:
    https://www.20min.ch/story/putin-trennt-sich-von-schweizer-uhr-781822465149

  167. @sheik
    „Strasznie sa tu mieszane różne systemy walutowe”

    I bardzo słusznie, ponieważ do grup społecznych, które można i należy tu mieszać z błotem, upokarzać, niesprawiedliwie uogólniać itd. należą posiadacze takich zegarków, a nawet osoby podejrzane o nadmierne zainteresowanie tematyką.

  168. @WO

    „I bardzo słusznie, ponieważ do grup społecznych, które można i należy tu mieszać z błotem…”

    Rozumiem już (chyba teraz, po latach czytania bloga) ten resentyment. Bądźmy jednak uczciwi – dla sporej części Twoich uczniów szkoła w jakiej uczysz będzie pierwszym krokiem do owych grup społecznych. Ja miewam z tymi grupami (w ich realnej, nie karykaturalnej wersji) sporo do czynienia, jakkolwiek obecnie głównie w interesie osób z dużo niższego poziomu dochodowego. Ci gościnni ludzie z zachodnich miast biorący pod opiekę ukraińskie rodziny – przy wszystkich komplikacjach jakie to tworzy – to raczej typ: emerytowani akademiccy psychologowie, elektorat zielonych/ liberałów, z kamienicą odziedziczoną po rodzicach, niż młodzi lewicowi aktywiści (którzy też miewają odziedziczone to i owo). A mówiąc wprost: wyłącznie ten typ. Również w mej innej aktualnej działalności, prowadzonej nazwijmy to: lokalnie z otwarciem międzynarodowym, najczęściej natrafiam na takich ludzi. Po to, żeby to zachodnia lewica była gotowa do takiej współpracy z Polską, nasza musi zrobić o wiele więcej niż robi (co do znudzenia podnoszę w innych watkach).

    Więc owe klasowe filipiki jakoś tam rozumiem, nie dziwię się im, ale się nie podpisuję.

  169. @awal
    „Bądźmy jednak uczciwi – dla sporej części Twoich uczniów szkoła w jakiej uczysz będzie pierwszym krokiem do owych grup społecznych.”

    Właśnie nie – dzieci prezesów chodzą do innych szkół. Moi uczniowie w dorosłości będą raczej kimś, kogo sam opisałeś jako „po warszawskim liceum i romanistyce”, w przeciwstawieniu do kogoś, kto idzie przez życie jak czołg, ze Skierniewic pochodząc, po longinesa sięgnął.

  170. @mbied
    „odpowiednikiem wielkiej XIX-wiecznej powieści obyczajowej”

    Ja właśnie rozważam, żeby Sukcesję omówić ze studentami – w połączeniu z Shakespearem – struktury władzy, rządzenia i pożądania wpływów (np. z Makbetem i Królem Learem); tylko włosy mi dęba stają od tej ilości nieprzyzwoitych treści (które imo mają swoje głębokie uzasadnienie) i potencjalnych konfliktów / skarg mogących z tego wyniknąć. Dodam że studenci pełnoletni, ale trigger warnings etc

  171. @mhv
    ” Dodam że studenci pełnoletni, ale trigger warnings etc”

    A u Szekspira to niby co, zero przemocy, seks wyłącznie konsensualny itd?

  172. @WO

    „Moi uczniowie w dorosłości będą raczej kimś, kogo sam opisałeś jako „po warszawskim liceum i romanistyce”, w przeciwstawieniu do kogoś, kto idzie przez życie jak czołg, ze Skierniewic pochodząc, po longinesa sięgnął.”

    Jako ugodowy social climber i lojalny komcionauta przyjmę ten przytyk bez protestu. Natomiast zaznaczę, że o owych uczniach nie mówiłem jedynie teoretycznie jako o niezindywidualizowanej grupie i raczej jestem przekonany, że Twoje słowa – drogi, bezcenny WO – skomentują się same za czas niedługi. Zaś większość tych ze Skierniewic zostanie w Skierniewicach.

  173. Do wszystkich powyższych, tak wiem, że to jest stara praktyka, czytałem felietony WO gdzie też powoływał się na Szekspira itp.
    Różnica jest w skali zjawiska, obecna popkultura to niemal wyłącznie seriale, a jeśli mamy filmy kinowe to też w podobnej formie vide MCU.
    Zresztą nawet jeśli, to za Szekspirem czy Homerem nie stały giga korpy z excelem i całym działem marketingu.

    @sheik
    „Aż się boję spytać, co sądzisz o, dajmy na to, soku pomarańczonwym. Albo przeciętnej książce. Albo butach.” To co o innych produktach korpo, mogą kusić jakością albo liczyć się bardziej z excelem niż klientem, a urzędy i regulacje mają ich powstrzymywać przed dziwnymi praktykami.
    Tylko nie da się tak regulować przemysłu rozrywkowego i seriale to jedna wielka spekulacja zainteresowaniem widzów.

  174. @Nankin77
    „za Szekspirem czy Homerem nie stały giga korpy z excelem”

    Za Szekspirem stała całkiem spora spółka skarbu państwa („The King’s Men”).

  175. @wo
    „A u Szekspira to niby co, zero przemocy, seks wyłącznie konsensualny itd?”
    Ja to wiem, ale naklejka WielkiBardPoetaDramaturgKlasyk jeszcze (na razie?) nie włącza tego triggerowego myślenia jak sądzę. Ale masz punkt – może tak do tego podejdę – żeby to porównać i pokazać na samym początku że u Szekspira też, a nawet przeważnie

  176. „A to się przypadkiem nie dotyczyło już powieści drukowanych w odcinkach, czyli jednak sporo wcześniej? Swoją drogą gawędziarz opowiadający historie różne też się musiał dopasowywać do zainteresowania publiczności i na bieżąco modyfikował fabułę lub zmieniał opowieść.”

    Nie będę sięgał do Sienkiewicza i Prusa, ale przypomnę, jak to kreacja Emila Karewicza spowodowała znaczne rozbudowanie roli Hermanna Brunnera w dalszych odcinkach „Stawki większej niż życie”. Z przykładów obecnych – Julian Fellowes rozwinął rolę lady Edith w kolejnych sezonach „Downton Abbey” zauroczony grą Laury Carmichael w pierwszym sezonie. Zatem – nic nowego.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.