Znów chciałem się zwrócić do Młodych Osób Czytelniczych (jeśli są takowe) z prośbą o skomentowanie ejtisowego hiciora z punktu widzenia współczesnej wrażliwości. Zapraszam więc do zastosowania ideologii woke, relatywizmu moralnego, poprawności politycznej i naturalnie ewentualnego skancelowania mnie (emerytura coraz bliżej, czas zacząć myśleć o prawdziwym hajsie).
Wydaje mi się, że tematyka osób trans pojawia się w popkulturze na serio dopiero na początku lat 80. Przedtem mieliśmy dekady, albo i stulecia motywu „przebieranki uzasadnianej fabularnie dla efektu komiczno-erotycznego” („Some Like It Hot”, „Czy Lucyna to dziewczyna”, niejedna opera buffo), oraz sytuacje innuendo, gdy powszechnym podejrzeniom towarzyszą stanowcze zaprzeczenia (Amanda Lear).
Domyślam się – choć jak zwykle proszę o kalibrację – że ze współczesnego punktu widzenia oba podejścia są groźne. Pierwszy utrwala stereotypowe skojarzenie, że cała ta tematyka jest czymś zabawnym, krotochwilnym („well, nobody’s perfect!”), więc nie można tego równoważyć z prawdziwymi tragediami – że na przykład J.K. Rowling nie może pójść na publiczny basen (choć i tak nie chodzi, bo nie miesza się z plebsem). Drugi – że to coś złego, wstydliwego, upokarzającego.
Kilka lat temu pytałem o ocenę piosenki „3eme Sexe” francuskiej grupy Indochine z 1985. Konsensus komcionautów był raczej aprobujący.
No to teraz cofamy wehikuł czasu o kolejne 2 lata, bo w sklepie z używanymi winylami upolowalem „A Girl Called Johnny” Waterboysów z 1983. Wydaje mi się, że to pierwszy przykład podejścia serio w popkulturze.
Żeby uniknąć dyskusji o prawdziwym Szkocie, zdefiniuję pojęcia. Za szkołą frankfurcką popkulturę definiuję jako kulturę masowo powielaną przez przemysł kulturowy (a więc nie wyjeżdżać mi tu z Edem Woodem), zaś „serio” oznacza dla mnie, że ani śmichy-chichy, ani że to coś złego („Walk on the Wild Side” Lou Reeda opisuje bohaterów z sympatią, ale jednak jako narkomanów, przestępców i margines społeczny).
Mike Scott podchodzi więc serio, acz z współczesnego punktu widzenia nie wiadomo nawet w jakim kierunku ktoś tranzycjonował. „A girl called Johnny, who / changed her name when she / discovered her choice was to change / or to be changed”.
Ja to intepretowałem 40 lat temu tak, że bohaterka przyszła na świat jako Johnny, czyli jako metrykalny mężczyzna. W czasach, w których zaprzyjaźniła się z podmiotem lirycznym, była już dziewczyną i powszechnie używano wobec niej żeńskich zaimków.
W takim razie czy sam tytuł piosenki nie jest dednejmowaniem? A może dednejmowanie jest nim tylko wtedy, kiedy sama zainteresowana osoba tak decyduje? A może jednak w ogóle wszystko trzeba odczytać odwrotnie i z kolei to zaimki się nie zgadzają?
Pytam zupełnie serio. Chcę po prostu (a) lepiej zrozumieć piosenkę, która tak poza tym mi się podoba; (b) dowiedzieć się jak tę piosenkę odbierają milenialsi, a może i zetki (o ile bywają tu takowi).
Wikipedia niby dostarcza jakichś informacji, ale jak to bywa – mało użytecznych. „Speaking of the influence of Smith on the song, Scott told Colin Irwin of Melody Maker in 1983, „There’s a line about a girl called Johnny in one of her songs, called 'Redondo Beach’”
To nieprawda. W tej piosence występuje bezimienna dziewczyna (być może lesbijka). Johnny pojawia się w „Horses”, ale jest zdecydowanie cis-mężczyzną.
Wydaje mi się, że Mike Scott doszukał się na płycie z 1975 czegoś, czego tam tak naprawdę nie ma. Wtedy jeszcze było za wcześnie nawet na otwarte podejmowanie tematyki gejowskiej (że bohaterka „Redondo Beach” była być może lesbijką, to nigdy nie pada wprost, do tego potrzebna jest dodatkowa wiedza, przekazywana czasem przez Patti Smith na koncertach, że owa plaża słynęła ponoć jako miejsce intymnych spotkań dla mniejszości).
Choć piosenka jest melancholijna w wymowie, kończy się – być może – happy endem dla dziewczyny imieniem Johnny. Pewnego dnia po prostu wsiadła do pociągu i wyjechała bez pożegnania.
W mojej fantazji po prostu zaczęła nowe, lepsze życie w Londynie, albo i jeszcze dalej. A Wy Jak Myślicie?
W każdym razie, puenta jest mniej jednoznaczna niż „Walk On The Wild Side”, gdzie na końcu mamy wypadek samochodowy spowodowany pod wpływem. Fabularnie urocze, ale umacniające stereotyp, że osoby trans nie mogą – nie wiem – tak po prostu pracować w zawodzie i projektować układy scalone, albo cuś.
KO:
Zaimki, nie przyimki (dwa razy). Przyimki się nie odmieniają.
@ „Przyimki się nie odmieniają.”
Istnieją języki, gdzie przyimek odmienia się razem z zaimkiem.
link to en.wikipedia.org
Od lat 80-tych?
Tzn. ja wiem, że nie było to serio, ale mnie ciekawi w tym kontekście „The Rocky Horror Picture Show”. Film był z 1975 i w pewnych kręgach zdobył pozycję dzieła kultowego i jakoś tam miał budować akceptację dla różnorodności w zakresie seksualnych orientacji i postaw.
Powtórzę: wiem, że to komedia, ale komedia która łączy różne modne wówczas elementy: mamy science fiction, mamy horror, mamy glam rocka, do tego nawiązania do „Dr Strangelove” i generalnie opowieść o seksualnym przebudzeniu czasów rewolucji seksualnej. No i „Sweet Transvestite” jako jedną z głównych postaci, właśnie jako część owego seksualnego przebudzenia młodzieży. (Tak, też wiem, że komedia polega na przerysowaniu i stworzeniu kiczu do potęgi. Tak, nie chcę spojlerować, jak ktoś nie zna, ale ten trasnwestyta nie jest zwykłym człowiekiem.)
@The Rocky Horror Picture Show
Ciekawe, z dzisiejszej perspektywy ta postać z RHPS wygląda bardziej drag niż trans, bardziej anarchizuje płać taką czy owaką niż ma z nią jakiś problem niegodności. Wiadomo tylko, że seksualnie jest omnipotentnie bi. Swoją drogą w rimejku z 2016 fizycznie już jest zupełnie inaczej przedstawiana.
@pak
„nie chcę spojlerować”
Nie da się. Wszystko nam od początku opowiada Narrator oraz wyśpiewują Śpiewające Usta. To jeszcze właśnie bezpiecznie było wzięte w nawias „parodii science fiction”.
No ale to przez całe 70s było tak że niby mówimy o byciu LGBTQ ale na żartobliwie żeby jak ktoś się przyjebie to można było powiedzieć że to przecież takie śmieszne żarty tylko. Sporo tego było, nie tylko RHPS. Wszelkie Village People itp.
W sumie to nie wiem kto był pierwszy (z tych popularnych) by zacząć takie tematy bez udawanych śmichów i tongue-in-cheek. Wydawało mi się że pierwocinami tego już całkiem obecnego „widzenia świata” było np „girls and boys” blura ale to w sumie już 94 rok i na pewno było coś wcześniej czego nie znam bo za cienki jestem w pop.
Ja RHPS obejrzałem pierwszy raz na scenie teatru. Gdzie zresztą opowiadano anegdotkę, że na próby chodziły dzieci aktorów. I potem jedną aktorkę wezwano do przedszkola, bo chłopczyk śpiewał „Jestem słodkim transseksualistą”.
Mały ot – Legimi właśnie poinformowało mnie o „nowej książce obserwowanego autora”, która niestety wydana jest w papierze. Chciałabym się nieśmiało zapytać, czy będzie ebook? A może w ogóle jakiś wpis promujący?
link to legimi.pl
@magdalena
„A może w ogóle jakiś wpis promujący?”
Trochę już spamuję na fejsie… ale jeszcze przez tydzień chciałbym nie myśleć o tym, że jestem nauczycielem najnudniejszego przedmiotu w liceum!
The Kinks, „Lola”, 1970.
Moim zdaniem, gdyby piosenka dotyczyła problematyki trans, to miałaby jednak wydźwięk dość szyderczy, co zostało już zauważone: podmiot liryczny uparcie przypomina nam, że – w pierwszej interpretacji – ta trans-dziewczyna to Jasio lub – w drugiej interpretacji – opowiada o trans-chłopaku Jasiu jako o dziewczynie. I tak źle i tak niedobrze. Może prościej przyjąć, że to naprawdę jest tekst o dziewczynie, którą ludzie nazywają „Johnny” i że to jest jej tzw. „tomboyish name”. Ale to też dzisiaj źle brzmi: męskie imię jest dla dziewczyny „nagrodą” za bycie taką „twardą zawodniczką”.
The Who „I’m a boy” 1966 (z bardzo serio wyłożoną kwestią dziewczyny, która twardo upiera się, że jest chłopcem, choć jej mama się na to nie zgadza)
Velvet Underground „Candy Says” 1969 (ta Candy to znajoma aktorka Candy Darling, wylansowana przez Warhola)
Van Morrison „Madame George” 1968 (chyba nie ma piękniejszej i bardziej serdecznej piosenki o kimś na bakier z płciami; w historycznym tle – Belfast, w muzycznym – płyta „Astral Weeks”, która jest trans pod każdym względem).
Natomiast jeśli chodzi o zaimki, to zespół Scorpions pochylił sie nad nimi w 1977, w nieco – przyznajmy – tabloidowym utworze „He’s a Woman, She’s a man”.
Narrator zmaga się z niechęcią, uprzedzeniami („I saw it walkin’ lonely down the street, cool like a cat, like crazy clean. I looked twice again, I can’t believe. Oh, no no no! It turned around right then and looked at me. I said oh no, it really couldn’t be. It was a man, it was a woman, too’), ale chyba się w końcu przełamuje („It takes my hand and says come on, let’s go. Let’s go, let’s go, let’s go. We’re goin’ home, it’s nice and warm to say. He starts to move, she starts to play, I need a body, why not you”).
@worek kości
Odrzuciłabym stwierdzenie, że to trans mężczyzna, tekst bardziej jednak kieruje na transkobietę, wtedy ten deadnameing jest bardziej… akceptowalny? Jest takim mrugnięciem oka do słuchacza? Ale zgadzam się, że to nie jest najlepsza postawa i że dużo bardziej pasuje to do jakiejś tomboyish girl.
Nie zgodzę się, że to „nagroda” dla kobiety, że dostała męską ksywkę, powodów posiadania takiej ksywki może być wiele i częściej spotykam się z tym, że ktoś samodzielnie szuka takiej ksywki albo dostaje ją za wygląd i ją przyjmuje. Oczywiście kwestia genderu i mizoginii jest mega skomplikowana i można się długo rozwodzić na te tematy, ale nie o to chodzi, więc skończmy na tym, że dla mnie męska ksywka nie jest wyróżnieniem.
@wo
Zdefiniowaliśmy woke, a czy zdefiniujemy do kiedy liczą się ludzie młodzi?
Swoją drogą to ciekawym przypadkiem jest „W krainie czarnoksiężnika Oza” L. Franka Bauma z 1904 (czyli druga książka z cyklu o krainie Oz, mniej znana niż pierwsza, moim zdaniem lepsza), gdzie okazuje się, że pewien chłopiec to tak naprawdę zaklęta przez złą wiedźmę księżniczka Ozma, która na koniec książki przechodzi magiczną tranzycję znów w dziewczynkę. Oczywiście nie jest to do końca to samo co jednoznaczne odniesienie do rzeczywistej transpłciowości w prawdziwym świecie, ale i tak jak na tamte czasy mocno zaskakujące.
@kor
Mam wrażenie, że ta nomenklatura się zmieniła, ale nie bez kozery ta piosenka nosi tytuł Sweet Transvestite, gdzie transwestyta znaczyło bardziej „facet przebiera się w damskie ciuchy” niż „facet, który tak naprawdę jest kobietą”. Także owszem tolerancja dla queerowości i seksualności, ale niekoniecznie konkretnie dla osób trans.
@WCz
„The Kinks, „Lola”, 1970.”
Też przecież buffo.
@wk
„Moim zdaniem, gdyby piosenka dotyczyła problematyki trans, to miałaby jednak wydźwięk dość szyderczy,”
To będzie dla pana jak zwykle wielkim zaskoczeniem, ale język ewoluuje.
@ergonauta
„Velvet Underground „Candy Says” 1969 (ta Candy to znajoma aktorka Candy Darling, wylansowana przez Warhola)”
Pozostałych nie znam (dzięki!), ale w kręgach Warhola i VU to jednak ciągle bardzo zdecydowanie się trzyma stereotypu marginesu społecznego. Takie stereotypy są krzywdzące – bo w tym samym czasie wyrzucano ludzi trans z pracy, właśnie na zasadzie „są niebezpieczni” albo „ośmieszają naszą firmę”.
@WO
„Takie stereotypy są krzywdzące – bo w tym samym czasie wyrzucano ludzi trans z pracy, właśnie na zasadzie „są niebezpieczni” albo „ośmieszają naszą firmę”.”
To działa(ło) w obie strony:
a/ ktoś „jest z marginesu”, więc „jest niebezpieczny/ośmiesza firmę”, więc wyrzucamy kogoś z pracy,
b/ wyrzucamy kogoś z pracy, więc staje się „kimś z marginesu”, robi się „niebezpieczny”, będzie „ośmieszał” kolejną ewentualną firmę.
Margines jest kreślony – jak w zeszycie – przy tej samej linijce, która wyznacza miejsce do społecznego życia/pisania.
Może kobieta „w nagrodę” dostać ksywkę/imię męskie, może facet dostać „za karę” imię żeńskie – Johnny Cash, „A Boy Named Sue” (i świetna polska wersja Mieczysława Czechowicza – „Kowboj Zuzia”).
@”Kowboj Zuzia”
Od „Kowboja Zuzi” blisko do innej, tym razem polsko-polskiej, piosenkowej tranzycji. „Cyganek” w wersji Jana Kobuszewskiego (oryginalna wersja – Halina Kunicka) to oczywiście czyste buffo, ale ten lambadziarz, zamiast lambadziary, pozostaje pokusą dla mężczyzn, choć oryginalny tekst Osieckiej łatwo byłoby odwicewersować. „Z Cygankiem, z Cygankiem panowie wy ślubu nie bierzcie…”.
@Ausir
Myślę, że się przesadnie i trochę na siłę doszukujesz. Podobnie z rónych bajkach księżniczki i książęta są zamieniani w żaby (gender neutralne żaby, nie pamiętam, żeby gdzieś była wspominana płpł czyli płeć płaza). Tutaj dziewczynka zaklęta w chłopca miała raczej utrudnić odgadnięcie zagadki. Zresztą dziewczynki udające chłopców to raczej kwestia kobiet walczących z metaforycznym patriarchatem (Nawojka albo bohaterka Glizdawców Carda).
Pełna zamiana ról btw też jest znana od Shakespeare’a (Wieczór Trzech Króli), albo – dla nastolatków w Polscce – Diewczyna i chłopak czyli… Ożogowskiej. Ale to nie są kwestie transowe, raczej próba pokazania, że klasyczny podział ról nie jest prawem natury.
A Kowboj Zuzia – Czechowicz rewelacyjny.
@WO
„jestem nauczycielem najnudniejszego przedmiotu w liceum!”
Litości! W czasach podstawówki i początków liceum chemia to był dla mnie najciekawszy przedmiot w… wyobraźni. Książki Stefana Sękowskiego łykałem jak pelikan ryby. One (książki, nie ryby) opisywały Doświadczenia. Mogłem się nauczyć Władać Materią. Panie złoty cóż bym wtedy dał, żeby lekcje chemii wyglądały w ten sposób i były codziennie.
Tymczasem wszystko odbywało się niemal na „sucho”: teoria, wzorek, definicja. Doświadczenie od świętego dzwonu. I tak dwa razy w tygodniu. Po trzech tygodniach można zapomnieć co było na początku.
Jakiś czas w podstawówce funkcjonowało koło chemiczne na które wkrótce zabrakło pieniędzy. W liceum doszło jeszcze więcej teorii. Kto wie, może gdybym urodził się w Policach albo w innym mieście z fabryką chemiczną, miałbym dziś tytuł i zasługi.
To co denerwowało to brak odniesień międzyprzedmiotowych. Po co ja się uczę całek? Jakie to ma odniesienie do fizyki i chemii? Gdzie jest zastosowanie praktyczne do setek szczegółów z biologii? Jak naukowiec dochodził do wyników (anegdota może uczyć). Napychanie wiedzą teoretyczną młodego umysłu prowadzi do Zespołu Poważnego Znudzenia Materią Naukową. Nauka ma zadziwiać. Ciekawić. Stawiać pytania i dawać pokazowe odpowiedzi. Inspirować. Za to jeden z bohaterów Niziurskiego dostał tróję z chemii. Przekręcił kurek w aparaturze chemicznej i spowodował wybuch. Na pytanie dlaczego to zrobił odpowiedział „byłem ciekawy co się stanie”.
Zazdroszczę młodym z dużych miast. Oni mają większe możliwości. Muzea techniki, wystawy, miejsca gdzie można rozwijać pasję. Tymczasem dwie lekcje religii…
Z odniesień kulturowych do spektrum płciowości: ostatnio odświeżyłem sobie książkę Hanny Ożogowskiej „Dziewczyna i chłopak czyli heca na 14 fajerek”. Rzecz dla młodzieży o tym, że role płciowe to role płciowe. Jak książkę dla młodzieży dość odważnie napisane, chociaż starawe. Nie ma mowy o nadbudowie teoretycznej dla wielopłciowości. Czegoś się jednak młody człowiek może domyślać.
@ pewuc
„Podobnie z rónych bajkach księżniczki i książęta są zamieniani w żaby (gender neutralne żaby, nie pamiętam, żeby gdzieś była wspominana płpł czyli płeć płaza).”
Jest to ze strony osoby zaklinającej wybór skądinąd słuszny, bowiem żaby (w szczególności przeróżne żaby zielone, a w taką zazwyczaj książęta i księżniczki bywają zaklinani i zaklinane), pomimo teoretycznie w pełni chromosomalnej determinacji płci, dosyć często zmieniają swój fenotyp płciowy w trakcie życia: czynią tak zarówno w stadium kijanki, jak i czasem jako kompletnie dorosłe żaby (w tym drugim przypadku, ponieważ żaba, w odróżnieniu od człowieka, ma potężne zdolności do regeneracji, to po prostu gonady niepotrzebne im zanikają a nowe – spontanicznie wyrastają). Wprawdzie część osób myśli, że jest to wynik różnych zanieczyszczeń itp. perturbacji środowiska (np. Alex Jones, he he), ale empiria tego nie potwierdza, ponieważ w niezanieczyszczonych i zanieczyszczonych siedliskach jest to circa about podobnie częste.
Więc to bardzo praktyczny wybór, reasumując.
„Z odniesień kulturowych do spektrum płciowości: ostatnio odświeżyłem sobie książkę Hanny Ożogowskiej „Dziewczyna i chłopak czyli heca na 14 fajerek”.
Przy okazji lit. młodzieżowej to Katarzyna Korwin-Mikke (tak, wnuczka JKM) chce pisać doktorat „Neuroróżnorodność w literaturze dla dzieci i młodzieży” i ma duże szanse na to.
@rpyzel
„Doktorat”
Pracę magisterską na ten temat napisała i OIMW obroniła.
„Z odniesień kulturowych do spektrum płciowości: ostatnio odświeżyłem sobie książkę Hanny Ożogowskiej „Dziewczyna i chłopak czyli heca na 14 fajerek”. Rzecz dla młodzieży o tym, że role płciowe to role płciowe. Jak książkę dla młodzieży dość odważnie napisane, chociaż starawe.”
Noweś. W tej książce literalnie jest napisane, że dziewczyna w przebraniu chłopaka to nadal ciapa, która boi się myszy i jest w stanie gadać tylko o modzie, a z kolei dziewczyny pod wodzą chłopaka przebranego za dziewczynę stają się „fajne” i dostępują zaszczytu bawienia się z chłopakami w chłopackie zabawy.
@wn
„i świetna polska wersja Mieczysława Czechowicza – „Kowboj Zuzia””
Mam o tym notkę z 2007! Różnica między wersją polską a oryginalną ciekawie się wpisuje w książkę MRW o nienawiści do dzieci. Podmiot liryczny u Casha w finale deklaruje, że wprawdzie zrozumiał racje swojego ojca – ale je ODRZUCA i swojego syna nazwie „Bill, George, anything but Sue”. Polski oczywiście robi odwrotnie, zgodnie z klasycznym polskim podejściem „mi w życiu było ciężko, to ty też cierp, gnoju”.
link to ekskursje.pl
@fieloryb
„Po co ja się uczę całek?”
To nie jest metafora? Naprawdę były całki w szkole średniej? To nie jest takie oczywiste…
„Noweś. W tej książce literalnie jest napisane, że dziewczyna w przebraniu chłopaka to nadal ciapa”
Chłopakowi też się dostaje bo zupę koperkową chce robić ze szczypiorkiem. A Tola się stara, uczy się jeździć konno mimo strachu. Ryby łowi, chociaż nie na dżdżownice. Ujawnia się dopiero po tym jak nie daje sobie obciąć włosów. Jeżeli to faktycznie „ciapa” to ja się nie zgadzam.
Jest jakaś prawda w tych spostrzeżeniach, że dziewczęta i kobiety lubią dbać bardziej o wygląd i modę. Panowie zaś są bardziej skłonni do zachowań agresywnych i lubią mieć poprawki z historii ;-).
@WO
„To nie jest metafora? Naprawdę były całki w szkole średniej?”
W klasie mat-fiz były. Jednakowoż odczuwałem głębokie niezrozumienie przedmiotu. Cała dotychczasowa matematyka została w to upchnięta w ostatnim semestrze maturalnym. Jakby nie można było tego rozłożyć w czasie.
Ale dopiero interwencja chłopaka, który trzem siostrom organizuje grafik prac domowych, sprawia, że dziewczynki przestają się kłócić. Mimo że on nie umie robić tych rzeczy, a one tak, to dopiero „męska ręka” sprawia, że wszystko idzie gładko. Dziewczynki szyją sukienki lalkom, ale „Krzyżaków” czytają „tylko tam, gdzie rzadko napisane” (czyli… same dialogi?).
„[chłopak] który trzem siostrom organizuje grafik prac domowych”
Obstawiam syndrom księciunia. On zwyczajnie nie zna się na pracach domowych (będąc pod opieką babci nie nauczył się tego?) lub potrzebuje czasu na wykucie historii na blaszkę do poprawki. Dlatego rozdziela zajęcia, żeby mieć więcej czasu.
@janekr
„„Doktorat”
Pracę magisterską na ten temat napisała i OIMW obroniła.
Dobrze napisałem, chce kontynuować to w doktoracie.
@fieloryb
„Obstawiam syndrom księciunia.”
Ergo, książka utrwala szkodliwe stereotypy, a więc uznajemy że się źle zestarzała, potępiamy, hejtujemy, kancelujemy i koniec dyskusji.
@doktorat
Nie wątpię, chciałem tylko poinformować ewentualnie zainteresowanych, że czekając na ten doktorat mogą już teraz zapoznać się z pracą magisterską.
uważam że jedynie osoby trans powinny śpiewać o osobach trans; tu jest przykład cudownej RADOŚCI i bardzo wzruszający kawałek:
Mom brought me into the world
Sister taught me how to girl
Best friend coached me how to text
The boy toy that I’m dating next
Girls who helped show me the way
They’re why I’m an It girl today
link to youtube.com
są też smutne piosenki jak ktoś lubi smutne piosenki:
link to youtube.com
@wo
utrwala szkodliwe stereotypy…
Polecam zatem Honor Harrington, która łamie i odwraca.
I ponownie wspominam o Wieczorze Trzech Króli znakomitego Williama S.
@wo
„To nie jest metafora? Naprawdę były całki w szkole średniej? ”
U mnie 20+ lat temu w klasie mat-inf były!
@całki
50+ lat temu w Gottwaldzie (dziś Staszic) też były!
Miałem w technikum chemicznym, 45 lat temu. Plus bardzo elementarne liczby zespolone na elektrotechnice.
@”A Boy Named Sue”/”Kowboj Zuzia”
„Podmiot liryczny u Casha w finale deklaruje, że wprawdzie zrozumiał racje swojego ojca – ale je ODRZUCA i swojego syna nazwie „Bill, George, anything but Sue”. Polski oczywiście robi odwrotnie”
Robi odwrotnie, bo tak mu dyktuje Wojciech Młynarski (ten od „Bo męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać”). Warto odnotować, że wersja Macieja Maleńczuka z 2012 r., czyli „Chłopiec o imieniu Sue” z płyty „Psychocountry”, trzyma się przesłania oryginału (może MM, jak inni wielcy tego świata, też lurkuje „ekskursje” i notka go natchnęła). Coś się jednak w tej Polszcze pomaleńku zmienia.
@Lurkerka_Borgia
„Ale dopiero interwencja chłopaka, który trzem siostrom organizuje grafik prac domowych, sprawia, że dziewczynki przestają się kłócić. Mimo że on nie umie robić tych rzeczy, a one tak, to dopiero „męska ręka” sprawia, że wszystko idzie gładko.”
On wymyślił ten podział pracy, niby to pod płaszczykiem wprowadzania usprawnień, a naprawdę, żeby ukryć fakt, że sam nic nie robi (bo nie umie i nie chce, żeby go na tym przyłapano). Było wyraźnie podkreślone, że: „Dla siebie Tomek zarezerwował zarządzanie i pomoc – tak, właśnie, pomoc – gdyby ktoś sobie z czymś nie radził”. Oczywiście nigdy nie potrzebował jej udzielać, bo wszyscy sobie radzili ze wszystkim, jako że były to wiejskie dzieciaki przyzwyczajone do takich prac, tylko czasem im się nie chciało.
„Dziewczynki szyją sukienki lalkom, ale „Krzyżaków” czytają „tylko tam, gdzie rzadko napisane” (czyli… same dialogi?)”
Jest tam też taki fragment:
„- A ja będę królem Jagiełłą! – wykrzyknął Piotrek, który, jak widać, w gęstych miejscach Krzyżaków nie czytał”.
(chodzi o to, że Jagiełło sam nie walczył, jak tylko Piotrek został uświadomiony, zmienił front na: „Wiesz, Tosia, tobie by pasowało na Jagiełłę”).
Trzeba też wziąć pod uwagę, że te postacie dla efektu były celowo przerysowane: bardzo „chłopacki” chłopak i bardzo „dziewczyńska” dziewczynka. Ale zgadzam się, że w książce widać smutną prawidłowość: chłopak przebrany za dziewczynkę może narzucić grupie swoje zasady, skłonić ją do bawienia się w Indian, rycerzy czy co tam lubi i przeżyć całe lato, ani razu nie gotując zupy, dziewczynka przebrana za chłopca, żeby przetrwać, musi się dostosować i nauczyć robić „chłopackie” rzeczy. Pewnie pomagało to, że Tomek był najstarszy w swojej grupie, a Tosia miała przeciwko sobie starszego kuzyna, który niechętnie odnosił się do „elegancika z Warszawy”, do tego Tomek był z natury wyszczekany, a Tosia (z natury lub wychowania) cicha i posłuszna, ale w efekcie wyszło, jak wyszło.
@wo
Boy Named Sue
„Polski oczywiście robi odwrotnie, zgodnie z klasycznym polskim podejściem: mi w życiu było ciężko, to ty też cierp, gnoju”.
Miałam identyczne odczucia. Szykany za imię zrobiły z niego prawdziwego twardziela, a przerywanie cyklu przemocy jest dla słabych.
@wo
„To nie jest metafora? Naprawdę były całki w szkole średniej? ”
U mnie nie było, ale ja chodziłem do słabego liceum, z kiepskimi tradycjami i bez sali gimnastycznej.
U mnie to było na quasi-dobrowolnym kółku matematycznym po godzinach. Natomiast w swojej nowej książce próbuję wytłumaczyć w sposób niematematyczny o co chodzi w równaniu Schroedingera, muszę więc wytłumaczyć co to hamiltonian, a więc muszę wytłumaczyć co to operator. Połowa ludzi więc powie że książka jest nudna, a druga połowa się przychrzani że za bardzo upraszczam.
@WO
„o co chodzi w równaniu Schroedingera”
Przepraszam, ale muszę spytać o słynnego kota. Jego stan (dopóki on siedzi w pudełku) jak rozumiem jest nieustalony i statystyczny?
@fieloryb
Nie – jest superpozycją dwóch różnych stanów kwantowych. Por. elektron, który przechodzi przez dwie dziurki na raz.
@wo
„Nie – jest superpozycją dwóch różnych stanów kwantowych. Por. elektron, który przechodzi przez dwie dziurki na raz.”
IMO to standardowe wyjaśnienie „paradoksu” się załamuje kiedy się uwzględni, że kot jako obiekt fizyczny ma swoją wewnętrzną dynamikę która de facto wykonuje pomiary „czy ja jestem żywy, czy martwy?”. Tak więc jeżeli opisywać układ (kot + jądro atomowe
+ apart z trucizną) jako odizolowany układ kwantowy, to jego dynamika jest sterowana nie tylko rozpadem jądra, ale i wewnętrzną dynamiką kota, która będzie tę superpozycję ściągać bardzo szybko do stanu skoncentrowanego na „kot żywy” (po redukcji na stopnie swobody kota, ofc), dopóki nie zajdzie rozpad jądra który ją przegibnie do stanu skoncentrowanego na „kot martwy”. Patrz również: kwantowy efekt Zenona.
@rw
„de facto wykonuje pomiary ”
Nie szkodzi! Jego pomiary nie mają dla nas znaczenia. Przy tym paradoksie zakłada się, że obserwator jest doskonale zewnętrzny wobec układu (co oczywiście prowadzi do kolejnych absurdów).
> kot jako obiekt fizyczny ma swoją wewnętrzną dynamikę
W standardowej mechanice kwantowej nie ma, gdyż ona opisuje mechanikę pojedynczego elektronu.
Nie wystarcza do wyjaśnienia chemii czy choćby zjawiska koloru, a do wyjaśnienia koloru złota potrzeba jeszcze zmiany przestrzeni. Dopiero wtedy można zacząć próbować w kolektywną mechanikę wielu ciał.
@”kot Schroedingera”
Humorystycznie rzecz biorąc – jeśli z pudełka dobiegają odgłosy uwięzionego zwierzęcia – cała fizyka na nic. Jeśli z pudełka pachnie kotem – on żyje, cała fizyka na nic. Jeśli pachnie zgniłym mięsem – coś jest na rzeczy.
Czy ten paradoks nie polega przypadkiem na powiązaniu żywego obiektu makroskopowego z obiektem kwantowym?
Co z zasadą zachowania energii po przejściu elektronu przez dwie dziurki na raz? Czy obowiązują prawa „makro” czy przypadkiem energia może pojawić się z niczego?
@fieloryb
„Czy ten paradoks nie polega przypadkiem na powiązaniu żywego obiektu makroskopowego z obiektem kwantowym?”
Nie. Na tym jak interpretować superpozycję i kolaps.
„Co z zasadą zachowania energii po przejściu elektronu przez dwie dziurki na raz? ”
Wszystko gites, po prostu połowa elektronu idzie tędy, a połowa owędy.
@g
„W standardowej mechanice kwantowej nie ma, gdyż ona opisuje mechanikę pojedynczego elektronu.”
No nie, to nie prawda. Z mechaniki kwantowej wielu ciał robiłem doktorat, to było co prawda prawie 20 lat temu, ale pamiętam że takowa istnieje i jest całkiem „standardowa” 😉 Do opisu kondensatu Bosego-Einsteina zgodnego z doświadczeniem potrzebujesz uproszczonej wersji mechaniki wielociałowej (równanie Grossa-Pitajewskiego).
@wo
„Nie szkodzi! Jego pomiary nie mają dla nas znaczenia.”
Nie mają znaczenia z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora który jedyne co robi to otwiera pudełko po upływie czasu T i interesuje go jedynie z jakim p-stwem kot będzie żywy czy martwy. Ale wtedy opis statystyczny jest równie dobry co kwantowy, prawda? Prowadzą do identycznej dystrybucji wyników.
Jeżeli natomiast chcemy mieć teoretyczny model „co się dzieje z kotem kiedy nie patrzymy” albo „co by się stało, gdybyśmy zrobili tzw. słaby pomiar”, to IMO ma dynamika kota ma znaczenie.
Polecam również teoretyczny opis kolapsu kwantowego poprzez dekoherencję kwantową.
@rw
” Ale wtedy opis statystyczny jest równie dobry co kwantowy, prawda?”
PO KOLAPSIE już tak. Dopóki jednak nie skolapsujemy, mamy Tajemniczy Stan Superpozycji.
„Jeżeli natomiast chcemy mieć teoretyczny model „co się dzieje z kotem kiedy nie patrzymy” ”
Mnie ukształtowano w myśleniu, że i tak nie będziemy mieć, więc shut up and calculate.
@Krysia
„chłopak przebrany za dziewczynkę może narzucić grupie swoje zasady, skłonić ją do bawienia się w Indian, rycerzy czy co tam lubi i przeżyć całe lato, ani razu nie gotując zupy, dziewczynka przebrana za chłopca, żeby przetrwać, musi się dostosować i nauczyć robić „chłopackie” rzeczy.”
Bo to nie jest utopia. Oni się muszą znaleźć w takim „męskim” świecie, a przesłąnie Ożogowskiej polega IMO na tym, że Tosia się całkiem dobrze w nim potrafi znaleźć. Pewnie, wymaga to pewnego wysiłku, bo jest dla niej nowe, ale spoko możliwe.
A co do kowboja Zusi – jaka przemoc? W którejś części/wersji imię Zuzia nawet ratuje życie. Kowboj _poczuł się_ Zuzią. Doszedł do wniosku, że imię nie determinuje (słusznie). Dał synowi Zuzia, by wyrźnie chciał również w kolejnym pokoleniu zerwać z klasycznym podziałem ról.
@wo
„Mnie ukształtowano w myśleniu, że i tak nie będziemy mieć, więc shut up and calculate.”
OK 🙂 Wydaje mi się, że „mieć możecie, tacy młodzi”, np przez wspomniany słaby pomiar. Można tworzyć modele które są na skali komplikacji pomiędzy maksymalnie uproszczonym „kot to elektron ze spinem w stanie Żywy bądź Martwy” i „kot to układ 10^BIGNUM cząstek kwantowych, nie da się nic policzyć”. Możliwym podejściem są modele tzw. otwartych układów kwantowych, w których kot jest makroskopowym rezerwuarem z którym część „czysto kwantowa” systemu jest sprzężona jakimś (strasznie uproszczonym) oddziaływaniem. Jest na ten temat sporo literatury.
> jest całkiem „standardowa”
Zdefiniuj „standardowa”. Równanie Schrodingera opisuje elektron w pudle/studni.
Chcesz mieć interakcję i „stany wewnętrzne” to masz je semiklasycznie. W uproszczeniu. Z tego masz efekty kolektywne. W teorii fazy skondensowanej wiele wyjaśniają solitony, a to efekt klasycznej matematyki, nie kwantowej algebry operatorów. Nie ma geometrii kwantowej (mechanika klasyczna mieszka na powierzchniach geometrii rózniczkowej i na jej wybrzuszeniach sobie faluje), więc wszyscy pragnący aby mechanika kwantowa była wyłącznie mechaniką falową jak teoriociałowcy są potem zadziwieni „paradoksami” Zenona czyli brakiem chaosu kwantowego.
Analogie słowne z biednym kotem (i dziewczynami nad którymi Schrodinger się znęcał, a katolicka Irlandia mu to umożliwiła tworząc alternatywny IAS dla jego trójkątów które w purytańskiej Ameryce by nie przeszły) nie mają jakiegokolwiek sensu poza eksperymentem myślowym w konkretnej studni. Problem pomiaru w mechanice kwantowej ma swoje eksperymentalne manifestacje ściśle kontrolowanych rzeczach takich jak magnesy Curie.
> teoretyczny opis kolapsu kwantowego poprzez dekoherencję kwantową.
Dekoherencja nie jest kwantowa. Polecam teoretyczny opis dekoherencji księżyców Saturna. Wiele jest takich efektów w mechanice kwantowej, które tak naprawdę są klasyczne bądź semiklasyczne, na przykład że informacji nie można sklonować – istnieje mało znany klasyczny analog „symplectic no cloning”. Mechanika klasyczna jest nie mniej paradoksalna niż kwantowa.
Ok, to tu się różnimy, bo ja uznaję „semiklasyczne” metody za część mechaniki kwantowej – po prostu rozwiązujesz problem używając uproszczeń. A że dobre uproszczenia mechaniki kwantowej redukują się do klasycznej? No cóż, punkt dla kwantowców.
@❡
„Mechanika klasyczna jest nie mniej paradoksalna niż kwantowa.”
Podnoszę rękę i pytam nieśmiało czy chodzi o problem trzech ciał czy może o coś innego?
Skoro jest tu @pewuc to mnie przychodzi na myśl „Potworny regiment” Pratchetta. Książka słabsza w serii bo oparta na jednym pomyśle – co mogą skarpety 😉 w spodniach i po co komu obrzydliwości. Natomiast bardzo ładnie opisująca jak kobiety radzą sobie w społeczeństwach konserwatywnych.
@fieloryb
One (jak Tosia u Ożogowskiej) pokazały, że kobiety spoko mogą objąć męskie role.
@fieloryb „problem trzech ciał czy może o coś innego?”
Chyba typowy przykład to link to en.wikipedia.org. Sam problem trzech ciał nie jest chyba paradoksalny, bo sam brak zamkniętego rozwiązania jeszcze paradoksem nie jest. Ale: zdaje się (dowód z zasłyszanego autorytetu, coś takiego nchyba było na wykładzie z fizyki na UW) że przy konkretnych warunkach początkowych, mimo że wejściowe masy i prędkości są skończone, to w rozwiązaniu wychodzi nieskończona prędkość.
@Neuroróżnorodność
Być może tu znajdę kogoś, kto z jednej strony zna się na neuroróżnorodności, z drugiej strony lubi francuskie seriale kryminalne.
W tym serialu: link to filmweb.pl tytułowa Astrid jest na spektrum autyzmu. Zgodnie ze stereotypem autyzmu w popkulturze ma supermoc: potrafi czytając akta policyjne zobaczyć rozwiązanie zagadki, którego nikt inny nie dostrzegał.
Mam pytanie – czy codzienne zachowania Astrid są realistyczne, czy raczej to zlepki popkulturowych stereotypowych.
> Ok, to tu się różnimy, bo ja uznaję „semiklasyczne” metody za część mechaniki kwantowej
Problem pomiaru to problem przybliżenia klasycznego. Zamiast ukrywać analizę semiklasyczną po kątach można postawić ją front-and-center. Mechanika Bohma posiada ukryte zmienne ale za to jawne przybliżenie WKB.
Fakt, że istnieje rozwiązanie formalne wskazuje na dużą koncentrację Scheinprobleme.
A nawet nie trzeba poświęcać głównego: świętego kwantowego realizmu. Pchła (mała klasyczna perturbacja) na kocie Schrodingera pozwala rozwinąć jawne przybliżenie bez modyfikacji mechaniki kwantowej.
Przy czym funkcja falowa nigdy nie opisuje jakiegoś mikrostanu kota!
Oryginalnie był ten Gedankenexperiment sformułowany przez Einsteina i wyśmiany w czambuł. Równanie falowe beczki z prochem opisuje jej superpozycję z wybuchem.
Being plain WEIRD Schrodinger na to: absurd! Jeśli zamkniemy kota w KOMORZE GAZOWEJ i jego zabicie uzależnimy od wyniku eksperymentu kwantowego to rozszerzamy funkcję falową na kota, bez opisyuwania stanu wewnętrznego niczego więczej niż cząstki w pudle.
Przy czym Schrodinger zaproponował rozpad radioaktywny. Tymczasem tłumaczące go teorie jądra są semiklasyczne: powłokowy model Marii Goeppert-Mayer, Gamowa, współczesny model solitonowy. Dzisiaj już mamy kontrolowane eksperymenty z całą pewnością kwantowe, ale przyrządy są klasyczne. Cały paradoks w niekompatybilności tego interfejsu.
@pewuc
„A co do kowboja Zusi – jaka przemoc?”
Domowa.
„W którejś części/wersji imię Zuzia nawet ratuje życie.”
Ta piosenka ma ileś wersji, faktycznie, znajduje się też taka, gdzie bandzior w pociągu nie strzela do bohatera, bo imię go rozbawiło. Ale to już zupełny odlot, pisałam o wersji pierwszej, która zachowuje choć trochę związku z oryginałem Casha. W tej wersji bohater wspomina, że jako dziecko wstydził się nadanego imienia, że miał z jego powodu różne nieprzyjemności (stracił stanowisko szeryfa, które chciano mu dać za zasługi). I teraz, mając pełną świadomość tego wszystkiego, chce zgotować synowi identyczne życie.
„Dał synowi Zuzia, by wyrźnie chciał również w kolejnym pokoleniu zerwać z klasycznym podziałem ról.”
„Słuchaj, synu, tato doszedł do wniosku, że trzeba obalać normy genderowe, więc będziesz to robił już od urodzenia i ponosił konsekwencje, czy ci się to podoba, czy nie” to też jest przemoc.
Krysiu, życie jest pełne przemocy. Manie dziecka jest narażaniem go na przemoc, co też jest przemocą. Akurat to jest zabawna piosenka, gdyby było tak źle, Zuzia mógł się obywatelom miasteczka przedstawić jako Zuzancjusz. Pomogłoby?
Co powiedziawszy, istotnie przyznaję, że jestem zasadniczo przeciwny dawaniu dzieciakom zabawnych czy dziwnych imion. Zuzia nie z powodu norm genderowych miał kłopoty, tylko z ogólnej zabawności (IMO Zuzancjusz by mu nie pomógł). Pewna oryginalność jest OK, ale bez przesady. Tak myślę
@pewuc
„życie jest pełne przemocy”
… i właśnie dlatego większość rodziców stara się (do pewnych rozsądnych granic) minimalizować jej ilość w życiu dziecka, a nie stwarzać sytuacje, które ją dodatkowo powodują. I może na tym zakończmy dyskusję.
@pewuc
„Krysiu, życie jest pełne przemocy. ”
Co jest chyba teraz jedną z głównych linii podziału definiujących dziaderstwo. Ja też długo rozumowałem w ten sposób, że skoro życie jest pełne przemocy, to akceptujmy też przemocowe zachowania w szkole, w rodzinie, w miejscu pracy. Ale przecież to rozumowanie nie ma sensu. Młodzież ma rację: skoro „życie jest pełne przemocy”, to eliminujmy ją przynajmniej w szkole, w rodzinie, w miejscu pracy.
Albo na blogasku, w którym od teraz bronienie polskiej wersji jest zakazane.
> życie jest pełne przemocy
Pierwszy raz zerknąłem i przeczytałem, że „życie jest pełne pomocy”. Chyba równie prawdziwe. Albo bardziej.
@janekr
„Zgodnie ze stereotypem autyzmu w popkulturze ma supermoc: potrafi czytając akta policyjne zobaczyć rozwiązanie zagadki, którego nikt inny nie dostrzegał”
Jedna osoba z mojego kręgu znajomych ma zdiagnozowane spektrum autyzmu i „przy okazji” miała bardzo dobre wyniki w nauce. Nie jestem specjalistą, ale to jest (OIDP) powiązane: autyzm i skłonność do analitycznego myślenia, dobra pamięć, samozaparcie w uczeniu się.
@spektrum
Chodzi mi raczej o objawy autyzmu w codziennym życiu bohaterki – czy to jest oparte na rzeczywistości czy na stereotypach.
To że rozwiązuje zagadki kryminalne *dzięki* autyzmowi jest konieczne – inaczej by serial nie powstał.
To też jest niebezpieczny stereotyp, bo potem oczywiście dziecko ze spektrum, które akurat nie jest dobre z matematyki – czuje się podwójnie stygmatyzowane.
@ typowość zachowań i cech autystycznej Astrid Nilsen
Ja tam się za bardzo nie znam, ale zdaje mi się, że nieprzypadkowo mówi się o SPEKTRUM autyzmu. W serialu mamy czasem do czynienia nie tylko z Astrid, ale również ze specyficzną grupą wsparcia osób nieneurotypowych i ci ludzie są jednak dość zróżnicowani (choć wszyscy, mimo problemów, stosunkowo nieźle funkcjonują w społeczeństwie). Oczywiście trudno byłoby zrobić dość lekki w tonacji procedural z osobami autystycznymi, które np. w pakiecie z autyzmem mają duże deficyty intelektualne.
@ typowość zachowań autystycznych
Oczekiwanie, że osoba wykazująca deficyty typowe dla spektrum autyzmu (przede wszystkim brak kompetencji społecznych, kłopot z odnalezieniem się w grupie oraz trudność ze zrozumieniem zasad w niej panujących i dostosowaniem się do nich, do tego często problem z wysławianiem się i w ogóle znacznie opóźniona nauka mówienia) będzie za to „genialna” w jakimś wąskim obszarze i policzy rozsypn zapałki wywodzi się chyba jeszcze z Rainmana z Hoffmanem. Ale na miłość, ten film ma prawie 40 lat!
OK, przepraszam. Nie o to komisji chodziło, ale nie warto wracać. Czasem trudno przewidzieć. Znajome dziecko (dziś już całkiem dorosłe) miało problemy z powodu długich (za dlugich, zdaniem kolegów z klasy) włosów. Inni z powodu wzrostu (tu akurat nic się nie da zrobić).
Ogólnie – już nie bedę.
@pewuc
„Czasem trudno przewidzieć.”
Ale jest bardzo interesująca tendencja. Za naszych dziaderskich czasów to było naturalne, że ci z długimi biją tych z krótkimi (i odwrotnie). Koncerty rockowe tradycyjnie były obstawiane przez tych, co przyszli pobić „tych innych”. Dziś ta szlachetna tradycja ocalała już chyba tylko na stadionach. Młodzież jako całosć jednak naprawdę jest dziś mniej przemocowa i to jest zmiana na lepsze.
@WO
Wiesz, trudno mi oceniać, jako że sam już na takie koncerty nie chodzę (te „moje” nie ściągają już bojowej młodzieży). Sądząc z newsów, nie jest tak dobrze. Może zresztą bardziej się wyżywają w sieci? Niewiele trzeba, żeby dostawać życzenia wszystkiego najgorszego (i groźby). Sieciowe ataki też są przemocą.
Bardzo bym chciał, żebyś miał rację.
@pewuc
„Sądząc z newsów, nie jest tak dobrze.”
Sądząc z newsów, to ludzie gryzą psy częściej niż odwrotnie.
@wo
„To też jest niebezpieczny stereotyp, bo potem oczywiście dziecko ze spektrum, które akurat nie jest dobre z matematyki – czuje się podwójnie stygmatyzowane.”
@sheik.yerbouti
„Oczekiwanie, że osoba wykazująca deficyty typowe dla spektrum autyzmu (przede wszystkim brak kompetencji społecznych, kłopot z odnalezieniem się w grupie oraz trudność ze zrozumieniem zasad w niej panujących i dostosowaniem się do nich, do tego często problem z wysławianiem się i w ogóle znacznie opóźniona nauka mówienia) będzie za to „genialna” w jakimś wąskim obszarze i policzy rozsypn zapałki wywodzi się chyba jeszcze z Rainmana z Hoffmanem.”
Pełna zgoda, ale jeżeli osoba na spektrum ma być bohaterem serialu mającego szanse na oglądalność, to oprócz problemów w życiu codziennym mus mieć jakieś „supermoce”.
Można po prostu nie kręcić takich filmów, ale program minimum, to niechby te deficyty były chociaż zgodne z życiem, a nie były zlepkiem stereotypów.
Astrid:
– ma problemy z dźwiękami, na ulicy chodzi w wyciszających słuchawkach,
– do wszystkich zwraca się „vous”, nawet do dzieci, bo uznaje pamiętanie o odpowiedniej formie za zbyt absorbujące,
– dowcipy i przenośnie rozumie zbyt dosłownie,
– przed rozmową telefoniczną przygotowuje scenariusz w postaci grafu spodziewanych odpowiedzi i planowanych odzywek,
– stosuje zasadę „zakupy spożywcze robię w poniedziałek”
i wiele, wiele innych.
Na ile to jest wydumane przez scenarzystę? Nie wiem.
@janekr
Wszystkie wymienione cechy mogą wskazywać na spektrum autyzmu. Ale nie muszą. W każdym razie wygląda to wiarygodnie.
@supermoce aspergerów
Talent jest trudny do zdefiniowania, ale doświadczenie można mierzyć w latach. Powiedzmy, że policjant w dochodzenìówce;
1. Nie lubi rozmawiać z ludźmi
2. Nie potrafi czytać emocji
3. Nie chcę stracić pracy.
Co lepszego mógłby zrobić niż zaszyć się w archiwum? Przynajmniej nikt jej nie zarzuci, że nic nie robi.
A że trening czyni mistrza, to im więcej akt czyta tym lepiej czyta akta.
@janekr
Mam zdiagnozowanego Aspergera i wszystko, co wymieniłeś, albo podzielam, albo wydaje mi się zupełnie naturalne. Ergo, mógłbym przybić pieczątkę realizmu. Nadwrażliwość na bodźce (zwłaszcza dźwięk i światło) – check. Specyficzne sposoby zwracania się – check. Notatki pomocnicze do rozmów – check. Mocne przywiązanie do planu czynności – check. Szybkie skanowanie i zapamiętywanie – check. A praca w archiwum brzmi jak marzenie życia. Cóż może być lepszego niż samotne grzebanie w papierach i układanie teczek? We własnym domu mam ranty półek opisane zgodnie z tym, co na nich stoi.
Trochę się pomądrzę o tym autyzmie.
0/ Uwaga ogólna: całkiem niedawno reformowano ICD-11 i cały szereg różnych zaburzeń o różnym stopniu nasilenia i mających przez to diametralnie odmienny wpływ na życie dziecka połączono w „zaburzenia ze spektrum autyzmu”.
1/ Spektralność autyzmu:
Zasadniczo, to jak najbardziej jest spektrum, z czego nie zawsze wszystkei objawy występują naraz, a część wręcz się wyklucza. Generalnie uznaje się zespół Apsergera i „klasyczny” autyzm za strony tej samej monety, tyle że jakiś twardych granic spektrum nie ma. Między dwoma zespołami A. też nie ma twardej granicy. Objawy i deficyty mogą być różnie nasilone, ale znacznie rzadziej niż pokazuje to popkultura są to ludzie jakoś wybitnie utalentowani (uneducated guess: w szkole podstawowej mogą miec lepsze oceny z niektórych przedmiotów, które albo budzą zainteresowanie, albo których nauka spełnia jakąś potrzebę ucznia ze spektrum. Umówmy się, żeby dzieciak z piątej klasy miał same piątki z matematyki wystarczy, że nie ma problemów z nauką, posiedzi nad podręcznikiem i się skupi. Nieco gorzej radzący sobie rówieśnicy mogą stanowić zaś bardzo korzystne tło, na którym Tomek co zna tabliczkę mnożenia na pamięć i który nauczył się wzoru na pole prostokąta ze zrozumieniem wygląda na geniusza. Twierdzenie o najlepszym matematyku się kłania).
Tego, czego media nie pokazują, a i nie widzi się na codzień to osoby które dawniej by zdiagnozowano jako cierpiące na PDD, czyli, mówiąc dyplomatycznie, wymagające często szkoły specjalnej i bez większych perspektyw na samodzielność.
2/ Diagnozowanie:
Tu są dwa problemy:
– do całkiem niedawna z jakiegoś niejasnego dla mnie powodu bardzo neichętnie diagnozowano u dziewcząt zaburzenia wchodzące obecnie w zaburzenia ze spektrum autyzmu;
– ostatnio ogólnie wzrosła diagnozowalność zaburzeń ze spektrum, zarówno u dzieci jak i u dorosłych. Na ile wynika to z rozwoju świadomości społeczeństwa, a na ile jest to mechanizm podobny do tego jakiego ja doświadczyłem za dziecka w kontekście dysleksji (o tym będzie anegdotka na koniec) nie oceniam.
3/ Przedstawianie w popkulturze: no cóż, luzie raczej pójdą na film o genialnym matematyku co nie lubi rozmawiać niż na film o dziewczynie co nie umie odczytywać emocji (i przez to wpada w kolejne toksyczne układy, po prostu dlatego że nie umie ocenić dlaczego ktoś, coś mówi i robi). Film o dziecku które nie mówi, jest niekontaktowe i w wieku lat dziesięciu nadal wymaga karmienia prawie że siłą to już w ogóle, kasowy nie będzie.
Po prostu jak w wypadku wielu innych zjawisk społecznych: popkultura romantyzuje, uszlachetnia, estetyzuje omawiane w danym dziele zjawisko. „Masz na imię Justine” to przecież nawet estetycznie przedstawiła ordynarne zgwałcenie, zmuszanie do prostytucji i handel kobietami – i co, nie da się? Da się.
Co do częstotliwości występowania supermocy u osób ze spektrum – no cóż, wśród tych którzy poradzą sobie w zwykłej szkole pewnie będzie nieco większy odsetek prymusów, przynajmniej do pewnego etapu edukacji. Do tego dochodzi nie takie rzadkie nakładanie się zaburzeń ze spektrum z innymi problemami (ADHD) i nawet jeżeli dziecko ma talent, może nie umieć się skupić na tyle, by go wykorzystać.
====
obiecana anegdotka, czyli jak próbowano mi wmówić że mam dysleksję:
Ano, tak się złożyło, że w pierwszych dwóch klasach podstawówki nie bardzo sobie radziłem z estetycznym pisaniem. No zdarza się, niektóre inne dzieci nie radziły sobie z płynnym czytaniem, dla innych ortografia to była czarna magia do konca podstawówki, mnie się akurat pisało „po lekarsku”. Nie pamiętam gdzie nastąpił pierwszy rozjazd z grupą rówieśniczą w trudnej sztuce kaligrafii, raczej już na początku nauki pisania. Co pamiętam: za mocno dociskałem przyrząd do kartek, a jakieś badziewne pióra kulkowe po prostu wywoływany we mnie odruch nie pisania taką tandetą (stalówka się łamie, tusz się rozlewa, no chłam totalny a używać zamiast długopisów żelowych nakazują, ale w 1997 roku w mojej podstawówce to był obowiązkowy punkt programu). A, no i podobno starałem się pisać za szybko.
Reasumując, trafiłem na zajęcia wyrównawcze celem nauczenia poprawnego pisania. Powiedzmy, że nie pykło i dosyć szybko, po kolejnych przygodach podstawówkowych, właściwa terytorialnie Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna ogłosiła oficjalnie, że nic ino mam dysgrafię (za to intelekt nieprzeciętny). O ile z pierwszym się zgodziłem dla świętego spokoju (benefity były z tego tytułu nędzne, w teorii więcej czasu na pisanie egzaminów końcowych i tyle) o tyle drugie tłumaczyłem korzystnym wypadaniem na tle kadry ped-naucz, co do której miałem pecha. I do tych polonistek to naprawdę miałem pecha, poza ostatnią przed maturą miałem zawsze jakoś nadambitne, nadoczytane, a już młode po studiach to w ogóle szukały problemu tam, gdzie nie było – łącznie z tym, że nie mając problemów ani z czytaniem (w tym szybkim), ani z ortografią tylko z estetycznym pisaniem doszukiwały się w tej mojej dysgrafii uogólnionej dysleksji.
Szczególnie jaskrawo mój pech objawił się w początkach liceum, gdzie najpierw szkolny pedagog dwukrotnie zgubił oficjalno-urzędowy papier o michałowym bazgroleniu (szkoła ogólnie miała tendencję do gubienia ważnych papirów, ale nie opisuję bo by gospodarz wywalił jako robienie własnego bloga w komentarzach). No więc pech objawił się tym, że kolejna (już wczesnolicealna!) z rzędu polonistka nie wpadła na powód gryzmolenia, tylko na podstawie kopii zaświadczenia o dysgrafii (gdzie musiałem tłumaczyć, że kopia to kopia, oraz że w roku 2006 bywają ksera kolorowe) dorabiała tezę o dysleksji. Starej daty, posiadający już prawo do emerytury fizyk zwracający się do uczniów niekiedy per „państwo” orzekł zaś, że po prostu nieco niestarannie piszę, ale odczytać się da, więc o co chodzi to on nie wie.
No więc, czas na puentę: otóż pod koniec studiów zdarzyło się tak (a był to początek wojny krymskiej; edukacja zajęła mi z przyczyn niedysgraficznych nieco więcej czasu) że mnie się okazało potrzebne nauczenie się podstaw języka ukraińskiego. Ot, magisterka wyszła mi taka, że trochę literatury ukraińskiej poczytać trzeba było.
Jak wiemy, podstawą nauki ukraińskiego dla osoby operującej językiem polskim jest nauczyć się alfabetu. Jak też wiemy, najłatwiej się nauczyć obcego alfabetu pisząc ręcznie. No więc… zacząłem się uczyć. Jeszcze durną metodą trzymania długopisu „poprawnie”, ale nie dało się ukryć że przepisany po ukraińsku tekst dziecięcej rymowanki wyglądał znacznie estetyczniej niż jego polskie tłumaczenie. Hm.
No i po obronie byłem nabyłem podręcznik do koreańskiego. Głównie, żeby uczyć się trzeciego alfabetu i zobaczyć, czy estetyka „koreańskiego” pisania będzie lepsza czy gorsza. Tym razem jednak wyrzuciłem z głowy „poprawne” metody trzymania długopisu i… estetyka była wręcz niemal idealna, przynajmniej jeżeli chodzi o koreańskie sylaby. Zastosowanie „niepoprawnego” sposobu trzymania długopisu zaś przy pisaniu po polsku i w innych łacińskich językach awansowało moje pismo ręczne z dysgrafio-dyslektycznego na „umiarkowanie estetyczne” (nauczyć się od zera łatwo, ale żeby najpierw oduczyć się ponad dwudziestoletnich przyzwyczajeń to już trudno i niestety, łacinka mi wychodzi nieco za drobna, za szeroka jeżeli nie mogę się wygodnie, po swojemu nad kartką usadowić). W każdym bądź razie, zmiana sposobu trzymania przyrządu ze „poprawno-szkolnego” na „wygodny” wykonała więcej roboty niż sumiennie odbębniane ćwiczenia w nauce pisania według reguł sztuki ped-psych z przełomu wieków.
Czy nauczka z tego jakaś wynika, pozostawię innym komcionautom, niemniej ja stawiam że dysgrafii to nie mam (najwyżej nabytą…), zamiast cyrku diagnostycznego mogli po prostu pozwolić mi poeksperymentować z nieortodoksyjnym trzymaniem długopisu (i wywalić do śmieci te nieszczęsne pióra kulkowe).
I już wracając do autyzmu: obawiam się, że przy nowym, szerokim diagnozowaniu zaburzeń ze spektrum może (nie przesądzam czy) niekiedy (nie przesądzam jak często) dochodzić do diagnoz stwierdzających zaburzenia u dziecka które po prostu nie lubi swojego grona rówieśników („to na pewno objaw nie radzenia sobie w grupie” – ja bym zaczął od dwukrotnego upewnienia się, że konkretne dziecko nie radzi sobie w ogóle w grupach, a nie w jednej, konkretnej grupie szkolnej), albo które nie widzi powodów do uczenia się czegoś, co go nie ciekawi. Lub diagnozowania autyzmu u dzieci, u których coś nie wyszło na etapie wychowania. O ile zgadzam się, że życie osoby ze spektrum bez diagnozy, bez rozpoznania co jest nie tak zapewne jest straszne, to mam jednak nadzieję że diagnozy są robione starannie, z unikaniem historii analogicznych do mojej dysgrafii.
Jak zaznaczałem – nie przesądzam, że do tego może dochodzić, ale własne doświadczenie nakazuje mi jednak być ostrożnym przy pojawianiu się wzrostu diagnoz zaburzeń u dzieci. W moim roczniku i jego okolicy też „wyroiło” wszelakich dys-ów, gdzie śmiem jednak uważać że co najmniej niektóre diagnozy to było łatanie problemów z jakością pracy nad uczniem.
@Michał Maleski
„ludzie raczej pójdą na film o genialnym matematyku co nie lubi rozmawiać niż na film o dziewczynie co nie umie odczytywać emocji (i przez to wpada w kolejne toksyczne układy, po prostu dlatego że nie umie ocenić dlaczego ktoś, coś mówi i robi)”
Ale taki film o dziewczynie mimo wszystko wygląda na realną propozycję filmu o osobie na spektrum bez „supermocy”.
” a jakieś badziewne pióra kulkowe po prostu wywoływany we mnie odruch nie pisania taką tandetą (stalówka się łamie, tusz się rozlewa, no chłam totalny a używać zamiast długopisów żelowych nakazują, ale w 1997 roku w mojej podstawówce to był obowiązkowy punkt programu)”
Czy masz na myśli pióro maczane w kałamarzu? Ja od takiego zaczynałem edukację.
@dys*
Swego czasu była moda na leworęczność. Faktycznie do pewnego okresu zmuszano leworęcznych do pisania prawą ręką. Potem tego zaniechano, a jednocześnie pojawiła się opinia o związku leworęczności z wybitną inteligencją.
W efekcie zdarzało się doszukiwanie u niektórych uczniów nieistniejącej leworęczności, rzekomo ukrytej w trakcie nauczania początkowego.
To ja jeszcze dołożę od siebie do tego co napisał @Michał: pakiet autyzm+adhd jest całkiem częsty, niektórzy skracają to już dla wygody do audhd. Moje dziecko ma takie coś, co powoduje spore problemy z dostosowaniem się do polskiej publicznej szkoły (podejrzewam że w prywatnej byłoby podobnie, może i gorzej). Ponadprzeciętna inteligencja w połączeniu z pobudzeniem ruchowym, krzyczeniem i innymi zachowaniami utrudniającymi funkcjonowanie w klasie to nie jest fajny miks, szczególnie jak dziecko reaguje agresją na przebodźcowanie. Odstawanie od normy to prosta droga do bycia czarną owcą na którą łatwo zrzucić winę o wszystko, co niestety też przerobiliśmy już w jednym przedszkolu z personelem pamiętającym rządy Jaruzela.
Zainspirowany diagnozą dziecka poszedłem diagnozować się sam i adhd mam już potwierdzone (dzięki ci cthulhu za istnienie metylofenidatu!), co do autystycznych cech jest trudniej, bo „czyste” adhd często podobnie manifestuje się na zewnątrz, no i jednak 40+ lat funkcjonowania w społeczeństwie to doskonale rozwinięte maskowanie. Wielu dorosłych autystyków doprowadza to do takiej perfekcji że często słyszy: nie wyglądasz jakbyś miał/a/o autyzm. Co do życia z adhd to chodzi za mną (jak i za wieloma adhdowcami) poczucie zmarnowanego czasu i potencjału, bo nigdy nie udało mi się być w czymkolwiek naprawdę dobrym, jack of all trades, master of none. Świetna (kiedyś ;)) pamięć, szybkie łączenie faktów, iq troszkę powyżej średniej i przebrnąłem przez edukację aż do papierka z napisem mgr, ale była to do samego końca droga przez mękę i robienie czegoś wbrew sobie, co niestety skutkowało w niefajnymi coping mechanisms.
A co do autyzmu w popkulturze to ja widzę głównie typ rain man/idiot savant. Jakoś tam umiarkowanie mi się podobało I Used To Be Famous, bardzo się w nim zgadzały różne rzeczy i finał też był dosyć sensowny, ale próbowałem obejrzeć pierwszy odcinek The Good Doctor i niestety znowu „supermoce” i potężne problemy z funkcjonowaniem w społeczeństwie, a do tego jakieś żenujące udramatyzowanie z przemocowym domem i śmiercią brata w dzieciństwie, jakby samo bycie autystykiem nie było wystarczająco ciężkie. 😉 Strasznie mnie to irytowało, aż gdzieś w połowie wypaliłem do żony że to nie jest film o autystykach dla autystyków i wyszedłem żeby nie marnować czasu.
@ diagnozowanie autyzmu
Nie jestem ekspertem od diagnozowania, ale o statystyce oświatowej co nieco wiem, więc mogę z całą pewnością stwierdzić, że jeszcze niecałe dwie dekady temu większość dzieciaków ze spektrum autyzmu nie miała postawionych właściwych diagnoz. W roku szkolnym 2006/07 do szkół (specjalnych i tzw. ogólnodostępnych) chodziło tylko 1,3 tys. dzieciaków, które miały zdiagnozowany „autyzm w tym zespół Aspergera” (tak to się do tej pory w urzędowo-oświatowym języku nazywa). Od tego czasu liczba ta stale rosła i to niezależnie od zmian liczby wszystkich uczniów: w roku 2012/13 było ponad 5 tys. uczniów z orzeczeniami o zdiagnozowanym autyzmie, w roku 2015/16 liczba diagnoz przekroczyła 10 tys. i wyniosła ponad 12 tys., rok później było już więcej niż 15 tys., w roku 2020/21 było 32 tys., a w 2023/24 – prawie 57 tys. Na dodatek w tych liczbach nie ma dzieci z niepełnosprawnościami sprzężonymi (np. w sytuacjach gdy autyzm lub powiedzmy głuchota występuje razem z niepełnosprawnością intelektualną), a obecnie większość sprzężeń ma w pakiecie właśnie autyzm.
Co ciekawe w latach 2006-2019 wyraźnie spadła liczba uczniów ze zdiagnozowaną niepełnosprawnością w stopniu lekkim (z 64,5 tys. do 40,3 tys.), teraz trochę wzrosła – do 43,6 tys. Sugeruje to zmianę w podejściu do diagnozowania. Zdaje się, że kiedyś dzieciak, który słabo sobie radził w szkole, dość łatwo dostawał łatkę „opóźnionego”, ale z czasem zaczęło się dokładniejsze poszukiwanie przyczyn problemów. Z drugiej strony lawinowy przyrost liczby zdiagnozowanych uczniów ze spektrum skłania niektórych do mówienia o modzie itp. Jak jest naprawdę, nie odpowiem, bo to nie moja specjalność. Ale jakby ktoś chciał napisać na ten temat jakiś doktoracik, to służę wsparciem z dostarczeniem twardych danych z systemu informacji oświatowej.
@janekr
„Faktycznie do pewnego okresu zmuszano leworęcznych do pisania prawą ręką”.
No więc mi się to przydarzyło. Tłumaczenia były typu, bo wajcha zmiany biegów jest po prawej stronie, a i jakieś wajchy w tokarkach również. W połowie „tranzycji” przyszło z Zachodu, że to trzeba tak zostawić, że to norma. I tak jak ten Himilsbach zostałem z tą praworęcznością. Rysuję lewą, ale piszę już prawą.
@ASD i ADHD
I to mnie się również przydarzyło. Jako tzw. żywe dziecko byłem pod opieką specjalistów, którzy zdiagnozowali mi nadwrażliwość psychoruchową. To były lata 70′. Nie było jeszcze pojęcia ADHD, a jeśli było, to nie funkcjonowało. W tym roku z powodów różnych poszedłem ponownie na testy. Oprócz F90-0 (Zaburzenie aktywności i uwagi) dali mi F84.8 (Obserwacja w kierunku ASD)
W kwestii mód, to mam pewne trudności ze zrozumieniem sytuacji, że jak mówię co mam to kożdy jeden i kożda jedna mówi, że też ma pojedyncze cechy. I nie jestem pewien czy moja nieneurotypowość jest brana na poważnie czy że wymyślam i staram się być modny. A że mam kłopoty z czytaniem emocji i intencji to zaraz myślę, że olewają co mówię.
Nie chcę absolutnie popychać prawackiej narracji „hurr durr a co to, teraz wszyscy są nagle austystyczni, weźcie się po prostu w garść”, ale trudno mi się nie zastanawiać, czy nagły wzrost diagnoz wśród dzieci nie ma jednak związku z tym, że zdiagnozowane dzieci mają więcej czasu na sprawdzianach i egzaminach. Helikopterowi rodzice w tej sytuacji wystarają się dla dziecka o taką diagnozę, po prostu żeby polepszyć jego oceny i szanse na dostanie się do lepszej szkoły, a nawet na lepszy uniwersytet (a już zwłaszcza w sytuacji oceniania na krzywej).
@korba
Mam tylko malutki wycinek w postaci podstawówki syna, ale z rozmów z dyrektorką wynika że odsetek autystyków w tej placówce mniej więcej się zgadza z tym 1% populacji jaki szacuje WHO. Masz może dane ile tych diagnoz jest w całej populacji uczniów? Bo jeżeli byłaby jakaś „moda”, czy spowodowany innymi czynnikami wzrost diagnoz odbiegający znacznie powyżej błędu statystycznego dla tego 1% to rzeczywiście coś byłoby na rzeczy.
Moje życiowe doswiadczenie mówi, że ilość postawionych diagnoz pewnie różni się znacznie w zależności od wielkości miejscowości i klasy społecznej rodziców. Proces diagnozowania jest dosyć uciążliwy w polskich warunkach, nie każdy ma umiejętności żeby to ogarnąć (u mnie całą praktycznie pracę przy dziecku wykonała żona, ja utonąłem w gąszczu biurokracji i walce o terminy u lekarzy), no i też impulsem do diagnozowania jest też stopień uciążliwości zachowań dziecka dla otoczenia, które zgłasza problemy. Dlatego też odsetek diagnoz u dziewcząt jest niższy, ponieważ np. adhd częściej ma u nich silny komponent ad i słabszy hd, więc nie zwracają takiej uwagi jak rozwrzeszczany, biegający chłopiec.
@ Masz może dane ile tych diagnoz jest w całej populacji uczniów?
Mogę mieć. Jeśli popatrzymy tylko na szkoły podstawowe (specjalne i ogólnodostępne) to procent uczniów z orzeczeniami „autyzm w tym zespół Aspergera” zwiększał się następująco:
2006/07 – 0,05%, 2022/13 – 0,2%, 2016/17 – 0,52%, 2020/21 – 0,99%, 2023/24 – 1,73%. Do tego dochodzą jeszcze dzieci autystyczne z niepełnosprawnościami sprzężonymi.
Zatem ten 1% mamy już na pewno przekroczony. Ale jeśli dobrze pamiętam, czytałem gdzieś, że odsetek ludzi w spektrum w całej populacji wynosi 2 do 3%. Więc albo mamy nadmiar diagnoz, albo jeszcze nam „trochę” brakuje.
@”Moje życiowe doswiadczenie mówi, że ilość postawionych diagnoz pewnie różni się znacznie w zależności od wielkości miejscowości”
Na pewno jest duże zróżnicowanie geograficznie, ale nie grzebałem się w zależnościach. Jak już pisałem, to jest dość rozległe wieloaspektowe zagadnienie badawcze. A ja się tym zawodowo zajmuję raczej w kontekście, ile wysyp orzeczeń przynosi samorządowi pieniędzy (subwencja oświatowa dość hojnie traktuje autystyków) i ile zaspokojenie specjalnych potrzeb może kosztować (czasem baaardzo dużo, o wiele więcej niż przychodzi w subwencji).
To tak tylko dla anecdaty i w związku z miejscem pracy gospodarza powiem że mój dobry kolega ma stwierdzonego i terapeutyzowanego aspergera, w tym większość przypadłości wylistowanych powyżej, niektóre z nich w stopniu mocno zauważalnym, a jednocześnie jest nauczywcielem w liceum i to zdaje się bardzo lubianym i cenionym. Wydawałoby się że niemożliwe. Jak kojarzę jeszcze ze dwa w życiu spotkane przypadki ludzi z tą przypadłością to tamci bez porównania gorzej sobie z nią radzili. Jak to jest, to się jakoś stopniuje, że jednego to dopada bardziej a drugiego mniej czy to kwestia terapii? Ten mój kolega twierdzi że w jego przypadku to terapia i nauka obsługi samego siebie.
@embercadero
Mogę mówić za siebie. Jestem w wieku Gospodarza i przez lata nauczyłem się różnych zachowań, przetrenowałem je na własnej skórze. Mam zestaw procedur, które stosuję w życiu, które mnie uniezależniają, by pamiętać o bzdetach, które inni mają w małym palcu. Terapia CBT mi jakoś pomaga, ale idzie opornie. Bo już stary jestem i mam swoje procedury, które działają, więc mi jest trudniej przyjąć, że coś robiłem źle. Ale gros rzeczy samemu zrobiłem. W większości nieświadomie, bo o tym, że byłem w dzieciństwie zdiagnozowany dowiedziałem się parę lat temu. Więc to jak zwykle w biologii… to zależy. Na przykład od osobnika.
@junoxe
Przybijam piątkę, bo moje 2 podejścia do CBT to też głównie frustracja była, ale może teraz jak jestem na stymulantach to pójdzie łatwiej. No i mam podobnie, że są pewne wyuczone schematy żeby ogarnąć rzeczy trudne, ostatnio staram się być jak Bruce Lee i wygrywać walkę unikając jej. W pracy np. zacząłem jasno komunikować że wolę maila albo kilka zdań na czacie zamiast kłopotliwego telefonu, szczególnie nie lubię: masz 5 minut na szybkiego calla, więc po prostu mówię że nie mam i wolę czat. Kluczowym współpracownikom powiedziałem że jestem atypowy i z czym to się wiąże.
No i też zawsze ślęczę nad każdą odpowiedzią, żeby na pewno wyczerpująco odpowiedzieć, bo nie czytam często właściwego celu oryginalnego maila, tylko biorę go verbatim i odpowiadam wyczerpująco. Więc czasem jak pamiętam to przeprowadzam dodatkową procedurę: czy nadawca wymaga szybkiego potwierdzenia, dupochronu, próbuje przenieść odpowiedzialność, czy też narzędzia do innych korpogierek, dopiero na końcu zakładam że potrzebna jest pogłębiona analiza problemu. Nauczyłem się też że nikt nie czyta długich maili, ale mam do tego tendencję, zresztą na tym blogu też potrafię edytować post pół dnia.
Żeby jednak nie robić może z bloga forum dla atypowców nawiążę jeszcze do tematu notki. Widziałem niedawno dzieło z 1993r. pt. „Freaked”, obracające się wokół tematu takiego freakshow a la Barnum, więc jest też kobieta z brodą, która była napakowanym truckerem w ciele samego Mr. T, ale odkryła swoje prawdziwe ja po przemianie której nie chciała. Więc 10 lat po Waterboys, ale dalej full buffo, chociaż odniosłem wrażenie że jest w tym jakiś x-erski vibe w stylu „life’s weird man, whatever”, więc tranzycje w te czy wefte się dzieją i tyle. Jako dziecko (schyłkowego) stanu wojennego wychowałem się na 90sowej iksowej popkulturze i wydaje mi się że queer wszedł na pełnej w 80s (Boy George, Smalltown Boy, wyoutowany Freddie M, Genesis P-orridge, generalnie w muzyce masa stylistyki zacierającej płeć, co już w 70s praktykował m.in. Bowie), więc dekadę później popkultura trochę to znormalizowała i nie robiła z orientacji i płciowości eine big dealen, są sobie. Dopiero w XXI wieku queerowe postacie zaczęły nabierać podmiotowości w mainstreamie popkultury, jak w Philadelphii, Milku, Brokeback Mountain, ale też moje odczucie jest takie że najpierw skupiono się przede wszystkim na literce G, a teraz powoli pozostałe literki wchodzą nieśmiało na scenę, chociaż Chasing Amy w 97 już coś tam mówiło o literce L, ale nie wiem czy to taki mainstream, oraz głównym bohaterem jest nadal cierpiący katusze Ben Affleck.
A co do ambiwalencji płciowej to jeszcze Lady Stardust wspomnianego wyżej Bowiego (1972), gdzie mamy fascynację pewnym he, będacym lady stardust na scenie. Podobno to o Bolanie, ale interpretacja jest otwarta i wiadomo że można po prostu powiedzieć że to przebieranka i stage persona, ale jednak „I smiled sadly for a love I could not obey”.
@ Cpt. Havermeyer
„No i też zawsze ślęczę nad każdą odpowiedzią, żeby na pewno wyczerpująco odpowiedzieć, bo nie czytam często właściwego celu oryginalnego maila, tylko biorę go verbatim i odpowiadam wyczerpująco”.
Taaaaak. A i tak dostaję zjebkę, że po co tłumaczę jak dziecku i się ludzie obrażają.
A ostatnio zaliczyłem wypowiedzenie. I musiałem zrobić awanturę i zrobić coming out. I wycofali wypowiedzenie. 🙂
EOT.
@junoxe
A ostatnio zaliczyłem wypowiedzenie. I musiałem zrobić awanturę i zrobić coming out. I wycofali wypowiedzenie.
Odkąd mam diagnozę dużo lepiej rozumiem jaki problem z outowaniem się ma queerowa społeczność. Bo z jednej strony outowanie się sporo ułatwia, z drugiej jednak od razu wystawiasz się na czyjeś uprzedzenia, co w życiu prywatnym jest manageable, o ile nie kończy się przemocą, za to w pracy może być problemem. W sumie może to i dobrze że popkultura pokazuje genialnych autystyków, bo jednak jest szansa że nawet jak ktoś nie lubi dziwolągów to może łatwiej zaakceptuje dziwoląga z supermocami? 😉 Choć z drugiej strony supermoce to zagrożenie dla normalsów, więc może na wszelki wypadek wręczyć to wypowiedzenie zanim freak zabierze mi stanowisko?
A w temacie komunikacji to jeszcze mam taką zabawną anegdotkę że stalkowałem kiedyś Gospodarza po wieczorze autorskim w Krakowie. Próbowałem zagaić jakoś rozmowę, ale musiałem totalnie wyglądać jak jakiś creep, bo zostaliśmy sami i trzeba było wyjść przez pustą bramę na nocny rynek w deszczu. Myślałem że Gospodarz po prostu śpieszy się do hotelu, ale teraz rozumiem że musiałem wyglądać jak jakiś psycho fan mark chapman. Sorry WO! 😉 Spocilem się lekko stojąc po autograf na Koperniku, ale było warto, dzięki!
@ Komunikacja z osobami w spektrum
Ja osobiście zdecydowanie bardziej wolę pogadać przez telefon (jeśli kogoś choć trochę znam) niż – jak to teraz lubi młodzież w wieku 50- – klepać maile lub na czacie. W ten sposób zwykle łatwiej dowiaduję się, o co osobie po drugiej stronie linii naprawdę chodzi. Ale ja jestem zapewne całkiem typowy, więc komunikat w stylu: „ale do mnie to ty raczej nie dzwoń i nie licz, że ja zadzwonię do ciebie” byłby bardzo pożądany.
@korba
W moim przypadku to też nie jest tak, że unikam, telefon jest przydatny, ale zdecydowanie wolę mieć coś wbite w kalendarz, wiedzieć kto będzie na spotkaniu, jeżeli to nie jest 1:1 itp. Telefony z zaskoczenia są stresujące, szczególnie z ludźmi których nie znam lub znam słabo, no i zawsze mam problem z tym żeby wiedzieć kiedy mogę mówić i ma grupowych rozmowach czekam aż ktoś się do mnie zwróci. Dlatego preferuję mieć tekst, który ma jakąś strukturę i można go przeanalizować w swoim tempie i edytować wypowiedź. Podobnie też nie lubię podkastów i yt bo tekst szybko można przeskanować a nie czekać aż ktoś łaskawie przejdzie do sedna. Oczywiście to nie jest tak że wszyscy z adhd/aut tak mają, spektrum trochę jest jak bufet pick & mix, tyle że nie ty wybierasz. No i są też uwarunkowania środowiskowe i wyuczone maskowanie, więc autystycy potrafią jedne rzeczy stłumić, a innych nie, sprawa osobnicza.
Z moim dzieckiem np. trzeba zawsze najpierw upewnić się że rejestruje a potem dać precyzyjny komunikat, bo spektrum możliwości rozwiązania jakiegoś zadania którego nie robił go zwyczajnie przerasta, natomiast precyzyjną instrukcję wykona bez problemu. Ja miałem podobnie, natomiast sporo naszych cech zupełnie się nie pokrywa. W ogóle diagnozowanie go było problematyczne bo kombinacja audhd powodowała że niektóre cechy jakby się wykluczały, więc trwało zanim ktoś postawił jednoznaczną diagnozę. Ale już więcej nie truję, bo zaraz moje posty urosną do awalowych rozmiarów. 😉
@obiecana anegdotka, czyli jak próbowano mi wmówić że mam dysleksję
Dzisiaj zapewne nazwaliby to zaburzeniami motoryki małej… typowej dla spektrum. Więc tak, zapewne dzisiaj szukali by u Ciebie autyzmu. Ale IMO to chyba jednak dobrze, że w tej diagnostyce specjalnych potrzeb edukacyjnych ruch jest w kierunku od diagnozowania konkretnych problemów (dysgrafia), do bardziej całościowej analizy możliwych deficytów ucznia. W końcu dokument o nazwie „Orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego” to dużo więcej niż kod choroby – jest tam sporo zaleceń szczegółowych, które mogą się różnić (stąd zdaje się pójście w kierunku „spektrum”). No i przy diagnozie „zaburzeń motoryki małej” zamiast „dysgrafii” rewalidacja może przyjąć inną formułę niż „zajęcia wyrównawcze z pisania”.
@loleklolek_pl:
No nie wiem czy to takie dobre, skoro w tym przypadku (konkretnym) to jednak była kwestia bardzo trywialna.
„No i przy diagnozie „zaburzeń motoryki małej” zamiast „dysgrafii” rewalidacja może przyjąć inną formułę niż „zajęcia wyrównawcze z pisania”.”
No nie, zabawa w zajęcia wyrównawcze miała miejsce przed diagnozą. Po diagnozie były jakieś dziwaczne rysunki do przerysowania, które w sumie nie do końca wiadomo co miały dać, ale tego nie dały.
Tym bardziej, że akurat doszukiwanie się u mnie problemów motorycznych mogłoby poskutkować wyjściem z procesu diagnostycznego – miałem problemy z na ten przykład grą w tenisa stołowego (ale, uwaga – z powodu wady wzroku), z rzeczami precyzyjnymi typu układanie klocków nie miałem. Jak było z wycinankami trudno powiedzieć, z rysowaniem średnia krajowa, więc gdyby moja mama te ćwierć wieku temu usłyszała o autyzmie „bo w sumie brzydko pisze i ma problemy z motoryką, tak uogólniając” to mogłoby poskutkować nieco wcześniejszym uznaniem że problem jest po stronie szkoły.
W sumie ciekawe, jaki bym miał charakter pisma, gdyby WTEDY pomyślano nad nieortodoksyjnym trzymaniem długopisu. Być może i kaligrafem bym był?
Opowieść o telefonie trochę mnie striggerowała, ewidentnie w tej sprawie może być różnie, np ten mój kolega tak ma że posegregorwał sobie w głowie znajomych tematami, i jak ma z czymś problem to z automatu dzwoni do osoby którą przyporządkował sobie do danej dziedziny i pyta. Często słysząc w odpowiwdzi np: czy ty wiesz że gdybyś zamiast wydzwaniać i pytać sprawdził to samo googlem to byłoby szybciej i prościej? Ale nie dla niego, on woli usłyszeć od kogoś niż szukać.
BTW: sam mam (a raczej miałem przez lata) zajoba telefonicznego, miałem paniczny lęk przed używaniem telefonu a szczególnie odbieraniem telefonów znienacka, do tego stopnia że parę razy myślałem że mam zawał i umieram. Po latach ktoś mi wytłumaczył że to PTSD i dopiero potem to ogarnąłem. Także na spektrum atrakcje jakie daje nam nasz umysł się nie kończą.
@MM „Być może i kaligrafem bym był?”
Albo dorobiłbyś się kontuzji z powodu nieprawidłowego chwytu narzędzia.
Skoro już zeszło na tematy spektralne, to czy zdaniem współkomcionautów diagnozowanie się po czterdziestce ma jakiekolwiek uzasadnienie? Przy okazji wywiadu przy diagnozowaniu potomka w kierunku ZA wspomniałem pani psycholog, że podejrzewam to samo u siebie. Pani przewróciła oczami i powiedziała, że w zasadzie nie powinna tego mówić, ale. Potem było coś o czynniku genetycznym.
Bardziej kompleksową diagnoza kosztuje czas i pieniądze. A, w odróżnieniu od ADHD, nawet się prochów nie dostanie.
Nwm jakie są tradycje pedagogiczne, ale wydaje mi się, że z jakichś dobrych powodów po polsku uczymy się pisania kursywą, czyli „p” i „b” otwarte, reguły łączenia literek itd. To bardzo piękne, kształtujące indywidualny charakter, ale otwiera niesamowite pole do ulubionego zajęcia polskiej szkoły: gnojenia i tresury.
Podczas gdy cyrylicę i piktogramy się „drukuje”. Jeśli ma się nieszczęście być sformatowanym pod jednakowy u wszystkich indywidualizm Amerykaninem, to również w alfabecie łacińskim literki stawia się oddzielnie.
Ja zabiłem swoją kursywę, gdyż wszyscy narzekali na nieczytelność mojego pisma. Rzeczywiście optycznie nie było monotonne co męczyło oko. Brzuszki wychodziły mi różnych wielkości, w dodatku tam gdzie wszyscy robili małpi ogonek w „y” czy „j” ja najpierw skręcałem na prawo z pętelką na lewo. Strasznie przy tym cisnąc długopis.
Na maturze praca oceniona na minimum jako nieczytelna. A był tam materiał tkany na rozszerzenie. Mało inteligentnie, gdyż oczekiwanie od pracującego na akord nauczyciela-egzaminatora skoszarowanego w kołchozie (z którego najpierw znikały darmowe obiady, a teraz nawet długopisy) czytania poza kluczem z jakimiś odwołaniami do Georgesa Bataille’a, raz kiedyś widzianego albo i wcale, podczas gdy wszyscy trenowali drukowanie – to wyraz zapóźnienia w rozwoju, inteligencji niedojrzałej do zrozumienia systemu. W wieku 20 lat nauczyłem się pisać po amerykańsku i nie potrafię już wrócić. Tak jakbym stracił część siebie. Dostosowania żałuję.
Hmm? Mnie zdecydowanie uczono pisać cyrylicą z łączeniem liter (lata 80.).
Ale w cyrylicy nie jest naturalne odrywanie pióra jak cięcie szablą? link to oktopi.pl
Ooo, jakie piękne!
@❡
Chyba to nie jest powszechna reguła. W przypadku tych ksiąg parafialnych dominują łączniki.
@amatill:
„Albo dorobiłbyś się kontuzji z powodu nieprawidłowego chwytu narzędzia.”
Wciąż brzmi sensowniej stwierdzenie „ten nie umie chwycić prawidłowo długopisu, do ortopedy go czy kogo tam od wad nadgarstka” od diagnozowania dysgrafii. Szczególnie, że nawet jeżeli mam jakaś wadę nadgarstków (czy czego tam) przez co piszę wyraźniej „nieprawidłowym” chwytem to jak na ten moment nie została zdiagnozowana.
Co w sumie bardziej by mi się przydało od ówczesnych udogodnień dysgraficznych. Z bogatego pakietu perków(sarkazm…) to egzaminy na koniec gimnazjum (i chyba też podstawówki? tego nie pamiętam) pisałem przed osobnymi komisjami, gdyż z nie do końca zrozumiałego powodu udogodnienie polegało na wydłużeniu czasu oraz osobnej komisji dla dys-ów. Że szkoła mała, to jako jedyny zdiagnozowany miałem całą trójkę komisyjną dla siebie, razy ilość egzaminów. Za sensowne to nie było, szczególnie że chyba za każdym razem rezygnowałem z tego dodatkowego czasu. Za to ówczesne przepisy wymagały, by egzaminy złożyć ręcznie, a nie broń boże na jakiejś maszynie do pisania czy tam komputerze. No cóż, nie były to czasy logicznych rozwiązań w kwestii modnej dysgrafii.
@unikod:
Na etapie matury to moje ocenianie wartości systemu było na poziomie „spodziewam się niczego, ale i tak trzeba być gotowym na rozczarowanie”. Pełny opis przygód licealnych już naprawdę wymagałby własnego bloga (a jestem leniwy), starczy powiedzieć że oprócz zmiany liceum na pół roku przed maturą (uzasadnienie: marnowanie czasu na zadania domowe niezwiązane z maturą to marnowanie czasu) zmieniłem także jeden z dodatkowych egzaminów z geografii na łacinę i kulturę antyczną.
I ten wynik z ŁiKA (podstawa na 60%) przy braku nauki poza przejrzeniem w jedno popołudnie starych arkuszy z jakże szacownego przedmiotu jest dla mnie dosyć dobrym podsumowaniem jakości tych szkół publicznych, z jakimi się zetknąłem na przełomie wieków. Obawiam się, że jeżeli bym miał mieć w przyszłości progeniturę to byłbym tym memicznym rodzicem, co powodu problemów szkolnych zaczyna szukać w szkole, dopiero w drugim rzędzie – w dziecku.
Ja pisałem najpierw literami drukowanymi, bo czytałem książki już w przedszkolu, więc przez to naturalne dla mnie było pisanie jak w książkach. W podstawówce próbowano mi potem wpoić na siłę cyrylicę, ale ostatecznie wróciłem do bardziej naturalnego dla mnie pisma drukowanego.
@amatil
| Skoro już zeszło na tematy spektralne, to czy zdaniem współkomcionautów diagnozowanie się po czterdziestce ma jakiekolwiek uzasadnienie?
Nie wiem jak w Polsce, ale za granicą za zdiagnozowane ASD level 1 dali mi rentę i „disability supports”, tak więc „inwestycja” zwróciła się dosyć szybko. Autyzm to niepełnosprawność jak każda inna, więc sens diagnozowania się zależy od tego, jak w kraju traktuje się ludzi niepełnosprawnych.
@❡ @Nahasz
W kwestii łączenia liter w cyrylicy polecam wpisać w google image „szynszyla cyrylica”
Natomiast a propo „drukowania” liter, to gdzieś w internetach mignęła mi opowieść jakiejś matki, której dziecko pisało koszmarnie i nieczytelnie… dopóki nie kazali mu stawiać liter oddzielnie. Także to też jest coś, co mogłoby pomóc w przypadku dysgrafii.
@amatil
Nie wiem, czy oficjalna diagnoza ma sens, z powodu hajsu i logistyki, ale zainteresowanie się tematem, czy może faktycznie jest coś na rzeczy, może być przydatne z punktu widzenia terapeutycznego/akceptacji siebie. Jak człowiek wie, że jego mózg działa inaczej, to przestaje się biczować, że nie jest tak jak u innych.
…ale Bogiem a prawdą, też się teraz nad tym zastanawiam (tylko dekadę wcześniej) i sama nie wiem, do jakich wniosków doszłam.
@amatill
„Skoro już zeszło na tematy spektralne, to czy zdaniem współkomcionautów diagnozowanie się po czterdziestce ma jakiekolwiek uzasadnienie”?
Ja sobie zrobiłem po 50.
Ulżyło mi, ze nie jestem jakiś zjebany. Otoczenie ludzkie ma różne, również złe nawyki, i potrafi być bezwzględne w ocenie osoby postępującej według innych zasad.
Jak w biologii… więc to zależy.
Przypomina mi to, jak w dość późnym wieku odkryłem te różne fikuśne sposoby zapamiętywania. Nawet chciałem się w to pobawić, ale jak przeszedłeś szkołę i studia z tym, co sam stosowałeś przez lata, to na początku takiego przejścia jest wolniej i trudniej.
Podobnie z diagnozowaniem, prawie 60 lat funkcjonowałem z mniejszymi lub większymi problemami, ale wziąłem się za nie dużo za późno. Teraz pracuję tylko w terapii nad przybiciem paru łat, tam gdzie przecieka i marnuje się energia, no bo tej energii mniej z wiekiem, bo diagnoza nic tu nie zmieni bez maszyny czasu.
@późne diagnozy
Ja po paru latach zbierania się w sobie i próbowania róznych terapeutów psychologów w końcu ogarnąłem się po 40 i odwiedziłem psychiatrę. Powiedziałem że podejrzewam audhd, więc mi zasugerował żebyśmy zaczęli od adhd a potem na lekach przejdziemy do komponentu autyzm, bo może to bardziej „czyste” adhd jednak a reszta to po prostu efekty tegoż, które to zachowania są podobnymi coping mechanisms, czy też wywodzą się od tego jak środowisko „korygowało” to adhd w trakcie socjalizacji (czyt: tresura).
Więc jestem jeszcze w trakcie diagnozowania, ale potwierdzam to, co piszą wszyscy powyżej: to kompletnie zmienia życie, bo to glejt na niebycie człowiekiem porażką i zrozumienie wreszcie że nasze problemy nie są po prostu wadami charakteru o które musimy się ciągle obwiniać i samobiczować (leniwy, nieuważny, bezczelny, napastliwy, nieśmiały, skryty, głupi, naiwny itp. itd. słyszenie tego od dziecka raczej nie pomaga na wysoką samoocenę, nawet jeśli się wygrwa jakieś konkursy matematyczne, czy ma się łatwość uczenia). Ja np. mam problem z kontaktem wzrokowym i trudności społeczne, więc na tym tle dorobiłem się już lekkich paranoidalnych cech osobowości, bo wiele razy ktoś bezczelnie wykorzystał to żeby ekstra zarobić, albo uzyskać jakieś inne korzyści, powiedzmy zajechać mnie w robocie 60 godzinnym tygodniem pracy, czy omijać przy podwyżce o którą się przecież nie upomnę. W naszym kraju sprytnych zbysiów jest dosyć łatwo o takie przyjemności.
Więc dla mnie też przejście standaryzowanych testów i dostanie diagnozy na papierze było ważne, bo nawet jeśli podejrzewałem, albo wręcz byłem pewien swojej neuroatypowości to jednak zewnętrzne potwierdzenie od specjalisty przestawia ostatecznie w głowie wajchę i pozwala iść dalej (jak się też przepracuje jakieś traumy).
@rpyzel
fikuśne sposoby zapamiętywania
O tym też mam anegdotkę: jak miałem naście lat koleżanka rodziców prowadziła taki kurs pod szyldem Centrum Treningowe Wojakowskich, nie wiem na ile to było legitne a na ile kolejny 90sowy biznes na dojeniu naiwnych, ale okazało się że przez cały kurs nigdy się nie myliłem, więc pewnego razu na przerwie koledzy postanowili mi dać wycisk żeby odreagować na pierwszym uczniu i pieszczoszku naszej pani. 😉
Oczywiście potem chyba nigdy nie użyłem świadomie żadnej z tych mnemotechnik. Po co, jak pamięć działa, nie?
Side note: mam wrażenie że na tym blogu populacja komentariatu jest chyba duuużo powyżej tych tam 1-3% spektrumowców. 😉
„Oczywiście potem chyba nigdy nie użyłem świadomie żadnej z tych mnemotechnik. Po co, jak pamięć działa, nie?”
ja ich cały czas używam!
Praca „Spektrum opowieści. Bohaterowie w spektrum autyzmu w literaturze dla dzieci i młodzieży XXI. w świetle teorii neuroróżnorodności” jest do kupienia w wydawnictwie DiG, jeżeli ktoś jest zainteresowany.
Chętnie bym przeczytał coś pod krótszym tytułem „Bohaterowie w spektrum autyzmu w literaturze”. Pewnie załapałby się i Sherlock Holmes, i Konrad z „Dziadów”, i dziesiątki innych.
[zaś tak bliżej głównego wątku, to ciekawą nieoczekiwaną zamianę genderów proponuje Mickiewicz w końcówce „Grażyny”: Grażyna ginie na polu bitwy w rycerskiej zbroi, a jej małżonek Litawor umiera na stosie jak wdowa po rycerzu]
@spektrum
Muszę się podzielić moją refleksją. Konkretnie – dlaczego mówi się coraz częściej o „spektrum autyzmu”, skracając to do wręcz „spectrum”, zamiast po prostu o autyzmie? Przecież do większości chorób, jeśli nie do wszystkich, można przyłożyć ten schemat, że jest jakieś spektrum – np. od stadium lekkiego do zaawansowanego itp. Moim zdaniem to jest kolejna odsłona nowomowy. Autyzm stygmatyzuje (nie wg mnie, of course), więc przeróbmy go na spektrum i będzie fajnie. Tak jak „osadzony” zamiast „więzień”. Takie zdanie, że „zdiagnozowano u niego spektrum” bez dodania, że chodzi o autyzm, to jest nie tyle jakiś slang, ale wbrew logice wyrażania myśli. Naprawdę nie widzę nic dodanego w tym, że zamiast „autyzm” ktoś powie „spektrum autyzmu”. Znaczenie jest moim zdaniem identyczne. To po co komplikować?
@DarekK
Bo dawniej zawężano pojęcie „autyzm” bo dużo węższej części tego spektrum, więc podkreśla się „spektrum” właśnie dlatego, żeby zaznaczyć, że chodzi o jego szersze, współczesne pojmowanie.
@DarekK
Podejrzewam, że tak jest po prostu łatwiej odmówić ludziom niepełnosprawnym ich praw. Spektrum się kojarzy z „nieco gapowatym geniuszem”, więc niby nic wielkiego. Za to autyzm to poważna niepełnosprawność.
Kogoś „na spektrum” to można zawsze do czegoś wykorzystać, zrobić bezkarnie w konia, same zalety (ci, którzy geniuszami nie są, po prostu sobie nie poradzą, zostaną zwyzywani od leni i przy odrobinie szczęścia usuną się sami). A jak się mówi o autyzmie, to jednak trzeba uznać, że mamy doczynienia z niepełnosprawnością, więc to potencjalne koszta.
@stray
To jest dość cyniczne postawienie sprawy i tak oczywiście bywa również, ale intencja była przecież (i jest) przeciwna – że osoba autystyczna to niekoniecznie musi być ktoś z ciężką niepełnosprawnością, kto wymaga stałej opieki a co najmniej żmudnej terapii od dziecka żeby w ogóle żyć, to może być ktoś o relatywnie mniejszych (w porównaniu z tym, co przychodziło na myśl w związku ze słowem „autyzm” jeszcze 20 lat temu) trudnościach społecznych, kto wymaga tak naprawdę minimum zrozumienia i dostosowania ze strony otoczenia żeby być w sumie całkiem produktywnym i funkcjonalnym obywatelem i się niepotrzebnie przy tym nie męczyć. Jeśli założymy, że rolą medycyny jest zmniejszanie cierpienia pacjentów w miarę możliwości, to chyba przecież dobrze.
DarekK
„Przecież do większości chorób, jeśli nie do wszystkich, można przyłożyć ten schemat, że jest jakieś spektrum – np. od stadium lekkiego do zaawansowanego itp.”
Powiesz tak o kokluszu? No i spektrum rzadko ulega radykalnemu przesunięciu, a ignorowane zapalenie płuc (przejdzie, lekkie przeziębienie) może po kilku dniach wysłać cię do szpitala.
@DarekK i @stray
Nie wiem co powiedzieć. Dopuszczam istnienie kapitalistycznego spisku anty autystycznego. Zawsze mnie zadziwia jakie ludzie mieli doświadczenia, że pierwsze co im przychodzi do głowy to takie myśli.
Patrząc z kręgu ASD i ADHD to w komunikacji z ludźmi bardzo ważne jest informowanie o spektrum objawów. Z resztą cała biologia to właściwie gradienty cech, objawów, zachowań. No ale tego w szkołach nie uczą niestety.
@Junoxe
Jest dokładnie odwrotnie niż wyobraża sobie stray. Ponieważ np. dotacja dla przedszkola za dziecko z orzeczonym autyzmem nie jest uzależniona od stopnia – autyzm to autyzm – placówka niechętnie przyjmie dziecko z choćby średnim nasileniem objawów skoro może przyjąć z ZA. To zwykle są grzeczne i niekłopotliwe dzieci.
@DarekK
Oczywiście można mieć wrażenie że mówienie o spektrum to nowomowa i ugłaskiwanie rzeczywistości w jakimś konkretnym celu ale, przepraszam, mi takie myślenie z kolei pachnie szukaniem wszędzie spisku wrażych sił. Ja widzę to tak, że w miarę postępu wiedzy o neuroatypowości zaczęto posługiwać się terminem spektrum autyzmu w kręgach medycznych, zmieniły się wytyczne WHO i dalej poszło już w świat, bo język po prostu jest żywym tworem, który mutuje jak chce i nie czeka aż mu rada języka polskiego pozwoli. No i też pomimo tychże wytycznych dalej używa się powszechnie terminu zespół Aspergera i też każdy kuma o co biega.
A co do wpływu tej nomenklatury na stygmatyzację, bądź jej ograniczenie wobec osób niepełnosprawnych, to o niepełnosprawności orzeka komisja na podstawie wywiadu i dokumentacji medycznej, opiniach z systemu edukacji itp. Więc: właśnie dlatego że to jest spektrum z różnymi komponentami w różnym stopniu utrudniającymi życie jest taka procedura i dostajesz stopień niepełnosprawności w zależności od tego na ile jesteś w stanie funkcjonować bez zewnętrznego wsparcia. (Komisja to nic przyjemnego, ale do ogarnięcia jak każda urzędowa procedura).
Tylko teraz tak: posiadanie orzeczenia, myślenie o sobie jako o niepełnosprawnym i bycie wyoutowanym autystykiem to trzy różne rzeczy. Braku kończyny nie ukryjesz, natomiast neuroatypowość możesz, to raz. Słowa takie jak atypowośc czy niepełnosprawność nie są zbyt przyjemne jako kategoria, dlatego, jeśli już szukasz nowomowy, używa się terminów neuroróżnorodność, albo osoba z niepełnosprawnością (co dalej nie znika tej niepełności i ja w ogóle nie lubię tego osobowania bo odczuwam to jako nieestetyczne i toporne językowo, pomimo dobrej intencji). Niepełnosprawność niesie za sobą myśl że odstaje się od jakiejś normy pełnosprawności, więc nie lubię myśleć tak o moim dziecku, które pomimo orzeczenia jest jednak mocno do przodu w matmie i logice względem swojej klasy i ma też dużo większą wiedzę o świecie, co dla „pełnosprawnych” bywa problemem, bo lubią uparcie trzymać się swoich błędnych wyobrażeń i ignorują udokumentowaną faktograficzną wiedzę bo tak. Więc kto jest bardziej pełnosprawny intelektualnie?
A na koniec anegdotka o stygmatyzacji taka: na koniec roku szkolnego mieliśmy spotkanie rodziców, które skończyło się totalnym grillowaniem nas przez resztę klasy i brakiem jakiejkolwiek moderacji ze strony nauczyciela, wręcz dolewaniem oliwy do ognia przez sugerowanie że zachowanie dziecka to efekt naszej niekonsekwencji w wychowaniu (czyt: tresurze). Przypuszczam że to by się wydarzyło dokładnie tak samo, niezależnie od diagnozy czy orzeczenia, tylko pewnie wcześniej i może skończyło się wydaleniem ze szkoły, więc te papiery to finalnie bardziej jednak tarcza przeciw takiej stadnej nagonce. Triggerem była agresja młodego nad którą pracujemy i która się wycisza po medikinecie, ale oczywiście najwspanialsze było to, że inni chłopcy nie przejawiają żadnej agresji, tylko nasz syn, chociaż ja widzialem zupełnie co innego kiedy jeździłem z nimi jako dodatkowy opiekun zwalniając się z pracy, bo przecież nauczyciel wspomagający przysługujący na podstawie IPETu nie może być na każdych zajęciach, czy wyjadzach do teatru czy muzeum.
Świat jest gównianie urządzony, więc każda próba zmniejszenia cierpienia jest słuszna i zbawienna.
„dotacja dla przedszkola” jako partnerstwo prywatno-publiczne
znam parę farm dotacji, przyjmują chętnie każdego, a wszelki problem z opieką zrzuca się na sprekaryzowane wychowawczynie
@darek
„Przecież do większości chorób, jeśli nie do wszystkich, można przyłożyć ten schemat, że jest jakieś spektrum – np. od stadium lekkiego do zaawansowanego itp.”
Wyjaśnię to tylko raz, potem będę wycinać. Pan prawdopodobnie „spektrum” interpretuje najprościej, jakby to było „od słabego do mocnego”. W istocie proszę raczej pomyśleć o macierzy albo wręcz tensorze, że to jest multum objawów i każdy z nich może być „od słabego do mocnego” (albo wręcz n-wymiarowy). Na przykład jeśli chodzi o twarze, to może być od pełnej dystwarzii do pamięci fotograficznej typu „nigdy nie zapominam twarzy”, albo kompletny brak akurat tego objawu (za to niezdolność odczytywania emocji z tonu głosu).
Uprzedzając ewentualną uwagę „to czemu mówić spektrum a nie macierz autyzmu” nerdowsko wyjaśnię, że spektrum operatora może być macierzą.
Nie jestem psychologiem, ale po prostu jako nauczyciel widziałem wiele różnych przypadków, musiałem pod nie pisać tzw. dostosowania (oraz się dostosowywać), itd.
@spektrum
Powoli, jako ludzkość, dochodzimy do konstatacji, że większość stanów to stany płynne, zmienne, niebinarne, etc. (przywoływać Baumana to już banał). Spory i kłótnie o pojęcia (płeć, komunizm, aborcja, naród) to spory i kłótnie o miejsce na spektrum. Bycie człowiekiem to bycie na spektrum (ssaków naczelnych, homininae, materii ożywionej, łotewa), życie to bycie na spektrum (co ładnie pokazuje spór o aborcję albo o odłączanie od aparatury osób z martwym mózgiem). Dobre przykłady takich spektrumów to „zdrowie” i „choroba”, oba to konstrukty w dużej mierze społeczne (vide zabieg lobotomii, którą całkiem przecież niedawno wpływowi mężowie „leczyli” żony, podobno homoseksualizm też dało się „leczyć” lobotomią). Zdrów jak ryba żaden człowiek nigdy nie będzie. Natomiast zdrowszy – owszem. Dlatego, za komciem powyżej, „każda próba zmniejszenia cierpienia jest słuszna i zbawienna”.
To ja jeszcze pomądrzę się na temat pieniędzy oraz tego czy i kiedy szkoła chce przyjąć dziecko z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego z tytułu „bycia w spektrum”.
Po pierwsze – jeśli szkoła jest podstawowa i publiczna, to w zasadzie musi, o ile dziecko mieszka w jej obwodzie (rejonie). I praktycznie nie da się dzieciaka z takiej szkoły wyrzucić! Oczywiście można zniechęcać, zachęcać do wybrania innej opcji i na wszelkie inne sposoby próbować pozbyć się problemu, ale formalnie to dyrektor szkoły nie ma ruchu. Ze szkołami ponadpodstawowymi jest już inaczej, bo tam trzeba spełnić kryteria rekrutacyjne (np. ileśtam punktów na egzaminie ósmoklasisty).
Po drugie pieniądze przychodzące – od wielu lat na każdego ucznia z takim orzeczeniem _samorząd_ (nie szkoła!) dostaje dodatkowo 9,5 tzw. finansowego standardu A, który w 2024 r., po podwyżkach dla nauczycieli, wynosi 8991 zł z groszami. Szkoła niepubliczna dostaje dotację w tej samej wysokości. W praktyce jest to ok. 10 razy więcej niż przysługuje na zwykłego ucznia miejskiej podstawówki. Zwracam uwagę szanownej publiczności, że algortym subwencyjny ignoruje istnienie spektrum – wszystkich uczniów z tej grupy traktuje jednakowo.
Po trzecie – co się należy. Orzeczenie zawiera zalecenia, które szkoła powinna spełnić, np. wskazanie o potrzebie przydzielenia nauczyciela wspomagającego lub organizacji jakichś zajęć dodatkowych. Ale dyrektor szkoły (bo formalnie to on decyduje) spełnia takie zalecenia w miarę możliwości. A możliwości zależą w praktyce od tego, czy ma do takiej pracy odpowiednich ludzi i czy organ prowadzący (samorząd lub właściciel szkoły) da mu na to pieniądze. Więc możemy mieć sytuację, w której uczeń z orzeczeniem dostaje pełnoetatowego nauczyciela wspomagającego tylko dla siebie, tzn. że w jego klasie na lekcjach prawie zawsze jest dwoch nauczycieli (ktoś to musi finansować, bo subwencja nie wystarcza). Możemy też mieć sytuacje, gdy wsparcie szkoły ograniczy się do dwóch godzin zajęć dodatkowych tygodniowo (więc uczeń z orzeczeniem to czysty zysk).
Praktyczne realizacje orzeczeń bywają bardzo różne i niestety mam wrażenie, że często zależą bardziej od polityki samorządów i asertywności dyrektorów oraz rodziców, a nie od rzeczywistych potrzeb konkretnych uczniów. I żeby nie było, że zawsze np. brak nauczyciela wspomagającego jest winą skąpych samorządowców i nieczułych dyrektorów. Czasem rodzice chcą pełnego pakietu wspomagania, o którym przeczytali w internecie, a kumaty szkolny psycholog (znający ucznia!) widzi, że nauczyciel wspomagający nie jest mu potrzebny. Co więcej, siędząc z dzieckiem na każdej lekcji dodatkowo je będzie stygmatyzował w oczach klasy. To jest spektrum i jako takie bardzo trudno wpasowuje się w algotytmy i tabelki.
@”A jak się mówi o autyzmie, to jednak trzeba uznać, że mamy do czynienia z niepełnosprawnością, więc to potencjalne koszta.”
Wbrew licznym komciom przeciw Stray wyłożył tu wykładnię dotyczącą orzekania o niepełnosprawności funkcjonującą jeszcze całkiem niedawno, a może nawet i ciągle funkcjonującą. Tj. jeżeli ktoś nie mieści się idealnie w kryteriach autyzmu wczesnodziecięcego lub ZA, tzn. że jest perfekcyjnie zdrowy. Uwzględnienie w stosownych ustawach słowa „spektrum” byłoby tutaj zbawienne.
@”wręcz dolewaniem oliwy do ognia przez sugerowanie że zachowanie dziecka to efekt naszej niekonsekwencji w wychowaniu (czyt: tresurze)”
Niestety kolejny krok jest taki, że w ramach ustawy kamilkowej będziecie mieli sprawę o znęcanie się. Szkoły bywają niezwykle „troskliwe” w takich przypadkach. Nie zazdroszczę.
@wo
„Uprzedzając ewentualną uwagę „to czemu mówić spektrum a nie macierz autyzmu” nerdowsko wyjaśnię, że spektrum o którym pan myśli to w matematyce spektrum liniowego operatora, a przecież są oeratory macierzowe.”
Przepraszam, za komentarz, ale KO i też muszę nerdowsko: spektrum w matematyce to zbiór wartości własnych. A „liniowe operatory” to właśnie te macierze. Analogia trafna (bo elementy spektrum mogą być zupełnie różne od siebie), ale uprzejmie jako luker chciałbym prosić o niepopełnianie gwałtu na Melpo…, na matematyce.
Dla mnie autyzm i nadpobudliwość to przeciwieństwa.
> Pan prawdopodobnie „spektrum” interpretuje najprościej, jakby to było „od słabego do mocnego”.
Od słabego do mocnego to może zmieniać się parametr ukryty, długość fali. Kolory zmieniają się nieliniowo, a na sepktrum emisyjnym dyskretnie. Wyglądają jak różne często przeciwne jakości bez żadnej ciągłości. Są też kolory, które nie odzwierciedlają jednego parametru, a złożenie z przeciwstawnych stron spektrum, takie jak podstawowa drukarska magenta i barwy purpurowe. Spektrum autyzmu nie oznacza dla mnie samego autyzmu bo to bez sensu.
A ze spektrum to nie jest tak, że po prostu włączono różne, że tak to ujmę, zespoły objawów o prawdopodobnie wspólnej przyczynie? A samo określenie „autyzmu” jako dobrze zdefiniowane wcześniej nie bardzo się nadaje do opisu osób z zespołem Aspergera?
Jak już miałbym szukać niepotrzebnych neologizmów, to tą całą neurotypowość/neuroatypowość walone na lewo i prawo. Brak definicji, brak badań jaki odsetek faktycznie jest typowy a jaki atypowy (jaki odsetek osób z zespołem Aspergera nigdy nie zostanie poddanych diagnozie, gdyż skutecznie zamaskowały wszelkie objawy lub je ignorowały? dlaczego w ogóle utożsamia się ilość osób zdiagnozowanych z ilością osób w spektrum? czemu znowu przerabiamy znany i nielubiany błąd, który popełniano do całkiem niedawna w kwestii nosicielstwa HIV? czemu znowu powiedzonko „nie ma ludzi zdrowych psychicznie, są jedynie niezdiagnozowani” jest traktowane jak dowcipasek?), no ogólny brak braków.
Tu już zupełnie zbaczając z tematu rzucę luźną dygresję, że ogólnie badanie co tam się dzieje w populacji dzieci to się ogranicza zazwyczaj do policzenia pogłowia i ewentualnego podsumowania wyników egzaminów.
@autyzm a inteligencja
Mam wrażenie, że wielu grupom ludzi traktowanych jako „inni”, więc podejrzliwie przypisywano jednocześnie wybitną inteligencję względnie zdolności artystyczne. Na przykład:
– homoseksualiści,
– Żydzi,
– leworęczni
a teraz do tej grupy doszły osoby ze spektrum.
@ „Uwzględnienie w stosownych ustawach słowa „spektrum” byłoby tutaj zbawienne.”
Ja mam orzeczenie o niepełnosprawności, jest to niepełnosprawność z całkiem innej beczki: słuch. I jestem tak samo daleki od perfekcyjnego słyszenia, co od głuchoty. W tej dziedzinie słowo „spektrum” nawet nie musi funkcjonować, bo jest oczywiste.
Już nie wspominam o okularach czy szkłach kontaktowych i byciu na spektrum wzrokowym.
@unikod
„Dla mnie autyzm i nadpobudliwość to przeciwieństwa.”
I tu wjeżdża kombo audhd na pełnej, psychiatrzy coraz częściej mówią o szerszym spektrum neuroatypowości mieszczącym oba te bonusy od losu. Mój doktor powiedział mi ostatnio że współwystępowanie tych rzeczy sięga nawet 40%, kwestia tylko na ile są precyzyjnie diagnozowane, bo czasem nadpobudliwość nie jest na tyle uciążliwa żeby ktoś się skarżył i chciał się „dodiagnozować” i vice versa z autyzmem. My mamy tego pecha że nadpobudliwość ruchowa sprzęga się niefajnie z przebodźcowaniem i meltdownami, więc czasami niewinne zachowanie dzieciaka z grupy uwalnia niewspółmierną reakcję. Dzieci są też takie, że dla draki striggerują czasem tego dziwoląga żeby coś się działo, a potem idą do nauczycielki ze skargą, a młody z wybiórczym mutyzmem nie pójdzie się poskarżyć tylko przywali. Często też pedagog nie ma wystarczającej wiedzy i możliwości w naszej pruskiej szkole, żeby odpowiednio zarządzać takimi sytuacjami i jednoześnie ogarniać realizację programu. Bycie w grupie nie jest łatwe a izolacja jako alternatywa to proszenie się o problemy w funkcjonowaniu społecznym w dorosłości.
@Korba
Dzięki za detale finansowania i realizacji IPETów! Dokładnie tak wygląda ta rzeczywistość i, niestety, druga strona tego miecza jest taka że rodzice „normalnych” dzieci słyszą to „10x większa subwencja” i reagują tak, że skoro szkoła dostaje tyle kasy to czemu nie panuje nad sytuacją? Tyle wysiłku i kasy i dalej problem, a na ich dzieci samorząd rzuca jakś ochłap. Wszyscy sfrustrowani, więc sufluje się rozwiazanie: indywidualny tryb nauczania. Finalnie rodzice autystyka mają do wyboru: kopać się z koniem w szkole na dokładkę oprócz pracy z dzieckiem na co dzień, iść w nauczanie indywidualne (na które szkoła też nie zawsze ma środki kadrowe i finansowe, lub domowe (zwalniając się chyba z pracy do tego), albo szkoła specjalna do której też nie łatwo się dostać no i dla inteligentnego, sprawnego kognitywnie dziecka to jest wysłanie do getta.
Ok, teraz serio się już zamykam bo wygląda jakbym wylewał tu frustracje tylko. 😉
Co do tematu notki to moja trans kumpela bardzo lubi Minę Caputo i traktuje trochę jako role model, było jeszcze parę kapel i solowych artystek otwarcie trans, które mi podsyłała, dopytam ją. Fajna ta droga od cisów piszących na różne sposoby o transosobach kilkadziesiąt lat temu do opowiadania o trans doświadczeniu w pierwszej osobie.
@janek
Mam wrażenie, że wielu grupom ludzi traktowanych jako „inni”, więc podejrzliwie przypisywano jednocześnie wybitną inteligencję.
To przez stereotyp obcego jako przebiegłego i niebezpiecznego, więc inteligentniejszego i wykorzystującego tę przewagę w niecnych celach. Kategoria obcości jest fantastycznie sprzeczna, bo z jednej strony ten stereotypowy Żyd jest cuchnącym czosnkiem półzwierzęciem a z drugiej przebiegłym geniuszem.
Na pierwszym roku etnologii hitem była książka prof. Benedyktowicza „Portrety Obcego”, świetnie pokazująca jak inność i dziwność obcego (on pisze głównie o etnicznych podziałach, ale spokojnie można to rozszerzyć na wszelką odmienność) manifestuje się na wszystkie sposoby, od fizycznej, przerysowywanej dziwności (por. wielkie zakrzywione nosy), przez dziwaczne obyczaje, po odmienne, przerysowane cechy kognitywne jak inteligencja, nadnaturalna percepca wzrokowa, słuchowa, pamięć. I często też jest w drugą stronę i cechy odbiegają od „normy” na niekorzyść innego, czasem jednocześnie z tymi pozytywnymi.
Coś jak tu: link to youtu.be
@Michał Maleski
„A samo określenie „autyzmu” jako dobrze zdefiniowane wcześniej nie bardzo się nadaje do opisu osób z zespołem Aspergera?”
Nie wiem, czy się nadaje, czy nie z punktu widzenia nauki, ale też mam trochę problem z tym wspólnym określeniem. Mam wrażenie, że o ile ono nieco łagodzi odbiór społeczny osób z autyzmem, to nieco stygmatyzuje (znów, w powszechnym odbiorze) osoby z ZA, który jest w miarę „oswojony”. Ale możliwe, że z czasem wyjdzie na plus dla wszystkich.
@Cpt. Havermeyer
Mam bardzo podobne doświadczenia ze swoim synem z ZA, empatyzuję i życzę wytrwałości.
@MIchal Maleski
„Jak już miałbym szukać niepotrzebnych neologizmów, to tą całą neurotypowość/neuroatypowość walone na lewo i prawo. Brak definicji, brak badań jaki odsetek faktycznie jest typowy a jaki atypowy (jaki odsetek osób z zespołem Aspergera nigdy nie zostanie poddanych diagnozie, gdyż skutecznie zamaskowały wszelkie objawy lub je ignorowały? dlaczego w ogóle utożsamia się ilość osób zdiagnozowanych z ilością osób w spektrum? czemu znowu przerabiamy znany i nielubiany błąd, który popełniano do całkiem niedawna w kwestii nosicielstwa HIV? czemu znowu powiedzonko „nie ma ludzi zdrowych psychicznie, są jedynie niezdiagnozowani” jest traktowane jak dowcipasek?), no ogólny brak braków. ”
Strasznie nic nie rozumiesz. W tej dziedzinie nigdy nic nie będzie zerojedynkowe bo każdy człowiek jest inny (w przeciwieństwie do wspomnianaego nosicielstwa wirusa bo jednak albo go masz albo nie). W psychiatrii nie używa się za specjalnie pojęcia „zdrowy-niezdrowy”. To ty decydujesz czy coś w twoim własnym zachowaniu czy uczuciach ci przeszkadza żyć i chcesz to leczyć. Jak ci nie przeszkadza to nie chcesz i nic nikomu do tego (z oczywistymi wyjątakmi na dzieci za które decydują rodzice i na leczenie przymusowe nakazane przez sąd)
@embarcadero
„Strasznie nic nie rozumiesz. W tej dziedzinie nigdy nic nie będzie zerojedynkowe bo każdy człowiek jest inny (w przeciwieństwie do wspomnianaego nosicielstwa wirusa bo jednak albo go masz albo nie).”
Też nie, bo jest pojęcie „viral load” które kwantyfikuje, ile tego wirusa masz. Lepiej jest mieć mniej niż więcej.
@Margrabia
Mam bardzo podobne doświadczenia ze swoim synem z ZA, empatyzuję i życzę wytrwałości.
Dzięki! Mam taką refleksję że paradoksalnie rodzicom w latach 90 było łatwiej, bo przemoc była tak wszechobecna, że bagatelizowano tę „umiarkowaną” w szkole. Co oczywiście nie było dobre, ale też powodowało że takie przypadki jak ja, czy inni tam aspergerowcy przechodzili pod radarem, bo może i rozkojarzony, czy leniwy, ale jednak nie „rozbójnik”, a tych rozbójników (moze i z adhd) dzieci szybko uczyły się unikać i tak się to toczyło, a potem wszyscy lądujemy na terapii w dorosłości.
I doskonale rozumiem tych dzisiejszych rodziców reagujących na agresję, ale mam wrażenie że o ile rodzice się zmienili, to szkoła niewiele i Finlandii tu raczej długo nie zobaczymy.
@ lolek
Niestety kolejny krok jest taki, że w ramach ustawy kamilkowej będziecie mieli sprawę o znęcanie się. Szkoły bywają niezwykle „troskliwe” w takich przypadkach.
Umknęła mi ta uwaga wcześniej, ale doprecyzuję: chodziło mi o to, że to otoczenie spodziewa się „wytresowania” dziecka o specjalnych potrzebach, nie my. Terapia w naszym przypadku to budowanie u młodego samoświadomości i wypracowania technik „rozładowywania” trudnych sytuacji zanim bezpiecznik puści. Po wakacjach szkoła też dostanie zestaw strategii z poradni, wychowawczyni też jest już po spotkaniu w tejże poradni i wie o jakich strategiach mowa, kwestia tylko na ile uda się to urzeczywistnić.
@Cpt. Havermeyer
Coś w tym jest, jesteśmy generalnie społecznie na takim etapie, że przemoc fizyczna jest (słusznie) piętnowana, ale inne rodzaje jeszcze z reguły umykają. W efekcie dziecko z deficytami w rozpoznawaniu emocji czy sytuacji w grupie jest często ofiarą podpuszczania przez kolegów, a winny na ogół jest ten, kto pierwszy uderzył.
Ze swojej strony mogę polecić zajęcia obejmujące tzw. trening zastępowania agresji, to daje trochę narzędzi. Jeśli jesteś z Warszawy, to mogę dać na priv sprawdzony namiar.
@embrecadero:
Wszystko fajnie, ale rant był w kierunku lansowania obecnie jakiegoś odstawania od normy osób ze spektrum (gdzie, skoro nie ma badań przesiewowych nie da się ustalić czy aby nie jest to grupa znacznie większa niż te 1-3% diagnozowanych dzieci).
@Margrabia
Dzięki! Niestety Kraków, ale ruszyliśmy już z dokładnie takim programem miesiąc temu, więc z obawami ale i nadzieją czekam na przyszły tydzień żeby zobaczyć czy w połączeniu z medikinetem będą jakieś rezultaty, chociaż podejrzewam że jednak bardziej efekt zobaczymy gdzieś w drugim semestrze.
Jak coś to my w Krakowie mamy stowarzyszenie Jestem ZA i też dzięki innym wspaniałym rodzicom i kolektywnemu ich doświadczeniu ominęliśmy kilka raf, a o inne się jeno otarliśmy, więc jak ktoś z Krk potrzebuje to polecam ten adres, sam też mogę podpowiedzieć parę rzeczy.
@Cpt Havermeyer
„mam wrażenie że o ile rodzice się zmienili, to szkoła niewiele i Finlandii tu raczej długo nie zobaczymy.”
Mam dwoje dzieci z dwóch związków i jest między moimi dziećmi 25 lat różnicy wieku. Wiem, że to przykład pojedynczy, anegdotyczny, ale zapewniam cię, że szkoła zmieniła się ogromnie. A to, że nie widzimy w szkole Finlandii, nie oznacza, że nie znajduje się szkoła „w spektrum zmian na lepsze”. Już sama zmiana pokoleniowa wśród nauczycieli (w latach 90. uczyło jeszcze wielu z tych, którzy uczyli w latach 80., kiedy polska szkoła była instytucjonalnie ślepa nie tylko na ASD, ale na wszelkie dys- ) była bardzo na plus. Zresztą dotyczy to także nauki przed szkolnej. Moja córka (to młodsze dziecię) jest, jak to się mówi potocznie, „lekko aspergerowa”, ale był moment, kiedy zdawało się, że wcale nie lekko. Reakcja lokalnego, bardzo prowincjonalnego, przedszkola była ujmująco fachowa i empatyczna. Wcześniej do tego samego przedszkola chodziłem ja (lata 70.), mój brat (lata 80.) i mój syn, czyli starsze dziecię (lata 90.), więc mogę sporządzić stosowny wykres. Nie pojawi się na nim Finlandia, ale krzywa „zrozumienia problemu neuroatypowości” będzie szła śmiało w górę.
@MIchal
„Wszystko fajnie, ale rant był w kierunku lansowania obecnie jakiegoś odstawania od normy osób ze spektrum (gdzie, skoro nie ma badań przesiewowych nie da się ustalić czy aby nie jest to grupa znacznie większa niż te 1-3% diagnozowanych dzieci).”
Co to jest norma? Nikt nigdy nie zdefiniuje żadnej „normy” (a nawet nie powinien próbować). To nie matematyka. Można co najwyzej orzec że ta lub tamta cecha przeszkadza w tym czy w tym, bo to jest fakt.
@ergonauta
Wiadomo jak jest z dowodem anegdotycznym, ale zmiana pokoleniowa personelu na pewno jest czynnikiem. Moja anegdota jest taka, że wysłaliśmy młodego do najbliższego przedszkola samorządowego a tam personel który uczył moją żonę na przełomie 80/90s i regularny pruski dryl a dziecko „niegrzeczne” do tresowania. Przez te 2 lata które tam chodził mieliśmy masę rzeczy które kwalifikowały się do interwencji kuratorium albo i sprawy cywilnej, ale wiadomo kto rządził w kuratorium i sądach 5-6 lat temu. No i praktycznie nie dało się dostać do innego samorządowego przedszkola, bo najwięcej punktów przy rekrutacji dostawało sie za odległość od domu. Wybawiła nas pandemia, a potem musieliśmy użyć pewnego fortelu żeby trafić do placówki która rzeczywiście funkcjonowała już w XXIw. Więc pewnie jak zwykle postęp w edukacji odbywa się wyspowo i to niezależnie od wielkości miejscowości.
O ile jednak personel ewoluuje to same placówki średnio, gdyż pieniądze oraz inercja. Nie mówię nawet o takich fanaberiach jak udogodnienia dla niepełnosprawnych ruchowo, ale obwieszanie wszystkich ścian „pomocami naukowymi”, czy dzwonki tak głośnie że nawet rodzice odbierający dzieci ze świetlicy podskakują do góry. Jak z tym mają sobie radzić dzieci z nadwrażliwością, a nawet i takie bez. Ja na początku lat 90 regularnie czytałem na lekcjach wszystkie te plansze ze wzorami matematycznymi, stułbiami, królami Polski, dopływami Orinoko, czy co tam kto powiesił żeby było jasne że tu się uczy. Na słuchanie nauczyciela i patrzenie w tablicę zwyczajnie nie było czasu.
Ale może to zapóźnienie to po prostu słynne konserwatywne skrzywienie K.u.K miasta Krakau. 😉
@Havermeyer
Ale ja nie pisałem o tym, co Ty zrobisz, tylko co zrobi szkoła/rodzice niestety. Przedstawiłeś dość smutną sytuację, w której grupka rodziców przy przynajmniej milczącej zgodzie nauczycieli miała na was używanie, bo chciała się pozbyć problemu. To zapewne w większości rodzice, którym rodzicielstwo się odpaliło na poziomie „bułeczka z masełkiem”, więc zapewne radośnie wierzą sobie w cuda pokroju „wystarczy poczytać dzieciakowi książkę” czy tam „wystarczy poprosić, by był grzeczny”, a jakaś część zapewne w ogóle oczekuje od was potężnego przetrzepania tyłka, bo „to na pewno zadziała”. Niestety wbrew ich przekonaniom nic z powyższego nie ma szans rozwiązać ich problemu z Twoim dzieciakiem, więc szansa na to, że będą eskalować, jest niestety duża (już nie będę im podpowiadał szczegółów takiego eskalowania).
Niestety nie mam tu dobrych porad. Zakładam, że gdybyście mieli na oku szkołę dającą pewność, że będzie lepiej, to byście z takiej okazji skorzystali. A zmiana na ślepo na pewno skutkuje jedynie kosztami tejże zmiany, które będzie musiał ponieść Twój dzieciak.
@ w latach 90. uczyło jeszcze wielu z tych, którzy uczyli w latach 80
W szkołach nadal jest sporo nauczycieli, którzy zaczynali w latach 80 (sam bym się do takich zaliczał, gdybym pozostał w szkole i wytrzymał tyle lat belfrowania. Najwięcej obecnych nauczycieli szkół (w przedszkolach jest trochę inaczej), a właściwie głównie nauczycielek, zaczynało gdzieś w latach 1996-2008. Najmniej jest ludzi naprawdę młodych – nie więcej niż 30 lat ma tylko 5%, a w 2006 było ich prawie 20%.
Zatem, jeśli „krzywa „zrozumienia problemu neuroatypowości””, idzie w górę, to nie dlatego, że w szkole pracują zupełnie nowi ludzie, lecz dlatego, że ci starzy umieli się czegoś nauczyć. Co w sumie jest dość optymistycznym wnioskiem.
@embrecadero:
Nie wiem co to jest ta „norma”, może zapytaj osób lansujących neuro(a)typowość.
@loleklolek_pl:
Niekiedy sama zmiana szkoły „w ciemno” może pomóc, szczególnie jeżeli problemem jest jakaś dysfunkcja szkoły/otoczenia, a główne objawy problemu to po prostu interakcje z tym problemem.
@lolek
Niestety wbrew ich przekonaniom nic z powyższego nie ma szans rozwiązać ich problemu z Twoim dzieciakiem, więc szansa na to, że będą eskalować, jest niestety duża.
Wiesz, sprawa jest skomplikowana o tyle, że młody poza tym jest dosyć lubiany w klasie i sporo tej klasy zna się od przedszkola, do którego on trafił w zerówce, więc też jakoś tam wniknął w grupę. Zresztą wśród grupy rodziców też jest pewna dynamika i wzajemne animozje przekladające się na dzieci. Tylko jak już się zaczęło palenie czarownic to nagle zaczęli mówić jednym głosem, a ci po naszej stronie woleli milczeć, chociaż dostaliśmy potem sygnały wsparcia. Można by niezłą komedyjkę z tego ukręcić, np. pod tytułem Dorosłe Dzieci, reż. Lars von Trier. 😉
@pkp
” uprzejmie jako luker chciałbym prosić o niepopełnianie gwałtu na Melpo…, na matematyce.”
Na takie prośby zawsze staram się reagować – czy teraz jest dobrze?
@Korba
„W szkołach nadal jest sporo nauczycieli, którzy zaczynali w latach 80”
Miałem na myśli takich, co w latach 80. byli już ukształtowani (czyt. skostniali). Jeżeli za umowną datę upowszechniania się w polskiej masowej świadomości pojęcia „autyzm” przyjmiemy grudzień 1988, czyli datę premiery filmu „Rain Man”, to ci, co wtedy zaczynali, byli na bieżąco. Jasne, że Dustin Hoffman, siłą swojej osobowości, szerzył mnóstwo stereotypów dotyczących „genialnych autystów”, ale jednak jakieś ziarno wiedzy posiał.
@Cpt. Havermeyer
„a tam personel który uczył moją żonę na przełomie 80/90s i regularny pruski dryl”
No to faktycznie pech. Bo gdyby moja córka zastała w naszym przedszkolu ten sam dryl, który 40 lat wcześniej dotknął mnie, to musielibyśmy ją awaryjnie ewakuować. Pamiętam panią Lucynkę szczególnie, ufff…
@ „Rain Man” a upowszechnienie wiedzy o autyzmie wśród nauczycieli
W latach dziewięćdziesiątych byłem dyrektorem sporej podstawówki, w której uczyło się ok. 700 dzieci. Ile z nich miało zdiagnozowany autyzm? – Ani jedno! Ile było w spektrum i dlatego sprawiało kłopoty? – Cholera wie. Jednak żadne z licznych skierowań uczniów do poradni psychologiczno-pedagogicznej z prośbą o zdiagnozowanie przyczyn problemów i wskazanie sposobu postępowania, nie przynosiło w odpowiedzi ani cienia sugestii, że to może mieć coś wspólnego z tym facetem, którego tak wspaniale odgrywał Dustin Hoffman. Zapewne od czasu do czasu autyzm był wtedy diagnozowany, ale u dzieci które od razu lądowały w szkole specjalnej. W szkole ogólnodostępnej autyzmu „nie było”, więc nie mieliśmy sposobności ani powodu, żeby się czegoś na ten temat nauczyć.
Jak pisałem wyżej, jeszcze w 2006 r., czyli wtedy, gdy ja już od kilku ładnych lat pracowałem poza szkołą, tylko 0,05% uczniów szkół podstawowych miało orzeczenie a autyzmie, czyli jeden uczeń na 2000! Więc nic dziwnego, że szkoła i nauczyciele nie wiedzieli z czym to się je. Choć oczywiście belferska uważność i empatia zawsze mogły pomóc. Przypuszczam jednak, że poprawie podejścia do uczniów z autyzmem najbardziej przysłużyło się zwiększenie liczby diagnoz. Teraz gdy statystycznie rzecz biorąc diagnozę w kierunku autyzmu w takiej szkole jak ta, którą kiedyś kierowałem, mogłoby mieć lekko licząc 10 uczniów, nie da się nie widzieć zjawiska. Więc chcąc nie chcąc jako dyrektor sam bym się czegoś o tym nauczył i wymusił naukę na nauczycielach.
No a poza tym mnie „Rain Man” jakoś nigdy nie kojarzył się z potencjalnym uczniem i jego problemami. Ba nawet „Klient” z 1994 nie wywoływał takich skojarzeń.
@Korba
Otóż już w latach 80-tych a już na pewno w 90-tych może nie mówiono o autyzmie (bo to słowo kojarzyło się z dziećmi które kierowano do szkół specjalnych) ale regularnie 1-2 sztuki w klasie miały papiery na dysleksję bądź dysgrafię. Np moja siostra miała już wtedy takie coś (rocznik 84). W jej przypadku poza faktycznymi trudnościami by nauczyć się ręcznie pisać ja przynajmniej nic nie słyszłałem by miała inne objawy ze spektrum. Nie sądze. Po prostu wtedy nikt nie łączył dysleksji z autyzmem.
A co do nauczycieli: na szczęscie nie ma już w szkołach osobników powszechnych za czasów mojej podstawówki/liceum: osobników nienawidzących bycia nauczycielem, nienawidzących dzieci i wyżywających się na uczniach z byle powodu. Co najmniej kilku takich egzemplarzy raczej nigdy nie zapomnę. Ale to same stare baby były, pewnie już nie żyją.
@transwestyci, osoby transpłciowe, popkultura.
Termin transwestytyzm definiowany jest obecnie jako „praktyka przyjmowania ubioru, sposobu bycia, a niekiedy także roli płciowej zazwyczaj kojarzonych z płcią przeciwną, jako forma autoekspresji lub też dla psychologicznej gratyfikacji”. Mniej więcej takie było też znaczenie tego terminu w latach 60. i następnych.
W latach 90. wydano podręcznik dla szkół średnich, w którym „transwestyta” zilustrowany był zdjęciem… Szkota ubranego w kilt. Nie wiem, czy ambasada zgłosiła protest.
Tymczasem w książce Cliva Cusslera „Lodowa pułapka” (wydana 1975, polskie pierwsze wydanie 1992) jest taki fragment (spoiler, ale chyba nikt tego nie zacznie czytać teraz?):
„Kristjan nie akceptował własnej płci, więc poddał się operacji plastycznej i zmienił się w Kirsti. Kristjan przyszedł na świat jako *transwestyta*. Geny pokrzyżowały mu życie. Nie mógł pogodzić się z tym, czym obdarzyła go natura, więc postanowił to zmienić.[…]
Wyrwałaś się więc ze swojej muszli. Wymknęłaś się do Meksyku, do chirurga specjalizującego się w operacjach zmiany płci. Poddałaś się kuracji hormonalnej oraz przeszłaś zabieg… hm… między innymi wszczepienia wkładek silikonowych powiększających piersi.”
Nie wiem, jak to było w oryginale, a tłumacz pewnie nie miał wtedy lepszego odpowiednika. W każdym razie słowo „transwestyta” tu zgrzyta.
Bohater upozorował własną śmierć, a cały majątek zapisał „siostrze”, czyli sobie samego. W owych czasach to było rozsądne.
Do tego miejsca wszystko jest w miarę realistyczne. Ale dalej autor odleciał, opisując wydumane uboczne efekty tranzycji:
„- Stałaś się zimną, przebiegłą i wyrachowaną wiedźmą.
– Nie!
– Kristjan Fyrie był pełnym ciepła człowiekiem, prawdziwym humanistą. Operacja, jaką przeszłaś, zmieniła nie tylko twoje ciało, ale również psychikę. Ludzie stali się dla ciebie wyłącznie przedmiotami, które wyrzuca się, gdy są już niepotrzebne. Jesteś zimna i chora.”
„Say what? That you’re really Kristjan Fyrie? That there never was a sister. That Kristjan died at the exact moment you were born?” He shook his head. „What difference would it make? As Kristjan you weren’t willing to accept the sex your body had given you so you undertook sex conversion surgery and became Kirsti. You came into this world a transsexual. Your genes crossed you up. You weren’t satisfied with the hand nature dealt you so you made a change. What more is there?”
„Nie wiem, jak to było w oryginale, a tłumacz pewnie nie miał wtedy lepszego odpowiednika.”
transsexual; słowo „transseksualizm” było powszednie znane (występuje np. w „Rozwoju erotycznym” z 1982, chociaż opis jest bardzo z epoki). Nie dość, że czytałeś chujowe książki, to w dodatku w chujowych tłumaczeniach.
@Korba
„jeszcze w 2006 r.[…] tylko 0,05% uczniów szkół podstawowych miało orzeczenie a autyzmie, czyli jeden uczeń na 2000! Więc nic dziwnego, że szkoła i nauczyciele nie wiedzieli z czym to się je.”
@embercadero
„Co najmniej kilku takich egzemplarzy raczej nigdy nie zapomnę. Ale to same stare baby były, pewnie już nie żyją.”
Ode mnie jedna jeszcze żyje. Miała długie nazwisko „…-ska” i krótkie pseudo „SS”. To jedyna osoba w moim życiu, którą znam i nie mówię: dzień dobry.
Wierzę ci, że w skali kraju mogło tak być. Aczkolwiek nie tylko z powodu poradni nie wystawiających diagnoz, bo była też psychiczna blokada u rodziców, którzy nie dopuszczali (nadal często nie dopuszczają) myśli, że ich dziecko to autysta. Że jest „nienormalne”. Jednym z silniejszych tabu społecznych w Polsce było/jest tabu „choroba psychiczna”. W mojej podstawówce najwiekszą obelgą było nazwać kogoś: ty dziewiono, bo szkoła specjalna w mieście miała nr 9.
Chyba raczej „Kod Merkury”
Ups, przestawiła się kolejność. Od „Wierzę ci…” to do Korby. Przepraszam.
@Korba:
Generalnie dawniej to PP-P działały… niezrozumiale dla postronnych laików. Zdiagnozowanie dysgrafii u mnie wymagało iluś-tam wizyt (na pewno więcej jak czterech), z czego dopiero na ostatniej faktycznie pobrano próbki pisma (obejrzano zeszyty i coś-tam miałem napisać na kartce). Wcześniej to były jakieś bliżej niesprecyzowane testy nie-wiadomo-czego (jakieś gry w skojarzenia, coś w stylu testu Rorschacha, chyba jeszcze coś, co miało być jakimś niby-testem na inteligencję. Czy przy okazji próbowano mnie zdiagnozować na coś innego to nie wiem, nie wyglądało to sensownie nawet dla dziecka. I o ile pamiętam nie było żadnego sprawdzenia jak czytam ani czy umiem w ortografię).
Co do tych rodziców, co nie chcą przyznać, że dziecko jest w spektrum, to może też być kwestia tego, że po prostu sami są. Widzę po siostrzeńcu (zdiagnozowany, z jednej strony nadprzeciętny, rysował układy anatomiczne pokemonów a z klocków Lego zbudował Kaer Morhen, z drugiej społecznie trudny, jak na dzień dziecka w przedszkolu był nadmuchiwany plac zabaw, to wyłączył agregat prądotwórczy bo mu rutynę burzyło, na szczęście żadnemu dziecku na dmuchanej zjeżdżalni nic się nie stało). Ino że nigdy niezdiagnozowany tatuś też ma podobne objawy, jak widzi znajomy numer rejestracyjny to mówi że 13 lat temu widział go w Skarżysku Kamiennej jak się przesiadał z z pociągu na autobus (+socjopatia), a babcia w piątek jest niedostępna, choćby na pogrzeb krewnego trzeba było jechać, bo ona w piątek myje głowę(+socjopatia). No i tatuś z rodziną są bardzo przeciw diagnozie.
już kiedyś o tym pisałem na forum to powtórzę – trudno oceniać wzrosty diagnoz uczniów w oderwaniu od systemu (niedo)finansowania szkół. Jeżeli szkoła ma już 'niestandardowego’ ucznia zwłaszcza niepubliczna, to IMHO wręcz prze do orzeczenia o potrzebach specjalnego kształcenia bo są dodatkowe środki.
Z drugiej znam przypadki zniechęcania rodziców z dziećmi z orzeczeniem do składania papierów do danej szkoły – zwłaszcza w przypadku placówek publicznych które zawsze maja quorum
(i sam przełam ot osobiście choć w przedszkolu i z orzeczeniem ale fizycznym dziecka).
Konkludując dla mnie epidemia diagnoz dzieci w spektrum ma podobne podłoże jak epidemia przedsiębiorczości Polaków i 2 mln IDG.
I proszę mi wybaczyć bezpośredniość ale bazując na rozmową z pedagog szkolną moich dzieci sam jestem niezdiagnozowanym i nie zaleczonym spektrumkiem.
Analogicznie jak
Wydłużony czas na maturze otrzymało 10% zdających. Za astmę na przykład. Na tym tle nie ma żadnej epidemii orzeczeń psychiatrycznych.
Nic im to nie dało i dać nie może gdyż matura nie jest na myślenie, więc jak sobie dłużej pomyślą żeby się odstresować to przecież nic nie wymyślą co ma odzwierciedlenie w wynikach – układają się na podobnej krzywej co w grupie bez zaświadczeń.
A w rekrutacji na studia i tak decydują landlordzi, móstwo osób rezygnuje choćby i ze 100%.
@kmat
„Co do tych rodziców, co nie chcą przyznać, że dziecko jest w spektrum, ”
Powodów jest od grzmota, z punktu widzenia nauczyciela nawet nie wiadomo co gorsze, rodzice którzy wyrabiają orzeczenia „na wszelki wypadek”, czy rodzice którzy nie chcą dostrzec problemu. Dziecko często jest zakładnikiem konfliktu między opiekunami. W KAŻDYM RAZIE, po prostu żeby zminimalizować sytuacje typu „nie chcę do psychiatry żeby nie mówili że moje dziecko to wariat”, należy propagować niestygmatyzujące określenia.
Ja tam się cieszę, że jako dziecko nie miałem żadnej diagnozy, bo przecież wtedy jeśli w ogóle by coś z tym zrobiono to raczej „terapię konwersyjną” w stylu ABA, czyli właśnie przemocowe tresowanie dziecka, żeby było bardziej „normalne” (co niestety nadal jest częste, ale wtedy tym bardziej).
@”należy propagować niestygmatyzujące określenia.”
A także zmieniać biegun w określeniach niegdyś stygmatyzujących. Autyzm, Asperger – to już przestaje brzmieć mrocznie, groźnie, ot, zwykła rzecz, zdarza się, tak jak inne przypadłości. Tak oswojony został zespół Downa, też między innymi dzięki popularnym filmom, np. „Ósmy dzień” Jaco Von Dormeala z połowy lat 90. (podobnie z AIDS, gdzie ważny dla masowej świadomości okazał się film „Filadelfia”, chyba ciut wcześniejszy). Nawet językowy błąd, czyli formułka „być na spektrum” (zamiast „być w spektrumm autyzmu”) oswaja problem, rzuca go objęcia codzienności.
Z przebierankami w operze to różnie to było. Bywają i w operach seria, jak sytuacja z Marceliną zakochaną w Fideliu, który okazuje się być żoną więźnia politycznego (Beethoven zresztą porzuca ten wątek w połowie opery). A z drugiej strony u Mozarta mamy Cherubina w operze komicznej z chyba najbardziej serio (na ile się wtedy dało) podjętym motywem seksualnej niepewności w okresie dojrzewania — chłopiec, grany przez kobietę, na scenie przebierany za dziewczynę.
@całki w szkole średniej
Bardzo zazdrościłem matfizom, kiedy na PWr na pierwszym semestrze kazali mi całki liczyć a dopiero na drugim wyjaśnili jak.
@ausir
Ja też się cieszę. Oprócz strachu przed czymś w stylu ABA, boję się, że gdyby dorośli w otoczeniu dowiedzieli się o autyzmie, zaczeliby przyglądać się mojemu życiu społecznemu. Pewnie polegałoby to na próbie uczenia mnie „normalnych” relacji, a wygaszania tych „nienormalnych”. Najbardziej prawdopodobnym efektem byłby wtedy całkowity brak bliskich relacji międzyludzkich. Pamiętam też, że całkiem przejęłam się diagnozą dysleksji we wczesnej podstawówce. Nie chciałabym chyba wtedy dostać więcej diagnoz, szczególnie dużo poważniej brzmiących, jeśli nie oznaczałoby to żadnej realnej pomocy.
@unikod
„Dla mnie autyzm i nadpobudliwość to przeciwieństwa.”
Tak kiedyś oficjalnie w USA było tzn. jedna diagnoza wykluczała możliwość postawienia drugiej. Nawet jakieś miary neurologiczne brano pod uwagę i jedna skrajność to miało być ADHD, a druga to autyzm. A potem się zmieniło. Formalnie możliwa jest już współdiagnoza i mamy nawet nieoficjalny skrót AuDHD. Tak jak już pisano, są badacze twierdzący, że część wspólna ADHD-Autyzm jest całkiem duża. Dlatego też moja sympatia do obecnych klasyfikacji i wiedzy o neuroróżnorodności jest dość umiarkowana. Wiemy cały czas mało, duża część interwencji nie ma podstaw naukowych, a literatura przedmiotu to często nic więcej niż prywatne opinie.
@Cpt. Havermeyer
Współczuję przejść ze szkołą i życzę powodzenia. Co do wymagań tresury dziecka – już nawet na polskich stronach dla właścicieli psów można dowiedzieć się, że większość problemów behawioralnych wynika z niezaspokojonych potrzeb i trzeba zaspokajać potrzeby, a nie modyfikować zachowania tresurą. Może ta wiedza dotrze też kiedyś do szkół dla ludzkich dzieci.
@irid
Współczuję przejść ze szkołą i życzę powodzenia. Co do wymagań tresury dziecka – już nawet na polskich stronach dla właścicieli psów można dowiedzieć się, że większość problemów behawioralnych wynika z niezaspokojonych potrzeb i trzeba zaspokajać potrzeby, a nie modyfikować zachowania tresurą. Może ta wiedza dotrze też kiedyś do szkół dla ludzkich dzieci.
Dzięki za słowa wsparcia! Jak zwykle w życiu problem jest złożony, bo ta wiedza często już jest, nauczyciele się doszkalają, szkolny psycholog też ogarnia i wspiera (o ile wytrzyma na stanowisku więcej niż semestr, u nas było 3 w dwa lata i kilka miesięcy dziury bez wsparcia). Tylko że, o ile świadomość rośnie, o tyle rzeczywistość skrzeczy i personelu jest za mało, infrastruktura też niedopasowana, bo lista potrzeb remontowych długa a środków mało, więc np. dziecko potzebujące się wyciszyć i wyjść w trakcie zajęć nie ma takiej szansy, bo akurat nie ma nauczyciela wspomagającego, ani też dedykowanego safe space poza salą lekcyjną. Więc w sumie jak zawsze sprowadza się to do niedofinansowania edukacji, ale cóż, lepiej dać się nachapać deweloperom albo kupić pierdyliard czołgów niż sypnąć szkołom w następnym budżecie. A obstawiam że zaraz się zacznie zaciskanie naszego pasa, bo muisimy oszczędzać bo dziura budżetowa ogroomna, bo zły piss.
@Albrecht de Gurney:
Moja licealna matematyczka zdołała ruszyć z klasą całkę oznaczoną…
Za to licealny fizyk wymagał całek oznaczonych po powierzchni zamkniętej w 2. klasie 😀 (OK, powiedział, że mamy zapamiętać wzór, a potem zrozumiemy; ale podał też interpretację, więc dało się bez całkowania rozwiązać.)
A przebieranki na scenie to stary motyw (patrz Włóczniotrząsca).
@❡
„Wydłużony czas na maturze otrzymało 10% zdających.
Nic im to nie dało i dać nie może gdyż matura nie jest na myślenie, więc jak sobie dłużej pomyślą żeby się odstresować to przecież nic nie wymyślą”
W przypadku mojej córki (cechy aspergerowe i nerwice) jest dokładnie odwrotnie niż piszesz. Znając cały materiał, i to znając bardzo dobrze (często chwalona przez matematyków za ciekawe, niebanalne rozwiązania), jest w stanie położyć klasówkę czy egzamin ze względu na brak czasu. Bo na pięć zadań zdąży zrobić dwa albo trzy, doskonale wiedząc, jak zrobić pozostałe. Tylko ona robi je wolno. Każdą rzecz *musi* sprawdzić dwa, trzy razy zanim przejdzie do kolejnego kroku. Maturę zdała dobrze, ale dłuższy czas bardzo jej w tym pomógł.
@mrw
„Nie dość, że czytałeś chujowe książki, to w dodatku w chujowych tłumaczeniach.”
No weź, zdecydowana większość literatury wydawanej w tamtym okresie można tak określić. Wszyscyśmy to czytali.
@świadomość autyzmu w 90
Jako nastolatek właśnie w tamtych czasach obejrzałem w telewizji jakiś zagraniczny dokument o autystycznym kilkulatku który godzinami siedział na podłodze na środku pokoju bez ruchu albo bujając się w przód i w tył. Ten dzieciak był moim pierwszym skojarzeniem na słowo autyzm przez wiele kolejnych lat.
„No weź, zdecydowana większość literatury wydawanej w tamtym okresie można tak określić. Wszyscyśmy to czytali.”
I jesteśmy sobie winni wykonanie pracy, żeby się z tego gówna zdeprogramować.
@kuba_wu
„W przypadku mojej córki (cechy aspergerowe i nerwice) jest dokładnie odwrotnie niż piszesz. Znając cały materiał, i to znając bardzo dobrze (często chwalona przez matematyków za ciekawe, niebanalne rozwiązania), jest w stanie położyć klasówkę czy egzamin ze względu na brak czasu. Bo na pięć zadań zdąży zrobić dwa albo trzy, doskonale wiedząc, jak zrobić pozostałe. Tylko ona robi je wolno. Każdą rzecz *musi* sprawdzić dwa, trzy razy zanim przejdzie do kolejnego kroku. Maturę zdała dobrze, ale dłuższy czas bardzo jej w tym pomógł.”
Miałem takiego kolegę w klasie w liceum. Dziś jest profesorem matematykiem.
Anecdata mi się przypomniała ze studiów. Było kolokwium na koniec semestru chyba z fizyki a że było o ósmej rano to oczywiście zaspałem i dotarłem w połowie. Na szczęscie mnie wpuścili. Dostałem arkusz, sześć zadań, no to w te pędy i na ostatnią chwilę ale zrobiłem wszystkie. Po wyjściu mi dopiero powiedzieli że na arkuszu tego nie było ale prowadzący mówił że na piątkę trzeba zrobic trzy a jak ktoś nie ma wielkich ambicji to wystarczą dwa. Mieli zagwozdkę jak mnie wycenić bo tak się składało że wszystkie 6 było dobrze.
@embercadero
„Miałem takiego kolegę w klasie w liceum. Dziś jest profesorem matematykiem.”
Zresztą córka ma to po tatusiu. Z fizy miałem głównie czwórki, z powodów jak wyżej. Nie przeszkodziło mi to zostać laureatem olimpiady fizycznej (8 miejsce w kraju), gdyż tam były trzy zadania na pięć godzin. A w laboratorium – tylko jedno. I jako jedyny zrobiłem lab na 100%.
„Tylko ona robi je wolno.”
„no to w te pędy i na ostatnią chwilę ale zrobiłem wszystkie.”
No to dokładnie jak moje dzieci. Młodsza – potrzebuje poduszki czasowej. Starszy – w stresie i niedoczasie włącza mu się turbo.
I teraz tak: dłuższy czas egzaminu Starszemu nie zaszkodzi, najwyżej wyjdzie wcześniej, krótszy czas egzaminu na pewno zaszkodzi Młodszej. Oczywiście są wyjątki, egzamin wstępny na kurs kontrolera lotów, na agenta 007 czy do agencji Men In Black, ale reguła wydaje się oczywista.
Ale pojawiają się głosy, że to niesprawiedliwe. Helikopterowi rodzice załatwiają zaświadczenia, aby przesunąc na krzywej. Do tego się odnosiłem. Jasne że bez tego dostosowania egzamin dla wielu osób byłby trudniejszy, ale nie staje się przez to łatwiejszy.
Wystarczy porównać zadania do tych olimpijskich. Na olimpiadzie są oparte o prawa fizyki, na maturze to quiz – jak się nie wie to się nie wymyśli. Sam wybrałem olimpiadę i już w 1 klasie miałem wstęp na studia, nie interesowało mnie specjalnie z którego miejsca ani dalsze „zawody” i całe to środowisko. W swoim prestiżowym liceum głównie milczałem bo po prostu tam pracowali jak i chodzili buce w większości.
@unikod
” Helikopterowi rodzice załatwiają zaświadczenia, aby przesunąc na krzywej.”
Co też jest przereklamowane. Helikopterowi rodzice myślą, że to jest jakaś magiczna karta „wyjdź z niezaliczenia”, a w praktyce to w ogóle im nie da tego czego chcą, za to wszystkim zwiększa biurokrację.
@paragraf
Czytaj uchem, a nie brzuchem. O helikopterowych rodzicach nie pisałem, że to niesprawiedliwe (choć jest *), tylko że może to zaburzać statystyki diagnoz. Sam mam w otoczeniu rodziców, których dzieci podejrzewam o takie przyczyny ich diagnozy – nie dlatego, że wiem coś więcej o dzieciach, tylko dlatego, że wiem coś o rodzicach. Typ azjatyckich tygrysich matek.
* żeby nie było niesprawiedliwe, egzaminy sprawdzające wiedzę nie powinny mieć komponentu czasowego w ogóle, tzn. nie powinny być projektowane tak, że nie da się rozwiązać wszystkich zadań w zadanym czasie; komponent czasowy jest potrzebny tak jak ktoś pisał, w egzaminach na kontrolera lotów itp.
@wkochano
„egzaminy sprawdzające wiedzę nie powinny mieć komponentu czasowego w ogóle, tzn. nie powinny być projektowane tak, że nie da się rozwiązać wszystkich zadań w zadanym czasie”
…i to bez pośpiechu. Tak wyglądała moja matura w 89. Wszyscy wyszliśmy przed czasem. Nawet ja – zresztą, jako ostatni. Jedni umieli mniej, inni więcej, jedni pamiętali wzory, inni byli sobie je w stanie ad hoc wyprowadzić (albo nie), albo zrobić okrężną metodą (lub nie) i tyle.
@”Helikopterowi rodzice załatwiają zaświadczenia, aby przesunąć na krzywej.”
Teraz nomenklatura się zagęściła i takich rodziców zwie się kosiarkowymi rodzicami (vel rodzic-kosiarka), bo operują przed dzieckiem, a nie nad dzieckiem, stosują strategię uderzenia wyprzedzającego.
Ale wracając do meritum: fakt, że jakiś przepis/norma ułatwiający życie słabszym czy pokrzywdzonym (przez chorobę, wypadek na drodze, molestowanie w pracy), bywa nieuczciwie nadużywany przez cwaniaków, nie może być powodem do zniesienia tego przepisu czy zwątpienia w jego sens. Czy mamy znieść podatki, bo i tak najbogatsi omijają je najskuteczniej i na największą skalę? Albo z zasady nie wierzyć mobbingowanym, bo zdarza się, że to cyniczna intryga przeciwko szefowi?
Oczywiście, szkoła to przedsionek życia społecznego, więc nauka radzenia sobie ze stresem jest obowiązkowym, acz nieformalnym, przedmiotem nauczania, ale to działa też w druga stronę: mnie stresująca (np. presją czasu) szkoła tworzy społeczeństwo mniej (np. presją czasu) zestresowane.
@kuba_wu
„…i to bez pośpiechu. Tak wyglądała moja matura w 89. Wszyscy wyszliśmy przed czasem. Nawet ja – zresztą, jako ostatni. Jedni umieli mniej, inni więcej, jedni pamiętali wzory, inni byli sobie je w stanie ad hoc wyprowadzić (albo nie), albo zrobić okrężną metodą (lub nie) i tyle.”
Bo wtedy to już tak było ze jak chodziłeś do w miarę dobrej szkoły w dużym mieście to zadania maturalne były dla ciebie banalne, u mnie z matmy na maturze ponad pół klasy miało piątkę a matura z była dla nas dużo łatwiejsza od niejednej klasówki. A jednocześnie po technikach mało kto ją w ogóle zdawał. Niby miało się to zmienić na lepsze ale coś nie podejrzewam, zmieniło się?
Przepraszam, że na marginesie, ale nie znam komentarzy pod felietonami w Polityce, a dyskusja i tak dotyczy szkolnictwa… Link a propos ostatniego felietonu Gospodarza (a i książki Michała R. Wiśniewskiego):
link to gazetakrakowska.pl
Sprawa się toczy — tymczasowe zamknięcie zamieniono na tymczasowe otwarcie, ale wciąż nie wiadomo, jak się skończy.
PS.
Przez całe lata mieszkałem przy podstawówce. I owszem, przerwy były głośne. Ale też, sorry, jeśli coś mi przeszkadza to np. stadion ekstraklasy (tam z paru kilometrów słychać, czy „nasi” strzelili, czy naszym „strzelono”), albo kosiarki…
@embercadero & wątek zdawania przed czasem:
Całe liceum pomagałem słabszemu koledze z matematyki. Efekt był taki, że w zasadzie robiłem dwie klasówki z matematyki w czasie jednej (bo byliśmy w różnych grupach). I mi zostało, że bardziej liczy się czas niż jakość 🙁 (Tak, oczywiście byłem pierwszy, który oddał maturę z matematyki w swojej szkole…)
@pak4
„Przez całe lata mieszkałem przy podstawówce. I owszem, przerwy były głośne. Ale też, sorry, jeśli coś mi przeszkadza to np. stadion ekstraklasy”
Jak każdy medal, dwie strony ma też ruch „woke”: boiska szkolne przez całe dziesięciolecia nie przeszkadzały, ale to nie oznacza, że nie zaczną przeszkadzać. Jeżeli coś tu nie gra, to ostrość sankcji, może dziennikarze powinni się przyjrzeć, czy ci państwo Łołkowie nie mieli jakiegoś szemranego wpływu na wymiar sprawiedliwości. Czytam, że muzyk, wyższe sfery, ą, ę, może grają razem z sędzią w golfa.
@pak4
„Całe liceum pomagałem słabszemu koledze z matematyki. Efekt był taki, że w zasadzie robiłem dwie klasówki z matematyki w czasie jednej (bo byliśmy w różnych grupach). I mi zostało, że bardziej liczy się czas niż jakość (Tak, oczywiście byłem pierwszy, który oddał maturę z matematyki w swojej szkole…)”
Ja tak miałem w podstawówce, miałem dwóch takich „podopiecznych” i regularnie z matmy pisałem równolegle 3 klasówki, z tym że dwie z nich na 3 bo jak zrobiłem za dobrze to była afera 🙂 I tak sobie dzisiaj myślę że gdyby nie ja to oni obaj by tej podstawówki prędko nie skończyli (a z tego co wiem żaden z nich nauki już nie kontynuował). A to dobre dzieciaki były tylko z totalnie patologicznych rodzin.
Że zmienię temat. W GW jest wywiad z profesorem który narzeka że nie ma chętnych na studiowanie chemii. No dziwnym nie jest. A kiedyś było dużo chętnych? Cholernie trudne studia a po tym jak nie chcesz zostać na uczelni to albo emigracja albo praca niezwiązana z chemią bo takiej w zasadzie nie ma.
@embarcadero
WO się wyżej określił jako nauczyciel najnudniejszego przedmiotu. Zgaduję, że ironicznie, bo przecież kiedyś wybrał takie studia z jakiegoś powodu, ale coś w tym jest. Szkolna chemia jest kompletnie oderwana od życia, jakieś kulki z rączkami, jeśli nie trafi się akurat nauczyciel z pasją, to mogiła.
Czasem się zastanawiam czy nie powinno być tak że w szkole jest przedmiot pod tytułem „nauki przyrodnicze” albo coś takiego, i pod tym hasłem jest uczony konglomerat chemii, biologii i fizyki. Rozumiem że nie ma do tego kadr, bo albo ktoś jest fizyk albo biolog, no ale nauczyciele mogliby się zmieniać, byle program był spójny i był w tym jakiś sens. Bo sama chemia w oderwaniu od zastosowań wydaje się być totalnie z dupy i totalnie abstrakcyjna. A rzadko który nauczyciel ma wolę borzą by opowiadać o tym w szerszym konktekście (to akurat dotyczy wielu przedmiotów, nie tylko chemii).
mówię to ja, niepraktykujący ale jednak mający magistra chemii w papierach (uzyskanego nieco przypadkowo no ale to nieistotne w tej chwili)
@pak4 „Link a propos ostatniego felietonu Gospodarza (a i książki Michała R. Wiśniewskiego)”
Problem w tym, że hałas jest uciążliwy i prawo do niebycia narażonym na **nadmierny** hałas (wg odp. rozporządzenia MŚr) jest zasadniczo prawem człowieka, podobnie jak np. dostęp do czystej wody. Zakaz gry w piłkę rozumiany jako zakaz odbijania piłki o ścianę w podwórzu kamienicy należy poprzeć, bo uciążliwość tego jest naprawdę wysoka. Zresztą zgodnie z przepisami standardowe podwórze kamienicy jest na urządzenie tam placu zabaw zbyt małe (min. 10m od każdej ściany).
Kolejny problem w tym, że pisane w dobrej wierze przepisy, śrubujące parametry ochrony pożarowej, akustycznej, obiektu zabytkowego, termicznej etc. utrudniają a w końcu dosłownie uniemożliwiają budowę/przebudowę, która podniosłaby standard życia mieszkańców. Nabrzmiewający problem w Szwajcarii: nie da się budować nowej mieszkaniówki w centrach miast, bo poziom hałasu ulicznego przy limicie prędkości pow. 30kmh jest zbyt wysoki dla funkcji mieszkalnej.
@sheik.yerbouti:
Mam wrażenie, że nikt nie poszedł za linkiem, to wyjaśniam, że rzecz o boisku przed szkoła w małopolskich Psarach — to nie jest podwórze kamienicy, to boisko między szkołą a wiejską drogą. Po drugiej stronie drogi stoją dwa domy jednorodzinne (droga faktycznie wąska), trzeci gdzieś 20 metrów od boiska w innym kierunku. Nie ma też mowy o łamaniu ciszy nocnej, ale o zamykaniu przed dziećmi i młodzieżą o godz. 17-tej, albo na czas wakacji (co jest śmieszne dla każdego, kto zna dźwięk kosiarek na takiej właśnie wsi, jak Psary).
@amatil
„Zgaduję, że ironicznie, bo przecież kiedyś wybrał takie studia z jakiegoś powodu”
Wcale nie. Moje życie to po prostu seria przypadkowych błędnych decyzji. Wy macie inaczej? Ja generalnie uważam, że życie jest jak kredyt na 30 lat, w który się wpierdzieliliśmy z błędnych przesłanek (które straciły ważność po paru latach), a w dodatku będąc młodymi i głupimi, ale potem nie wiadomo jak się wycofać. Podobnie spoglądam na głupią decyzję o ugrzęźnięciu w mediach.
@WO
„Moje życie to po prostu seria przypadkowych błędnych decyzji. Wy macie inaczej?”
Z bagażem doświadczeń doszedłem do wniosku, że życia nie da się zaplanować ze świadomością wszystkich „zadów i waletów”. Jako rasowy maruda staram się to przyjmować ze stoickim spokojem i humorem.
@wo
życie jest jak kredyt na 30 lat, w który się wpierdzieliliśmy z błędnych przesłanek (które straciły ważność po paru latach), a w dodatku będąc młodymi i głupimi.
W krórymś Koterskim, chyba Dniu Świra Kondrat ma dokładnie taki monolog. Coś w stylu: czemu najważniejsze decyzje w życiu podejmujemy będąc kompletnymi idiotami? Ja totalnie przypadkowo dryfowalem przez życie, bez planu, jak ten inwestor patrzący na najlepszy zwrot w ciągu roku, ale mając bardzo mało do zainwestowania, prócz jakiegoś tam poziomu kapkultu wyniesionego z domu, gdzie wysoko ceniono sobie sztukę i dobrą literaturę, no i z całym bagażem kamieni na plecach, które teraz ładnie sobie racjonalizuję adhd (bardzo poręczne pudełeczko na rózne przykre rzeczy). Lubię jednak czasem zrobić krok do tyłu i spojrzeć na to szerzej, widząc nagle jak wygodne życie wiodę w porównaniu z większością populacji świata, oraz w porównaniu z moim dziadkiem, ogrzewającym stopy w krowich plackach żeby nie niszczyć jedynych butów pasąc krowy na nadwiślańskiej łące chwilę przed tym jak wojna wszystko wywróci do góry nogami.
Walnę jak zawsze banałem, ale to gdzie jesteśmy to efekt tego co było dla nas celem, do czego aspirowaliśmy i co nas kręciło. Jest to oczywiste, ale w US musieli zrobić badania, z których im wyszło że większość studentów która na studiach deklarowała chęć bycia bogatym rzeczywiście osiąga ten cel w dojrzałym życiu. Najwyraźniej za mało chcieliśmy sławy i pieniędzy (chociaż i tak na pewno jesteśmy na innych poziomach materialnych, po części z racji loterii bocianiej i też innego momentu wchodzenia na rynek pracy).
Ale żeby nie było że same nudne ranty to tutaj trochę na temat melancholijna piosenka jednego z moich ulubionych niszowych bandów (swego czasu wspaniali byli na żywo, ale przypuszczam że zegar biologiczny robi swoje, warto sprawdzić jeśli będą w okolicy, bo świetnie sprawdzają się w małym ciasnym klubie):
link to youtu.be
No i jak eightiesy w notce to jeszcze ten hit:
link to youtu.be
Zawsze lubiłem popkulturową stronę tego bloga i czekam na każde Now Playing (now reading i now writing też) jak na łyk zimnego piwa wypity niespiesznie w knajpianym ogródku w upalny dzień. Częściej proszę, jeśli można. 😉
@wo
„Wcale nie. Moje życie to po prostu seria przypadkowych błędnych decyzji. Wy macie inaczej?”
Przypadkowych z pewnością. Błędnych? Przeważnie jest tak że to co dziś wiem że było błędem nie wydawało się nim 20-30 lat temu. Największy problem z życiowymi decyzjami jest taki że w większości podejmuje się je w czasie gdy jeszcze jest sie głupim/niedojrzałym/gówno się wie o świecie/gówno się wie o samym sobie i o tym co jest dla ciebie w życiu istotne i na czym ci zależy. Jeśli jakąś „ważną decyzję życiową” podjąłem przed 30tką i nie była ona błędem (na szczęście kilka się takich znajdzie) to jest to raczej cud a nie reguła. Sądzę że większość ludzkości tak ma – no chyba że są gdzieś takie mutanty które osiągają akceptowalny stan samoświadomości wcześniej niż ja (u mnie to było na pewno po 30-tce i to nie tak od razu po 30tce) to niniejszym zazdraszczam. Ale nie poznałem takowych w życiu raczej.
„Sądzę że większość ludzkości tak ma – no chyba że są gdzieś takie mutanty które osiągają akceptowalny stan samoświadomości wcześniej niż ja”
Żyjemy w szybko zmieniającym się świecie. Mądrość naszych rodziców i starszych mentorów, którą mogą nam przekazać nie musi się sprawdzać w naszym życiu.
„życie jest jak kredyt na 30 lat, w który się wpierdzieliliśmy”
No przecież nie sami się wpierdzieliliśmy.
link to poetryfoundation.org
[echo tego wiersza nie milknie w popkulturze. Cytował go i David Bowie, i BoJack Horseman]
PS.
Wpadł mi w oko artykuł na KP o głośności samochodów. Że aż 96dB dopuszcza polskie prawo dla starych samochodów. No to dla porównania kosiarka może mieć 110dB. Według katalogu w sklepie, bo w rzeczywistości więcej. Kosiarek nie oprotestowano. Oprotestowano boisko szkolne, gdzie hałas szacuje się na 55-65dB.
Kiedyś na emeryturze napiszę książkę o tym jak to jest być w radzie osiedla. No więc jedną z atrakcji są wieczne wizyty rozhisteryzowanych starszych pań (i jakoś zawsze pań) które nie mogą zdzierżyć że za oknem, like, żyją dzieci. I jeszcze nie daj borze nie milczą. Nie raz miałem wrażenie że są tak nakręcone że to się prędzej czy później skończy przemocą. Myslę że to ten problem. Tylko u nas chodziło przeważnie o któryś plac zabaw/podwórko a tu jest szkolne boisko.
Żeby nas skonfuzjować, angielska wiki pod hasłem „Johnny” podaje że „from the 16th century [Johnny] has sometimes been a given name in its own right for males and, less commonly, females”. Niestety, nie znalazłem w gugielu przykładu, a co więcej w haśle „John” Johnny jest już tylko imieniem męskim, pod żeńskimi podając „Joan”, „Janet” i inne podobne. Ma ktoś pod ręką oxfordzki słownik imion?
Jak czytam tekst piosenki, mam wrażenie, że opisuje moment kiedy trans dziewczyna (ochrzczona jako John i nazywana Johnnym) nagle robi coming out i opuszcza miasto, „uciekając do przodu” przed nadchodzącą burzą społeczną. Podmiot liryczny nie załapał się na nowe życie i nowe imię. Albo że w ogóle nie chodzi o osobę trans, ale o dziewczynę, która wbrew oczekiwaniom społecznym „po męsku” rusza w wielki świat. Męskie imię byłoby tu analogiem sufrażystek zakładających „męskie” spodnie.
@lotgar
nagle robi coming out i opuszcza miasto, „uciekając do przodu” przed nadchodzącą burzą społeczną.
Ładnie to rezonuje ze Smalltown Boy (wydanym rok później) gdzie niewyoutowany gej ucieka z opresyjnego środowiska z żalem i traumami w walizce. Johnny po prostu wskakuje w pociąg ot tak, with no looking back, u Somervilla to jest run away, turn away, ale efekt jest ten sam, oboje znikają z miasta i nie zostaje tam po nich nic. Ashes. I teraz pytanie: czy kiedyś przestali biec do przodu? Czy moze są jak moja trans kumpela, która nadal zmienia kraje i miasta w poszukiwaniu miejsca gdzie będzie mogła chodzić po ulicach bez narażania się na niechęć i wrogość, podwojoną często przez bycie auslanderką, zdradzaną nie tylko przez nietypowy wygląd ale i akcent. Anonimowość w dużym mieście też może być pułapką.
I w końcu może się okazać że wszyscy kończą jak w tym greckim hicie:
link to youtu.be
Ciężko mi znaleźć dobre tłumaczenie, sam greki nie znam, ale zwrotki rozumiem jako wyliczanie różnych metafor na bycie stłamszonym, uwiezionym w za ciasnej, opresyjnej przestrzeni (nieistotnym kraiku, pułapce na marzenia, więzieniu, chorym ciele (może też nie swoim ciele?), generalnie pewnie społeczeństwie, narodzie, jakichś kontekstach religijnych czy politycznych na które nie masz wpływu) refren to coś w stylu: jesli czujesz powyzsze to wielka szkoda, nie pasujesz nigdzie.