No jasne, że ja też już kupiłem nowego Sapkowskiego. Całkowicie bez spojlerów powiem, że czytało się nawet przyjemniej niż „Sezon burz”, wszystkie moje krytyczne uwagi sprowadzają się de facto do „szkoda że takie krótkie”. W dalszej części notki klasycznie rozumianych spojlerów też nie będzie, no ale będę się ogólnie odnosić do fabuły – więc proszę czytać dalej na własne ryzyko.
(słup graniczny)
Mówiąc obrzydliwym językiem współczesnej popkultury, jest to prequel typu „origins”. Poznajemy nie tylko wcześniejsze przygody naszego bohatera, ale dowiadujemy się jeszcze skąd się wzięły różne jego słynne atrybuty.
Prequele często prowadzą do problemów ze spójnością (continuity). Ich twórcy zwykle mają więcej pomysłów niż podczas pisania pierwszego opowiadania czy kręcenia pierwszego odcinka. Raczą nimi odbiorcę, a ten doznaje aporii: skoro R2D2 potrafi latać, czemu nie lata w oryginalnej trylogii?
Fani oczywiście potrafią dorobić hipotezy. Może R2D2 do latania potrzebuje części zamiennych, ktore po upadku republiki przestali produkować? Po apokalipsie samochody przecież dalej będą jeździć, ale już raczej bez klimy.
W „Rozdrożu kruków” są drugoplanowe postacie, które Geraltowi sporo zawdzięczają. Czemu potem nic o nich nie słyszymy? Jasne, da się do tego dorobić milion wyjaśnień, ale jednak wolę prequele totalne, takie jak „Better Call Saul”, wyjaśniające wszystko do najdrobniejszego detalu („Did Lalo send you? It wasn’t me, it was Ignacio!”).
Większy problem widzę w tym, że wprawdzie mamy tu klasyczne wiedźminowskie dylematy – kilka osób składa Geraltowi sprzeczne ze sobą oferty, każda jakoś tam umotywowana, a on biedaczek musi wybrać „Mniejsze zło” – ale brakuje nam tego gravitas, które pamiętamy z opowiadań i sagi. Tam zdarzało się, no cóż, uronić łezkę, bo rozumieliśmy wybory Geralta, ale trochę nam było szkoda tych postaci drugoplanowych, które w efekcie zginęły. Albo i gorzej.
Tutaj Geralt dokonuje wyborów błyskawicznie, autor zasuwa z akcją jak Lee Child czy SA Cosby. Czytelnik nie ma czasu na oddech, a tym bardziej na zainteresowanie się postaciami drugoplanowymi, w większości płaskimi i stereotypowymi.
Jest tu wyjątek przez ogromne Wu – Preston Holt, mentor Geralta. To postać taka że ho ho, nakreślona z rozmachem przypominającym najlepsze strony klasycznej sagi. Nie upierałbym się zresztą przy tej „drugoplanowości”, w finale dowiadujemy się, że Holt był w pewnym sensie obecny nawet tam gdzie pozornie go nie było wcale.
Mamy tu znowu problem continuity. Jeśli Holt odegrał taką rolę w życiu Geralta, to czemu nigdy o nim potem nie wspomina? Byłoby naturalne, gdyby – szkoląc Ciri – powiedział coś typu „tej finty nauczył mnie pewien wielki człowiek…”.
Dorobienie fanowskiej teorii jest proste. Geralt myśli o Holcie nieustannie, ale ponieważ te wspomnienia są raczej boleśnie, woli o nim nie mówić. Nawet gdy dosłownie cytuje jego słowa.
Pociągnąłbym tę teorię dalej. Holt – zauważcie – parokrotnie zwraca się do Geralta tak, jak pisarz mógłby się zwrócić do swojej postaci. Na samym początku poucza go, by się nie wypowiadał jak prostak („no weź!”) – potem przykładów jest więcej. Może jest to więc alegoryczne podsumowanie przez Mistrza własnych czterech dekad z wiedźminem?
Pozostałe postacie są takie płaskie, bo Geralt jest w tej opowieści jeszcze młody a durny. Czytelnik nie odczuwa gravitas, bo nie odczuwa jej sam Geralt. Uczestniczy w cudzych dramatach, ale ich nie rozumie. Szuka w nich tylko pretekstu by znów łyknąć eliksir i pomachać mieczem. Dla niego miłość jest czymś co można kupić w zamtuzie, a kreski na mapie są ciekawostką dla akademików z Oksenfurtu.
Jak szalony fan przekonany, że idol śpiewa wyłącznie dla niego, widzę też tutaj alegorię swoich czterech dekad z „Wiedźminem”. Kiedy wyszło pierwsze opowiadanie miałem, muj borze, 17 lat. Byłem młody i głupi, a wszystkie przygody były przede mną.
Teraz jestem stary i głupi, a wszystkie przygody są za mną. Identyfikuję się więc bardziej z Holtem niż z Geraltem. Gdybyśmy śledzili tę opowieść oczami Prestona, byłyby gravitas, katharsis, mimesis, serek feta i ouzo do popicia. A tak, to z wszystkich greckich wynalazków mamy tylko agon, bo tylko tyle młody Geralt ma w głowie. Stąd wrażenie, że to gra zaliczona na speedrunie.
Oto moja fanowska teoria – sprowadzająca się do tego, o czym mówiłem na początku: że fajne, ale szkoda że takie krótkie. PT Dyskutantów na koniec uprasza się o unikanie nieoznaczonych spojlerów.
Wydaje mi się, że pewna płaskość postaci drugoplanowych w porównaniu z sagą wynika z tego, że rzadko kiedy kamera patrzy oczami kogoś innego niż Geralt. Jest tylko kilka krótkich scenek, np. uczta, gdzie bohatera nie ma, ale nie ma też „wchodzenia do głowy” innym postaciom, jak to było na przykład w legendarnej już scenie z gońcem Applebaumem, gdzie mieliśmy jego wspomnienia, przemyślenia, żale i co nie tylko.
Zdecydowanie sequele totalne, BCS ładnie pokazał jak to się robi dobrze.
Ja doceniam również to, że BCS sięgnął po postacie ważne w BB, ale nie te główne, wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że historia postaci głównych w BB zostaje opowiedziana w BB (oraz w El Camino, ale to też dokończenie historii, nie prequel). To jest coś co sam bym chętnie w świecie Wiedźmina zobaczył – odejście od Geralta i opowiedzenie historii w tym świecie. Zniszczenie Kaer Morhen i losy młodszego Vesemira, te różne legendy czy wydarzenia do których ktoś się ciągle w sadze odwołuje. Koniunkcję sfer, przybycie ludzi, powstanie pierwszych wiedźminów. Albo i jakieś opowieści z Zoltanem czy Dennisem i innymi Krasnoludami, pokazanie tej całej krasnoludzkiej polityki która w sadze ledwo jest wspomniana półgębkiem.
Netflix zrobił to słabo, ale dobrze zidentyfikował które historie ze świata wiedźmińskiego mogą zainteresować ludzi i ich przyciągnąć. Sam Sapkowski z pewnością potrafiłby napisać to lepiej. Dobrze wiemy, że potrafi opisywać nawet jakieś epizodyczne postacie i dotyczące ich wydarzenia tak, że się angażujemy w ich losy.
Pozostałe postacie są takie płaskie, bo Geralt jest w tej opowieści jeszcze młody a durny. Czytelnik nie odczuwa gravitas, bo nie odczuwa jej sam Geralt. Uczestniczy w cudzych dramatach, ale ich nie rozumie.
Miałem takie samo wrażenie. I dlatego czytało się fajnie, ale obawiam się, że z tej książki zostanie jeszcze mniej niż z „Sezonu burz”.
Twórcy BB wyszli z tego obronną ręką także dlatego, że BCS jest równocześnie prequelem i sidequelem — więc mógł wprowadzić nową pierwszoplanową postać Kim Wexler a potem się jej pozbyć w bezbolesny dla dalszej fabuły sposób.
@WO
Och, jakże mnie cieszy, że od lat „mieszkam bliżej spokoju”! Prowadzę nudne i uporządkowane życie – mam nadzieję, że tak już zostanie. Ostatnie moje zgłupienie skończyło się jedynie upadkiem i zdarciem łokcia. Los jest dla mnie jak dotąd wyjątkowo łaskawy.
Nowego Wiedźmina połknąłem zachłannie w dwa wieczory i kawałek nocy. Mój ulubiony księgarz też narzekał, że krótka ta książka (jakby ilość stron automatycznie przechodziła w jakość powieści). Stwierdził, że są jakieś odniesienia do gier komputerowych, czego nie skomentowałem, bo nie gram i się nie znam. Zgodnie z jego słowami ma powstać kolejna książka z świata Wiedźmina. Cieszę się na to bo nic innego (co czytałem) Andrzeja Sapkowskiego nie było IMHO tak dobre (poza „W leju po bombie”, ale to krótkie jest). Mam nadzieję, że kolejna pozycja wyjdzie szybciej z zachowaniem jakości poprzedniczek.
Wkrótce drugie czytanie. Będę bardziej smakował, patrzył jak to jest uszyte i szukał dziur oraz niedoróbek.
„W „Rozdrożu kruków” są drugoplanowe postacie, które Geraltowi sporo zawdzięczają. Czemu potem nic o nich nie słyszymy?”
Bo może nie żyją? Klasyczny Geralt ma chyba z 90 lat, z wyjątkiem tej czarodziejki-uzdrowicielki nikt by nie dotrwał.
…no dobra, moja teoria się wali na matce Nenneke, ale może kapłanki też mają jakieś metody na przedłużanie wieku. Hodowała wszak dziwne roślinki.
@Piotr Kapis
Masz rację i nie masz.
Masz, bo to faktycznie byłoby fajne.
Nie masz, bo Sapkowski nie umie robić takich rzeczy.
To by wymagało solidnego worldbuildingu i konsekwentnego prowadzenia długiej fabuły. Sapkowski tego nie umie. Nie potrafił sensownie zakończyć własnej sagi, bo ona przecież kończy się zupełnie z rzyci. Nawet drobne detale go potrafiły przerosnąć – choćby konia z rzędem temu, kto wie, gdzie właściwie jest ta Zerrikania. To, co jest siłą Sapkowskiego, to postaci, dialogi, psychologia itp. Gdyby wziął się za to, co proponujesz, to pewnie skończyłoby się jak z tym netflixowym prequelem, tylko z dobrze zrobionymi postaciami, dialogami, psychologią itp. Ale sensu nie musiałoby mieć więcej.
Ciekawy tekst o Geralcie jako takim oraz o „Rozdrożu” w kontekście pokoleniowym jest w Tygodniku Powszechnym (bez paywalla), ale nie dam linka, bo mnie spamołap zje.
@fieloryb
„nic innego (co czytałem) Andrzeja Sapkowskiego nie było IMHO tak dobre”
Ja nie wiem, czy mnie jednak minimalnie bardziej od sagi podobała sie Trylogia husycka. Może to wynikać z tego, że od urodzenia mieszkam na Dolnym Śląsku i miejsce akcji pozwala inaczej odbierać lekturę. Można też docenić ogrom researchu.
Swoją drogą miałem miejscami mocne skojarzenie z fabułą trylogii, a właściwie ze sposobem popychania akcji naprzód. Tak jak Reynevan, młody Geralt podejrzanie często wpada w zasadzkę, skąd jest ratowany w ostatnim momencie.
@Paweł Ziarko
Z „Trylogii husyckiej” udało mi się jedynie przebrnąć przez „Narrenturm” i nic już prawie nie pamiętam z tej książki.
KO: „cytuje go dosłownie”.
@Lurkerka
„Rozdroże” ustala kanoniczny wiek Geralta. Dzięki temu wiemy, że pod koniec „Pani Jeziora” miał 57 lat.
Nie sądzę (byłbym bardzo zdziwiony, gdyby okazało inaczej), by Sapkowski był jeszcze w stanie napisać naprawdę obszerną powieść. Pomijając już fakt, że zawsze miał słabość do kompozycji epizodycznej. To była zresztą jedna z moich głównych pretensji do „Sezonu burz”: ta książka powinna być zbiorem opowiadań.
@lurkerka
„bez paywalla”
Jak bez jak z.
@wo
„Jak bez jak z.”
Podejrzana sprawa, rano sobie otworzyłem i przeczytałem cały artykuł bez problemu, a teraz rzeczywiście jest paywall.
„Czy Geralt jest milenialsem”? Mam bez paywalla. Może są limity miesięczne jak w wielu czasopismach?
„Jak bez jak z.”
Może u mnie jest jeszcze rano, bo tu mi się otwiera całość, teraz; zobaczcie czy was też:
link to tygodnikpowszechny.pl
A, już wiem – jest limit otwarć. Komu się raz otworzy, niech nie zamyka, nawet jeśli ma czas poczytać dopiero wieczorem!
[byłeś na otwarciu? to już nie wyjmuj tego parasola, bo drugi raz się nie otworzy]
U mnie zadziałało dopiero po zalogowaniu. Jak masz konto to 3 artykuły z każdego numeru są za free. To akurat maksymalna ilość czytalnych (niekościelnych) tekstów per numer u nich.
„Nie masz, bo Sapkowski nie umie robić takich rzeczy.(…)
To, co jest siłą Sapkowskiego, to postaci, dialogi, psychologia itp.”
Zgoda, jak się przyjrzeć lepiej to czasami wychodzą w szczegółach worldbuildingu sprzeczności. Zazwyczaj to jakieś drobiazgi i człowiek o nich zapomina błyskawicznie, bo cała reszta wciąga. Ale są elementy kiedy się zastanawiamy chociażby jaka jest przeszłość Jaskra – chodził z Geraltem do szkoły świątynnej czy nie? Chodził z nimi Eskiel? Co z innymi wiedźminami? Geralt był już wtedy po mutacji? Jeśli tak to musiało być niedługo po upadku Kaer Morhen. Co z innymi szkołami wiedźmińskimi, gdzie są ich siedziby i czy one nadal produkują wiedźminów?
„Gdyby wziął się za to, co proponujesz, to pewnie skończyłoby się jak z tym netflixowym prequelem, tylko z dobrze zrobionymi postaciami, dialogami, psychologią itp. Ale sensu nie musiałoby mieć więcej.”
Owszem, ale samo wykonanie wielokrotnie lepsze. Netflixowe origins są słabe i widać, że to materiał który tworzył ktoś inny. Brakuje tej fantazji i swobody w tworzeniu ciekawych, doszlifowanych postaci.
Ale Sapkowski mógłby napisać i rzeczy zupełnie niezwiązane z Geraltem, nie skupiać się na tych ważnych rzeczach. Opowieść o Krasnoludach i ich mieście (które się przecież ledwo co przewija w rozmowach w sadze), o innych szkołach wiedźmińskich, o jakichś postaciach zupełnie niezwiązanych z sagą.
Nie wiem czemu wszyscy (nie tylko on, CDP też) się upierają żeby męczyć tego Geralta. Jego historia została opowiedziana, a siłą Sapkowskiego jest to, że potrafi tworzyć fascynujące, wciągające historie z kolorowymi postaciami. Nawet jakiś epizodyczny koleś którego zadaniem jest zginąć po dwóch stronach jest opisany tak, że czytelnik chce wiedzieć co się z nim stanie.
@Piotr Lapis
„Nawet jakiś epizodyczny koleś którego zadaniem jest zginąć po dwóch stronach jest opisany tak, że czytelnik chce wiedzieć co się z nim stanie.”
I tak i nie, bo z drugiej strony jest taki Reynevan, który wg mnie jest postacią tak niespójną i rozlazłą, że nie mogłem się doczekać końca trylogii, żeby móc to mieć za sobą i nigdy nie wtmracać. Aż dziwne, że to ten sam Sapkowski…
@kuzyn_prof_tarantogi
Ja z husyckiej pamiętam tylko Zawiszę mówiącego żeby uważać co się je bo potem się pierdzi. I że któryś tom nazywa się Narrenturm. Nawet jej nie skończyłem.
Ale to jest to o czym pisał kmat – słabością Sapkowskiego jest planowanie i rozpisywanie wszystkiego na kilka tomów. Krótsze formy w których szybko kończy wątki wychodzą mu lepiej. Nie wiem jak inni, ale ja tam bym sięgał po jego pojedyncze książki które łączy np. świat, nie potrzebuję od razu opasłej trylogii. Jedna książka o tym, inna o tamtym, wszystko z jego elokwencją i humorem i sięgałbym chętnie. Ileż można męczyć tego biednego Geralta?
@pk
„Ja z husyckiej pamiętam tylko Zawiszę mówiącego żeby uważać co się je bo potem się pierdzi. ”
To zrob pan jednak drugie podejście.
@Piotr Kapis
O ile dobrze pamiętam Gerald poznał Jaskra na festynie zorganizowanym w Gulecie.
@pk
Problem w tym, ze Sapkowski origins skończyłby się pewnie tak jak saga 😀 Czyli ktoś by się rozmyślił, bo w sumie to nie warto ratować świata za taką cenę, wszyscy by pofilozofowali, jakiegoś protagonistę zadźgano by widłami, a skąd się wzięli wiedźmini nie dowiedzieliśmy się. Lub też zmontowałby coś równie głupiego jak netfliks, tylko z całą tą psychologią i filozofią.
Z jakąś nową postacią jest trochę ten problem, że to byłby jakiś kolejny Geralt. Tylko po co, skoro jeden już jest.
Sapkowskiego wielbię pasjami, ale pamiętam co Jaskier powiedział w „Chrzcie ognia”: jak się ma 70 lat, to należy na werandzie siedzieć i gazy na wiatr puszczać, a nie memuary pisać.
Btw, ciekawe czy doczekamy się biografii ASa?
No ale gdzie….
Zerrikania jest za górami. Tymi przez które nawet szlaki handlowe nie wiodą. Nie za nilfgaardem znaczy na wschodzie raczej.
I wystarczy. Co to szerokości geograficznej by się chciało?
Zakończenie sagi akurat jest takie jak reszta książki. Znaczy bohaterstwo spotyka się z niewielką nagrodą. Karmy nie ma. Przeznaczenia też. Jak ktoś się spodziewał czegoś innego no to chyba nie zrozumiał świata.
Sapkowski robi subiektywny world building chociaż ma postacie nad wyraz wygadane. Ale to nie jest ten co tam spłodził wheel of time (koszmar naprawdę), że ex cathedra tylko bardziej po Tolkienowskiemu (który też ma explicite subiektywną narrację o czym wszyscy zapominają, co swoją drogą oznacza że prawdziwa historia wojny o pierścień mogłaby wejść do kanonu.
A narremturm jest podobny. Postać główna zupełnie inna ale też wspaniałe skonstruowana, młody, naiwny, idealistyczny tylko mu się to nie do końca sprawdza w zderzeniu z rzeczywistością. Komuś zgorzkniałemu na starość może nie podpaść, prawda :p
„brakuje nam tego gravitas, które pamiętamy z opowiadań i sagi. Tam zdarzało się, no cóż, uronić łezkę, bo rozumieliśmy wybory Geralta, ale trochę nam było szkoda tych postaci drugoplanowych, które w efekcie zginęły. Albo i gorzej..”
Skoro jesteśmy przy Reynevanie, to akurat ze wszystkich dzieł Sapkowskiego, chyba najbardziej mnie poruszyło gravitas szantażu Jana Ziębickiego – czy Reynevan ma zdradzić husytów i wpuścić ich w pułapkę czy ocalić Juttę. Między innymi dlatego Trylogii będę bronił, na tym wzgórzu mogę umrzeć.
Trylogia w formie słuchowiska śp. Fonopolis to arcydzieło. Howgh.
„Zakończenie sagi akurat jest takie jak reszta książki. Znaczy bohaterstwo spotyka się z niewielką nagrodą. Karmy nie ma. Przeznaczenia też. Jak ktoś się spodziewał czegoś innego no to chyba nie zrozumiał świata.”
Raczej pomylił niebo z gwiazdami odbitymi na powierzchni stawu
Trylogię czytałem z zapartym tchem. Ale niewiele z niej pamiętam. Jakby przytłaczały te wszystkie szczególiki i zakręty fabuły.
@tk
„Karmy nie ma”
Czy na pewno? AS ma rzeczywiście skłonność do zwrotów akcji typu „bohater już stał na szafocie, mówił do sąsiada 'first time, eh?’ i ktoś go jednak Uratował”. Prequel pokazuje Geralta bezinteresownie świadczącego przysługi temu i owemu, ogólnie dającego się poznać jako równy gość (stawiamy mu drinka). Nie spotka go za to karmiczna nagroda typu „wygrana na loterii”, ale możemy powiedzieć, że właśnie (nieświadomie) zaczyna inwestować w Karmiczny Fundusz Ratowania Dupy Z Opresji.
Jedyny sensowny rodzaj -queli to tak jak w Mad Maksie, że są luźno zarysowane warunki brzegowe, ale nie ma parcia na continuity. Nie ma nic nudniejszego we wsp. popkulturze niż parcie na continuity i ŻEBY SIĘ ZGADZAŁO, i pokrewne koncepcje w rodzaju KANON. Fanowskie próby wyjaśnienia czemu tak a nie inaczej i co gorsza próby zaimplementowania tych wyjaśnień w KANONIE to… powiedziałbym że są do wypalenia żywym ogniem, ale w sumie by mi się nie chciało, bo to zbyt nudne
Niekoniecznie się zgodzę, że Sapkowski nie umie w worldbuilding. Sama swojska, przaśna, zapóźniona, ale różnorodna i klimatyczna Północ jest ciekawa, ten anachroniczny siedemnastowieczny niby-Petersburg-niby-nie Nilfgaard jest ciekawy, bal na Thanedd to przykład całkiem fajnego worldbuildingu, ciekawe i fajne są różne detale tego świata. Najbardziej, to chyba bym mu zarzucił jakąś taką niecierpliwość w wymyśleniu Big Picture fabularnego, przez co wraz z tomami IV-V niby jakoś ta fabuła zmierza dokądś, ale meandrami, a na koniec grzęźnie.
Tylko co z tego Big Picture, skoro – no właśnie – inni autorzy świetnie sobie radzący z rozpisaniem na pisiont tomów wielkiej fabuły czasami zanudzają już w tomie piątym z pisienciu. Albo jak GRR Martin niby „wiedzą” jak świat ma się obracać 10 lat i tyleż tomów do przodu, ale im się odechciewa.
To jest ogólnie trudne i do pisania i do czytania.
Też bym nota bene wolał zbiór opowiadań o postaciach drugo-, trzecio- i dalejplanowych, „Sezon burz” był zwyczajnie kiepski w moim odczuciu (i czytało się to jak książkę Andrzeja Randomowskiego na bazie gier o Wiedźminie, a nie oryginalną literaturę Sapkowskiego). To nowe przeczytam z sentymentu na pewno, może przez bycie origin story będzie lepsze.
Czy dobrze mi się wydaje, że mrugający sztuczny ptak z pierwszego rozdziału to nawiązanie do magicznej pustułki z „Okruchu lodu”? Tylko czy coś z tego wynika poza nomen omen puszczeniem oka do czytelnika? Przegapiłem coś?
@Pawel Ziarko
„Ja nie wiem, czy mnie jednak minimalnie bardziej od sagi podobała sie Trylogia husycka.”
No mi się podobała o rząd wielkości bardziej. Nawiasem: Szarlej > Preston Holt
@Albrecht de Gurney
„Tylko czy coś z tego wynika poza nomen omen puszczeniem oka do czytelnika?”
Zapewne nic. Coś jak w liście, w którego podpisie jako inquisitor privatus widnieje Martin van Creveld.
O proszę. Crevelda nie zauważyłem, ale jestem pewien, że Chwalba to od tego Chwalby 😉
@jgl
„Nie ma nic nudniejszego we wsp. popkulturze niż parcie na continuity i ŻEBY SIĘ ZGADZAŁO”
Bo popkultura jest drobnomieszczańska. Nie w sensie targetu (zawsze taka była, inaczej nie byłaby pop), ale w sensie nerwic natręctw jej twórców (żeby było schludnie, żeby nikt nie mógł nic wytknąć pod względem logiki, estetyki, moralności; ostatni krąg tego piekła to Netflix). A jest taka, bo tego chcą jej odbiorcy (na Filmwebie w „Ciekawostkach” trafiamy na wyliczanki „Lista błędów w filmie” – no i tam są prawdziwe litanie, ciągnące się żarliwie czasem przez wiele ekranów). Też wolę madmaksową albo terminatorową luźność, taką nawet arogancję wobec widza/czytelnika, zamiast uprzejmego kelnerowania.
Co do Sapkowskiego, to on jest, jak określił Napiórkowski w tym tekście z TP, boomer nad boomery – i dlatego będzie się wahał. Wychowały go popkulturowo lata 60. i 70., językowo w dużej mierze Sienkiewicz, detalista wyborny, ale z logiką i wordlbuildigiem nieraz na bakier, bo liczy się dialog, atmosfera, akcja. Zresztą sam termin „worldbuilding” może budzić w AS uczucia mieszane. Są momenty kiedy kreśli epicko, perspektywicznie, z troską, ale chyba nie ma – co sugeruje wyżej w wątku mcal – do tego cierpliwości, a nie ma, bo liczą się detale, także językowe, dialogi (czasem bondowskie, no bo Geralt to taki bondo-ronin, w służbie żadnej kmości czy kmaci), no i akcja. Ale z drugiej strony, no robi Sapkowski ten prequel, wznosi konstrukt zgodny z modą. Chce się bawić w to, co reszta, nie podpierać ściany.
Ja to ujął Geralt (alter-ego przecie):
Błędy? A jakże. Popełniałem. Ale trzymałem się zasad. Nie, nie kodeksu. Zwykłem niekiedy zasłaniać się kodeksem. Ludzie to lubią. Takich, którzy mają jakieś kodeksy i kierują się nimi, szanuje się i poważa. Nie ma żadnego kodeksu. Nigdy nie ułożono żadnego wiedźmińskiego kodeksu. Ja sobie swój wymyśliłem. Zwyczajnie. I trzymałem się go. Zawsze… Nie zawsze. Bo było tak, iż wydawałoby się, że nie ma miejsca na żadne wątpliwości. Że należałoby powiedzieć sobie: A co mnie to obchodzi, to nie moja sprawa, ja jestem wiedźminem.”
@ergonauta
„(alter-ego przecie)”
Tu się właśnie nie zgadzam. Geralt ma niewiele cech Sapkowskiego (w dawnych czasasach był dość przystępnie dostępny na konwentach, mogę więc ostrożnie powiedzieć, że zdążyłem go trochę poznać). Więcej jego cech widzę w postaciach drugoplanowych, zwłaszcza tych, które biorą na siebie rolę wyjaśniania Geraltowi co się właściwie wydarzyło i jaki był morał zakończonej przygody. Czyli trochę Jaskier, trochę Dijkstra, trochę postaci kobiecych, oczywiście Preston Holt. Oni/one mają na przykład podobne poczucie humoru do Sapkowskiego – Geralt nie ma go wcale, natomiast Sapkowski ma wręcz kompulsywną potrzebę wplatania żartów w co trzecie zdanie.
Miałam jedno nieudane podejście do Sapkowskiego (a szczegółowo do sagi o wiedźminie). Nieudane bez konkretnego powodu, nie pasowało mi to językowo i główny bohater mnie nie porwał, bo generalnie science-fiction, fantasy, wieloksięgi, world-building, itp to mój świat książkowy (albo znaczna jego część). Mogę polecić całą serię nazwisk w tej dziedzinie. Niesamowite światy tworzą duet James S.A. Corey, Ann Leckie, Neal Stephenson i jeszcze kilka osób na których każdą nową książkę czekam i natychmiast nabywam, a potem dyskutujemy w małym gronie. Więc doskonale rozumiem fascynację. A nawet trochę zazdroszczę. Może od wpływem lektury wpisów skuszę się np. na trylogię husycką. Tylko czy można ją czytać bez sagi? Czy komentatorzy mieliby jakąś inną rekomendację, jak zacząć aby poznać co najlepsze i nie zniechęcić odniesieniami bez znajomości których lektura traci sens.
@gini
„Tylko czy można ją czytać bez sagi? ”
Absolutnie tak, to inny gatunek literacki – to jest powieść historyczna z elementami magicznymi. Ta magia w dodatku jest jakby słabowita, jest taka fajna scena, w której ktoś komuś pokazuje umiejętność strzelania ogniem z palców (kastowanie fireballa, że tak powiem) i mówi „wyobraź sobie co zrobiłaby armia z tysiącem takich żołnierzy”. A rozmówca pokazuje złotego dukata i mówi „wyobraź sobie co może zrobić armia uzbrojona w tysiące takich monet” (trochę do tego nawiązuję w książce o Koperniku, pisząc jak Polacy zdobyli Malbork).
(czasem bondowskie, no bo Geralt to taki bondo-ronin, w służbie żadnej kmości czy kmaci)
Nawet masz w prequelu kilkakrotnie powtórzone „Geralt. Wiedźmin Geralt”.
@WO
@”mogę więc ostrożnie powiedzieć, że zdążyłem go trochę poznać”
Okej, robię wycof z alter-ega.
Natomiast przypomniałem sobie fajne potwierdzenie, że Sapkowski lubi sobie po łobuzersku machnąc ręką na spójność i konsekwencję. To jest fragment jego rozmowy z Waldemarem Czerniszewskim:
„WC: Księżniczka Cirila z Cintry, jako mała Ciri, pojawia się w ostatnich opowiadaniach „Miecz Przeznaczenia” i „Coś Więcej”, i faktycznie, coś więcej to znaczy dla czasu narracji…
AS: Zgoda. Ma 10-11 lat i jest „okropeczna”. Musiała minąć w wiedźmińskim świecie jedna dekada, a więc dużo przez ten czas powinno się dziać. Wprowadziłem Yennefer, która kiedyś była, później trochę była, później znowu jej nie ma. I wyszło tak, jakby para Geralt – Yennefer mijała się w czasie. Oj! Nawywijałem.
[…]
W powieści musi być jeden przewodni pomysł i mnóstwo pomysłów pobocznych. To komplikuje
fabułę, ustawia chronologię wydarzeń i trzeba myśleć o… wieku bohaterów. Ile lat może mieć Geralt w opowiadaniu „Wiedźmin”, a ile zaś w „Coś więcej”? Ile tam jest różnicy: 20 czy 30 lat? Trzeba zacząć to liczyć. Z drugiej zaś strony, ten świat wiedźmiński jest równoległy z innymi światami i niektóre osoby w ogóle się nie starzeją. Dlaczegóż by nie?”
@Albrecht de Gurney
„w prequelu kilkakrotnie powtórzone „Geralt. Wiedźmin Geralt”.”
Bondowskie cwaniakowanie plus to, co wspomina WO, że „Sapkowski ma wręcz kompulsywną potrzebę wplatania żartów w co trzecie zdanie.” Na szczęście jednym z mistrzów AS jest Raymond Chandler (Geralt Marlowe to też nieźle brzmi), więc część tych ripost i łanlajnerów nawet daje radę, tym bardziej, że bywają (też jak u Chandlera) dobrze wbite w dobrze napisany dialog.
@gini
„Tylko czy można ją [trylogię husycką] czytać bez sagi? Czy komentatorzy mieliby jakąś inną rekomendację”
Można, to są rzeczy zupełnie niezależne. Trylogia jest osadzona geograficznie i historycznie, co jest fajnym zabiegiem. Można pojechać do Oleśnicy i poszukać wież, których opis otwiera książkę.
Trylogia różni się też gatunkiem. Z jednej strony powieść łotrzykowska z długimi tytułami rozdziałów, w których to opisane jest z jakich to znów tarapatów wykaraska się bohater. Z drugiej powiastka filozoficzna, gdzie bohater staje wobec zdarzeń z których czytelnik ma wyciągnąć jakąś naukę.
Wracając do Sagi – moim zdaniem nie jest dobrym pomysłem na start. Polecam raczej zbiorki opowiadań, gdzie dawka Sapkowskiego w Sapkowskim jest spora i można przekonać się czy nam pasuje.
A apropo Sapkowskiego i worldbuildingu – wciąż pozostaję pod wrażeniem opowiadania Battle Dust (dostępne online).
@Sapkowski i worldbuilding
O, mam ten cytat. Że Wiedźmina czytajmy jak Biblię, a nie jak Googlemaps.
„W tym jest największy problem, wynikający z prostego faktu, że ja nigdy nie miałem ambicji kreatora światów. Nigdy! Świat „Wiedźmina” traktowałem zawsze jako świat alegoryczny. Nie robiłem tego, co jest jakby świętym przekazaniem każdego pisarza fantasy, a zwłaszcza takiego, który bierze się do dłuższego opowiadania lub powieści.
Zaczyna on wtedy od ciężkiej pracy… kartograficznej, polegającej na narysowaniu MAPY. Nanosi na północy góry, na południu morze, bagno, jezioro, kilka rzek, i wszyscy dokładnie wiedzą, którędy i przez jakie mosty bohater się porusza oraz jak daleko jest od stolicy. A jeżeli pójdzie dalej na wschód, to prawdopodobnie trafi na Szare Góry, gdzie złota, jak wiadomo, nie ma. Nigdy nie zadawałem sobie takiego trudu i postępowałem tak całkowicie celowo. Wynikało to z tego, że mój świat miał być alegorią i z tego, że brałem się za przerabianie bajek! Ważniejsza była tematyka i problem, a nawet te dwa słowa, z których z reguły budowałem tytuł i które często przeplatały się w dialogach w środku.”
@wo
„[…] w której ktoś komuś pokazuje umiejętność strzelania ogniem z palców […] pokazuje złotego dukata […]”
Birkart Grellenort w rozmowie z przedstawicielem Kompanii Fuggerów, który w odpowiedzi pokazuje florena, a sens jego repliki jest taki, że ta cała magia cáen me a’báeth aep arse.
„Ta magia w dodatku jest jakby słabowita […]
Czego przepiękną metaforą jest scena przyzywania demona Mersilde w lochu narrenturmu bożogrobców, bo gdy cały rytuał zaczyna iść bardzo źle, Urban Horn po prostu ciska w objawioną facjatę bestii zawartością wiadra ekskrementów.
@kor
„Można pojechać do Oleśnicy i poszukać wież, których opis otwiera książkę.”
Ja kiedyś machnąłem sobie trasę, jaką odbywa ksiądz Granciszek, w pewnym momencie już z Reynevanem na wozie, czyli z kościoła w Oławie, gdzie nijak mu było kazać, że husyci jedzą niemowlęta, do Strzelina, do Rotundy św. Gotarda, w której miał odbyć zadaną przez kanonika Ottona Beesa pokutę. Świetna zabawa.
@jgl
„Jedyny sensowny rodzaj -queli to tak jak w Mad Maksie, że są luźno zarysowane warunki brzegowe, ale nie ma parcia na continuity”
Ale przecież za to „Furiosa” to właśnie już full blown prequel z parciem na continuity! Kolejna część też ma być bezpośrednim prequelem „Fury Road” tylko skupiającym się na Maxie. Więc nawet w Mad Maxie się to od czasu trylogii z Gibsonem zmieniło.
@”full blown prequel”
Znak czasów. Czekamy na prequel „Szczęk”, z małym rekinkiem, który gryzie w łydkę młodego Brody’ego (stąd lęk chłopca przed wodą) i słucha morskich opowieści dziadka-rekina o uczcie po zatonięciu USS Indianapolis (dziadek go wtedy przestrzega przed Quintem).
@Trylogia husycka, Oleśnica, Strzelin, Oława, etc.
Zdaje się, że przy Trylogii, inaczej niż przy Wiedźminie, najpierw były mapy i źródła.
Fragment rozmowy z Mirosławem P. Jabłońskim (opublikowanej, jak na bezczelnego boomera przystało, w „Hustlerze”):
„AS: Teraz znowu piszę fabułę, która idzie mi bardzo ciężko. (…) Ma to być fantasy historyczna.
MPJ: W jakich realiach jest osadzona?
AS: Śląsk, Czechy, lata 1426–1430.
MPJ: Rozumiem, że musisz się w tym nieźle orientować.
AS: A jak inaczej? Miałbym wyjść na durnia?”
A mojego wywiadu to nikt nie cytuje, pewnie nawet nie wiecie że taki był – westchnął Holt i nalał sobie tynkturę na podagrę.
@WO
Już spieszę z porannym kieliszeczkiem koniaczku:
„Dwa polskie opowiadania, Andrzeja Sapkowskiego i Wojciecha Orlińskiego, uzyskały nominację do amerykańskiej Science Fiction and Fantasy Translation Awards za przekład fantastyki. Ogłoszenie laureatów 21 lipca 2012, godz. 14:00.
Przekłady opowiadań „Wiedźmin” Andrzeja Sapkowskiego (tłum. Michael Kandel) oraz „Stanlemian” Wojciecha Orlińskiego (tłum. Danuta Skok) zostały nominowane do 2. edycji nagrody za przekład literatury fantastycznej w kategorii „krótka forma”. W kategorii dłuższych form nominację uzyskał m.in. Carlos Ruiz Zafón za „Midnight Palace” / „Pałac Północy”.
(za culture.pl)
No proszę, jak być może niewiele brakowało, a na blogu Andrzeja gadalibyśmy o Wojtku. Ech, tam to by było banowanie, proporcjonalne do ego (już nie alter-) gospodarza bloga odstrzały komcionautów z rusznicy…
„Birkart Grellenort w rozmowie z przedstawicielem Kompanii Fuggerów”
A jak już to nazwisko padło, to polecam „Największy bogacz wszech czasów. Jakub Fugger i jego epoka” Greg Steinmetz.
Fantastyczna biografia, to jak jego pieniądze kręciły światem czyta się jak trylogię husycką.
————————————–
Cała misja przebiegała bez zakłóceń do momentu, w którym Mateusz Lang, biskup Salzburga, oprotestował gromadzenie stanowisk przez Albrechta. Lang był jednym z najważniejszych doradców Maksymiliana i tym biskupem, który koronował go w Trydencie. Protest Langa dał papieżowi pretekst do podniesienia ceny. To wywołało istotny zwrot akcji w tej historii. Blankenfeld wspominał później, że w jednej z watykańskich sali podszedł do niego jakiś robiący dobre wrażenie nieznajomy, który przedstawił warunki Leona X. Papież w zamian za swoje błogosławieństwo dla Albrechta oczekiwał dziesięciu tysięcy dukatów (jeden dukat był wart tyle, co jeden i cztery dziesiąte florena). Pieniądze miały zostać przekazane na prywatny rachunek Leona X, a nie na konto Watykanu.
Tajemniczym pośrednikiem był przypuszczalnie pracujący dla Jakuba Fuggera Zink, ponieważ spośród wszystkich mieszkańców Rzymu tylko on miał tak dobre rozeznanie w niemieckiej polityce i papieskiej administracji, żeby być wiarygodnym posłańcem. Jednak ze względu na podejrzany charakter całej transakcji Zink mógł prosić o zachowanie jego nazwiska w tajemnicy. Tak czy inaczej, Blankenfeld przyznał, że nie był zaskoczony samym żądaniem pieniędzy, choć zdziwiła go wysokość kwoty.
Podczas kolejnego spotkania tajemniczy posłaniec podwyższył stawkę do dwunastu tysięcy dukatów, ponieważ, jak zażartował, apostołów było właśnie dwunastu. Po chwili namysłu Blankenfeld zaproponował siedem tysięcy, powołując się na to, że istnieje tylko siedem grzechów głównych. Ostatecznie stanęło na dziesięciu tysiącach, czyli kwocie odpowiadającej początkowym żądaniom. W ten sposób koszty zamknęły się w trzydziestu czterech tysiącach florenów; była to suma dwa razy większa od tej, którą wierni Moguncji musieli wpłacić, żeby sfinansować posadę poprzednika Albrechta Hohenzollerna, Uriela von Gemmingen. Pieniądze na konto papieża przekazał Fugger. Sprawa została załatwiona, a Albrecht musiał jeszcze tylko zwrócić zaciągniętą pożyczkę.
@wo
tynkturę na podagrę
Recipe podagry suchej uncji sześć, zalej kwartą surówki gorzelniczej i w szczelnym garncu maceruj na piecu przez dni dziesięć lub dwanaście.
Po kwarcie surówki gorzelniczej to się Gospodarzowi humor niechybnie podniesie.
@dolnośląskość Trylogii Husyckiej
Jako Dolnoślązak potwierdzam, dla mnie 15% przyjemności czytelniczej wynika z miejsca akcji. Jeśli się żyje od urodzenia opodal zamku w Bolkowie, mostu w Kłodzku, rynku we Wrocławiu, jeśli się siedziało nad Nysą Łużycką i przeszło setki kilometrów po Sudetach, to łatwiej się wczuć w przygody Reynevana. In fact, jedyny raz, gdy w literaturze napotkałem swoje rodzinne miasto, był właśnie przy tej lekturze.
No i dialog pod hasłem „Czech, Rus i Żadna Różnica” jest piękny.
@rpyzel
„Fantastyczna biografia, to jak jego pieniądze kręciły światem czyta się jak trylogię husycką.”
Nie tylko „jak”, wręcz symultanicznie wypadałoby te książki czytać, bio Fuggera i Trylogię. Sapkowski to antymanichejczyk, co wykłada w rozmowie (no, kurde, w końcu z Orlińskim!):
„Ja nie wierzę w absolutne zło, takie Zło, którego naturą i jedynym celem jest szkodzenie Dobremu. Strona, którą uważamy za „złą”, zawsze ma jakieś swoje racje i powody, które nią kierują. Turcy Kara Mustafy pod Wiedniem byli „źli”, a Sobieski był „dobry”, bo „nasz”, ale to przecież oczywiste, że Osmanowie zaatakowali Austrię nie dlatego, że byli „źli” i nie zrobili tego na złość dobrym Habsburgom. Mieli powody. Polityczne i ekonomiczne. Nie przyjmuję do wiadomości, że husyci byli źli, a papiści
dobrzy. Nie wierzę w to, że poganie zajmujący grób święty byli źli, a krzyżowcy dobrzy – kiedy się czyta o historii wojen krzyżowych, człowiek sam siebie pyta, kto tu w ogóle był dobry. Nie ma wojen dobra ze złem, są wojny w których różne strony mają różne interesy. W literaturze fantasy popularne jest jednak przedstawianie dobra i zła sposobem Tolkiena. U niego Sauron i Mordor są źli, bo są źli, a nie dlatego, że mają interesy. Ja w coś podobnego nie potrafię uwierzyć.”
@”No proszę, jak być może niewiele brakowało, a na blogu Andrzeja gadalibyśmy o Wojtku.”
Jest takie opowiadanie o haplospecyficznej pandemii które aż się prosi o trylogię, sławę i ekranizacje 😉
Czytałbym.
@duxripae
„Jest takie opowiadanie o haplospecyficznej pandemii które aż się prosi o trylogię, sławę i ekranizacje”
Wydarzyła się prawdziwa pandemia, więc całkowicie to zarzuciłem. Zacząłem jednak pisać pierwszy rozdział, akcja działa się kilkadziesiąt lat po tym opowiadaniu. Warszawa już zdążyła porosnąć całkiem przyzwoitymi drzewami, wróciły też zwierzęta leśne (w tym niedźwiedzie, które urządziły sobie gawrę w podziemnym garażu w centrum). Główny bohater był stalkerem, przemycającym ludzi i towary z Góry Kalwarii, najbliższej miejscowości, do której można dojechać legalnie bez przepustki.
No ale to wszystko już zamknięte rozdziały i drogi bez powrotu.