Rok chciałbym zacząć od czegoś optymistycznego. Refleksje o kondycji lewicy zazwyczaj brzmią u nas jak skecz o Rycerzach Trzech – „oj niedobrze, koledzy, niedobrze”. Ku pokrzepieniu serc spójrzmy jednak na prawicę.
My narzekamy, że nie mamy swoich partii, swoich mediów, swoich miliarderów. Prawica przecież też szlocha, tylko inaczej. Płacze, że co z tego, że prawicowi politycy wygrywają wybory, skoro i tak potem realizują lewicową politykę (w kryształowej kuli widzę sporo takich szlochów po inauguracji Trumpa). Ideologia wokizmu, lolkizmu i łołkizmu zdaje się triumfować wszędzie, od uniwersytetów po gry komputerowe.
Skoro jest tak źle, to czemu jest tak dobrze? Mam swoją teorię, która ma charakter parafilozoficzny – oczywiście jestem pierwszy by się zgodzić, że amatorska blogo-filozofia to jajeczko drugiej świeżości, ale przecież jesteśmy tu dla rozrywki. Dalej czytajcie na własną odpowiedzialność.
Jako filozof-amator uważam siebie za epigona filozofii analitycznej, w jej duchu zacznę więc od uściślenia definicji. Lewicę i prawicę definiuję (za Kopalińskim, a za kim mam być) jako stronnictwa próbujące reprezentować warstwy społeczne odpowiednio słabiej i lepiej uprzywilejowane.
Popularne jest nieporozumienie, że „przypadkiem tak usiedli” w parlamencie podczas rewolucji francuskiej. W rzeczywistości do dziś etykieta nakazuje, by „najlepszego gościa” posadzić po prawicy gospodarza (wtedy króla – jeszcze niezgilotynowanego). W „Koriolanie” Szekspira lewica/prawica („us at the right hand file”) już się pojawia w nowożytnym znaczeniu konfliktu „trybuni / patrycjusze” i tak będę go tutaj używać – „us at the left hand file” versus „them at the Peter Thiel file”.
Historycznie przez stulecia „grupy mniej uprzywilejowane” albo nie prezentowały własnej opcji światopoglądowej, tylko politycznie opowiadały się po stronie jakiegoś monarchy. Podczas europejskich wojen religijnych z kolei czasem przyjmowali światopogląd bazujący na jakiejś reinterpretacji chrześcijańskiego mistycyzmu – i przy całej sympatii, jaką możemy odczuwać do diggersów czy adamitów, raczej chyba byśmy w tamtych czasach przed nimi uciekali.
W XIX wieku na lewicy pojawiła się nowa jakość – próba zastosowania Metody Naukowej do analizy i reformowania społeczeństwa, celem poprawy sytuacji warstw niżej uprzywilejowanych. Tradycyjnie kojarzona jest z Marksem, choć można się tu cofać do Saint-Simona.
Jak wiadomo, Popper udowodnił, że „naukowość” Marksa częściowo była bluffem. Marks i Engels sugerowali, że dysponują naukowym modelem historii, którego jednak nigdy nie opublikowali. Kilkadziesiąt lat po ich śmierci okazało się, że mieli tylko garść niespójnych intuicji.
Jak jednak udowodnił Feyerabend, nikt tak naprawdę do dzisiaj nie wie, czym ta Metoda jest. Popper też miał garść niespójnych intuicji. By nie liczyć hipotez Lakatosa na końcu szpilki, zgódźmy się co do intuicji, że Metoda Naukowa polega na preferowaniu Danych Empirycznych ponad wszystko.
Doceńmy więc (za Berlinem), że Marks zrewolucjonizował ekonomię. Jej klasyczni pionierzy jak Say czy Ricardo lubowali się w spekulatywnych modelach typu „załóżmy, że istnieją tylko dwa państwa, produkujące tylko dwa towary”.
Marks i Engels opisywali realia pracy odwołując się do danych empirycznych, takich jak raporty inspektorów fabrycznych. Za ich sprawą te fragmenty „Kapitału”, które opisują pracę w kapitalistycznym przedsiębiorstwie, czyta się zdumiewająco współcześnie – jakby to było o twoim kubiku w korporacyjnym openspejsie, a nie o XIX-wiecznej fabryce.
Przez pewien czas marksistowscy ekonomiści mieli monopol na analizę danych (neoklasycy do dziś ich unikają, bo te – za Ha Joon Changem – „zaburzają im elegancję modeli matematycznych”). Jeśli więc rządziłeś państwem pod koniec XIX wieku, to może i zwalczałeś marksistów metodami policyjnymi, ale jednak chciałeś wiedzieć, co on tam wypisują, bo chciałeś wiedzieć co się dzieje w realu, a nie tylko w teorii.
To było jedno ze źródeł słynnych reform Bismarcka. Wprowadził reformy socjalne nie z miłości do klasy robotniczej tylko dlatego, że dane pokazywały pogarszającą się pulę poborowych. Za Różą Luksemburg, w Saksonii w 1780 przeciętny wzrost rekruta wynosił 178 cm, w 1860 już 155 cm. Z analiz marksistów wynikało więc, że jeśli się nie ograniczy kapitalistycznego wyzysku, armia nie będzie miała kim wojować.
Półtora stulecia później uważam siebie za spadkobiercę lewicowej tradycji „evidence-based policy”. To generalnie oznacza, że akceptuję naukowy konsensus niezależnie od własnych preferencji.
Czy ja nie chciałbym, żeby naukowcy pewnego dnia oświadczyli, że nie ma żadnego globalnego ocieplenia i możemy znieść wszystkie ograniczenia w emisji CO2? Jasne że bardzo bym chciał! A jeszcze bardziej, żeby „amerykańscy naukowcy” udowodnili, że najzdrowsza dieta to karkówka z grilla i czteropak piwa, a indywidualna motoryzacja to najlepsze rozwiązanie dla wielkiego miasta.
Niestety, póki co naukowcy nie mają dla mnie dobrych wiadomości, co daje mi dwie opcje. Albo mogę nolensując wolensa dostosowywać się do ich opinii, albo po prawicowemu wołać, że wszyscy kłamią, bo są sponsorowani przez Sorosa, Big Tramwaj, masonów i cyklistów.
Antynaukowa lewica nigdy do końca nie zniknęła. W latach 60. miała swój „come back” jako powiązana z kontestacją „New Left”. To nawet przypominało średniowiecznych adamitów – że jak będziemy biegać na golasa, wstrzykiwać sobie ayahuskę i żyć w komunach, to nastanie Era Wodnika.
W Polsce to wygasło znacznie szybciej niż na Zachodzie. Część zaćpała na śmierć, część się nawróciła na standardowy katolicyzm, część poszła w ostre sekciarstwo i transdendentalnie medytuje teraz gdzieś na wsi pod kierownictwem guru o niespożytym libido.
O ile mi wiadomo, polska „antynaukowa lewica” nie istnieje w formie zorganizowanej. Nie ma żadnej redakcji, partii, stowarzyszenia. To są jakieś pojedyncze profile w soszialach, obecnie zajęte głównie popieraniem Rosji. Tak to już jest z tym polskim irracjonalizmem, że czy ktoś mistycznych doznań doznaje za sprawą zdrowaśki czy maryśki, różnymi trajektoriami dochodzi do tego samego wniosku, że „Putin Ma Rację”.
Tak zwana „ideologia woke” polega więc po prostu na szacunku do nauki. Jasne, nauka może się mylić – wtedy my też zmienimy stanowisko – ale historia pokazuje, że nauka myli się rzadziej niż „zdrowy chłopski rozum”.
Skoro więc nauka mówi, że z tą płcią to skomplikowane, a nieheteronormatywność się po prostu zdarza – to logiczny wniosek jest taki, że ludziom LGBT+ należy umożliwić jak najpełniejszą realizację potencjału zawodowo-edukacyjnego. Pomijając już, czy ktoś ich lubi czy nie, to po prostu dobre dla gospodarki. Zawsze może być tak, że sekret architektury układów scalonych o bardzo dużej skali integracji uwięziony jest akurat w głowie osoby trans.
Statystycznie rzecz biorąc nawet jeśli jesteś stuprocentową cis-het głową tradycyjnej rodziny, z prawdopodobieństwem bliskim jedności masz osobę LGBT+ wśród swoich najbliższych. Matematyka sugerowałaby, żeby się jednak gryźć w język z deklaracjami typu „IZOLOWAĆ TYCH ZBOCZEŃCÓW!”, no bo coming outu może dokonać twoja ukochana wnuczka. Co wtedy? Nie każdy jest takim socjopatycznym psycholem, żeby w takiej sytuacji wyrzec się własnego dziecka.
Prawica wymyśliła sobie slogan „go woke, go broke”, bo zgodnie z XIX-wieczną tradycją, nie umie sprawdzić danych. Ci ludzie często autentycznie wierzą, że Disney bankrutuje z powodu „politycznej poprawności”, tymczasem miał w zeszłym roku prawie 5 mld zysku netto oraz wyprodukował trzy z czterech najbardziej kasowych filmów roku (ten czwarty to „Minionki”, też niezbyt prawackie).
Korporacje umieszczają ciemnoskórych gejów w filmach i serialach nie z powodu ideologii, tylko po prostu dlatego, że ciemnoskórzy geje to też klienci. Rasiści, homo- i transfobi teoretycznie też nimi mogą być, ale to właśnie oni są zbyt niszowi dla korporacji.
Od kilkudziesięciu lat podejmowane są inicjatywy typu „superprodukcja anty-woke z Melem Gibsonem i Robem Schneiderem”, ale wszystkie się kończą żałośnie. Tak jak kariery Mela Gibsona i Roba Schneidera.
Od czasów Bismarcka jest więc tak, że jeśli rządzisz państwem, to nie będziesz się słuchać prawicowych głupków na jutubie, którzy mówią że „nie ma żadnej pandemii, a szczepionki szkodzą”. Raczej będziesz się słuchać ekspertów.
Podobnie gdy zarządzasz uczelnią czy korporacją. Prywatnie możesz sobie być paleokonserwatystą, ale zwykły rachunek zysków i strat mówi, że bardziej się opłaca dbać o dobrostan osób trans niż o dobrostan transfobów.
Jeśli zarządzasz miastem, to możesz kochać zapach benzyny nawet bardziej niż ja, ale w praktyce będziesz uspokajać ruch w centrum, rozwijać ścieżki rowerowe i transport szynowy, bo to się po prostu opłaca. Kierowcy trochę pokwękają, ale wyrobimy sobie nowe nawyki i po paru latach nie będziemy już tęsknić za parkowaniem na rynku starego miasta.
Rzeczywistość jest znana z lewicowego odchylenia – lubimy mawiać. Tak naprawdę jest odwrotnie, to socjaldemokratyczna lewica ma odchylenie w stronę „evidence based policy”.
Racjonalna prawica teoretycznie może istnieć, ale w czasach internetowego populizmu ma paradoksalnie gorzej od lewicy. My przynajmniej mamy Naukę, a oni nic poza Twitterem. Powodzenia w tłumaczeniu „jestem konserwatystą, ale nie takim jak Trump”.
Kłótnie na amerykańskiej prawicy zaczęły się jeszcze zanim Trump objął władzę, i jednak będą się nasilać, bo rzeczywistości na dalszą metę nie da się ignorować. Będziemy więc mieli na pociechę dużo Schadenfreude (a cóż nam zostało, fuchy w spółkach skarbu państwa i tak nie dostaniemy).
No ale to co wymieniasz jako lewicowe, to w większości miejsca zbieżności między lewicą a neolibem. Emancypacja kobiet i osób LGBT się opłaca, bo opłaca się możliwość równego wyzysku każdego niezależnie od pochodzenia, preferencji, wyznania itd.; byle podateczki nie drgnęły.
@wo
„Lewicę i prawicę definiuję (za Kopalińskim, a za kim mam być) jako stronnictwa próbujące reprezentować warstwy społeczne odpowiednio słabiej i lepiej uprzywilejowane.”
Od jakiegoś czasu lewica trafia bardziej do uprzywilejowanej wielkomiejskiej klasy średniej, a prawica wygrywa wśród słabiej uprzywilejowanych. Niby teoretycznie powinno być odwrotnie, ale nie jest. Od tej strony teoria rozjeżdża się z empirią.
Z mojego punktu widzenia republikanie reprezentują interesy miliarderów samego Trumpa, Muska, Thiela, inni złożyli pokłon: Zucker, Bezos w nadzieji na zyski, z drugiej strony to ci biedniejsi na nich głosują. Machnięcie ręką że to tylko propaganda nie jest wystarczające, bo ludzie wciąż mają wybór co czytać, oglądać i kogo słuchać. Wyborcy głosują zgodnie z własnym egoistycznym interesem, a zaprzeczanie temu jest cokolwiek protekcjonalne. Rozumiem, że u nas brak mediów, brak pieniędzy podcina skrzydła, ale w Stanach demokraci wyrzucili na kampanię więcej kasy niż prawa strona, powiedziałbym absurdalne wręcz ilości.
Tak czy inaczej nie widziałem nigdzie do końca przekonującego wyjaśnienia tego rozjazdu między założeniami: reprezentujemy klasy niższe przeciwko klasie wyższej, a faktyczną reprezentacją w realnie funkcjonujących parlamentach i wybieralnych urzędach.
@bantus
Mam taką pet theory o kryzysie instytucji wytwarzania wiedzy, zapoczątkowanym przez radykalne pożegnanie się przez instytucjonalną ekonomię z empirią i jednoznacznym utożsamieniem z interesami bogolstwa.
@bantus
„Wyborcy głosują zgodnie z własnym egoistycznym interesem, a zaprzeczanie temu jest cokolwiek protekcjonalne.”
Niestety, to nieprawda: link to msn.com
Wygląda na to, że wielu wyborców nie głosuje na programy, nie wynagradza polityków za poprawianie wskaźników ekonomicznych, tylko głosuje na vibes i narratywy.
@bantus
„Wyborcy głosują zgodnie z własnym egoistycznym interesem”
o ile oczywiście są w stanie go poprawnie zidentyfikować (nie są, nigdy za bardzo nie byli a im mniej edukacji a więcej prawicowych mediów tym bardziej nie są)
„„Lewicę i prawicę definiuję (za Kopalińskim, a za kim mam być) jako stronnictwa próbujące reprezentować warstwy społeczne odpowiednio słabiej i lepiej uprzywilejowane.”
Od jakiegoś czasu lewica trafia bardziej do uprzywilejowanej wielkomiejskiej klasy średniej, a prawica wygrywa wśród słabiej uprzywilejowanych. Niby teoretycznie powinno być odwrotnie, ale nie jest. Od tej strony teoria rozjeżdża się z empirią. ”
Definicja Kopalińskiego jest ok, prawica reprezentuje interesy kapitału, lewica interesy reszty (wliczając w to wielkomiejską klasę średnią). To że prawica „wygrywa wśród słabiej uprzywilejowanych” nie ma nic wspólnego z reprezentowaniem ich interesów. To raczej żerowanie na naiwności i braku wiedzy.
@wo
…„oj niedobrze, koledzy, niedobrze”(…) Racjonalna prawica teoretycznie może istnieć, ale w czasach internetowego populizmu ma paradoksalnie gorzej od lewicy.
W którymś odcinku skeczu Rycerzy trzech, po klasycznym wstępie “oj niedobrze, panowie, niedobrze”, Wołodyjowski przytomnie zauważył – a może już jest dobrze? Na to Zagłoba odpowiedział- może i jest już dobrze, ale z powodu takiego drobiazgu, nie będziemy przecież psuć sobie dobrego wstępu.
@wo
„Niestety, póki co naukowcy nie mają dla mnie dobrych wiadomości, co daje mi dwie opcje. Albo mogę nolensując wolensa dostosowywać się do ich opinii, albo po prawicowemu wołać, że wszyscy kłamią, bo są sponsorowani przez Sorosa, Big Tramwaj, masonów i cyklistów.”
Cały czas w dyskursach tego typu nie rozumiem niedostrzegania opcji trzeciej: szanuję opinię naukowców (np. „jest” globalne ocieplenie i może na starość: na szczęście już bliską – będę oglądał/uczestniczył w wojnach o wodę w Europie) ale mam na to wywalone, bo moje dojmująco utrwalone od późnego dzieciństwa poglądy na wartość życia jako taką, nie do końca spotykają się z poglądami innych (w sensie: jeśli jeszcze nie dyndam na powrozie w ucieczce przed torturą codzienności, to głownie dlatego że w połowie mi się nie chce a w połowie boję się tego momentu). W tym kontekście JEST to trzecia droga i np ja tak mam, w pandemii byłem w grupie płaskoziemmco-foliarzy (choć nie antyszczepionkowców! nic nie jest proste), nawołującej do #otworzmywszystko, ale nie dlatego że nie wierzyłem w wirusa ani w naukę go opisującą- jak najbardziej wierzyłem i osobiście widziałem osoby umierające z powodu COVID (nie poczytując ich za statystów). Niemniej, moja reakcja na to, to głównie „so what?” – tak w odniesieniu do innych, jak i do samego siebie (!!!!). Tak, chorowałem na COVID, udało się utrzymać w domu, ale nie było różowo. Mogłem umrzeć? Mogłem. So what?
@lewica reprezentuje słabszych
Jak pisze Eribon w „Powrocie do Reims”, wraz z zanikiem wielkiego przemysłu i silnej tożsamości klasowej, sama lewica zmieniła akcenty w stronę liberalizmu i obrony mniejszości, a klasa ludowa niejako na znak protestu skierowała się w stronę tożsamości narodowej. Dość podobną historię obserwowaliśmy u nas z SLD -> PiS. Więc być może dzisiaj lewica reprezentuje innych słabszych niż kiedyś…?
A co do racjonalizmu tych wyborów, to patrząc po sobie sam nie wiem. Głosuję na Razem, ale finansowo bym na tym stracił. Oczywiście jest to w jakiś sposób racjonalne (silniejsze usługi publiczne), ale moja preferencja do tychże wynika z tożsamości i moralności. Przeglądając to na większość społeczeństwa, to czego jestem pewien, to że większość ludzi wcale nie kieruje się tak bardzo racjonalną kalkulacją, a *na pewno* nie długoterminową, liczy się tu i teraz podlane bieżącą propagandą. Duża część ludzi, którzy uważają siebie za mityczną klasę średnią uważa, że ich problemy rozwiąże WOŚP i obniżka podatków.
@artykuł
> Racjonalna prawica teoretycznie może istnieć, ale w czasach internetowego populizmu ma paradoksalnie gorzej od lewicy.
Czasami próbuję napotkanych prawicowców, a w szczególności prawdziwie wierzących, prowokować czymś w stylu: jakiż to upadek prawicy, że ślini się do tak – chrześcijańsko patrząc – niemoralnych person jak Trump, czy Rysio Czarnecki. Zauważyłem, że na mały ułamek sekundy trafia to do nich, po czym następuje standardowy atak typu: bo UE i lewacy, ideologia dżender, CO2.
Ciekawostka bliska memu sercu: pierwsze towarzystwa ochrony przyrody były ZTCW tworami prawicy (co jest nawet logiczne, żeby „conservatives” wspierali „nature conservation”). Co im się stało w głowę, że nagle przyroda to ich wróg…
@zaczadzony borsuk:
„w pandemii byłem w grupie płaskoziemmco-foliarzy (choć nie antyszczepionkowców! nic nie jest proste), nawołującej do #otworzmywszystko, ale nie dlatego że nie wierzyłem w wirusa ani w naukę go opisującą- jak najbardziej wierzyłem i osobiście widziałem osoby umierające z powodu COVID (nie poczytując ich za statystów). Niemniej, moja reakcja na to, to głównie „so what?” – tak w odniesieniu do innych, jak i do samego siebie (!!!!). Tak, chorowałem na COVID, udało się utrzymać w domu, ale nie było różowo. Mogłem umrzeć? Mogłem. So what?”
To podejście jest ekstremalnie nielogiczne, jakaś wersja SbC rozszerzonego o MbC to miałaby być, czy ki diabeł?
@rw:
„Wygląda na to, że wielu wyborców nie głosuje na programy, nie wynagradza polityków za poprawianie wskaźników ekonomicznych, tylko głosuje na vibes i narratywy.”
Wielu wyborców nie chce zaakceptować faktu, że nie ma żadnego mrocznego zła czyhającego na ich dobra/życie/dzieci/orientację seksualną, więc angażują się w narratywy (właściwie to w wielkie narracje, albo w coś, co takową narrację udaje). Angażują się tym silniej, im mocniej wypierają że są np. jednym z milionów robotników, którzy robotnikami zostaną (podstawić pod to inteligencję pracującą drobną, drobnomieszczaństwa, prekariat, JDG-owców też można podstawić).
Generalnie, natura Lucka jest taka, że jak Lucek będzie miał do wyboru:
– albo uznanie się za zwykłego człowieka, co mu fajnie będzie jeżeli pośle dzieciaka to szkoły publicznej pod którą podjeżdża tramwaj, i byłoby miło żeby PIP mogło sprawdzić czy aby go nie wykorzystują w miejscu wyrobu PKB,
– albo uznanie się za wojownika na jakiejś idiotycznej wojnie kulturowo-ekonomicznej, prześladowanego za poglądy i tak dalej (i uznanie że bida nie dlatego, że mu pracodawca płaci za mały procent wytwarzanej produkcji, tylko dlatego że zły Zandberg zabrał na uchodźców trans),
to sporo osób wybierze to drugie. Potem zagłosują na jakiegoś szura od spisku żydowskiego.
To się wiąże z syndromem chwilowo biednego milionera.
@Michał Malewski
no dobrze ale czemu „ekstremalnie nielogiczne” ????
Dla mnie ekstremalnie logiczne: mam poczucie bezsensu życia i nie oceniam wartości życia jako czegoś istotnego (spokojnie, mam tak stabilnie od powiedzmy 40-45 lat)—->ponadto wiem że i tak każdy umrze—->zatem jeśli potencjalna przyczyna zgonu pojawi się tu i teraz (np pandemia COVID), to nie dbam o to że „a tak chciałem jeszcze szósty raz zobaczyć Wenecję, helas”.
Jak trzeba umrzeć dziś, to umrę.
Wykaż proszę, co w tym „nielogicznego”, w szczególności „ekstremalnie”.
@jgl
„No ale to co wymieniasz jako lewicowe, to w większości miejsca zbieżności między lewicą a neolibem. ”
Przecież parokrotnie o tym piszę explicite, panie demaskatorze. Tylko takie pocieszenie nam zostało, czegoś na kształt wielkich lewicowych reform sprzed 80 lat raczej nie dożyjemy.
@bantus
„przywilejowanej wielkomiejskiej klasy średniej”
To centralne kłamstwo populizmu – że najbardziej, ale to najbardziej uprzywilejowany jest doktorant mieszkający w Warszawie, a nie obszarnik na 50 hektarach („człowiek ludu”), ani podwarszawski redaktor Warzecha („głos ludu”). Ponieważ to ja tu jestem Zuckerbergiem, po prostu powylatują komcie z tym ciągiem znaków – nawet mi się po prostu nie chce tłumaczyć, czemu to bzdura. Uprzywilejowana jest klasa wyższa i wyższa średnia (z natury nieliczna i raczej pod-miejska niż wielkomiejska). Kropka, causa finita.
@rw „Wygląda na to, że wielu wyborców nie głosuje na programy, nie wynagradza polityków za poprawianie wskaźników ekonomicznych, tylko głosuje na vibes i narratywy.”
Taką hipotezę na szybko mam, że wyklętego ludu Ziemi nie dręczy już dosłownie głód, przynajmniej nie w krajach wysokorozwiniętych. W związku z tym może pozwolić sobie na luksus poparcia kandydatów tożsamościowych. To jest zasługa po części postępu technicznego, ale też niestety pokłosie sukcesów pralewicy dzięwiętnastowiecznej.
Co do przyszłości Polski, jestem ostrożnym optymistą. PiS ma najstarszy elektorat, który stopniowo naturą rzeczy przenosi się do krainy wiecznej kampanii przedwyborczej. Konfederacja niestety najmłodszy, ale oni są dość labilni w poglądach, z niektórych dziś popierających Konfę może coś jeszcze być.
Jeśli jednak chodzi o świat w ogóle, cóż. Jakoś tak czytając notkę wyobraziłem sobie żydowskiego rzemieślnika w Toledo, który przy szklance czerwonego wina uspokaja towarzyszy, że przecież królowa ich nie wypędzi, bo to by źle wpłynęło na bazę podatkową, a wojna z Granadą kosztuje.
@wo „Matematyka sugerowałaby, żeby się jednak gryźć w język z deklaracjami typu „IZOLOWAĆ TYCH ZBOCZEŃCÓW!”, no bo coming outu może dokonać twoja ukochana wnuczka.”
Gdyby tylko Elon Musk miał transpłciowe dziecko, na pewno nie przystałby do MAGA.
@”Zawsze może być tak, że sekret architektury układów scalonych o bardzo dużej skali integracji uwięziony jest akurat w głowie osoby trans.”
To, po pierwsze jest wiedza ex-post. A po drugie, każdą Lynn Conway można zastąpić skończoną liczbą heteroseksualnych, wąsatych inżynierów z Indii z wizą H-1B.
@borsuk
„Dla mnie ekstremalnie logiczne: mam poczucie bezsensu życia i nie oceniam wartości życia jako czegoś istotnego”
To znaczy, że jest pan ekstremalnie zapatrzony w swój pępek i nie jest zdolny do rozumowania w kategoriach „interesu społecznego”. Tymczasem wszyscy jesteśmy istotami społecznymi, bez społeczeństwa nas nie ma (większość z nas umarłaby w ciągu pierwszej doby, gdyby tak po prostu nago wyrzucić nas w puszczy). Jesteśmy społeczeństwu coś winni. Na przykład: zaszczepienie się, żeby powstrzymać propagację patogenu.
Prosił pan o wyjaśnienie, dostał pan je w postaci kanonicznej i niedyskutowalnej. Jeśli na serio ma pan depresję, proszę skorzystać z takich wynalazków społeczeństwa, jak terapia i psychotropy, ale proszę nie propagować „pępkozy” na moim blogu.
Prawica: lepiej już było. Lewica: może być lepiej.
I w związku z powyższym:
Prawica: jeśli coś ma być „great”, to tylko „again”.
Lewica: jeśli nadzieja, to nie tylko na paruzję, ale np. na tańsze mieszkania.
„Korporacje umieszczają ciemnoskórych gejów w filmach i serialach nie z powodu ideologii, tylko po prostu dlatego, że ciemnoskórzy geje to też klienci.”
Ciemnoskórzy geje byli i w okresie kina niemego, ale dopiero od niedawna kalkuluje się mainstreamowi ich uwzględnianie. Bo dopiero niedawno czarnoskórzy geje stali się mainstreamem. Jeżeli jakaś rewolucja się ostatnio udaje, to właśnie LGBT+
Film Atlas Chmur wyszedł w 2012 roku. To chyba pierwsza mainstreamowa produkcja jaką kojarzę, gdzie homoseksualizm jednego z bohaterów nie był ani osią dramatu, ani komicznym dodatkiem. W weekend obejrzałem Rozdzielenie, ten motyw – zresztą świetnie poprowadzony – był już prawie przeźroczysty. Na festiwalu książki w Myciskach autor opowiada, że zwiedził miasto z chłopakiem. Dwie dziewczyny płacą karę w autobusie bynajmniej nie za przytulanie i tęczowe barwy. Nikt z obgadujących wszystko sąsiadów się nawet nie zająknie, że młody spod dwójki gości kolegę.
To wszystko podziało się w ciągu ostatnich powiedzmy 20 lat. A dopiero co leciały w biurach kawały o pedałach. Nic dziwnego, że prawica może już tylko brnąć w spiskowe teorie.
A wystarczyłoby tylko nie budować własnej tożsamości na deprecjonowaniu innych. Nie byłoby choćby problemu z Zośką czy Konopnicką.
@wo
„dostał pan je w postaci kanonicznej i niedyskutowalnej”
przyjmuję, to Pan jest tu gospodarzem i tego nie będę kontestował.
Ostatnia uwaga: ja nie mam w sobie takiej pewności siebie by „wiedzieć” jaki był/jest/będzie mój wkład w społeczeństwo versus to co dostaję. OK- wiadomo, że jak tak globalnie spojrzeć, to dostaję więcej niż wkładam, ale to dotyczy każdego (ktoś pracując dostarcza jednego typu usług/towarów, a bierze dobrodziejstwa różne: od szewca, krawca, producenta lodówek, producenta szczepionek i maszynisty pociągu itd itd itd). Więc tym bardziej, co jeśli mam głębokie wewnętrzne przekonanie, że dostarczyłem i nadal dostarczam społeczeństwu istotnej (powiem pępkotycznie: istotnie ponadprzeciętnej) wartości poprzez moją pracę i skalę mojego zaangażowania (także: zaangażowania niepłatnego, choć nie czynię tego z powodów „społecznie ideowych”), na tyle istotnej, że mam prawo do małej pępkozy w ocenie tej jednej wartości jaką jest wartość życia?
Rozumiem, jeśli Pan nie odpowie i jeśli zabroni Pan innym odpowiadać. Chciałem wszakże dać wyraz mojemu poglądowi na ten detal. Już milknę.
@wo
„bardziej się opłaca dbać o dobrostan osób trans niż o dobrostan transfobów.”
To się stricte stosuje do dużych korpo oferujących ten sam produkt szerokiemu odbiorcy przy pomocy szerokozasięgowej kampanii mediowej. Osoby średniozamożne+ mają dysproporcjonalny udział w grupie docelowej korpo i szczęśliwym zrządzeniem losu są średnio lepiej wykształcone i w związku z tym bardziej łołk. Ciężko oferować produkt do szerokiego odbiorcy jednocześnie alienując najbardziej smakowity segment rynku.
Ale nie stosuje się tam gdzie korpo stawia się w pozycji platformy, gdzie różni mikrofoliarze mikrotargetują swoje nisze. Tam opowiadanie się po jakiejkolwiek stronie, również konsensusu naukowego jest niestety sprzeczne z korpo interesem (np. ostatnio fejsbuk zwolnił faktczekerów). Obawiam się, że wraz z postępowaniem algorytmizacji i mikroniszyzacji nastąpi schyłek tej przypadkowej zbieżności interesów korpo z łołk.
@amatil
„Gdyby tylko Elon Musk miał transpłciowe dziecko, na pewno nie przystałby do MAGA.”
W sąsiednim zdaniu się do tego odnoszę, może przeczytaj całość.
„To, po pierwsze jest wiedza ex-post. ”
Nie, to jest sąd syntetyczny a priori. Ponieważ doświadczenie mówi nam, że takie przypadki się zdarzają – rozum mówi nam, że się zdarzać będą.
@zaczadzony borsuk
„Niemniej, moja reakcja na to, to głównie „so what?” – tak w odniesieniu do innych, jak i do samego siebie (!!!!). Tak, chorowałem na COVID, udało się utrzymać w domu, ale nie było różowo. Mogłem umrzeć? Mogłem. So what?”
So what? No więc w trakcie pandemii mój ojciec (zaszczepiony na COVID) zachorował na zapalenie płuc. Szpital po jednym dniu wypisał go do domu, bo był zapełniony takimi fiutami którzy „wybrali trójkę” jak Ty i zlali szczepienia / maseczki. Ojciec poszedł do domu, położył się do łóżka, i umarł.
No więc takie „so what”.
Myślę, że:
– Naukowość to ważna rzecz. Na dniach widziałem infografikę (wiem, parę razy na infografiki się nabrałem), jak to w ostatnich latach, czy dekadach, odjeżdżają wyborcy Republikanów z chęcią kształcenia się; a raczej niechęcią — to może być jeden z głównych podziałów politycznych i społecznych w najbliższych dekadach.
– Nienaukowa lewica w Polsce… Bycie po stronie „maluczkich” i jednocześnie bycie szurami, to myślę, że popularne. Tyle, że sięga się po te ideologie, które są pod ręką, by wyrażać siebie. Tacy ludzie odnajdą się więc w Konfie, niekoniecznie jasno się tam lokując ekonomicznie, ale generalnie: wywracanie stolika i zue elyty. Brak nienaukowej lewicy w Polsce to efekt jej niszowości, a nie lewicowości.
– To nawiasem mówiąc też odpowiedź dla bantusa — to gdzie ludzie szukają swojego interesu, zależy od okularów ideologicznych, jakie noszą. A jeśli prawica narzuciła szeroko swoją (przynajmniej osobom, które nie sięgają po jakościowe media, które mają wysoki próg wejścia), no to sięgają po prawicową. Ja mam w ogóle wredne wrażenie, że człowiek ma wiele z LLMa — uczy się statystycznych zależności w nadsyłanych treściach, a potem powiela…
– Szukam nadziei i pozytywów, ale widzę bardzo negatywny trend: oprócz buntu przeciwko wykształceniu
i wiedzy — normalizacji przestępstw. Mam na myśli Trumpa, czy PiS, na przykład. Lewica, niestety, walczy o jakieś ideały i wartości. A normalizacja braku wartości, czy antywartości („niech rzuci kamieniem, kto nie wykorzystał nietrzeźwej”) podważa istnienie lewicy. Bo to idealiści, utopiści, hipokryci… a tu mamy twardą, męską, twardo stąpająco po ziemi partię. To serio nie jest przypadkiem, że ta wizja człowieka (jako wojującego samotnika) i prawa (silniejszego), w której nie ma miejsca na współpracę i dobro wspólne, tak dobrze łączy się z prawicowością.
@wo „Matematyka sugerowałaby, żeby się jednak gryźć w język z deklaracjami typu „IZOLOWAĆ TYCH ZBOCZEŃCÓW!”, no bo coming outu może dokonać twoja ukochana wnuczka.”
@amatill „Gdyby tylko Elon Musk miał transpłciowe dziecko, na pewno nie przystałby do MAGA.”
Chybione. Gospodarz pisze o „ukochanej” wnuczce. Musk się tym dzieckiem przed jego coming-outem (podobnie jak co najmniej połową swoich dzieci) niezbyt interesował. Za to po coming-oucie nagle odkrył, że ma, o zgrozo, transowe dziecko. Zepsuli mu!
@kor
„Ciemnoskórzy geje byli i w okresie kina niemego, ale dopiero od niedawna kalkuluje się mainstreamowi ich uwzględnianie.”
W okresie kina niemego nikt tego nawet nie wiedział. Jakieś pierwsze konkretne dane „kto nas właściwie ogląda” pojawiły się po drugiej wojnie światowej (i od razu zaowocowały potrzebą rozszerzania oferty „dla kobiet”, w tym osobno „dla kobiet z mniejszości”). A takie detaliczne i namacalne, że ogląda nas w tej chwili trzech trzydziestoletnich gejów w Cincinatti, to dopiero z Internetem. No i im więcej się dowiadują, tym bardziej są inkluzywni.
„To chyba pierwsza mainstreamowa produkcja jaką kojarzę, gdzie homoseksualizm jednego z bohaterów nie był ani osią dramatu, ani komicznym dodatkiem.”
Stosunkowo niedawno mieliśmy o tym dyskusję, ogólny konsensus jest taki, że przełom w „traktowaniu tematyki LGBT serio w popkulturze” to lata 80. Pierwszy hollywoodzki blockbuster to chyba „Filadelfia” z 1993?
@borsuk
„ja nie mam w sobie takiej pewności siebie by „wiedzieć” jaki był/jest/będzie mój wkład w społeczeństwo versus to co dostaję.”
A pan znowu zapatrzony w pępek. Koniecznie chce pan dostać certyfikat, że jest pan Lepszym Obywatelem, który Dał Więcej Niż Inni. W kwestiach sanitarnych to nie ma znaczenia. Dla wirusa nie masz Greczyna niż Żyda, księcia ani żebraka, wszyscy są równi. Wszyscy mają taki sam obowiązek zaszczepić się, żeby zmniejszyć transmisję patogenu – już to raz napisałem i to, że panu to tak trzeba pięć razy powtarzać, żeby dotarło, świadczy właśnie o ekstremalnych problemach z logiką (i trochę podaje w wątpliwość czy pan faktycznie jest taki super jak się panu wydaje).
@rw
„bo był zapełniony takimi fiutami”
Zwykle nie pochwalam, ale może w ten sposób dotrze do pana Borsuka, skoro logika nie działa?
@Juliusz Kopczewski
„(np. ostatnio fejsbuk zwolnił faktczekerów)”
Zwolnienie faktczekerów to jedno, druga (gorsza IMO) zmiana to zapowiedziane niedawno przez Zuckerberga poluzowanie moderacji w imię „wolności słowa”. Dla osób z tzw. marginalizowanych grup to oznacza większe ryzyko napotkania się na mowę nienawiści w FB, co oczywiście ileś tam z nich zniechęci do korzystania z FB. Czyli regresja inkluzywności.
@amatil & Co do przyszłości Polski:
Jak zerkam na sosziale to jest tragedia. Jak spotykam żywych ludzi, to nie ma tak źle. Główna teza WO, że „fakty mają skłonności lewicowe” jest, po prostu, prawdziwa.
Problem polega jednak na tym, że mówienie tu o partiach to chyba mało. Główne problemy z prawicą, to nie istnienie partii, ale atak na wartości: empatię, wiedzę, naukę… To szerzenie chaosu. To rozjeżdżające się ambicje edukacyjne chłopców i dziewcząt, z całym późniejszym bagażem dobierania się takich niedopasowanych ludzi w pary.
Wyborcy PiS wymrą, Bosak pokłóci się z Menzenem, a obu opuści Braun, problemy jednak wciąż zostaną z nami na dekady, o ociepleniu klimatu, czy mikroplastiku, nie wspominając.
@pak4
„problemy jednak wciąż zostaną z nami na dekady, o ociepleniu klimatu, czy mikroplastiku, nie wspominając”
IMO Sheik Yerbouti to dobrze zdiagnozował w dyskusji pod inną notką: większość proponowanych rozwiązań klimatycznych wiąże się z jakimiś kosztami, jakimiś ograniczeniami konsumpcji. Wielu ludzi tego nie chce i głosuje na partie które im obiecują, że tych kosztów płacić nie będą.
Druga sprawa to IMO to, że mamy w wielu społeczeństwach kryzys demokracji: wyborcy nie uważają jej za coś wartościowego. Z punkty widzenia małego żuczka, im większy elektorat, tym mniejsza waga głosu który żuczek raz na kilka lat może oddać. Współczesna demokracja na poziomie narodowym została zredukowana do niewiele więcej niż „raz na parę lat idziesz zagłosować, ma to bardzo niewielki wpływ na to, co się zdarzy potem” (są ludzie którzy mają więcej do powiedzenia, bo udzielają się w mediach, mają kasę żeby płacić za wpływ, albo kierują wpływowymi organizacjami, ale to znikoma mniejszość). Myślę, że wielu Amerykanów (no bo oczywiście ta dyskusja zawsze kończy się na USA i Trumpie) nie dostrzega różnicy pomiędzy „prezydent jest wybierany w wyborach” a „prezydent zostaje namaszczony przez oligarchię”, więc mają w nosie zagrożenie dla demokracji. Demokracja lokalna w USA ma się lepiej niż na poziomie krajowym, bo wyborcy mają lepsze rozeznanie w tym co ich głos może zdziałać. Nie jest IMO przypadkiem, że mniejsze kraje (o populacji powiedzmy poniżej 10 mln) są mniej podatne na kryzysy demokracji.
@WO
„W okresie kina niemego nikt tego nawet nie wiedział. ”
Jasne, tu nie ma co dyskutować. Ale jednocześnie w USA była segregacja w kinach, jasno było widać dla kogo robić filmy. Swoją drogą blaxploitation to dopiero lata 70.
„Stosunkowo niedawno mieliśmy o tym dyskusję”
Tak, śledziłem ją z zainteresowaniem. Rok po Filadelfii był zresztą głośny Ksiądz (ten bez wampirów). Zabawnych gejów było też sporo w głównie francuskich komediach oidp. Nie chodziło mi w ogólności o homoseksualizm w filmie, ale traktowanie go normalnie. Powiedzmy – z możliwością zmiany na postać/relację hetero bez wpływu na fabułę. To jest dopiero woke 🙂
@kor
„pierwsza mainstreamowa produkcja jaką kojarzę, gdzie homoseksualizm jednego z bohaterów nie był ani osią dramatu, ani komicznym dodatkiem” – w 1994 były „Cztery wesela i pogrzeb”, z taką właśnie parą gejów, która nie była ani osią dramatu (jak Tom Hanks w „Filadelfii”), ani nie służyła za comic relief.
@wo „W sąsiednim zdaniu się do tego odnoszę, może przeczytaj całość.”
W sąsiednim zdaniu nie użyłeś nazwiska, nie domyśliłem się, że mówisz o konkretnym socjopatycznym psycholu. Ale nawet jeśli, to psychole się zdarzają, a im bardziej socjopatyczne, tym wyżej w hierarchii.
@rw „Nie jest IMO przypadkiem, że mniejsze kraje (o populacji powiedzmy poniżej 10 mln) są mniej podatne na kryzysy demokracji.”
A są? Jak na przykład Węgry, Austria i Słowacja (jakaś klątwa Franza Josepha się chyba uaktywniła).
@pak4
„Nienaukowa lewica w Polsce… Bycie po stronie „maluczkich” i jednocześnie bycie szurami, to myślę, że popularne. Tyle, że sięga się po te ideologie, które są pod ręką, by wyrażać siebie. Tacy ludzie odnajdą się więc w Konfie, niekoniecznie jasno się tam lokując ekonomicznie, ale generalnie: wywracanie stolika i zue elyty.”
Znam takiego gościa! Wyszedł z punkowego anarchizmu, ogólnie ma mieszankę poglądów ale moim zdaniem z przechyłem ne lewo (sprzeciw wobec kapitalizmu i ogromny dystans do patriotycznego nadęcia), szurskie tendencje (czasem coś chemtrails, czasem o spisku światowym, ale na covid się zaszczepił, jak jechał za granicę). No i w wyborach do Europarlamentu głosował na Konfę, bo „tylko oni mogą pokrzyżować szyki globalistom”. Jak mi to powiedział, to wszystko mi opadło.
@amatill
„A są? Jak na przykład Węgry, Austria i Słowacja (jakaś klątwa Franza Josepha się chyba uaktywniła)”
Z tych trzech tylko Węgry poszły w kierunku anty-demokratycznym, Austria i Słowacja są IMO po prostu pro-rosyjskie, bo elektorat jest pro-rosyjski.
Ale OK, Węgry to dobry kontrprzykład.
@rw:
Wczoraj na mnie zrobił wrażenie opis nieudanej kampanii środowiskowej z jednego z amerykańskich parków narodowych — na bilboardach pokazano tam, jak wielkie skutki przynosi wynoszenie drobnych pamiątek z rezerwatu (bodaj resztek skamieniałych drzew) i wezwali by tego nie robić. Efektem był… wzrost dewastacji parku. Bo wskazana liczba skradzionych pamiątek była tak duża, że u odbiorców wyrobiła wrażenie „normy społecznej” dającej przyzwolenie na kradzież.
I uważam, że to mocno gra jeśli chodzi o globalne ocieplenie i emisje — wszyscy emitujemy, przeważnie jeździmy samochodami, latanie na wakacje nie jest publicznie potępione, szeroko je się mięso itp. — przyczynianie się do ocieplenia jest normą społeczną, więc nie trzeba się starać.
Z tym sobie można próbować radzić — np. sugerując że warto być po lepszej stronie niż średnia, pozytywnie wyróżniać się w społeczeństwie (zaraz ktoś zarzuci, tfu, tfu, elitaryzm); ale generalnie to trudne, bo ludzie nie lubią od „normy” odstawać, nawet jeśli wiedzą, że jest ona zła.
Problem jednak w tym, że o ile po lewej stronie te wartości, jak ochrona środowiska, empatia, pomaganie słabszym i potrzebującym to oczywistość, którą ewentualnie próbuje się jakoś przekuć z wykorzystaniem psychologii na wpływ społeczny; to po drugiej stronie mamy jazdę po pełnym przyzwoleniu na bezwstyd, co — zgodzę się z Żiżkiem 😉 — jest jednym z największych problemów współczesności.
@rw
„bo był zapełniony takimi fiutami”
Też mną trochę zatrzęsło. Niech sobie każdy będzie tak aspołeczny jak chce, ale na własny koszt. Kierowca, który jeździ szybko i niebezpiecznie, gdyż ma ogólnie wywalone na życie własne i innych, być może ma spójny i logiczny światopogląd. Co nie oznacza, że nie trzeba mu przemocą zabronić jazdy.
@pak4
Jest IMO nawet gorzej. Po obu stronach jest coraz mniej szacunku dla reguł i prawa, coraz więcej uwielbienia dla przemocy i prawa mocniejszego. Lewica kibicuje Hamasowi i Luigi Mangione. Prawica kibicuje Netanyahu (wspieranemu przez centrystów jak Biden czy Starmer) i Putinowi. Trump przed drugą kadencją wysuwa wobec Grenlandii i Panamy podobne groźby, jakie Putin wysuwał (i wykonywał) wobec Krymu i Donbasu. Prawie nikt nie przejmuje się konwencjami o prawach uchodźców.
Mieliśmy przez kilka dekad po II wojnie światowej szansę na zbudowanie ładu światowego opartego na regułach i prawie. Przegwizdaliśmy ją.
@zaczadzony borsuk
Depresję się leczy, chcesz to Ci pomogę umówić psychiatrę online jeszcze na dziś
@ zbiorczo.
Napisałem że w kwestii pandemii byłem „foliarzem-płaskoziemcą” (w aspekcie #otwórzmywszystko w kontrze do #zamknijmywszystko) ale NIE ANTYSZCZEPIONKOWCEM. Napisałem to wyraźnie. To teraz skoro są tu fundamentalne problemy z czytaniem (gospodarz X do potęgi Y razy o tym pisał w aspekcie swoich notek, komentowanych, ale nie czytanych przez komcionautów!) – jasnym tekstem: jestem po 3 dawkach.
Nadal nie wierzę w wartość życia jako takiego.
Co teraz?
@nienormatywność w normatywnym kinie, traktowana ot tak
Okolice „Czterech wesel i pogrzebu” to jeszcze „Carrington” (bodaj 1995), gdzie owszem homoseksualizm Lyttona Stracheya (swoją drogą, bardzo ciekawego pisarza-historyka) był ważny, ale film był o tym, że każdy -seksualizm niknie w cieniu międzyludzkiej przyjaźni, braterstwa ponad zaimkami.
Krótko mówiąc, osoby z kręgu LGBT+ urodzone po 1990 r. na tzw. Zachodzie mają furę szczęścia.
Jakiś poeta-elgiebeta (osoba poetycka-elgiebetycka) mógłby sparafrazować (zrimejkować) wiersz Philipa Larkina o przewrocie obyczajowym lat 60. widzianym okiem heteryka.
High windows
When I see a couple of kids
And guess he’s fucking her and she’s
Taking pills or wearing a diaphragm,
I know this is paradise
Everyone old has dreamed of all their lives—
Bonds and gestures pushed to one side
Like an outdated combine harvester,
And everyone young going down the long slide
To happiness, endlessly. I wonder if
Anyone looked at me, forty years back,
And thought, That’ll be the life;
No God any more, or sweating in the dark
About hell and that, or having to hide
What you think of the priest. He
And his lot will all go down the long slide
Like free bloody birds. And immediately
Rather than words comes the thought of high windows:
The sun-comprehending glass,
And beyond it, the deep blue air, that shows
Nothing, and is nowhere, and is endless.
@Borsuk
„jasnym tekstem: jestem po 3 dawkach.
Nadal nie wierzę w wartość życia jako takiego.”
To jest elementarnie niespojne. Jesli nie wierzysz w wartosc zycia jako takiego to po sie szczepisz?
„O ile mi wiadomo, polska „antynaukowa lewica” nie istnieje w formie zorganizowanej. Nie ma żadnej redakcji, partii, stowarzyszenia.”
W środowisku „głebokiej ekologii” jest mnóstwo foliarstwa antyatomowego, anty-GMO i degrowth. Mają swoje stowarzyszenia, fundacje i redakcje.
@pak4
Jest gorzej. *Nie należy* się starać, bo mimowolnie kwestionujesz normalski styl życia pt. polecę na kawę do Tam Gdzie Zawsze Marzyłem Ale Jednocześnie Wizz Air Ma Promocję, Co Za Przypadek. I choćbyś nie prawił morałów, przez część osób zostaniesz odebrany jako – nie znajduję lepszego słowa… – zagrożenie i polecą konsekwencje. Dotyczy to właśnie wymienionych przez Ciebie codziennych wyborów jak dieta (bardziej), czy transport (mniej).
@borsuk
Okej zią, no to obczaj że Twój światopogląd jest wytworem chorego umysłu i nie widzę, po co ktokolwiek poza Twoim terapistą ma się wkręcać w dyskutowanie z nim.
@borsuk
„Co teraz?”
Teraz pan się jednak spróbuje dostosować do moich łagodnych napomykań.
@łw
„Mają swoje stowarzyszenia, fundacje i redakcje.”
Poproszę o konkretne nazwy?
WO, oczywiście ty decydujesz ale przyznam że nie rozumiem czemu zostawiasz chamskie odzywki do człowieka chorego typu „idź się leczyć i nie psuj tu atmosfery” a wycinasz komentarze o realnej niedostępności takiego skutecznego leczenia dla większości obywateli?
@borsuk
„Napisałem że w kwestii pandemii byłem „foliarzem-płaskoziemcą” (w aspekcie #otwórzmywszystko w kontrze do #zamknijmywszystko) ale NIE ANTYSZCZEPIONKOWCEM”
A więc nadal jeżdżę szybko i bardzo niebezpiecznie, ale przecież zmieniam opony na zimowe? Olewanie izolacji oznaczało szybszy przyrost i wyższe szczyty zakażeń, na dodatek również w okresie, gdy szczepionek jeszcze nie było. W efekcie: więcej zgonów, również wśród tych, dla których zwyczajnie nie starczyło miejsca w szpitalach. Jak dla mojego wujka, czy taty kolegi komentującego wyżej.
@rw:
> „Lewica kibicuje Hamasowi i Luigi Mangione.”
Tylko bym to niuansował, bo nie widzę by ktoś kibicował zbrodniom Hamasu; a dyskusje o Mangione są zwykle przynajmniej opatrzone klauzulą „nie popieram przemocy, ale…”.
> „Prawie nikt nie przejmuje się konwencjami o prawach uchodźców.”
Jeśli mówisz o rządach unijnych, to może masz rację; ale jeśli o obywatelach — to nie.
> „Mieliśmy przez kilka dekad po II wojnie światowej szansę na zbudowanie ładu światowego opartego na regułach i prawie. Przegwizdaliśmy ją.”
Powiedziałbym, że walka się toczy. A póki się toczy, to nie jest przegrana. Owszem, zwycięstwo Trumpa oznacza rundę „dla nich”, ale tylko rundę.
@embercadero
„a wycinasz komentarze o realnej niedostępności takiego skutecznego leczenia dla większości obywateli?”
Bo jestem głęboko przekonany, że nic dobrego nie wyjdzie z deraila w tym kierunku (podobnie jak w kierunku Hamasu, to też wylatuje).
@WO
Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot i „Dzikie Życie”. Także anarchistom z wydawnictwa Bractwo Trojka zdarzają się antyatomowe i anty-GMO publikacje.
@ember
„chamskie odzywki do człowieka chorego”
Mnie się chamskim wydaje fidowanie jego chorobowych deluzji próbami racjonalnego dyskutowania. Bardzo mi przykro, że Borskuk nie daje rady się podleczyć, serio, przecież jak i pewnie większość komcionautów miałem swoje przygody z deprą, no ale też to nie powód, żeby dyskutować z jego rozszerzonym instynktem śmierci jakby był stanowiskiem, które można poddawać racjonalnej rozkmince.
@WO
Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot, „Dzikie Życie”, „Zielone Brygady”, Bractwo Trojka. Pewnie jeszcze parę NGO.
@Łukasz Wyrak
A degrowth? Bo jak nie znajduję za specjalnie uzasadnienia dla dwóch pierwszych nurtów, które wrzuciłeś do jednego worka, tak podstawowa przesłanka degrowth – czyli jak rozumiem: konieczne jest znalezienie alternatywnego do wzrost PKB + kapitalizm – wydaje mi się jak najbardziej znajdować potwierdzenie w faktach. Jeśli z niej jest dalej wywodzone coś skrajnie antynaukowego to też jestem ciekaw, bo szczerze mówiąc nie śledzę i zdziwiła mnie ta zbitka.
@Kjeld punktem wyjścia tego nurtu było niezrozumienie drugiej zasady termodynamiki. Stąd wziął się tam katastrofizm, który niewiele wspólnego ma z nauką o klimacie i te wszystkie rozważania o „entropii wzrostu gospodarczego”. Jest to przykład, czym kończy się powoływanie na fizykę przez humanistów.
@antynaukowa lewica
Nikt nie przywołuje Remika „Pił Siki” Okraski? Znaczy ja wiem że teraz to już pełną gębą faszol, ale autoidentyfikacyjnie jednak nadal lewica. No i to zawsze śmieszne przypomnieć, że Okraska pił siki.
@kjeld
„Jeśli z niej jest dalej wywodzone coś skrajnie antynaukowego ”
Tak jak z „zasadą Heisenberga”, świat jest pełen ludzi, którzy używają tego pojęcia w oderwaniu od pierwotnego znaczenia. „Degrowth” przyciąga wariatów jak miód mrówki.
@zaczadzony borsuk
„Tak, chorowałem na COVID, udało się utrzymać w domu, ale nie było różowo. Mogłem umrzeć? Mogłem. So what”
To, że ty mogłeś (mogłaś?) umrzeć to jedno i można jakoś tam argumentować, że to twoja sprawa (chociaż jak już inni napisali, chociażby fakt że lądujesz w szpitalu który ma ograniczone możliwości oznacza, że konkurujesz wtedy z innymi pacjentami). To by mogło działać gdybyśmy mieli w naszym prawodawstwie i etyce podejście zezwalające na dobrowolne zrezygnowanie z prawa do życia (czy to przez klauzulę DNR – Do Not Resuscitate i podobne, czy przez prawo do eutanazji).
Tyle, że twoje podejście brzmi jak lorda Farquada ze Shreka: „Być może wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie na której jestem gotów!”
Powodem dla których izolowaliśmy ludzi i nosiliśmy maseczki nie było to, żeby chronić już chorych, tylko żeby nie zarażać zdrowych. Maseczki w szczególności nie chronią w istotny sposób osoby noszącej, za to jak najbardziej otoczenie jeśli to ta osoba jest chora.
A co do „najwyżej umrę”… ja się przez długi czas jakoś prześlizgiwałem, udawało mi się przez dwa lata nie zachorować na covid (albo przynajmniej nie mieć żadnych objawów), izolowałem się, trzymałem odstępy, nosiłem maseczkę, szczepiłem gdy było to możliwe. Potem kolejne dawki szczepionki stawały się coraz rzadziej dostępne, odstępy między nimi większe. Ludzie już nie trzymali odległości, nie nosili maseczek, zachorowałem. Przeszedłem znośnie. Tyle że do dzisiaj nie mam takiej sprawności jaką miałem. Gdy pływam na basenie to moja wydolność oddechowa jest słaba, nie mogę pływać normalnie, bardzo szybko tracę siły i walczę o każdy oddech. Więc tak, nie umarłem. Tylko jestem w gorszej kondycji fizycznej i zapewne jeszcze długo będę. A i tak mam szczęście że obyło się bez poważnych komplikacji, bo te covid też potrafił wywoływać.
Ok to ja jak zwykle nie na czasie. Pytałem bo dawno temu czytałem Rockstroma i jeszcze dawniej (nie skończyłem) Raworth, dla mnie oba nie były szurskie, a oba bym do tej plakietki przypisał.
Korekta obywatelska: 'Historycznie przez stulecia „grupy mniej uprzywilejowane” albo nie prezentowały własnej opcji światopoglądowej, tylko politycznie opowiadały się po stronie jakiegoś monarchy.’
Chyba zabrakło drugiego albo (albo zabrakło argumentu przed, tam powinna być alternatywa).
Parę luźnych uwag do wpisu:
– jakiś czas temu zetknąłem się ze skargami prawicowych komentatorów (tylko nie pamiętam już czy polskich czy amerykańskich), że „tej lewicowej propagandy nie można poddawać fakt-checkingowi bo oni nie kłamią!” Co sporo mówi również o ich nastawieniu. Prawicowcy – i rodzimi i zagraniczni – dobrze wiedzą że kłamią, korzystają z dezinformacji świadomie. Są zaskoczeni gdy się okazuje, że inni tak nie robią. Czy istnieje dezinformująca lewica? Zapewne, tak samo jak pewnie istnieją uczciwi prawicowcy. Ale trend jest taki, że lewica preferuje weryfikować informacje a prawica lubi się czuć dobrze. Oczywiście na lewicy też czasami ludzie podają niesprawdzone informacje, bo sensacje i oburzenie nadal dobrze się sprzedają. Ale staramy się to debunkować i wygaszać.
Czy jest dobrze i opłacalność lewicowego podejścia Disneya i podobnych – tu już nie wygląda to tak dobrze. Niektórzy zaczęli się trochę wycofywać, w paru projektach dywersyfikacja została uwalona. To, że lewicowy i tolerancyjny odbiorca był lepszym klientem dla korporacji było prawdą przez dłuższy czas (co miejscami było wykorzystywane tak topornie, że faktycznie części narzekań nawet się nie dziwię. Ja sam mam problemy z niektórymi zdywersyfikowanymi produkcjami Netfliksa!), ale dostrzegają następujący na świecie zwrot w prawo. To oczywiście nie oznacza, że zaraz zaczną tworzyć produkcje stricte prawicowe, ale może oznaczać mniej różnorodności, więcej filmów i seriali z typowym białym mężczyzną jako protagonistą, cycatą kobietą która ma się dać uwieść i mniej zróżnicowaną obsadą jako taką. Prawica to ogłosi jako sukces, część populacji nawet za bardzo nie zauważy, lewica sobie popłacze ale istotne jest czy zrezygnuje z subskrypcji. Podejrzewam, że niekoniecznie. Dopóki nie będzie to zastąpione prawicową propagandą, to sam zanik promujących tolerancję produkcji nie będzie wystarczającym powodem. Będzie nudniej, ale nie będzie przesady w drugą stronę (bo to się korporacjom nie opłaci). Ot, trochę stonują przekaz.
„O ile mi wiadomo, polska „antynaukowa lewica” nie istnieje w formie zorganizowanej. Nie ma żadnej redakcji, partii, stowarzyszenia. To są jakieś pojedyncze profile w soszialach, obecnie zajęte głównie popieraniem Rosji.”
A okraskizm-wosizm pod to nie podpada? Jeśli tak to mieliby własne pismo. Ale nie znam się, unikam tych ludzi, może nie wpisują się w definicję.
„Zawsze może być tak, że sekret architektury układów scalonych o bardzo dużej skali integracji uwięziony jest akurat w głowie osoby trans.”
Albo że geniusz matematyczny znacząco pomagający w wygraniu wojny znajduje się w głowie geja. Tylko to trochę bardziej skomplikowane, bo nawet w nietolerancyjnym społeczeństwie taki człowiek może przez jakiś czas się kryć, mieć znaczący wkład w wygraną i odkrycia nowoczesnej matematyki a potem i tak go zamęczą…
Kłótnie amerykańskiej prawicy – do jest dopiero Schadenfreude. Trump jeszcze nie został zaprzysiężony a oni już ciągną za obrus, różne grupy w swoje strony. I oczywiście z jednej strony jest to fatalne, bo któraś z tych grup wygra, więc będzie źle. Ale to było pewne już gdy wiedzieliśmy że wygrał Trump. A z drugiej strony któraś z tych grup (albo i kilka) przegra. I to przegra pomimo tego, że popierała zwycięzcę, obudzą się z ręką w nocniku. Póki co pierwsze starcie między wielkim biznesem (Musk) a białymi suprematystami wygrał Musk – co zresztą pokazuje ponownie, w jak wielkim poważaniu Trump ma zwykłych ludzi a jaki wpływ mają na niego bogacze i że to z nimi mu po drodze.
Fajnie się obserwuje to, jak część amerykańskiej prawicy właśnie się orientuje częścią czego się uczyniła. Jak protrumpowi podcasterzy słyszą, żeby wracali do swoich krajów (bo są pochodzenia irańskiego), albo są wyzywani za sprzedanie się Muskowi (Rogan). Jedna dziennikarka (albo „dziennikarka”, ja tam nie wiem kto to, możliwe że to ktoś pokroju Rogana) płacze, że po tym jak nie zgodziła się z Muskiem straciła niebieskiego ptaszka na X, ale jednocześnie jest nadal kasowana za konto premium!
Świata to nie uczyni lepszym, ale można patrzeć jak oni sami się orientują co narobili i że ich również spotykają konsekwencje.
Ja z pytaniem o to „zaćpanie na śmierć”. Jako do chemika i starszego, doświadczonego życiowo, Pana Ile znasz osób, które zafundowały sobie „złoty strzał”? Bo zaczynam podejrzewać, że ktoś bardzo mocno nas robi w bambuko.
Czytając ostatnio artykuł o leczniczym potencjale stymulantów, natknęłam się na zwyczajowy zwrot o tysiącach zgonów po narkotykach, niestety bez linków, badań, statystyk. Zaczęłam więc szukać na własną rękę, internetowy risercz daje mierne rezultaty. Jest jednak dostęp do raportów Głównego Inspektora Sanitarnego dot. zatruć, w tym śmiertelnych, substancjami psychoaktywnymi. I tak dowiedziałam się, że w roku 2023 r. po zażyciu niedozwolonych substancji zmarły w Polsce, uwaga… 24 osoby. W statystyki wrzucano też samobójstwa i mieszanki alkoholu i leków z narkotykami. Dla porównania, paracetamol i aspiryna zabijają ok. 200 osób rocznie, alkohol ok. 10 000, niktotyna 67 000.
Bratowa jest doktorem biochemii, pracuje w bayerze. Powiedziała mi, że większość leków dostępnych w aptekach to te same substancje, które są na liście zakazanych, aczkolwiek pozbawione komponentów dających przyjemną fazę, aby minimalizować ryzyko uzależnienia. I np. substancje z grupy amfetamin nie są szczególnie niebezpieczne dla zdrowia, a ryzyko ich zakupu na czarnym rynku wiąże się głównie z zanieczyszczeniem substancji czy inną „pomyłką kucharza”. A już psychodeliki są w ogóle bezpieczne dla zdrowia fizycznego, a do tego mają duży potencjał leczenia uzależnień od alkoholu czy opioidów.
Przyznam, że jestem po tej rozmowie dość skołowana. Czy to możliwe, że większość złego pijaru narkotyków jest wyłącznie wynikiem antynarkotykowej propagandy? Ktoś coś więcej?
@KP:
Nie wiem, czy lewica jest bardziej „weryfikująca” historycznie, czy powszechnie.
Ja tu się kiedyś już powoływałem na Benklera, Farisa i Roberts „Network Propaganda”, opartą na doświadczeniach z pierwszej zwycięskiej kampanii Trumpa. Oni twierdzili, że porównaniu wpadek i kłamstw MSN (umowna lewica) nie wypada zauważalnie lepiej do FOX (umowna prawica), na co podawali statystyki. Ale wskazywali inną rzecz — po „lewej” stronie istniał różnorodny i staromodny rynek medialny, gdzie wciąż obowiązywały zasady weryfikacji danych. A po prawej nie — mało odpowiedzialnej FOX odpowiadały jeszcze bardziej nieodpowiedzialny Breitbart i różne szurie online. I o ile centro-lewicowe media tłumiły fake’i, o tyle w prawicowych znajdowały one dodatnie sprzężenie zwrotne. System więc, a nie indywidualna postawa polityczna.
Dlatego wracam do mojej tezy, że ta niewidzialna szurska lewica (dalej nie widzę zauważalnych środowisk, choć zaczynam mieć wątpliwości, czy to nie prawicowość soszialmediów, które szurską lewicę tłumią, lansując szurską prawicę; o Okrasce słyszałem, ale to na zasadzie, że inni mówią, że istnieje) to efekt słabości lewicy, a nie jej pozytywnych przymiotów.
@happypanda
„Ile znasz osób, które zafundowały sobie „złoty strzał”?”
Blogi to nie miejsce na poważne rozmowy. Rzeczywiście trochę znam, a to z kolei – znów jak słusznie zakładasz – za sprawą mojego ścisłego bąbelka oraz wieku. Po prostu znałem 30+ lat temu ludzi, którzy szli na chemię albo na medycynę uzasadniając to, niby żartobliwie, że będą mieć łatwiejszy dostęp do narkotyków. Wszyscy, którzy tak żartowali, już nie żyją. W jednym wypadku to był ewidentny „złoty strzał”, acz oczywiście można się tego tylko domyślać z okoliczności (nie zostawili listu pożegnalnego, ale jest to pewna para, która przedawkowała tej samej nocy).
„Zaćpanie na śmierć”, podobnie jak „zachlanie na śmierć”, rzadko jednak polega na jednorazowym spożyciu dawki śmiertelnej. Częściej po prostu na doprowadzeniu organizmu do wyniszczenia.
„zatruć, w tym śmiertelnych,”
No tylko że rzadko chodzi tutaj o „śmierć od zatrucia”. Uzależnienia niekoniecznie działają w ten sposób.
„większość leków dostępnych w aptekach to te same substancje, które są na liście zakazanych”
Że „większość” to na pewno nieprawda, ale wiele – owszem.
„substancje z grupy amfetamin nie są szczególnie niebezpieczne dla zdrowia,”
Znów: przy jednorazowym zażyciu – rzeczywiście nie. Tylko że nie na tym polega problem. Od JEDNORAZOWEGO kontaktu z morfiną też się przecież nie umrze, od pierwszej półlitrówki też nie.
„Czy to możliwe, że większość złego pijaru narkotyków jest wyłącznie wynikiem antynarkotykowej propagandy?”
Jakaś część na pewno, ale uzależnienia pozostają realnym problemem (oczywiście, także od alkoholu i papierosów). Po prostu jeśli ktoś koło dwudziestki jest wesołym, rozrywkowym młodzieńcem, co to zawsze ma ochotę na skręta albo flaszkę, to koło czterdziestki jest już wrakiem, a po pięćdziesiątce jest albo we wspólnocie abstynentów, albo na cmentarzu. Widziałem zbyt wiele takich trajektorii żeby z tego żartować.
Zadała mi pani pytanie, odpowiedziałem, na tym KONCZYMY DYSKUSJĘ. Nie będę pani niczego doradzać, nie jestem terapeutą od uzależnień.
@kor
„Nie chodziło mi w ogólności o homoseksualizm w filmie, ale traktowanie go normalnie. Powiedzmy – z możliwością zmiany na postać/relację hetero bez wpływu na fabułę. To jest dopiero woke”
Swoją drogą to podobnym przypadkiem dla innej mniejszości (osób niskorosłych) było chyba X-Men: Days of Future Past, gdzie po raz pierwszy widziałem, żeby niskorosły aktor (tu Peter Dinklage, dzięki wybiciu się w Grze o tron) grał postać, w przypadku której jej wzrost nie ma absolutnie żadnego znaczenia i nie jest w ogóle w żaden sposób wspomniany.
@happy_panda
Nie ma takich statystyk nigdzie. Heroiniści nie umierają od heroiny tylko na zapalenie płuc, od amfetaminy umiera się na serce itp. Tego się nie da policzyć
@pak4
„Tylko bym to niuansował, bo nie widzę by ktoś kibicował zbrodniom Hamasu”
Ja niestety widuję, nawet wśród niektórych polskich lewaków się zdarza usprawiedliwianie (bo „tego wymaga dekolonizacja”), a wśród zachodnich jeszcze częściej, tylko że to znów, raczej skrajne środowiska na marginesie rzeczywistej polityki, a Netanjahu kibicuje jednak prawicowy mainstream polityczny.
@happy_panda
„psychodeliki są w ogóle bezpieczne dla zdrowia fizycznego, a do tego mają duży potencjał leczenia uzależnień od alkoholu czy opioidów.”
Za to są bardzo niezdrowe dla zdrowia psychicznego, po kwasie mnóstwo ludzi ląduje w psychiatrykach bo już nie wiedzą co jest a czego nie ma (tak, odwiedzałem takich w szpitalu, nie zmyślam). To prawda że niektore psychodeliki używane pod kontrolą wydają się mieć wpływ leczniczy na to czy tamto. Słowo klucz: pod kontrolą.
@Piotr Kapis
„Oczywiście na lewicy też czasami ludzie podają niesprawdzone informacje, bo sensacje i oburzenie nadal dobrze się sprzedają. Ale staramy się to debunkować i wygaszać.”
Z tymi staraniami też bywa różnie niestety, patrz tzw. Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, który mnóstwo ludzi wciąż obserwuje i szeruje mimo że od dawna wiadomo, że Rafał Gaweł to przekręciarz i że tu i na innych swoich fanpejdżach często wrzuca fejki albo przypisuje swojemu „ośrodkowi” działania innych aktywistów, oczywiście za każdym razem podając swój numer konta.
@pak4
Nie jestem pewien czy odnosiłeś się do mnie czy kogoś innego, ale sam pisałem że tak to właśnie wygląda – to nie tak że lewicowcy są jakoś bardziej odporni na fejki, potrafią je podawać dalej (szczególnie jeśli te wpisują się w ich poglądy), dają się łapać na propagandę. Ale lewica jako grupa ma tendencje do weryfikowania i debunkowania. Jeden poda dalej, drugi napisze „nie, to nie tak – tu są dane” i wpływ fejka się zmniejsza, czasami daje się go wygasić. Prawica jako taka nie ma tej tendencji (chociaż mogą istnieć prawicowcy którzy też by chcieli by trzymać się prawdy i by ich poglądy broniły się same).
Czy to efekt słabości? Zapewne czyni lewicę mniej skuteczną w walce politycznej. Prawica może wyrzucić w świat mnóstwo fejków, nawet wewnętrznie sprzecznych i te będą się propagować. Jeden odrzuci, drugi uwierzy, jakoś to się kręci. Lewicowe podejście jest bardziej mozolne, czasochłonne. Tylko jeśli mamy wybór między „kłamać by być skutecznym” albo „nie kłamać i przegrać z powodu braku skuteczności” to jak dla mnie już przegraliśmy. Nawet zakładając że wygralibyśmy dzięki kłamstwu – co wcale nie jest takie prawdopodobne, prawica ma w tej kwestii dużo więcej doświadczenia, mniej skrupułów oraz wsparcie tych którzy dysponują pieniędzmi (z założenia, przy takiej definicji lewicy i prawicy jaką podawał WO to prawica broni interesów grup uprzywilejowanych, czyli mających pieniądze na szerzenie swojej narracji) – to przecież taka wygrana wymagałaby ludzi którym nie można zaufać, że potem wprowadzą jakieś lewicowe i prospołeczne rozwiązania.
Lewica w USA to osobny temat. Przy ich duopolu nie wiem czy w ogóle można mówić o jakiejkolwiek lewicy tak definiowanej. Demokraci też reprezentują interesy biznesów, nierzadko tych samych co Republikanie. Są trochę bardziej skłonni do zauważania problemów społecznych i ich adresowania – ale na ile to jest z powodu faktycznego dbania o naród a na ile jak u Bismarcka, bo dostrzegają długofalowe skutki? Osób o faktycznie lewicowych poglądach czyli dbających o zwykłych ludzi mają troszkę, ale można argumentować że Republikanie (przynajmniej w erze pre-trumpowej) też, jak np. McCaina. Jak widać te osoby ani w jednej ani w drugiej partii nie prowadzą tylko robią co mogą.
Ale to jest w ogóle bardziej skomplikowane, zwłaszcza w ujęciu historycznym. Dwie partie, dozwolony lobbing, komitety poparcia i ich finansowanie czy brak rozliczania z zachowań – to wszystko sprawia, że grupy uprzywilejowane jak wielkie biznesy i miliarderzy mają bardzo łatwą możliwość wpływania na dowolną stronę i zapewniania sobie dobrej pozycji niezależnie od wyników wyborów.
@ausir
„Z tymi staraniami też bywa różnie niestety, patrz tzw. Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych”
Zgoda, nie twierdzę że lewica jest odporna. Sam pisałem że tam też się zdarza podawanie fejków, szczególnie jeśli pasują ludziom do poglądów.
Moim zdaniem istotna różnica jest taka, że na lewicy część ludzi wie że OMZRiK jest taki i jeśli zobaczą że ktoś znajomy się tam udziela albo wrzuca ich wpisy to komentują, uświadamiają. Jak nie pierwszym razem to za którymś (algorytmy facebooka nie pomagają). Ta banieczka trochę się sama jakoś kontroluje i uświadamia.
Na prawicy działa to tak, że człowiek wrzuca fejki czy bzdury, piszesz mu że to nieprawda, debunkujesz a on cię zlewa i dwa dni później puszcza kolejne podobne. Odziomiłem się z paroma znajomymi właśnie przez takie zachowania, bo tego się nie da ratować. Możesz im wprost punktować kłamstwa Jakiego, możesz pokazywać dowody, odsyłać do oryginalnych treści i pokazywać palcem gdzie Jaki kłamie, ale ponieważ im się podoba to co Jaki pisze i jak najeżdża na EU to będą to dalej rozsiewać.
Zastanawiam się na ile to wynika z tego, że lewica jest społecznościowa i widzi siebie jako część większej grupy o której dobro trzeba dbać. A prawica woli indywidualne korzyści i co prawda chce się widzieć jako część grupy (patriotyzm jest dla nich istotny), ale raczej na zasadzie co ta grupa może dać im. Ich własne zasługi dla grupy są nierzadko urojone albo tylko potencjalne („jak nas Ruscy zaatakują to my będziemy bronić własną piersią!”), te realne które można robić tu i teraz („a może by tak uczciwie płacić podatki i sprzątać po sobie?”) ignorowane.
Co do Dinklage’a – on zagrał w paru filmach gdzie jego wzrost nie był istotny. Aczkolwiek chyba faktycznie dopiero po tym jak już był rozpoznawany po Grze o Tron, miał po prostu status Znanego Aktora Którego Publiczność Lubi. Nie przypominam sobie żeby jego wzrost miał jakiekolwiek znaczenie np. w „Pixels”.
@wo Dziękuję bardzo za wyczerpującą odpowiedź, EOT
Kłamanie nie przyczyniłoby się do zwiększenia wpływów lewicy, po prostu jak teraz szitowe prawicowe media przykrywają naszą prawdę swoimi kłamstwami, tak wtedy przykrywałyby nasze kłamstwa. A mają tych mediów więcej, bo im bogole sypią.
Natomiast każdy system wymuszający jakąkolwiek weryfikację faktograficzną będzie działać na naszą korzyść. Dlatego prawiczka stara się takie systemy niszczyć (teraz już raczej: dobijać), jak i niszczyć samo przekonanie, że w sytuacjach społecznych i politycznych jest jakaś możliwa do ustalenia prawda.
@pak4
„a dyskusje o Mangione są zwykle przynajmniej opatrzone klauzulą „nie popieram przemocy, ale…””
To klauzula hipokrytów przecież 🙂 O ile wspieranie Hamasu to rzeczywiście margines polityczny (może poza kampusami uniwersyteckimi na Zachodzie), to Mangione dotarł do normalsów. Moi młodsi koledzy z korporacji mówili o nim z sympatią!
@pk
„A okraskizm-wosizm pod to nie podpada? Jeśli tak to mieliby własne pismo. Ale nie znam się, unikam tych ludzi, może nie wpisują się w definicję.”
Przy całej mojej niechęci do nich (oraz beki z młodego eko-Okraski), oni jednak starają się przynajmniej udawać promowanie evidence based policy, np. współpracowali z Szarfenbergiem.
@ antynaukowość i działanie dla dobra społeczeństwa
Pandemia dość wyraźnie i jak dla mnie niepokojąco, pokazała problemy z nauką również poza skrajną prawicą. Przełożenie wiedzy naukowej na politykę publiczną było w wielu krajach całkowicie nieporadne i często wprowadzające w błąd. Brak jasnego przekazu, że maski od pewnego poziomu zabezpieczają osoby noszące, gdy było to wiadomo i gdy były już powszechnie dostępne na rynku, było równie nienaukowe jak to, że maski szkodzą. Zakazy przebywania na dworze, gdy były wiadomo, że poza pomieszczeniami jest bezpiecznie, nie miały uzasadnienia w nauce. Public health, które wszędzie na świecie jest raczej lewicowe, okazało się mieć ogromny problem z przełożeniem nauki na public policy, z korygowaniem swojego przekazu w miarę pojawiania się nowych faktów. W wielu krajach wyszedł z tego paternalizm i niepokojąca łatwość ograniczania wolności bez wystarczającego uzasadnienia. Długotrwałe zamknięcie amerykańskich szkół było prawdopodobnie równie antynaukowe jak covidparty i również wyrządziło znaczne szkody, które zresztą nauka bada, tylko że bardziej ta od edukacji.
Nauka wymaga zawsze jakiejś interpretacji, gdy ma mieć konkretne zastosowanie społeczne i przeważnie zderza się wtedy z inną nauką. Ktoś wtedy dość nienaukowo musi decydować jakie wartości są ważniejsze, jakie ryzyka są akceptowane, co jesteśmy za co gotowi poświęcić. Czyli na tym poziomie kończy się technokracja, a powinna zacząć demokracja.
Pandemia w Polsce daje też przykład zaskakująco antynaukowego zwrotu w środowisku, które powinno jako całość być na to odporne, czyli w ochronie zdrowia. Do tej pory nie wiem, dlaczego polska ochrona zdrowia w okresie pandemii, w niespotykanym nigdzie indziej w Europie czy USA stopniu, zamknęła się na pozostałych pacjentów.
Oczywiście to wszystko, to jest inna skala niż „pijcie wybielacz” i całkowite porzucenie faktów, które stało się strategią marketingową skrajnej prawicy. A z drugiej strony to administracja Trumpa dała pieniądze na rozwój szczepionek.
@panda
WO w zasadzie odpowiedział i zabrania etc., ale ja jeszcze tak szybko dodam że opiaty, w tym kompot były zmorą 80s, jest fajna książka „Mistycy i narkomani” starego krakowskiego hipisa o ksywie bodajże Tarzan (pełna smacznych anegdot, np. o młodym Maleńczuku, Korze i jej koledze Terleckim, ksywa Pies) i ten stary hip jest dokładnie jak szurlewica z notki, ale też pisze o tym jak ćpanie wymknęło się spod kontroli w pewnym momencie i jak koledzy zaczęli umierać. Drugi klasyczny tekst kultury to Trainspotting, który pokazuje szkocką beznadzieję pchającą ludzi do ćpania i, niestety, nadal jest tam problem: link to en.wikipedia.org
Zwróć też uwagę na to jak heroiniczne śmierci są nieodłącznym refrenem opowieści o grandżowym Seattle. Stayley, Andy Wood, do tego Cobain i Cornell, którzy też byli użytkownikami i obaj skończyli samobójem, bo trudno wyjść z ćpania i depresji nawet osiągając sukces i uwielbienie tłumów. 80/90s Seattle było równie depresyjne jak Szkocja, a heroina była wszędzie, tragiczny miks, zresztą US znowu sobie zafundowało opioid crisis ostatnio.
Bottom line: generalnie większość przedawkowań i zgonów to opiaty, reszta substancji psychoaktywnych ma relatywnie wysoki LD50 o ile dobrze kojarzę, pod tym względem psychodeliki są w miarę bezpieczne, ale: zakazane substancje są trudno dostępne i ryzykowne, więc mamy rynek „legalnych” analogów czyli dopalaczy i np. w przypadku LSD analogi z grupy NBOMe są bardziej toksyczne z masą niebezpiecznych efektów ubocznych, a często sprzedaje się je jako LSD. User beware!
(W sumie to oglądałbym serial o chemiku syntezującym nowe designer drugs żeby ciągle być o krok przed prawem. Imho ciekawsze od magicznie czystej mety pana Heisenberga, bo tata normalnie by sobie jeździł do pracy, tylko kontrahentów miałby jakichś dziwnych i coś się z czasem zrobili jacyś nerwowi.)
@amatill
Klątwa Franza Josefa
Jakiś czas temu u Coopera rzuciłem taką obserwacją że putinofilia i ultraprawicowość jakoś dziwnie się nakłada na granice KuK imperium, łącznie z naszą cudną Małopolską i Podkarpaciem. W rezultacie wynikł z tego ciekawy wątek o tym że wszystkie te narody łączy pchana latami narracja o byciu wieczną ofiarą obcych sił, o tym jak to sąsiedzi mają lepiej a my, biedaczki zawsze pod górkę. Było to na swój sposób zabawne jak nagle Słowak i Węgier się włączyli z „ej, ale to przecież my jesteśmy karmieni kultem porażki, a nie wy w tej silnej i prosperującej Polsce!”
@notka
Ja mimo szczerych chęci nie jestem optymistą, bo sosziale to jest paskudny rozsadnik prawackiej narracji, któremu właśnie puszczają kolejne hamulce (factchecking na fb/insta), więc pole do dezinformacji i chaosu się poszerza. Chciałbym wierzyć że ludzie po prostu zaczną odchodzić od społecznościówek w ramach higieny psychicznej (ja właśnie to zrobiłem od nowego roku i polecam gorąco!) ale to, niestety, też jest forma legalnego ćpania i nie jest łatwo ot tak zrezygnować sobie z ciągłego łaskotania mechanizmu nagrody. Jak mawiał jednak Joe Strummer: the future is unwritten, bądźmy więc optymistami!
Natomiast co do tajemnicy poparcia prawicy przez teoretycznie lewicowy elektorat to imho odpowiedź brzmi po prostu patriarchat. Incele trafnie diagnozują podział na samców alfa vs. reszta greckiego alfabetu, bo kapitalizm i wynikająca z niego stratyfikacja społeczna jest głównie białym hetero samcem, więc bycie w 1% to bycie Muskiem, ewentualne kobiety to w większości spadkobierczynie musków, bądź ich partnerki. I teraz tak: prawica odrzuca narrację klasową, zostawiając ją lewicy, żeby uderzyć w miękkie podbrzusze mężczyzn będących w grupie „męskości współpracującej”, czyli tych, którzy może się nie łapią na bycie alfami, ale jednak czerpią dywidendę z całego systemu patriarchalnego. Stąd też niechęć do LGBT i kobiet jako „naturalnych” zagrożeń dla tej wyobrażonej męskości i wiążącego się z nią przywileju. Wszystko to są sprawdzone od dekad prawicowe narracje i ich organiczne zespolenie z rynkiem matrymonialnym i popędem seksualnym hetero-chłopców są trudne do rozbrojenia, bo to są potrzeby idące ortogonalnie do racjonalności, logiki i naukowej wizji świata, a odrealnienie przez medialną i soszjalową papkę to skuteczna bariera przed uświadamianiem ludzi że to wszystko tylko brudny trick Big Richguys żeby dalej mogli wyciskać z biedaków więcej added value dla akcjonariuszy.
@Piotr Kapis
Pytanie do ogółu, nie tylko do Piotra: a jaki macie sposób na „micro-spreading” tego umysłowego szmelcu, tych warzechizmo-ziemkiewiczowstw w sytuacjach mniej nieformalnych? Chodzi mi o środowiska, gdzie tego typu tematy w zasadzie nie powinny być poruszane (a są), a jednocześnie nie można się z nich ot tak wypisać, np. w pracy. Non stop spotykam się przy (pracowej) kawie z takimi przekazami, nie na zasadzie „a wczoraj Jaki powiedział”, bo to jeszcze można od biedy skontrować jeśli łaska, a w jakiejś pobocznej części wypowiedzi, np. „jaka niedobra ta kanapka, pewnie z mąki z unijnymi robakami”. Ten fejkowo-prawicowy sentyment jest bardzo mocno wpleciony w każdym miejscu, w którym pracowałem, ale oczywiście nie dotyczy to tylko pracy. Podałem pracę, bo wydaje mi się dobrym przykładem. Ja tutaj, ze względu na natężenie zjawiska, nie widzę dobrego wyjścia, może Wy macie jakieś życiowe know-how.
@havermeyer
„Imho ciekawsze od magicznie czystej mety pana Heisenberga, bo tata normalnie by sobie jeździł do pracy,”
Wyglądałoby to z grubsza tak samo. I tak nie mógłby tego robić legalnie (w tej branży nielegalna jest nie tylko sama molekuła – od względów fiskalnych po względy środowiskowe, nie można tak po prostu mieć fabryki chemicznej w garażu). Potrzebowałby jakiegoś kanału dystrybucji, a więc tak czy siak byłby zależny od Fringa i Salamanków.
@Cpt. Havermeyer
A ja nie wiem czy polecam, a mam w tym bardzo dużo doświadczenia. Na początku owszem, też tak myślałem, błoga cisza i spokój, ale potem jeśli ci inni jednak nie odejdą (a nie odejdą), wypada się z obiegu i to nawet jeśli kontakt jest zachowany. Byłem na to odporny przez pierwszych kilka lat, a pod koniec pandemii moja odporność osłabła, może to ten odczyn poszczepienny, nie wiem. Gospodarz polecił w innym wątku bluesky. Początkowo myślałem, że żartuje, teraz już wiem, że nie. Wciąż wewnętrznie roztrząsam bilans soszjalmediowania i wypada raczej niekorzystnie, ale po latach zauważam też nikłe plusy. Jakby to nie było wystarczająco wyraźne, napisałem to tylko w charakterze gwiazdki do ww. pragnienia.
@irid
„Pandemia w Polsce daje też przykład zaskakująco antynaukowego zwrotu w środowisku, które powinno jako całość być na to odporne, czyli w ochronie zdrowia. Do tej pory nie wiem, dlaczego polska ochrona zdrowia w okresie pandemii, w niespotykanym nigdzie indziej w Europie czy USA stopniu, zamknęła się na pozostałych pacjentów. ”
1. teleporady i ich twórcze rozwinięcie w postaci tyleż już memicznego co prawdziwego procederu stukania kijem w okno przychodni by otrzymać wyrzucone przez to okno skierowanie/zaświadczenie itd. nie pojawiły się jako oddolna inicjatywa. Zaraz na samym początku „prawdziwej” pandemii, kiedy pozamykano to i owo w Polsce, pojawił się po pierwsze okólnik, sygnowany przez tak fundamentalne instytucje jak: Ministerstwo Zdrowia, Narodowy Fundusz Zdrowia, Główny Inspektorat Sanitarny, oraz przez Konsultant Krajową w Medycynie Rodzinnej, dotyczący postępowania z chorym z podejrzeniem COVID. Uwaga, lepiej usiąść. To są czasy kiedy nie było powszechnych testów (w takim Krakowie, były bodaj 2 miejsca gdzie je wykonywano wtedy). Każdy pacjent z gorączką (tak, każdy z gorączką, odkąd ogłoszono Polskę krajem transmisji) miał być skierowany jako podejrzenie COVID (tak, powtórzę, każdy z gorączką). Oto cytat z tego okólnika „nie ma potrzeby badać pacjenta” (!!!!). Należało, o ile ktoś taki przyszedł, umieścić go w izolatce, wezwać transport covidowy (te logistycznie pojawiły się szybko, różne MedJanuszexy porobiły na tym biznesy życia) i przewieźć go – NIE BADANEGO – do miejsca diagnostyki (na ogół Izby Przyjęć Oddziału Chorób Zakaźnych). Po raz pierwszy lekarze przeczytali w powadze najwyższych władz i instytucji, że „nie trzeba badać pacjenta”, tylko spuścić go na drzewo stuosobowej kolejki ludzi ZE WSZYSTKIM (z zawałem z towarzyszącym zapaleniem płuc WIĘC gorączką, ze zgorzelą nogi WIĘC gorączką, z gorączką połogową WIĘC gorączką itd itd) w jednym z miejsc gdzie lekarz chorób zakaźnych mógł wykonać im święty sakrament czasu covidowego – wymaz i badanie PCR, ściśle reglamentowane, wyjątkowo drogie i piekielnie źle dostępne.
2. sanepid uzyskał uprawnienia nieznane wcześniej. Co prawda panie które piły herbatkę i przerzucały tony papierów wcześniej, nagle musiały przestawić się na pracę w systemie 24-godzinnym, co musiało być szokiem, ale za to mogły kwarantannować ludzi z kontaktu i robiły to dokładnie po uważaniu, niezależnie od pierwszych, intuicyjnych ale jednak oficjalnych, definicji WHO w temacie co jest kontaktem. Więc jeśli w korytarzu przychodni pojawił się pacjent z kaszlem/gorączką, to padł blady strach:
a) nie było środków ochrony, a nawet jeśli cudem były (cudów nie było), to nie było wytycznych który stopień ochrony uważa się za bezpieczny (te pojawiły się, wierzcie albo nie, jakoś z końcem 2020 jeśli nie z początkiem 2021 !!!) – oznaczało to, że jeśli pacjent pojechał na test i okazał się dodatni, to wyłącznie od humoru (tak, wyłącznie od humoru) pani z sanepidu zależało, czy kwarantannowana będzie osoba która jakkolwiek z pacjentem rozmawiała, czy może 3 gabinety w lewo i prawo, czy może- i tak bywało i to dość często – cała przychodnia (!!!), w tym ortopeda który siedział na końcu korytarza na drugim piętrze i w ogóle nie wiedział o sytuacji.
W tym kontekście chyba nie dziwi zabarykadowanie się wielu POZów i nie tylko (nie wszystkich, ale wielu)?
@klejd
Dużo zależy od tego jakie to miejsce, ile masz do stracenia, jaka jest twoja pozycja i czy chcesz unikać czy pójść na konfrontację (czasami działa, trzeba być takim anty-bully, pokazać im że ty sobie nie pozwolisz i wtedy to oni się orientują że ten temat nie jest lekki, łatwy i przyjemny. Że poruszanie go może ugryźć w tyłek).
Unikanie proste – ze stołówki się zmywasz, unikasz ludzi, jeśli rozmów jest dużo to idziesz do szefa/HRu i mówisz, że takie rzeczy przeszkadzają, niech oni to rozwiązują (jeśli nie rozwiążą to masz problem, może trzeba się rozejrzeć za inną robotą). Moim zdaniem pomaga jeśli się jest człowiekiem który mało mówi, za to robi dużo, solidnie i szybko a szef cię lubi. Wtedy z twoimi skargami bardziej się liczy.
Ja w pracy nie musiałem, mam ten komfort że od pewnego czasu mogłem sobie wybierać pracę tak, żeby się w niej nie czuć źle i dotyczyło to również ludzi z którymi pracowałem. W razie czego słuchawki na uszy i muzyka, a jeśli nie możesz a inni gadają o głupotach to mówisz że przeszkadzają w pracy i prosisz o wyniesienie się z tematem gdzie indziej.
Podstawowa kwestia, moim zdaniem, to że część ludzi jest już tak przekonana, że racjonalne argumenty do nich nie trafiają. Musi ich coś ugryźć w tyłek, zmusić do przemyślenia paradygmatów. To jak z wiarą i religią – ciężko przekonywać wierzącego na logikę bo wiara na koniec robi takie założenie, że nawet jeśli coś jest wbrew logice to bóg tak chciał i musimy mu zaufać.
Ale można ich wypowiedzi debunkować. Jeśli rzucają to przy innych to potem takiej osobie na osobności wspomnieć „wiesz, że z tymi robakami to bzdura, co nie? X gada różne głupoty, nie słuchaj go bo łyka bzdury z internetu”. Patrzeć komu można pomóc.
W internecie zdarza mi się wdawać w dyskusje właśnie nie tyle żeby przekonać drugą osobę, tylko żeby dać odpór jej poglądom, nie zostawiać ich bez debunku. Wtedy spokojnie, z punktowaniem bzdur, podawaniem danych. Nie masz gwarancji że to coś da, ale o ile nie jest to jakieś środowisko z którego najlepiej się ewakuować to ludzie raczej doceniają to, że ktoś podaje źródła i robi sensowne analizy. Czasami wystarczy pokazać, że to nie jest takie proste jak tamta osoba pokazuje. Osobiście lubię pisać coś na zasadzie „to bardziej skomplikowane. Jest X, jest Y, jest Z, można sprawdzić źródła, np. ABC. Nie można tego tematu sprowadzać do tak prostego podsumowania bo to szkodliwe.”
Ludzi którzy faktycznie wierzą w mąkę z robaków nie przekonasz, ludzi którzy tego słuchają możesz, ale generalnie debunk propagandy jest dużo trudniejszy niż sama propaganda. Więc przy pojedynczych osobach możesz pokazać że są niewarte słuchania bo gadają bzdury, ale jeśli to jest bardziej powszechne to raczej należy rozważać ewakuację – to oni mają tam przewagę i cię zakrzyczą.
Twoje własne zdrowie jest najważniejsze. Jeśli możesz dać odpór to fajnie, ale jeśli potrzebujesz tylko to przetrzymać i nie pozwolić żeby cię zniszczyli to istotniejsze i zadbaj o to przede wszystkim. Nie masz obowiązku prostować ich bzdur jeśli to ma ciebie kosztować zdrowie.
@kjeld
Podałem pracę, bo wydaje mi się dobrym przykładem. Ja tutaj, ze względu na natężenie zjawiska, nie widzę dobrego wyjścia, może Wy macie jakieś życiowe know-how.
Ja zwykle starałem się przemilczeć i zmienić temat. Miałem szefa który lubił strzelać bzdurami typu „co to powymyślali że mamy 30 płci”, ale jakoś zwykle nie było w teamie nikogo kto by podłapał (chyba plus sfeminizowanego mocno środowiska pracy), więc chwila kłopotliwego milczenia i sprytne suflowanie innego tematu. Jak się ktoś kapnie że inni się nie łapią na takie baity to mu się znudzi. Gorzej jak się takich kilku nakręci bo wtedy nie ma szans się przebić z inną narracją. Najtrudniejsze chyba jest to żeby przy próbie debunku nie odpalić od razu całego emo jakie prawica lubi przypiąć do bele gunwa. Te robaki unijne, zakaz mówienia mama i tata albo plastikowe nakrętki to zawsze jest zamach na wolność, suwerenność kwintesencję polskości i naturalny porządek świata. Więc jak już się taki osobnik odpali w te rejony to pogadane – aegumenty nie istnieją a żarty to obraza majestatu.
Czasem pomaga jednak doprowadzenie takiego wtrętu do absurdu w stylu „wyobrażasz sobie wprowadzenie takiego czegoś? Że na każdym rogu będzie stal policjant i rozdawał mandaty jak ktoś powie mama? Media już dzisiaj każdą bzdurę napiszą żeby tylko ktoś kliknął a polityk wszystko twitnie dla zasięgów.”
Potem wspieramy jakimś innym przykladem medialnej bzdury i działa nieźle, szczególnie stosowane regularnie. Gorzej jak ktoś manipuluje faktami albo liczbami w ramach IDZD, bo przecież 110% ludzi uwierzy w coś jeśli doczepimy do tego cyfrę i tu już interlokutor musi odpalić mózg żeby skumać czemu to nie ma sensu jak juz spróbujesz mu wytłumaczyć. Chociaż suchar w stylu „a 100% ludzi wierzacych w statystyki umiera” może zadziałać. To moja jedyna strategia która doraźnie pomaga – sprowadzać wszystko do faktoidu albo obrócić w żart zamiast bawić się w debunk i odsyłanie do źródeł. Tylko że to nijak nie zniknie rozsiewania i utrwalania bzdur, chociaż czasem skutkuje tym że przynajmniej w Twoim towarzystwie taki ktoś wie że lepiej sobie odpuścić bo go znowu wyśmiejesz a w efekcie inni nie będą tego musieli słuchać.
@Piotr Kapis, @Cpt. Havermeyer
Dziękuję za rzeczowe komcie, z obu coś wyniosłem. Notatki zrobione, roztrząsanie punkt po punkcie pominę, testy i deployment na produkcję wkrótce.
Dodam tylko, że istotną część ze strategii już stosowałem, włącznie ze zmianą roboty wyłącznie z powodów złego zarządzania foliarstwem w firmie. To co mam teraz to już „tylko” nic innego, jak Taki Mamy Klimat. I faktycznie, moje doświadczenie też mówi, w stricte męskim środowisku jest dużo gorzej, jeśli chodzi o fejczury.
Natomiast te świerszcze podniosłem nie przez przypadek. Nawiązałem w ten sposób do wcześniejszego wątku dezinformacji. Gdy wszedł ten temat uderzyło mnie, że kilka osób równocześnie się tym nakręcało podczas porannej kawusi. Reszta – w tym ja – nie była na bieżąco z tematem dnia w prawicowych kręgach i siedziała cicho, chcąc nie chcąc, chłonąc to. To są te kłamstwa, które sączone odpowiednio długo kończą się Bregretem. (Nb. prawicowe środowiska dalej wkręcają ciemotę, że w sumie to świetnie ci Brytyjczycy zrobili, bo nie muszą teraz tej całej (przebrzydłej) Unii słuchać.)
Nawiązując do optymistycznej części notki: te prawicowe waśnie mogą dawać schadenfreude, ale nie powodują tamowania ścieku, bo on działa na rzecz aktualnego samca alfa, niezależnie który w danym sezonie takim się ogłosi.
@rw:
Ale właśnie sobie uświadamiam, że daję się Tobie wciągnąć w bagno. Bo gdzie widzisz lewicę popierającą Hamas? Palestyńczyków — owszem, ale Hamas? Jakiś frustratów znajdziesz, ale to nie jest odpowiednik negowania zbrodni Izraela na nawet umiarkowanej prawicy (a znowu kogoś widzę, kto z góry oświadcza, że nie wierzy by żołnierz IDF mógł celowo strzelić do cywila…). Mangione? Mnie niesmaczyły te zestawienia z obrazami prowadzonego na mękę Chrystusa, ale właśnie były to zestawienia. Tam nie padało wprost poparcie. Także tłumaczenia, dlaczego ubezpieczyciele wywołują nienawiść były właśnie tłumaczeniami dlaczego wywołują nienawiść, a nie wezwaniami do kolejnych mordów, czy czegoś w tym stylu. Wyrazy radości anonimów się zdarzają, ale nie widzę pozwalania sobie na to pod nazwiskiem. Czyli tabu trzyma się dobrze, nawet tak wystawiane na próbę.
PS.
OK, znałem jednego „lewicowca”, który kibicował Hamasowi, ale onże już dawno przeszedł do kibicowania Putinowi, Trumpowi, Muskowi, wszystkiemu co się nawinie, a co jest przeciwko zachodniemu mainstreamowi. Mogę zgadywać, że już dawno „lewicowcem” nie jest. Tak samo, gdy mówimy o Mangione, to wielu popiera go na skrajnej prawicy — wyraz poparcia nie musi oznaczać szurskiej lewicowości.
@KP:
Nie. Myślałem tylko o o tym, że ta niszowość lewicowości utrudnia docieranie do niej frustratów i szurów, skoro mają taki piękny atraktor w Konfie. Zresztą tamże kończą szurowaci dawni lewicowcy.
Zbiorowy fact-checking? Myślę, że o tyle, że jednak bycie na bakier z faktami wciąż jest źle widziane i prowadzi do wyrzutów sumienia, a na prawicy już chyba od dawna nie.
@kjeld
Propagandy się nie zatrzyma i zawsze będziemy za nią przynajmniej o krok spóźnieni. Może (i to takie duże może) dałoby się gdyby to ogarniać systemowo, mieć rozpracowanych szurów i konta zaczynające promować bzdury i reagować na nie natychmiast. Do tego by trzeba było mieć jakieś sensowne służby (np. kontrwywiad którym u nas ktoś się przecież zajął) i w ogóle traktować to jako część wojny cybernetycznej już prowadzonej przez Rosję albo innych (obecnie dołącza Musk). Moim zdaniem nie do zrobienia.
Więc trzeba się przyzwyczaić, że chłopcy-prawicowcy najpierw dostaną od swoich idoli przekaz dnia, my dopiero o tym usłyszymy, spróbujemy sparsować, nie uwierzymy co to za bzdury, doczytamy, przeanalizujemy i dopiero możemy na to sensownie reagować. Stary problem ataku przed którym nie ma efektywnej obrony, bo jest zbyt wolna albo droga. Zupełnie jak z minami/bombami – łatwo rozłożyć czy zrzucić, ale potem jest rozbroić i upewnić się że jest bezpiecznie to mozolna i niebezpieczna robota.
„Nawiązując do optymistycznej części notki: te prawicowe waśnie mogą dawać schadenfreude, ale nie powodują tamowania ścieku, bo on działa na rzecz aktualnego samca alfa, niezależnie który w danym sezonie takim się ogłosi.”
Owszem. Ale że będzie źle to wiadomo było już gdy Trump wygrał, że to realne zagrożenie jeszcze wcześniej. Nic na to nie poradzimy. Najlepsze co nam zostało to patrzeć na zwycięzców i cieszyć się jak się kłócą sami ze sobą. Bo mogłoby być gorzej gdyby oni stanowili spójną grupę i wprowadzili wszystko to co chcieli (na szczęście niemożliwe, ich interesy są wewnętrznie sprzeczne).
Aczkolwiek to jest też ten moment kiedy wspominaną wcześniej propagandę można nieco uprzedzić i zamiast czekać czy oni dzisiaj będą mówić o robakach w mące albo czymś podobnym to rzucić „a widzieliście jak się zwycięzcy w USA już kłócą o wizy? Bo jedni chcą imigrantów, drudzy nie chcą i sami się nie dogadali wcześniej”. Ot taki kijek wsadzony w szprychy ich rowerku.
Jako zwolennik lewicowego podejścia nie mam zbyt wielu okazji do świętowania wygranych, więc wezmę takie małe rzeczy jak konsternacja prawicy i ich żarcie się między sobą.
Swoją drogą przepraszam za przekręcenie nicku wcześniej. Wpisywałem ręcznie i mi się przestawiły literki.
@”przyczynianie się do ocieplenia”, „normalski styl życia”, „codzienne wybory”, *nie należy*
Słusznie nie należy. To jeden z większych problemów lewicy, że przyczepiła się do niej łatka gości gadających coś o stylu życia i codziennych wyborach. Tymczasem jedyne o co można się spierać, to o to, czy takie indywidualne działania z perspektywy makro (taką trzeba przyjąć dla problemów globalnych) przyniosą praktycznie zerowy efekt, czy też dokładnie zerowy efekt. Za tym drugim przemawia np. to, że samolot tak jakby i tak poleci, a wszelkie oszczędności „na jedzeniu” zostaną natychmiast skonsumowane przez bogaczy na kolejne energochłonne zabawki, jak krypto, czatyAI czy paliwo do prywatnych dżetów.
Tymczasem wystarczy rzucić okiem w dane, by zobaczyć, że w takiej Polsce przeciętna wartość samochodu dzisiaj to naście tysięcy PLN, więc program masowej elektryfikacji to program warty biliony, które zapewne musiałby ponieść ten gościu, któremu gadasz coś o stylu życia, podczas gdy już teraz duszą go chwilówki. Zmiana miejsca zamieszkania na przyjaźniejszą zbiorkomowi (duże miasto) oczywiście też wiąże się z wyższymi kosztami. Czym bardziej samochód będzie passe, tym bardziej temu gościowi grozi to, że taka przeprowadzka nie tyle, że będzie oznaczać odzyskanie pieniędzy na poczet wkładu własnego pod nowy kredyt (tak jest w Polsce już od jakiegoś czasu), co w ogóle tego, że sprzedaż starej nieruchomości nie wystarczy na spłatę kredytu zaciągniętego na nią samą. Taki to „styl życia”, że można to nazwać sprawą egzystencjalną.
Dlatego pocieszające jest to, że przynajmniej politycy lewicowi ostatnio zazwyczaj starają się mówić o tanich mieszkaniach i zbiorkomie dla każdego, a nie o „indywidualnych wyborach” i „stylu życia”. O libkowych mediach niestety nie można powiedzieć tego samego. A trzecie drogi to już w ogóle z programów ekologicznych próbują robić programy wsparcia zakupów rowerów elektrycznych dla swojego względnie zamożnego elektoratu (informacyjnie „nauka mówi”, że takie programy mogą efektywnie nawet zwiększać emisje).
@”Ktoś wtedy dość nienaukowo musi decydować jakie wartości są ważniejsze, jakie ryzyka są akceptowane, co jesteśmy za co gotowi poświęcić.”
Jak to nienaukowo? „Bezbożni” filozofowie poświęcają całe traktaty na dyskusję o tym, kiedy jest sprawiedliwie, a kiedy nie. Prawica populistyczna ogranicza się w tym zakresie do stwierdzeń „bo Bóg tak chciał”, tudzież „bo prawo naturalne”. A że poznanie wszystkich efektów jakiejś polityki, to próba zabawy w Demona Maxwella, podczas gdy jesteśmy tylko ludźmi, to już inna inszość.
@pak4
” Bo gdzie widzisz lewicę popierającą Hamas? Palestyńczyków — owszem, ale Hamas?”
Mówię to z bólem serca, ale on niestety ma rację. Owszem, to pojedyncze świry, ale istnieją. Zwłaszcza znowu bardziej na Zachodzie niż w Polsce (ale niestety także w Polsce).
Natomiast raz jeszcze wszystkich stanowczo zniechęcam do podejmowania tematyki bliskowschodniej u mnie na blogasku. Sio mnie z tym na Twittera.
@izolacja w pandemii
Nie jest to za bardzo moja działka, ale swego czasu słyszałem, że ktoś zrobił sobie badanie zmian mobilności w różnych obszarach i wyszło mu, że izolacja to był przywilej osób zamożnych. Stąd będąc świadom mojego przywileju (w postaci kawałka prywatnego spacerniaka) powstrzymam się przed ciskaniem kamieniami „wujek” w być może mieszkających w klitkach 6 m2 borsuków sugerujących, że pomysł siedzenia w tych klitkach na okrągło przez długi okres czasu niekoniecznie jest tym najlepszym. Tym bardziej, że mam takie intuicje, że do śmierci mojego wuja jednak bardziej przyczyniły się lata picia i palenia niż nieodpowiedzialność borsuków, a zabanowane wtedy niekrytyczne (bo przecież nie wszystkie związane z kontaktami z innymi ludźmi) działania jednak mogą mieć wpływ na dobrostan psychiczny.
Oczywiście nie będę miał nic przeciw, jeśli lewica zacznie postulować zmiany przepisach BHP w kierunku takich, które uodpornią nas na kolejną pandemię. Czyli żeby np. te openspace’y pozwalały zachować większy dystans od cytujących Korwina współpracowników.
Po kilkunastu latach czytania delurk:
@odpowiedzi na low key prawicowe bzdurki:
moim zdaniem nawet nie debunk tylko zadawanie pytań z debunkiem „kto każe jeść robaki?” „eee, no gdzieśtam cośtam przeczytałem” „nie nakazuje, tylko dopuścili drugi typ mąki ze świerszczy do obrotu. To odwrotnie niż nakazuje, więcej wolno”. I najważniejsze: zasiać nieufność do źródła bzdury: „nie wiem gdzie takie rzeczy wypisują, albo ktoś bzdury powtarza albo ma w oszukiwaniu nas interes”.
Może nie uda się przekonać low key szura, ale zasianie nieufności do tego co tam Menzen na Tiktoku tańczy albo co inny ziomeczek z Wykopu wypisuje też ma wartość.
@robaki
Gotowa dania z robakami można kupić. Można też straszyć nimi prawaków.
link to cdn.blabler.pl
pak4
„Wyrazy radości anonimów się zdarzają, ale nie widzę pozwalania sobie na to pod nazwiskiem.”
To sporo przeoczyłeś, robienie sobie „jaj z pogrzebu” miało miejsce nie tylko pod nazwiskiem na fejsie, ale nawet na LindekIn – czasem koalangiem. Firma musiała ukryć reakcje pod postami, tyle było ha,ha. Jest w PodkaścieAmerykańskim
PiotrKapis
„Podstawowa kwestia, moim zdaniem, to że część ludzi jest już tak przekonana, że racjonalne argumenty do nich nie trafiają. Musi ich coś ugryźć w tyłek, zmusić do przemyślenia paradygmatów. ”
Nie pomaga, mam taką w pracy „wszyscy politycy są tacy sami, jedna banda” itd. Tak symetrystka, że de facto leci pisem/konfą. Raz nie zdzierżyłem, zaczęła nadawać na Ukraińców, tłumaczyłem że można nie lubić, ale pomagać trzeba, jak spytała dlaczego to wkurzony rzuciłem „Wolę, że Ukraińcy siedzieli w okopach pod Kurskiem, niż moi synowie pod Mławą”
Bzdury gadasz powiedziała i wyszła z kantyny.
Na początek pozwolę sobie się zdziwić – ludzie, kiedy wy macie czas tyle pisać? Gratuluję i trochę zazdroszczę.
@wo „Ci ludzie często autentycznie wierzą, że Disney bankrutuje z powodu „politycznej poprawności”, tymczasem miał w zeszłym roku prawie 5 mld zysku netto”
Disney to arcywredny monopolista zalewający świat tysiącami godzin zbędnych filmów i seriali. To trzeciorzędne, jakimi kwiatkami scenariuszowymi sobie podkręca sprzedaż produkcji typu prequel spinoffu sequela. W 2024 (ponoć, jeśli wierzyć recenzjom) z filmów wart obejrzenia jest jedynie A real pain. Lewicową rzeczą byłoby rozbić Disneya na 4-5 mniejszych studiów, żeby reanimować bardzo już dychawiczną konkurencję na rynku.
@”logiczny wniosek jest taki, że ludziom LGBT+ należy umożliwić jak najpełniejszą realizację potencjału zawodowo-edukacyjnego. Pomijając już, czy ktoś ich lubi czy nie, to po prostu dobre dla gospodarki.”
Ford i GM ostatnio ogłosiły wygaszenie swoich programów DEI. To faktycznie może w dłuższej perspektywie im zaszkodzić, ale wielkie korporacje od dawna nie myślą w takich skalach czasowych. Ważne, że są wciąż pieniądze na wykup akcji (tylko w ostatnim roku w GM bodaj 6mld USD).
@irid „Nauka wymaga zawsze jakiejś interpretacji, gdy ma mieć konkretne zastosowanie społeczne i przeważnie zderza się wtedy z inną nauką. Ktoś wtedy dość nienaukowo musi decydować jakie wartości są ważniejsze, jakie ryzyka są akceptowane, co jesteśmy za co gotowi poświęcić.”
O to to. Nie całkiem podzielam optymizm Gospodarza i komentujących, że lewica podąża za nauką i jej ustaleniami. Trzeba by zapytać – którymi? Jak bardzo niemiecka lewica np. broniła elektrowni atomowych w 2011? Jak bardzo posłanka Matysiak stara się ograniczać emisję CO2, popierajac CPK, no bo przecież Kraj Musi Się Rozwijać? Ludzie znakomicie racjonalizują sobie własne preferencje i wybory, zwykle wychodzi im, że słusznie jest nie rezygnować z czegoś, co lubią.
@lolek „Tymczasem jedyne o co można się spierać, to o to, czy takie indywidualne działania z perspektywy makro (taką trzeba przyjąć dla problemów globalnych) przyniosą praktycznie zerowy efekt, czy też dokładnie zerowy efekt. Za tym drugim przemawia np. to, że samolot tak jakby i tak poleci, a wszelkie oszczędności „na jedzeniu” zostaną natychmiast skonsumowane przez bogaczy na kolejne energochłonne zabawki”
Bardzo chcesz nie musieć niczego robić. Samolot otóż wkrótce nie poleci, jeśli przez parę miesięcy będzie latał pusty z braku chętnych. Zetną to połączenie. Podobnie jeśli ograniczysz podróże samochodem o połowę i podobnie uczyni wystarczająco duża częśc obywateli EU (fantazja taka, wiem) – nagle mamy znacznie mniejsze zapotrzebowanie na paliwo (jeszcze mniejsze, kiedy przestaniemy zamawiać byle gie z kurierską dostawą do domu). Wtedy nawet te wszystkie wredne, denialistyczne BP, Shelle i Orleny mogą ograniczyć produkcję. Oszczędności na jedzeniu mogą być potężne, no ale przecież żadne z nas nie chce rezygnować z dobrego mięsa czy sera. Z wycieczki w modne miejsce. To nasze życie, każdy/a ma jedno (tu lewica jest zgodna) i każdy/a chce, że by było choć trochę lepsze od przeciętnej.
Powszechna rezygnacja z sociali mogłaby, nawiasem mówiąc, ten konsumpcyjny wyścig zbrojeń nieco przyhamować. Przestalibyśmy oglądać te wszystkie odległe widoczki, cudze ciuchy, torebki i samochody. Moglibyśmy, cytując Nate’a Baragtze, siedzieć sobie w ciemności, smutni ale za to oszczędzając energię.
@wo
„Rasiści, homo- i transfobi teoretycznie też nimi mogą być, ale to właśnie oni są zbyt niszowi dla korporacji.”
Rynek odbiorców Rogana, Muska itp. od lat jest karmiony twórczością Taylora Sheridana, który sprzedając scenariusze o mokrych snach kowbojów zgarnia miliony (widzów oraz dolarów) od korporacji, bo to jednak pokaźny rynek.
Źródło: Róża Luksemburg. Aż się zaśmiałem, dzieci się na mnie dziwnie popatrzyły.
Tu są dane naukowe: link to ourworldindata.org..latest&country=DEU~NLD~FRA~POL~USA
Nie ma żadnych 155 cm.
Cały świat odwraca się od lewicowości. Argentyna odnosi wielki sukces. Kanada ma dość, po 9 latach tygo mydłka jest bankrutem. Ameryka ma dość, jest bankrutem.
W UK ludzie mają dość, ludzie kolportują podziemne publikacje, bo za wypowiedzi na fejsie 3000 osób rocznie idzie do paki. Natomiast gwałciciele biegają bezkarni, ochraniani przez rząd.
Rok 2025 będzie rokiem, w którym wahadło przechyli się na prawą stronę, wysyłając marksistów na śmietnik historii.
@sheik
Pandemia pokazała, że samoloty tak bardzo nie latały puste, że aż spopularyzował się termin “ghost flight”. Zresztą mój przywilej, którym się tu odniosłem nie jest aż tak duży, jak Ci się wydaje, bo za 100% moich podróży samolotem w życiu odpowiadał pracodawca, więc “rezygnować” to ja se mogę co najwyżej anonimowo tu na blogasku. Nie chce mi się zaglądać w dane ile podróży jest rzeczywiście “wyskokami na kawkę”. Obstawiam, że góra parę procent i to też w formie promocyjnego zakupu biletów na rejsy, które i tak by się odbyły. Ale może uda Ci się przyciąć parę wakacyjnych czarterów, jak przekonasz wiele osób, by nie realizowali wakacyjnych marzeń. Potem będzie już gorzej, bo zostanie Ci przekonywanie migrantów do tego, by już nigdy nie odwiedzili rodziny. Może taki drastyczny społecznie ruch przyniesie kolejne przycięcie o parę procent. Tak czy inaczej to dobrze, że poważne siły polityczne są jednak bardziej zainteresowane lotami biznesowymi, więc dziś wprowadzają obowiązki raportowania emisji w ramach ESG/CSRD, a w przyszłości może nawet jakieś opodatkowanie takich emisji. O ile oczywiście prawicy nie uda się stworzyć i zaaplikować memetycznej sklejki, że w tym wszystkim chodzi głównie o to, żeby Kowalski już nigdy nie mógł zrealizować swojego życiowego marzenia o wakacjach w ciepłych krajach i już nigdy nie mógł odwiedzić rodziny, która z różnych powodów mieszka się za siedmioma morzami.
@sheik.yerbouti
„Powszechna rezygnacja z sociali mogłaby, nawiasem mówiąc, ten konsumpcyjny wyścig zbrojeń nieco przyhamować. Przestalibyśmy oglądać te wszystkie odległe widoczki, cudze ciuchy, torebki i samochody. Moglibyśmy, cytując Nate’a Baragtze, siedzieć sobie w ciemności, smutni ale za to oszczędzając energię.”
Ciekawy pomysł, że rezygnacja z sociali, to droga w ciemność i smutek, a nie w przeciwną stronę. Rozumiem, że to żart pana Nate’a, sceniczne komikowanie, ale żyjąc wśród ludzi ma się wrażenie nieco odwrotne.
Mam w pracy pół na pół, połowa współpracowników ma konta na socialach (głównie na fb), połowa nie ma, tak samo wśród znajomych, połowa gdzies tam się loguje, połowa nie, bo jak nawet zakładali konta, to dawno i one wiszą martwe – no i ci ludzie bez kont często wydają się jaśniejsi, radośniejsi, częściej u nich rower, wypad do lasu, grzyby, kajaki, wyrób domowych przetworów, którymi potem się dzielą, no i – co chyba ważne – nie pstrykają sobie obsesyjnie zdjęć, żyjąc bardziej dla siebie, mniej pod publikę. A już całkiem najważniejsze: szurostwo i foliarstwo u ludzi bez kont jak najbardziej występuje i się szerzy (tradycyjnymi drogami przenoszenia: sklep, przychodnia, rodzina), ale prawie nigdy w silnej postaci dogmatycznej, z tą gęstą masą argumentów, przypisów, nazwisk. Jakby w głowach szurów bez kont było ciut jaśniej.
Ja tylko w gwoli ścisłości, bo absolutnie uwielbiam, jako człowiek rolnictwem się zajmujący od dziecka jak wszyscy od prawa do lewa używają mitycznych hektarów jako broni mającej uzasadniać w jakiej klasie społecznej znajduje się chłop. 50 hektarów to nie obszarnik, to minimum aby gospodarstwo było opłacalne, a nie tylko służyło do pakowania w nie pieniędzy zarobionych w pracy na etacie. Kilku nielicznych „obszarników” tego rozmiaru w okolicy pracuje na tym bez przerwy i wytchnienia. To nie te czasy jak przed drugą wojną, gdy na kilkunastu hektarach moi przodkowie mieli służbę…
DoxaDoxa
„Rok 2025 będzie rokiem, w którym wahadło przechyli się na prawą stronę,”
Przecież tkwi tam od lat i z każdymi wyborami coraz bliżej jest godz. trzeciej, maksymalnego wychylenia w prawo.
Ty chyba jesteś z tych osób, dla których Tusk to lewak, a Trzaskowski tęczowy lewak.
@havermeyer:
„Jakiś czas temu u Coopera rzuciłem taką obserwacją że putinofilia i ultraprawicowość jakoś dziwnie się nakłada na granice KuK imperium, łącznie z naszą cudną Małopolską i Podkarpaciem.”
Przecież to bzdura, i to szkodliwa.
Gdzie ta putinofilia na Podkarpaciu i czym istotnym się różni od putinofilii na Lubelszczyźnie? (W Polsce prawicowość nie równa się jeszcze putinofilii). Czy Siedmiogród i rumuńska Bukowina są bardziej prawicowe niż Wołoszczyzna i Mołdawia? Czy ultraprawicowe są Czechy? Czy byłe NRD należało do Austro-Węgier? I tak dalej i tak dalej.
Generalnie mam wrażenie, że tam, gdzie stereotypy wobec różnych grup społecznych są (słusznie) tępione, stereotypy wobec regionów trzymają się dobrze. W szczególności stereotyp wobec Podkarpacia.
Austria to jest specyficzny przypadek, ale jeśli idzie o Węgry i Słowację, naprawdę wyjaśnienia sukcesów populistów (niekoniecznie zresztą, jak w Słowacji, prawicowych) doszukiwałbym się bardziej w strukturze demograficznej. Tam nie ma (w Węgrzech poza Budapesztem) dużych miast, które w Polsce skutecznie oparły się prawicowemu populizmowi. Do tego tradycyjna prorosyjskość Słowaków.
@lewicowa pronaukowość
Moim zdaniem dziesięć lat temu bynajmniej nie było to takie oczywiste. Były w Polsce znaczące środowiska lewicowe antyatomowe, anty-GMO i bez jednoznacznego stanowiska w sprawie szczepionek.
Jednym z najważniejszych wyróżników Razem w 2015 było to, że była to partia tak jednoznacznie popierająca stanowisko naukowe. Ale sam fakt, że było to wtedy dla mnie ważne, dowodzi, że wcale nie było oczywiste że lewicowa partia będzie pronaukowa.
@WO & lewicowcy popierający HAMAS:
Że są pojedyncze osoby, to sam zauważyłem. Tyle że też widzę, że takie osoby zdążają do atraktora altrightu.
Mój argument nigdy nie miał dowodzić, że skrajne i szurskie zjawiska są zupełnie obce na lewicy, a tylko że nie ma tu nawet cienia równowagi, bo odpowiedniki szurskiej lewicy znajdzie się już w umiarkowanej prawicy; a to co robi altright jest zupełnie poza skalą.
@rpyzel:
Chodzi o komentatorów na Podkaście Amerykańskim, czy o tym, co mówi o pojawieniu się głosów poparcia? Bo że w amerykańskiej lewicy głosy radości z Mangione się pojawiły wiem. Ale Podkast też wskazuje, że pod mordowanie prezesów firm ubezpieczeniowych podpinają się też wyraziści prawicowcy — osoba, która mówi „mordować prezesów” wcale nie musi być lewakiem. Tak samo po polskich komentatorach, ja nie mam pojęcia z jakiej postawy ideowej wynika ich poparcie dla tego morderstwa. W tej sprawie uderzające jest dla mnie, jak ujawniła ona szeroki i bynajmniej nie partyjny (czy powiązany ze stronnictwem) gniew. Znowu: nie jest to więc rzecz symetryczna dla poparcia prawicy dla przemocy.
BTW: należałoby zwrócić uwagę, że taka lewica jak w Polsce (prozachodnia, progresywna społecznie i zasadniczo prospołeczna ekonomicznie) jest w Europie Wschodniej – poza słoweńską Levicą – fenomenem.
W Słowacji Fico się przecież wywodzi z lewicy. O czeskich komunistach nie ma co mówić, ale nawet niepostkomunistyczni socjaldemokraci skręcili w stronę konserwatywną i rusofilską. W Węgrzech Partia Socjalistyczna jest skompromitowaną (o wiele bardziej niż w Polsce) byłą partią władzy, ale poza nią nic istotnego, co by się przyznawało do lewicy, nie ma. Gdybyśmy byli wyborcami czeskimi czy słowackimi, bylibyśmy skazani na głosowanie na progresywnych liberałów w rodzaju Piratów (którzy też sobie kiepsko radzą ostatnio) czy Progresywnej Słowacji.
Dlatego rozpad koalicji Lewica jest taką złą wiadomością.
@robaki
Kiedy u mnie w robocie kolega wyskoczył z „mąką z robaków” to powiedziałem, że uwielbiam wypieki z mąki ze świerszczy ale 180 zł za kilogram to przesada, więc kupuję raz na kilka lat. Jak mu się oczy wytrzeszczyły, to dodałem, że i tak nikt tego nie kupi za te pieniądze. Potem jeszcze dodałem, że ferma świerszczy wielkości naszego miejskiego stadionu, wyżywiłaby całą Polskę.
ps. Konfiarze obecnie, niczym mantrę, powtarzają spiny o upadku Niemiec. Robaki już dawno poszły w odstawkę.
@doxa
„Tu są dane naukowe: link to ourworldindata.org..latest&country=DEU~NLD~FRA~POL~USA
Nie ma żadnych 155 cm.”
Średni wzrost dla całego kraju to nie to samo co średni wzrost rekrutów w komisji w danym regionie. Kolejny dowód że prawica jest za głupia na posługiwanie się danymi.
„bo za wypowiedzi na fejsie 3000 osób rocznie idzie do paki.”
Co gorsza, na blogaskach banują. Groźby karalne powinny być karane – to właściwie tautologia. Podobnie mowa nienawiści i podżeganie do przestępstwa.
@kjeld
„I faktycznie, moje doświadczenie też mówi, w stricte męskim środowisku jest dużo gorzej, jeśli chodzi o fejczury.’
Tu bym był ostrożny. Pracuję w środowisku mocno sfeminizowanym. Tak na poziomie 75%. O ile faktycznie red pill, homofobia i tego typu klimaty słabo rezonują, to w kwestiach medycyny full szuria. Taka anecdata. Firma funduje od lat szczepienia na grypę. Nawet nie trzeba się starać. Ludzie z przychodni przychodzą i szczepią w miejscu i godzinach pracy. Przez ostatnie lata wyszczepialność spadła z ponad 50% do jakiś promili.Dosłownie szczepią się pojedyncze osoby. Wystarczyło, że kilka osób zaczęło opowiadać niestworzone rzeczy na temat szczepionek, reszta podchwyciła.
@airborell
Przecież to bzdura, i to szkodliwa.
To po pierwsze było pół-serio, a po drugie w Czechach masz nadal krążące widmo Babiša i Zemana, „tradycyjną prorosyjskość Słowacji” najlepiej utożsamiał Tiso, więc pytanie od kiedy liczymy tę tradycję, w 2003 97% Słowaków chciało wstąpić do UE jak każdy tradycyjnie prorosyjski kraj, no i coup de grace: opór polskich miast najlepiej obrazuje 8 lat pisowskich rządów, które imho skończyły się wyłącznie dzięki demotywacji części ich elektoratu. Niestety cały postsowiecki region, wliczając NRD i Bałkany wciąż dużo łatwiej ulega populizmom niż zachodnia Europa, ale niestety i tam kropla drąży skałę a właśnie Elonek chyba odkręca kurek ze szmalem dla wszystkich Farage’ów świata.
@Sheik „Bardzo chcesz nie musieć niczego robić”
Ludzie kampujący od dzieciaka powakacjują sobie w plenerze do którego dojadą pociągiem (lub promem jak to będzie Skandynawia), co więcej targanie się samolotem w promce do Malagi będą traktować jako nieznośną upierdliwość. Ale taki osobisty degrowth będzie wyjątkiem, ludzie nauczyli sie konsumowac i nie chą z tego zrezygnować nawet jak debet na karcie rośnie bo kolejna promka, kolejna wyprzedaż, kolejny czarny dzień kosumpcji.
@pak4
W tej sprawie uderzające jest dla mnie, jak ujawniła ona szeroki i bynajmniej nie partyjny (czy powiązany ze stronnictwem) gniew.
Ja od jakiegoś czasu przeglądałem FB zza VPNa i ilość memów jaka pojawiła się po zamachu była fascynująca. Mój feed był utopiony w jakichś profilach o ewidentnie lewicowym i prawicowym przechyle (jednak więcej lewicowych), które jednogłośnie wychwalały Mangione jako jakiegoś folk hero w stylu Robin Hooda, jeszcze zanim go w ogóle zidentyfikowano i złapano. I owszem, były prównania do Jezusa prowadzonego na skazanie, ale ja więcej razy jednak widziałem zestawienie Luigiego w łańcuchach ze sceną z jakichś awendżersów czy innych obrońców galaktyki z prowadzonym tak samo superherosem. Do tego zdjęcia graffiti z nintendowym Luigim mówiącym „who’s-a next?”, do tego szydera z Muska który rzekomo następnego dnia pojawił się z dzieckiem na konferencji prasowej „żeby używać go jako żywej tarczy” itp., itd. Wyglądało to jak jeden wielki wybuch potężnego schadenfreude, a jak się okazało że zamachowiec ma sześciopak i jest po ivy league to już w ogóle słychac było w internetach pisk jak na koncertach Beatlesów. Jest to lekko niepokojące jak amerykańska rzeczywistość coraz bardziej wygląda jak jakiś komiks z real life Lexem Luthorem (któremu się wydaje że jest Brucem Waynem) i Punisherem, czy tam innym V, chociaż może to nadal jest po prostu western i high plains drifter w znoszonym kapeluszu? Może też my w Europie po prostu nie jesteśmy w stanie ogarnąć amerykańskiej relacji z przemocą i bronią palną i dlatego reakcja na ten zamach tak nas szokuje? Rozmawialem kiedyś z Teksanczykiem i Meksykaninem, którzy jednogłośnie powiedzieli: ale wy tu macie spokój i porządek, nawet jak by się zdarzyło że ktoś mnie napadnie to najwyżej będzie miał nóż, a u nas ciągle masz gdzieś z tyłu głowy że możesz nie wrócić z marketu jak pojedziesz rano po bułki bo komuś odbije, albo akurat trafisz na jakiś napad.
@tcp
„osobisty degrowth”
To już zupełnie nie ma sensu. Mały żuczek jak ja czy ty nie ma na nic wpływu.
„Może też my w Europie po prostu nie jesteśmy w stanie ogarnąć amerykańskiej relacji z przemocą i bronią palną i dlatego reakcja na ten zamach tak nas szokuje?”
Może raczej nie potrafisz „my w Europie” ogarnąć poczucia krzywdy i straty jaka się dla Amerykanów wiąże z ichnim systemem ubezpieczeniowym? Tym memom towarzyszyły historie w stylu „mojemu choremu wujkowi/mamie/przyjacielowi odmówiono wypłacenia i zmarł”
@wo
Mały żuczek jak ja czy ty nie ma na nic wpływu.
Ale całe stado żuczków też nie?
Ja ostatnio doszedłem do wniosku że żaden tam degrowth, tylko południowe pojmowanie czasu, a.k.a wieczne mañana może nas uratować. Jedynym wartościowym zasobem jakim dysponujemy jest czas, którego wszyscy mamy skończoną ilość, ale nikt nie ma pojęcia ile mu pisane, więc zamiast pędzić i wykorzystywać ten zasób żeby realizować nasze wewnetrzne KPIs powinniśmy go celebrować, a takie celebrowanie jednak będzie mniej zasobożerne od wyciskania maksimum zwrotu z każdego kwadransa żeby móc skonsumować więcej wszystkiego. Ja póki co widzę wzrost komfortu życia olawszy soszial media pisząc sobie niespiesznie komcia na blogasku, ważąc spokojnie każde słowo popijając kawkę. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego że to przywilej i nie każdy sobie może pozwolić na taki luksus, ale chętnie napisałbym jakis poradnik pt. „Pochwała lenistwa. Jak zaniechanie uratuje planetę”. 😉
Od pewnego czasu obserwuję z rozbawieniem jak na cyklicznym spotkaniu w pracy prowadzonym przez Słowaka każdego ranka następuje ten sam rytuał, kiedy kolega z Barcelony próbuję zacząć od luźnego smalltalku z prowadzącym, który niechętnie rzuci ze 2 zdania o pogodzie i od razu otwiera excela z listą iszjusów i majlstołnów. W 2025 jestem team Barcelona i gorąco polecam. Bycie na bieżąco to mit, wszyscy zdążymy na swój pogrzeb.
@wo „To już zupełnie nie ma sensu. Mały żuczek jak ja czy ty nie ma na nic wpływu.”
Ja to nazywam etosem skandynawa z wężem w kieszeni wymieniającego sprzęt gdy a) naprawdę już nie da się go zreanimować (co przy wysokiej kulturze technicznej jest rzadkie) b) zastępstwo jest bardziej energooszczędne.
@Cpt. Havermeyer „Ja póki co widzę wzrost komfortu życia olawszy soszial media pisząc sobie niespiesznie komcia na blogasku, ważąc spokojnie każde słowo popijając kawkę”
U mnie w biurze wprowadzają to zetki, codzienie dwie-trzy pogaduchy przy kawce. Od razu się lepiej pracuje!
@mrw
Może raczej nie potrafisz „my w Europie” ogarnąć poczucia krzywdy i straty jaka się dla Amerykanów wiąże z ichnim systemem ubezpieczeniowym?
Potrafię, jeszcze jak! Tak się składa że od lat pracuję w ubezpieczeniowym korpo mającym też oddziały w US i naście lat temu przerzucałem różne claimy po wypadkach domykając jakieś podatkowe formalności. Polecam każdemu korwinoidowi marudzącemu na publiczną służbę zdrowia, bardzo otrzeźwiająca lektura. Natomiast przy całej mojej empatii i wstydliwym schadenfreude że dobrze tak obrzydliwemu krwiopijcy zdaję sobie też sprawę, że np. dla części komentujących powyżej pochwalanie takiej przemocy jest niemoralne i niegodne „prawdziwej lewicy”, więc się zastanawiam gdzie róznica między „nami” a USA.
A tak na marginesie to szkoda że tak rzadko tu wpadasz i strzelasz takimi twitterowymi emo wrzutkami. Lubiłem w antycznych czasach Twoje flejmy z Gospodarzem i dłuższe komentarze gdzie przedstawiałeś swoje zdanie a nie tylko waliłeś adpersonami jak cepem. Ale rozumiem że to bardziej efektywne czasowo tak baitnąć i zniknąć.
@ourworldindata
Gównostronka z danymi wyssanymi z wymiona, dosłownie jedynym źródłem jest praca pod tytułem „Agricultural production and other proximate determinants of global heights”.
Infrastruktura stworzona do wykolejania dyskusji na tzw. insight porn, stąd duma ze współpracy z ycombinator, tzw. „orange website” pomarańczowymi w nieco jaśniejszym odcieniu niż samoopalacz Trumpa.
> Średni wzrost dla całego kraju to nie to samo co średni wzrost rekrutów w komisji w danym regionie.
No dobrze, ale skoro zeszło na technokratyczne manowce weryfikacjonizmu, to gdzie Róźa Luksemburg tak pisze? Ciekawy wybór do notki, gdyż znana jest raczej z polemiki z reformistami.
Średnia nawet jeśli jest reprezentatywna dla Niemiec po zjednoczeniu, to Saksonia była krajem szczególnie uprzemysłowionym. O tym Luksemburg pisała na pewno jako tle dla industrializacji Polski – po wyeksploatowaniu populacji Saksonii. Powszechnie wiadomo spadkach średniego wzrostu w Anglii, w Saksonii były jeszcze głębsze.
Jednak w poborze wymagano minimalnego wzrostu rekruta zawyczaj POWYŻEJ średniej populacji. Mowa też o wzroście w WIEKU rekrutacji, a nie domniemanej średniej nastolatków i 30-latków wziętej na podstawie nawet nie konsumpcji a produkcji mleka.
@50ha
Na takiej powierzchni można wypasać 150 krów dojąc milion litrów mleka rocznie. Nic dziwnego, że pracują bez wytchnienia i wielomilionowym kredytem. Na tej zasadzie CEO to też klasa ludowa – w końcu to pracownik najemny, zapewne z mniejszym wielomilionowym kredytem.
Ad nie opłaca się korporacjom – tu jest bardzo optymistyczne założenie, że ludzie są racjonalni. Nie są. Nawet jeśli chodzi o maksymalizację zysków.
Ad Luigi Magnione – to ma bardzo bipartisan approval jak nic innego ostatnio.
Ad komentarze w pracy – jak mam siłę próbuję debunkować. Ale jak słyszę całą rozmowę, z puentą, że racjonalnym i samodzielnym kobietom feminizm nie pomaga to ja już tylko słuchawki zakładam. Zwłaszcza jak rozmawia dwóch panów, starszych ode mnie dwukrotnie. Nie mam raczej mocnej pozycji dyskusyjnej.
Ad w sumie nic konkretnego – jak to jest, że jak jestem na bieżąco z notką to ona jest o wyższości S4 nad pomidorówką (nie jeżdżę samochodem, nie ruszam się za bardzo poza moje miasto, nie mieszkam ani w Wawie ani w Krk), a jak jest coś ciekawego to muszę najpierw przeczytać 100 komentarzy i mieć nadzieję, że na koniec jeszcze będę mieć coś do dodania…
@addur
„Ja tylko w gwoli ścisłości, bo absolutnie uwielbiam, jako człowiek rolnictwem się zajmujący od dziecka jak wszyscy od prawa do lewa używają mitycznych hektarów jako broni mającej uzasadniać w jakiej klasie społecznej znajduje się chłop”
Dziękuję za tę poprawkę. Oczywiście ma pan rację, ja nie wiem co można osiągnąć z takich 50 ha, wydaje mi się to po prostu czymś bardzo ogromnym (typowy [pod]mieszczuch rozumuje w kategoriach działek budowlanych i rekreacyjnych, tam 0,1 ha to już jest coś). W dodatku przyjmując pi razy oko wartość 10 zł za metr (chyba nawet bez odrolnienia to realne?), to by dawało jakieś 5 milionów. Czyli można sprzedać i awansować do Upper Middle Class, żyjąc z majątku. Czemu pan (lub pańscy bliscy) tego po prostu nie zrobi? Ja bym tak zrobił, gdybym mial taką opcję – żyłbym z pasywnego dochodu, podróżował dookoła swiata i prowadził tiktoka „Nawet Mi Was Nie Żal Frajerzy”.
No i jakoś ta „bieda na wsi” konfliktuje mi z tym, że tak sądząc po podróżach po Polsce i zerkaniu na tablice rejestracyjne, podstawą wiejskiej agromotoryzacji jest BMW (a nie jakieś tam skromne, niepremiumowe Subaru).
@unikod
„No dobrze, ale skoro zeszło na technokratyczne manowce weryfikacjonizmu, to gdzie Róźa Luksemburg tak pisze?”
Podaję to za Jan Marx, „Karola Marksa teoria i praktyka rewolucji”, on przytacza ten cytat z kolei za Róża Luksemburg, „Wstęp do ekonomii politycznej”. Niestety, żeby sprawdzić bezpośrednie źródło, trzeba by zapewne sięgnąć po tę księgę – której nie mam. Jakby ktoś miał, cytat jest na 274 stronie wydania KiW z 1959 (za Janem Marxem).
” Ciekawy wybór do notki”
Dziękuję za zauważenie. W notce przywołuję też Berlina i Feyerabenda. Mój swiatopogląd jest jakoś tam eklektycznie sklecony trochę z tradycji „na lewo od klasycznego reformizmu”, a trochę z „z szacunkiem dla liberalnych korzeni lewicy”. Pewnie dałoby się znaleźć jakiś podobny cytat z Lassalle’a, ale chciałem właśnie z Luksemburg, if you catch my drift.
@Mangione i ubezpieczalnie
Motyw ubezpieczalni pojawiał się w pop kulturze. Jakiś odcinek CSI mi się kojarzył i go teraz znalazłem – Crash and Burn (z 2003).
Story line z IMDB – 'An old woman crashes her car into a building for apparently no reason. When it emerges that three of the five people in the window were from the same healthcare company, ….’
czyli seriale o tym robili 20 lat temu
@ niesmaczny Chrystomem
Ktoś tu nie zrozumiał.
Perp walk zestawiano z pojmaniem chrystusa ze względu na groteskową demonstrację siły w obu wypadkach. Wieloletnia prokurator która podjęła się obrony powiedziała w sądzie, że w życiu takiego cyrku nie widziała. Równolegle były zestawienia z Supermanem którego pojmano i prowadzono z mniejszą obstawą. W filmie jednak była profesjonalna, a w realu osoby teatralną posturą i wyrazem twarzy bardziej przypominały te z obrazu.
Jak chwyciło to stadnie wjechały inne obrazy w niczym nie przypominające sceny. Mangione tak wygląda, że ludziom się kojarzy accidental Renaissance.
Boo Paterson maluje jego portret w stylu dawnych mistrzów. Przypominając, że Caravaggio był mordercą zapewne szerzy terroryzm. Poprzedni portret malowała na zamówienie Briana Coxa, więc chodzi o zakładanie prezesom zabójczych skarpet uciskowych od jakich zginął Logan Roy.
Wcześniej widzieliśmy go z sercem w koronie cierniowej. Lewaki nie wiedzą, że taką naszywkę nosi każda siostra sercanka, nie dlatego że się porównuje do Chrystusa.
W ogóle skąd pomysł, że lewaki robią w analogiach religijnych?
@ CEO killer the folk hero
Największym Folk Hero jest w muzyce folkowej na YouTube mnóstwa młodych twórców Conutry. Są oni zapewne tajnym zapleczem intelektualnym lewicy. Marsz lewicy przez instytucje Country!
Instytucje pracowników biurowych w Norwegii jak wiadomo dawno zdobyła, ostał się jeno @rw.
@ergonauta
„Ciekawy pomysł, że rezygnacja z sociali, to droga w ciemność i smutek, a nie w przeciwną stronę.”
Rezygnacja z sociali wiąże się z rezygnacją z części znajomych, przyjaciół i krewnych – tych z którymi kontakt utrzymywało się przez sociale. Pewnie, można sobie powiedzieć „skoro nie chce wam się pisać do mnie maili, to kij wam w oko”, ale to jakaś strata jednak jest (zwł. jak się mieszka na emigracji i siatkę społeczną ma się rozciągniętą na wiele krajów / kontynentów).
@tcp
„Ja to nazywam etosem skandynawa z wężem w kieszeni”
Skandynaw nie może brać kredytu na gadżety, bo się zadłużył po uszy, żeby kupić dom: link to economicsociology.org
@wo
„To już zupełnie nie ma sensu. Mały żuczek jak ja czy ty nie ma na nic wpływu.”
Bo ja wiem, po ekscesach Muska Tesle się zaczęły gorzej sprzedawać, i ich akcje spadają. Przecież ten spadek decyzji to też suma indywidualnych decyzji „nie kupię Tesli od Muska bo to obciach”.
„Średni wzrost dla całego kraju to nie to samo co średni wzrost rekrutów w komisji w danym regionie. Kolejny dowód że prawica jest za głupia na posługiwanie się danymi.”
Ale źródło z którego OurWorldInData wzięło dane ( link to uni-tuebingen.de ) podaje dla Niemiec w 19 wieku właśnie wzrost poborowych: „Two questions must be addressed regarding this study. How comparable were different
height samples for the various countries included in this database? How substantial were the various
selectivities of the measured individuals? First, some typically biased samples – such as samples of
students – were not included in the national height estimates considered in our study. **In general,
preference was given to military conscript samples and systematic anthropological measurements**.
The military conscript samples became available after the concept of general conscription in the
French revolutionary and Napoleonic armies spread throughout continental Europe around 1800.
Typically, every male of a certain age was measured and medically examined (thereafter, the lot
determined who joined the army). The files, to the extent that they survived, recorded everyone’s
height, except for the small share of illegal emigrants (clergymen were also exempt). Hence, height
estimates based on this system are more representative than volunteer armies. Anthropological
measurements, which were conducted in many developing countries beginning in the 1970s and
1980s, were also a very comprehensive source with little underlying selectivity.”
„For example, we had to rely on prison samples for Latin America and North America in the 19th century, whereas for most European countries we could obtain conscript samples, which as a rule entail a broader portion of the social spectrum;”
No i dla Niemiec w połowie 19 wieku podają około 165 cm, a nie 155 cm. Faktycznie Zachodnia Europa odnotowała (Figure 3 and A.1) pewien spadek średniego wzrostu niemieckich poborowych, ale nie 20 cm! Róża Luksemburg albo miała inne dane, albo przesadziła skalę problemu.
@Tomasz Czarnek-Plasota
„ludzie nauczyli sie konsumowac i nie chą z tego zrezygnować’
Otwarcie „konsumpcji” (parkuje z boku kwestie irytującego mnie osobiście ładunku emocjonalnego tego słowa jaki szociale i wiele osób z „ukrytą” agendą z prawicy mu obecnie nadają) dla zwykłego Kowalskiego jest przecież w dużej mierze sukcesem XIX i XXw lewicy, że po raz pierwszy w historii ludzkości ktoś taki jak ja może pojechać do Malagi do muzeum Picassa a nie tylko jakiś hrabia Drut-Radziwiłł herbu Burak. To upodmiotowienie (pod hasłem byt kształtuje świadomość) to powód nr 1 dla mnie czy starszych pokoleń mojej rodziny aby opowiedzieć się za lewicą (szlachty i Muska brak w genealogii)
Płaca minimalna, płatne urlopy, 8 godzin to przecież idea lewicowa dająca czas i kasę na konsumpcję (de facto na cokolwiek innego niż praca!) dla klas historycznie nic nie posiadających. A postęp techniczny (bo to nie spisek korporacji a finansowany w dużej mierze przez europejskie i amerykańskie rządy postęp) dał możliwość pojechania na wakacje do Rzymu we Włoszech a nie do Włoch pod Warszawą.
Wszystkie te par excellence lewicowe rzeczy były popychane przez Bismarków (emerytury – kto to widział taka rzutność) czy Torysów (NHS – toż to dramat panie hrabio, leczą ludzi!) bo jak władza jest wybierana w plebiscycie to inaczej jej zdobyć i utrzymać się nie da, jak właśnie wdrażać lewicowe rozwiązania.
Oczywiście – a dyskusja tu jest o naukowości – jak fakty wskazują na kryzys klimatyczny to politykę trzeba modyfikować (nie raz to lewica przecież robiła) ale – jak się jest z lewicy – to teza, że da się społeczno-gospodarczą politykę zredukować to 1 KPI redukcji CO2 i to w jednym tylko kawałku planety, bez komunikowania np. równie ważnego jak klimat celu na redukcje cen energii czy szerzej wzrostu zamożności klas niższych i mieć jednocześnie szerokie poparcie w masach ludowych i wygrywać wybory jest wysoce nienaukowe. Klimatu nie obronisz i wyborów nie wygrasz.
Ja do tej pory nie rozumiem dlaczego lewica nie opowiada się głośno przeciwko tzw Zielonemu Ładowi w obecnej formie jaka jest w UE – czyli de facto transformacji w modelu „Konsensusu Waszyngtońskiego 2” gdzie jedynie „obiektywnie słuszna metoda” pasuje do każdego kraju niezależnie od jego historii, zamożności, geografii, gospodarki – jako czemuś i klimatycznie mało efektywnego i co najmniej ryzykownego dla klas niższych jak i dla całego dorobku lewicowego i oddającego głosy denialistą klimatycznym z prawicy. Tak jakby nikt na lewicy nie czytał już Marksa.
Cpt. Havermeyer
Ja ostatnio doszedłem do wniosku że żaden tam degrowth, tylko południowe pojmowanie czasu, a.k.a wieczne mañana może nas uratować. Jedynym wartościowym zasobem jakim dysponujemy jest czas, którego wszyscy mamy skończoną ilość, ale nikt nie ma pojęcia ile mu pisane, więc zamiast pędzić i wykorzystywać ten zasób żeby realizować nasze wewnetrzne KPIs
Właśnie czytam „Cztery tysiące tygodni” Burkemana
Ktoś polecił na grupce książkowej w wątku poradników które nie bredzą kołczingowo. To nawet nie jest żaden poradnik tylko próba popatrzenia z innej strony, że żyjesz w strumieniu czasu jak ryba w rzece i tak jak ryba nie zarządza rzeką ta ty nie zarządzisz czasem. Bardziej esej niż nauka ale jestem w połowie i dobrze sie przy tym myśli.
@rpyzel
„Ja ostatnio doszedłem do wniosku że żaden tam degrowth, tylko południowe pojmowanie czasu, a.k.a wieczne mañana może nas uratować.”
Nie jestem pewien. „Manana” utrudnia efektywne planowanie, więc trzeba planować organizację procesów z zapasem, więc efektywnie żeby osiągnąć X musisz zużyć więcej zasobów. Więc emisje CO2 / PKB raczej wzrastają od „manana”, niż maleją.
@wo „Mały żuczek jak ja czy ty nie ma na nic wpływu.”
Ziarnko do ziarnka… Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, jak masową rozrywką młodzieży jest kupowanie w Temu/Shein; już kiedyś tu wspominałem, że te firmy praktycznie wykupiły lotnicze cargo na trasie Chiny-Europa. A można nie zamawiać. Z jakiegoś powodu ślad węglowy Polaka bardzo wzrósł od 1990 roku, kiedy to każdy miał góra trzy swetry krajowej produkcji, takiż rower i dwa długopisy (jeden niemiecki!).
@wo „to by dawało jakieś 5 milionów. Czyli można sprzedać i awansować do Upper Middle Class, żyjąc z majątku. Czemu pan (lub pańscy bliscy) tego po prostu nie zrobi?”
Widać, że naprawdę nie orientujesz się w kwestiach rolnych. PiS najpierw zamroził handel ziemią, bo obcy wykupią a potem powołał KOWR, który ma prawo pierwokupu (po ustalonej przez siebie cenie!) każdej wystawionej na sprzedaż działki. Nie chcesz obecnie sprzedawać ziemi, jeśli nie musisz.
@wzrost rekruta w Prusiech
Fryderyk znany był ze swojej obsesji dotyczącej wzrostu żołnierzy, m.in. ustalił Gardemaß – normy dla wszystkich rodzajów broni (poszczególne regimenty powinny też być zharmonizowane w zadanych widełkach). W gwardii honorowej rzecz jasna najwyżej – min. 1.88m. Oczywiście, że do woja nie brano każdego rekruta, tylko tych co dorodniejszych (i poszczególni dowódcy podbierali ich sobie).
@sheik.yerbouti
„Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, jak masową rozrywką młodzieży jest kupowanie w Temu/Shein; już kiedyś tu wspominałem, że te firmy praktycznie wykupiły lotnicze cargo na trasie Chiny-Europa. A można nie zamawiać.”
Możemy przestać kupować chińskie towary, ale ponieważ Winnie the Pooh uparł się, że nie będzie wspierał krajowej konsumpcji, tylko stawia na eksport (mimo deflacji!), to oznaczałoby to koszmarny kryzys w Chinach, na który PKCh pewnie odpowiedziałaby inwazją Tajwanu, rozpętując na dobre III wojnę światową. Tak więc wybieraj, klimat albo pokój światowy 😀
@sheik
„Ziarnko do ziarnka…”
No następny. Jakbyśmy mieli wpływ na zbieranie ziarnek, to Razem by było potężnym hrabonszczem, a nie czerwonym karłem po rozpadzie. Te ziarnka zbierają Musk z Cukierasem, nie my (acz muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczył mój crowdfunding – a więc mam znaczenie dla stu parudziesięciu osób! serio myślałem że dla parunastu; no ale z całą wdzięcznością i sympatią dla nich, nawet gdyby to było paręset, to miałoby ogromne znaczenie dla mnie prywatnie, ale nadal bez wpływu na rzeczywistość)
@Cpt. Havermeyer
„dla części komentujących powyżej pochwalanie takiej przemocy jest niemoralne i niegodne „prawdziwej lewicy”, więc się zastanawiam gdzie róznica między „nami” a USA.”
Europa po traumie drugiej wojny światowej (oraz wcześniejszej pierwszej) się rozbroiła. Nie mieliśmy tego całego założycielskiego fetyszu osobistej broni którą należy mieć żeby móc się bronić przed tyranami, za to mieliśmy dużo doświadczenia co broń robi kiedy się jej używa. USA miało niewiele walk na własnej ziemi. To znaczy miało, oczywiście, wybijanie indian, ale wtedy to oni byli górą. Mieli Alamo i walki z Meksykiem, oraz później Pearl Harbor, ale to są zdarzenia bardzo lokalne – nawet jeśli odbijały się szerokim echem. Ich jedną istotną wojną w której walczyli o swoją ziemię na niej była wojna o niepodległość.
Niech mnie ktoś poprawi w szczegółach w razie czego.
W Europie po wojnie mocno się rozbroiliśmy cywilnie, jeszcze przed wojną broni w rękach ludzi było sporo broni. Gdy w XX-leciu międzywojennym lewica i prawica się ze sobą ścierały na demonstracjach to potrafiono do siebie strzelać.
Może wynika to z tego, że mocno przesunięte na prawo USA bardziej skupia się (przynajmniej nominalnie) na indywidualnych wolnościach a bardziej lewicowa (historycznie) Europa na dobrostanie całych grup i poprawianiu trendów? To nie jest idealne, oczywiście, ale zauważmy że przy pojawiającym się skręcie w prawo jak najbardziej zauważalny jest również trend ignorowania (albo wręcz akceptacji dla) śmierci osób szukających u nas lepszego losu. Migranci na granicy i strzelające do nich wojsko? Prawica staje po stronie wojska. Tonący na morzu? Prawica cieszy się, że toną.
To o czym warto pamiętać, to że lewica również ma konkretną historię walki zbrojnej. Zamachy, napady, walka z zaborcami i później w obronie ojczyzny. To wszystko była normalna część lewicowego podejścia. A potem nie było potrzeby. Woleliśmy ograniczać przemoc (nie mówię że całkiem się jej pozbyć, to by była bajka, ale regulować użycie, ograniczać kto mógł z niej korzystać, stopniowo wygaszać, etc.)
W USA fetyszyzują swoje poprawki do konstytucji, w tym tę która dotyczy broni. Przy ich systemie lobbingu i sile organizacji która na broni i amunicji zbija pieniądze, to jest jeszcze wzmacniane.
Tak swoją drogą Amerykanie lubią mówić o konstytucji, poprawkach i swoich prawach, ale czasami zupełnie nie wiedzą że te bywają ograniczane. I wcale nie chwytają przy tym za broń (którą podobno właśnie na taki przypadek mają). Niedawno się dowiedziałem o ciekawym wyroku ichniego Sądu Najwyższego ograniczającego użycie piątej poprawki (tej pozwalającej zachować milczenie jeśli ktoś miałby ujawnić coś co by posłużyło do oskarżenia jego samego). Dosłownie SN stwierdził, że w pewnych warunkach piąta poprawka nie obowiązuje i już, nie można zachować milczenia a jeśli ktoś się upiera to można go pociągnąć do odpowiedzialności karnej. I co? I nic, bo ludzie dużo gardłujący o wolności i że broń im jest potrzebna by jej bronić nie interesują się tym.
Mangione jest w USA kimś kto połączył ludzi od prawa do lewa, bo pokazał że znienawidzonych ubezpieczycieli też można uderzyć. Że teraz to oni się boją, że można sprawić żeby się liczyli z ludźmi. Zrobił to w sposób ekstremistyczny, ale dla ludzi regularnie stawianych pod ścianą to jest po prostu wet za wet, zrobienie tego samego co tamci robią im codziennie (tylko w bardziej subtelny sposób).
Ciekawie się też obserwuje reakcje zwolenników Trumpa, którzy sobie teraz nagle zdają sprawę, że znienawidzone Obamacare i przydatne oraz regularnie używane ACA to jedno i to samo. Bo w sytuacjach formalnych używa się tego drugiego określenia, ale republikańska propaganda obrzydzała im to pierwsze. I zdołała sprawić, że w ich postrzeganiu to były dwie osobne rzeczy. Nagle się orientują, że głosowanie na Trumpa nie było w ich interesie, tylko wbrew. Oczywiście wielu wyprze i uzna, że trudno, taki koszt sprawiania by Ameryka znowu była wielka, ale może do niektórych dotrze. A nawet jeśli nie to odczują na własnej skórze skutki swoich działań.
@wo
To co wolisz: przekonywanie ludzi do mniejszej konsumpcji wołowiny (która ma najwyższy ślad węglowy), czy opodatkowanie jej tak, żeby konsumpcja spadła? To drugie ma więcej sensu z punktu widzenia lewicy, jako działaniem zbiorowe w słusznym celu, ale jest toksyczne politycznie, więc nie przejdzie w wyborach.
@sheik
„Widać, że naprawdę nie orientujesz się w kwestiach rolnych. PiS najpierw zamroził handel ziemią, ”
I oni mimo to głosują na PiS? Niesamowite (serio nie wiedziałem, dzięki).
@rw
Nie jestem pewien. „Manana” utrudnia efektywne planowanie, więc trzeba planować organizację procesów z zapasem, więc efektywnie żeby osiągnąć X musisz zużyć więcej zasobów. Więc emisje CO2 / PKB raczej wzrastają od „manana”, niż maleją.
Możliwe że Twoja intuicja jest bliższa prawdzie, moje założenie było raczej takie, że rozciągając te zasoby w czasie wolniej osiągniemy kumulację negatywnych skutków (as in: spalając wolniej wungiel dajemy więcej czasu drzemom żeby rosły i może coś tam więcej zabrały tego CO2), a niewymiernym efektem ubocznym jest zdrowie psychiczne ludzi którzy nie żyją w ciągłej presji deadlinu. Nie zapomnę jak w czasie mundialu w Brazylii połowa tammtejszego biura poszła oglądać mecze bo świat się przecież nie zawali jak trochę później dostarczą do centrali dane do zamknięcia półrocza, co nie? Finalnie firma zużyła pewnie tyle samo zasobów, a może i mniej, bo prądu tyle nie ciągneli jak biuro było puste, centrala natomiast i tak siedziała w nadgodzinach jak zawsze bo ma chorą kulturę pracy. Zgadzam się natomiast że przy projektach inżynieryjnych wymagających dużych nakładów to rzeczywiście będzie pewnie miało odwrotny skutek, chociaż chętnie zobaczyłbym jakieś dane na potwierdzenie tej hipotezy.
@wo i cytat z Róży Luksemburg.
Poszukałem i jest tu: link to marksizm.edu.pl
To jest przypis, bez podanego źródła.
Poszukałem też po niemiecku, i tam jest tak samo link to rosaluxemburgwerke.de
Jedyna różnica jest taka, że po niemiecku ta książka ma trochę inny tytuł – „Einführung in die Nationalökonomie”. wprowadzenie do ekonomii narodowej, nie politycznej.
@rw
„To co wolisz: przekonywanie ludzi do mniejszej konsumpcji wołowiny (która ma najwyższy ślad węglowy), czy opodatkowanie jej tak, żeby konsumpcja spadła?”
Przekonywanie nie działa. Fundamentalnie nie wierzę w przekonywanie kogokolwiek do czegokolwiek.
@cmos
„Berlin konnte 1858 sein Kontingent an Ersatzmannschaft nicht stellen, es fehlten 156 Mann. ”
DZIĘKI! W polskim wydaniu brakuje kluczowej informacji, KIEDY w Berlinie zabrakło kontyngentu (jest tylko że raz się tak zdarzyło). Teraz przynajmniej mam tę datę.
@pk
USA miało niewiele walk na własnej ziemi.
You forgot wojna secesyjna. Coś ca. Milion zabitych plus setki tysięcy rannych. Blizny po wojnach domowych długo się goją. Zapytaj Hiszpanów co sądzą o Sanchezie i eventach w ramach 50 lecia śmierci Franco.
@Cpt.Havermeyer
„moje założenie było raczej takie, że rozciągając te zasoby w czasie wolniej osiągniemy kumulację negatywnych skutków (as in: spalając wolniej wungiel dajemy więcej czasu drzemom żeby rosły i może coś tam więcej zabrały tego CO2), a niewymiernym efektem ubocznym jest zdrowie psychiczne ludzi którzy nie żyją w ciągłej presji deadlinu.”
Wydaje mi się, że innym efektem ubocznym takiego „rozciągania w czasie” jest ubóstwo. Bo jeżeli budowa domu zajmuje nie rok a dwa, to w ciągu roku buduje się mniej domów, albo buduje się je na łapu-capu („po co robić inspekcję bezpieczeństwa teraz, odłóżmy to na manana…”). W Ugandzie widziałem nowe budowlane konstrukcje mieszkaniowe, na których widok mi – nie fachowcowi – stawało serce z przerażenia („przecież to się zaraz zawali”). A ubóstwo szkodzi też zdrowiu psychicznemu.
@wo
„Przekonywanie nie działa. Fundamentalnie nie wierzę w przekonywanie kogokolwiek do czegokolwiek.”
Nie jestem aż tak pesymistyczny. Jeżeli czytałeś książkę „Bury those chains” Adama Hochschilda o walce o zniesienie niewolnictwa w Wielkiej Brytanii, to tam jest sporo na temat znaczenia kampanii społecznych abolicjonistów (w tym bojkotu cukru, do którego przyłączyło się „well over half a million Britons”). Oczywiście nie tylko te kampanie doprowadziły do zniesienia niewolnictwa w WB, były również powstania niewolników, ale kampanie społeczne były istotne. (BTW, zanim ktoś się przyczepi, to nie porównuję tutaj niewolnictwa ze zmianami klimatu, tylko taktyki przekonywania ludności do zaakceptowania zmian na których – przynajmniej w krótkim okresie – mogą tylko stracić). NB abolicjoniści starali się mocno podkreślać jak niewolnictwo szkodzi również białym Brytyjczykom, czego analogią może być uparte informowanie ludzi o związku pomiędzy emisjami CO2 i kryzysami pogodowymi przez które ktoś w ich regionie stracił dom (bo powódź, bo pożar lasu).
@problemy Bismarcka z poborowymi
Inną (niż problemy zdrowotne / mikre postury) przyczyną brakujących poborowych mogło być, że ludzie nauczyli się unikać poboru? Wątpię, żeby pobór do armii pruskiej był popularny w takiej Wielkopolsce.
@wo „I oni mimo to głosują na PiS? Niesamowite”
Nie znam wszystkich rolników, nie wiem, czy głosują/wali. Część faktycznie się mogła bać wykupienia przez uogólnionego Niemca, część puszcza ojcowiznę w dzierżawę, większość i tak ma raptem kilka ha, które trzyma z uwagi na dopłaty unijne oraz KRUS.
@pilcrow „Na takiej powierzchni można wypasać 150 krów dojąc milion litrów mleka rocznie. Nic dziwnego, że pracują bez wytchnienia i wielomilionowym kredytem.”
Skoro tak dobrze szacujesz, to podaj może jeszcze wielkość obory, którą trzeba dla tych krów postawić, ilość paszy (nie, sama trawa na pastwisku nie wystarczy) oraz roczny koszt opieki weterynaryjnej. Wtedy możesz odkryć, że bez kredytu ani rusz.
@Cpt. Havermeyer
„You forgot wojna secesyjna.” Fakt, mój błąd!
Ale to nadal mało w porównaniu do Europy, nawet tylko w tym samym okresie (a Europa ma jeszcze historyczne zaszłości, z czasów gdy USA w ogóle nie istniało). Co więcej można argumentować, że w części USA wojna secesyjna jeszcze umocniła przekonanie, że ta konkretna poprawka do konstytucji i posiadanie broni jest konieczne. Bo może przegrali, ale postawili się tyranom. U innych że bez broni i wojny nie wywalczyliby sobie wolności.
Ich wojna secesyjna to jednak trochę inny typ wojny niż typowe wojny domowe. To olbrzymi kraj a podziały szły w dużej mierze geograficznie, więc owszem walczyli ze sobą ludzie z tego samego kraju, czasami nawet znajomi, ale sytuacje żeby krewni mieszkający w tej samej okolicy już raczej nie. To coś innego niż np. irlandzka wojna domowa w której bodajże zginęło więcej osób niż we wcześniejszych walkach o niepodległość z Anglikami, a same walki były bardziej zażarte. Ale tam podziały szły po liniach ideologicznych, co zrobić z krajem i czy przyjąć warunki czy próbować wyszarpać więcej.
Gdyby obecnie wybuchła w USA wojna domowa, byłaby moim zdaniem gorsza od secesyjnej. Obecne podziały idą przez całe rodziny, niszczą przyjaźnie, ludzie o przeciwnych poglądach potrafią mieszkać tuż obok siebie.
Niemniej nawet Europa ten wiek temu była nieco bliższa temu podejściu amerykańskiemu. My od niego odeszliśmy, oni się trzymają dawnych tradycji. Nie tylko jeśli chodzi o broń, ale i ich system sądowniczy jest pod pewnymi względami przestarzały i trzymający się za wszelką cenę tradycji, podobnie finansowy. Obok bardzo nowoczesnych rzeczy mają takie, które w Europie wycofano lata temu, a tam to nadal norma. W parlamencie też.
Zastanawiam się – ale nie znam się na tyle dobrze żeby mówić na pewno – czy to nie wynika z faktu, że po pierwsze wywodzą się z systemu anglosaskiego, gdzie tradycje są bardzo ważne nawet jeśli głupie, a po drugie czy fakt że byli świeżo powstałym państwem bez historii nie zmusił ich do stworzenia własnych mitów założycielskich które musieli szybko uczynić mocnymi. I mają takie mity trochę sztuczne, jak te poprawki do konstytucji i prawo do broni właśnie.
Taka Wielka Brytania – czyli kraj z którego część swoich tradycji wzięli – też miewa problem z bronią, tylko innego rodzaju. Tam w pewnym momencie zakazano noży a nawet narzędzi do nich podobnych. Broń palna była mocno kontrolowana więc ludzie improwizowali i sięgali po białą, ale tłukli się konkretnie tak czy inaczej.
W Polsce np. Grzesiuk też opisuje jak to nawalał się z innymi, np. z przedwojenną prawicą i też nosił nóż (albo, jak go określał, „pomocnika”) z którego korzystał. Ale to było u nas plenione i kojarzyło się z dołami społecznymi, a nie normą.
Tak sobie tutaj gdybam w oparciu o jakieś urywki wiedzy. Pytałeś o możliwe wyjaśnienia, więc podaję co mi się widzi. Możliwe, że konkretnie bredzę i sam bym chętnie zobaczył dobrze uzasadnione odpowiedzi.
@Rpyzel
Social media, maniana i reszta – Odnoszę wrażenie, że problem jest nie tylko z social mediami, ale ogólnie współczesnym internetem. Sądziliśmy, że da on nam szeroki dostęp do informacji – i to jest po części prawda – ale nie spodziewaliśmy się że wraz z tym przyjdzie olbrzymi strumień szumu informacyjnego oraz że może zostać wykorzystany intecjonalnie do szerzenia dezinformacji. I nagle nasz dostęp do informacji okazał się problematyczny, źródła trzeba weryfikować, to wymaga wysiłku.
Natomiast różne firmy zorientowały się, że kontrowersje się klikają i że to można monetyzować. I tak żyjemy w świecie w którym algorytmy specjalnie próbują nami manipulować tak, żeby wzbudzić silne emocje. Bo to się opłaca firmom, wtedy nie tylko chcemy coś robić, ale jeszcze nie zastanawiamy się nad celowością działań. Łatwiej nas skłonić do zakupów, łatwiej nakłonić do myślenia w konkretny sposób, co się też przekłada na nasze preferencje konsumenckie. Ludzie którzy boją się o swoje bezpieczeństwo chcą to poprawić i można im coś sprzedać. Ludzie zadowoleni niekoniecznie chcą wydawać pieniądze, zwłaszcza na głupie rzeczy.
Odpaliłem niedawno Youtube i tam jest to samo co na social mediach, chociaż przecież mało się dyskutuje (niby można w komentarzach). Ludzie nabuzowani, filmiki podrzucane tak żeby wzburzyć, przestraszyć, podnieść ciśnienie.
To nas otacza coraz bardziej, żądza zysku będzie nas wyciskać jak cytryny. Wszystkich, nawet tych którzy chcieliby zmniejszać konsumpcję.
@sheik.yerbouti
„ale to jakaś strata jednak jest”
Nie jakaś, tylko całkiem duża strata. Szczególnie dla tych poza krajem i dla tych na zadupiach kraju. Kiedy moi znajomi w Polsce poprzesiadali się na fejsa, a równolegle pogasły portale i blogosfery (bo o to chodziło, żeby pogasić inne formy kontaktu), gdzie regularnie gadaliśmy, to zrobiło mi się zauważalnie pusto. Ale warto było to przemóc. Zdrowie i szczęście nigdy nie jest za darmo.
Wiara w objawienie Cukierasa (międzyludzki kościół jak z Gombrowicza) to było niesamowite zjawisko w okolicach 2010-2015. Potem doszły inne odłamy tej socialowej religii. A teraz równie masowe zdziwko – co się z tymi ludźmi porobiło? No ale samo to zdziwko jest samo w sobie optymistyczne (dodajmy, skoro notka optymistyczna). Pomału zaczynamy ogarniać, co się porobiło i dlaczego. Uświadomienie sobie szkodliwego oddziaływania innych kościołów trwało dłużej.
Róża cytowała Marksa cytującego podręcznik CHEMII ORGANICZNEJ STOSOWANEJ W ROLNICTWIE I FIZJOLOGII von Liebiga. Kapitał tom 1 rozdział 10 przypis 13 w identycznym brzmieniu co von Liebig wydanie z 1862 strona 117 w przypisie link to archive.org nadal bez źródła.
„Zakończenie” DEI w wielu amerykańskich korpach nie jest tak strasznie złym sygnałem jak niektóre media z „naszej” strony to przestawiają. Po pierwsze w wielu firmach taki dział nie miał realnej mocy (co łatwo poznać po kolorach skóry najwyższego leadershipu) i mógł robić wyłącznie zmianę w mentalności, a po drugie ta zmiana w mentalności się skutecznie dokonała (przynajmniej do pewnego szczebla, patrz poprzedni nawias) i w najbardziej progresywnych firmach uważa się posiadanie działu DEI za wręcz upokarzające dla pracowników z dotychczas niedoreprezentowanych grup, jako że nie uważają już że potrzebują specjalnego traktowania. To podobny proces jak głośno komentowane „wycofywanie parytetów” – wiele miejsc wycofało mechanizmy wymuszania procentów bo spełniły swoją rolę i spokojnie się osiąga pożądaną reprezentację bez wymuszania.
(tak „złym” jak media z naszej i tak dobrym czy triumfalnym jak media prawicowe – im się to wydaje że jest oznaką kulturowego zwycięstwa, podczas kiedy jest na odwrót)
@cowboytomash
„co łatwo poznać po kolorach skóry najwyższego leadershipu”
Satya Nadella (Microsoft), Sundar Pichai (Google), Arvind Krishna (IBM), Shantanu Narayen (Adobe) i Ajaypal Singh Banga (Mastercard) się kłaniają.
@rw
Wydaje mi się, że innym efektem ubocznym takiego „rozciągania w czasie” jest ubóstwo. Bo jeżeli budowa domu zajmuje nie rok a dwa, to w ciągu roku buduje się mniej domów, albo buduje się je na łapu-capu.
Tak, fakt, jakoś kraje Ameryki Południowej czy Afryki nie siedzą w top 10 zadowolenia z życia, ale inaczej sprawa się ma z laid back Australią, z Melbourne i Sydney lądującymi w topce najlepszych miast do życia (tak, wiem, takie rankingi to zawsze porównywanie apples & oranges). Więc pytanie czy bieda wynika z mañany, czy z przeszłości kolonialnego wyzysku i dość regularnej przemocy i korupcji. Ja trochę mrugam okiem z tym manianowaniem, doprowadzone do ekstremalnej formy raczej nie służy nikomu, natomiast myślę że normalizacja takiej zdrowej dawki slackerstwa zrobiłaby nam wszystkim dobrze, chociaż dalej mi nieswojo z tym że to przywilej wąskiej grupy społeczeństwa niedostępny np. mojemu sąsiadowi, który pomimo pracy na budowach 6 dni w tygodniu od rana do wieczora ciągle nie może się wygrzebać ze spirali długów i kroczącego za nim cienia komornika. Mimo wszystko jednak glamouryzowałbym dolce fa niente w miejsce przymusu latania na wakacje, city breaki, narty itp. Nikogo nie zmuszę, ale może komuś wyłączy się na chwilę fomo bez potrzeby płacenia za kołczing z mindfullness.
Bądź jak Dunbar w Paragrafie 22: nudź się, a będziesz miał więcej czasu w czasie!
@rw
Owszem, i wymienione firmy nie potrzebują działów DEI. Acz zaraz za tymi przykładami jest Khosrowshahi z Ubera, firmy której DEI by nie zaszkodziło przy kulturze zostawionej przez Kalanicka.
@Cpt.Havermeyer
„Tak, fakt, jakoś kraje Ameryki Południowej czy Afryki nie siedzą w top 10 zadowolenia z życia, ale inaczej sprawa się ma z laid back Australią, z Melbourne i Sydney lądującymi w topce najlepszych miast do życia (tak, wiem, takie rankingi to zawsze porównywanie apples & oranges).”
Sydney jest super, jeżeli Cię stać na kupno domu w Sydney. Co jest dla wielu młodych Australijczyków coraz większym problemem, ale ludzie którzy się poddali i wyprowadzili na zadupie (jak mój znajomy) nie lądują w tych statystykach.
No i porównaj również emisje CO2 na głowę pomiędzy Australią a Europą.
@cowboytomash
„Owszem, i wymienione firmy nie potrzebują działów DEI.”
Potrzebują. Pracuję w jednej z tych firm. Oj, potrzebujemy DEI.
@RW „Skandynaw nie może brać kredytu na gadżety, bo się zadłużył po uszy, żeby kupić dom: link to economicsociology.org”
A sądzisz, że bez kredytu to by wymieniał gadżety raz do roku a stereotyp się wziął tylko i wyłącznie z faktu, że go kredyt dociska?
Anyway, teza jest inna – nie musisz kupować 55 cali jak obecne 38 cali działa, laptop swobodnie popracuje 5 lat, zamiast szmelcu z temu można kupić coś lepszego na miejscu a 10-letni wóz to w zasadzie młodzieniaszek. Czy to coś da? Nie, dawno jesteśmy za tym punktem a na trybunały środowiskowe i łagry dla trucicielskich CEOsów się nie zanosi. Czy to coś da Tobie? Nie wiem, mnie stać na więcej zrównoważonych wyjazdowych urlopów w miejscach które mi się podobają.
@Cpt. Havermeyer „to przywilej wąskiej grupy społeczeństwa niedostępny np. mojemu sąsiadowi”
W pakowalni śrubek (a było się tam) jako Areczek miałem ścisłe 15 minut przerwy i zakaz chodzenia z telefonem do toalety. Nawet w domu nie poslakujesz, niestety.
Cpt. Havermeyer
„Mimo wszystko jednak glamouryzowałbym dolce fa niente w miejsce przymusu latania na wakacje, city breaki, narty itp. Nikogo nie zmuszę, ale może komuś wyłączy się na chwilę fomo bez potrzeby płacenia za kołczing z mindfullness.
Bądź jak Dunbar w Paragrafie 22: nudź się, a będziesz miał więcej czasu w czasie!”
Bardzo bym chciał żeby tak było. Może dla jakichś osób to ma nawet szansę zadziałać i wtedy super, cieszę się ich szczęściem.
Ale osobiście tego nie widzę.
Po pierwsze ludzie są bardzo różni z natury. Dla jednych fajnym rozwiązaniem na spędzanie czasu jest książka, własny fotel, kubek z herbatą. Inni muszą podróżować, spotykać ludzi, samotność to dla nich katorga. I to potrafią być osoby bliskie sobie (jak moja mama oraz jej rodzona siostra) – zupełnie różny typ osobowości i zupełnie odmienne potrzeby. To nawet nie jest FOMO, to jest naturalna potrzeba spotykania ludzi i ekspozycji na nowe bodźce przy której ci ludzie rozkwitają a więdną bez. Ci, którzy nie potrzebują i tak sobie bez tego już radzą, podróże potrafią ich wprost męczyć.
Może to jakoś zadziałać o tyle, że ekstrawertyczny sposób życia wydaje się ludziom bardziej naturalny bo bardziej rzuca się w oczy, a introwertyczny z natury jest wycofany i skryty. I samo uświadomienie sobie, że można żyć bliżej tego drugiego niż pierwszego pomoże niektórym. To niestety nadal pokutuje w naszej kulturze, wszystkie te „Ojej, X jest w szpitalu, chodźmy go odwiedzić bo jest samotny (czyli smutny)” bez refleksji, że osoba chora potrzebuje przede wszystkim odpoczynku, a nie tego żeby ktoś jej siedział nad głową.
Ale po drugie nawet to może nie wystarczyć. Ja nie jeżdżę na wakacje, w ogóle mało jeżdżę – jazda samochodem mnie stresuje – wolę zostać w domu z tym co mnie bawi i cieszy. A i tak od długiego czasu czuję się zmęczony, rozbity i nie wiem co z tym zrobić. Wojna za granicą, trendy prawicowe zyskujące na sile, głupie pomysły jednych, głupie drugich, w polityce regularna wymiana siekierki na kijek i szukanie „mniejszego zła”. I tak się zastanawiam że może jednak przydałoby się spędzić te dwa tygodnie gdzieś na leżaczku nad basenem, ciesząc się słońcem i popijając modżajto?
Wszyscy potrzebujemy czasami ucieczki od codzienności, jakiejś odmiany, oderwania się od obowiązków i postawienia na siebie. Oczywiście to co piszesz, że maniana i odpuścić to część tego – wrzucenie na luz i pozwolenie sobie na relaks. Ale dla kogoś kto stale siedzi w domu taką odmianą może być właśnie wylot na wakacje czy wyjazd na narty. Raz na jakiś czas, bez przymusu.
Mam wrażenie, że to o czym piszesz, że przymus latania czy wyjazdów na narty, FOMO, etc. to jest właśnie jeden ze sposobów szukania magicznego dobrego odpoczynku, ucieczki od codzienności. Jedni piją alkohol, inni uciekają w hobby, jeszcze inni w wyjazdy. Człowiek który niczego takiego nie ma będzie się czuł równie źle (albo i gorzej, bo nawet tego ersatzu ucieczkowego i chwilowej ułudy nie ma). A znaleźć coś co naprawdę działa i pozostaje w równowadze potrafi być ciężko, nie jest to uniwersalne, a nawet zmienia się w czasie i zależności od naszej kondycji psychicznej.
@tcp
„A sądzisz, że bez kredytu to by wymieniał gadżety raz do roku a stereotyp się wziął tylko i wyłącznie z faktu, że go kredyt dociska?”
Tak. Dodam jeszcze, że część kredytów hipotecznych jest zaciągana na kupno innych rzeczy (np. samochodu):
1. kupujesz dom na kredyt
2. dom rośnie na wartości, bo bańka mieszkaniowa ma puchnąć for ever and ever
3. zwiększasz kwotę kredytu żeby kupić sobie nowy samochód, albo może łódkę żaglową
W statystykach to nadal wisi jako „kredyt hipoteczny”, więc cyk, stereotyp „oszczędnego Skandynawa” zachowany. I to widać jak się patrzy na przedmieścia Oslo, gdzie nie jest rzadkością widzieć dwa samochody przed domem, albo i te łódki. Klasa średnia lubi konsumować WSZĘDZIE.
Konsekwencją tego zjawiska (finansowanie zadłużenia cenami nieruchomości) jest, że w takiej Norwegii jest polityczną niemożliwością przeprowadzenie zmian które by zahamowały ciągły wzrost cen mieszkań, bo za dużo wyborców mainstreamowych partii znalazłoby się „pod wodą”. Więc ludzie wykonujący niżej płatne zawody w drogich okolicach coraz częściej dojeżdżają z np. innej gminy. A potem ludzie się dziwią, czemu brakuje nauczycieli w szkole, albo pielęgniarek.
@tcp
„A sądzisz, że bez kredytu to by wymieniał gadżety raz do roku a stereotyp się wziął tylko i wyłącznie z faktu, że go kredyt dociska?”
Mam tu taką ulubioną anegdotę. Robiłem kiedyś wywiad z pewnym Skandynawem, autorem takiej typowej książki wychwalającej zasady nordyckiego minimalizmu. Mieszka w skromnej posesji z pięknym widokiem na jezioro, w takiej lokalizacji, że najbardziej mi się opłacało wynająć samochód na Gardermoen, bo nie bardzo była opcja zbiorkomowa. W tej skromnej posesji zdradził mi, co jest jego życiową pasją. Otóż jest nią kolekcjonowanie zielonych brytyjskich samochodów.
Ale owszem, skromna posesja była urządzona zgodnie z tymi wszystkimi trendami nordyckiego minimalizmu. Wolę nawet nie myśleć ile za to wziął projektant. Wszystkim którzy traktują ten stereotyp serio, przekazuję serdeczne „weź Niepierdol”.
@rw
No i porównaj również emisje CO2 na głowę pomiędzy Australią a Europą.
Jasna sprawa, to przede wszystkim duży, pusty kontynent i wszędzie jest daleko. Mam rodzinę w WA, kuzynkę na Tasmanii i znajomych w Queenslandzie więc doskonale rozumiem temat, swoją drogą dawno nie sprawdzałem co tam teraz robi labourzystowski premier po ponad dekadzie rządów liberałów, ale obstawiam że ma raczej pod górkę jak Starmer w UK.
Co do manianyzmu i laidbackowania I rest my case, ciężko będzie wykazać jakąś korelację między obniżaniem emisji a luźniejszym podejściem do czasu i efektywności w rzeczywistym świecie, bo za dużo innych zmiennych i statystycznie też się może paradoksalnie okazać że niektóre kraje o stereotypie leniwych południowców wcale aż tak bardzo nie odstają od średniej jeśli chodzi o efektywne wykorzystanie zasobów. Natomiast dalej uważam że pokazywanie plusów niepodporządkowania życia konsumpcji mogłoby więcej zdziałać niż reglamentowanie CO2 i jakieś namowy do rezygnacji z wygody do której się wszyscy przyzwyczailiśmy, ale wypieramy zupełnie koszty jakie przy tym ponosimy. Ktoś pod poprzednią notką np. uważał za głupotę dodawanie kosztu samochodu do ceny 1km, skoro „już ma ten samochód”. Oprócz rzadkich przypadków odziedziczenia pokaźnego majątku, albo wygranej na loterii każdy z nas jednak musiał zarobić na wszystko co posiada i nadal musi zarabiać na utrzymywanie tych dóbr doczesnych a wszystko można przeliczyć na godziny życia poświęcone najpierw nabywaniu konkretnych umiejętności, a potem ich wykorzystywaniu w pracy, oraz też na własny wysiłek włożony w utrzymanie dobytku w dobrym stanie. Był kiedyś na fb prześmiewczy profil pt. Przeciętne cele w życiu i ja bym chciał takie coś, tylko nieironicznie. Mam zresztą wrażenie że to się trochę już dzieje i media sobie wymyśliły że to się nazywa quiet quitting. (Pewnie już przynudzam, ale wziąłem sobie do serca tę filozofię w tytule notki. Jak trzeba to się szadafakapnę.)
Koledzy z tym DEI to sobie chyba raczą żartować.
Przecież to jak dział HR. Nie ma służyć pracownikom, tylko firmie. Głównie dla PR-u, trochę pewnie też, żeby się zabezpieczyć od pozwów itp.
W praktyce przecież większość działań tego rodzaju zespołów w firmach to marnowanie czasu. Dużo gadania, a działania ograniczone do mało istotnych szczegółów. Np. dużo gadania o równym traktowaniu niezależnie od płci, o tym, żeby na profilu komunikatora ustawić sobie zaimki itd. no ale przecież nie żartujecie, nie wolno mówić, jaką kto ma pensję i porównywać na tym samym stanowisku. A na rozmowie rekrutacyjnej bum, dopytywanie o sytuację rodzinną kandydatki, czy może nie zajdzie zaraz w ciążę (i to co zabawne pyta pracownik HR).
No przynajmniej takie są moje doświadczenia.
@PK & Social media:
OK, ale wydaje mi się, że postępuje dość szybka degrengolada. Te zabawy z AI, która próbuje wygenerować klikalne obrazki (szczęście, to czasem fale), wyraźna płatna propaganda polityczna ze śmietnika (na FB dostałem kiedyś materiał płatny: „Czas już pomyśleć o przywróceniu Wilka i Lwowa do Polski”).
Gorsze jest to, że te triki psychologiczne są podstępne. Np. w Polsce (zapewne duży w tym udział rządów PiS) ładnie się rozwija szowinizm narodowy. Trudno rozróżnić „niewinną” radość z piękna tego, czy owego miasta, albo dyskusję nad zdradą Francji w 1939, do sączenia ostrej, nacjonalistycznej narracji. I bardzo, bardzo serio, chciałbym wiedzieć jak bardzo jest to ogniskowane na rynek.
> I tak żyjemy w świecie w którym algorytmy specjalnie próbują nami manipulować tak, żeby wzbudzić silne emocje.
Tylko ja widzę, jak znajomi schodzą na socialach do podziemia. Przynajmniej tak to odbieram, gdy widzę, że ktoś bywa, ale nie zostawia śladów. Tylko lurknąć. Ale jeśli tak, to czy serio to się opłaca? Z tymi wszystkimi gierkami odbiorcą jest ten problem, że odbiorca może tego nie wytrzymać i przymknąć drzwi.
BTW. YT to social medium.
@unikod:
Myślę, że zrozumiałem. Ja serio miewam bardzo nieprzyzwoite skojarzenia, które potrafią przerazić moją żonę. Ale zanim coś napiszę na socialach, to się gryzę w język.
Jeśli więc ktoś z dorobkiem i nazwiskiem, składając elegancko zdania, pisze że nic do tematu, ale ta kompozycja to jak pojmanie Jezusa na renesansowym obrazie, to ja przepraszam — tam był czas by się w ten język ugryźć, nawet jeśli chodziło tylko o kompozycję i wpadkę wizerunkową służb.
I nie, nie chodzi o to, czy lewica ma skojarzenia religijne — bo generalnie żyjemy w kulturze, gdzie Jezus to ten dobry, jak Yoda, to się wie, niezależnie od tego, czy się wierzy, czy tylko się było wychowanym w kulturze Zachodu.
@wo
„Robiłem kiedyś wywiad z pewnym Skandynawem, autorem takiej typowej książki wychwalającej zasady nordyckiego minimalizmu. Mieszka w skromnej posesji z pięknym widokiem na jezioro, w takiej lokalizacji, że najbardziej mi się opłacało wynająć samochód na Gardermoen, bo nie bardzo była opcja zbiorkomowa. W tej skromnej posesji zdradził mi, co jest jego życiową pasją. Otóż jest nią kolekcjonowanie zielonych brytyjskich samochodów.”
BTW, takie posesje nie muszą być drogie (na standardy norweskiego rynku nieruchomości). W ostatnich latach spędziłem trochę czasu szukając czegoś do kupienia w NO, bliżej i dalej od Oslo, i robiłem dużo researchu. Ceny domów są głównie zdeterminowane odległością od dużych miast jak Oslo czy Bergen, więc „piękny dom z widokiem na jezioro” to może być jakieś 3-4 miliony koron (i nie pytaj zbyt dociekliwie, czy w piwnicy nie ma problemów z wilgocią, albo drenaż jest do wymiany :D), co jest połową ceny domu jednorodzinnego z maleńką działką na przedmieściach Oslo albo w Bærum. Ale ofkors, może to jezioro to było Maridalen, wtedy szacun dla Pana Pisarza, helt fantastisk 🙂
„Otóż jest nią kolekcjonowanie zielonych brytyjskich samochodów.”
Tym się zajmują również rednecki z zabitych dechami wsi w Innlandet 🙂 ale wtedy sprowadzają jakieś wraki i remontują je sami. Wg jednego kolekcjonera „kupujemy te samochody żeby poczuć się jak zamożniejsi od nas Szwedzi z czasów naszej młodości, którzy podrywali nasze dziewczyny”.
@ Źródła
Te dane są w Bayerische Zeitung z 9 maja 1862 cytowanym w przypisie von Liebiga myląco na okazję Prus wykazujących konkretnie marne statystyki. Okazuje się że wszystko jest z jednej tabelki porównującej minimalny wzrost poborowego w różnych krajach i wyniki rekrutacji. Najgorzej wypadła Saksonia gdzie na 1000 rekruta ze względu na zdrowie zwolniono 741 osób, nadawała się tylko ćwierć. Odwrotnie było w Szwecji gdzie mimo wyższego standardu wzrostu nadawało się trzy czwarte, a tylko ćwierć odrzucono. „Am ungünstigsten gestaltet sich demnach die Tauglichkeit in Sachsen mit nur etwa ¼ aller Untersuchten, am güngstigsten in Schweden mit faft ¾.” link to bavarikon.de
@pk
Mam wrażenie, że to o czym piszesz, że przymus latania czy wyjazdów na narty, FOMO, etc. to jest właśnie jeden ze sposobów szukania magicznego dobrego odpoczynku, ucieczki od codzienności.
Ja się zgadzam w 100% z wszystkim tym co napisałeś i sam mialem podbnie jak Ty, że praca z domu i społeczna izolacja i związany z tym dół, bo nawet introwertyk potrzebuje kontaktu z innymi i oczywiście wakacje pomagają i koniecznie trzeba dla higieny psychicznej wychodzic do ludzi i wyjeżdżać, natomiast jest w tym wszystkim też czasem komponent manifestowania statusu i część ludzi ma poczucie że musi jechać do Tajlandii a nie na jakieś nudne Mazury, bo co potem opowie przy korporacyjnym wodopoju, chociaż w środku w ogóle nie ma ochoty nigdzie latać. Niektórzy świadomie zwiedzają świat, inni latają byle gdzie, byle all inclusive.
Sam też znam takie mieszane pary domatorsko-podróżnicze, ba jestem jedną z nich, ale też zwykle znajdujemy jakiś złoty środek, raz czy dwa razy w roku partnerka gdzieś wyjedzie z kolezankami, czy siostrą a ja zostaję z dziećmi, oddając się wieczorami jednemu z miliona moich hobby. Wyjeżdżamy też rodzinnie, a ostatnio nawet przełamałem się i pojechałem na weekend w góry z dwoma kumplami czego nie robiłem od wczesnych studiów. Polecam również.
I też mnie przygnębiała trajektoria w której teraz zdaje się być historia, ale mi pomogły dwie rzeczy, raz że psychiatra i ogarnięcie po latach głowy bardzo mi wyprostowało rzeczy które okazały się wszystkie mieć jedną prostą przyczynę, więc polecam konsultacje ze specjalistami w miarę możliwości (chociaż wiem że przełamanie sie to bywa proces rozpisany na lata), a dwa że schyłkowy pis pomagały mi przetrwać lektury książek historycznych, w tym np. gospodarzowego Kopernika. Ta reformacyjno-kontrreformacyjna sinusoida serio mnie uspokoiła. Przełączenie się czasem z medialnego szumu na taką szeroką, historyczną perspektywę może dać nadzieję, bo po każdym gorzej zawsze było lepiej a i tak żyjemy w najlepszych możliwych czasach bo medycyna, technologia i, mimo wszystko, ustrój w którym żyjemy, pomimo temperatury medialnych sporów pod publiczkę, jest najbardziej spoko z historycznych wariantów. No i tak jak sugeruje notka liczmy na to że amerykańska prawica zaraz skupi się bardziej na wewnętrznej bijatyce niż na przemodelowaniu globalnego porządku.
@pak4
„OK, ale wydaje mi się, że postępuje dość szybka degrengolada.”
Nie zaprzeczę. Oni są całkiem sprytni – a przynajmniej mogą zapłacić całkiem sprytnym ludziom za ich pomysły – i podchodzą nas niezależnie od naszych wyborów. Poustawiałem sobie w google, żeby mi nie personalizowało reklam. No bo po co ma o mnie wiedzieć za dużo, co nie? To teraz regularnie widuję reklamy kryptowalut zaraz w pierwszym wierszu filmików i nawet nie mogę z tym nic zrobić (to znaczy mogę, włączyć personalizowanie reklam i powiedzieć że takich nie chcę).
Ludzie mówią, że AI to tylko narzędzie i ważne jest jak się z niego korzysta. Zgadzam się w przypadku zwykłych ludzi i co mniejszych firm, ale duże korpo już je wykorzystują do wciskania nam rzeczy, albo – co gorsza – do wciskania samych AI.
„Tylko ja widzę, jak znajomi schodzą na socialach do podziemia. Przynajmniej tak to odbieram, gdy widzę, że ktoś bywa, ale nie zostawia śladów.”
Może tak być, może być działanie algorytmów. Mam trochę znajomych na facebooku i regularnie widuję dużo postów od tych samych osób, a pojedyncze/wcale od innych. Czasami ktoś napisze coś ciekawego czy istotnego a ja to dostaję po tygodniu albo dwóch. Czasami w ogóle nie mam nowości tylko same wpisy sprzed x dni, które już dawno widziałem.
Zdarza mi się wejść ręcznie na walle znajomych od których nie widuję zbyt wielu wpisów i okazuje się, że oni są aktywni. To tylko ja nie dostaję o tym informacji. Zmuszenie facebooka żeby pokazywał to co chcemy wydaje mi się trudne albo i niemożliwe (może przez jakieś wtyczki third-party).
„Z tymi wszystkimi gierkami odbiorcą jest ten problem, że odbiorca może tego nie wytrzymać i przymknąć drzwi.”
Pod warunkiem, że odbiorca ma alternatywę, tzn. inne social media na które może uciec zachowując kontakty i które będą pod tym względem lepsze. A obecnie raczej wszystkie stosują podobne gierki, dobrych alternatyw nie ma (pomijam bluesky dla twittera, bo się tym zupełnie nie interesuję i nie mam pojęcia czy faktycznie jest na tyle lepsze).
Ewentualnie odbiorca może rzucić je wszystkie w diabły, wyjechać w Bieszczady i maniana. To się zapewne czasami dzieje, ale raczej nie na masową skalę i pewnie im wyszło, że mogą sobie na to pozwolić i nie tracić zbyt wielu odbiorców. A na tych którzy zostają zyskują widocznie więcej.
Ja bym chciał żeby to tak nie wyglądało, ale chciałbym wiele różnych rzeczy a musimy sobie radzić z tym co mamy.
„BTW. YT to social medium.”
Ok, ale nieco innego typu niż FB/Twitter i podobne, nastawiony na komunikację bardziej jednostronną. Ale nie będę się kłócił że trzeba go jakoś inaczej klasyfikować czy nazywać. Pewne zachowania i podejścia dostrzegam na nich wszystkich podobne.
@Cpt.Havermeyer
„No i tak jak sugeruje notka liczmy na to że amerykańska prawica zaraz skupi się bardziej na wewnętrznej bijatyce niż na przemodelowaniu globalnego porządku.”
Albo zjednoczy się wokół planów aneksacji Kanady, Grenlandii i Kanału Panamskiego. Może właśnie po to Trump rzucił tymi pomysłami, żeby ich odciągnąć od kłotni o np. wizy H-1B. Nawet jeżeli nikogo nie najadą (a cholera ich wie, Panama jest blisko i już tam kiedyś byli), to takie idiotyzmy jak to się mówi „suck oxygen out of the room”, nikt nie będzie miał już czasu ani uwagi żeby poświęcić np. Ukrainie.
Cpt. Havermeyer
„raz że psychiatra i ogarnięcie po latach głowy bardzo mi wyprostowało rzeczy które okazały się wszystkie mieć jedną prostą przyczynę, więc polecam konsultacje ze specjalistami w miarę możliwości (chociaż wiem że przełamanie sie to bywa proces rozpisany na lata)”
Też korzystałem, też polecam. Mój problem jest taki, że obecnie rzeczy które mogłyby mi pomóc to głównie te, na które nie mam wpływu. Te na które mam już jakoś tam ruszyłem albo zamierzam ruszyć (tylko zawsze jest coś co trzeba najpierw), albo są za ciężkie do ruszenia ot tak.
No i pewnie są rzeczy które mógłbym ruszyć ale nie wiem jaki będzie skutek, jest to jakieś ryzyko i koszty (np. właśnie wyjazd na wakacje do ciepłych krajów, czego nigdy nie robiłem), albo w ogóle o nich nie pomyślałem bo są gdzieś poza moim postrzeganiem. I kiedyś przyjdą/ktoś podrzuci albo nie.
Obecnie to chyba po prostu kumulacja pory roku + nastroju związanego z ciągle trwającą wojną i popandemicznie + różne sprawy osobiste które akurat się trochę sypią a z którymi nic się nie da zrobić tu i teraz.
Wcześniej chodziło mi o to, że można być człowiekiem żyjącym w minimaliźmie, ograniczającym konsumpcję, olewającym FOMO (albo wyrywającym się z nich, grywam w gierki komputerowe to wiem czym jest FOMO!), odnoszącym na pewnych polach sukcesy a i tak wpadać w ten cały kombajn i mieć problemy ze znalezieniem szczęścia.
Sądzę, że już samo znalezienie równowagi pomiędzy konsumpcją a odcięciem się od niej jest nietrywialne. Trzeba zrozumieć, że jeśli słyszymy komunikat „Konsumujcie mniej” to on niekoniecznie jest skierowany do nas. Czasami mniejsza konsumpcja będzie szkodliwa, bo pewna jej ilość jest nam potrzebna do zrównoważonego życia. Albo w ogóle do życia (na przykład wszyscy konsumujemy tlen, wodę i pokarmy mniej lub bardziej regularnie).
Polecanie dbania o zdrowie psychiczne jest bardzo dobre, dziękuję i doceniam!
@PK
IMO szukanie szczęścia poprzez „łatwe” zmiany stylu życia (przejdź na weganizm! podróżuj! konsumuj mniej! zbieraj stare samochody! uprawiaj sport!) to czasami próba ominięcia dużo poważniejszego problemu życiowego, który się wydaje / jest dużo trudniejszy albo niemożliwy do rozwiązania (np. tkwienie w nieudanym / toksycznym / przemocowym związku). Takie szukanie na oślep czegoś co na chwilę uśmierzy ból, który pochodzi z głębszego problemu. Różnicę widać, kiedy się ten poważniejszy problem w końcu rozwiąże.
@rw
Oczywiście, podobnie jak klasyczna ucieczka w używki.
Ale czasami ludzie sami nie wiedzą czego im brakuje, zwłaszcza jeśli kulturowo są uwarunkowani do ignorowania własnych potrzeb. Kobiety mają siedzieć cicho i dbać o dom. Mężczyźni mają się nie skarżyć, zacisnąć zęby i utrzymywać rodzinę (oraz mogą sobie na pociechę poczerpać trochę profitów z patriarchatu). A potem się okazuje, że człowiek sam nie wiedział że może nie musieć, że ma prawo do samorealizacji, że może robić coś inaczej niż mu wmawiano całymi latami. Czasami ten poważniejszy problem to presje społeczne albo inne zakorzenione głęboko myśli i podejścia. Jeszcze kiedy indziej ktoś sobie zwyczajnie nie zdaje sprawy z tego jak bardzo brakuje mu słońca albo innego wiatru we włosach gdy jedzie na harleyu gdzieś w trasie.
Ja się zgadzam z Cpt. Havermeyerem, że nadmierna konsumpcja i ciągłe szukanie czegoś bardziej jest problemem. Ale twierdzę, że minimalizm i mocne ograniczenie konsumpcji niekoniecznie jest odpowiedzią. To są bardzo indywidualne sprawy, ale niektórzy po prostu potrzebują dla własnego zdrowia spalić w roku te parę kg CO2. I myślę że powinni mieć prawo, zwłaszcza jak długo istnieją osoby (fizyczne i prawne) spalające regularnie całe tony.
Trochę konsumować potrzebujemy. To czego trzeba się wystrzegać, to szukanie kolejnych dawek dopaminy (jak to się przyjęło mówić), kolejnych krótkich chwil na oddech. Bo to rzeczywiście brzmi jak jakiś głębszy problem i wygląda na ucieczkę od rzeczywistości.
@wo
„„Zaćpanie na śmierć”, podobnie jak „zachlanie na śmierć”, rzadko jednak polega na jednorazowym spożyciu dawki śmiertelnej.”
jest dokładnie odwrotnie. opiaty zabijają niemal wyłącznie z powodu depresji oddechowej i przez przypadek
@embercaderoo
„od amfetaminy umiera się na serce”
cardiovascular to zadziwiająco rzadko jest serce
„po kwasie mnóstwo ludzi ląduje w psychiatrykach bo już nie wiedzą co jest a czego nie ma”
Na ile, na 10 dni? A potem się dziwimy, że nie ma łóżek…
@lolek
Etyka? Nauką?
@bokokonowicz
„jest dokładnie odwrotnie. opiaty zabijają niemal wyłącznie z powodu depresji oddechowej i przez przypadek”
link to who.int „Worldwide, in 2019 about 600 000 deaths were attributable to drug use. Close to 80% of these deaths are related to opioids, with about 25% of those deaths caused by opioid overdose.”
@pk
Ale twierdzę, że minimalizm i mocne ograniczenie konsumpcji niekoniecznie jest odpowiedzią.
Tu nie ma między nami sprzeczności, ja też uważam że degrowthowanie i postulowanie ascezy jako jedynej drogi zbawienia zwyczajnie nie zadziała, ale więcej refleksji nad tym co, jak i czemu konsumujemy może chociaż trochę ograniczyć nasz wpływ na środowisko a przy okazji też przewietrzyć głowę i zauważyc co tam nie działa tak jak piszecie z @rw.
W kwestii zdrowia psychicznego polecam się! Samemu mi zbyt długo zajęło ogarnięcie swoich problemów dlatego teraz preachuję na lewo i prawo żeby sobie sprawdzać głowę. Dla mnie najbardziej niespodziewanym efektem było że moi staruszkowie zaczęli czytać o neuroatypowości i nagle sami się w tym odnaleźli i na starość zrobili się dla siebie bardziej wyrozumiali, spokojniejsi a i ja mam z nimi lepszą relację. Społeczeństwo znormalizowało mnóstwo protez pudrujących różne nasze problemy zamiast znormalizować leczenie głowy jak każdego innego organu. Czasem problemy są głębokie i powikłane, czasem terapia jest trudna i bolesna ale póki co nie znam nikogo kto żałowałby decyzji o pójściu do specjalisty. Chociaż mam też byłego znajomego, który zamiast rosądnej terapii poszedł w jakies ustawienia hellingerowskie a potem odleciał w religijne historie i zerwał kontakt z większością znajomych, a ja sam też przerobiłem jednego szurskiego kołcza który rzekomo miał być specem od CBT, więc kluczowe jest zgłosić się do specjalisty specjalisty.
@Cpt.Havermeyer
„kluczowe jest zgłosić się do specjalisty specjalisty”
Nawet kiedy ograniczysz się do ludzi z odpowiednimi dyplomami, nie jest łatwo znaleźć dobrego specjalistę.
@rw
Jak się uprawia kreatywną księgowość, to można sobie wrzucić w statystyki „opioid related deaths” nawet śmierć Gorge’a Floyda i Jordana Nely’ego.
Na kim tu polegać? Bokokonowicz vs WHO.
@mañana
Fajna strategia życiowa, gdy ma się majątek (przede wszystkim własne mieszkanie). Żyję skromnie – szczególnie w porównaniu do zarobków – ale nie na tyle skromnie, żeby przeżyć w przypadku zdowngrade’owania się do pracownika dyskontu. Więc jeżeli stanie się coś, co wytnie 50% ludzi z branży, to wolę być w tej górnej połowie. Czyli jednak nie mañana, chociaż…
@pesymizm/optymizm
…czy jest sens w ogóle się starać, skoro świat płonie i nie widać nadziei? Przeciętny komcionauta na tym blogu jest już w wieku, gdy wszystkie Ważne Decyzje zostały podjęte, dzieci odchowane, kredyty spłacone. Jak runie, to trudno.
A jeżeli jesteś właśnie w wieku na Ważne Decyzje? Po co je podejmować, skoro wszystko marność? Po co rozwijać się zawodowo i oszczędzać na emeryturę, skoro wszystko marność? Po co kupować mieszkanie i zakładać rodzinę, skoro wszystko marność?
A jeżeli nie wszystko marność, to w jaki sposób podjąć te Ważne Decyzje w świecie, który jest tak zmienny? Gdzie się ukryć przed tą gównoburzą?
@odłączenie od social mediów
Cal Newport napisał „Cyfrowy minimalizm”, który bardzo mi pomógł w brainrocie z 2020 r. W okolicach wyborów kopertowych mój mózg był tak bardzo sprzężony z internetem, że gadałem o polityce przez sen.
Myk polega na tym, żeby nie obracać się na pięcie i usuwać wszystkie konta, tylko nie grać w gierki Big Techów i używać platformy na swoich zasadach.
W praktyce: mam np. konto na Facebooku, ale interesujące mnie treści (w tym profil Gospodarza) po prostu raz na jakiś czas ręcznie wyszukuję. Unikam interakcji, nie lajkuję, nie komentuję. Głównego feeda unikam (są wtyczki do przeglądarki, które mogą go całkowicie ukryć). Nie jestem zalogowany na telefonie. Jeżeli muszę się zalogować, to robię to w trybie prywatnym, żeby wymusić 2FA (czyli dodać element upierdliwości).
Jeżeli ktoś chciałby sprawdzać w ten sposób kilkadziesiąt osób (np. znajomych), to są bramki konwertujące dany profil/fanpage na kanał RSS. Dostajesz treści na bieżąco, chronologicznie. Planuję poeksperymentować z tą formą, bo brakuje mi Instagrama do śledzenia znajomych z realu (a w przeciwieństwie do Fejsa nie możesz tam wejść np. raz na tydzień, bo dużo treści przepada w ramach stories).
Na tobie nie można, bo jakbyś sobie otworzył ten raport, to byś się dowiedział, że do drug-related causes of deaths zalicza także żółtaczkę typu C i AIDS. Co może być ciekawe jak ktoś się interesuje zdrowiem publicznym, ale bardzo głupie kiedy rozmawiamy o toksykologii.
@bokononowicz
Zakażenia związane z iniekcjami są czy nie są drug related jeśli by się nie wydarzyły gdyby ktoś sobie nie wstrzykiwał dragów brudną igłą po koledze? Przecież nikt nie będzie pacjenta z AIDS wpisywał do drug-related bez historii ćpania chyba? Powiedz mi pan np. czy Phil Lynott, wokalista Thin Lizzy, który przyjechał do szpitala z sepsą a zszedł na zapalenie płuc parę dni później to była jakaś tam pechowa infekcja, czy drug related death, skoro ćpał heroinę od lat?
Nikt nie mówi przeciez że drug-related = overdose, parę postów wyzej masz zresztą że OD opiatów to jakieś 25%.
Strasznie łatwo umrzeć od przedawkowania papierosów.
@wo
Przynajmniej w moich regionie (centrum), rzeczone 50 hektarów to rzadkość. Nie jestem pewien czy w promieniu najbliższych kilku wsi jest ktokolwiek posiadający taki obszar i żyjący tylko z rolnictwa. Znam jeden – dalszego krewnego który doszedł tam bezlitosnym wyzyskiem rodziny i swojego zdrowia oraz brakiem jakichkolwiek zahamowń w interesie. Rezultat? Rodzina uciekła, zdrowie siada, ludzie nienawidzą… Przypadki o których wiem że posiadają taki obszar to ludzie, którzy żyją z innych biznesów – głównie transportu i handlu, a ziemia to dla nich raczej metoda szwindlu finansowego, w którym można ukrywać dochody, płacić KRUS nie ZUS i tak dalej. Ci ludzie nie sprzedadzą, bo dla nich lokata kapitału. No, ale wróćmy do przypadków które z rolnictwa żyją. Aby dojść do tych symbolicznych 50 hektarów trzeba było pracować długi i ciężko, więc dla tych ludzi to często kilkadziesiąt lat pracy i wyrzeczeń aby tam dotrzeć. No i jeszcze – często ci ludzie którzy rozwijali gospodarstwa tkwią w różnego rodzaju kredytach, programach unijnych i tak dalej – i musisz w nich tkwić do końca… a potem wchodzisz w następny i tak kręci się karuzela.
Większość gospodarstw przynajmniej w centralnej Polsce to jednak kilka-kilkanaście hektarów, na których siedzi człowiek w wieku starszym lub najmłodziej – średnim. Dla ludzi tych sprzedanie ziemi jest po prostu… niewyobrażalne? Całe życie z ziemią, co powiedzą krewni, co powiedzą inni, hańba i poruta. Przecież rodzina wyklnie! Często istnieje też problem że ziemia jest w dziwnych współwłasnościach wynikłych z małżeństw, dziedziczeń… Sam prostowałem kwestie gdy stałem się właścicielem rok – i to przy kooperacji pozostałych właścicieli!
Dla tych, którzy pozbawieni są sentymentu tradycji istnieją cztery powody, jeden bym określił jako psychologiczny – ziemia zapewnia bezpieczeństwo, jak coś w życiu nie wyjdzie, można wrócić na przysłowiową gospodarkę i tam biedować. Strach przed zmianą i ryzykiem. Druga – ceny ziemi oszalały, przechodząc z ok. 3-4 tysięcy w latach 90-tych do 60-70 teraz – średnio. Dwudziestokrotny wzrost. Trzecia – możliwość schronienia się na wspomnianym już KRUS-ie, zawsze jest się ubezpieczonym. Czwarta – jakkolwiek Unię Europejską cenię, to jest to jej smutne dziedzictwo – dopłaty ogłupiły ludzi, którzy trzymają ziemie „bo Unia da”, często nawet jej nie uprawiając, a po cichu dzierżawiąc komuś innemu. No i 5 milionów brzmi piękne jasne, ale to akurat przypadek gdzie albo a) uda się odrolnić ziemię pod działkę budowlaną co nie jest ostatnimi czasy łatwe, b) region gdzie kupią każdy kawałek. Akurat w moim regionie przez duże nasycenie hodowlą zwierząt dadzą stu tysięcy. Ale kilkadziesiąt kilometrów dalej dają po 50. A średnie gospodarstwo to 11 hektarów jak dane głoszą. Pół miliona jak się nie ma szczęścia, milion jak ma się szczęście. Niby sporo, ale nie sądzę, aby dało to bezpieczeństwo życia z kapitału.
I tak – przepraszam za dublo-koment. Dochodzi do tego wspomniane przez @sheik.yerbouti ograniczenie handlu ziemią. Pierwokupy wiszące jako ryzyko, że KOWR utrąci biznes u podstawy, zakaz sprzedaży ziemi przez lata od przejęcia jej w posiadanie, ograniczenia czysto geograficzne gdzie możesz nabyć ziemię… Skomplikowane sporo problemów, które dokładają się do „aż się odechciewa coś z tym robić” I tak, na wsi przeważająco głosują na PiS, samemu od lat się zastanawiam nad przyczynami i teorii mam wiele, ale to się wymyka rozumowi i temat na zupełnie inną rozmowę. Głównej upatrywałbym w tym, że średni wiek rolnika to jak głosi nieubłagana statystyka – 50+ – jedna z ulubionych demografii PiS.
Piotr Kapis
nie wiem jaki będzie skutek, jest to jakieś ryzyko i koszty (np. właśnie wyjazd na wakacje do ciepłych krajów, czego nigdy nie robiłem), albo w ogóle o nich nie pomyślałem bo są gdzieś poza moim postrzeganiem.
Pierw nakładamy maskę tlenową sobie, potem planecie. Zabukowalismy z żoną tydzień w Hiszpanii, potrzebujemy słońca i spacerów po plaży/parku. Stan, że wstajemy rano – ciemno, wychodzimy z pracy – ciemno wykańcza nas. Przez 40 życia lat nie latałem samolotem, mam trochę zaoszczędzonego śladu węglowego.
@AdDur
„I tak, na wsi przeważająco głosują na PiS, samemu od lat się zastanawiam nad przyczynami i teorii mam wiele, ale to się wymyka rozumowi i temat na zupełnie inną rozmowę.”
Mam tak samo jak ty, wieś moją, a w niej… (minus tylko to, że sam nie mam ani ha ziemi, bo moi dziadkowie mieli grunt ledwie pod chałupę i drwalkę, a dziadek utrzymywał rodzinę z pracy robotnika w cukrowni). Region: północne Mazowsze, i wszystko dokładnie tak, jak w komciu z 3:02. Zresztą, są w nim wymienione powody głosowania wsi na PiS: 4 x da. Ziemia da (bezpieczeństwo), KRUS da (emeryturę), Unia da (dopłaty finansowe), PiS da (transfery socjalne). Natomiast druga strona, nazwijmy ją: Tusk, jest kojarzona z zabraniem. Ważna jest ta średnia wieku 50+, bo ona oznacza, że za pierwszego Tuska, w okolicach 2010, ten elektorat miał średnio 30-45 lat i właśnie wtedy, no cóż, zaczął się starzeć: chorować, odnotowywać skutki nałogów (żaden mefedron, stare dobre fajki i wódka), ciężkiej wiejskiej pracy (z brakami w jej bezpieczeństwie i higienie) oraz przewlekłej dwuetatowości (bo ziemię, by mieć KRUS, trzeba czymś obsiewać, a jednocześnie pracuje się w mieście, zwykle 8 h). No i dlatego ten Tusk to takie ZŁO, bo wszystko co najgorsze (całkiem dosłowne: śmierć i choroba) zaczęło się wtedy, w latach 2005-2015. Całkiem spora grupa moich kolegów/znajomych z podstawówki ma na tablicach nagrobkowych wiek między 50 a 55 lat – ich żony, siostry, bracia, kuzyni nie zagłosują na Tuska (cokolwiek ten termin oznacza), bo maja zwyczajną traumę, a do psychoterapeuty na północnomazowieckiej wsi jeszcze się raczej nie chodzi.
@AdDur
„w moich regionie (centrum), rzeczone 50 hektarów to rzadkość (…) doszedł tam bezlitosnym wyzyskiem rodziny i swojego zdrowia oraz brakiem jakichkolwiek zahamowń w interesie. Rezultat? Rodzina uciekła, zdrowie siada, ludzie nienawidzą…”
Dziękuję za ogólnie bardzo ciekawy komentarz, ale zauważ, że potwierdzasz moją wyjściową tezę – którą początkowo kwestionowałeś – że 50 ha to już jest status wyższy od miejskiej średniej-średniej. Skoro wyższy, to jasne że niedostępny każdemu. A wspięcie się na tą górę zawsze się wiąże z kosztami – także w miejskiej klasie średniej. „Cena awansu” to stary motyw w popkulturze, że wspomnę choćby „Martina Edena”. No i uwielbiamy dziś seriale typu „Sukcesja” czy „Biały lotos” prisajzli bikoz lubimy sycenie naszych zawistnych serduszek obserwowaniem jak bogacze cierpią (a zwłaszcza jak się rozpadają ich rodziny).
Cpt. Havermeyer
„Potrafię, jeszcze jak! Tak się składa że od lat pracuję w ubezpieczeniowym korpo mającym też oddziały w US i naście lat temu przerzucałem różne claimy po wypadkach domykając jakieś podatkowe formalności.”
To trzeba może było o tym napisać w komentarzu, a nie tylko utyskiwać na memy? Brzmiało jakbyś nie rozumiał, skąd się wzięły i dlaczego ta sprawa jest tak odbierana. I radość ze śmierci nie jest amerykańska; „Ding Dong” po zejściu Tatcher albo teraz po Le Penie to rzeczy z Europy.
„A tak na marginesie to szkoda że tak rzadko tu wpadasz i strzelasz takimi twitterowymi emo wrzutkami. Lubiłem w antycznych czasach Twoje flejmy z Gospodarzem i dłuższe komentarze gdzie przedstawiałeś swoje zdanie a nie tylko waliłeś adpersonami jak cepem. Ale rozumiem że to bardziej efektywne czasowo tak baitnąć i zniknąć.”
Napisałem tyle, ile było potrzeba w temacie „skąd te memy”. Nie wiem gdzie tam była jakaś adpersona, adpersony to są jak robisz komuś recenzję sposobu, w jaki korzysta z pola komentarzy, sugerując jakieś „emo”.
@wo
Touche, faktycznie mogłem rozminąć się z rzeczoną tezą i wypada posypać głowę popiołem. Przy czym jeszcze w imię statystyki – gospodarstwa 50 ha+ to… 3% wszystkich gospodarstw. Jeżeli uznamy to za klasę średnią + wyższą… Ostra selekcja.
@mrw
To trzeba może było o tym napisać w komentarzu, a nie tylko utyskiwać na memy? Brzmiało jakbyś nie rozumiał, skąd się wzięły i dlaczego ta sprawa jest tak odbierana.
Nie utyskiwałem na memy, część mnie nawet bawiła, bo ludzie potrafią być niesamowicie kreatywni, a taki naładowany emocjonalnie temat świetnie to katalizuje. Próbowałem się w tym poście wczuć w tych, którym „lewica popierająca mordercę” nie pasuje, chociaż osobiście uważam że dużo dobrego dla ludzi na dole drabiny społecznej wywalczono krwią i blizną, więc współczesna antykapitalistycznowyzyskowa przemoc to po prostu wyraz tego, że ci na dole zauważają że nie mają zbyt wielu innych sposobów wpływu na jawne skur*syństwo i takie rewolucyjne metody stają się znowu dozwolone. Więc może nie będę gloryfikował pod nazwiskiem, ale mnie to nie dziwi.
No i racja z adpersonami, po prostu odebrałem Twój post jako napastliwy i emocjonalny, coś w stylu „nie rozumiesz bucu jakie tragedie za tym stoją”, może po prostu jestem przewrażliwiony, albo odwykłem od takiego stylu dyskusji. Tak czy inaczej też mogłeś sypnąć np. jakimiś danymi o ilości claimów jakie odrzucało UnitedHealthcare żeby podkreślić skalę problemu a nie rzucać anegdotą o zmarłym wujku, just sayin’.
@rpyzel
Dzięki za Burkemana, wygląda jak coś z cyklu: ktoś ładnie napisał te wszystkie rzeczy które gdzieś tam mi się kołaczą w głowie. Dołączam do listy rzeczy do przeczytania.
@j.sevitch
A jeżeli jesteś właśnie w wieku na Ważne Decyzje? Po co je podejmować, skoro wszystko marność? Po co rozwijać się zawodowo i oszczędzać na emeryturę, skoro wszystko marność? Po co kupować mieszkanie i zakładać rodzinę, skoro wszystko marność?
Taki głos mówi w głowie niezależnie od wieku. Ja Ważne Decyzje podejmowałem na oślep i też były całe lata podskórnej paniki że jakikolwiek kryzys wyrzuci mnie na ulicę, a zaczynałem życie zawodowe w 2008 jako tania siła robocza w outsourcingu z kryzysem w tle. Doświadczenie mówi mi że najlepszym sposobem na taki depresyjny lot w głowie (oprócz oczywiście fachwej pomocy psychologicznej) jest odcięcie bodźców które to potęgują, stąd moja odcinka od toksycznych społecznościówek i czałego tego infotainmentu na portalach i w tv. Ale rozumiem Twoje i innych argumenty że jednak nadal soszjale gdzies tam zachowały swoją soszjalową funkcję i są jedynym sposobem podtrzymywania róznych kontaktów, dlatego dzięki za te protipy jak technicznie odsiać ziarno od plew.
@addur
„3% wszystkich gospodarstw. Jeżeli uznamy to za klasę średnią + wyższą… Ostra selekcja.”
Elity z definicji są nieliczne. Myślę, że podobnie wygląda procent UMC w mieście. Pracowałem w korporacji zatrudniającej kilka tysięcy osób. Do klasy wyższej zaliczyłbym dosłownie kilka osób – uwłaszczonych założycieli, którzy żyją już głównie z pasywnego dochodu. Część z nich jest już od dawna poza firmą (wzięli majątek i się „wyexitowali”, jak mawiamy w stolycy). Do wyższej średniej zaliczyłbym topowy menedżment, ale to jest kilkadziesiąt osób. Reszta to MMC i LMC, plus niewielka domieszka klasy ludowej (nawet spółka medialna potrzebuje pracowników fizycznych).
@J. Sevitch
„Cyfrowy minimalizm” bardzo trafił mi do gustu. Jest to taka pozycja do której warto raz na jakiś czas wrócić w celu reorientacji. Lub stosować zawarte w niej narzędzia.
Próbowałem. Jak zadziała to się pochwal, ale moje doświadczenie jest takie: umarł w butach. Przede wszystkim tutaj wracamy do zasady „clutter is costly”: koszt tworzony przez rozbicie uwagi jest dużo większy, niż minimalny zysk z każdego cyfrowego pyłku. Z tym Instagramem to moim zdaniem nie przejdzie z powodów pozatechnologicznych.
Ogólnie, moim głównym zastrzeżeniem do samej idei socjalmediów jest to całe rozdrobnienie na pozamykane obozy, które trzeba (nie trzeba!) sprawdzać oddzielnie. Odwrotność świętej pamięci RSS-a, gdzie dodajesz co chcesz, a śledzisz chronologicznie. Obecnie chyba nie ma nawet jednej dobrej aplikacji RSS na Androida, ew. jakieś web app-y lub self hosty.
@rpyzel
Na jesieni ćwiczyłem coś odwrotnego: ze słońca w polską ciemność, odchorowałem to na maksa. Po raz pierwszy w życiu tak mnie ten kontrast dopadł, obyście mieli taki pozytyw jak ja negatyw.
„Tak czy inaczej też mogłeś sypnąć np. jakimiś danymi o ilości claimów jakie odrzucało UnitedHealthcare żeby podkreślić skalę problemu a nie rzucać anegdotą o zmarłym wujku, just sayin’.”
to nie była anegdota o zmarłym wujku, tylko – w kontekście memów – zwrócenie uwagi, jakie inne treści pojawiają się w internecie.
Dziś jedna z komiczek, które śledzę, nagrała wideo z LA, na szczęście pożar jej nie zagraża (poza pogorszeniem powietrza), ale poszła do apteki po lek na epilepsję i się okazało, że w międzyczasie jej ubezpieczyciel przestał go refundować. 14k dolców. Taka tam anegdotka.
@wo
Może z kwestii podziału wewnątrz klas nie-niższych, wzięło się moje niezrozumienie przedstawionej tezy. Wziąłem „obszarnika” z 50 hektarami, będącego przedstawionym jako człowieka z klasy wyższej… Kiedy jest to raczej przedstawiciel klasy średniej, jasne żyjący lepiej niż większość mieszkańców wsi, ale nadal zarabiający na życie metaforycznym, a czasem dosłownym szuflowaniem odchodów, raczej nikogo nie zatrudnia, a pracuje sobą i rodziną.
@addur
” Kiedy jest to raczej przedstawiciel klasy średniej,”
WYŻSZEJ średniej (UMC).
„raczej nikogo nie zatrudnia, a pracuje sobą i rodziną.”
CEO korporacji też nie zatrudnia (zatrudnia HR, ha ha) i oczywiście też pracuje. Są pewne ograniczenia wobec zbyt ostentacyjnego nepotyzmu, ale nie w każdej branży, więc korpomenadżer też może pracować „sobą i rodziną”. Prędzej czy później zresztą już raczej „sobą i kochanką”.
@wo
„Ale owszem, skromna posesja była urządzona zgodnie z tymi wszystkimi trendami nordyckiego minimalizmu. Wolę nawet nie myśleć ile za to wziął projektant.”
Bo też i taki norweski autor bestsellera ma tyle wspólnego ze swoim pradziadkiem rybakiem, co góral, właściciel dwóch pensjonatów w stylu zakopiańskim po 10 apartamentów każdy, ze swoim pradziadkiem juhasem. Ale czymże byłoby życie bez miłych sercu mitów. Oni obaj zapewne sami wierzą, że są powiernikami i kultywatorami tradycji (zwłaszcza że ona się dobrze sprzedaje).
@bokononowicz
„jakbyś sobie otworzył ten raport, to byś się dowiedział, że do drug-related causes of deaths zalicza także żółtaczkę typu C i AIDS. Co może być ciekawe jak ktoś się interesuje zdrowiem publicznym, ale bardzo głupie kiedy rozmawiamy o toksykologii.”
A ja myślałem, że nie rozmawiamy o toksykologii, a o zdrowotnych skutkach zażywania narkotyków, w szczególności, jak napisał WO, o „doprowadzeniu organizmu do wyniszczenia”, czy nawet szerzej, o ich wpływie na szybkość staczania się delikwenta w stronę przedwczesnej śmierci. Nawet jeśli jest to śmierć przez zakażoną igłę, albo, czemu nie, zamarznięcie, wskutek bezdomności spowodowanej ćpaniem. Wydaje mi się, że pomijanie szerszych skutków jest bardzo głupie.
@soszale
Coraz bardziej cieszę się, że nigdy nie miałem, więc nie mam czego odstawiać. Ok, chyba że WhatsApp się liczy, ale dla mnie to taki SMS/MMS tylko. No i YT gdzie mam kilka wybranych kanałów typu podcast do posłuchania wieczorem.
@wo
No, pracy dla rodziny na wsi nie określałbym jako nepotyzmu, bo ten oznacza korzyści. Praca dla rodziny to raczej forma poddaństwa, gdzie łaskawy pan cię karmi i ubiera, a ty jesteś w jego dostępności dobę całą… I jeszcze będzie wtykał nos w sprawy osobiste. Jest powód dla którego wspomniałem uciekanie z takich miejsc przez eksploatowanych bez litości członków rodziny. Chyba po prostu mam inną definicję, być może spaczoną, klas na wsi… A może większą tolerancję wobec ludzi którzy sami swoje pole orzą, zamiast mieć kilku-nastu-dziesięciu pracowników.
@mrw
poszła do apteki po lek na epilepsję i się okazało, że w międzyczasie jej ubezpieczyciel przestał go refundować. 14k dolców. Taka tam anegdotka.
Ktoś pamięta jeszcze Martina Shkreli?
A ja też mam anegdotkę z PL: jak leczyłem swojego chłoniaka miałem szczęście załapac się na chemię z przeciwciałami monoklonalnymi za darmo w ramach 4 fazy badań klinicznych. Lek w tym czasie był już refundowany w sporej części starej UE, u nas ministerstwo stwierdziło że nie trzeba, więc jedna dawka to było oidp 20 czy 30k PLN. Przy czym w większości przypadków mojej ziarnicy standardowy zestaw chemii ABVD był wystarczający, w cięższych przypadkach był chyba jeszcze reżim BEACOPP a przeciwciała rzeczywiście byłyby wskazane dla jakiegoś ułamka ludzi opornych na te standardowe terapie. Więc może kilkadziesiąt osób w całym kraju? Pełny cykl leczenia to dawka co 2 tyg przez pół roku, czasem przy dobrej reakcji cykl skracano. Wszędzie tam gdzie kalkulacja ekonomiczna wchodzi w interakcję z ludzkim zdrowiem i życiem dzieje się lovecraftiański horror przekraczający zdolności pojmowania niestety.
@rpyzel
My sentiment exactly.
Całe życie żyłem skromnie z różnych powodów, samolotem zdarzało mi się latać regularnie (acz nie bardzo często) raptem przez krótki okres, zawsze byłem z tyłu gdy koledzy bawili się nowymi zabawkami. Do dzisiaj zresztą preferuję minimalizm, bo tak już mam mózg uformowany. Ale chyba zasługuję na to, żeby sobie raz na te parę lat kupić nową konsolę i pograć w gierki. W czasach gdy social media należące do gigantycznego korpo reklamuje regularnie inwestycje w kryptowaluty i NFT, nasz ślad węglowy to naprawdę kropla w morzu. Co nie oznacza, że powinniśmy go zaraz rozdmuchiwać, ale możemy sobie pozwolić na odrobinę przyjemności. Nasze wyrzeczenia niewiele zmienią, ograniczenie tylko paru innych podmiotów dałoby dużo więcej i bez tego nic się nie zmieni.
„Wszędzie tam gdzie kalkulacja ekonomiczna wchodzi w interakcję z ludzkim zdrowiem i życiem dzieje się lovecraftiański horror przekraczający zdolności pojmowania niestety.”
jednak widzę różnicę, kiedy masz system zaprojektowany do dojenia chorych i zbywanie ich jego elementem (amerykański system nieubezpieczeniowy, kleptokracje), a co innego, kiedy jest niewydolny z innych przyczyn (głupota neolibków)
@mrw
„I radość ze śmierci nie jest amerykańska; „Ding Dong” po zejściu Tatcher albo teraz po Le Penie to rzeczy z Europy.”
Istotną różnicą jest, że ani Thatcher, ani Le Pen nie zostali zamordowani, tylko zmarli z przyczyn naturalnych. Uważam, że nie powinniśmy normalizować zamachów na wrogów politycznych w czasie pokoju. (Dodałem „w czasie pokoju”, no bo gdyby Budanow wysadził w powietrze samolot z Ławrowem, to będę pierwszy w kolejce do Vinmonopolet po szampana.)
„jednak widzę różnicę, kiedy masz system zaprojektowany do dojenia chorych i zbywanie ich jego elementem (amerykański system nieubezpieczeniowy, kleptokracje), a co innego, kiedy jest niewydolny z innych przyczyn (głupota neolibków)”
Każdy system opieki zdrowotnej jest „niewydolny” w sensie odmawiania co pewien czas komuś sympatycznemu i zasługującemu na współczucie jakiejś terapii. W krajach z państwową opieką zdrowotną (ze znanych mi: Wielka Brytania, Norwegia) tak się dzieje, bo jakiś komitet uznał że terapia nie jest „cost-effective”. I tak się będzie dziać zawsze, bo budżet nigdy nie jest nieskończony.
„Istotną różnicą jest, że ani Thatcher, ani Le Pen nie zostali zamordowani, tylko zmarli z przyczyn naturalnych. Uważam, że nie powinniśmy normalizować zamachów na wrogów politycznych w czasie pokoju.”
Vibe tych reakcji jest taki, że to nie jest czas pokoju, tylko „war on poor”.
„Każdy system opieki zdrowotnej jest „niewydolny” w sensie odmawiania co pewien czas komuś sympatycznemu i zasługującemu na współczucie jakiejś terapii.”
Odpowiadasz na komentarz, w którym napisałem, że odróżniam systemy, gdzie się kończy budżet („i co zrobisz, nic nie zrobisz”), od systemów, gdzie ten kończący się budżet jest wynikiem nastawienia na zysk i robienia wyników CEO.
@”ten elektorat miał średnio 30-45 lat i właśnie wtedy, no cóż, zaczął się starzeć: chorować, odnotowywać skutki nałogów”
Myślę, że nie ma co doszukiwać się tu aż takich teorii. Wystarczy zauważyć, że PSL wtedy kontrolował rozdysponowywanie funduszy przez instytucje, którymi zarządzał (niekoniecznie było to odbierane, jako „sprawiedliwe”), a w obliczu napływu wielkiego kapitału z zachodu z jego siłą przetargową czy umów typu MERCOSUR nawet 50 ha ziemi to nie jest szczególnie dużo. Jakieś ograniczenia w obrocie ziemią, to przy tym mogą być postrzegane jako upierdliwe drobnostki, które można przeboleć, tak jak gospodarz jest w stanie przeboleć wdrożenie utrudnień w jeżdżeniu samochodem.
@addur
„Praca dla rodziny to raczej forma poddaństwa, gdzie łaskawy pan cię karmi i ubiera, a ty jesteś w jego dostępności dobę całą… I jeszcze będzie wtykał nos w sprawy osobiste.”
Znów przypomnę „Sukcesję” – opowieść fikcyjną, ale wzorowaną na prawdziwych korpodynastiach, gdzie np. Murdoch też rozgrywa swoje dzieci przeciwko sobie. Korponepotyzm też jest często w praktyce mobbingiem do kwadratu, bo nie kończy się po wyjściu z firmy. Kojarzysz hasło „boar on the floor”? Fanom „Sukcesji” się od razu przypomniało gdy zaczęły się przepychanki w dynsatii Solorzów.
@rw
” Uważam, że nie powinniśmy normalizować zamachów na wrogów politycznych w czasie pokoju.”
Piękne, szlachetne hasło. Niniejszym serdecznie poklepuję cię po plecach i spoglądam głębokim, ciepłym spojrzeniem prosto w oczy. A teraz proszę już nie nudzić.
@rw
„Każdy system opieki zdrowotnej jest „niewydolny” w sensie odmawiania co pewien czas komuś sympatycznemu i zasługującemu na współczucie jakiejś terapii. W krajach z państwową opieką zdrowotną (ze znanych mi: Wielka Brytania, Norwegia) tak się dzieje, bo jakiś komitet uznał że terapia nie jest „cost-effective”. I tak się będzie dziać zawsze, bo budżet nigdy nie jest nieskończony.”
ale to jest bardziej złożone.
W podejściu cost-effectiveness nie „kończenie się budżetu” jest główną troską systemu, choć oczywiście ma ten aspekt na uwadze.
Podejście to jest jak mantra powtarzane przez obowiązujący współcześnie model medycyny naukowej (choć ja wolę raczej zmiękczenie tego przez „tzw naukowej” w tym sensie, że medycyna naukowa jest w bardzo detalicznych przejawach i tam stosuje metodę naukową, a jakże stosuje, no tyle że synteza tych naukowo prowadzonych detalicznych badań daje póki co dość smutne wyniki w postaci wytycznych gdzie co rusz pada stwierdzenie „dowody bardzo niskiej jakości, siła zaleceń słaba” lub zgoła „brak dowodów”- może w XXI wieku wydaje się to dziwne, ale SPOKOJNIE 50% uprawianej medycyny to jest zwyczaj i widzimisię, bo nie ma naukowych dowodów by w danej sytuacji zrobić to, albo tamto, albo nie zrobić tamtego) – i bierze się z populacyjnego spojrzenia które posadawia się na kilku fundamentach:
– owszem jak najbardziej patrzenie na siły i środki wobec celów, czyli tak: suma budżetu determinuje działania, ale także: dostępność ludzi i metod
– spojrzenie populacyjne w aspekcie wyważenia opłacalności działań ale właśnie (i tego nie potrafią często zrozumieć nawet osoby wykształcone ściśle bo włączają im się „ludzkie odruchy”) w odniesieniu do populacji. Przodują tu wytyczne amerykańskie, które bez owijania w bawełnę piszą że zalecane postępowanie powoduje świadome (!) skazanie na niediagnozowanie (świadome!) np raka u osób z końców krzywej Gaussa (które to osoby przy indywidualistycznym podejściu lekarza w modelu „lekarz-pacjent” przy odrobinie czujności i chęci lekarza mogłyby być zdiagnozowane), bowiem jest to właśnie – tu pojawia się to zaklęcie – KOSZTOWONIEEFEKTYWNE, ale przez to pojęcie nie chodzi o proste „nie stać nas na to badanie” tylko chodzi o NA PRZYKŁAD taki scenariusz: by wykryć tego raka u tej osoby z końca krzywej Gaussa (np bardzo młodej), należałoby populacyjnie robić tyle badań że o ile na same badania to może jeszcze byłoby nas stać, ale nie stać nas na konsekwencje ich wykonania (!) – znalezienie, co wynika z prostej statystyki, iluś zmian przypadkowych o niejasnym znaczeniu, o osób skąpoobjawowych, co rozpętuje dalszą, ciężką i kosztowną diagnostykę, oraz czasami zbędne (ale to wiadomo dopiero potem) zabiegi, które w iluś przypadkach się powikłają bo tak, do zgonu włącznie. Więc jak mamy dla znalezienia 1 raka u nietypwego pacjenta wpakować 5 milionów $ w screening, 30 mln $ w leczenie i przy okazji skutków tej całej zawziętości diagnostycznej zabić operacją na przykład 2 zdrowe osoby, no to…. „nie zalecamy badać”.
Tak wygląda cost-effectiveness w praktyce.
@kuba_wu
„Bo też i taki norweski autor bestsellera ma tyle wspólnego ze swoim pradziadkiem rybakiem, co góral, właściciel dwóch pensjonatów w stylu zakopiańskim po 10 apartamentów każdy, ze swoim pradziadkiem juhasem. Ale czymże byłoby życie bez miłych sercu mitów. Oni obaj zapewne sami wierzą, że są powiernikami i kultywatorami tradycji (zwłaszcza że ona się dobrze sprzedaje).”
Norwedzy żyją w iluzji, że ich społeczeństwo ma mniej nierówności majątkowej czy dochodowej, niż ma (ponoć w dużej mierze z powodu segregacji przestrzennej osób o różnym statusie zarobkowym: zachodnie Oslo dla bogatych, wschodnie Oslo dla biednych; inaczej niż w Londynie, gdzie się klasy bardziej mieszają ze sobą), co sprzyja utrzymywaniu takich mitów.
@mrw
„Vibe tych reakcji jest taki, że to nie jest czas pokoju, tylko „war on poor”.”
No ale to jest bzdura, ten vibe. Nie ma takiej „wojny”.
@wo „Znów przypomnę „Sukcesję” – opowieść fikcyjną, ale wzorowaną na prawdziwych korpodynastiach, gdzie np. Murdoch też rozgrywa swoje dzieci przeciwko sobie.”
Że jedno z drugim mam mało wspólnego, pokazuje choćby znany i narastający problem wyludniania wsi, ze szczególnym uwzględnieniem kobiet. Gdyby rolnictwo było takie dochodowe, to wieź nie składałaby sie ze starych kawalerów, tylko podobnie jak u Solorza, oprowadzaliby właśnie czwartą żonę po włościach.
@mrw „Vibe tych reakcji jest taki, że to nie jest czas pokoju, tylko „war on poor”.
Ale kiedy nie był? Kiedy ta „wojna” nie trwała? Ciekawe, czy przed sądem można się bronić wajbem reakcji i duchem czasu.
@PK „W czasach gdy social media należące do gigantycznego korpo reklamuje regularnie inwestycje w kryptowaluty i NFT, nasz ślad węglowy to naprawdę kropla w morzu. Co nie oznacza, że powinniśmy go zaraz rozdmuchiwać, ale możemy sobie pozwolić na odrobinę przyjemności. Nasze wyrzeczenia niewiele zmienią, ograniczenie tylko paru innych podmiotów dałoby dużo więcej i bez tego nic się nie zmieni.”
Wątek szukania szczęścia (tu w formie „przyjemności”) jest bardzo istotny, IMO taki drobiazg, jak odnajdywanie *sensu życia* należy do centralnych zadań każdego człowieka. Sporo ludzi nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie „po co ja to wszystko robię?”
Satysfakcja ze zgonu Thatcher albo Le Pena to jest coś, czego nie rozumiem. Oboje odeszli w podeszłym wieku, dekady po zaprzestaniu aktywności politycznej, więc równie dobrze mogliby umrzeć nawet 50 lat później, gdyby to było biologicznie możliwe.
Jean-Marie odniósł nawet sukces reprodukcyjny.
@rw
'No ale to jest bzdura, ten vibe. Nie ma takiej „wojny”.’
Ale jest bardzo mocny wyzysk i wyciskanie jak największych zysków kosztem zwykłych ludzi. Mangione urasta tutaj do rangi Robina Hooda, który walczy ze złym szeryfem z Nottingham czy biskupem Herefordu. Nawet jeśli jego własne zamiary były mniej szlachetne i chciał się zemścić za swój ból, to ludzie się cieszą, że ktoś kto ich uciskał wreszcie dostał wycisk.
Chcesz innych porównań które nie są wojenne? Rewolucja francuska, rabacja galicyjska. Ludzie którzy uznali, że mają dość wyzysku i napuszonych elit. I o ile sami nie powstali zbrojnie to cieszą się z tego, że ktoś inny to zrobił. W USA pojawiają się całkiem poważne komentarze, że jeśli nic się z tym nie zrobi to jak najbardziej grozi im rewolucja, bo warunki i nastroje są podobne do tych historycznych.
@PK „W USA pojawiają się całkiem poważne komentarze, że jeśli nic się z tym nie zrobi to jak najbardziej grozi im rewolucja, bo warunki i nastroje są podobne do tych historycznych.”
Rewolucja z powodu służby zdrowia? Gdzie konkretnie takie poważne komentarze można znaleźć? A jakaś quasi-rewolucja już przecież miała miejsca, ludzie wybrali Jokera na prezydenta.
@kubawu
„Bo też i taki norweski autor bestsellera ma tyle wspólnego ze swoim pradziadkiem rybakiem,”
To nawet nie jest pradziadek. Podobnie jak w innych krajach Zachodu, największy skok zaliczyło pokolenie boomerów. Tak jak Ernaux, przychodzili na świat, w którym bieżąca woda była luksusem, a starości dożywali jako najlepiej ustawione pokolenie ever. Pisarze, z którymi robiliłem wywiady, to też boomerzy albo X-y, jak ja. Od wspomnienia biedy byli więc odsunięci o maks 1 pokolenie.
sheik.yerbouti
„Gdzie konkretnie takie poważne komentarze można znaleźć?”
Konkretnie to chociażby Scott Galloway w rozmowie z MSNBC. Nie chcę podawać linka, bo spamołap mógłby przytrzymać, komentarz, ale jeśli wrzuci się na youtube „MSNBC Scott Galloway on revolution” to w pierwszy link który wyskoczy powinien prowadzić do tytułu „’Where’s the leadership?’ Author slams Zuckerberg over ending Meta’s fact-checking program”, i ok. 8:30 Galloway do tego się odnosi. Oczywiście lepiej obejrzeć trochę wcześniej, żeby mieć kontekst i w ogóle cała rozmowa jest ciekawa.
A to nie są ludzie o nastawieniu lewicowym, nawet amerykańsko. Host MSNBC mówi rzeczy w rodzaju „Czy te monopole i ich praktyki nie zagrażają naszemu wspaniałemu, amerykańskiemu kapitalizmowi?”.
Jasne, z rewolucji może nic nie być. Przecież nie ma gwarancji. Ale jeśli ktoś pyta skąd to uwielbienie dla Mangione od lewej do prawej, no to właśnie stąd że nawet zaczadzeni kapitalizmem ludzie w USA, wpatrzeni jak w obrazek w Trumpa i wierzący Muskowi, nienawidzą korporacji ubezpieczeniowych i ich szefów i cieszą się gdy tym ktoś wreszcie przywalił. Cieszą się, że wreszcie to tamci się boją. Może z tego nic nie wyjść, ale historia pokazuje że czasami parę złych decyzji i iskra zapalna sprawiają, że ludzie mówią „dosyć!”. Mangione dostał srogie zarzuty, w tym o terroryzm. Jeśli ludzie będą widzieć, że nie jest potraktowany sprawiedliwie, to mogą uznać że i dla nich nie ma sprawiedliwości, a więc i nadziei.
Oczywiście mogą też uznać, że niech ktoś inny to zrobi za nich, zostać w domu i popijać Bud Light.
@wo
największy skok zaliczyło pokolenie boomerów
W sumie u nas też, chociaż skala inna, stąd też całe to dziaderskie gadanie jak to my wszyscy później przyszliśmy na gotowe i w zamian jesteśmy paskudnie roszczeniowi i nie dajemy się mobbować.
Mój ojciec lubi wspominać jak w dzieciństwie oglądał parowozy na stacji obok swojego kwaterunkowego mieszkania, wydzielonego z posiadłości właściciela fabryki pilników, który zresztą mieszkał tam nadal do śmierci wraz z żoną i służącą, więc nawet w małej skali drobnych żuczków jak my te jakieś 60+ lat to był cywilizacyjny skok godny Sergieja Bubki, a co dopiero dzieje się w głowach ludzi którzy osiągnęli prawdziwy sukces.
@PK
„W USA pojawiają się całkiem poważne komentarze, że jeśli nic się z tym nie zrobi to jak najbardziej grozi im rewolucja, bo warunki i nastroje są podobne do tych historycznych.”
No to Biden robił coś z tym, więcej niż którykolwiek prezydent od czasów Cartera. Wdzięczny naród narodził jego wysiłek oddając większość głosów na Trumpa który zapowiedział otwarcie cięcia w programach socjalnych.
Być może w USA jest jakiś nastrój rewolucyjny wśród biednych, ale zamachu stanu 6 stycznia dokonali inni rewolucjoniści, a może raczej kontrrewolucjoniści: biali Amerykanie którzy chcieliby odwrócić wynik wojny secesyjnych i desegregację.
@pk
zostać w domu i popijac Bud Light
Ja niestety w rewolucje nie wierzę. Niby atak na Kapitol pokazuje że jest w US potencjal na kanalizowanie gniewu w agresję przeciw estabilishmentowi, ale imho podstawowym problemem jest to że rewolucja wymaga chyba jakiegoś poczucia solidarności, o które łatwiej było w czasach robotników mieszkajacych na tym samym osiedlu i pracujących w tej samej fabryce, a nie ludzi rozsianych po całych stanach, wyrzucających całą frustrację na społecznościówkach, które z przyjemnością grzeją każdy temat polaryzujący i naładowany emocjami. Rodzina nuklearna i „elastyczność” zatrudnienia skutecznie rozplotły jakiekolwiek więzi klasowe. Więc owszem, można się skrzyknąć na jakies occupy cośtam, albo marsz pod sztandarem BLM czy metoo, ale żeby ktos rzucił hasło „na Bastylię” i ludzie masowo chwycili za broń to już nie sądzę. Najwyzej jakieś tam lokalne zamieszki i gwardia narodowa, a potem medialne kampanie rozmywające powody tego wybuchu wkurwu. Nothing to see here.
@havermeyer
„W sumie u nas też”
No nie wiem. Moi rodzice (boomerzy) przyszli na świat dosłownie w ruinach, w dzieciństwie zaznali takiej biedy, jaką ja znam tylko z filmów. Dla nich „adres w bloku i mały fiat” to rzeczywiście był szczyt marzeń. Kapitalizm jednak otworzył nowe możliwości, więc moje pokolenie (X) zaliczyło awans na porównywalną skalę. Dopiero na poziomie zetek to się zacina.
Cpt. Havermeyer
„więc nawet w małej skali drobnych żuczków jak my te jakieś 60+ lat to był cywilizacyjny skok godny Sergieja Bubki”
U nas to było trochę przesunięte i rozciągnięte w czasie, bo z jednej strony po wojnie rozwój, ale jednak komuna i niedobory. Oraz odbudowa powojenna trwała (przynajmniej w Warszawie), np. mój ojciec ze swoimi bliskimi mieszkał w powojennych ruinach do początku lat 70-tych. Jego siostra zdążyła osiągnąć pełnoletność i wyjść za mąż, jemu odrobinę zabrakło więc gdy ich przeprowadzano to nie dostał własnego mieszkania. Na to musiał poczekać kolejne dwadzieścia lat.
I gdy piszę ruiny to mam na myśli budynek z którego cały pozostał parter i jakieś resztki ścian pierwszego piętra oraz jedyna rzecz w oryginalnej trzypiętrowej wysokości – komin.
@rw
„Być może w USA jest jakiś nastrój rewolucyjny wśród biednych, ale zamachu stanu 6 stycznia dokonali inni rewolucjoniści, a może raczej kontrrewolucjoniści”
Ale poparcie dla Mangione jest akurat ortogonalne do podziałów politycznych. Ludzie którzy głosowali na Trumpa i którzy cieszyli się z człowieka-bizona na Kapitolu, też uważają go za bohatera. To nie jest kwestia innych rewolucjonistów, tylko właśnie uniwersalnie złych nastrojów i złości. Ba, to jest ten jeden temat, który nie tylko wzbudza w nich tak silne emocje, ale pozwala przybić sobie piątkę i stanąć ramię w ramię.
Przy czym ja nie mówię, że tak będzie. To nadal może się rozejść. Ale istotne jest czy bogaczom uda się nadal rozbrajać i przekierowywać wkurw biednych, czy tak zaślepieni swoimi zyskami przeoczą coś co może ludzi ponieść i nie rozbroją tego na czas.
No i taka rewolucja może się, oczywiście nie powieść. Może się skończyć jakimiś stłumionymi zamieszkami, policją/gwardią narodową/prywatną ochroną robiącą rewolucjonistom krwawą łaźnię. Wtedy się przekonają ile warte jest ich prawo do posiadania broni żeby mogli zwalczać tyranów.
Ja nie wiem co będzie, ale widzę że nawet niektórzy co bogatsi ludzie tam mówią „Ej, może jednak powinniśmy się trochę bardziej dzielić? Może taki większy podatek od pewnego progu przychodów to nie jest taki głupi pomysł?”. I uważam to za próbę rozbrojenia problemu, właśnie teraz gdy widać pewną nić zjednoczenia w poprzek podziałów politycznych.
@„Cena awansu” to stary motyw w popkulturze, że wspomnę choćby „Martina Edena”
„Tańczący jastrząb” – jako książka Juliana Kawalca, ale jeszcze bardziej jako film Grzegorza Królikiewicza z 1977.
Film dziko awangardowy, wywrotowy społecznie i kinowo, wyprzedzający o kilka długości kino moralnego niepokoju, więc dziś zupełnie aktualny (awans prostego chłopa do cynicznego miasta = awans budżetowca do korpo).
@wo
No nie wiem. Moi rodzice (boomerzy) przyszli na świat dosłownie w ruinach, w dzieciństwie zaznali takiej biedy, jaką ja znam tylko z filmów. Dla nich „adres w bloku i mały fiat” to rzeczywiście był szczyt marzeń. Kapitalizm jednak otworzył nowe możliwości, więc moje pokolenie (X) zaliczyło awans na porównywalną skalę.
Ok, racja, ale mimo wszystko jeśli mówimy o rozmiarze cywilacyjnego skoku to jednak część boomerów załapała się na oba etapy awansu, bo jak ktoś się urodził w 1955 to w 1990 miał 35 lat i na tyle życiowego doświadczenia żeby umieć wykorzystać szanse i z dzieciństwa w powojennych ruinach dojechać do willi z basenem i vintydżowych pojazdów w garażu. Więc tak, X-y też się załapały na bramkę transferową po upadku PRLu, ale w kategoriach cywilizacyjnych w sporej części startowali już z innego pułapu bieżącej wody w jakimś M2 czy M3 i ciepłych posiłków na szkolnej stołówce, a może i opiece medycznej u pani higienistki (?), nawet jeśli na zachodzie X-y miały fajniejsze zabawki i lepsze ciuchy to wciąż skala cywilizacyjnego skoku była trochę mniejsza niż części fartownych boomerów. Chociaż ofc przeskok z gospodarki wiecznego niedoboru do full blown kapitalizmu to też niezła przepaść, sam pamiętam jak w ’90 roku jako dzieciak wylądowałem w RFN po kilkudziesięciu godzinach wąchania smrodu spalin w rozklekotanym jelczu, pełnym pijanych gastarbeiterów i to było jak lot na inną planetę, i też sobie jakiś czas temu uświadomiłem że daleką drogę przeszlismy od czasów grania w kapsle na pustym parkingu w wyblakłej koszulce po starszym kuzynie.
@wo
„No nie wiem. Moi rodzice (boomerzy) przyszli na świat dosłownie w ruinach, w dzieciństwie zaznali takiej biedy, jaką ja znam tylko z filmów. Dla nich „adres w bloku i mały fiat” to rzeczywiście był szczyt marzeń. Kapitalizm jednak otworzył nowe możliwości, więc moje pokolenie (X) zaliczyło awans na porównywalną skalę. Dopiero na poziomie zetek to się zacina.”
Mam podobnie jak ty, ale jednak nie generalizowałbym aż tak. Swego czasu młodszy kolega (urodzony gdzieś koło 90 roku) mi popłynął na piwku i zaczął opowiadać o dzieciństwie na Szmulkach w kamienicy gdzie sraczem było wiadro w kuchni a woda była w pompie na podwórku. Mam wrażenie że nawet moi starzy w przysłowiowych ruinach mieli lepiej. Zresztą sam z czasów podstawówkowych spędzonych na warszawskiej Woli pamiętam rówieśników mieszkających w podobych warunkach. Także przesunąłbym tą granicę.
@Cpt.Havermeyer
„Rodzina nuklearna i „elastyczność” zatrudnienia skutecznie rozplotły jakiekolwiek więzi klasowe. Więc owszem, można się skrzyknąć na jakies occupy cośtam, albo marsz pod sztandarem BLM czy metoo, ale żeby ktos rzucił hasło „na Bastylię” i ludzie masowo chwycili za broń to już nie sądzę.”
W Gruzji właśnie się ludzie zmobilizowali (na szczęście bez broni), bo im w oczy zajrzało że zamiast wejść do UE staną się drugą Białorusią.
W USA po prostu ludziom nie jest wcale tak źle, jak to twierdzą anonimowi histerycy na social media, więc nie ma takiej mobilizacji. Natomiast rasiści w USA się mobilizują, bo zanik white supremacy jest realny, co ich strasznie boli.
@embercadero
Jestem w podobnym do tego kolegi wieku i choć to raczej ekstremum bardziej z tamtego osiedla, to na innych osiedlach tego samego miasta, w prawie każdej klasie do gimnazjum znalazłbym osoby już z sanitariatem, ale niewiele ponad to. Co więcej, te same osoby po studiach wpadały w dość słaby (dla pracownika, ma się rozumieć) rynek pracy, a to też ma znaczenie dla szans awansu. Są wyraźne górki i dołki wśród samych millennialsowych roczników.
@kjeld
„Co więcej, te same osoby po studiach wpadały w dość słaby (dla pracownika, ma się rozumieć) rynek pracy, a to też ma znaczenie dla szans awansu. Są wyraźne górki i dołki wśród samych millennialsowych roczników”
No ten mój zaraz po studiach wybył do UK a potem chyba Holandii skąd wrócił ze 3 lata temu. Bez tego nie wróżyłbym mu wielkich szans awansu.
@kjeld
„Gospodarz polecił w innym wątku bluesky. Początkowo myślałem, że żartuje, teraz już wiem, że nie.”
Bluesky jest fajny, poza jednym: wszystko co na nim robisz jest publicznie widoczne. Nie da się ograniczyć widoczności postów „followers only”.
@rw
„W USA po prostu ludziom nie jest wcale tak źle, jak to twierdzą anonimowi histerycy na social media, więc nie ma takiej mobilizacji. Natomiast rasiści w USA się mobilizują, bo zanik white supremacy jest realny, co ich strasznie boli.”
Nie? To ciekawe, bo nie tylko anonimowi histerycy na social media tak twierdzą, ale i wskaźniki. Płaca minimalna w USA obecnie to $7,25/h. Minimalna stawka godzinowa w Polsce to 30,50 pln/h, czyli po dzisiejszym kursie dolara do złotówki 1/4,16, jakieś $7,33/h
I potrafią mieć takie śmieszne rozwiązania jak to:
„The federal minimum wage is $7.25 per hour. This rate applies to covered nonexempt workers. The minimum wage for employees who receive tips is $2.13 per hour. The amount of tips plus the $2.13 must reach at least $7.25 per hour.”
Swoją drogą ja podawałem przykład kogoś innego niż anonimowy histeryk. Galloway to ktoś kto obraca większymi pieniędzmi niż ja zarobię przez całe życie i pewnie większość tu obecnych również. Theroux w „Głębokim południu”, czyli zestawie reportaży z podróży po południu USA, opisuje kraj który wygląda gorzej niż miejsca w Afryce albo Azji jakie odwiedzał i które załapywały się na programy pomocowe ze strony USA!
To co trzyma im ten cały system w kupie, to ich niezachwiana (na razie) wiara w amerykański mit, że oni naprawdę są najlepszym krajem na świecie. Ale i tu pojawiają się rysy.
Nikt nie mówi, że rewolucja będzie na pewno – przynajmniej ja się nie spotkałem z takimi stwierdzeniami. Ale poparcie dla Mangione pokazuje, że bogacze już nie mogą się czuć pewnie. To nie anonimowi histerycy z social media go wymyślili, tylko był pierwszą osobą która postanowiła się porwać na tak desperacki krok. Mogą być następne.
W kraju w którym regularnie dochodzi do jakiejś strzelaniny w szkole czy podobnym miejscu publiczny, gdzie wiadomości o zabiciu CEO firmy ubezpieczeniowej zdominowały wszystkie wiadomości i przykryły informacje o innych zabójstwach, w tym masowych, może się okazać że są chętni na odstrzelenie jeszcze paru bogaczy, zwłaszcza jeśli to ma im przynieść nieco sławy i poklasku zamiast potępienia. Po co zabijać dzieci w szkole i być tym złym, jeśli można prezesa ubezpieczalni i zostać bohaterem?
Jest analogia z NRFu. Po paru co bardziej spektakularnych akcjach RAF-u w latach 60/70 tamtejsi kapitaliści podobno w widoczny sposób zaczęli się cywilizować (nie moje zdanie, zaczytane, chętnie powitam debunk jeśli to nieprawda)
„Po co zabijać dzieci w szkole i być tym złym, jeśli można prezesa ubezpieczalni i zostać bohaterem?”
Pojawiły się też memy „niech CEO noszą kuloodporne plecaki”
@rpyzel
Owszem, ale to memy. Ja widziałem też analizy pokazujące, że właśnie Mangione i jego akcja tak przyćmiły wszystko inne (tego samego dnia odbyła się też strzelanina w szkole, media całkowicie ją pominęły), że dla dowolnej osoby która chce zaistnieć poprzez przemoc to pokazuje nową drogę. Nie żebym pochwalał przemoc, mówię o tym co wychodziło z danych.
Póki co to się nie sprawdza, żadnego kolejnego CEO a strzelaniny w szkołach chyba były od tego czasu. Ale wiemy też, że zaraz po tym zabójstwie firmy ubezpieczeniowe zaczęły chować profile swoich co ważniejszych ludzi i natychmiast zainwestowały w ochronę.
Zastanawiam się czy gdy minie nieco czasu i postanowią „zoptymalizować koszty”, to wtedy ktoś nie postanowi tego powtórzyć. Raz, drugi, trzeci i albo przemoc wobec CEO się znormalizuje (tak jak znormalizowane mają strzelaniny w szkołach), albo uznają że jednak z tym coś trzeba zrobić. A jeśli spróbują coś z tym zrobić przez regulację dostępu do broni to wejdą w konflikt w NRA i oczywiście jeszcze bardziej wkurzą zwykłych ludzi z ich miłością do odpowiedniej poprawki.
Wątpię by tu się coś odbyło szybko. Ale nie zdziwi mnie jeśli Mangione był tą śnieżką która uruchomiła lawinę, a jej skutki zobaczymy za jakiś czas.
@PK „Ale nie zdziwi mnie jeśli Mangione był tą śnieżką która uruchomiła lawinę, a jej skutki zobaczymy za jakiś czas.”
Unabomber jakoś nie uruchomił.
„Raz, drugi, trzeci i albo przemoc wobec CEO się znormalizuje (tak jak znormalizowane mają strzelaniny w szkołach)”
Nie wyobrazam sobie tego.
Moje opinia n/t tezy „korporacje zmodyfikują swoje działania kiedy zaczną strzelać do prezesów” jest dość sceptyczna. Dla dużego korpo wydatki na dodatkową ochronę to margines. Ich prezesi to i tak na ogół socjopaci, więc dodatkowa izolacja od plebsu im dużo nie będzie przeszkadzać. A jeżeli raz na jakiś czas któryś dostanie kulę w plecy? No cóż, to znajdą sobie nowego. Świat się nie zawali. Prezesów wyjątkowych i ciężkich do zastąpienia, jak Jobs czy Gates, jest garstka. Reszta to psychole którzy wygryźli innych psycholi w drodze na szczyt.
@sheik
Unabomber jakoś nie uruchomił.
Manson też miał szalony plan że mordując Sharon Tate i jej gości zrzuci wszystko na afroamerykanów i doprowadzi do zamieszek na tle rasowym i rewolucji (kolejny dowód na to jak dragi robią źle na głowę). Pisałem wcześniej o westernowej mentalności w US i wydaje mi się nadal że w kraju tak przesiąkniętym przemocą, że kolejne szkolne strzelaniny nie robią już na ludziach wrażenia taka akcja samotnego wilka mignie i przeminie. Żeby był jakiś ruch to musiałby być jakiś przywódca, ale obstawiam że każdy taki samozwańczy przywódca rewolucji szybko dostałby wyrok za inciting violence i domestic terrorism i to niezależnie kto siedziałby w białym domu. Warto też zestawić ten zamach z tym na Trumpa, który prawdopodobnie dał mu dużego boosta w wyborach (podobnie jak Bolsonaro, który oberwał nożem podczas kampanii). Tam zginął przypadkowy człowiek, zamachowca zastrzelono i memosfera zareagowała raczej przemilczeniem niz gloryfikacją tego trailer trashowego chłopaczka, a memy nabijające się z Trumpa oblewajacego się keczupem raczej mogły mu przysporzyć współczujących wyborców bo niechęć niechęcią, ale jajcowanie sobie z ofiary nie jest zabawne, szczególnie że ktos niewinny tam jednak zginął. Obstawiam też że gdyby ktoś skutecznie ukatrupił jakiegoś high profile bogola to nie spotkałoby się to z takim szerokim poklaskiem, a że Thompson miał raczej niską rozpoznawalność to łatwo było go sprzedać jako bezduszną korpo pijawę, chociaż prędzej był funkcjonariuszem w stylu Eichmanna z książki Arendt, który po prostu miał pecha robić w takiej paskudnej branży i nie widział ludzi zza wykresów z KPIs.
Spamołapowi się chyba nie podoba nadmiar fantazjowania o przemocy – może i ma rację? Namawiam do zmiany tematu.
@wo
Właśnie mnie zaskoczył komunikat o moderacji, ale rozumiem i popieram. Z mojej strony eot.
„nadmierna konsumpcja” vs „możemy sobie pozwolić na odrobinę przyjemności”
A gdzie jest granica?
Ja tam uważam, że moja „odrobina przyjemności” nie jest „nadmierną konsumpcją”, ale wy możecie uważać, że samo korzystanie z transportu zbiorowego zamiast taksówki między lotniskiem a centrum miasta to za mało.
„jeśli spróbują coś z tym zrobić przez regulację dostępu do broni ”
Amerykanie??? W życiu. To już raczej prezesi będą chodzić pod ochroną jak prezydenci przy wizytach w Afganistanie. Finansowo to są fistaszki a tym psycholom się to pewnie jeszcze będzie podobać że wszędzie zajeźdżają karawaną sześciu suwóv.
„chociaż prędzej był funkcjonariuszem w stylu Eichmanna ”
No nie wiem. Nie znam z autopsji firm ubezpieczniowych ale trochę w zyciu przepracowalem z big pharmą, również na poziomie wysokiego managementu i mogę zaświadczyć że jest tam zdecydowanie wyższy procent psycho/socjopatów niż gdzie indziej. Skoro ja przy niewielkim w sumie kontakcie to już zauważałem to jak źle musi być naprawdę.
Nie mam szklanej kuli i nie wiem jak będzie. To co pisałem to moje gdybanie co potencjalnie uważam za możliwe do spełnienia w pewnych okolicznościach, ale równie dobrze może się to wszystko dalej kisić w takim samym sosie jak przez te wszystkie dotychczasowe lata.
Uważam też, że nie należy nie doceniać chciwości i tego jak potrafi uwalić nawet – wydawałoby się – rozsądne pomysły, zwłaszcza w dłuższej perspektywie, kiedy fistaszki się sumują i pojawia się pokusa by „optymalizować koszty”.
Ale nie będę się już rozpisywał. Gospodarz prosił żeby rozważyć zmianę tematu, więc się dostosowuję. Co miałem napisać to napisałem, za jakiś czas zobaczymy co mi się udało trafić a gdzie się moje prognozy zupełnie rozjechały z rzeczywistością. O ile ktokolwiek będzie je jeszcze pamiętał.
@rpyzel
„zima w Hiszpanii”
Moim zdaniem można spróbować też „trainbreaku”. Bilet na terenie Polski nie powinien przekroczyć 100 zł w jedną stronę w I klasie, może z wyjątkiem ekstremalnych wycieczek typu Szczecin – Przemyśl. Kolej w Polsce jest w 90% zelektryfikowana, odpada też gołoledź czy zaspy.
@janekr
Oczywiście, nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie i nigdzie nie jest to określone.
Wobec tempa zmian systemowych, które obserwujemy, każdy może jedynie sam próbować odpowiedzieć na to pytanie, nie zapominając, że nie zawróci kijem Amazonki.
Zakładając na chwilę nieprawdziwą tezę, że chcielibyśmy jako ludzkość zmieścić się w jednym z celów paryskich.
Budżetu węglowego zostało – zależnie od wybranego celu – 30 lub 135 ton CO2 per capita (na całe życie). Oczywiście nie uwzględnia to nowonarodzonych, dla nich figa.
Dla porównania: przeciętny Unijczyk Europejski emituje rocznie nieco ponad 5 ton, Unijczyk Amerykański 15. Wyprodukowanie jednego auta to z 15 najmarniej.
A propos celów paryskich, te 30 ton to taka luźna sugestia, bo wygląda na to, że zeszły rok był pierwszym, w którym go przekroczyliśmy. (Rozbieżność budżetu i celu wynika z tego, że tam chodziło o cały okres, a tutaj mamy jeden rok, detal)
@”chcielibyśmy jako ludzkość ”
Jako ludzkość to my raczej, każdy na swoich warunkach, ustawiamy link to vontrompka.com
@wo „Wszystkim którzy traktują ten stereotyp serio, przekazuję serdeczne „weź Niepierdol”.”
Na pewno szwedzka UC oraz UMC wmawia to usilnie ichniejszej MMC i niższym, jednocześnie cruisując mustangiem czy popijać kawkę z tarasu wakacyjnego domku nad Siljanem. Ale okej zarzucam drążenie bo może i się naoglądałem tam co nieco (w koncu to parę tysięcy kilometrów po kraju niespiesznym tempem) ale nie wiem czy zgodnie z tezą @rw MMC jezdzi starą volvuchą bo lubi, chce czy musi. Ja bym chciał.
@janekr „Ja tam uważam, że moja „odrobina przyjemności” nie jest „nadmierną konsumpcją”, ale wy możecie uważać, że samo korzystanie z transportu zbiorowego zamiast taksówki między lotniskiem a centrum miasta to za mało.”
Kalkulatory emisji pokazują, że wszystko to „za mało” nawet jak jeżdzisz rowerem, jesteś wege, prowadzisz życie ascety i masz prąd z OZE/atomu.
@DEI
Meta właśnie wygasza programy DEI: Meta to end diversity programs ahead of Trump inauguration – link to reuters.com
Ciekawe kto następny.
@kjeld
Spróbuj może Feedera
@embercadero
No nie wiem. Nie znam z autopsji firm ubezpieczniowych ale trochę w zyciu przepracowalem z big pharmą, również na poziomie wysokiego managementu i mogę zaświadczyć że jest tam zdecydowanie wyższy procent psycho/socjopatów niż gdzie indziej.
Pewnie tak, sam widzialem conieco i są nawet takie memuchy dla korposzczurów z piramidą zatrudnienia składajacą się z podstawy pt „losers”, środka z etykietą „clueless” i szczytu z literkami „sociopaths” i jest to bardzo śmieszne przez łzy. Natomiast nie wiem na ile Eichmann miał psychopatyczny rys osobowości, ale głównie chodziło mi o to że granie w taką korpogrę zwykle sprowadza się do wykazywania skuteczności i tunelowego widzenia jakichś abstrakcyjnych KPIs i czasem kliniczna socjopatia nakłada się w obrazie z jakimś banalnym chronicznym brakiem wyobraźni, wielu execów jakich poznałem okazywało się przeraźliwie nudnymi ludźmi o banalnych hobby typu piłka nożna i brytyjskie samochody terenowe, koniec listy. Najbardziej przerażajacy byli dla mnie zawsze goście z działu mergers and acquisitions. Aż widzialem przed oczami przedstawicieli brooksowskiego korpo Engulf & Devour.
@social media a polityka
Jest dość interesujący wątek na fediscience.org. Posty o jednakowej treści były publikowane przez różne osoby na siedmiu SM-ach, a potem porównano jaki odzew wywołały.
Treść posta:
Wnioski z tego są takie:
> Aż widzialem przed oczami przedstawicieli brooksowskiego
Vibe.
Aren(d)t you just vibing?
Prosiłeś o ad personam, ale to uniwersalne. Masha Gessen dostała nagrodę imienia Arendt, ale po zajęciu jak Arendt stanowiska wobec odpowiedzialności Izraela niemiecka kapituła najpierw próbowała odwołać, a potem przeniosła imprezę z salonu na klatkę schodową. Nikt już niczego nie czyta ze zrozumieniem. It’s just vibes, man.
> łatwo było go sprzedać jako bezduszną korpo pijawę
A kto tak próbuje sprzedać? Jacyś spece od marketingu? „Łatwo było sprzedać ”
> chociaż prędzej był funkcjonariuszem w stylu Eichmanna z książki Arendt
Cała para idzie w ten gwizdek.
Media zrobiły się głęboko filozoficzne, a czytelnicy wraz z nimi.
W pętli read→write: Po ćwierćwieczu karabinów maszynowych w szkołach jest coraz więcej uwielbienia dla przemocy bo lewica coś tam coś tam „kibicuje” coś tam coś tam.
> który po prostu miał pecha
Eichmann, jak pisze Arendt nie miał pecha, ale wykonywał prawo. Wcielał system.
Gdy ofiarami przemocy systemowej padają jednostki słyszymy „He was no angel” i wjeżdża mugshot.
Mughsot CEO, przestępcy, nie wjechał, bo przecież Eichmann. Arendt, you vibing yet?
Może budowniczy systemu, Trump zapowiedział neutralizację SEC więc wiele przestępstw CEO przestanie nimi być.
Co oczywiście nie jest częścią żadnej wojny, tak jak zmilitaryzowana policja. 70 z 250 mln dorosłych byŁo aresztowanych i ma kartotekę kryminalną, a w więzieniach zalega więcej niż w systemach totalitarnych. Chyba że akurat pożar (wywołany przez DEI w kierownictwie, jak meta i xitter sprzedają ocieplenie klimatu), wtedy stanowią dzielnych strażaków wysyłanych na front. Widoki na rewolucję podobne jak w Rosji.
@zaczadzony borsuk
chodzi o NA PRZYKŁAD taki scenariusz
Na przykład badania przesiewowe małych dzieci pod kątem neuroblastomy. To jest przykład, który zdarzył się naprawdę.
link to cancer.gov
które to osoby przy indywidualistycznym podejściu lekarza w modelu „lekarz-pacjent” przy odrobinie czujności i chęci lekarza mogłyby być zdiagnozowane
Na podstawie czego mogłyby być zdiagnozowane? Bo poza natchnieniem przez Ducha Świętego nie bardzo widzę możliwość zdiagnozowania kogoś, kto nie demonstruje w miarę czytelnego syndromu objawów, a badania dodatkowe dały wynik (fałszywie) negatywny). Chyba że chodzi o diagnozę post mortem.
Tak wygląda cost-effectiveness w praktyce.
Nie, to jest tylko jeden ze składników c-e.
Potencjału rewolucyjnego w USA na pewno nie podejmuję się oceniać. Ale mam wrażenie, że większość Amerykanów zdziwiłaby się czytając powyższe komentarze o ich usługach medycznych. Oczywiście wyborcy demokratów będą krytykować celowe i całkowicie niepotrzebne blokowanie najbiedniejszych w dostępie do systemu ubezpieczeń w stanach republikańskich. Wszyscy będą krytykować kosztowne pułapki zastawiane przez system przy niektórych typach ubezpieczeń. Wiadomo, że cały system jest niepotrzebnie drogi, ale za to jakie Europejczycy mają niskie pensje. Cały system jest oceniany w sondażach coraz słabiej, ale własne doświadczenia z leczenia Amerykanie cały czas oceniają przeważnie jako dobre, nawet własne ubezpieczenie większość ocenia jako dobre i większość jest zadowolona z tego ile płaci.
Codzienne doświadczenie większości jest jednak takie, że ubezpieczyciele płacą, a lekarze leczą dość szybko, na najwyższym światowym poziomie. Straszne historie poszczególnych pacjentów są równoważone równie strasznymi historiami z Kanady czy UK, plus informacjami o długości oczekiwania na leczenie w innych systemach. Mam wrażenie, że Amerykanie chętnie zamieniliby się na szwajcarski system opieki zdrowotnej (też bardzo drogi), ale na inne to już może niekoniecznie.
System opieki zdrowotnej, który leczy znacznie poniżej możliwości ekonomicznych kraju, jest bardzo nieegalitarny (dostęp do opieki publicznej przez świadczenia prywatne), i cały czas się pogarsza, to mamy w Polsce, a nie wywołuje to niestety żadnej reakcji społeczeństwa.
„Codzienne doświadczenie większości jest jednak takie, że” 1 na 5 amerykanów ma dług wynikający z rachunków za leczenie. Na youtubie (przepraszam) był trend – amerykanie kręcili filmiki z opowieściami typu „after I came to Europe I realised how America messed me up” i w każdym z nich pierwsze miejsce zajmował niepotrzebny strach przed wezwaniem karetki albo pójściem do lekarza.
„1 na 5” to nie jest większość.
@rw
„1 na 5” to nie jest większość.
Jak 20% ma dług, to pewnie sporo ludzi niemających długu wie o tych 20% i jakoś im to rzutuje na widzenie rzeczywistości.
@unikod
A kto tak próbuje sprzedać? Jacyś spece od marketingu?
Tak odebrałem jego uśredniony obraz w memosferze, czarno-biały podział na św Luigiego i Evil Bossa. Jakiekolwiek medialne dohumanizowanie Thompsona jako ojca rodziny itp. spotykało się wyłącznie z szyderą. Co oczywiście ma swoje źródło w tych niezliczonych dramatach zwykłych ludzi o których pisał wyżej MRW i jest kompletnie zrozumiałe.
„Eichmann, jak pisze Arendt nie miał pecha, ale wykonywał prawo. Wcielał system.
Gdy ofiarami przemocy systemowej padają jednostki słyszymy „He was no angel” i wjeżdża mugshot.”
Wszyscy CEOs na świecie wcielają system i wszyscy są w tym podobnie obrzydliwi, ale z „pechem” chodziło mi o to, że pracował w sektorze gdzie jego decyzje bezpośrednio wpływały na życie i zdrowie jego klientów, ale będąc dokładnie takim samym typem np. w korpo produkującym elektronikę włos by mu z głowy nie spadł, bo kogo tam obchodzą jacyś eksploatowani niewolnicy w chińskiej fabryce, czy dzieci w afrykańskiej kopalni kobaltu. Niestety.
I może dawno czytałem Eichmanna w Jerozolimie, ale nie wiem czy to jest just vibin, czy jednak jakaś analogia, bo z tego co pamiętam podtytuł „o banalności zła” wziął się właśnie z tego że sąd nie miał do czynienia z zajadłym rasistą antysemitą, jedzącym dzieci na śniadanie, tylko gościem o mentalności urzędnika który wtedy rysował tabelki od linijki a dzisiaj patrzyłby czy mu się dobrze w exceliku sumuje. I tak, czytałem coś o wszystkich przewałach i procesach UnitedHealthcare więc mozemy dyskutować czy Thompson „wykonywał prawo” tak samo jak Eichmann co do litery, czy raczej realizował niepisane prawo neolibu pt. zysk ponad wszystko. Ale może to tylko moje tępe vibin, i brak umiejętności czytania ze zrozumieniem, bo przeca każde dzieło można odczytać tylko w jeden poprawny sposób. Tak czy inaczej dzięki, zdejmę panią Hanię z półki i odkurzę w wolnej chwili, może to objawy demencji.
No i nie wiem też czy ktoś tu kwestionuje istnienie systemowej przemocy w USofA i incarcerated firefighters to rzeczywiście piękny przykład tego jak bardzo pokręcony to kraj, bo tacy ludzie też po odsiedzeniu wyroku ladują często z niczym i doświadczenie w gaszeniu pożarów jakoś nie bardzo im pomaga zatrudnić się potem w straży a wcześniej płaci im się grosze za narażanie życia:
link to calmatters.org
@”Ale mam wrażenie, że większość Amerykanów zdziwiłaby się”
A to wrażenie bazuje na czym? Przecież tak nie można rozmawiać…
link to news.gallup.com
@havermeyer
„sąd nie miał do czynienia z zajadłym rasistą antysemitą, jedzącym dzieci na śniadanie,”
To była jego linia obrony, ale sama Arendt ją podaje w wątpliwość. To przecież nie do końca jest tak, że on „musiał”. Wielu Niemców przecież wtedy dalej robiło cywilne kariery.
@eichmann
btw: na maksie jest do obejrzenia stary film z HBO pt „Conspiracy” (sorry, nie pomnę polskiego tytułu). O Wannsee. Branagh jako Heidrich , Firth ze świetną rolą „Niemca ktory robi cywilną karierę” i Tucci w roli Eichmana. Mnie kupili na tyle że jak dla mnie to tak właśnie wyglądało.
@Gammon
„Jak 20% ma dług, to pewnie sporo ludzi niemających długu wie o tych 20% i jakoś im to rzutuje na widzenie rzeczywistości.”
Jakoś rzutuje, ale mogą sobie to zracjonalizować na tysiąc sposobów dlaczego im się to nie przytrafi. Poziom solidarności społecznej w USA jest IMO raczej niski poza najbliższą rodziną. Amerykanie nie pójdą na barykady walczyć za innych.
@rw
jakoś rzutuje, ale mogą sobie to zracjonalizować na tysiąc sposobów dlaczego im się to nie przytrafi
Mnie nie idzie o perspektywy rewolucji w USA, tylko o to, że tam, gdzie jedna na pięć osób wchodzi w gówno, zjawisko gówna i wdeptywania w nie zaczyna być dostrzegane przez więcej osób niż sami tylko wdeptywacze.
Dostrzegają. Tak samo jak wszędzie na świecie ludzie dostrzegają problemy młodych ludzi z kupnem domu. Albo jak dostrzegają problem masowych morderstw w szkołach amerykańskich. I co z tego? I nic.
@ wojtek_rr
Przecież to co piszę właśnie jest w tym badaniu gallupa: 71% określa jakość leczenia, które otrzymali, jako excellent/good, 65% ocenia swój healthcare coverage jako excellent/good. 58% jest zadowolonych za z tego ile płaci za ochronę zdrowia.
Ciekawy jest też wykres, który pokazuje ile osób uważa, że są w systemie major problems/minors problems/crisis – w sumie bez zmian od lat 90. Wykres który pokazuje spadek zadowolenia z health coverege przez republikanów w czasach Bidena, to raczej przyczynek do dyskusji o social media, pewnie zaraz będą bardziej zadowoleni.
Napisałam to jako opinię, bo oprócz tego co mówią sondaże, na które też się powoływałam, mam na tyle doświadczenia osobistego, żeby uważać, że obraz opieki zdrowotnej USA, który widać na reddicie nie odpowiada jednak nastrojom społecznym. Znaczna część Amerykanów nie chce żeby im zabrać możliwość wyboru lekarza, wcale nie chcą polegać na skierowaniach (większość nie wybiera HMO, nawet jak ma taką opcję u pracodawcy), boją się kolejek i tego, że jakiś „rząd” decydowałby jak leczyć. Wiedzą, że najnowsze leki i procedury są najszybciej dostępne w USA i nawet jak są bardzo drogie, to szybko stają się elementem leczenia, nawet z ubezpieczenia publicznego.
@długi
Polacy funkcjonują w systemie gdzie za leczenie płaci się z góry (bo inaczej w ogóle nie będzie leczenia prywatnego), albo wcale, bo NFZ. Nie ma więc prawie nigdy rachunków za leczenie. Amerykański system zakłada współpłacanie za większość procedur. Przy niektórych ubezpieczeniach i drobniejszych kwotach to jest płacone z góry, ale przeważnie dostaje się rachunek pocztą. W tym momencie od strony finansów domowych to taki sam rachunek jak każdy inny, tylko konsekwencje niezapłacania są natychmiastowo mniej dotkliwe niż niezapłacenie rachunku za prąd, telefon czy internet. Niezapłacone rachunki świadczą więc o problemach finansowych, ale same w sobie nic nie mówią o systemie opieki zdrowotnej. Współpłatności występują zresztą w wielu systemach, to nie jest jakiś wyróżnik ani główny problem systemu amerykańskiego. Widziałam dane, że długi medyczne powyżej 250 dol. ma ok. 8% dorosłych, ale takie rozważania nie mają za dużo sensu, bo jeśli ktoś zapłacił rachunek kartą kredytową, a potem nie spłaci karty, to i tak nie widać tego bezpośrednio.
Zwykłe współpłatności są częścią rzeczywistości finansowej, jak każdy inny rachunek. Do planów z wysokimi dopłatami można założyć bardzo korzystne podatkowo konto oszczędnościowe. Emocje wzbudzają dopłaty w niespodziewanej wysokości, zawyżone znacznie rachunki i oczywiście jakiekolwiek leczenie dla osób nieubezpieczonych, co jednak dotyczy cały czas mniejszości interakcji z ochroną zdrowia.
@rw
> bo budżet nigdy nie jest nieskończony.
Jeżeli jesteś emitentem dolara, to budżet jest nieskończony. Ograniczeniem są zasoby, które możesz wymienić na te dolary. Więc „nie stać nas” to jest tylko polityczna wymówka.
@izbkp
No nie, tak nie jest. Owszem USA może łatwiej się zadłużać niż większość innych krajów, ale to co napisałeś/aś to nieprawda.
@Irid
Ja i moja była żona oboje mamy rodzinę w USA. Dobrze sytuowani ale klasa średnia. Nigdy nie słyszeliśmy od nich skarg na opiekę zdrowotną, tylko zadowolenie że wykryli i wyleczyli z choroby która by kogoś tam zabiła w Europie, bo terapia dostępna tylko w USA, a diagnostyka też lepiej rozwinięta.
@rw
Nieskończony to może i nie, ale z gumy to jak najbardziej, jeszcze jak.
Całkiem niedawno państwo emitujące walutę PLN, wygenerowało ot tak, bo trzeba było je wydać, dodatkowe ~6% PKB/200+ mld PLN bez żadnej karty w postaci gwałtownego ruchu na rentowności obligacji. To jest chyba z 5 oryginalnych 500 plusów.
@Nachasz
Próbowałem Feedera, jak o wszystko inne z F-droida. Z tego co pamiętam bardzo wolno odświeża feedy. Teraz używam FeedFlow ale nie zaprzyjaźnimy się.
Ale co gorsza nie ma dobrego softu nawet na Windowsa. QuiteRSS to już chyba abandonware
@rw, bardzo polecam dokument „Finding the Money” z 2023.
@rw
„So what? No więc w trakcie pandemii mój ojciec (zaszczepiony na COVID) zachorował na zapalenie płuc. Szpital po jednym dniu wypisał go do domu, bo był zapełniony takimi fiutami którzy „wybrali trójkę” jak Ty i zlali szczepienia / maseczki. Ojciec poszedł do domu, położył się do łóżka, i umarł.
No więc takie „so what”.”
Zaczadzony borsuk się zaszczepił i poddał kwarantannie gdy zachorował, czyli zastosował do zaleceń. Choć nie widział sensu. Nie wiem skąd pomysł, że olał maseczki – może przeoczyłem.
Z moich obserwacji, do maseczek luźno podchodzili raczej zaszczepieni ludzie, którym wmówiono, że „zaszczepiony znaczy bezpieczny”. Z kolei zakłady pracy w pewnym momencie dopuszczały – i zachęcały – do pracy w biurach tych, którzy spełniali warunki (tj. byli zaszczepieni), choć mogli pracować zdalnie. Trochę ludzi dzięki temu też zachorowało.
Izolacja była na dłuższą metę fikcją. Kto miał w trakcie pandemii dzieci w przedszkolu, ten wie. Założenia co do tego, kto faktycznie może się izolować, a kto nie, nie pokrywały się z rzeczywistością. Lockdown nawet w najtwardszych wersjach i okresach nie był niestety tak skuteczny, jakbyśmy sobie tego życzyli.
Restrykcje także przyczyniały się do dodatkowych zgonów. Bo jak inaczej nazwać kwarantannę wszystkich pacjentów w szpitalu onkologicznym na dwa tygodnie z racji tego, że jeden z nich miał dodatni wynik testu? Ci, którzy mieli trafić do domu musieli zostać w szpitalu. I blokowali miejsca tym, których szpital mógłby w tym czasie przyjąć. Albo – przy przyjmowaniu pacjentów – opóźnienie typu najpierw badanie, test, a dopiero potem zasadnicza pomoc. Mowa o pacjentach przywożonych karetką.
Więc to nie jest takie proste, że „gdyby wszyscy nosili maseczki, to byłoby dobrze”. Ciekawe podsumowanie działań w pandemii i popełnionych błędów znajdziesz w link to tygodnikpowszechny.pl Wiadomo, że po fakcie każdy jest mądry.
@ Piotr Kapis
„To co trzyma im ten cały system w kupie, to ich niezachwiana (na razie) wiara w amerykański mit, że oni naprawdę są najlepszym krajem na świecie. Ale i tu pojawiają się rysy.”
Moim zdaniem Amerykanie wierzący w swój mit mają wiele racji. USA to nadal najlepszy kraj na świecie – z wyjątkiem zachodniej części UE, Wielkiej Brytanii, Japonii czy Australii. Natomiast ogromna większość mieszkańców Azji, Afryki, Ameryki Łacińskiej czy nawet Europy Wschodniej może sobie tylko pomarzyć o takim poziomie życia mają biedni Amerykanie. W Polsce jest podobnie. Wiadomo że w miastach wojewódzkich i ich okolicach żyje się mniej więcej na poziomie biedniejszych stanów USA, ale na przykład w takim powiecie brzozowskim gdzie bezrobocie wynosi 20% to już niekoniecznie.
@axx22
Ludzie na wsiach Afrykańskich żyją na poziomie polskiej wsi kresowej z międzywojnia. Dowolna cześć USA żyje lepiej.
axx222
Natomiast ogromna większość mieszkańców Azji, Afryki, Ameryki Łacińskiej czy nawet Europy Wschodniej może sobie tylko pomarzyć o takim poziomie życia mają biedni Amerykanie.
Większość mieszkańców Europy Wschodniej, tej w UE może pić wodę z kranu i nie dostać ołowicy. I paru innych przypadłości
According to the CDC, about 7.2 million Americans get sick every year from diseases spread through water. Two of the most common waterborne illnesses are caused by the parasites Cryptosporidium and Giardia intestinalis (also called Giardia lamblia or Giardia duodenalis).
Cryptosporidium and Giardia are microscopic parasites that can be found in water sources contaminated with human or animal poop. When the parasites get into your body, they live and reproduce in your intestines and are passed through your poop. Cryptosporidium (sometimes called “crypto”) and Giardia both cause diarrheal disease.
@rpyzel
„Większość mieszkańców Europy Wschodniej, tej w UE może pić wodę z kranu i nie dostać ołowicy. I paru innych przypadłości”
Ciekawe, jak duży wpływ na to ma fakt, że większość mieszkańców Europy żyje na wyższej szerokości geograficznej niż stany południowe USA. Im bliżej równika, tym więcej paskudztw w wodzie pitnej.
Ponieważ i tak już nikt nie czyta tego wątku to najpierw straszne rapiery:
„Of the estimated 7.15 million infectious waterborne illnesses in 2014 in the United States, 78% of illnesses were attributed to recreational water, 16% to drinking water, and 6% to NRND water. Drinking water exposure caused 40% of hospitalizations and 50% of deaths, recreational water exposure 36% of hospitalizations and 20% of deaths, and NRND exposure 24% of hospitalizations and 30% of deaths.”
link to wwwnc.cdc.gov
Bo „waterborne” to jest recreational water (pływanie w jeziorach, rzekach), drinking water i NRND (czyli inne, nie dwie poprzednie kategorie).
Tekst w poprzednim komentarzu skopiowany został z oficjalnych stron Vermont link to healthvermont.gov i tam tak piszą jak dochodzi do kontaktu:
„You may come in contact with Cryptosporidium or Giardia by:
Swallowing water while swimming or playing in lakes, streams, rivers, springs, ponds, swimming pools, hot tubs, or splash pads contaminated with Giardia or Cryptosporidium.
Eating food or drinking water or other liquids contaminated with Giardia or Cryptosporidium.
Touching your mouth after touching contaminated surfaces or objects, such as diapers or bathroom handles.”
Czyli pierwsza rzecz, uważaj jak pływasz. A potem dalej są instrukcje jak sprawić, żeby prywatna instalacja wodna była bezpieczna. Bo podobnie jak w Polsce, główne problemy z jakością wody pitne są u użytkowników, którzy mają prywatne studnie, a nie użytkowników publicznych wodociągów. Czyli ta statystyka nie bardzo nam mówi coś o jakości państwa w USA w porównaniu z Polską. Nie mówiąc już o wpływie innego klimatu, modelu osadnictwa czy środowiska przyrodniczego. Albo o tym, że wg tego raportu Yale, sytuacja z wodą pitną wygląda tak: link to epi.yale.edu (Ten raport jak wszystkie opracowania tego typu, jest pewną fantazją, bo w większości krajów, wliczając Polskę, nie ma po prostu wystarczająco dobrych danych).
Ja wiem, że w Polsce niektórzy czerpią teraz dużo radości z twierdzenia, że jest lepiej niż w USA, ale może chociaż wybierajcie lepsze argumenty niż system ochrony zdrowia i czystość wody, (wody powierzchniowe w Polsce są najbrudniejsze w całej UE).
Ciekawe, że wszyscy o pasożytach a o ołowiu nikt
link to abcnews.go.com
tl&dr: to nie jest problem ubóstwa, tylko błędnej polityki. Jak piece na drewno w Norwegii (emitują PM, ale nikt nic z tym nie robi).
@ rpyzel
Aż sprawdziłam, czy mi się osoby nie mylą. Przecież to Ty pierwszy pisałeś o pasożytach. Z zestawienia, które wkleiłam powyżej wydaje się, że mimo ołowiu, rasizmu i tego co się działo we Flint, USA i tak ma w sumie bardzo dobrą wodę pitną.
Ale piszę najbardziej po to, aby dodać, że porównywanie USA do krajów rozwijających się w zakresie opieki zdrowotnej jest absurdalne i szkodliwe też dla postrzegania krajów najbiedniejszych. Różnica jest taka, że zamożna osoba z wielu krajów afrykańskich, jeśli zachoruje na raka, nie ma technicznej możliwości leczyć się w kraju. Takie osoby leczą się za gotówkę w Turcji, krajach Zatoki Perskiej, w Indiach. Jeśli na raka zachoruje biedna osoba bez ubezpieczenia w USA, to w wielu miejscach będzie leczona za darmo, szczególnie w public hospitals, na takim samym poziomie jak wszyscy, czyli przy niektórych terapiach, niedostępnym w ogóle w Polsce.
@rw
„to nie jest problem ubóstwa, tylko błędnej polityki. Jak piece na drewno w Norwegii (emitują PM, ale nikt nic z tym nie robi).”
Ale to jest faktycznie duży problem z pyłami w Norwegii, czy raczej tzw. problem pierwszego świata? Przy ich liczbie ludności, wiatrach, co to wieją albo od morza albo od gór, tego pyłu powinno być znacznie mniej, niż na polskiej podkarpackiej wsi… A opalanie drewnem, zakładam, że pozyskiwanym lokalnie z odnawianych upraw, powinno być prawie że neutralne dla klimatu.
@kuba_wu
Problem jest również z pyłem wewnątrz domu (wdychanym przez domowników), a nie tylko na zewnątrz (chociaż jak się wyjdzie w zimowy dzień na ulicę przedmiejską, to dym czuć). Wg norweskiego instytutu rządowego: link to fhi.no „According to statistics from Statistics Norway, emissions from wood-burning account for more than 60 per cent of the total emissions of particulate matter in Norway. Emissions from wood-burning in Oslo are somewhat lower at around 40 per cent but high population densities make emissions more concentrated in cities and towns than in rural areas. Therefore, wood-burning leads to the biggest problems in the cities. A new method for measuring particle emissions from wood-burning suggests that previous figures are somewhat overestimated. In addition, the concentrations at ground level will be considerably lower since smoke is released over rooftops as opposed to particulate matter from road traffic.”
Dalej piszą, że nowe piece są znacznie mniej zanieczyszczające. Ale „policy problem” (o którym mówiłem) jest że nikt ludziom nie nakazuje wymiany pieców na nowe.
Oczywiście problem zanieczyszczenia PM w takiej Ugandzie jest znacznie większy niż w Pierwszym Świecie, bo ludzie mieszkają w chatkach bez komina, gotują na paleniskach, spalają śmieci tuż obok domostw, wypalają trawy tamże, wypalają cegły… Wieś afrykańska pachnie dymem.
„A opalanie drewnem, zakładam, że pozyskiwanym lokalnie z odnawianych upraw, powinno być prawie że neutralne dla klimatu.”
To drewno trzeba ściąć, zwieźć, pociąć, dowieźć do klienta. No i zanim te drzewa odrosną, to zostaje dziura w lesie. Przy tych cenach prądu, ja też palę w piecu, ale zaczęliśmy kupować brykiety z odpadowego drewna, które się lepiej spalają.
@kjeld & izbpk, o ograniczeniach budżetowych służb zdrowia
Niezależnie od tego jak finansujesz służbę zdrowia (z podatków, z pożyczek, z drukowania pieniędzy), ma ona budżet ustalony na pewien okres (typowo: rok). W trakcie tego roku każdy kraj na świecie wydaje pieniądze zgodnie z budżetem. Jeżeli limity zostaną przekroczone, i rezerwy się wyczerpią, to sorry, pana operację musimy odłożyć na następny rok. Albo zbieraj na GoFundMe.
Co do argumentu „kraj który ma swoją walutę może się łatwiej zadłużać”: up to a point. O tym, że to nie zawsze działa, przekonała się boleśnie Liz Truss jakiś czas temu, kiedy chciała radykalnie obniżyć podatki bez analogicznego cięcia wydatków, rynki finansowe zareagowały paniką i rentowność brytyjskich obligacji poleciała w kosmos (Liz Truss poleciała trochę później). Ile musiałoby się USA zadłużyć, żeby doszło do podobnej katastrofy? Nikt nie wie. I chyba nikt nie ma ochoty sprawdzać.
@axx22
„W Polsce jest podobnie. Wiadomo że w miastach wojewódzkich i ich okolicach żyje się mniej więcej na poziomie biedniejszych stanów USA, ale na przykład w takim powiecie brzozowskim gdzie bezrobocie wynosi 20% to już niekoniecznie.”
A to chyba zależy, jak kto rozumie „poziom życia”. Dla mnie znaczna część tej rural america jest tak paździerzowa, zaśmiecona, pełna wiszących drutów, opuszczonych ruin, zalegających wraków, gigantycznych parkingów wokół blaszanych baraków, czyli wręcz odpychająca, że praktycznie każda polska wioska, jaką sobie wylosujesz na goolge maps wygląda przyjemniej w porównaniu. No i jest tak z 10 do 20 razy bardziej bezpieczna. Dla mnie te niewymierne finansowo czynniki znacząco obniżają poziom czy też komfort życia w USA w porównaniu do PL. A mimo dysproporcji dochodów, nie sądzę żeby bezrobotny z Brzozowa czy Szydłowca miał się faktycznie znacznie gorzej, niż latynos z getta, czy bezdomny w namiocie w LA (btw, 800 tys. bezdomnych w Stanach to 0,23%, tj. dwa i pół razy więcej niż w Polsce).
@tcp
„Na pewno szwedzka UC oraz UMC wmawia to usilnie ichniejszej MMC i niższym, jednocześnie cruisując mustangiem czy popijać kawkę z tarasu wakacyjnego domku nad Siljanem. Ale okej zarzucam drążenie bo może i się naoglądałem tam co nieco (w koncu to parę tysięcy kilometrów po kraju niespiesznym tempem) ale nie wiem czy zgodnie z tezą @rw MMC jezdzi starą volvuchą bo lubi, chce czy musi. Ja bym chciał.”
Są dwa sposoby poznawania kraju: jeżdżenie po nim, i mieszkanie w nim. Ja może nie najeździłem się WIELU tysięcy kilometrów po Norwegii (mieszkałem w Oslo, Bærum i Solør, byłem w Telemark, Buskerud, Trondheim, Finnmark, Vestland i Østfold), ale mieszkam tu od czterech lat. Zamożni Norwedzy są całkiem konsumpcyjnie nastawieni, tylko finansują to często właśnie kredytami hipotecznymi (słowo-klucz: „rammelån” link to smartepenger.no). Kupują fafnaście par nart, nowy samochód (oczywiście EV), a jak rodzina się zgodzi to łódkę żaglową, czemu nie). Łódki to nie są tanie przyjemności 🙂
Z kolei na biedniejszych wsiach norweskich (zwł w Finnmark, które w lecie wygląda jak polska prowincja, tylko wyludniona), gdzie ludzie nadal trzymają psy w klatkach i maja strzelby do polowania, owszem, jeżdżą starymi Volvo. Bo na nowe ich nie stać.
(Spamołap chyba wyrzucił pierwszą wersję tego komcia?)
> porównywanie USA do krajów rozwijających się w zakresie opieki zdrowotnej jest absurdalne i szkodliwe też dla postrzegania krajów najbiedniejszych
Aż sprawdziłem, czy mi się osoby nie mylą. Przecież to Ty od początku porównujesz.
Skala manipulacji jakie są tu serwowane kwalifikuje się do cytatów z Arendt o zakłamaniu.
> to nie jest problem ubóstwa, tylko błędnej polityki
No shit Sherlock, that’s the point. Ameryka jest bogata, więc gdzie może twkić problem?
Jeśli wszyscy mają publiczną ochronę zdrowia, a prywatna jest najlepsza, to pewnie w czymś innym niż wszyscy chcieliby mieć.
Ciekawe, że Amerykanie nie chcieliby* zmieniać systemu, który jest w ogonie wyników OECD, a jednak nikt inny nie chce zamieniać swojego systemu ubezpieczeniowego na ten waszych znajomych. Tylko w klasach wyższych terapia wodą alkaliczną jest ważniejsza od ołowiu w wodzie klas niższych.
*) To kłamstwo, Medicare for All ma 70% poparcie.
Nie ma sensu ciągnąć offtopa, bo popychacie narrację w złej wierze. Porównania wjechały dla kontrastu przecież, bez rozterek absurdalnością czy szkodliwością, za szczególnie niedorozwinętą robi Polska. Dopiero jak kontrast się osłabia to wjeżdża apsurt i szkalowanie szkodliwe dla biednych. Tymczasem świadczenia polskich szpitali są chwalone przez 87% pacjentów których to bezpośrednio dotyczy, a nie 71% całej populacji która nie choruje. Jednocześnie akceptacja systemu w Polsce czy USA jest niższa. Ale wniosek nie pasuje do popychanej narracji, więc epatujecie emocjami znajomych jak na reddicie.
@unikod
„To kłamstwo, Medicare for All ma 70% poparcie.”
O jezu, ja ten sam pseudo-argument słyszałem od oszołomów z „progressive left” którzy potem ogłaszali, że Biden nie różni się niczym od Trumpa, więc zagłosują na proputinowskich Cornela Westa albo Jill Stein.
Wyniki tych sondaży bardzo zależą od tego, jak się zadaje pytanie, a zadawane pytanie zależy od tego, kto płaci za sondaż. Kiedy ubezpieczyciele zamówili swój, to przedstawili respondentom paletę opcji do wyboru. Medicare For All nie zdobył poparcia większości: link to fiercehealthcare.com
„New polling suggests voters would rather work to improve the current U.S. healthcare system and keep the Affordable Care Act in place, rather than drastically overhaul the system in favor of a national public option or Medicare for All.
Three-quarters of survey respondents said they prefer fixing the current health insurance system versus starting fresh with a Medicare for All system, while 64% said Medicare should begin at the age of 60 instead of 65 and 58% believe people should be allowed to purchase health insurance beginning at the age of 50.
Repealing the ACA struck a chord with respondents as just 32% of voters and only 44% of GOP voters said they support repealing the ACA. When asked if ACA subsidies should be extended, 60% said they should while only 41% of Republicans agreed.
Notably, the survey was conducted on behalf of the Partnership for America’s Health Care Future, an industry group created in 2018 comprised of America’s Health Insurance Plan, the American Hospital Association, BlueCross BlueShield Association, the Federation of American Hospitals, PhRMA and other major hospital systems, payers and healthcare advocacy groups that seek to quell support and prevent passage of Medicare for All. In 2021, the group spent $80,000 lobbying members of Congress on the issue.”
Oczywiście kiedy zwolennicy Sandersa zamawiają swój sondaż, to pytanie będzie skonstruowane tak, żeby respondent myślał, że wybiera pomiędzy Medicare For All a obecnym, niepopularnym systemem. To wtedy MFA ma większe poparcie, ofkors.
Poparcie dla MFA również spada, kiedy respondentom przypomina się o możliwych downsides publicznej służby zdrowia (wyższe podatki, dłuższe kolejki): link to apnews.com „Support increased when people were told “Medicare-for-all” would guarantee health insurance as a right (71 percent) and eliminate premiums and reduce out-of-pocket costs (67 percent).
But if they were told that a government-run system could lead to delays in getting care or higher taxes, support plunged to 26 percent and 37 percent, respectively.”
Progresywna lewica uwielbia wieszać psy na Obamie za ACA, że nie poszło dostatecznie daleko, ale Obamie udało się znaleźć większość polityczną za progresywną reformą systemu, która to reforma przeżyła pierwszą kadencję Trumpa. To jest coś, czego amerykańskim progresywistom się nigdy nie udało zrobić, i nie wygląda na to, żeby byli na drodze do sukcesu.
tl&dr: W USA realna publiczna służba zdrowia (taka jak w zamożnych krajach Europy Zachodniej, z kolejkami i wyższymi podatkami) nie ma większościowego poparcia. Większościowe poparcie ma wyidealizowana publiczna służba zdrowia oparta na jednorożcach, bez żadnych trade-offs. Politycy, którzy coś takiego promują, są naiwni / nieodpowiedzialni.
@ochrona zdrowia
Jakiś czas temu (~10 lat) czytałem o systemie ochrony zdrowia w Singapurze. Tak wiem, że miasto-państwo niekoniecznie skaluje się idelanie w górę, ale chyba warto rzucić okiem, zwłaszcza że system jest jakoby jednocześnie jednym z najlepszych i najtańszych wśród krajów wysoko rozwiniętych: około 3x tańszy, niż w USA, a parametry typu długość życia czy śmiertelność niemowląt na bardzo dobrym poziomie. A wygląda on, ZTCP, on mniej-więcej tak:
– każdy odkłada składkę zdrowotną (rzędu kilku % dochodu) na osobistym, waloryzowanym koncie
– procedury medyczne rodziny są opłacane z tego konta (częściowo, o czym niżej)
– dodatkowe (tanie) ubezpieczenie pokrywa wydatki przekraczające środki na koncie podstawowym
– jeśli nie konto i nie ubezpieczenie, to jest jeszcze jakiś mechanizm awaryjny zapewniający świadczenia najbiedniejszym
– ponadto, usługi medyczne są dotowane przez państwo
– dopłaty te są zależne od dochodów. Najbiedniejsi mogą liczyć na dopłaty rzędu 80%, bogatsi mniej. Dopłaty są również zależne od standardu, w kilku klasach. Usługi premium (sprawy głównie związane z komfortem i prestiżem, osobny klimatyzowany pokój, wybrany lekarz, dewolaje z kawiorem itp.) są bez dopłat. Zasadniczo jednak procedury medyczne i ich dostępność są na co najmniej dobrym poziomie w każdej klasie, co widać w statystykach
– rząd ściśle reguluje proporcje, tak aby szpitale nie mogły preferować usług premium ani ograniczać oferty podstawowej
– sektor publiczny to ok. 80% usług. Rząd nie dopuszcza do dominacji prywatnych usługodawców w żadnym obszarze, choć dopuszcza ich do systemu, jako czynnik konkurencji i stymulacji efektywności.
Mam nadzieję że nie pokręciłem za wiele. Artykuł był pełen zachwytów. Ciekaw jestem, czy ktoś ma własne doświadczenia.
@ unikod
Rozmawialiśmy o jakości leczenia w USA i o emocjach, które system opieki zdrowotnej wywołuje. Te emocje są wg mnie inne, niż to się z polskiej perspektywy wydaje. Może dlatego, że w Polsce racjonowanie świadczeń zdrowotnych jest albo całkowicie ukryte, albo występuje pod postacią kolejek. Medicare i Medicaid też robi claims denial, tylko u mniejszej części pacjentów. Medicare też ma copayments. Chciwi CEO nie podobają się nikomu, ale tak samo jest w przypadku zwykłych firm ubezpieczeniowych, czy dostawców internetu. A system zdrowotny ma wg Amerykanów również dużo plusów, dlatego tak często w dyskusjach pojawia się przykład Szwajcarii, widzianej jako lepsza wersja systemu amerykańskiego (wszyscy mają ubezpieczenie, większa kontrola publiczna, ale pozostaje wybór i wysoka jakość leczenia).
Polską służbę zdrowia lepiej porównywać do krajów UE i wtedy łapać się za głowę, z tym się zgadzam.
@tcp
„Na pewno szwedzka UC oraz UMC wmawia to usilnie ichniejszej MMC i niższym, jednocześnie cruisując mustangiem czy popijać kawkę z tarasu wakacyjnego domku nad Siljanem. Ale okej zarzucam drążenie bo może i się naoglądałem tam co nieco (w koncu to parę tysięcy kilometrów po kraju niespiesznym tempem) ale nie wiem czy zgodnie z tezą @rw MMC jezdzi starą volvuchą bo lubi, chce czy musi. Ja bym chciał.”
W skrócie, bo nie wiem czy WO interesuje ciągnięcie offtopa o zwyczajach konsumpcyjnych krajów nordyckich: też się trochę najeździłem i namieszkałem (ponad cztery lata), w Norwegii. W/po miastach i wsiach. Są duże różnice pomiędzy poziomem życia miasta i wsi, oraz pomiędzy regionami. Są nawet spore różnice pomiędzy wschodnim a zachodnim Oslo (segregacja rasowo/dochodowa, mówiąc brutalnie). Norwedzy żyją w złudzeniu egalitarności majątkowej, bo na co dzień mają do czynienia głównie z ludźmi podobnymi do siebie, dużo bogatsi/biedniejsi żyją gdzieś dalej.
W szczególności, jeżeli ktoś nie wierzy mi w to, że Norwedzy finansują konsumpcję kredytami hipotecznymi (i dlatego w statystykach wygląda to tak „minimalistycznie”, bo większość zadłużenia to hipoteki), to polecam poczytanie o „rammelån”. Bańka mieszkaniowa stała się fundamentalnym składnikiem stylu życia norweskiej klasy średniej 😉
„Kalkulatory emisji pokazują, że wszystko to „za mało” nawet jak jeżdzisz rowerem, jesteś wege, prowadzisz życie ascety i masz prąd z OZE/atomu.”
Przecież to nie jest problem „wszystko albo nic”. Każde ograniczenie emisji pomaga złagodzić problem katastrofy klimatycznej.
@rw
„(Spamołap chyba wyrzucił pierwszą wersję tego komcia?)”
Tak, przepraszam, zagapiłem się i nie zdążyłem przywrócić.
No worries, napisałem potem drugą, IMO lepszą wersję 🙂
@irid „dlatego tak często w dyskusjach pojawia się przykład Szwajcarii, widzianej jako lepsza wersja systemu amerykańskiego (wszyscy mają ubezpieczenie, większa kontrola publiczna, ale pozostaje wybór i wysoka jakość leczenia).”
To może na szybko (choć późno) się odniosę, nie znając zresztą amerykańskiego systemu z autopsji.
Wszyscy mają ubezpieczenie as in „musisz mieć wykupione ubezpieczenie”, którego koszt ponadto nie jest procentem od dochodu, tylko jest sztywny (wspomniany wolny wybór to najdroższa opcja, jest kilka 10-20% tańszych, gdzie wybór jest mocno ograniczony). Czteroosobowa rodzina płaci obecnie ponad 1000CHF miesięcznie podstawowej składki (bez dodatkowych ubezpieczeń dobrowolnych, sam goły oblig), choć trzeba przyznać, że przynajmniej u dzieci nie ma płacenia 100% ceny wizyty/zabiegu do 2500CHF a jedynie 10% kwoty – bardzo rozsądne i pragmatyczne podejście, bo dzięki temu dziecko przy każdej okazji ląduje u lekarza a jak wiadomo, prewencja jest najtańsza. Dzieci są badane uważnie i dokładnie, automatycznie kierowane do specjalisty nawet przy mglistym podejrzeniu. Dorośli natomiast często ociągają się z badaniami, bo to jednak min. parę stówek za każdą jedną wizytę/procedurę.
Kontrola publiczna jest dosyć iluzoryczna, koszt składki zdrowotnej (która musi pokryć faktyczne koszty leczenia, tylko w wyjątkowych sytuacjach np. samorząd dorzuca miliony podatników na pokrycie deficytu szpitala) rośnie od kilku lat mocno powyżej inflacji (7-10% rok do roku, przy inflacji 1-3%) a negocjacje zmian zasad rozliczania z organizacjami lekarskimi i właścicielami szpitali ciągną się od lat. Ponoć już jest blisko i w ciągu paru lat będzie nieco taniej, bez rachunków za „czynności wykonane pod nieobecność pacjenta”. Lekarze zarabiają dobrze, ale bez zawrotu głowy; to zresztą mocno zależy od specjalności, kardiochirurdzy żyją bardzo dobrze, natomiast przeciętny wiek psychiatry dziecięcego w kantonie Zurych to 60 lat, bo nie ma chętnych.
Poziom jest generalnie dobry (ale mam wyłącznie wielkomiejskie doświadczenia, gdzieś tam w Uri może być różnie), choć np. wkłucie wenflonu drobnej kobiecie bądź dziecku to coś, z czym personal przed 40. ma regularne i niesamowite trudności (wtedy woła się pielęgniarkę w wieku przedemerytalnym, która daje radę). Sprzęt i leki są oczywiście na poziomie a szpitali jest wręcz nadpodaż, co ostatnio wywołuje głośne kryzysy finansowe – kolejnym placówkom budżet się przestaje spinać a wiele mocno się zadłużyło żeby się rozbudować/zmodernizować.
Jak widać, nie jest idealnie, do tego sporo ludzi zalega szpitalom kwoty rzędu paru tysięcy franków, nie ma natomiast znanej wielkiej wady amerykańskiego systemu – nikt nie dostaje rachunku na 100k za leczenie raka czy udaru. Znany mi przypadek eksperymentalnej terapii nowotworowej za 500k CHF kosztował rodzinę pacjenta ok. 8k.
@sheik.yerbouti:
Przypomniałeś mi rozmowę ze szwajcarskimi… w zasadzie to z niemieckimi lekarzami ze Szwajcarii (wyjechali do lepiej płatnej pracy). Opowiadali, jako o rzeczy zupełnie normalnej, że szpital ma komórkę do pozyskiwania funduszy i ta, oczywiście szukają wszystkich fundacji, zbiórek itp., by skompletować sprzęt. Rozumiem, że ten rynek fundacji i zbiórek jest spory, ale mimo wszystko — szpital kosztuje więcej, niż przychody z ubezpieczenia. Co piszę, bo też i WOŚP za tydzień (i coroczne dyskusje o NFZ).
@pak4 „szpital kosztuje więcej, niż przychody z ubezpieczenia.”
To może doprecyzujmy – składki muszą pokryć koszty *świadczeń medycznych* finansowanych przez kasy chorych w ramach ubezpieczenia. Nie koszty funkcjonowania szpitali, bo te przecież należą, jak wspomniałeś, np. do fundacji (najbardziej znana ostatnio jest Eleonorenstiftung od Kinderspital Zürich, po tym jak przed upadłością uratował ją kanton, dosypując 100mln i jeszcze ekstra 35mln na dobry nowy początek) i to one się muszą martwić o zbilansowanie budżetu. Przy obecnej nadpodaży świadczeń jest z tym coraz większy problem.
@”w zasadzie to z niemieckimi lekarzami ze Szwajcarii (wyjechali do lepiej płatnej pracy”
Jest bodaj tylko jeden kraj, do którego w zauważalnej skali emigrują lekarze ze Szwajcarii, domykając trasę transferów – oczywiście juesej. Znam przypadek lekarza, który w ok.10 lat przeszedł niemal cały szlak: Ukraina – Polska – Niemcy – Szwajcaria.