Jak mawiał Lenin, są miesiące bez jednej blogonotki i są tygodnie codziennego szitpostingu. Więc bez zbędnych, zapraszam obecnych tu wielbicieli podkastów do podkastu Instytutu Narutowicza z gościnnym udziałem moim oraz Krzysztofa Iszkowskiego.
Instytut założyli pisowcy jako Instytut Dmowskiego. Za chwilę minister Braun przemianuje go na Instytut Eligiusza Niewiadomskiego. Jesteśmy w tym maleńkim okienku, w którym w Instytucie możliwe są rozmowy dwóch osób różniących się zdaniem – potem jeśli będą robić podkasty, to takie na zasadzie „rozmowy Ziemkiewicza z Lisickim”.
Co do mnie, to oczywiście nie przełamałem swojej niechęci do podkastów, ale jak wiecie – nie jestem w takiej pozycji zawodowej, żeby móc przesadnie grymasić. Zapraszają, to idę (oczywiście nie dotyczy to Tamtej Strony).
Na własnej skórze jednak wyraźnie odczułem, za co tych podkastów nie lubię. Czynność opisywana internetowym żartem „checks notes” jest w nich niemożliwa, każdy rozmówca jest skazany na to, co zapamiętał. A memoria, jak wiadomo, fragilizuje.
Ta notka to takie postscriptum, albo raczej esprit d’escalier. Jak już wróciłem z nagrania, sprawdziłen parę rzeczy, do których w rozmowie nawiązuję na zasadzie „no było takie coś, nie pamiętam szczegółów”.
Jedna to drobiazg: relacje, w których Karol Marks był opisywany jako czarujący rozmówca. Jak wynika z rozmowy, Iszkowski celowo wypełnił swoją książkę małostkową złośliwością, bo Marks też był taki małostkowy i złośliwy, co (rzekomo) odnotowują wszyscy, którzy się z nim zetknęli.
W rozmowie argumentowałem, że to nieprawda. To kołowe dowodzenie: Iszkowski złośliwie skupił się na relacjach, które to potwierdzają, pomijając inne.
Ta relacja, o której konkretnie myślałem, to nie była ta od „anonimowego szpiega” (o której wspomniał Iszkowski, upierając się jakby to była jakaś jedna jedyna). Nie mogłem sobie przypomnieć nazwiska autora, teraz sprawdziłem że to niejaki Henry Hyndman, który jeśli w ogóle czymkolwiek się zapisał w historii, to właśnie swoją relacją z Marksem (i o Marksie).
Co moim zdaniem jednak świadczy o tym, że podejście Iszkowskiego (inspirowane Kołakowskim) jest błędne. Jeśli Marks rzeczywiście niczego wartościowego nie stworzył, to dlaczego Iszkowski nie napisał o Hyndmanie właśnie? Jak się skupiamy na wadach i porażkach Marksa, gubimy z oczu jego osiągnięcia. W blogonotce porównywałem to do pisania o muzyku rockowym z pominięciem jego płyt, za to z mnóstwem ciekawostek typu „ćpał, chlał, i się nie mył”.
Ważniejszy jest dla mnie drugi detal, o którym zapomniałem. Że teraz ja sobie pozwolę na małostkowość: Krzysztof Iszkowski dużo zawdzięcza belgijskiemu prawu pracy (o tym jest w jego oficjalnym CV!). Tego prawa pracy nie przyniósł mu Pan Bóg ani Święty Milton, tylko belgijscy socjaliści wywalczyli je na barykadach.
No i oczywiście jak to w podkaście – pamiętałem że była taka masakra, i że ma jakieś francuskie określenie, no ale nie mogłem sobie przypomnieć przy mikrofonie. No to jako musztarda po obiedzie: „fusillade de Mons”, „strzelanina w Mons”, rok 1893. Według tante Wiki, od 13 do 20 ofiar śmiertelnych i cholera wie ile rannych, bo to nie są czasy w których zaraz po masakrze przyjeżdżało pogotowie.
Nigdy nie wolno nam zapominać, że te wszystkie uprzyjemniające nam życie drobiazgi, jak płatny urlop, powszechne prawo wyborcze czy ośmiogodzinny dzień pracy, przodkowie wywalczyli ginąc na barykadach i szafotach. I to nie jest metafora, tylko po prostu w obronie dywidend Reakcja się nie cofnie przed niczym.
I teraz „skup się, do metalu”. Ówczesna Belgijska Partia Pracy, matka obecnej belgijskiej socjaldemokracji, została założona przez ludzi tak głęboko czujących się uczniami Marksa, że na zjazd założycielski symbolicznie wybrali brukselską kawiarnię, w której Marks napisał „Manifest Komunistyczny”.
W przypadku niemal każdej zachodniej partii socjaldemokratycznej (asekuracyjne „niemal” dodałem dlatego, że nie jestem pewien czy czytałem o nich wszystkich; na pewno o wielu) można poprowadzić prostą genealogię. Że oto założyciele, Jean Ouvrier i Hans Arbeiter, przeczytali „Kapitał” i powiedzieli „załóżmy partię pracy”. Albo poszli na odczyt kogoś, kto przyjechał z Niemiec zainspirowany Marksem (jak założyciel szwedzkiej socjaldemokracji August Palm).
Jak ktoś ma łoś-łoś fiksum dyrdum meszugene kopf a la Kołakowski i Marks mu się kojarzy wyłącznie z komunizmem, to oczywiście może napisać taką książkę, ale po co. Książek „Komunizm był be” napisano już od grzmota, czy ma sens powiększanie tego stosu?
Znacznie ciekawszy wydaje mi się temat kontynuacji myśli Marksa na Zachodzie. Jak od pięknego literacko, ale momentami niesłychanie naiwnego „Manifestu komunistycznego” przeszła w powagę „Kapitału”, a potem przez barykady takie jak ta w Mons i ruch oporu przeciw Hitlerowi, przeszła w końcu do Unii Europejskiej. Najbardziej udanej próby stworzenia raju na Ziemi w historii ludzkości (zwłaszcza gdy przyjmujemy punkt widzenia przeciętnego człowieka, a nie księżniczki czy faraona).
No ale takiej książki na polskim rynku nie ma wcale (nie przegapiłbym!), a nie wiem czy wyszła gdziekolwiek. Ech.
PS. Jeśli ktoś w komciach mi chce nawrzucać na zasadzie „nie nadajesz się do podkastów!”, to proszę bez krępacji. Właściwie z góry się zgadzam. Na usprawiedliwienie mam, jak już pisałem, ogólną pozycję niepozwalającą na grymaszenie + świadomość że to krótkie okienko między Dmowskim a Niewiadomskim, za chwilę się zamknie.
„No ale takiej książki na polskim rynku nie ma wcale” – czytałem biografię Kopernika napisaną przez faceta który imo świetnie by sobie poradził z takim zadaniem. No wiem, wydawcy…
Dziękuję za podkast.
Dla osoby, która, tak jak ja dużo lepiej przyswaja informacje przez uszy niż oczy, to bardzo cenny kanał medialny (serio, serio).
„Zapraszają, to idę (oczywiście nie dotyczy to Tamtej Strony)” – czcza ciekawość: a Tamta Strona zaprasza?
duxripae
„czytałem biografię Kopernika”
Panie, skarb narodowy, rok Kopernika … Może to nie jest dieta/ćwiczenia celebrytki, ale dużo pewniejsze niż biografia Komucha.
Podcastu wysłucham za chwil kilka, bo mądrego Gospodarza to aż miło posłuchać, ale zaskoczyła mnie uwaga o braku możliwości „czekingowania nołtsów” podczas nagrania, bo jest to cokolwiek dziwne. AFAIK w normalnych podcastach – a nie w tym, co w Polsce za podcast uchodzi, a co sprowadza się do rejestracji audycji radiowej – jest to nie tylko jak najbardziej możliwe, ale i pożądane i praktykowane.
@mbojko
„czcza ciekawość: a Tamta Strona zaprasza?”
Zapraszali kiedy rządzili publicznymi. Do „swoich” mediów już raczej nie.
@ngineguy
„jest to nie tylko jak najbardziej możliwe, ale i pożądane i praktykowane.”
Dobra, zupełnie się na tym nie znam: zdarza się tam, że ktoś mówi „chwilunia, muszę coś wyguglać…”?
@MHV
Nie solidaryzuję się w pełni, bo dużo lepiej przyswajam przez oczy, ale kiedy oczy zajęte są patrzeniem na drogę podcast jest jak najbardziej użyteczny. Na 100% nie jestem pewien, ale chyba większość podcastów, których słuchałem została wcześniej napisana albo ma bardzo szczegółowy scenariusz, więc podobnie jak @ngineguy dziwi mnie ta niemożność czakingowania nołtsów. Przecież to nie leci na żywo.
@wo
Porządne podcasty po prostu mają montaż zamiast tylko nagrania rozmowy ciurkiem jak leci.
Po przesłuchaniu całości: Twój adwersarz wije się jak piskorz i praktycznie nie odpowiada na żaden postawiony argument. Ty o chlebie, on o niebie (kolejność nieprzypadkowa). Świetna antyreklama książki, bo autor sam nawet nie potrafi jej dobrze zaprezentować. Może się nie da…
@czekingowanie nołtsów
Mnie jako słuchaczce to nie przeszkadza (że ktoś czegoś nie pamięta) – jak będę chciała to sobie doczytam – tutaj słowo pisane jednak rządzi; ciekawie się słucha debaty i linii argumentacyjnej, ale niestety (?) rozmówca wydaje się wiedzieć tylko tyle, ile napisał, a wiedzy poza swoją własną książką nie wykazuje.
@amatill
Nawet jak nie są pisane z góry tylko oparte na rozmowie z gościem to np. jest możliwość po prostu wycięcia momentu sprawdzania notatek, powtórzenia przerwanego fragmentu wypowiedzi i zmontowania wszystkiego tak, żeby wszystko brzmiało płynnie.
@mhv
„Twój adwersarz wije się jak piskorz i praktycznie nie odpowiada na żaden postawiony argument. Ty o chlebie, on o niebie (kolejność nieprzypadkowa).”
No jednak podkreślam, że obaj byliśmy bez notatek.
@ausir
„Porządne podcasty po prostu mają montaż zamiast tylko nagrania rozmowy ciurkiem jak leci.”
Tylko że rozmowa w takim momencie siada. Nieuchronnie po takiej przerwie pojawia się pytanie „eeee, to na czym się zatrzymaliśmy”.
@wo „Tylko że rozmowa w takim momencie siada.”
Ale to cecha podcastu czy wywiadu?
@amatil
„Ale to cecha podcastu czy wywiadu?”
Sam parę razy miałem podkasty-monologi (i wtedy naturalnie miałem notatki), więc oczywiście że chodzi mi o formułę rozmowy/wywiadu.
Jak ja byłem wywiadowany zdalnie w ladino to swoje odpowiedzi na pytania nagrałem drugi raz tylko nieco składniej (bo tak na żywo nieco się motałem) i poszły w wersji poprawionej.
@ausir
Kiedy wywiadowana osoba zna pytania z góry, albo nagrywa je po raz drugi, wypada to trochę jednak sztywno.
@wo
Możliwe, ale pewnie dlatego nie nadaję się do podcastów, bo w moim przypadku wybór jest między „sztywno” a „nieskładnie i z masą «yyyy» i «eeeee»”.
Jestem na fragmencie: „dlaczego napisał pan nieuczciwą i złośliwą książkę?” „Bo jestem taki jak Marks”. Wcześniej: „Marks się nie liczył, bo w PARTII PRACY W ANGLII go lekceważyli”.
Gratuluję spokoju w czasie podkastu
Ok, zakomentowałem po przeczytaniu notki, ale przed odsłuchaniem odcinka. WO nadaje się do podcastów bardziej niż KI choćby ze względu na rzadsze „yyyy” i „eeee” i ogólnie chyba lepszy flow w mówieniu, aż do utraty oddechu. Ja bym pewnie wypadł tu gorzej niż Iszkowski, który sprawiał wrażenie zestresowanego. Nic dziwnego, wywiad miał formułę grillowania autora książki.
Autozarzut autora, tym razem bloga, że nie nie pamiętał o wydarzeniach w Mons w trakcie rozmowy jest kompletnie nietrafiony. Nawet gdyby WO to powiedział, to pewnie pominąłby co innego, albo nie wykorzystał jakiegoś fajnego bonmotu, no ludzie, tak się nie da.
Jedynym remedium w tym wypadku byłoby chyba stworzenie podcastu na temat ruchu robotniczego w Belgii, z serią odcinków, każdy z bibliografią i linkami dla chętnych, następnie remastering odcinków. Nie słuchałbym, dla mnie zbyt niszowe.
@amatill
„Nic dziwnego, wywiad miał formułę grillowania autora książki.”
Na wszelki wypadek – to nie ja to wymyśliłem, to pomysł Adama Leszczyńskiego. Krzysztof Iszkowski się na to zgodził. Ja chyba zresztą nie jestem AŻ TAK stresujący, przecież nie jestem typem rozmówcy, który by miał komuś wyjebać z bańki, czy cuś.
Dziękuję za miłe słowa, bo to chyba z grubsza coś w rodzaju pochwały?
Ale też WO nie ułatwiał zadania autorowi – każde pytanie szło w komplecie z kilkoma anegdotami i dygresją.
Ciekawy wątek pojawił się na końcu – jak uzasadnić równość ludzi (i sprawiedliwe traktowania tychże), jeśli się wytnie kontekst religijny? Autor sądził, że się nie da (albo jest to trudne), a WO zdawał się twierdzić, że takie uzasadnienie jest niepotrzebne (lub nieskuteczne) – odpowiedzią jest przemoc (barykady). Jest to historycznie potwierdzone, ale wprowadzanie równości przemocą to przecież nie tylko europejskie sukcesy (krótszy dzień pracy), ale też historie z Rosji, Chin i Kambodży.
@wk
„ale też historie z Rosji, Chin i Kambodży.”
Za to religia, panie dziejaszku, to w ogóle jedno wielkie dobroduszne uśmiechnięte oblicze świętego papieża, no żadnej przemocy wewogle, jedna wielka równość i braterstwo.
Na zdrowy rozum i odrzucając kwestie religijne to raczej nierówność należałoby jakoś uzasadnić, równość uzasadniania nie wymaga.
amatil
„Ok, zakomentowałem po przeczytaniu notki, ale przed odsłuchaniem odcinka. WO nadaje się do podcastów bardziej niż KI choćby ze względu na rzadsze „yyyy” i „eeee” i ogólnie chyba lepszy flow w mówieniu, aż do utraty oddechu.”
To jest w ogóle masakra, że nikt tego palcem nie tknął potem. Niby Instytut …, na pewno mają budżet, a nikt tego nie oczyścił. Amatorskie podkasty, których słucham, mają to wycinane w obróbce.
@wo To była pochwała, choć z formuł opartych na rozmowie wolę takie, gdzie ktoś zorientowany w temacie rozmawia z ekspertem. W drugiej kolejności może być rozmowa dwóch nerdów o czymś co ich kręci, ostatecznie mogą być nawet dziewiętnastowieczne ruchy robotnicze, byle z pasją.
@rpyzel „To jest w ogóle masakra, że nikt tego palcem nie tknął potem.”
Przede wszystkim, skoro brał w tym udział Leszczyński, to on powinien przedstawić rozmówców, a nie że Iszkowski się produkuje jak po pytaniu „proszę powiedzieć coś o sobie” jak na jakiejś rozmowie o pracę (nomen omen).
@religie. Jednak trochę. Na taką tezę trafiłem, że islam swoje sukcesy w Azji Południowej zawdzięczał temu, że wszyscy wierni są równi przed Allahem, co szczególnie podobało się tym z niższych kast.
@amatill
Na dwoje babka wróżyła. Podajesz przykład islamu zrównującego wiernych (ale już innowiercy musieli uiszczać podatek pogłówny), a jednak religia potrafiła też uzasadniać nierówności „odwiecznym porządkiem” (wspierając feudalizm w Europie). O wiele ciekawszym wątkiem wydaje mi się ten poruszony w rozmowie przez @wo na temat przedmarksowych komun egalitarnych – czyli zamkniętych, odrzucających własność społeczności poliamorycznych. Takie komuny pojawiły się ponad sto lat później (w latach ’60 XX wieku, wraz z ekspansją ruchu hipisowskiego).
„islam swoje sukcesy w Azji Południowej zawdzięczał temu, że wszyscy wierni są równi przed Allahem”
Takoż samoż europejska reformacja w XVI wieku, choć potem tu i tam się z tej równości rakiem wycofywała a ci którzy się do niej nadmiernie przywiązali musieli Mayflowerem spylać do ameryki.
„przedmarksowych komun egalitarnych – czyli zamkniętych, odrzucających własność społeczności poliamorycznych.”
Takie rzeczy to już w średniowieczu. Pewnie po prostu zawsze gdzieś jakieś były
Korekta obywatelska:
„jak od pięknego literacko, ale momentami niesłychanie naiwnego „Manifestu komunistycznego” przeszła w powagę „Kapitału”” –> „jak od pięknego literacko, ale momentami niesłychanie naiwnego „Manifestu komunistycznego” przeszła do pięknego literacko, ale momentami niesłychanie naiwnego „Kapitału”
„No ale takiej książki na polskim rynku nie ma wcale (nie przegapiłbym!), a nie wiem czy wyszła gdziekolwiek.”
Biografia autorstwa Garetha Stedmana Jonesa. Może nie zaraz o Unii Europejskiej ale o uwikłaniu Marksa w debaty jego epoki, dziś zbyt łatwo zapominane a tu cytowane in extenso głosami jego krytyków, o zależności finansowej od Engelsa wpływającej na wymowę jego dzieł, o autokrytycznym zwrocie pod koniec życia pod wpływem rewolucjonistów rosyjskich (a więc wyrosłych, wbrew teorii, poza kapitalistycznym centrum), też owszem o relacji jego myśli z „marksistami” z czasów realnego socjalizmu. Lepsza biografia Marksa raczej długo nie powstanie.
@Marks a UniaEurop
„przeszła w końcu do Unii Europejskiej”
Mam pewne wątpliwości tutaj, przecież UE tworzyli głównie politycy centroprawicy i chyba nigdy w Europie ten projekt nie był postrzegany jako istotowo (z tzw. ducha) lewicowy lub choćby równościowy (poza polityką równości dżenderowej). Chyba w okresie batalii o Konstytucję Europejską we Francji lewica (poza PS) była przeciw – socjaliści niby poparli, ale kosztem dużej awantury wewnętrznej i to było początkiem ich końca, bo wyborcy lewicowi nad Sekwaną chyba widzieli to nieco inaczej.
Lewica brytyjska też była historycznie eurosceptyczna, a Torysi proeuropejscy. Dopiero w XXI wieku to się odwróciło.
Zarówno u torysów jak i w PP zawsze były silne frakcje anty-UE, poglądy Thatcher na integrację europejską są powszechnie znane. Tylko LibDem byli konsekwentnie pro-UE.
@drn
„Mam pewne wątpliwości tutaj, przecież UE tworzyli głównie politycy centroprawicy”
To był skrót myślowy. Nie twierdzę, że UE to projekt wyłącznie czy głównie socjaldemokratyczny (parokrotnie o tym pisałem – wskazując raczej, że podziały idą w poprzek wszystkich głównych nurtów, nawet komuniści się podzielili na brukselskich i moskiewskich). Natomiast inna sprawa, że powojenna centroprawica przejęła postulaty przedwojennej socjaldemokracji, o czym też wielokrotnie pisałem (w moim wieku człowiek ma już wrażenie że o wszystkim kiedyś napisał duży tekst).
@rw
„Lewica brytyjska też była historycznie eurosceptyczna, a Torysi proeuropejscy. Dopiero w XXI wieku to się odwróciło.”
To zbyt daleko idące uproszczenie. Torysi wprowadzili Wielką Brytanię do EWG w 1973, ale to labourzystowski premier Harold Wilson przeprowadził w 1975 udane referendum w sprawie pozostania we Wspólnotach. Robił to pod hasłem „Wynegocjowałem lepsze warunki od Torysów” i faktycznie kilka rzeczy wynegocjował – UK było wtedy odbiorcą funduszy rozwojowych, rolnicy otrzymali wysokie dopłaty itd. A najważniejsze i tak były, jak zwykle, ceny cukru. UK w tym czasie traciło dostęp do taniego importu żywności z byłych kolonii – które na globalnym rynku zaczęły traktować dawną metropolię jako jednego z wielu odbiorców, słabszego np. od USA. Dołączenie do wspólnego rynku europejskiego okazało się optymalnym rozwiązaniem dla zapewnienia żywnościowego bezpieczeństwa wyspy.
Dobrą książkę o tym okresie napisał Robert Saunders („Yes to Europe!”). Adrian Williamson w swoim „Europe and the Decline of Social Democracy in Britain” przedstawia bardziej krytyczną ocenę tamtych wydarzeń – pokazuje je jako wstęp do thatcheryzmu i blairyzmu lat 80-tych i 90-tych.
Więc i z tym Marksem jako prowodyrem UE to nie takie proste. Róża Luksemburg była przekonaną marksistką i Kazimierz Kelles-Krauz również był, a prawdopodobnie mieliby odrębne zdania na temat UE: przeniesieni w lata powojenne, okres kształtowania się wspólnot europejskich, ona mogłaby być za, a on byłby przeciw. Bo inaczej patrzyli na rolę państwa narodowego i struktur międzynarodowych jako sojuszników bądź wrogów lewicowego postępu społecznego. Dziś, po doświadczeniach globalizacji, brexitu, trumpizmu itd. patrzymy na to jeszcze inaczej. Warto w tym miejscu podkreślić jedno: UE nie jest jak na razie scentralizowanym imperium na modłę Chin, Indii czy USA – to wciąż koalicja państw narodowych, bardzo ściśle i wielopoziomowo współpracujących, ale nie wyzbywających się własnych interesów w procesie ich stałej re-negocjacji.
@doktor nikt
„poglądy Thatcher na integrację europejską są powszechnie znane”
Czyżby?
link to i.dawn.com
W którejś części Gangu Olsena twórcy krytykowali Unię z pozycji lewicowych – że to organizacja, której celem jest rozwój biznesu, kosztem zwykłych ludzi. Zwróciło moją uwagę, bo w Polsce Unię krytykuje głównie prawica, a unijne regulacje mają krępować biznes.
> UE to projekt
Ordoliberalny i jako taki wychodzący z krytyki markistowskiej. W nurcie bliźniaczym i współczesnym do szkoły frankfurckiej.
Jest coś na rzeczy z tym marksizmem kulturowym i to właśnie kultura prowadzenia sporu. Metodologicznie identyfikują absurdy analizą marksistowską, ale kulturalnie wstrzymują się od pewnych konkluzji. Pytanie na ile konfrontacja jest nieuchronną konsekwencją marksizmu.
Iszkowski wpiera Marksowi do brzucha dziecko leininzmu bo gdzieś na marginesach swojego dorobku analitycznego odpisał coś Rosjanom w liście. Saloth Sar, dworskie dziecko, na studiach radiokomunikacji w Paryżu coś tam potem na marginesach przeczytał i mu się wydawało, że przeskoczyć można również etap jedzenia. I teraz wszyscy widzą ludobójstwo w Kambodży jako konsekwencję marskizmu a nie polityki wobec Wietnamu, bo dyktator z elit się po ludomańsku przezwał Pol Pot.
@igor
To zapewne w tym, gdzie chcieli się dobrać do „europejskiej góry masła” rzekomo chomikowanego, by podnosić ceny. UE powstawała w innych warunkach niż dzisiejsze – w społeczeństwach wciąż przechodzących powojenne racjonowanie, jeszcze nie przyzwyczajonych do globalizacji i jej efektów: taniej żywności i odzieży itp. Współpraca europejska miała w tych warunkach nie tylko dalekosiężne cele polityczne, ale też przyziemne, bieżące, jak zapewnienie żywności rosnącym populacjom. Można powiedzieć, że antyglobalizacyjny zwrot jaki obecnie obserwujemy w jakiejś mierze przywraca dziś Unii podobny wymiar (przypominam problem dostępu do defibrylatorów i maseczek w pandemii itp).
@ak72
Nie chcę ciągnąć tematu Maggie@theEuropeans więc tylko
link to bbc.com
link to bbc.com
Czasem rozmowa tutaj przybiera ciekawy obrót – tak jest wtedy, gdy sprawy okazują się nieoczywiste, niejednoznaczne, np. gdy mowa o genezie UE: w różnym okresie i w różnych aspektach, bardziej proeuropejskie były głosy chrześcijańskie, innym razem – lewicowe, czasem mówiono jednym głosem, czasem wchodzono ze sobą w konflikt. Mniej ciekawie jest wtedy, gdy – wbrew deklaracjom – popada się w esencjalizm, który przejawia się w myśleniu, że do substancji prawicowca należy np. antyeuropejskość, więc uwagę, że M. Thatcher wspierała wolny rynek, kontruje się, że krytykowała centralizację. A przecież można być pro-UE w jednym aspekcie i anty-UE w innym.
Co pokazuje, że monolityczny podział lewica-prawica jest raczej publicystycznym wytrychem, arystotelesowskim esencjalizmem użytecznym by jednoczyć kolegów we wspólnym hejcie w internecie (głupie prawaki nie czytają książek vs my, światli lewicowcy, historia zawsze po naszej stronie), ale gdy się wyjdzie z internetu, to na początku wypada przeprosić autora za internetowe komentarze. A potem można sensownie dyskutować – bez wyciągania ostatecznych wniosków – bo w sumie nic jest oczywiste, sprawy są niejednoznaczne.
@wk
„głupie prawaki nie czytają książek vs my”
Mógłby pan trochę popracować nad zwalczaniem tego stereotypu, no ale pewnie by pana wtedy z pracy wywalili.
@doctor nikt
„Nie chcę ciągnąć tematu Maggie@theEuropeans”
Ten późniejszy jej kurs jest znany, to że wcześniej przewodziła konserwatywnej kampanii za członkowstwem w EWG się dziś zgodnie tuszuje, bo nikt nie ma interesu tego przypominać. Mimo że tak właśnie było.
@❡
„bo gdzieś na marginesach swojego dorobku analitycznego odpisał coś Rosjanom w liście”
Z tą „analitycznością” tego dorobku bym nie przesadzał. To była dość amatorska analityka, choć nie pozbawiona skrupulatności autodydakty. Późniejsze badacze ekonomii popytowej nie przejęli propozycji Marksa typu „wartość dodatkowa” (surplus value), i to raczej Keynes stworzył klasyczne ekonomiczne pisma tego nurtu.
Natomiast Marks odniósł sukces jako publicysta polityczny. W tej dziedzinie jego inspiracje dla rosyjskich ruchów rewolucyjnych są oczywistym faktem, a dialog z nimi był istotą przewartościowań wprowadzanych przez Marksa we własnej teorii pod koniec życia (mniej więcej od 1875 r.). Podstawami tych przewartościowań były (dość fantastyczne) teorie Maurera, Haxthausena i Czernyszewskiego na temat „pierwotnych wspólnot” agrarnych pra-Germanii (Markt) i carskiej Rosji (mir). Marks zaczął je intensywnie badać i życzliwie się im przyglądać w świecie „po komunie paryskiej”, w którym przemysłowy kapitalizm okazał się zdolny do tłumienia ruchów rewolucyjnych i do własnej socjalnej ewolucji. Kraje takie jak Rosja, które Marks uznawał dotąd za „rezerwową armię kontrrewolucji” teraz stawały się dla niego możliwym alternatywnym centrum rewolucyjnego przewrotu – miałyby z nich wyjść siły, które zaprowadziłyby nowy porządek bezpośrednio w oparciu o żywotne „komuny wiejskie”, a zatem omijając etap industrializacji i walki z burżuazją.
Marks pisał o tym nie tylko do Wiery Zasulicz lecz też np. do Friedricha Adolfa Sorgego i innych. Było to też przedmiotem jego sporu z Engelsem, który optymalną drogę dla Rosji widział w adaptacji przemian nadchodzących z Zachodu, raczej niż w jej rozwojowym „ekscepcjonalizmie”. Przez Engelsa przemawiał praktyk: pisał iż 50 mln rosyjskich włościan nic nie wie o 5 tysiącach rosyjskich rewolucjonistów i raczej przejdzie z jednego poddaństwa w inne niż „nauczy się” od nich nowych form życia społecznego. Marks myślał bardziej jak niemiecki romantyk i prawnik – a pamiętajmy że jego historizofia zapożyczona była u autorów takich jak Henry Maine czy John Ferguson McLennan tj. badaczy historycznej ewolucji instytucji prawnych, w ramach której ujmowali to coś dziś jest przedmiotem ekonomii i socjologii. W tym duchu Marks zaczął romantyzować siłę „komuny wiejskiej” jako instytucjonalnego budulca nowego porządku i skłonny był pod koniec życia uwierzyć w możliwą rosyjską „rewolucję włościan”. Zabrakło mu niestety wyobraźni, by dostrzec że będzie to wydarzenie innego cywilizacyjnego rodzaju niż społeczne przewroty lub ich próby jakich był świadkiem na Zachodzie – inaczej niż Engels, nie przeczuwał brutalności rewolucyjnych wydarzeń w Rosji i bezwzględności dyktatury jaką przyniosą.
> Z tą „analitycznością” tego dorobku bym nie przesadzał. To była dość amatorska analityka, choć nie pozbawiona skrupulatności autodydakty.
Napisane jak ktoś kto się na tym zna (samokształceniu).
> Późniejsze badacze ekonomii popytowej nie przejęli propozycji Marksa typu „wartość dodatkowa” (surplus value), i to raczej Keynes stworzył klasyczne ekonomiczne pisma tego nurtu.
Częsty błąd w krytykowaniu przeszłości to prezentyzm. Kanon myślenia ciężko sobie wyobrazić jako kiedyś wynaleziony.
Keynes na przykład jest autorem takiego zingera, że Newton nie był pierwszym naukowcem a ostatnim alchemikiem. No i? W ogóle wymyślił narzędzia analityczne, wcześniej takiej nie było. Uzasadniając je tkwił w starym paradygmacie filozoficznym.
W tym był gorszy od Marksa, który oparł się na najnowocześniejszej dialektyce, tworząc paradygmat analizy. Zbierając także najnowsze dane.
Przykłady odsłaniają jednak błąd dużo głupszy. Bez Marksa nie byłoby ekonomii dla Keynesa do studiowania. Studiowałby nadal swoje obrane kierunki: matematykę i filozofię moralną, co najwyżej z przedmiotem „ekonomia polityczna”. Natomiast teoria wartości spopularyzowana przez Marksa pochodzi od Ricardo, i życzę powodzenia z takim wyjazdem go deprecjonującym na jakimkolwiek wydziale ekonomii.
@igor
„W którejś części Gangu Olsena twórcy krytykowali Unię z pozycji lewicowych – że to organizacja, której celem jest rozwój biznesu, kosztem zwykłych ludzi. Zwróciło moją uwagę, bo w Polsce Unię krytykuje głównie prawica, a unijne regulacje mają krępować biznes.”
Prawicowcy w mojej bańce łączą to w jedno: Unia ma być narzędziem kolonizacji Polski przez biznes, oczywiście głównie niemiecki, kosztem zarówno naszego własnego biznesu, jak i zwykłych Polek i Polaków, cierpiących katusze w półniewolniczej pracy. Argument, że porównanie tempa rozwoju Polski i Niemiec, wskazujące, że zachodzi tu raczej konwergencja, a nie kolonizacja, jest oczywiście odrzucany, pod dowolnie bzdurnym pretekstem.
@igor i w sumie też @worek kości
„organizacja, której celem jest rozwój biznesu”
Trochę tak to wygląda w unijnym przekazie i mam o to wielki żal, także do polskich prounijnych polityków. Cały przekaz idzie w to, ile mateczka Unia dała na drogi, albo jak firma X działa w unijnym kraju Y.
To *też* jest ważne, ale w kontrze do ksenofobicznego, wsobnego nacjonalizmu na pierwszym planie powinien być nacjonalizm …unijny. Europejski. Mówienie, że Unia to jest po prostu nasza ojczyzna – można by mowić, że „duża ojczyzna”, jak regiony są „małą”. Heimat, Vaterland… Familie? „Europäische Familie?” Tatuaże z flagą UE. Błękitne szaliki z gwiazdkami. Prounijne memy (akurat tego trochę jest na Xie, sam się w to wciągam). Cały nacjonalistyczny agitprop.
Mam wrażenie (i tu właśnie @worek kości), że były zalążki takiego myślenia u Ojców Unii, w reakcji na koszmar wojny, lecz rozmyło się to w tych wszystkich WPRach i boksowaniu z gówniakami. Liberałowie i lewica za bardzo myślą o hominis œconomici, i dlatego prawica wygrywa – bo (nawiązując do sąsiedniej notki o faszyźmie) Chwała Wielkiej Polsce zbiera więcej głosów niż dopłata do hektara.
No więc… Evropa Invicta!
UE w polskiej popkulturze to „Eskapada” Malcolma XD – nie za dobrze, całkiem prawdziwie. Nie wiem co trzeba by zrobić by wielka biurokracja z której można wyciągać pieniądze, zaczęła wywoływać inne emocje. A i tak przywiązanie do Europy w nowych krajach Unii jest dużo wyższe niż w starych.
@tl
„No więc… Evropa Invicta!”
Na pewno napisałem notkę z taką tezą. Albo felieton. Albo jedno i drugie.
@irid
„Nie wiem co trzeba by zrobić by wielka biurokracja z której można wyciągać pieniądze, zaczęła wywoływać inne emocje”
Nie co trzeba zrobić, tylko co się musi wydarzyć. Takie etnotwórcze procesy zwykle są produktem jakichś wydarzeń, czasem istotnych, czasem na pozór nie. Otóż taki proces chyba nam się właśnie przytrafił i nazywa się Donald Trump. A sądzę tak, bo obserwowałem wzrost takich emocji po każdym kolejnym beknięciu pomarańczowego w stylu „Europejczycy złamasy, USA the true chad”. Potem była mobilizacja wokół wyborów prezydenckich w Rumunii (to też podniosło morale) i w Polsce (ekhem).
Jeśli teraz brakuje jakiegoś działania, to wzięcia tego ruchu pod skrzydła rozpoznawalnego, odważnego polityka. Warufakis próbował, ale i trochę wyprzedził swój czas, i chyba nie do końca w to mierzył (jego projekt był bardziej lewicowy niż europejski). Może Macron, kiedy mu się kadencja skończy?
@Tomasz Larczyński
„To *też* jest ważne, ale w kontrze do ksenofobicznego, wsobnego nacjonalizmu na pierwszym planie powinien być nacjonalizm …unijny.”
Mało kto w Europie chce takiego „euro-nacjonalizmu” czy może precyzyjniej mówiąc: patriotyzmu federacyjnego. W referendach krajowych we Francji i Holandii upadł (bardzo umiarkowany) projekt europejskiej konstytucji. Pan-europejskie partie polityczne typu Volt mają minimalne poparcie. Nie przebiła się idea „wiodących kandydatów” w wyborach do PE, a zatem i legitymowanych pan-europejsko polityków, z których można byłoby w Brukseli tworzyć unijny „rząd” i „opozycję” na modłę westminsterską. To po prostu nie jest dziś droga po jakiej porusza się europejska integracja.
@irid
„wielka biurokracja z której można wyciągać pieniądze”
I to też także nie ta droga. Unia to ponad pół wieku zbliżania standardów i instytucji krajowych w wielopoziomowej, ścisłej współpracy obejmującej praktycznie całość krajowych polityk. Eksperyment bez precedensu, ale i bez oczywistego wzorca. Oparty, podkreślmy, w 90% na zasobach i kadrach krajowych – mitem jest unijna „wielka biurokracja”.
By ten eksperyment zrozumieć trzeba trochę przysiąść i pooglądać go z bliska w choć jednym wybranym obszarze: regulacji produktowych, rynku pracy, edukacji, polityki handlowej, pieniężnej itp. Intuicyjnie być może łatwiejsza do zobrazowania jest jego mutacja biznesowa np. koncern Airbus, zresztą aktualnie mocno wyprzedzający konkurencję (co powinni zauważyć rezonerzy twierdzący, że UE nie umie w innowacje).
Tak, ten polityczny „koncern Europa” trudno jest tłumaczyć społeczeństwom, a one zresztą niespecjalnie oczekują by go im tłumaczono – chcą być reprezentowana przez narodowe systemy polityczne w unijnym „ekosystemie”. Choć inaczej widzi się rolę tego ekosystemu np. w Belgii (jako część narodowej tożsamości), a inaczej w Polsce (jako wciąż element obcy i nieprzyswojony). To jest punkt w jakim dziś znajduje się europejska integracja, jej dalsze drogi są otwarte, ale na pewno nie będą one prostą powtórką procesów federalizacyjnych czy centralizacyjnych z innych części świata.
@❡
„Bez Marksa nie byłoby ekonomii dla Keynesa do studiowania.”
Marks wziął się za projekt „Kapitału” w wyniku swojej działalności publicystycznej i politycznej. To miała być ostateczna odpowiedź polemistom (wielu dziś zapominanym) oraz platforma dla ruchu politycznego – międzynarodowego socjalizmu. Ten zabieg się fenomenalnie powiódł. Zarówno książka jak i jej autor stali się dla XIX-wiecznych socjalistów i rewolucjonistów tym czym np. twórczość Jordana Petersona dla dzisiejszej manosfery – totemem grupowej ideologii i identyfikacji.
Natomiast jako wkład do rozwoju ekonomii był „Kapitał” anachroniczny już w momencie jego pisania. Marks wkładał dobierane pod tezę dane „empiryczne” do koncepcji wziętych z mechanistycznej heglowskiej historiozofii i do swoich własnych wyobrażeń o nadchodzącym systemowym kryzysie i jego rewolucyjnych implikacjach (rozumianych w kategoriach rewolucji burżuazyjnych połowy XIX wieku jakich Marks był świadkiem). Tymczasem równolegle wypracowywane były już wtedy ilościowe metody mikro- i makro-ekonomii (poczynając od Saya, szkoły lozańskiej itd.), które stawiały sobie mniej ambitne zadania, ale wykonywały je z większą empiryczną rzetelnością. Metody te za pośrednictwem Pigou i Marshalla przejął Keynes w swojej syntezie. Marksa do niczego w niej nie potrzebował, a o jego twórczości wypowiadał się nieprzychylnie (np. w liście do G.B. Shawa mówił o „Kapitale” jako o frapującym przypadku anachronicznej scholastyki, która mimo to rozpalała umysły współczesnych – porównywał go w tej roli to Koranu).
Czy należy się więc zgodzić z Keynesem i innymi (Stiglerem, Solowem itd.), że myśl marksistowska ma pomijalny wkład do rozwoju badań ekonomicznych? Owszem, nikt chyba nie próbuje sensownie opisywać np. cen rynkowych metodą „wartości dodatkowej” (bo robi się to w oparciu o równowagę popytu i podaży, zmiany koniunktury, preferencji konsumenckich itd.). Tego typu użytek z Marksa byłby marny – co zauważali nawet rewizjonistyczni (eks-)marksiści jak Kołakowski. Z drugiej strony, opinie dyskredytujące wkład Marksa w ekonomii miały swoje apogeum pod koniec XX wieku, u szczytu „ekonometryzacji” nauk ekonomicznych. Od tego czasu obserwujemy powrót ekonomii instytucjonalnej (nagrodzonej np. ubiegłoroczną nagrodą noblowską). Trwałym wkładem Marksa do tego nurtu jest oderwanie socjologicznej i politycznej analizy kapitalizmu od moralno-religijnych kontekstów oraz pierwsza kompleksowa próba analizy relacji między systemem ekonomicznym (rynkiem) a politycznym (demokracją), czyli zastosowanie podejścia tego rodzaju, jaką dziś reprezentują Acemoglu i Robinson czy Piketty, a publicystycznie np. Martin Wolf.
Wniosek ten to jednak trochę co innego niż fanboyowy zachwyt Marksem, bez którego jakoby nic dobrego w historii ekonomii nie mogło się wydarzyć. Takie jego totemiczne odczytywanie dziś już nie wzbogaca, lecz zubaża tę postać. Świetnie, że wycofałeś się rakiem ze swojego okradania Marksa z jego zwrotu ku „komunie ludowej” w ostatnim etapie życia. Teraz pozostaje tylko podjąć głębszą refleksję nad pozostałymi etapami, powodzenia!
Gadu, gadu, a tymczasem piekło zamarza.
Mazurek wychwala Zandberga. Na kanale Zero. Obejrzałem na razie 10 minut z pół godziny i naprawdę wychwala. Pod hasłem, że czas na nowe, a Zandberg może stworzyć true lewicę.
Między innymi cytuje Stanowskiego, który po rozmowach z kandydatami w kampanii stwierdził, że co jak co, ale wszyscy wydają się szanować Zandberga, do pewnego stopnia.
A pod spodem takie komentarze:
Mam prawicowe poglądy ale mam wrażenie ze z tym człowiekiem mógłbym się w wielu kwestiach dogadać i normalnie porozmawiać.
Zandberga szanuję,bo nie sprzedał się za stołek Tuskowi.
Dla mnie Razem to partia ideowców jak Konfederacja i jest to jej wielką zaletą. Nie ktrzesła, a cele zmian w Polsce. Obie te partie chcą dobrze chociaż patrzą w inny sposób jeśłi chodzi o metodologię osiągnięcia sukcesu. Wolę nowe pokolenie niż miernoty z PO-PiSu.
@ ak72
Wiem jak funkcjonują instytucje unijne. I niewielu rzeczy jestem tak pewna, jak tego, że gdyby ludzie też wiedzieli, to podniosłoby to eurosceptycyzm, a nie zmniejszyło. A to, że mimo wszystko, jest to dla Polski najlepsza możliwa opcja, to inna sprawa.
@ak72
„W referendach krajowych we Francji i Holandii upadł (bardzo umiarkowany) projekt europejskiej konstytucji”
Ależ to są właśnie świetne przykłady za moją tezą! Francja – 45% za. Niderlandy – 38% za. I to 20 lat temu, kiedy jak się wydawało USA nas zawsze przytulą w potrzebie. Jeśli potraktować to jako jedną z przesłanek poparcia dla europeizmu, to mamy kawał niezaopiekowanego elektoratu.
„Pan-europejskie partie polityczne typu Volt mają minimalne poparcie”
Bo dublują istniejące partie liberalne i brakuje im rozpoznawalnych liderów (a Volt to w wielu krajach, jak w Polsce, NGO, a nie partia). Optymalny scenariusz to ten umowny Macron (ale mógłby być też jakiś celebryta) zbierający choć kilka rozpoznawalnych partii typu Die Grünen, Piráti, Sumar. To długo nie będzie potencjał na wygranie wyborów (nawet do PE), ale na mocne zaistnienie postulatu już tak.
@jugger
To nic nowego – tak „dozwoloną” lewicę widzi prawica w integrystycznie prawicowych krajach: jako „wierzącą w swoje wartości” para-religijną mniejszość, coś w rodzaju polskich Tatarów, którzy swoją obecnością między nami uwiarygadniają wielkość naszej narodowej narracji. Kłaniają się ze swojego kącika naszemu Bogu. Ta łaskawa tolerancja ustaje gdy owa mniejszościowa grupa upomina się o jakiś wpływ na rzeczywistość odczuwalny dla większości.
@irid
Może rozwiniesz? Wyjaśnię, że nie postuluję wcale, aby „ludziom” w Polsce (czy gdzie indziej) tłumaczyć funkcjonowanie unijnych instytucji, procesów i komitetów – ich to wcale nie interesuje, tak jak nie interesuje ich realna, technokratyczna polityka krajowa (w odróżnieniu od kilku wybranych publicystycznych totemów). Jestem natomiast skłonny wyrazić nadzieję, że z dalszym naszym funkcjonowaniem w Unii i podnoszeniem się naszego PKB względem unijnej średniej (co przekłada się na rodzaj tematyki w jaką istotnie będziemy wchodzić), nasza klasa urzędniczo-technokratyczna będzie lepiej funkcjonować w tym unijnym ekosystemie, odczuwając w nim swoje zakorzenienie i sprawczość. W tej chwili prawie każdy kraj (łącznie z takimi jak Litwa czy Słowenia) wykazuje w tym zakresie więcej od nas kompetencji, ciągłości, sprawności – jego ludzie dołączają do nieformalnych pokoleniowych kohort ekspercko-decydenckich obstawiających poszczególne tematy (raz jako urzędnik krajowy, raz jako unijny, potem w akademii, biznesie czy polityce) i budujących wspólny esprit de corps. Naszych w tym gronie brak, co czasem widać bardzo dojmująco i co się przekłada na wzmiankowane przez Ciebie doświadczenie, że nasze uczestnictwo w Unii to coś na przecięciu przekrętu i kultu cargo à la „Eskapada” Malcolma XD.
@ak72
Zgadzam się z obrazem Polaków w unijnych instytucjach i obwiniam za to polityków krajowych, szczególnie PO, (trochę na zasadzie, że po PiS i tak nie można się niczego dobrego spodziewać).
Zarzutem ze strony wielu krajów jest zbytnie skupianie się na procedurach, a nie celu, czyli cecha każdej biurokracji, tylko że w stopniu przekraczającym to, co dzieje się w administracjach krajowych. Oprócz tego dochodzą dodatkowe trudności związane z zarządzaniem organizacją z coraz większą ilością krajów i otrzymujemy w pewnych obszarach brak sterowalności. W tym sensie biurokracja jest wielka, bo bardziej biurokratyczna niż gdzie indziej, a jednocześnie osób merytorycznych jest dużo mniej niż np. w amerykańskich federalnych odpowiednikach, co jeszcze tylko pogłębia problem ze skutecznością i tempem działania.
@EU
Tak na marginesie, to warto pamiętać że nasze doświadczenie UE i takiej np Francji (a propos referendum), Włoch czy Niemiec (Zachodnich) to są dwie różne rzeczy. Dla nich (poza może Niemcami przez jakiś czas) najpierw przyjęcie Euro a potem rozszerzenie na wschód o nas to de facto lata stagnacji i stałego kryzysu (a propos że EU to wielki biznes co szuka optymalizacji, dla typowego kierowcy TIRa z Francji to prawdziwa prawda).
A te dwa wydarzenia dopalone wzrostem znaczenia Chin po przyjęciu ich do WTO (w 1999 całkowity – liczony nominalnie – PKB Włoch był większy niż Chin) i generalnie „azjatycka globalizacja” to ogólnie mocno nadszarpnęły wiarą „zwykłego człowieka” w to, że EU to jest coś zawsze dobrego.
Trudno oczywiście wiarygodnie ocenić czy bez rozszerzenia na wschód czy bez Euro „Zachodnia UE” dałaby sobie lepiej radę z Chinami i globalizacją ale faktem jest, że oni dosyć dobrze pamietają, że sukces EWG i 30 złotych lat (1950-70) miało miejsce w grupie państw o podobnym poziomie rozwoju społeczno-kulturowo-gospodarczego (=EWG do limes Rzymu), gdzie konkurencja nie odbywała się na koszty pracy tylko na to kto lepsze TGV wybudował. Sam słyszałem ileś anegdotycznych opinii od „zwykłych” Francuzów, że jednak przed 2004 a już ogólnie przed 1999 to było lepiej. Te referenda nie brały się przecież z niczego, stosunek LePen do np Euro też nie jest przypadkowy.
Nie jest też przypadkowy stosunek naszej prawicy do EU bo jeśli wyjmie się poza nawias kwestie kulturowe i aspiracyjne („bążur, w końcu jesteśmy na zachodzie zakrzyknął Aleksander Kwaśniewski w 3 językach”) które prawicy (i ponad połowy elektoratu jak pokazuje sukces Nawrockiego) nie kręcą to mamy lustrzane odbicie francuskich zastrzeżeń: wielki kapitał migruje na wschód bo koszty pracy i kolonizuje. Efektem jest – relacjonując prawicę – brak dużego prywatnego kapitału w Polsce (nie-państwowego), brak polskich marek, fabryk, biznesów (można z tym oczywiście dyskutować bo takie np Czechy sobie lepiej poraziły w tym kontekście ale nasza prawica nie traktuje Czech poważnie więc nie będzie o nich dyskutować). Stąd ich anty-EU narracja („nieliberalna demokracja” jak u Orbana) miesza się z parciem na CPK, Izerę i mega-Orlen jako droga na skróty do budowy nie-zachodniego wielkiego biznesu. Sam miałem sporo dyskusji z takimi ludźmi z prawicy przy okazji budowy mega-Orlenu gdzie moje uwagi, że to skończy jak PRLowskie zjednoczenie przemysłu wszelakiego ds zatrudniania królików i żadnej „innowacji” z tego nie będzie, zbywano argumentem, ze prywatne i tak nie powstanie bo „zła unia, Tusk, ubeki i Niemcy” oraz przez „brak patriotyzmu u ludzi z doktoratami po SGH” więc to ostatnia szansa na podmiotowość, suwerenność gospodarczą w walce z niemieckimi Siemensami oraz francuskimi Totalami i „koszty” są nieuniknione i do zaakceptowania. To się jeszcze bardziej odpali po 2027 jeśli prawica od Bosaka po Czarnka przejmie władzę.
@ak.72
„w liście do G.B. Shawa mówił o „Kapitale” jako o frapującym przypadku anachronicznej scholastyki, która mimo to rozpalała umysły współczesnych – porównywał go w tej roli to Koranu”
Bo to jest Koran, święta księga która funkcjonuje podobnie do innych świętych ksiąg. Stanowi zwarty zestaw tekstów głównych i obocznych (dwa wydania I tomu „Kapitału” za życia Marksa, tomy wydane przez Engelsa, „czwarty tom” Kautskiego itd.), do tego wersje „w języku oryginału” tj. po niemiecku versus standardowe tłumaczenia publikowane na użytek „kościołów lokalnych”. I na tej podstawie cała biblistyka: glosy, konkordancje, kolejne „nowe odczytania” typu Szkoła Frankfurcka czy Neue Marx-Lektüre, które podtrzymują żywot doktryny po wyczerpaniu się pierwotnej millenaryjnej przepowiedni. Można te nowe interpretacje dowolnie tworzyć w sferze wygodnej „transcendencji” – dyskutując o marksistowskich abstrakcjach typu „Wertform” w luźnym, pozbawionym empirycznych testów związku z rzeczywistością (czyli np. rynkiem pracy).
Jak można było usłyszeć w podcaście, relacja marksizmu z religią interesowała Iszkowskiego, który nazywając książkę „Idol” starał się pokazać jak Marks zastąpił swoim PR-em i osobistym kultem religijne inspiracje wczesnych ruchów lewicowych w rodzaju Ligi Sprawiedliwych. Wydaje mi się niestety, że do właściwego rozwinięcia tej intuicji zabrakło autorowi aparatu analitycznego, to jest np. jest on zbyt słabo inkulturowany w katolicyzmie, aby precyzyjnie uchwycić w marksizmie struktury myślenia religijnego, nie ma też odpowiedniego przygotowania ekonomicznego (bo studia na SGH to nie to samo), aby ilustrować niską predykcyjną przydatność marksistowskich dogmatów.
Gdyby Iszkowskiemu nie zabrakło tych narzędzi, mógłby zarówno przeprowadzić z tej perspektywy interesującą krytykę marksizmu jako prądu myślowego i jednocześnie nie pominąć marksistowskich zasług jako inspiracji dla socjaldemokratycznej praktyki politycznej państw Zachodu – inspiracji nierzadko splecionej z chrześcijaństwem w jego różnych formach (np. z metodyzmem w przypadku brytyjskiej Partii Pracy). Niestety, te wątki pozostały nierozwinięte. Skończyło się dziełem chaotycznym, mieszającym niedopracowane pomysły interpretacyjne z przesadnie eksponowanymi anegdotami. Na tle rozległej biograficznej literatury o Marksie, nie wiadomo właściwie co książka ta ma wnosić – ze wzmianek w podcaście o „jednoosobowym think tanku” wynoszę, że Iszkowski jako były szef palikotowego Planu Zmian poczuł pewną biograficzną bliskość ze swoim bohaterem, którą postanowił wyeksploatować. To może nie było złym pomysłem na początek, jednak wobec wskazanych braków – jednak za mało nośnym.
Hmmm, nie rozumiem, jakbym czytał ChataFCKX lub cośkogośtam. Albo tego kolegę, co onucował o masażu kobido, niezwyciężonej Rosji i czymśtam, pojawiał się i znikał pod różnymi nickami. Ale miewam takie pranoiczne paranoje.
@akis
„Jak można było usłyszeć w podcaście, relacja marksizmu z religią interesowała Iszkowskiego, który nazywając książkę „Idol” starał się pokazać jak Marks zastąpił swoim PR-em i osobistym kultem religijne inspiracje wczesnych ruchów lewicowych w rodzaju Ligi Sprawiedliwych. ”
Ale JEDNOCZEŚNIE jak zarzut pisze, że w praktyce socjaldemokracja traktowała jego tezy jako „luźne propozycje do dyskusji”. To się przecież wyklucza z pańskim „bo to Koran”. No albo albo, albo mamy za złe Marksowi że nie próbował stworzyć quasi-religijnej sekty, albo mu to właśnie zarzucamy.
” Iszkowski jako były szef palikotowego Planu Zmian poczuł pewną biograficzną bliskość ze swoim bohaterem,”
Chyba o tym mówi w tym wywiadzie zresztą? To też budziło moją sprzeczność, no bo Liga Sprawiedliwych za mało przypominała współczesną partię polityczną (np. nie startowała w wyborach), żeby budować taką tezę, że to był taki programowy think tank sprzed 200 lat.
> „czwarty tom” Kautskiego itd.
Dzięki za przypomnienie jak głęboko Marks krytykował Ricardo. W pierwszym tomie przecież od razu napisał o zastrzeżeniach. Z pism wybranych przez Kautskiego zebrał się jednak cały rozdział krytyki, wyśmiewa się też okrutnie z popytowej teorii wartości. Pozostaje więc tylko sarkanie, ale ta wiara nie ma dogmatów.
Wielu prymitywów pragnących się odciąć od początku ekonomii jako dyscypliny (którą przedtem uprawiali politycy i filozofowie, a potem profesorowie ekonomii jak Marshall i Pigou) chciało ukazać labour theory of value jako centralny dogmat po czym rozbroić, dzięki czemu marksizm upada, a przynajmniej wypada poza kanon założycielski. Keynes do nich nie należał o czym świadczy przyjaźń ze Sraffą i ze sto razy bogatsza korespondencja niż tych kilka listów na krzyż z Shawem w których tłumaczy laikowi czym się zajmuje, z czego pojedynczy akapit religianccy wrogowie powtarzają jak surmę. A potem Pol Pot z rozbrajającą szczerością przyznaje że czytał tylko streszczenie Stalina, a nie Marksa bo to scholastyka.
@❡ – Obawiam się, że nic nie uczyni ze mnie admiratora Marksa jako ekonomisty (w odróżnieniu od pioniera socjologii). Najbardziej winny temu sam Marks – rozdziały „Kapitału” dotyczące np. giełdy i obrotu pieniężnego to tortura. Nie przez ich nieprzejrzystość – one są przejrzystym wykładem upartego filozoficznego przekombinowywania rzeczy typu rynek papierów dłużnych, które już wówczas, lub wkrótce potem, wyjaśniano bardziej intuicyjnie i użytecznie (Henry Thornton, Walter Bagehot itd.).
@Gammon No.82 – Nie jestem pewien czy to do mnie i czy dobrze rozumiem. Polskim posługuję się raczej czytelniczo-pisemnie i pewnie nie zawsze zgodnie z grupowym socjolektem, proszę o wyrozumiałość.
@WO „No albo albo, albo mamy za złe Marksowi że nie próbował stworzyć quasi-religijnej sekty, albo mu to właśnie zarzucamy.”
Ja tu nie widzę sprzeczności. Marks był jak wiadomo aktywnym uczestnikiem działań politycznych, garnął się do polemik i widoczności. Na pewno nie marzył o roli proroka zamkniętej sekty, popularność i poczucie wpływu mu schlebiały. Jednocześnie jednak jego głównym narzędziem wpływu było słowo pisane. Po pierwszych trudnościach, przy właściwej dozie promocji, jego pisma znajdowały odbiorców, a wśród nich – miłośników, jak choćby wspomnianego G.B. Shawa który w młodości przeżył zauroczenie „Kapitałem” do tego stopnia, że do końca życia stał się jego zagorzałym propagatorem. Jego towarzysze z Fabian Society podchodzili raczej chłodno do tej fascynacji. Ostatecznie oficjalnym materiałem propagandowym Fabianistów stały się „Fabian Essays in Socialism” pod redakcją Shawa, nie będące dogmatycznym wykładem marksizmu, a raczej historią ruchu na lokalnym tle gospodarczym i politycznym, która w tym kontekście ujmowała to co dziś zawierałby formalny program partyjny (inkrustowany, podobnie jak u Marksa, fragmentami poezji, odwołaniami historycznymi do Cromwella, kalwinistów itp.)
Dla orientacji w tonie takich ówczesnych (pierwsze wydanie 1899) pamfletów można rzucić okiem: link to upload.wikimedia.org
Jak można zauważyć, Shaw przemycił w tym tekście kilka pochwalnych odwołań do Marksa i jego teorii, jednak nie stara się jej streszczać, a co najwyżej odsyła do szczegółów w przypisie (np. „This excess of the product of labor over its price is treated as a single category with impressive effect by Karl Marx, who called it “surplus value” (mehrwerth).”)
To może być dobra ilustracja tego jak Marks realnie funkcjonował w zachodnim ruchu robotniczym czy lewicowym – jako święta księga czytana i komentowana przez kapłanów i „powołanych” (dawniej Shawa czy Sørensena, dziś bardziej Judith Butler czy Roswithę Scholz), ale przecież nie jako rzecz dyskutowana w lokalnym kółku socjalistycznym, któremu wystarczały broszury i socjalistyczna prasa (a dziś związkowe konto na Instagramie).
Iszkowski zresztą, oddajmy mu to, wspomina fascynację Shawa Marksem, choć już nie znajduje miejsca na odniesienie do Fabianistów. To z kolei ilustruje istotę jego książki. Jest to taki historyczny Instagram: Marks do cytowania na brukselskich „standing receptions”. Do pojawienia się na kartach książki dopuszczono wszystkich, którzy jakoś winni się kojarzyć bywalcom takich imprez albo mogą ich zainteresować. Jest więc i Kamala Harris i rozrzutna żona Kautskiego, ale ci którzy bardziej zasługiwaliby na wzmiankę w systematycznej intelektualnej biografii Marksa występują wybiórczo i przypadkowo. Może to i dobrze – ta książka poczyniłaby więcej szkody udając systematyczną biografię (w rodzaju dzieł Wheena, Hosfelda itd.), a tak może się chyba zgodzić, że przynosi raczej trochę popularyzatorskiego pożytku.
@ak.72
„To była dość amatorska analityka, choć nie pozbawiona skrupulatności autodydakty.”
To była poniekąd epoka samouków i polihistorów. Różnica między Marksem a Pareto polegała na jakości danych i metodologii. Pareto zgromadził coś co można nazwać prototypem datasetu makroekonomicznego, gdy zestawiał wieloletnie dane majątkowe i podatkowe takie jak rejestry podatkowe z Bazylei czy Augsburga XV wieku, współczesne mu wskaźniki dochodów z najmu z Paryża, dochody i majątki gospodarstw domowych z Wielkiej Brytanii, Prus, Irlandii, Peru. Mógł na tej podstawie wypracować rozkład Pareta, który ma sprawdzoną wartość poznawczą i powtarza się jako swoiste „prawo fizyki” w różnych kontekstach w ekonomii. Również jego wkład do socjologii, taki jak spopularyzowanie terminu „elity”, miał przez to silniejsze faktograficzne podstawy. Te wycinki z brytyjskich gazet jakie gromadził Marks nie mogły się temu równać – nimi można było uzasadnić jakąś z góry przyjętą teorię tak jak na memie „Pepe Silvia”, ale nie wykryć coś, co miałoby wartość jako np. podstawa polityki socjalnej czy fiskalnej.
@akis.paschalis
„a tak może się chyba zgodzić, że przynosi raczej trochę popularyzatorskiego pożytku”
Mi najbardziej brakuje u Iszkowskiego czytelnego wydzielenia i potraktowania wątków polskich i wchodnioeuropejskich – nasz region jak zwykle w zachodniej literaturze reprezentuje Rosja. Tymczasem Marks jako filozof czy teoretyk społeczny miał inną recepcję w obszarach kapitalistycznego peryferium niż na Zachodzie. Kelles-Krauz, Brzozowski – oni mieli z Marksem ważne spory o narodową identyfikację ruchu robotniczego, filozoficzną koncepcję wolności itd. To że autor polskiego szkicu biograficznego Marksa tych kontekstów nie wymienia (bo pewnie ich nie zna, korzystając z zachodnich streszczeń marksizmu) to jednak kompromitacja.
@irid
„Zgadzam się z obrazem Polaków w unijnych instytucjach i obwiniam za to polityków krajowych, szczególnie PO, (trochę na zasadzie, że po PiS i tak nie można się niczego dobrego spodziewać).”
Nie chcę bronić PO czy PiS, ale ja tu widzę problem bardziej strukturalny. Bywają Polacy wywodzący się z naszych organów czy think tanków, którzy w instytucjach unijnych potrafią wyrobić sobie markę, tyle że w momencie gdy to następuje, zamyka się przed nimi sens powrotu do kraju. Mniejsze kraje członkowskie naszego regionu typu Estonia oferują z czasem tego typu osobom wysokie stanowiska typu minister, dyrektor departamentu, prezes czy członek zarządu krajowej agencji – bo te kraje są małymi otwartymi gospodarkami, gdzie administracja jest naturalnym interfejsem z globalnymi strukturami politycznymi i biznesowymi. Natomiast Polska dysponuje na tyle dużym rynkiem wewnętrznym, że radzimy sobie jako względnie izlowany system. I nawet jeżeli dostrzegamy jakiś zewnętrzny trend typu AI, to da się go administracyjnie „obsłużyć” współpracą z lokalnym biznesem (tym co on w tym trendzie jest w stanie wygenerować). Do tego wystarczają partyjni kolesie z aktualnej koalicji rządzącej (kazus NCBR). Ktoś kto pracuje w Komisi, EBC, unijnej agencji regulacyjnej i jest przyzwyczajony do pewnej techonkratycznej praktyki wypracowywania policies, zarządzania komunikacją, due process itd. w Polsce z miejsca musiałby zapomnieć tej wiedzy i wdrożyć się do lokalnej choregografii partyjno-korupcyjnej. I oczywiście tego nie robi, więc nie powstaje cyrkulacja kadr między UE i administracją krajową, kraj schodzi na pozycje marginalne.
> powtarza się jako swoiste „prawo fizyki” w różnych kontekstach w ekonomii
> Również jego wkład do socjologii, taki jak spopularyzowanie terminu
> wycinki z brytyjskich gazet jakie gromadził Marks
> co miałoby wartość jako np. podstawa polityki socjalnej czy fiskalnej.
To są głodne kawałki. Przez 150 lat przed Marksem wszyscy uważali każdy swój uproszczony model za prawo fizyki i podstawę polityki fiskalej. Już Bekariusza interesowała tylko służba polityczna – dostarczanie matematycznych uzasadnień w poszukiwaniu nie praw natury, a dworskiej łaski i zatrudnienia doradzając optymalne opodatkowanie. Nie było ekonomii poza „podstawą polityki socjalnej czy fiskalnej”. Nie było też socjologii, od Hobbesa do Queteleta była SOCJOFIZYKA i twarde prawa statystyki. Pareto nie wniósł wkładu do socjologii, nazwanej tak przez Augusta Comte w 1838 DLA ODRÓŻNIENIA od metod ilościowych. W 1848 Comte proponuje socjologiczny pozytywizm i pierwszym który buduje na tej podstawie jest Marks.
Fakt jest taki, że z Marksem jest trochę jak z Chrystusem. Innego Chrystusa ma Jędrzejewski, a innego miał Restrepo. To trochę rola pionierów. Jaki gatunek grało Black Sabbath? Bo przyznają się do nich ci od hard rocka, doomu, czy metalu.
Tylko nie o Chrystusa chodziło, a czy Marks jest jego prorokiem. Shaw i Keynes kłócili się o Stalina.
Sury Koranu pojawiają się pod adresem Shawa jako wyznawcy stalinizmu. Keynes określił Stalina mniej religijnym mianem… gramofonu bezmyślnie powtarzającego zgrane kawałki o rewolucji.
Na jesieni 1934 magazyn socjalistów New Statesman, gdzie Keynes był prezesem zarządu, opublikował wywiad ze Stalinem przeprowadzony w Moskwie przez HG Wellsa.
Shaw napisał list do redakcji. Nie podobał mu się konfrontacyjny styl. Keynes odpowiedział polemiką:
„What is the difference between Shaw and Wells? It is the difference between the clergy and the scientists. Shaw believes that he and we know all there is to be known … Wells is a searcher, an inquirer. But Shaw is such a dogmatist … The facts of the world shift. Shaw and Stalin are still satisfied with Marx’s picture
…
Revolution, as Wells says, is out of date. For a revolution is against personal power. In England to-day no one has personal power.
…
I suspect that Bernard Shaw’s preference for tyrants is mainly due … the difficulties of persuasion. … In this country henceforward power will normally reside with the Left. The Labour Party will always have a majority … the power of self-interested capitalists to stand in their way is negligible.”
Redakcja szykowała ponowną publikację wywiadu wraz reakcjami. Shaw był przeciwny. Napisał do Keynesa osobiście:
„[Wells] has made a blazing idiot of himself. … look at the facts. When I read Marx 50 years ago,”
A że było już za późno, Keynes robi sobie żarty z Koranem:
„it is actually being published next Friday—so it seems dreadfully
late to interfere. … My feelings about Das Kapital are the same as my feelings about the Koran. I know that it is historically important … dreary, out-of-date … Do you believe both Das Kapital and the Koran? Or only Das Kapital? Will you promise to read it again, if I do? Wishing for your good health.”
Shaw wziął to za zachętę do dyskusji:
„The pamphlet being now published, my last letter is washed out. Nevertheless let me abuse the one advantage I have over you: the advantage of being frightfully old, and therefore able to remember the nineteenth century, whereas you can only imagine it. … this state of things came to an end when 'scientific socialism’ knocked Ricardo into a cocked hat … When I took the field at the beginning of the eighties I did so as a propagandist of a rival system much more thoroughly thought out than the Ricardian system
…
You are quite right about the Koran; but do not therefore go back to the worship of stones … Marx with his manifesto and his Capital also made an epoch; and everything that Stalin reeled off the gramophone for Wells’s benefit … Mahomet made a mess of the calendar and thought that the mountains were big weights placed on the earth … and Marx, though he thought Ricardo’s law of rent was some sort of chemical delusion of Humboldt’s, was also among the prophets.”
Ale Keynes ciągnąć dalej nie chciał, zbywając długi list w dwuch zdaniach zapowiadając książkę.
„When my new theory has been duly assimilated and mixed with politics … there will be a great change, and, in particular, the Ricardian foundations of Marxism will be knocked away.”
Sukces swojej książki w 1936 wykorzystał jednak zgoła inaczej niż w walce z marskizmem, bliżek kwestii lumpenploretariatu. Platformę popularności poświęcił popularyzacji swojej pasji od 1907 podejmując w 1937 działalność w Towarzystwie Eugenicznym jako jeden z prezesów do, tak się przypadkowo złożyło, 1944.
@akis.paschalis & hatefire
„Bo to jest Koran, święta księga która funkcjonuje podobnie do innych świętych ksiąg.”
„Fakt jest taki, że z Marksem jest trochę jak z Chrystusem. Innego Chrystusa ma Jędrzejewski, a innego miał Restrepo. To trochę rola pionierów.”
Dziękuję za Wasze uwagi i inspiracje. Pozwolę sobie jeszcze raz przedstawić, jak widzę tę kwestię.
Marks starał się stworzyć „naukowy” system, jaki dziś nazwalibyśmy teorią kapitalizmu, ale nie miał do tego wystarczających intelektualnych narzędzi – był z wykształcenia filozofem z już wówczas przebrzmiałej szkoły heglowskiej, trochę prawnikiem, samoukiem w pozostałych kwestiach, nie miał też bezpośredniego kontaktu z praktyką gospodarczą. Pozostawił ambitną i w swej formie „naukową” wizję rozwoju stosunków kapitalistycznych, lecz fakty falsyfikowały ją już za jego życia. Komuna paryska, wydarzenie najbardziej przypominające marksistowską rewolucję obalającą kapitalizm, wybuchła w innych okolicznościach niż Marks oczekiwał (bo jako na poły nacjonalistyczny zryw przeciw pruskiemu okupantowi) i przede wszystkim: została ona szybko stłumiona, masy z obu stron frontu nie wystąpiły wspólnie przeciw wyzyskiwaczom, zaś rewolucyjna „rezerwowa armia pracy” stała się wkrótce tłumem drobnomieszczańskich konsumentów. Tyleż samo wartości miały bardziej szczegółowe marksowskie propozycje typu „wartość dodatkowa” – były scholastyczne i sztywne, nie nadawały się do analizy coraz bardziej złożonych i globalizujących rynków. Nawet gdy heroicznie próbowano je stosować we wczesnych latach sowieckiej Rosji, szybko z tego rezygnowano, czego świadectwem były „tymczasowe dostosowania” sowieckiej praktyki gospodarczej w rodzaju NEP-u. Zachodnia ekonomia tymczasem stawała się nauką z jednej strony ilościową, opartą o wiedzę statystyczną gromadzoną przez aparat państwa, a z drugiej – nakierowaną na kreowanie polityk publicznych w przemyśle, na rynku pracy, rynku finansowym, w globalnych przepływach handlowych, a więc skupioną na rozwiązaniach w rodzaju inwestycji infrastrukturalnych, płacy minimalnej, polityki kursowej, taryfowej. Rozwiązaniach stale negocjowanych i reformułowanych, choć według Marksa stojące za nimi społeczne problemy miały wszak zniknąć na mocy obiektywnych „praw historii”.
Zaznaczmy tu, że już w czasach Marksa (czy pokolenie-dwa później) byli analitycy, którzy potrafili w takich praktycznych kwestiach przedstawiać zalecenia, jakie bronią się do dziś. Przykładowo formuła Bagehota zarządzania kryzysami płynnościowymi na rynku bankowym jest niemal słowo w słowo powtarzana we współczesnych regulacjach, takich jako prawo pomocy publicznej UE. Zasady zaproponowane przez Pareta do dziś stosuje się przy określaniu parametrów polityk fiskalnych. Książki Johna Moody’ego z początku XX wieku to wciąż dobry wstęp do regulacji rynków kapitałowych. Oczywisty sukces odniosła makroekonomia keynesowska itd. Więc to nie tak, że się nie dało. Po prostu to nie Marks był tym człowiekiem, który tym wyzwaniom podołał.
Niezależnie od powyższego, Marks – dzięki wydatnej pomocy Engelsa – odniósł sukces jako twórca pewnego języka debaty politycznej, obsługującego żądania polityczne niższych warstw kapitalistycznego społeczeństwa czy szykanowanych mniejszości. Język ten naukowo przejęły też niektóre nurty socjologii i nauk pokrewnych (badań genderowych, studiów kolonialnych itp.) i w tym sensie Marks jest oczywiście do dziś istotnym punktem odniesienia w politycznej publicystyce i akademii. Należy jednak zauważyć, że sposób funkcjonowania myśli Marksa w tych obszarach przypomina to jak „święte teksty” religijne funkcjonują we współczesnej teologii. Dobry zachodni teolog nie ma najmniejszego problemu z wzięciem jakiegoś wskazania św. Pawła w duchu „prześladujcie homoseksualistów” i dostrzeżenia w nim „dochodzącego do nas z czasów ewangelicznych świadectwa społecznego napięcia, który i dziś jest dla nas wyzwaniem”. Nie inaczej postępują marksiści w naukach społecznych i polityce: wykorzystują swoją „świętą księgę” jako źródło terminologii i inspiracji rozwijanych we współczesnych kontekstach i w świetle bieżących ustaleń empirycznych, nie oglądając się na intencje samego Marksa i nierzadko wbrew jego systemowi (lub innym marksowskim interpretacjom).
Ta marksistowska para-religia istotnie składa się z różnych „wyznań” i „rytów”. Judith Butler uprawia ją w stylu wspomnianego zachodniego teologa. W krajach sowieckich była to rytualna religia państwowa przypominająca świat greko-rzymski. Zaś redaktor Orliński jest wyznawcą marksistowskiego „kultu maryjnego” – tak jak Matka Boska objawiała się dzieciom w Lourdes wzywając „Odmawiajcie różaniec!” tak Marks w wizji Orlińskiego objawiał się (poprzez lekturę) wybranym politykom różnych krajów z wezwaniem „Zakładajcie związki!”.
Jako część politycznej gry w społecznym polu znaczeniowym ten religijny marksizm nie jest niczym niezwykłym – ma swoje liberalne odpowiedniki np. w podobnie traktowanych książkach Ann Rand czy Hayeka (nie mówiąc o całej gamie mitów prawicowych). Natomiast zalecałbym mimo wszystko krytycyzm przy powoływaniu podobnych ideologii. Zafrapowało mnie zwłaszcza twierdzenie WO wyrażone w podcaście jakoby polityki socjaldemokratyczne „nie miały negatywnych skutków ubocznych”. No nie. Głównym ich skutkiem ubocznym jest kryzys klimatyczny, jaki nabrał tempa wraz z konsumpcyjnym postępem lat powojennych („Great Acceleration”), stąd obecnie trwa akademicki spór o możliwość utrzymania „sustainable welfare state”.
Równie problematyczny bywał sposób myślenia zachodnich partii socjaldemokratycznych i ruchów lewicowych o naszym regionie Środkowo-Wschodniej Europy. Żelazna kurtyna długo była dla zachodniej lewicy dogodnym rozwiązaniem – wychylające się zza niej sowieckie zagrożenie skłaniało zachodnie rządy do hojnych polityk socjalnych. Polskie strajki 1980 r. i powstanie „Solidarności” witano w niektórych kręgach SPD z nieskrywaną irytacją – jako zagrożenie dla ustabilizowanego porządku. Do dziś wielu lewicowych polityków w Niemczech czy Skandynawii oczekuje od Środkowej Europy, by dostarczała ich krajom taniej siły roboczej np. w zawodach opiekuńczych, obniżając koszty polityk społecznych, natomiast nie interesuje ich nasza polityczna podmiotowość w Europie. Mówiąc bardziej ogólnie, postęp społeczny w centrum kapitalistycznego Zachodu ma tendencję do eksternalizowania swoich kosztów poprzez niszczenie ekosystemów i klimatu, jak i poprzez eksploatację krajów peryferyjnych.
Krzysztof Iszkowski niestety nie dotyka tych kwestii. Idzie utartą ścieżką liberalnej krytyki marksizmu. Za cel stawia sobie uwydatnienie roli Marksa jako religijnego „idola” czy totemu lewicowej polityki, jednocześnie dowodząc, że realne polityki społeczne niewiele korzystają z jego dorobku. Paradoksalnie, w pełnym wykonaniu tego zamierzenia przeszkadzają Iszkowskiemu podobne warsztatowe braki, jakie sam dostrzega u Marksa: zbyt słabe rozeznanie w kluczowych tematach takich jak ekonomiczny policy-making czy historia ruchów robotniczych oraz zbyt mocne poleganie na anegdocie jako źródle inspiracji i argumentacji. Mimo tych mankamentów, ta popularna książka raczej przysłuży się niż zaszkodzi znajomości Marksa w naszym kraju – nie tak rzetelnie jak Weronika Kostyrko uczyniła to z Różą Luksemburg, ale jednak. Na przyszłość polecałbym Iszkowskiemu zainteresowanie się polską myślą inspirowaną Marksem, która nie była bynajmniej tylko „ogólnym marksizmem” uprawianym w Polsce – czasem jak chce Walicki w swojej pracy o Brzozowskim: to Zachód inspirował się polskim wariantem marksizmu. Niechby już nawet opowiadać o tym poprzez spacery Brzozowskiego i Staffa po Florencji, zielniki Luksemburg czy karierę Kelles-Krauza w tak bliskiej Iszkowskiemu Brukseli – nie zapominajmy o tych ważnych postaciach, ceńmy naszą historię.
„Głównym ich skutkiem ubocznym jest kryzys klimatyczny, jaki nabrał tempa wraz z konsumpcyjnym postępem lat powojennych („Great Acceleration”), stąd obecnie trwa akademicki spór o możliwość utrzymania „sustainable welfare state”.”
Spór jest akademicki, bo pozytywna odpowiedź na to pytanie jest z gruntu marksistowska – tak, możliwe jest „sustainable welfare state” ale klasy wyższe muszą wreszcie mniej żreć (a Taylor Swift wreszcie nauczyć się jeździć pociągami i autobusami).
@ak
„Należy jednak zauważyć, że sposób funkcjonowania myśli Marksa w tych obszarach przypomina to jak „święte teksty” religijne funkcjonują we współczesnej teologii.”
Zgadzam się z większością tego co pan napisał, ale nie wiem czemu pan się upiera przy tych religijnych porównaniach. W naukach ścisłych jest podobnie. Pierwotne znaczenia pojęć takich jak „atom”, „gwiazda” czy „kwas” też ewoluowały, co czasami prowadzi nauczycieli chemii i fizyki do tragicznego dylematu, uczyć prawdy czy uczyć do matury. I jeśli mówimy, że jakiś cukier jest ketonem (choć tak naprawdę-naprawdę to tautomerem) to nie chodzi o przywiązanie do świętych ksiąg z XIX wieku tylko o świadomość, że nauka się rozwija. Dla mnie kiedy Iszkowski (albo pan) wyskakuje z tym swoim „gotcha!”, że pojęcia „wartości dodanej” już się w praktyce nie używa po marksowsku, to jakby pan wyskakiwał z „a-ha! prawo Gay-Lussaca odwołuje się do fałszywego modelu gazu!”. Albo z innej beczki, „jaki ten Kopernik był głupi, skoro planety u niego krążą po kołowych orbitach”.
@mw
„Taylor Swift wreszcie nauczyć się jeździć pociągami i autobusami”
MRW mi świadkiem że nie jestem fanem Taylor Swift, ale czepianie się akurat jej wydaje mi się wyjątkowo bez sensu. Jej fani chcą chodzić na jej koncerty, jeśli ona z Tokio do Lizbony ma jechać pociągiem, to tych koncertów będzie dużo mniej. Jak ona ma to wszystko spiąć bez samolotu?
@ak72
Zafrapowało mnie zwłaszcza twierdzenie WO wyrażone w podcaście jakoby polityki socjaldemokratyczne „nie miały negatywnych skutków ubocznych”. No nie. Głównym ich skutkiem ubocznym jest kryzys klimatyczny, jaki nabrał tempa wraz z konsumpcyjnym postępem lat powojennych („Great Acceleration”), stąd obecnie trwa akademicki spór o możliwość utrzymania „sustainable welfare state”.
Moim zdaniem nie ma prostego wynikania socdem welfare state-> kryzys klimatyczny. O ile się zgodzę że konsumpcjonizm napędza kryzys, o tyle najwięcej emisji per capita mają US, w tym topka to multimilionerzy. Jeżeli uznamy że US to socjaldemokratyczny raj na ziemi to owszem, „socjaldemokratyczne polityki napędzają kryzys klimatyczny”. Jednakowoż: link to iea.org
I tak, najbiedniejsi obywatele 1 świata generują więcej per capita niż mieszkańcy pozostałych światów z cyferkami, ale polecam porównać skalę emisji US vs EU, szczególnie przeskok już na 2 decylu od góry, który w EU jest poniżej 4 w US.
Jeżeli chcielibyśmy gdzieś wskazać jeden czynnik, który doprowadził nas tu gdzie jesteśmy to, z całego Great Acceleration wykroiłbym Green Revolution i dramatyczny skok populacji świata. Populacja każdego gatunku jest kształtowana przede wszystkim przez dostępność pożywienia a my cały czas globalnie mamt nadwyżkę, ergo jesteśmy na rosnącej krzywej. Lewicowe czy prawicowe polityki mają tu imho umiarkowany wpływ, chociaż wydaje mi się że wzrost średniej zamożności koreluje ze spadkiem dzietności, więc jeżeli już to welfare state przyczynia się do spadku populacji, czyli hamuje podstawowy czynnik napędzający kryzys. 😉
@wo
„Jak ona ma to wszystko spiąć bez samolotu?”
Może zrobić jak Radiohead – ona, zespół i techniczni zwykłym pasażerskim (w sensie czarterem), a sprzęt zamiast osobnym cargo to statkiem. A w ramach tournee po USA czy europejskiego transportem lądowym (a tak to z kolei Dylan robi).
@mw
„Taylor Swift wreszcie nauczyć się jeździć pociągami i autobusami”
Jak dużo by TS nie latała z salonu do kuchni (na pewno za dużo), biletów na Eras Tour sprzedano ok. 10,1mln sztuk, więc fani wygenerowali przy okazji rzędy wielkości więcej CO2. Oczywiście mogła dla dobra Ziemi siedzieć w domu na d… i nie występować.
WO
„Jej fani chcą chodzić na jej koncerty, jeśli ona z Tokio do Lizbony ma jechać pociągiem, to tych koncertów będzie dużo mniej. Jak ona ma to wszystko spiąć bez samolotu?”
Ale w przypadku Taylor Swift ludzie czepiają się nie tego, że lata samolotem na koncerty – np. Iron Maiden nikt się nie czepia, chociaż też mają własny odrzutowiec i to nim przewożą siebie, ekipę i sprzęt – tylko że jej samolot lata regularnie i nie wiadomo po co. Jak się nią nie interesuję, tak nawet ja kojarzę jak się tłumaczyła w pewnym momencie, że nawet nie było jej na pokładzie gdy samolot gdzieś latał.
Z szybkiego googlania „Taylor Swift Plane Controversy”:
„We do have proof she’s flying unnecessarily 20 minute flights for no reason. Then she tried suing a teenager who made a bot to track celebrities PUBLIC flight records.”
„In 2023, Taylor Swift took at least 100+ flights on her private jet, allegedly resulting in 8,300 metric tonnes that year alone (1,184 times an average person’s footprint)”
Z tego co widzę była też kwestia, że będąc w środku trasy koncertowej musiała polecieć znowu do USA żeby obejrzeć finał Super Bowl, bo brał w nim udział jej chłopak. Czyli szybkie wyskoczenie z Tokio do Las Vegas i z powrotem żeby sobie popatrzeć na mecz NFL.
Oczywiście Swift jest tylko jedną z wielu osób i jej prywatny samolot zapewne ma też zasadne użycia, jak właśnie przemieszczanie się między koncertami większą grupą i ze sprzętem. Ale to nie tłumaczy jak można latać średnio co trzeci dzień przez cały rok. Trasy koncertowe tyle nie trwają.
@WO
„Zgadzam się z większością tego co pan napisał, ale nie wiem czemu pan się upiera przy tych religijnych porównaniach. W naukach ścisłych jest podobnie. Pierwotne znaczenia pojęć takich jak „atom”, „gwiazda” czy „kwas” też ewoluowały…”
Taką świadomą ewolucję pojęć i inspiracji marksistowskich w połączeniu z bieżącą empirią można obserwować w nurtach typu „Marxismus als Sozialwissenschaft”, czyli w marksistowskiej socjologii, marksistowskim feminizmie itp. To jest jednak powiedziałbym „jedna trzecia” współczesnego funkcjonowania Marksa. Pozostałe dwie trzecie mają dużo więcej wspólnego z religiami instytucjonalnymi takimi jak katolicyzm czy islam.
Po pierwsze jest to cały obszar marksistowskiego sekciarstwa, który Marksa traktuje literalnie jak świętego/ proroka, a jego dzieło jak prawdę objawioną. Jeżeli przeczyta Pan np. o stosunku Marksa do komuny paryskiej na stronie rewolucjonistów z „Counterfire” będzie to tekst zbudowany hagiograficznie: słusznie skrytykował wybuch powstania bo było ono wbrew „obiektywnym prawom”, ale potem słusznie je poparł bo nie mógł opuścić ruchu robotniczego. Gdzie indziej ktoś pisze apokryf o tym jak Karol i Jenny Marks odwiedzają komunardów itp. Zaś dyskusje wokół pism Marksa – tych opublikowanych w XIX wieku, tych „nowo odczytanych” z notatek (niczym ze zwojów w Kumran), „wierniej przetłumaczonych” z niemieckiego (niczym ze starożytnej greki) itd. – to typowa religijna biblistyka. Ona nie ma odpowiednika w uprawianiu empirycznej nauki, gdzie ani do rzetelnych chemicznych eksperymentów ani do nauczania chemii w liceum nie potrzebuje Pan lektury oryginalnych pism Lavoisiera – choć mogą być one przedmiotem zainteresowania historyków nauki, czyli innej dziedziny wiedzy.
Po drugie, mamy obszar standardowej centro-lewicowej publicystki, gdzie Marksa zna się z jakiegoś zachodniego streszczenia, a politykę społeczną z książek takich autorów jak Standing, Graeber czy Mazzucato. Ktoś z takim przygotowaniem widząc prasowy nagłówek o rosnącym bezrobociu (w wyniku kryzysu finansowego, AI itd.) będzie miał olśnienie, że już Marks to przewidział pisząc o „rezerwowej armii pracy”. I inni publicyści czy think tankerzy to powtórzą, rozwinie się „debata” o powrocie „myśli marksistowskiej”. Debata ta odbywa się w oderwaniu od realnej pracy regulacyjnej tzn. nie prowadzą jej ludzie znający się praktycznie na aktywizacji bezrobotnych czy innych kwestiach w rodzaju dekarbonizacji przemysłu czy regulacji kryptowalut. Co nie znaczy że jest to debata zbędna – jej istotą jest produkcja pewnej „transcendentnej”, samo-potwierdzającej materii ideowej, która uzasadnia stosunki władzy: polityczną potrzebę i siłę partii lewicowych, rolę związków zawodowych itp. I jest to mechanizm skopiowany z funkcjonowania religii, z całej europejskiej tradycji dualizmu władzy religijnej (ideowej) i świeckiej (wykonawczej). Ludzie obsługujący ten mechanizm przyjmują te same założenia i praktyki, jakie Tomasz Polak w odniesieniu do funkcjonariuszy religijnych opisał w „Systemie kościelnym, czyli przewagach pana K” – pilnują swojej dominacji w obszarze symbolicznym, w bezpiecznym oddaleniu od konkretnych polityk i decyzji.
„Dla mnie kiedy Iszkowski (albo pan) wyskakuje z tym swoim „gotcha!”, że pojęcia „wartości dodanej” już się w praktyce nie używa po marksowsku”
„W praktyce” go się nigdy nie używało – stosunki na rynku pracy reguluje popyt, podaż, regulacje (płace minimalne), „opportunity costs” itp. Natomiast, jak streściłem powyżej, stosuje się podobne marksistowskie pojęcia „w teorii” czyli w obszarze walki o dominację symboliczną. Podobnie w praktyce regulacyjnej nie sposób wprost zastosować katechizmu kościoła katolickiego – nie jest to dokument oparty o bieżącą wiedzę z zakresu np. medycyny prenatalnej czy seksuologii. Mimo to, dominacja ideologiczna jaką w naszym kraju posiadają katoliccy funkcjonariusze prowadzi do przyjmowania konkretnych rozwiązań regulacyjnych w tych obszarach, zgodnych z ich oczekiwaniami. O podobną dominację walczy lewica z Marksem na sztandarze.
Książka Iszkowskiego zdaje się zawierać tę właśnie intuicję, jednak do jej rozwinięcia, jak zauważa powyżej akis.paschalis, zabrakło autorowi pewnych ważnych perspektyw takich jak praktyczna wiedza regulacyjna w kluczowych obszarach czy głębsza inkulturacja w katolicyzmie.
@Cpt. Havermeyer
„I tak, najbiedniejsi obywatele 1 świata generują więcej per capita niż mieszkańcy pozostałych światów z cyferkami, ale polecam porównać skalę emisji US vs EU, szczególnie przeskok już na 2 decylu od góry, który w EU jest poniżej 4 w US.”
Ameryka i Europa to nie dwa niezależne organizmy ekonomiczne. Oba karmią się wzajemnie swoją produkcją i konsumpcją, przepływami kapitałowymi itd. Dlatego mówić że Europa się rozwija choć mniej emituje to trochę tak jak mówić że Europa dba o swoje bezpieczeństwo militarne, choć mniej na nie wydaje. W obu wypadkach amerykańskie wydatki (i powiązane z nimi emisje) wieloma kanałami ingerują w Europie: nasze polityki socjalne byłyby niemożliwe bez taniej energii (gazu, ropy) i taniej produkcji konsumpcyjnej (import z Chin), które USA albo wprost nam dostarczają albo tworzą warunki do ich generowania np. zabezpieczając szlaki handlowe. Wzrost produktywności dzięki dygitalizacji, mający miejsce również w Europie, to wynik amerykańskiej innowacyjności napędzanej tamtejszym o wiele głębszym od europejskiego rynkiem kapitałowym, a więc i owymi zainwestowanymi na giełdzie fortunami górnych percentyli społeczeństwa amerykańskiego, jakie ułatwiają ich wysokoemisyjny styl życia.
Wiemy z grubsza, co by się stało gdyby te transatlantyckie i globalne przepływy przerwać: taki naturalny eksperyment miał miejsce w czasie pandemii i dobitnie pokazał zależność europejskiego modelu socjalnego od wkładów pobieranych z globalnej ekonomii. Negatywne implikacje ekonomiczne tego eksperymentu typu inflacja, ale i polityczne, typu wzrost prawicowego ekstremizmu, widzimy do dziś.
Dlatego Europa próbuje obecnie większej samodzielności wdrażanej w oparciu o Raport Draghiego programami typu Savings & Investments Union. Lecz ta droga jest równie stroma w obszarze ekonomii jak w obszarze bezpieczeństwa – wspólny rynek europejski to wciąż połowiczny sukces, bariery biurokratyczne jakie należy pokonać, aby np. zorganizować proces recyklingu jednego typu butelki na skalę unijną są czasem groteskowe (tu butelka musi mieć takie oznaczenie recyklingu, tam inne, tu zezwolenie przewozowe wymaga kontaktu z urzędem za pomocą dokumentu z podpisem w kolorze niebieskim, tam wysłania maila na niedziałającą skrzynkę). Stąd również globalne wyjście z kryzysu klimatycznego, jeżeli nastąpi, będzie raczej zależne od zjawisk w rodzaju przejścia Teksasu na OZE (są w połowie drogi) czy redukcji emisji Chin (właśnie się rozpoczęła) – Europa przypisze sobie ten ewentualny sukces tak jak wysłanie Polaka w kosmos w amerykańskiej rakiecie. To najbardziej optymistyczny z możliwych scenariuszy.
@“ Ale to nie tłumaczy jak można latać średnio co trzeci dzień przez cały rok. Trasy koncertowe tyle nie trwają.”
Eras Tour trwała niemal dwa lata i składała się ze 149 koncertów. BTW zastanawiam się czasem, ile CO2 generuje powszechny internetowy oburz na to marnotrastwo, w końcu serwer też woła żeby go schłodzić.
@sheik
„Oczywiście mogła dla dobra Ziemi siedzieć w domu na d… i nie występować.”
Święte słowa. Gdyby Taylor tak zrobiła, to i rzesza fanów by nie latała na jej 149 koncertów. A i oburz by się o ileś tam CO2 zmniejszył.
Czasem najlepsze, co można zrobić, to robić nic (w odróżnieniu od: nie robić nic), co potwierdzają religijni i świeccy mędrcy wszelkich kultur.
@ak72
„obszar marksistowskiego sekciarstwa, który Marksa traktuje literalnie jak świętego/ proroka, a jego dzieło jak prawdę objawioną.”
Kolejny taki koleś – Jacques Lacan.
Który w dodatku – jak Sokrates i Jezus – nie pisał, tylko gadał. Więc wszystko w rękach jego ewangelistów. Na szczęście akurat oni wolą zostać w katakumbach, nie walczą o dominację w szerszym, społeczno-politycznym zakresie.
@ergonauta
„Gdyby Taylor tak zrobiła, to i rzesza fanów by nie latała na jej 149 koncertów. A i oburz by się o ileś tam CO2 zmniejszył.”
To jest chyba dyskusja o tym kiedy Paryż zaleją fekalia koni dorożkowych, w przeddzień wprowadzenia samochodów. Globalne trasy koncertowe to wynalazek globalnego kapitalizmu tak jak w ogóle idole muzyczni czy estradowi to wynalazek drugiej rewolucji przemysłowej, pochodna gramofonu, kina itd. Ludzi dawniej bawili wędrowni artyści na poziomie dzisiejszego zabawiacza dzieci z imprez urodzinowych (gdybyśmy dziś zobaczyli najlepszych z nich, jak Helenę Modrzejewską czy Fanny Kemble to raczej byłby zawód na pograniczu żenady). Za paręnaście lat każdemu żyjącemu i zmarłemu artyście, i wielu fikcyjnym, zrobią awatary do pokazywania ABBA-style w dowolnej liczbie cyfrowych lunaparków. I publika to kupi. Koncerty dla „true fans” ostatnich dinozaurów rocka zrobią się kameralne, do obsłużenia busikiem. Aktualny model pożegnamy bez żalu.
@Tomasz Larczyński
„Jeśli teraz brakuje jakiegoś działania, to wzięcia tego ruchu pod skrzydła rozpoznawalnego, odważnego polityka. Warufakis próbował, ale i trochę wyprzedził swój czas, i chyba nie do końca w to mierzył (jego projekt był bardziej lewicowy niż europejski). Może Macron, kiedy mu się kadencja skończy?”
Macron próbował się całkiem niedawno wypromować jako twórca wspólnej polityki europejskiej względem Palestyny (która miała być asertywniejsza względem Izraela niż USA). Izraelowi i Trumpwi wystarczył tydzień nalotów na Iran żeby te marzenia zakończyć i dziś znowu każdy przyznaje, że na Bliskim Wschodzie, czyli swoim pograniczu, Europa nie ma wiele do powiedzenia. Warto zapytać dlaczego. Brak potencjału? Demograficznie, ekonomicznie, nawet militarnie gdy policzyć razem wydatki państw członkowskich – ten potencjał jest. Istnieje, i w jakimś sensie zawsze istniała, wspólnota technokratycznych elit tj. ludzi spotykających się na konferencjach, w zarządach, unijnych komitetach regulacyjnych. Natomiast nie ma wspólnego europejskiego ludu/ demosu i nie ma komunikacji między ludem a przywódcami na poziomie europejskim – taką jaką ma każdy wiodący polityk krajowy ze swoim społeczeństwem. Żeby zilustrować ten punkt załączam video z wywiadem Sandry Maischberger z Christine Lagarde. To miała być miła popierdziawka Kraśki z Dziwiszem, a wyszło średnio, najlepiej w punktach wielkiej polityki, gdy pojawiał się Trump, Putin (czyli właśnie postacie interesujące dla demosu), najsłabiej gdy szły softballowe pytania o Niemcy. Bo Lagarde nie rezonuje z Niemcami (gdzie mieszka), nie zna języka, nie rozumie nawet że ma powiedzieć coś miłego o winie jabłkowym. A mówimy o jądrze integracji, w Polsce nie ma startu nawet do tego. Za taką elitą lud nie pójdzie, bo i czemu. Czy może być jakaś inna? To musiałby być jakiś wyuczony kilku języków Zełenski, aktor z naturalnym kontaktem z publiką, na ciągłym tournee po stolicach (czy też – jak wyżej – kilkanaście jego awatarów)… Na razie cieszmy się z małych rzeczy typu serwis TLDR starający się tłumaczyć Europę młodym, może więcej tej oddolności wyprodukuje „europejska armia” (wspólne związki taktyczne), może mobilność zawodowa/ edukacyjna, turystyka jeżeli „zdegrowthujemy” wyjazdy na Bali itp.
link to youtu.be
@ak72
Dlatego mówić że Europa się rozwija choć mniej emituje to trochę tak jak mówić że Europa dba o swoje bezpieczeństwo militarne, choć mniej na nie wydaje. W obu wypadkach amerykańskie wydatki (i powiązane z nimi emisje) wieloma kanałami ingerują w Europie: nasze polityki socjalne byłyby niemożliwe bez taniej energii (gazu, ropy) i taniej produkcji konsumpcyjnej (import z Chin), które USA albo wprost nam dostarczają albo tworzą warunki do ich generowania np. zabezpieczając szlaki handlowe.
Oczywiście się zgadzam, ale też właśnie z powodu tego poziomu komplikacji i współzależności pisanie że negatywnym skutkiem polityk socjalnych jest kryzys klimatyczny nie ma sensu. Wszystko co wydarzyło się w ramach tego powojennego przyspieszenia dołożyło się w jakimś stopniu do zmian klimatu i nie mamy jak zweryfikować czy państwo opiekuńcze dołożyło się mniej czy więcej, chyba że odkryjemy sposób na podróże w czasie. Ja dalej uważam że kluczowym komponentem jest skok demograficzny, wszystko inne to tylko skutki uboczne tego że trzeba ubrać i nakarmić już 8mld ludzi.
@aw
„Zaś dyskusje wokół pism Marksa – tych opublikowanych w XIX wieku, tych „nowo odczytanych” z notatek (niczym ze zwojów w Kumran), „wierniej przetłumaczonych” z niemieckiego (niczym ze starożytnej greki) itd. – to typowa religijna biblistyka. ”
Mam na półce książkę liberalnego filozofa, która się składa niemal w połowie z rozkminiania co Adam Smith miał na myśli pisząc o „niewidzialnej ręce”, a w drugiej połowie pisząc o „sympatii” (kluczowym pojęciu dla jego teorii uczuć moralnych). To też „typowa religijna biblistyka”? A może jak ktoś analizuje „nowy przekład” Marksa to jest biblistyka, ale „nowe odczytanie” (bo z angielskiego na angielski) Smitha nie? Wychodzi wniosek, że cała filozofia to religijna biblistyka.
Ma pan dziwną niezdolność do wyrażania się zwięźle. Pańskie myśli bezstratnie dałoby się skompresować do kilku zdań. Proszę to poćwiczyć.
@akis
„Globalne trasy koncertowe to wynalazek globalnego kapitalizmu tak jak w ogóle idole muzyczni”
Pewnie tak, ale ludzie tego chcą. Lewica polegająca na zakazywaniu muzyki pop raczej daleko nie zajdzie (poparłbym ewentualnie frakcję od zakazu Dody).
@akis.paschalis
„To jest chyba dyskusja o tym kiedy Paryż zaleją fekalia koni dorożkowych, w przeddzień wprowadzenia samochodów.”
W przeddzień wprowadzenia samochodów Paryż cuchnął fekaliami okrutnie. No i przecież nie było czegoś takiego jak „dzień wprowadzenia samochodów” one się wprowadzały stopniowo, powoli – tak jak konie stopniowo, powoli przestawały wydalać na ulicach. A Taylor Swift (z jej fanami) mogłaby przestać wydalać lotnicze CO2 z dnia na dzień, od ręki. Dopiero stąd widzę, jak fajnie, że nigdy nie widziałem paru moich ulubionych artystów, że nie przylecieli do Polski, że nigdy ich nie słyszałem na żywo.
@TL
„Warufakis próbował, ale i trochę wyprzedził swój czas, i chyba nie do końca w to mierzył (jego projekt był bardziej lewicowy niż europejski).”
No i z projektu Warufakisa wycofała się lewica wschodnioeuropejska po jego prawdopośrodkowaniu w sprawie inwazji na Ukrainę (i gorzej niz prawdopośrodkowaniu niektórych zachodnich partii członkowskich).
@Cpt. Havermeyer
„Ja dalej uważam że kluczowym komponentem jest skok demograficzny, wszystko inne to tylko skutki uboczne tego że trzeba ubrać i nakarmić już 8mld ludzi.”
Zgadzając się z niemal wszystkim, polemizowałbym akurat z częścią tego zdania. Nie „wszystko inne”. Skok demograficzny z pewnością ma wpływ bo więcej ludzi = więcej potrzeb, ale kapitalizmowi to nie wystarcza. Potrzeby trzeba jeszcze kreować, ludzi zachęcać do wydawania. Więcej klientów to więcej sprzedaży, więcej możliwości wciśnięcia kolejnych produktów, a to pozwala na WZROST! Kwartał do kwartału, rok do roku, wypłata zysków dla akcjonariuszy do wypłaty zysków dla akcjonariuszy (czy tam walne zebranie z ogłoszeniem wyników do kolejnego, etc.)
Przecież te regularnie wychodzące nowe modele telefonów czy sprzęt AGD projektowany tak, żeby się zaczął psuć zaraz po okresie gwarancji, to nie jest wyłącznie zaspokajanie potrzeb większej liczby ludzi. To jest tworzenie świata w którym te potrzeby są od nowa kreowane, a czasami wmawiane.
Od jakiegoś czasu staram się przeglądać rzeczy które mam w domu, bo niektóre przestają mi się mieścić w szafkach i uzmysłowiłem sobie ile mam koszul czy koszulek, niektóre całkiem stare ale nadal w dobrym stanie. I jak bardzo nie potrzebuję kolejnych obecnie. A jednocześnie spora część współczesnego marketingu opiera się na modelu „dajemy wam więcej!”. Dzwonią do mnie i coś mi oferują, ja nie chcę, mówię że nie jestem zainteresowany. „Ale to przecież za darmo! Dajemy panu, tak po prostu, pan sobie skorzysta!”
Więcej ludzi oznacza, że jest większa pula osób do namawiania, więcej jeleni do łowienia, więcej telefonów do wykonania żeby wcisnąć swój towar. Ale moglibyśmy całkiem spokojnie sobie żyć ograniczając konsumpcję – zwłaszcza dóbr długotrwałych – do niewielkiej części tego co mamy teraz. Tylko to by załamało model działania różnym biznesom.
@WO
Napisałem już przecież (jednym zdaniem!), że religijno-totemiczne wyzyskanie Marksa ma swoje liberalne odpowiedniki w podobnie traktowanych dziełach Ann Rand czy Hayeka, nie mówiąc o całej gamie mitów prawicowych.
Przy czym wyznawcom Marksa jest jednak najbliżej katolickiej biblistyce, bo Engels i następcy zadbali o literalnie biblijną strukturę Marksowego dzieła – stanowi ono kanoniczny księgozbiór o dużej liczbie wewnętrznych odniesień i sukcesywnie rozwijanych motywów. Dlatego na temat każdego pojęcia można sporządzić „konkordancję” pokazującą co mówi o nim II tom Kapitału, co „pierwotna myśl” z „Grundrisse”, a co „wtórnokanoniczne” księgi w rodzaju kolekcji Kautskiego. I marksowscy egzegeci faktycznie takie zestawienia sporządzają, aby nie uronić nic z myśli mistrza.
Niezależnie od powyższego ja nie staram się deprecjonować wagi tych intelektualnych totemów, jakie dla różnych konkurencyjnych ośrodków władzy stanową Marks, Ann Rand/ Smith, Dmowski itd. Społeczeństwa potrzebują tego typu „eschatologicznych” tekstów – albo religijnych, albo funkcjonujących w oparciu o mechanizmy społeczne wypracowane w religiach.
Zauważam natomiast, że na nasz polski użytek (w obronie interesów specyficznych dla kapitalistycznego ukształtowania polskiego społeczeństwa) nasze elity, w tym Krzysztof Iszkowski, powinny dbać o akcentowanie lokalnej tradycji intelektualnej, w tym „polskiego marksizmu” z jego innymi niż na Zachodzie dylematami i pytaniami (w kwestii wolności, narodu, samostanowienia, itd.). Sama recepcja zachodniej (czy wschodniej) interpretacji Marksa tych interesów nie obsłuży, zacementuje jedynie nasz peryferyjny status – jako peryferium Zachodu lub Wschodu. I również nie wydobędzie nas z tego peryferyjnego statusu bezrefleksyjna implementacja zachodniej (unijnej) praktyki regulacyjnej podbudowanej tamtejszą „religią polityczną” – irid powyżej słusznie zauważa, że ta unijna praktyka, słabo zakorzeniona w naszej własnej „religii”, degraduje się u nas w doświadczenie na przecięciu przekrętu i kultu cargo.
@aw
„Niezależnie od powyższego ja nie staram się deprecjonować wagi tych intelektualnych totemów, jakie dla różnych konkurencyjnych ośrodków władzy stanową Marks, Ann Rand/ Smith, ”
Drugi raz pan robi ten sam błąd, za pierwszym razem uznałem za literówkę, no ale wygląda na to, że pan naprawdę nie zna poprawnej pisowni. Zrównywanie Rand i Smitha to straszliwa głupota. To co pan nazywa „religią”, normalni ludzie nazywają filozofią. Typowe dzieło typowego filozofa zawiera przynajmniej jedną rozkminę z serii „Co Znany Filozof miał dokładnie na myśli gdy używał danego słowa”.
@WO
Przepraszam za literówkę, a jednocześnie dopraszam się, by jednak czytać co piszę. Jest nurt filozofii i zwłaszcza socjologii operujący myślą Marksa w sposób właściwy naukom humanistycznym. I jest klasa publicystów dyskutujących np. o rynku pracy „na podstawie Marksa” (czy Smitha, czy Rand) w ten sposób jak o seksuologii na podstawie katechizmu wypowiada się kościół katolicki. Oraz marksowskich egzegetów trzeciej redakcji listu do Zasulicz. To się nie wyklucza, raczej uzupełnia.
@aw
„Przepraszam za literówkę,”
Ta, no jasne.
Skinner:
Which one of you wrote this?
Eddie van Blundht as Mulder:
I did, sir.
Skinner:
You spelled Federal Bureau of Investigation wrong.
Eddie van Blundht as Mulder:
It was a typo.
Skinner:
Twice.
@WO
Mam wrażenie, że wyjaśniłem Panu moje stanowisko i wyczerpałem merytoryczne pytania. Nikt tu nie disuje Marksa, natomiast Marks vs. Smith to nie jedyna możliwa oś refleksji o tym dorobku. W Polsce raczej nawet nie najważniejsza.
@Cpt. Havermeyer
„nie mamy jak zweryfikować czy państwo opiekuńcze dołożyło się mniej czy więcej, chyba że odkryjemy sposób na podróże w czasie. Ja dalej uważam że kluczowym komponentem jest skok demograficzny”
Klasyczne europejskie państwo opiekuńcze było regionalną wersją zagospodarowania powojennych potrzeb inwestycyjnych i konsumpcyjnych w powiązaniu z zainicjowaną podczas wojny fazą przyspieszonej technologicznej innowacji. „Welfare state” było równie winne eksploatacji planety jak cały kapitalistyczny system jakiego było częścią. Europejskie lodówki niszczyły warstwę ozonową tak jak amerykańskie – ten akurat aspekt kryzysu udało się opanować regulacją i postępem technologicznym (ograniczeniem emisji freonów) i teraz zachodni mainstream socjaldemokratyczny domaga się tego samego w pozostałych aspektach. Oczekuje ochrony standardów socjalnych dzięki innowacjom jakie wypracuje kapitalistyczny biznes, zasadniczo w USA i Chinach, gdzie istnieją na to potrzebne warunki tj. przede wszystkim właściwy kapitał prywatny lub państwowy (choć część bazowych innowacji może być wypracowana w Europie i kupiona od nas celem ich skalowania, kazus „world wide web”).
@ausir
„No i z projektu Warufakisa wycofała się lewica wschodnioeuropejska po jego prawdopośrodkowaniu w sprawie inwazji na Ukrainę (i gorzej niz prawdopośrodkowaniu niektórych zachodnich partii członkowskich).”
To „prawdopośrodkowanie” to nie błąd taktyczny czy techniczny, jakieś niedopatrzenie. Kiedy zachodnia lewica (np. Die Linke) mówi o NATO jako o „imperialnym związku interesów” to stosuje marksistowski język w swoim własnym społecznym kontekście, zgodnie z długą tradycją i ustalonym para-religijnym rytuałem, tym co od dekad się tam mówi na wiecach, pod jakim hasłem idą marsze. Żeby temu dać przeciwwagę nie wystarczą zdjęcia z Buczy. Musimy mieć naszą własną lewicową odpowiedź, u której źródeł stoi Brzozowski, Kuroń czy Modzelewski, ale i tradycje roku 1956, „Solidarności” czy Marszu Kobiet. Albo też np. wspólnota doświadczeń jaką da się odkryć z Palestyńczykami na naszej własnej zasadzie, nie „zachodniej” – zatem jako z okupowanym narodem opuszczonym przez nominalnych sojuszników, nie planszą oporu przeciw USA. To są przykłady dogmatów do opracowania w naszym lokalnym lewicowym „katechizmie” (i zarazem tematy tej książki jakiej nie napisał Iszkowski).
Toż nie twierdzę, że Warufakis tak mówi przez niedopatrzenie, ale jego i nie tylko jego wypowiedzi na ten temat od czasu 2022 pogrzebały próby zbliżenia się lewicy wschodnioeuropejskiej do zachodniej, bo o ile wypowiedzi z 2014 próbowano jeszcze wyjaśniać nieogarem zachodnich towarzyszy i niewiedzą o tym, jak sytuacja wygląda naprawdę, to w 2022 stało się już jasne, że to różnice nie do przeskoczenia i nie da się zbudować wspólnej paneuropejskiej lewicy od Corbyna po Razem.
@ausir
„to różnice nie do przeskoczenia i nie da się zbudować wspólnej paneuropejskiej lewicy od Corbyna po Razem”
Jeżeli będziemy mieć naszą własną kompleksową propozycję – to się da. Staniemy się cenniejszym partnerem, środowiskiem dla obiecujących projektów. Spójrz np. jak ekologiczne postulaty brytyjskiej lewicy lat 70-tych, nie do realizacji w UK ze względu m.in. na system wyborczy, przejęła Petra Kelly, co przyczyniło się do sukcesu Zielonych w RFN, ówcześnie peryferium Zachodu. Był na to przygotowany grunt dzięki niemieckiemu ruchowi SDS/APO i wypracowanej lewicowej tożsamości.
To, jak Zieloni drążąc skałę stopniowo doprowadzili do przyjęcia przez niemiecki mainstream antyatomowej obsesji i w efekcie zwiększania udziału paliw kopalnych w miksie energetycznym w imię „ekologii” (i przy okazji do większej zależności od Rosji) to akurat niestety przykład raczej negatywny.
@ak
„Jeżeli będziemy mieć naszą własną kompleksową propozycję – to się da.”
Może, ale głównym obszarem napięcia będzie imigracja. Polska polityka masowa (prawicowa, centrowa i lewicowa) będzie w najbliższych latach skażona rasizmem w stopniu nie do pogodzenia z reprezentacją obywateli o nieeuropejskim pochodzeniu przez zachodnie partie lewicowe.
@ak72
Iszkowski jako polska Petra Kelly? Czemu nie, miejsce pracy podobne.
Historycznie sukces odnosiły partie lewicowe zakładane jako ruch emancypacyjny – w kontekście klasowym, narodowym, generacyjnym. Napęd dawał im założycielski mit wyjścia z podległości, socjalnej opresji. Co jest tą opresją paneuropejską?
@akis.paschalis
„Na razie cieszmy się z małych rzeczy typu serwis TLDR starający się tłumaczyć Europę młodym, może więcej tej oddolności wyprodukuje „europejska armia” (wspólne związki taktyczne), może mobilność zawodowa/ edukacyjna, turystyka jeżeli „zdegrowthujemy” wyjazdy na Bali itp.”
Zjednoczenie Europejczyków w jednym ruchu, jeśli do niego dojdzie, nastąpi pewnie przeciw Europie. Trolle Putina i Muska ciągle testują tematy, i któryś w końcu zaskoczy – coś o odebraniu gotówki, Zielonym Ładzie, przymusie szczepionkowym, migrantach, może poborze wojskowym. Dlatego w tych tematach politycy będą lawirować i cofać się przed gniewem ludu.
Z drugiej strony Europa stale jednoczy się w obszarach „technicznych”, które na jednoczenie nie wyglądają nawet dla MEP Bryłki, choć dostaje o nich briefingi. Typu właśnie klepnięta reforma CMDI albo transzowane „blue bonds’ wg propozycji Blancharda i Ubide. Ten trend integracyjny będzie przeważał w centrum, a antyeuropejski na peryferiach tj. u nas. Prędkość ucieczkową osiągniemy gdzie pod koniec dekady.
@m.bednarek:
Hm… Taki jest sposób działania Tuska — „coś” spełnić z listy oczekiwań populistów i rosyjskich trolli, choćby poświęcić życie uchodźców (tym przecież grał w Brukseli). Tyle, że chyba już dobrze udowodniono, że nie jest to skuteczna polityka. I, serio, zastanowiłbym się, czy zamiast liczyć ile procent już ma Konfa, nie należałoby liczyć, ile procent mają ci, co Konfy absolutnie nie chcą.
> Iszkowski jako polska Petra Kelly? Czemu nie, miejsce pracy podobne.
Laur komcionauty za wynalezienie nowej Sylwii Spurek promowanej tu onegdaj przez Awala jako wzór dla Lewicy.
@pak4
„Hm… Taki jest sposób działania Tuska”
Pozwolę sobie wystąpić tu w roli adwokata diabła odtwarzając sposób myślenia Tuska (nie znaczy to, że go popieram). Skoro od ponad dwóch dekad młodzież ostro skręca w prawo (tzn. każdy kolejny rocznik opuszczający szkoły jest bardziej prawicowy od poprzedniego, co ma zapewne związek z długotrwałymi rządami prawicy), to biologia działa na „ich” korzyść (a na „naszą” niekorzyść). My – tj. liberałowie plus lewactwo – żyjemy na kurczącej się, zalewanej ze wszystkich stron wysepce, która prędzej czy później zatonie. Są to procesy niemożliwe do odwrócenia, na tej samej zasadzie na jakiej nie da się zatrzymać globalnego ocieplenia (owszem, można by ten proces *spowolnić*, ale to przecież nie leży w interesie Kaczyńskiego i podobnych środowisk). Demografia jest nieuchronna, a młodość ma kolor brunatny. Tusk to widzi – i stara się podłączyć pod ten nurt, opuszczając tonącą Atlantydę. Wątpię czy mu się to uda (Konfederacja wejdzie raczej w koalicję z PiS niż z Platformą), ale z jego punktu widzenia to i tak lepiej niż iść z lewicą na dno. To oczywiście tragiczne i należy heroicznie walczyć o oddalenie zbliżającej się zagłady i o ocalenie resztek znikających lewicowych katakumb, ale ja piszę jak jest. Wynika to z szeregu nakładających się procesów (w skrócie: im silniejsza jest prawica, tym szybciej rośnie ona w siłę).
@mnf:
Ależ ja rozumiem ideę — ona jest prosta jak konstrukcja cepa. Tylko rozumienie nie oznacza słuszności. Oprócz skręcającej w prawo młodzieży są „normalsi”. Tego nie będzie widać na Tik-Tokach, czy innym YT; to nie będą głośne demonstracje — ale to będą jednak miliony przy urnach (patrz też tezy Markowskiego, że społeczeństwo mamy w większości lewicowe w przekonaniach).
To, co robi Tusk, to (wiem, nie jest to cel) dolewanie paliwa do prawicowej narracji i rosyjskich trolli („patrzcie — nawet Tusk się z tym zgadza”), ale w zamian nie idzie nic. „Normalsi” w najlepszym razie wzruszą ramionami, a prawicowa młodzież i tak będzie miała Mentzena.
Zauważyłbym, że Tusk wygrywał, gdy stawiał na „normalsów”, a nie próbował zajść PiSu od prawej (przecież pierwszy raz już w 2005 wykonał taki manewr…).
@pak4
„Oprócz skręcającej w prawo młodzieży są „normalsi””
O nie! „Normalsi” oglądają Stanowskiego i głosują na Mentzena. To ich światopogląd jest defaultowy i to oni mogą nakryć nas (lewactwo) czapkami. Ludzi, których masz na myśli, na swój prywatny użytek nazywam „Silent Minority” („Milcząca Mniejszość”).
„rosyjskich trolli”
Głównie amerykańskich. Ile dywizji ma to mityczne Ołgino? Sam Musk, wykorzystując AI, może ich mieć 10 razy tyle na pstryknięcie palców – w dodatku nie musi im płacić wierszówki. I jedni, i drudzy mają interes w zniszczeniu UE.
Zresztą wcześniej podobna republikańska propaganda (wówczas reaganothatcheryzm) dotyczyła tradycyjnych kanałów informacji – to np. „Wyborcza” publikowała w latach dziewięćdziesiątych importowane ze Stanów bzdury o zagrożeniu ze strony „terroru politpoprawności”; to autorytet liberałów Michnik gorąco popierał wojnę w Iraku, to liberałowie już dekady temu rozłożyli przed prawicą czerwony dywan.
„tezy Markowskiego, że społeczeństwo mamy w większości lewicowe w przekonaniach”
To są jakieś bzdury.
Lewicowe przekonania to ludzie mieli w latach ’90, dobrze to pamiętam że swojego liceum, później to stopniowo zanikało. Już dawno tu pisałem, że – podobnie jak w Stanach Zjednoczonych – wraz ze spadkiem religijności ludzie młodzi wpadać będą w sidła skrajnej prawicy, stąd fenomen Mentzena, manosfery, „Wyklętych” i młodych ateistów wierzących w darwinizm społeczny.