Nowy Varga

Okładka powieści Krzysztofa Vargi "Śmiejący się pies"

Nową powieść Krzyśka Vargi przeczytałem z zaciekawieniem, ale tym razem szczególnie mnie intryguje jak to odczytują ludzie młodsi, dla których to jest dostojny pan Krzysztof. Krzysiek produkuje jeden Portret Warszawiaka Czasu Transformacji za drugim, w tej książce też mam uczucie że maluczko, a jakaś postać będąca moją parodią gdzieś się pojawi jako cameo, no ALE… co to wszystko obchodzi ludzi spoza naszego bąbelka?

„Śmiejący się pies” to powieść wesoła jak „ekshumacja w listopadzie”, cytując narratoro-bohatera, który jak zwykle mocno przypomina Vargę. Bohater rzucił alkohol, ale wpadł w lekomanię. Zażywa gigantyczne ilości relanium i tym podobnych, uważa to wszystko za największe możliwe dobrodziejstwo cywilizacji, więc częstuje tabletkami swojego psa Ziutka – do którego snuje swoją (o)powieść.

Monologuje głównie na temat przyjaciela Tomasza. Był on kiedyś Człowiekiem Sukcesu, który ziścił klasośredniowe marzenie o założeniu rodziny i zapewnieniu jej dostatniego życia.

Po pięćdziesiątce Tomasz stracił jednak serce dla rodziny, a głowę dla znacznie młodszej od siebie kochanki i z ogromnego mieszkania przeniósł się do klitki. Chciał tu wszystko zacząć od nowa, ale kochanka rychło wróciła do swojego rówieśnika, z którym tak naprawdę nigdy nie zerwała.

Tomasz został sam. To znaczy, w towarzystwie swoich ostatnich dwóch przyjaciół: alkoholu oraz bohatero-narratora – który bez powodzenia próbuje nawrócić Tomasza na relanium. Większość fabuły to kronika miłosno-alkoholowego upadku opowiedziana psu Ziutkowi – acz w odróżnieniu od „Masakry”, jest tu pewien Zaskakujący Zwrot Akcji w finale.

Znam trochę ludzi takich jak Tomasz, którzy po pięćdziesiątce zburzyli wszystko co zbudowali. Zbudowali sobie na przykład piękny dom, pełen książek i płyt, z plazmą i kastomowym systemem hifi, po czym wszystko zostało z byłą żoną i z dziećmi, które nie chcą znać takiego tatusia, więc wylądowali z flaszką i pierdzidełkiem blututowym.

Pytanie „o czym oni myśleli” rzeczywiście wydaje mi się ciekawe literacko. Czy ktoś na serio może się spodziewać szczęśliwego związku przy różnicy wieku rzędu 30 lat? Rozumiem zaślepienie pożądaniem, ale przecież przez te kilka sekund po orgazmie mężczyzna jest w stanie myśleć w miarę trzeźwo?

Ale jak odbiera taki wątek młoda osoba czytelnicza? Na ile pamiętam siebie sprzed lat, przede wszystkim bym wściekle zazdrościł Tomaszowi bogactwa zarobionego, a narratorowi odziedziczonego. W związku z tym zamiast empatyzować z bohaterami, żałowałbym że jeszcze za mało cierpią.

Przy okazji „Masakry” Vargi pisałem, że jego proza to lament stachanowców kapitalizmu, fistowanych przez niewidzialną rękę rynku bez lubrykanta. Z tą książką jest podobnie.

Weszliśmy w kapitalizm niewiele o nim wiedząc. Z natury rzeczy nikt w naszym pokoleniu nie mógł mieć tatusia w korpo czy mamusi w NGO’sie, więc nasi rodzice nie mogli nam niczego doradzić. Oni mieli jakieś swoje wydeptane ścieżki w PRL, wiedzę o załatwianiu spraw w ustroju, który przestał istnieć. Nawet jeśli zajmowali się „prywatną inicjatywą”, ich doświadczenia były teraz bezużyteczne. Świat akademicki, edukacja i służba zdrowia też wyglądały inaczej, nie mówiąc o polityce.

Musieliśmy sami sobie wymyślać, kim właściwie w tym nowym ustroju chcemy być. Te pomyły były naiwne, bazujące na amerykańskich serialach. Jak w piosence Talking Heads: „A beautiful house, a beautiful wife, a large automobile”. Część z nas odkrywała, że tak naprawdę to nigdy nie było dla nich. Tak interpretuję wątek Tomasza (oraz paru prawdziwych historii moich rówieśników).

Często towarzyszyło temu przeświadczenie – zapewne również inspirowane popkulturą czasów Reagana – że jednostka nie ma żadnych praw w starciu z korporacją. Stąd na przykład przekonanie, które Varga wyraził w książce non-fiction, że Sapkowski nie ma szans w starciu z CD Projekt.

To świadczy o niezrozumieniu reguł gry, w którą graliśmy. I to było udziałem większości z nas, nieliczni się decydowali na otwarty konflikt z korpo (o czym mógłbym dużo i malowniczo). To zaczęli dopiero słynni „roszczeniowi milenialsi”.

To się przekładało na nasz dobrostan: wielu z nas miało poczucie „tkwienia w pułapce”, która tak naprawdę była głównie w naszej wyobraźni (oczywiście, manipulowanej przez System). To jest moje wyjaśnienie Zaskakującego Zwrotu Akcji.

No ale ja to czytam, bo dla mnie #toonas – o moich kolegach z pracy (jak Varga) czy też z Żoliborza w PRL (też jak Varga). Ale jak to czyta młody człowiek z innej miejscowości? Co was to wszystko wewogle? Miasta, które czytają Vargę, niech się wpisują…

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

413 komentarzy

  1. Varta pisze cały czas ta sama książkę, w sumie tylko dekoracje się zmieniają. Jestem jakieś 20 lat młodszy od Szanownego Gospodarza. No i cieszę się tym stabilną pracę, brak poważnych problemów zdrowotnych i ROD, na którym spędzam weekendy. Generalnie im młodsza generacja, tym chyba mniej ambicji. Pytanie czy to jest wynik tego całego work life balance, czy uświadomienia sobie, że sporo ścieżek jest pozamykane. No co jest skutkiem, a co przyczyną.

  2. A tak z ciekawości – ilu Władyslawów Olewiński bylo do tej pory w literaturze?

    Ja mam w swoim bombelku kilka takich historii, które się zakończyły bardzo szczęśliwie, więc no empirycznie nie uważam ich za głupie myślenie i za coś fundamentalnie zdrożnego. A tam prawie zawsze był jeszcze wątek profesor-uczennica, więc dochodzi kolejna warstwa etyczna. Nie dajmy się sterroryzować statystyce (w kontekście blogaska chyba jestem młodszym czytelnikiem)

  3. @wo
    „Rozumiem zaślepienie pożądaniem, ale przecież przez te kilka sekund po orgazmie mężczyzna jest w stanie myśleć w miarę trzeźwo?”

    Gdyby chodziło tylko o seks to by korzystał z takich usług. Wiek wskazuje na kryzys wieku średniego i gotowość przyjęcia iluzji, że jest się jednak młodym, wciąż atrakcyjnym, że można zacząć od nowa. Bo natura lucka?

    Najlepsze wspomnienia są z lat mniej więcej szczenięcych, z darmowego ciepłego letniego wieczoru, muzyka była najpiękniejsza z najgorszego możliwego sprzętu. Jak się już ma to wypasione hifi to można słuchać nostalgicznie starych rzeczy albo krytycznie nowych. Wakacje w ciepłych krajach to jednak planowanie, logistyka, za tyle to widok powinien być lepszy a obsługa milsza.

    To nie tak oczywiście że tylko faceci, może upadek bardziej spektakularny albo lepiej w kulturze opisany. Kobiety też tracą fortuny na młodych skamerów i romantyczne fantazje o młodości.

    Nie wiem czy młodzi czytają takie powieści, może, ale wiem, że gdy byłem młody nie zazdrościłem specjalnie dziadersom życia. W ogóle mnie nie obchodziły średnio wiekowe problemy i dylematy starszych pokoleń. Rzeczy ważne były zupełnie gdzie indziej.

  4. @WO

    „Z natury rzeczy nikt w naszym pokoleniu nie mógł mieć tatusia w korpo czy mamusi w NGO’sie, więc nasi rodzice nie mogli nam niczego doradzić. Oni mieli jakieś swoje wydeptane ścieżki w PRL, wiedzę o załatwianiu spraw w ustroju, który przestał istnieć. Nawet jeśli zajmowali się „prywatną inicjatywą”, ich doświadczenia były teraz bezużyteczne. Świat akademicki, edukacja i służba zdrowia też wyglądały inaczej, nie mówiąc o polityce.”

    „Ale jak to czyta młody człowiek z innej miejscowości?”

    Może Pan pozwoli, że zamiast długich rozprawek przepiszę Pana powyższy fragment tak, aby pasował do doświadczeń „młodego człowieka z innej miejscowości”:

    „Z natury rzeczy każdy z nas, z warszawskiej bańki przywileju, startował w tym pokoleniu w kapitalizm z bloków ustawionych na dwa okrążenia przed resztą. Nasi rodzice nie musieli nam niczego doradzać. Nasze miejsce urodzenia, skończone warszawskie szkoły, poznany język, kontakty, jedność czasu i miejsca z inkubacją nowych branż i zawodów – to wystarczało aby każdy z nas choćby nie wiem jak nieogranięty, wylądował za trzydzieści parę lat z poziomem życia medianowego zachodnioeuropejczyka. Nie Norwega, ale owszem Hiszpana czy Włocha – te dwa tysiące euro z hakiem dochodu na rękę, spłacony dom, samochód, dzieci wysłane na zagraniczne studia, wakacje w przyjemnych miejscach. A gdy się trochę więcej postarać, mocno wyżej ponad to. Biznes, polityka, świat akademicki, dziennikarstwo, dyplomacja – obojętne co wybrałeś, nie mogłeś spaść niżej, na pewno nie tam gdzie koleś z zamykanej wtedy właśnie fabryki opon czy z kasowanego wkrótce potem urzędu wojewódzkiego. On często zwyczajnie nie dożył tego porównania za trzydzieści parę lat. Nie obchodził nas jego los wtedy, naszych synów nie obchodzi teraz los jego synów – chyba że akurat piszą doktorat z „prawicowego populizmu”. My sami piszemy o sobie te coraz to nowe „Śmiertelności” Vargi, te introspekcje przezroczystego przywileju z „Placu zabaw” Kochana, kolejne pokoleniowe inkarnacje „Madame” Libery – albo i te autokarykatury jak „Rafał” Trzaskowskiego. Czytajcie, pochylajcie się, wczuwajcie w nasz ból!”

    Nie chcę brzmieć nazbyt sarkastycznie. Ale skoro Pan prosił, voilà!

  5. „klasośredniowe marzenie o założeniu rodziny i zapewnieniu jej dostatniego życia”
    Nie jestem młodą czytelniczką dzieł Vargi (podejrzewam, że jest to zbiór pusty), ale z moich obserwacji wynika, że „marzenie o założeniu rodziny i zapewnieniu jej dostatniego życia” to obecnie w PL raczej marzenie młodych osób z klasy tzw. ludowej (a i to zapewne nie wszystkich) a nie średniej.

    „ludzi takich jak Tomasz, którzy po pięćdziesiątce zburzyli wszystko co zbudowali”
    Podejrzewam, że nie ma to związku ani z wiekiem ani z płcią, ani nawet z kapitalizmem czy klasośredniowością. To są ludzie, którzy – jak bohater najlepszej imo książki Kundery, a przy tym bynajmniej nie dziaders – są przekonani, że (prawdziwe) życie jest gdzie indziej. No więc cały czas szukają tego „gdzie indziej” albo o tym „gdzie indziej” rozmyślają.

  6. To nie jest prawda – nie wiem czy definiujesz sobie marzenie jako aspirację/coś nieosiągalnego, ale statystyki dosyć dobitnie pokazują kto rodzi dzieci. I to pomimo tego, że ludzie z klasy faktycznie czasem jeszcze mają takie rodziny wielodzietne, „po katolicku”

  7. @bokonowicz
    „A tak z ciekawości – ilu Władyslawów Olewiński bylo do tej pory w literaturze?”

    Nie wiem, na pewno pierwszy był Dunin-Wąsowicz, nasz wspólny znajomy z Vargą. Ten pierwszy raz jest jak wódka, pamięta się go dokładnie (a potem już tylko kiedy człowiek się źle bawił). W każdym razie, potem są utwory byłego kolegi z fandomu zasłużenie skazanego na damnatio memoriae, fantazje Cezarego Michalskiego o mnie jako o dziedzicznym oligarsze (ach!) oraz niejaki redaktor Sokołowski u Twardocha. Na tym tle Olewiński całkiem fajny, chociaż nigdy nie przestanę marzyć o byciu oligarchą a la Michalski.

  8. @km
    „Nie chcę brzmieć nazbyt sarkastycznie. Ale skoro Pan prosił, voilà!”

    C’est pas possible. „Śmiertelność” to zreszą będzie znakomity tytuł dla następnej powieści Vargi, może skorzysta.

  9. „„Śmiertelność” to zreszą będzie znakomity tytuł dla następnej powieści Vargi, może skorzysta.”
    W tym cały dowcip (znakomity komć BTW, gratuluję koledze km), że Varga skorzystał już w 1998.

  10. Varga stylistycznie to Bernhard łamany przez Pilcha (Kundera też tam jest, ale jako promieniowanie reliktowe, z lektur młodości, podobnie jak Konwicki), więc ważne są dwie rzeczy: pisanie w kółko tej samej książki to taka sztuka fugi, dłubanie w wariacjach wokół rdzenia, którego już sie nie tyka (Warszawa, nałóg, życiowa frustracja, niestabilność społeczno-erotyczna), a zatem głosem pisarza jest styl, składnia, sposób ustawiania zadań i słów jedno za drugim. Tu chyba tkwi poważny powód, przez który młodzi nie będą czytać Vargi – ani młodzi od literatury fantasy (bo tam ważniejsza jest akcja, nawet jeśli schematyczna), ani młodzi od książek z wattpada, tych różnych „Rodzin Monet” czy innych, przepraszam, Pizgaczy (bo tam literatura, dzieła formacyjne jako promieniujące tło w ogóle nie mają znaczenia, język napędzają emocje, redakcja tekstu nie istnieje, bo redaktor musiałby napisać tekst od nowa, czyli zepsuć to, co najlepsze). Osobiście wolę Vargę w krótszych formach, Vargę-felietonistę, podobnie jak Pilcha, ale jako że jego książki i jego autorzy formacyjni są mi albo bliscy, to choć jestem czytelnikiem niewarszawskim, nienałogowym, nie bardzo rozczarowanym kapitalizmem (niestabilność społeczno-erotyczna to już bardziej coś dla mnie), to i tak przeczytam „Psa”. Nawet mi się zbiega, bo widziałem ostatnio późny film Hasa „Nieciekawa historia” i tam pięćdziesięcioletni Holoubek robi wycof, nie wchodzi w związek ze studentką, no ale bohater-narrator Vargi to przecież anty-Holoubek! (dlatego choćby napisał swoje „Pod mocnym aniołem” żadnej NIKE nie dostanie). Natomiast do czytania synowi (33, razem czytamy Nesbo, jako dzieciaka zaraziłem go Lemem i Zajdlem) raczej Krzysztofa Vargi nie podsunę. Już prędzej Masłowską, ale jej – z podobnych przyczyn – też młodzi już chyba nie będą czytać. Raczej Olgę Tokarczuk, bo tam i trochę eko, i ezo, i przez „Księgi” się brnie jak przez dziesięcioksiąg fantasy. Znam kilkoro młodych, co sięgną po Twardocha, po Żulczyka, ale Varga to za bardzo literackie, za miałkie dla nich w tym jego stylizowaniu, fryzowaniu głosu.

  11. @notka

    Zacząłem czytać i idzie mi to z niespodziewaną przyjemnością. (O ile Krzysiek jako osoba zawsze budził we mnie sympatię, o tyle jego pisarstwo co do zasady nudziło mnie jako zbytnio egzaltowane; w „Psie…” ta egzaltacja jest jakaś taka uklepana-udeptana, jak w kilkudziesięcioletnich papuciach, i mniej mnie razi).

    Natomiast kiedy jako dobiegający sześćdziesiątki prekariusz czytam frazy w rodzaju „[w]y­daw­nic­two, w któ­rym […] na­dal je­stem za­trud­nio­ny ja­ko re­dak­tor”, nie potrafię się nie uśmiechnąć i nie pomyśleć „ech, problemy pierwszego świata…”.

  12. @km
    „Nie obchodził nas jego los wtedy, naszych synów nie obchodzi teraz los jego synów – chyba że akurat piszą doktorat z „prawicowego populizmu”.”

    Tu napisałbym: „Nie obchodził nas jego los wtedy, naszych synów tym bardziej nie obchodzi los jego synów – nawet jeśli akurat piszą doktorat z „prawicowego populizmu” na St Andrews.” Przepaść klasowa się nie tyle replikuje, co pogłębia. Pięćdziesięcioletnie dzieci Tomasza będą swe egzystencjalne rozterki przeżywać w innych krajach i innych językach. Ekonomicznie i mentalnie na innej planecie.

  13. @mb
    „Przepaść klasowa się nie tyle replikuje, co pogłębia”

    To bzdura choćby dlatego, że fizycznie niemożliwe, ale praktycznie też tego nie ma. Większość moich znajomych to MMC, oczywiście dużo gadamy o dzieciach (bo często mamy już dorosłe). Nie widzę u swoich znajomych marzeń o AWANSIE dzieci, nie widać też tych marzeń wśród samych dzieci. MMC tworzy pewne lokalne optimum z którego mało komu chce się włazić wyżej. Te marzenia o życiu jak z teledysku hiphopowego, żeby siedzieć na ferrari w otoczeniu modelek, to raczej marzenia klasy ludowej.

    Dlatego też zresztą „zagraniczne studia” to z mojego punktu widzenia bezsensowny fetysz. Warszawa też ma dobre uczelnie. Z tego mitycznego Oxfordu nie wyjdziesz jako lepszy chemik czy lepszy socjolog, po prostu będziesz mieć znajomych z Oxfordu, ale to jest potrzebne tylko jeśli chesz dołączyć do elit. Ale właściwie po co? O ileż lepiej chichrać się z elit przy piwku.

  14. @mb
    „Natomiast kiedy jako dobiegający sześćdziesiątki prekariusz czytam frazy w rodzaju „[w]y­daw­nic­two, w któ­rym […] na­dal je­stem za­trud­nio­ny ja­ko re­dak­tor”, nie potrafię się nie uśmiechnąć i nie pomyśleć „ech, problemy pierwszego świata…”.”

    Varga zazwyczaj daje tym swoim bohaterom jakieś zawody, które są z grubsza podobne do jego. Ten etatowy redaktor od dekad zajmujący się jedną serią wydawniczą (!) mi też się wydaje mało prawdopodobny, w skali całego kraju jest może dziesięć takich osób. No ale nie mógł go zrobić felietonistą Newsweeka z oczywistych powodów.

  15. To trochę kwestia tego co się chce robić. Pomijając już, że nie każdy mieszka w Warszawie i finasowo to może być wszystko jedno czy Berlin czy Warszawa, to zagraniczne studia otwierają okienka możliwości, również dla MMC, których w Polsce nie ma. Zawodowo to przepaść. Jak ktoś ma pomysł na siebie, to studia za granicą mogą być najrozsądniejszym wyborem. Chemia to dla mnie jaskrawy przykład, że jak ktoś chce robić rzeczy a nie ma taty profesora czy choćby doktora w Poslce, to spadaj czlowieku do CH czy DE. Co oczywiście nie znaczy, że nie da się wygodnie umościć w Polsce w MMC, szczególnie jak się ten status replikuje (wiem, inteligencja to nie MMC).

  16. @wo

    „Dlatego też zresztą „zagraniczne studia” to z mojego punktu widzenia bezsensowny fetysz. Warszawa też ma dobre uczelnie. Z tego mitycznego Oxfordu nie wyjdziesz jako lepszy chemik czy lepszy socjolog, po prostu będziesz mieć znajomych z Oxfordu, ale to jest potrzebne tylko jeśli chesz dołączyć do elit.”

    Jeżeli chcesz pracować w nauce, to doktorat na Zachodzie >>>> doktorat w Polsce. Nie wiem jak z magisterką.

  17. Jako były (pomniejszy) pijak raczej stronię od literatury wódczanej. W niedawnej młodości zdawało się że nieutulone ambicje artystyczne prowincjusza wspaniale jest topić w alkoholu, ale zamiast być anonimowym alkoholikiem lepiej być sławnym pijakiem, więc imponował Świetlicki oprózniający na scenie połówkę żubrówki między jednym petem a drugim, prawdziwy artysta musiał być przeklęty i autodestrukcyjny. Nastolatem będąc poznałem kiedyś bliżej pewnego kieleckiego literata i byłem przekonany że nazwa literatka pochodzi od literatów jako podstawowych użytkowników tego szkła, pięknie mi się to rymowało i był to rym dokładny.
    Więc kolejny raz nie przeczytam Vargi, chociaż również lubiłem zawsze jego felietony.

    Co do odbioru takiej literatury przez młodzież prowincjonalną nie da się chyba nic dodać do wpisu @rw, szapoba! Natomiast. Istnieje pewnie nadal jakaś wąska grupa podobnych mnie młodzienców, których pijackie snujstwo pociąga i skrywa jakąś nieznaną egzystencjalną głębię w swojej mieszance mitteleuropejskiego fatalizmu i nadwrażliwości. Wspaniale jest być malowniczym wrakiem, rdzewiwjącym gorzko na obrzeżach społeczeństwa którm się w duchu gardzi. Nie czytając powieści jakoś tak mi się jawi figura Tomasza – miałeś wszystko, ale czegoś brakowało w środku, więc wylądowaleś z niczym i pięknie sobie teraz cierpisz.

    Pracując za barem można się do woli nasłuchać historii takich facetów, którym się życie posypało i jak refren powraca to pytanie „jak to się właściwie stało”? Raz to ty rzucasz wszystko dla kochanki w wieku swojej córki, raz to żona wiąże się z dentystą w którego gabinecie pracuje i szasta papierami rozwodowym. I zawsze, za każdym jednym razem, patrzą na barmana pytająco te same mętne oczy ryby wyrzuconej na brzeg. Tak już wygląda los faceta, który w swoim mniemaniu wypełnia jak najlepiej rolę drugo czy trzecioplanową, którą narzuca mu patriarchalny rdzeń systemu. Rzeczywista pozycja społeczna, materialna, bilans życia aż do tego KWŚ nie mają znaczenia, bo ta figura jest w swojej istocie zawsze taka sama, wypalony, zużyty samiec. Zaryzykowałbym nawet hipotezę że to zjawisko niezależne od systemu gospodarczego, kapitalizm tylko podkręcił kontrast i odpalił wszystko w 4k dolby surround.

  18. @rw

    „Jeżeli chcesz pracować w nauce, to doktorat na Zachodzie >>>> doktorat w Polsce. Nie wiem jak z magisterką.”

    Oraz takie czysto pragmatyczne kwestie, jak praca na umowe o pracę, składki emerytalne, niezła pensja z jasną perspektywą awansu itd. Nie wspominjąc o innej kulturze pracy. Nigdzie nie jest idealnie, ale jednak na uogólnionym zachodzie jest lepiej.

  19. @km

    Tak trochę obok, bo takie niuanse nie pasowałyby do Twojego komcia, ale w Warszawie też są (jeszcze) osoby, które po upadku Wielkich Zakładów perspektywy miały o tyle lepsze, że krócej były na bezrobociu (jeśli nie pochłonął ich alkohol).

    Wydaje mi się, że szczególnie dotyczy to późniejszego transferu ze wsi do miast, np. osób, które zdążyły kilka lat bądź dekadę przepracować w tych FSO i Ursusach. Jeśli nie umiały się zakręcić, to lądowały na niskich stanowiskach choćby w handlu lub gdy chciały/musiały iść na swoje, to otwierały zakłady fryzjerskie, stolarskie, samochodowe.

    Dzieci tych ludzi raczej nie miały bloków startowych dwa kółka dalej, a ze 100 m. I znów mamy kwestie klasowe, bo ci, którzy „nie dożyli”, a ci z „warszawskiego bąbelka” to inne grupy już na początku, niezależnie od miejsca urodzenia.

  20. @ kot immunologa

    „Oraz takie czysto pragmatyczne kwestie, jak praca na umowe o pracę, składki emerytalne, niezła pensja z jasną perspektywą awansu itd. Nie wspominjąc o innej kulturze pracy. Nigdzie nie jest idealnie, ale jednak na uogólnionym zachodzie jest lepiej.”

    Jest i nie jest.

    Jest, bo nauka w krajach starej UE plus CH ma więcej pieniędzy i więcej miejsc pracy poza akademią. Nie jest, bo karuzela śmieciówek na postdokach jest jeszcze silniejsza. Sensowne oferty stabilizacji (tenure track, cokolwiek hybrydowego albo przeskok do firmy na stanowiska z perspektywą awansu) wymagają doktoratu w dobrym labie.

    Polska na moment była w kontakcie z tym światem, ale ostatnio finansowanie nauki znowu przykręcono w kierunku debilnie rozumianej punktozy aplikacyjnej, więc nie ma kasy na porządniejsze szkoły letnie, staże i resztę networku. A bez networku nie zrobisz projektów UE. A bez projektów UE zdechniesz z głodu z resztą ogona, bo cała nauka europejska wymaga konsorcjów i sieciowania.

    „Oraz takie czysto pragmatyczne kwestie, jak praca na umowe o pracę, składki emerytalne, niezła pensja z jasną perspektywą awansu itd.”

    2 lata kontraktu na postoku a potem kolejne przenosiny albo przedłużka o rok. Pohulaj tak 8 lat (od 27 do 35) a potem pogadamy o rodzinie czy lekkich problemach zdrowotnych. Tenure-tracków nie ma, chyba, że przyniesiesz duży grant, a wtedy dadzą najpierw 3 lata grantu a potem się zobaczy. Kicha jest, zerknij na wskaźniki przyznawania / aplikowania grantów nawet w krajach starej UE. W Polsce bieda w naukwie mocniej dowala, ale trend ten sam: UE przerzuciła wajchę na kasę na przedsiębiorczyzm-brzoskizm.

  21. @WO
    „To bzdura choćby dlatego, że fizycznie niemożliwe,”

    Za granicą w tej chwili studiuje ok. 50 tys. obywateli Polski (wg danych OECD), to implikuje ok. 10 tys. nowych studentów z Polski rocznie na zagranicznych uczelniach. To nie są to ludzie z powiatów z wynagrodzeniami poniżej średniej krajowej – raczej ci z powiatów powyżej, czyli z Warszawy i pozostałych metropolii. Co roku warszawskie licea wypuszczają ok. 16 tys. absolwentów (dane miasta), ponad dwa razy tyle co np. w Poznaniu, przy średnim wynagrodzeniu w Warszawie ok. 15% wyższym niż poznańskie (dane GUS). W świetle tych liczb można ostrożnie szacować, że ok. jednej trzeciej polskiej kwoty osób rozpoczynających co roku studia zagraniczne przypada na stolicę, a dwie trzecie na pozostałe metropolie. Czyli powiedzmy ok. 3-3,5 tys. absolwentów warszawskich liceów co roku. Z tego kilkaset to może być klasa wyższa – dzieci właścicieli firm, prezesów. Pozostali to bez wątpienia m.in. Pańscy uczniowie. Nie pojedyncze przypadki, ale ich znacząca część, na pewno dużo wyższa niż w prowincjonalnej szkole. To po prostu mówią liczby. Kwestia tego czy to ich dobry, neutralny czy suboptymalny wybór jest drugorzędna wobec tego co napisałem: ci ludzie będą jako dorośli mentalnie na innej planecie niż polska prowincja. Z zagranicznymi (lepszymi czy gorszymi) profesjonalnymi karierami, międzynarodowymi rodzinami będą się od niej silniej różnić niż ich rodzice.

  22. @kot immunologa

    „jak praca na umowe o pracę, składki emerytalne, niezła pensja z jasną perspektywą awansu itd”

    W przemyśle pewnie tak, w akademii, jak pisze Redezi. Liczba stałych pozycji niezwykle ograniczona.

    „doktorat na Zachodzie >>>> doktorat ”

    Zupełnie tak tego nie widzę. Trwają nieustające poszukiwania postdoków, jak ktoś jest dobry, nie ma prawie żadnego znaczenia, skąd doktorat.

  23. @kot
    „Pomijając już, że nie każdy mieszka w Warszawie i finasowo to może być wszystko jedno czy Berlin czy Warszawa,”

    Dlatego zaznaczyłem, że „z mojego punktu widzenia”. Oczywiście z punktu widzenia Mycisk to może być już porównywalnie trudne.

    „Chemia to dla mnie jaskrawy przykład, że jak ktoś chce robić rzeczy a nie ma taty profesora czy choćby doktora w Poslce, to spadaj czlowieku do CH czy DE.”

    Z natury rzeczy znam trochę ludzi, którzy pracują w nauce a studiowali razem ze mną na UW. I mają jakiś tam dorobek i publikacje. Będę się więc upierać, że chemia na UW nie jest gorsza od mitycznej na Zachodzie. Już za moich czasów zresztą np. kwantowcy współpracowali z zachodnimi ośrodkami na zasadzie „oni robią eksperymenty, my im je interpretujemy”, to się od tego czasu bardzo rozwinęło. Nie mogę bardziej tego rozwijać żeby nie dekonspirować już konkretnych osób, ale znam osobiście przypadek osoby, która może wybrać, etat tu (i współpraca z nimi) czy odwrotnie, etat tam (i współpraca z Polską). Otóż wybrała etat tu i współpracę z Zachodem, WŁAŚNIE ZE WZGLĘDÓW O KTÓRYCH MÓWISZ, finansowo-pragmatycznych.

    No i część moich znajomych to MMC/inteligencja w pierwszym pokoleniu, przyjechali z różnych uogólnionych Mycisk.

  24. @cpt
    „Nie czytając powieści jakoś tak mi się jawi figura Tomasza ”

    Jakbyś jednak czytał! Spot on.

  25. @mb
    „Pozostali to bez wątpienia m.in. Pańscy uczniowie.”

    Ba! To akurat oczywiste, że większość moich uczniów klasowo jest wyżej ode mnie. Mnie nie było stać na posyłanie dzieci do szkół niepublicznych.

    „ci ludzie będą jako dorośli mentalnie na innej planecie niż polska prowincja.”

    Na prowincji też jest UMC oraz zwłaszcza UC.

  26. @redezi

    „Sensowne oferty stabilizacji (tenure track, cokolwiek hybrydowego albo przeskok do firmy na stanowiska z perspektywą awansu) wymagają doktoratu w dobrym labie.”

    Tak, pełna zgoda. Piszę o DE, bo znam od podszewki, i tu można zrobić dobry doktorat nie mając znajomości i nie umrzeć z głodu. Jeszcze składki opłacą. W Polsce to marzenie ściętej głowy (dla kogoś z klasy ludowej).

    „A bez networku nie zrobisz projektów UE. A bez projektów UE zdechniesz z głodu z resztą ogona, bo cała nauka europejska wymaga konsorcjów i sieciowania”

    O tym właśnie piszę, jak chcesz robić rzeczy, to spadaj na dotkorat jak najszybciej do DE czy CH. Czy zostaniesz w nauce akademickiej, czy przeskoczysz do przemysłu po postodku to już wtórne, w MMC z perspektywą robienie intersujących rzeczy się umościsz. Przy odrobinie farta to może być nawet UMC.

    „2 lata kontraktu na postoku a potem kolejne przenosiny albo przedłużka o rok. Pohulaj tak 8 lat (od 27 do 35) a potem pogadamy o rodzinie czy lekkich problemach zdrowotnych.”

    Tak właśnie robię. Ale to wciąż są oskładkowane umowy o pracę. I pensje sporo powyżej średniej. Rzeczywiście nie ma sensownej oferty pomiędzy PhD a habilitacją /profesurą, ale to nie jest jakieś finansowe limbo.

    „Kicha jest, zerknij na wskaźniki przyznawania / aplikowania grantów nawet w krajach starej UE.”

    Niemcy jeszcze do końca nie zwariowali, i raz że sporo mozna zrobić z pieniedzy instytutowych, a dwa że wskaźniki przyznawanie grantów nie sa takie najgorsze. Indywidualne granty DFG to jakieś 20%, co może nie jest wybitnie kolorowo, ale też nie każda aplikacja jest wspaniała.

    To co robi ogoromną różnicę to przemysł. Nie znam dosłownie nikogo z szerokiego grona znajomych, kto miałby poważny problem ze znalezieniem pracy. Wojny dookoła, pandemia, kryzysy gospodarcze, a immunologów/biochemików/chemików jak zatrudniali tak zatrudniają.

  27. @ m.bednarek

    „Za granicą w tej chwili studiuje ok. 50 tys. obywateli Polski (wg danych OECD), to implikuje ok. 10 tys.”

    Nie, nie implikuje.
    1. OECD spisuje z danych jakie raportuje Polska. Polska ma słabe pojęcie o tym ilu obywateli jest za granicą. OECD ma bardzo mało własnych zespołów badawczych, dużo więcej bierze z GUSów krajowych.
    2. Nie chce mi się sprawdzać konkretnych liczb na potrzeby komcia na blogu, ale strzelam, że to co Polska raportuje jest wg. ISCED czyli do studiujących wlicza doktorantów i niestacjonarne. Nie tylko studia 1 stopnia stacjonarne i jednolite stacjonarne. A Polska raportuje według ISCED, bo ISCED to międzynarodowy standard używany w Eurostacie, UE i systemach typu Erasmus i grantozy UE. No a wg. ISCED doktorantka to osoba studiująca i studentix niestacjonarnum to też osoba studiująca.

    „Czyli powiedzmy ok. 3-3,5 tys. absolwentów warszawskich liceów co roku. Z tego kilkaset to może być klasa wyższa – dzieci właścicieli firm, prezesów. Pozostali to bez wątpienia m.in. Pańscy uczniowie. Nie pojedyncze przypadki, ale ich znacząca część, na pewno dużo wyższa niż w prowincjonalnej szkole. To po prostu mówią liczby.”

    W Warszawie jest ok. 250 tys. studentów ogółem i to są dane dużo lepiej potwierdzone niż oszacowania kolegi (UMS Warszawy ma to dobrze zmapowane, bo to ważny element demografii, ekonomii etc.). Samo UW na 1 rok przyjmuje koło 17000 osób, z tego 9000 na stacjonarne 1 stopnia i jednolite mgr. (Warszawa nie jest całą Polską, ale ma nadzwyczajną koncentrację dużych uczelni, stąd magnetyzm).

    IB w Polsce to kilkaset osób. Tyle, że dochodzi potem problem „czesne za semestr rzędu 15-20 tys. złotych plus utrzymanie”.

    W dynastiach lekarskich reprodukcja elit krajowych idzie przez WUM albo CM UJ, w rodzinach sadowniczo-rolniczych albo w mafii Lasów Państwowych przez SGGW, a w prawniczych przez prawo UW albo prawo UJ. Z perspektywy tych grup jakieś Oxbridge czy St. Andrews to jest dla „failed sons&siblings” ale nie dla dziedziców.

  28. @kot immunologa

    „W Polsce to marzenie ściętej głowy (dla kogoś z klasy ludowej).”

    Ale nie z przyczyn finansowych, w sensownej grupie doktorant spokojnie medianę przekroczy.

  29. @kjelod

    Warszawa ma swoją klasę robotniczą, prowincja swoich bogaczy. Ale to nie zmienia prostego faktu: jeśli urodziłeś się na przełomie lat 60/70 i w 1989 r. byłeś absolwentem warszawskiego liceum, musiałeś się bardzo starać, żeby nie zostać beneficjentem transformacji, wspólnie z Trzaskowskim, Piskorskim, Saramonowiczem, Żebrowskim, Wielowieyską itd. Nawet jak się faktycznie starałeś wylecieć z tego kręgu – z powrotem cię wciągano jak np. Tomasza Piątka, Michała Cichego. Ogólnie zaburzenie replikacji elit jest bardzo trudne – badania socjologiczne w PRL pokazywały wysoki stopień rodzinnej ciągłości elity partyjnej (Sekretariat KC PZPR) i przedwojennych elit II RP, w elicie opozycyjnej był on jeszcze wyższy. Elity mają sto sposobów by maskować ten przywilej – kogoś z dołów dokoptują, powiedzą że wg jakiegoś dżinsowego kryterium nie są wcale takie elitarne, że bycie elitą to żadna frajda (kto by tam szedł na studia zagraniczne), że oni to żadne elity tylko dopiero jeszcze węższa subgrupa (np. ci z domem w Konstancinie) itd. Ale fakt socjologiczny jest oczywisty i powinien być uwzględniany m.in. w polityce.

  30. @mb
    „Ogólnie zaburzenie replikacji elit jest bardzo trudne”

    Jasne, ale pan beztrosko zalicza MMC do elit, co w tym kontekście nie ma sensu, bo prowadzi do absurdalnego wniosku że dowolny nauczyciel jest „elitą”. Część z nas przekształciła się z PRL-owskiej inteligencji w MMC, to jest przypadek mój i Vargi, ale ambicji by iść wyżej po prostu nie mamy, może nawet nigdy nie mieliśmy.

    Z kolei wielu ludzi z listy „najbogatszych w Polsce” żyje właśnie na prowincji. I to nie w sensie „dom pod Warszawą”, tylko w sensie że Barlinek. Jak ktoś jest klasą wyższą, to i tak nie kieruje się przy wyborze miejsca zamieszkania kryterium typu „żeby mieć blisko do metra”.

  31. @WO

    „Będę się więc upierać, że chemia na UW nie jest gorsza od mitycznej na Zachodzie.”

    Ale czy to nie jest trochę kwestia skali? Chemia w Polsce stoi mocno, i na pewno są osoby, które to robią na światowym poziomie. Pytanie ilu ich jest i co z tymi, którym scieżka akademicka nie wyjdzie? Że o mojej ukochanej immunologii nie wspomnę, bo jej w Polsce prawie nie ma.

    „Już za moich czasów zresztą np. kwantowcy współpracowali z zachodnimi ośrodkami na zasadzie „oni robią eksperymenty, my im je interpretujemy”, to się od tego czasu bardzo rozwinęło.„

    To są bardzo niszowe sprawy, super intersujące i potrzebne (bez cienie ironi), ale siłą rzeczy dostępne dla bardzo nielicznych. Ciekawa i bardziej dostepna jest nauka na granicy podstawowej i aplikacyjnej. Rzeczy typu projektowanie od zera leków przeciwnowotoworowych, opisywanie nowych chorób genetycznych itp. Nie podam linków, bo się zdekonspiruję, ale gwaratuję, że jest sporo frajdy w opisaniu dlaczego gen x powoduje chorobę y. Tego w Polsce dramatycznie brakuje, czegoś pomiędzy nauka podstawową, która tu i ówdzie jest a przedstawicielem handlowym.

  32. @m.bednarek nie kwestionowałem tego. Jedynie wskazałem, że porównano jabłka do gruszek (zresztą jako celowy zabieg, więc tylko uzupełniam, a nie kwestionuję).

  33. @Cpt.Havermeyer

    „Pracując za barem można się do woli nasłuchać historii takich facetów, którym się życie posypało i jak refren powraca to pytanie „jak to się właściwie stało”? Raz to ty rzucasz wszystko dla kochanki w wieku swojej córki, raz to żona wiąże się z dentystą w którego gabinecie pracuje i szasta papierami rozwodowym.”

    Albo ludzie się zmieniają z biegiem lat i któreś stwierdza „nic już nas nie łączy, cześć”. Widziałem takie przypadki. W Norwegii jest ponoć dość częste, że jakieś 10-20 lat po ślubie, kiedy dzieci są już podrośnięte albo wręcz dorosłe, kobieta stwierdza że chce teraz zacząć żyć sama, no hard feelings, ale kthanxbye. A mąż nie mają pojęcia, ocohodzi.

  34. @kot
    „gwaratuję, że jest sporo frajdy w opisaniu dlaczego gen x powoduje chorobę y.”

    Bardzo lubię o tym czytać, więc wyważasz otwarte drzwi. Kwanty też są ciekawe, ale nie mogę bardziej precyzyjnie opisać kim są moi znajomi.

  35. @WO

    „No i część moich znajomych to MMC/inteligencja w pierwszym pokoleniu, przyjechali z różnych uogólnionych Mycisk.”

    Mieliście nieprawdopobnego farta wchodzić w dorosłe życie z odpowiednim kapitałem w Przełomowym Momencie Dziejów. Ja w sumie też, tyle że to nie była zmiana ustrojowa, tylko wejscie do UE. Pokolenie naszych rodziców nie miało nawet ćwierci takiej szansy.

  36. @kot
    „Pokolenie naszych rodziców nie miało nawet ćwierci takiej szansy.”

    Naszych rodziców czyli boomerów? Nie dosyć że koło trzydziestki dostawali klucze do mieszkań spółdzielczych na tych mitycznych blokowiskach (które wtedy były kolosalnym awansem, a i dziś mieszkania na nich potrafią kosztować dwadzieścia za metr), to jeszcze w transformacji stawali się naszymi pracodawcami.

  37. @WO

    „Naszych rodziców czyli boomerów? „

    To znowu kwestia bombelka. Mój ojciec, bardzo inteligentny facet, o studiach i rozwijaniu potencjału mógl tylko pomarzyć. Całe życie przepracował w fabryce, nikgo nie zatrudniał a i tak może mówić o szczęściu, że zakładu nie zamknęli.Z rynkowej wartosci miejszkania, której rodzicie dostali po 15 latach czekania, to będę się cieszył co najwyżej ja, przecież wciąż gdzies muszą mieszkać.

  38. @redezi
    Wybieram najostrożniejsze dane np. UNESCO podaje 80 tys. Polaków studiujących za granicą. Te 50 tys. wg OECD to też studia doktorskie, ale w dużo większej liczbie krótsze niż 5-letnie studia licencjackie. IB nie jest konieczne do podjęcia studiów za granicą. Ten zagraniczny wymiar elitarności edukacyjnej – zaczynający się od agencji rekrutacyjnych, prep schools itd. ma już wymiar klasotwórczy i odróżnia metropolie od prowincji, Nie usuwa krajowych mechanizmów replikacji typu WUM ale tworzy obok nich nowe doświadczenie klasowe, niedostępne poza elitą.

    @WO
    Nie chcę rozpoczynać dyskusji o Pana osobistej sytuacji, ale niewątpliwie nie jest to sytuacja „dowolnego nauczyciela”. W wyniku czynnika jaki km nazwał „jednością miejsca i akacji z inkubacją nowych branż i zawodów” był Pan w grupie pierwszych beneficjentów transformacji i nadal się Pan w niej utrzymuje, czego dowodzi i położenie majątkowo-dochodowe i warunki zatrudnienia w zawodzie nauczyciela i rozpoznawalność, środowiskowe uznanie w nadal wykonywanej działalności pisarskiej/ publicystycznej. Nie są one porównywalne z sytuacją prowincjonalnego nauczyciela chemii czy prowincjonalnego dziennikarza. Ten status przejmą Pańskie dzieci, tak jak Pan przejął go od rodziców – zyskuje się go w dużo większym stopniu w wyniku klasowego dziedziczenia niż jednostkowych działań (tego co Pan lub Varga „chcieli”). Identyfikowanie się przez Pana z MMC a nie „elitą” maskuje różnice między stołeczną (i w mniejszym stopniu metropolitalną np. poznańską) a prowincjonalną (np. lubelską czy gorzowską) klasą średnią. Różnice te ulegają rokrocznie pogłębieniu (np. wg danych o regionalnym podziale PKB). A powinny być niwelowane, ich negatywny wymiar polityczny to temat Pańśkiej notki „Trza”. Udawanie, że ich nie ma (albo że coś w tej sprawie załatwia „Barlinek”) nie pomoże.

  39. @WO

    „Nie dosyć że koło trzydziestki dostawali klucze do mieszkań spółdzielczych na tych mitycznych blokowiskach (które wtedy były kolosalnym awansem, a i dziś mieszkania na nich potrafią kosztować dwadzieścia za metr)”

    Niepotrzebnie uśredniłem twoich i moich rodziców, bo to jednak różnica prawie 20 lat. Niby boomersi, ale ten awans o którym piszesz przypadł w udziale moim dziadkom. Tyle że oni przeprowadzili się do poniemieckich mieszkań, i przeprowadzka na blokowisko ich dzieci nie była już tak wielkim awansem. Ale w zniszczonej Warszawie to musiało zupełnie inaczej wyglądać.

  40. @mb
    „Nie chcę rozpoczynać dyskusji o Pana osobistej sytuacji, ale niewątpliwie nie jest to sytuacja „dowolnego nauczyciela”.”

    Ale ja właśnie mówię o „dowolnych”. Znam wielu.

    ” w grupie pierwszych beneficjentów transformacji”

    Wcale nie, pierwsza była grupa boomerów. To oni zakładali firmy, w których my NAJWYŻEJ mogliśmy sobie pracować, więc oni się stali UC, my MMC, najwyżej UMC.

    „prowincjonalną (np. lubelską czy gorzowską) klasą średnią.”

    Jej też trochę znam, bo to przecież nie są zamknięte światy.

    „Udawanie, że ich nie ma (albo że coś w tej sprawie załatwia „Barlinek”) nie pomoże.”

    Fantazjowanie że „nauczyciele to elita” jest jeszcze gorsze, bo cały problem właśnie w tym, że właściciele Barlinków finansują prawicowe media, które robią Panu wodę z mózgu. Na koniec wraz z tymi właścicielami będzie pan zwalczać lewackie wynalazki takie jak zaimki (no kto to słyszał, jakichś zaimków używać, za naszych czasów ich nie było).

  41. @wo i kn, re: przywilej, edukacja itp
    Kilka osób już poruszyło ten temat, ale może uda mi się jeszcze coś oryginalnego dodać.
    To oczywiście nie zarzut, ale twoja, gospodarzu, sytuacja wyjściowa była ogólnie lepsza niż osób chociażby z Gorzowa czy Grudziądza (o Myciskach nie wspominając). Już sam fakt, że dziadkowie posiadają mieszkanie w Warszawie, które w perspektywie czasu może nam przypaść jest prawdziwym grozmieniaczem.
    Jestem nieco młodszy ale już i tak zaawansowany wiekiem. Z środkowych najntisów pamiętam, jak na różnych obozach wakacyjnych ludzie z Warszawy to była zupełnie inna liga (i nawet nie mówię o bananach tylko takich typowych dzieciakach z LMC/MMC). Można by powiedzieć że w tamtych czasach warszawskie MMC było więcej warte niż prowoncjonalne UMC.
    Druga rzecz – edukacja. Mam taką tezę, że o przywileju świadczy właśnie takie podejście na temat edukacji zagranicznej. Masz dobry kapitał (finansowy, kulturowy lub społeczny)? Studia za granicą nie są jakimś boosterem dla twojej kariery. Dasz sobie radę. Nawet niekoniecznie dlatego, że tata ci załatwi. Po prostu umiesz się poruszać w tym światku lepiej niż ktoś z zewnątrz. Jesteś z Mycisk? Masz świadomość, że do wyścigu staje z tobą 1000 takich jak ty plus jeszcze 100 z lepszym zapleczem. Więc szukasz czegoś, co przynajmniej w teorii wyrówna twoje szanse.
    Podobnie było na przełomie lat 90 i 00. Znajomi ze studiów, lokalsi, dobrze ustawieni mogli np. zostawać na uczelni, pisać doktoraty. Osoby bez takich przywilejów szukały pracy na asap – nie stać je było na luksus uprawiania nauki za ówczesną pensję asystenta czy wręcz stypendium doktoranckie.

  42. @grendel
    ” Można by powiedzieć że w tamtych czasach warszawskie MMC było więcej warte niż prowoncjonalne UMC.”

    Wydaje mi się że przykładanie tych kategorii do lat 90. nie ma sensu – to jeszcze była transformacyjna magma, że jeszcze nie Unia, ale już nie PRL, więc przez pewien czas jeszcze możliwe były np. małżeństwa w poprzek podziałów (które potem się skrystalizowały). Oraz kariety typu „od zera do miliardera”.

    „Studia za granicą nie są jakimś boosterem dla twojej kariery. Dasz sobie radę. Nawet niekoniecznie dlatego, że tata ci załatwi. Po prostu umiesz się poruszać w tym światku lepiej niż ktoś z zewnątrz. Jesteś z Mycisk? Masz świadomość, że do wyścigu staje z tobą 1000 takich jak ty plus jeszcze 100 z lepszym zapleczem. Więc szukasz czegoś, co przynajmniej w teorii wyrówna twoje szanse.”

    2 x zgoda. Ale to prowadzi do wniosku, że jeśli ktoś marzy o tym mitycznym Oksfordzie to znaczy, że go nie potrzebuje. Jeśli ktoś myśli, że go potrzebuje by dołączyć do elit – to i tak nie dołączy. Jeśli ktoś chce po prostu dobrze poznać chemię albo socjologię, UW wystarczy.

  43. @WO
    „Nie dosyć że koło trzydziestki dostawali klucze do mieszkań spółdzielczych na tych mitycznych blokowiskach”
    Ja tylko chciałbym zwrócić uwagę, że parę lat później urodzeni – mimo że formalnie też z tego pokolenia – już miewali pod tym względem różnie. I naprawdę potrafiły decydować drobiazgi. Gdy moja rodzina przenosiła się z powojennej rudery na Mokotowie do nowych budynków na Przyczółku Grochowskim na początku lat 70-tych, to np. moi dziadkowie dostali mieszkanie, ciocia dostała mieszkanie ale tata nie. Różnica była taka, że ciocia była dwa lata starsza i już zamężna a tacie do osiemnastki brakowało paru miesięcy i został uznany za małoletniego. Gdy wszedł w dorosłość to mieszkania były już dawno rozdane, nowej transzy nie było, więc aż do upadku komuny mieszkał z rodzicami.
    Wystarczyło się w złym miesiącu urodzić żeby im szanse też przeszły koło nosa.

    Żeby założyć firmę to też trzeba było mieć coś na start, a żeby wejść do UC to – śmiem twierdzić – trzeba było mieć nieco szczęścia i jeszcze potrafić wykorzystywać ludzi, np. nie płacić im miesiącami za wykonaną przez nich pracę. Nie wiem czy to w ogóle nie jest warunek konieczny trafiania do UC (poza, oczywiście, urodzeniem się w) – umiejętność wykorzystywania innych i brak skrupułów.

    Nie żebym narzekał. Sam fakt urodzenia się i wychowania w Warszawie dał mi sporo, nawet jeśli rodzice nie zakładali własnych firm tylko raczej pracowali na kogoś. Gdybym urodził się gdzie indziej to np. wątpię żebym miał szansę zadebiutować jako dziennikarz w ogólnopolskim magazynie jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności. A w Warszawie coś takiego było w zasięgu chłopaka który miał trochę odwagi i jakieś minimum wykształcenia.

  44. @pk
    „Gdybym urodził się gdzie indziej to np. wątpię żebym miał szansę zadebiutować jako dziennikarz w ogólnopolskim magazynie jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności.”

    No właśnie zupełnie nie. „Urodzeni Warszawiacy” byli/są mniejszością w GW (ale też ogólnie w mediach). Jeśli masz jakichś dziennikarzy, których znasz i lubisz, sprawdź ich miejsce urodzenia w wikipedii. Jest wysokie prawdopodobieństwo że to NIE będzie Warszawa.

  45. @w”Wydaje mi się że przykładanie tych kategorii do lat 90. nie ma sensu – to jeszcze była transformacyjna magma…”

    Racja, powinienem był wziąć to w cudzysłów. Ale chodziło mi o takie „przeciętne” rodziny – nie robotnicze, ale też nie wczesnych beneficjentów przemian. Swoją drogą to często ci beneficjenci przemian to były osoby z robotniczym backgroundem, bez wykształcenia i kapitału kulturowego, a obecnie pewnie tworzą UC (jak to było z tym przysłowiowym frakiem?).

  46. Z perspektywy kobiety o pokolenie młodszej od Krzysztofa Vargi – tego się nie da czytać. Po notce postanowiłam dobrnąć do końca i nadal uważam, że to jest straszne. To nie są egzystencjalne rozważania w obliczu śmierci i przemijania, ale monolog człowieka z depresją na (niewłaściwych) lekach. Brzmi identycznie jak wszystkie monologi alkoholików z polskiej literatury. Pewną nowością jest, że obydwaj bohaterowie to incele na poziomie, którego nie powstydziłyby się najgłębsze zakątki manosfery. (Obrazu seksu przedstawionego przez narratora to nawet 20-letni incele nie mają, testowanie wierności żony, którą się nie jest zainteresowanym seksualnie też jest blisko topu tego, co złego można zrobić w związku.) Dla mnie książka z obszaru psychiatrii i psychologii, a nie socjologii. Mężczyzn bez kompetencji emocjonalnych i bez jakiejkolwiek chęci poprawienia swojej sytuacji, z tego pokolenia, można spotkać poza Warszawą, poza światem artystycznym, biednych i bogatych.

    Z dawką cynizmu która przelewa się przez książkowy monolog, zareagowałabym tak: Depresję się leczy. 50-letni mężczyzna miał 30 lat dorosłego życia, żeby zadbać o podstawy zdrowia psychicznego i załapać o co chodzi w relacjach z innymi ludźmi. Wiktor Osiatyński urodził się w 1945 r. i od lat 90-tych demitologizował polskich inteligenckich alkoholików (na swoim przykładzie), jak widać się nie przebiło. Bohaterom ani nie zazdroszczę, ani nie współczuję, a raczej myślę o tych wszystkich bliskich, którym w prawdziwym życiu uprzykrzali by egzystencję. Widzę te córki jeszcze przed czterdziestką, holujące ojców z depresją kosztem własnego życia, widzę 80-letnie matki troszczące się o 50-letnich alkoholików i oczywiście niezliczone żony z pokolenia 60-latków.

    Książkę polecam 30-40 latkom którzy zastanawiają się, czy może odpuścić sobie psychoterapię, trening, relacje z ludźmi, a nierozwiązane problemy przełożyć na później. Doskonale motywuje do działania, byleby nie skończyć jak bohaterowie.

  47. Co do sytuacji nauczycieli. To była różna na przestrzeni III RP. Wiem bo moja matka jest byłą nauczycielką. No obecnie co sierpień rozdzwania się telefon. Z błaganiami, żeby wzięła choć kilka godzin. 40 lat pracy stworzyło siatkę znajomości. Telefony są z publicznej edukacji i prywatnej. Zresztą pracowała po przejściu na emeryturę, po prostu teraz woli spędzać czas z wnukiem i nie użerać się nawet z dziećmi, co z rodzicami. I tu też ten sam problem. Kasa już wcale nie taka zła, ale użeranie się z rodzicami, którzy traktują nauczyciela jak pomiotło. No nie każdy ma ochotę.

  48. @wo
    „Jest wysokie prawdopodobieństwo że to NIE będzie Warszawa.”
    Ja z tym nie polemizuję, na pewno znasz lepiej to środowisko. Ale pisałem, że mnie konkretnie Warszawa dała szanse, jakich nie miałbym gdzieś indziej. Jeszcze w którymś z innych wielkich miast jak Kraków czy Wrocław, jasne, ale nie gdybym urodził się w jakiejś małej miejscowości. Nie dostałbym po prostu tych okazji, które się pojawiły.
    Mam wrażenie, że tu może zachodzić kolejna kwestia „paru lat różnicy”. Było takie okno kiedy ludzie robili kariery bo np. znali angielski (jak Lis) i wtedy umiejętności >> miejsce urodzenia. Ale ja jestem rocznik ’79, na taką karierę byłem spóźniony o parę lat. W ogóle mało kojarzę dziennikarzy z mojego rocznika i okolic, ci co porobili kariery to raczej starsi, potem przyszło nowe pokolenie. Z moich znajomych chyba tylko jedna koleżanka dostała się do TVN.

    A moje „dziennikarstwo” nie miało nic wspólnego z GW. Załapałem się do magazynu o grach komputerowych, potem jeszcze do dwóch innych na nieco odmiennych zasadach. W tej dziedzinie Warszawa nie była jedynym ośrodkiem, ale zdecydowanie największym.

  49. To wszystko zależy. Na przykład mimo wszystko Śląsk dla zawodów technicznych był lepszy. Zwłaszcza, że możesz mieszkać w Katowicach, a autobusem czy pociągiem dojedziesz do Tych.

  50. @irid
    „To nie są egzystencjalne rozważania w obliczu śmierci i przemijania, ale monolog człowieka z depresją na (niewłaściwych) lekach.”

    Brzmi jak blurb na okładkę Thomasa Bernharda. Tylko u niego jest więcej nienawiści do społeczeństwa i kraju (no, to jednak Austria).

    „Depresję się leczy. 50-letni mężczyzna miał 30 lat dorosłego życia, żeby zadbać o podstawy zdrowia psychicznego i załapać o co chodzi w relacjach z innymi ludźmi. Wiktor Osiatyński urodził się w 1945 r. i od lat 90-tych demitologizował polskich inteligenckich alkoholików (na swoim przykładzie), jak widać się nie przebiło. Bohaterom ani nie zazdroszczę, ani nie współczuję, a raczej myślę o tych wszystkich bliskich, którym w prawdziwym życiu uprzykrzali by egzystencję. Widzę te córki jeszcze przed czterdziestką, holujące ojców z depresją kosztem własnego życia, widzę 80-letnie matki troszczące się o 50-letnich alkoholików i oczywiście niezliczone żony z pokolenia 60-latków.”

    Są książki pokazujące, jak powinno być, choć nie jest. I są książki pokazujące jak jest, choć nie powinno być.

  51. @ergonauta

    „jak jest, choć nie powinno być”

    … powiedział Denethor, odrywając oczy od palantira.

  52. @hatefire
    „40 lat pracy stworzyło siatkę znajomości.”

    Mój staż jest znacznie krótszy, a już też mam taką siatkę – bo ta siatka jest jakby podstawą funkcjonowania w tym zawodzie. Jeśli gdzieś w Warszawie i okolicy szukają chemika, ja się prawdopodobnie o tym dowiem, nawet samemu nie szukając przesadnie aktywnie (bo mi dobrze tu gdzie jestem).

    Co do spraw finansowych, jest też mocno homogenne. Zarobki w publicznej są drobiazgowo regulowane, organ prowadzący ma niewielkie możliwości modyfikacji. W niepublicznej z kolei są warunkowane tymi w publicznej, bo organ prowadzący nie ma powodu by ci dać tysiaka więcej niż publiczna (raczej sobie na twoje miejsce znajdzie kogoś bez takich wymagań).

    ” Kasa już wcale nie taka zła, ale użeranie się z rodzicami, którzy traktują nauczyciela jak pomiotło.”

    Jakbym znał Szanowną Mamę (proszę pozdrowić)!

  53. @irid
    „Z perspektywy kobiety o pokolenie młodszej od Krzysztofa Vargi – tego się nie da czytać. Po notce postanowiłam dobrnąć do końca i nadal uważam, że to jest straszne. ”

    Dziękuję za poświęcenie i za komentarz – tego się mniej więcej spodziewałem.

  54. Korekta Obywatelska:
    „ale tym razem szczególnie mnie intrUguje jak to odczytują ludzie młodsi”

  55. @wo
    „Kasa już wcale nie taka zła, ale użeranie się z rodzicami, którzy traktują nauczyciela jak pomiotło.”

    Do okolic 9k brutto dochodzisz w Warszawie jak jesteś nauczycielem dyplomowanym. Czyli koło 5 lat pracy, magisterium i przygotowanie pedagogiczne.

    Od biedy kupisz za to mieszkanie z drugiej ręki poza ścisłym topem dzielnic (Praga właśnie odjeżdża), ale problem w tym, że:
    – w ilu szkołach musisz zasuwać żeby uzbierać godziny do pensum
    – powyżej tego pułapu już nie wyskoczysz, bo to praktyczna granica awansu
    – po cichu dokładają pracę (a to czarnkowe, a to dokumenty pracy indywidualne i osoby ze specjalnymi potrzebami i kolejne wymogi co do siedzenia po godzinach)

    Zostają więc korki (przepracowanie), zapiernicz przy sezonie matur (przepracowanie) i niewiele więcej. A 9-10k łapiesz z motywacyjnym, premiami itd. jak szkoła ma dobre układy z dzielnią. Jak masz gorszy start (licencjat bez przygotowania pedagog i klepanie lat na stażu) to zdychasz za 7k na kontraktowym.

    Dyplomowani dociągną do emerytury, ale ja tego nie traktuję jako sensownej opcji na karierę w Warszawie. Jeśli nie mam mieszkania, to nawet jakbym od razu wskoczył na dyplomowanego, to jest to dead end job.

  56. @irid
    Brzmi identycznie jak wszystkie monologi alkoholików z polskiej literatury

    Tego się właśnie spodziewałem, myślę że to jest druga strona Informacji Zwrotnej Żulczyka, czyli pacjenci którzy nie doświadczyli aż tak dużej tragedii żeby się wreszcie wziąć i k*wa ogarnąć. Albo jeśli tragedia się wydarzyła to tylko trzeba ją mocnej zapić, bo fatum ciąży, wisi nad nami i wszystko źle i nic się nie da zrobić. Wielki romantyczny bohater winiący cały świat za własne, wiecznie rozwiązane sznurówki. I nie żebym obwiniał kogoś z depresja o bycie w depresji na własne życzenie, podpisuję się wszystkimi kończynami pod pointą Twojej wypowiedzi, natomiast znam przypadki tęsknienia za depresyjnym sobą, bo „terapia zmieniła mi osobowość”. Niektórym po prostu jest wygodnie z deprą i w pewien sposób robią z tego cnotę i osobisty trademark w stylu memicznej wersji Schopenhauera z internetów.

    @rw
    Albo ludzie się zmieniają z biegiem lat i któreś stwierdza „nic już nas nie łączy, cześć”. Widziałem takie przypadki.

    Ditto, ale imho to inna para kaloszy, bardziej świadomy i racjonalny wybór, niż jakieś miotanie się w za ciasnej klatce. Ja w bezpośrednim otoczeniu widziałem ostatnio parę rozwodów, które jako główny komponent miały męskie ześrodkowanie na własnej unikatowej osobie i zdziwienie że partnerka nie podziela tej optyki. Bezpośrednim następstwem zawsze były rzęsiste męskie łzy i nawet nie było w tym żadnych spektakularnych zdrad i scen zazdrości rodem z brazylijskiej telenoweli, ot nagle kobiety miały dość bycia kelnerkami na bankiecie życia którego jedynym uczestnikiem jest mężczyzna, że ośmielę się zacytować Seksmisję. Heh, w jednym przypadku kobieta zostawiła nawet byłemu mężowi opiekę nad nastoletnią córką ze słowami „nie zmieniłeś nawet raz pieluchy, ja odbębniłam pierwszą połowę, teraz twoja kolej.”

  57. @redezi
    „Do okolic 9k brutto dochodzisz w Warszawie jak jesteś nauczycielem dyplomowanym. ”

    ALE TO NIE MNIE CYTUJESZ PRZECIEŻ.

    „zdychasz za 7k na kontraktowym.”

    Już nie ma takiego stopnia.

  58. @WO

    „Fantazjowanie że „nauczyciele to elita” jest jeszcze gorsze, bo cały problem właśnie w tym, że właściciele Barlinków finansują prawicowe media, które robią Panu wodę z mózgu. Na koniec wraz z tymi właścicielami będzie pan zwalczać lewackie wynalazki takie jak zaimki (no kto to słyszał, jakichś zaimków używać, za naszych czasów ich nie było).”

    Widzę że zaczynają się argumenty ad personam, ale proszę bardzo, spróbujmy jeszcze raz.

    Polski rozwój ekonomiczny jest coraz silniej niezrównoważony regionalnie. Cała Polska na wschód od Wisły (województwa od warmińsko-mazurskiego po podkarpackie) ma PKB na mieszkańca na poziomie ok. 70% krajowego. Jeżeli z porównania wyłączymy stolice województw, w wielu powiatach współczynnik ten spada do przedziału 50-60% – a tak ma się rzecz również z niektórymi podregionami w centrum i na zachodzie kraju np. na wschodniej opolszczyźnie czy w południowej części zachodniopomorskiego. Jednocześnie metropolie coraz mocniej uciekają prowincji: Warszawa z okolicznymi powiatami odnotowuje PKB na mieszkańca na poziomie dwukrotności krajowego – a więc jest już ekonomicznie na poziomie zachodniej Europy, podczas gdy np. Podkarpacie – na poziomie Meksyku.

    Awans międzygeneracyjny czyli np. uzyskanie statusu inteligenta przez dziecko robotnika, jest jak wspomniałem generalnie trudno wykonalny, niezależnie od okoliczności historycznych. Współczesna Polska jednak wręcz planowo zamyka możliwości takiego awansu. Dla prowincjuszy ze wspomnianych biedniejszych regionów wschodniej i zachodniej Polski elitarna ścieżka edukacji zagranicznej to inna planeta. Ścieżka ukończenia dobrego polskiego uniwersytetu też jest coraz bardziej księżycowa – o czym świadczą protesty studenckie w metropoliach (Warszawa, Kraków, Poznań) w sprawie dostępności akademików i rosnących kosztów utrzymania. A i tak mówimy tu o ludziach z kapitałem kulturowym umożliwiającym im „wybicie się” na studia. Ludzie z powiatów wykluczonych komunikacyjnie (a więc i kulturowo), z dominacją dumpingowego „przemysłu” typu centra spedycyjne, przeważnie w ogóle nie mieszczą się w tym obrazie.

    By to zmienić potrzeba jest całej gamy „lewicowych wynalazków” (realizowanych być może również przez partie centrowe i prawicowe) takich jak budowa akademików, standaryzacja komunikacji autobusowej i kolejowej (od pożółkłej karteczki na przystanku z numerem komórki przewoźnika do rozkładu jazdy 7/7), większe inwestycje w szkolnictwo i badania, A na koniec przejście od nagłówka „W Gietrzwałdzie powstrzymano budowę sortowni odpadów Lidla” do „W Przemyślu powstaje nowa linia produkcyjna szczepionki na ETEC – osoby aplikanckie proszone o zgłoszenia”.

    Droga do tego prowadzi przez większą redystrybucję i trochę wolniejsze uciekanie metropolii prowincjom. Czyli owszem też trochę mniejsze domy i tańsze samochody metropolitalnych elit. Rozumiem, że będzie się Pan bronił przed tą klasyfikacją. Rozumiem, że przeraża wizja rozdawnictwa i hulanek za Pańskie pieniądze nad Jeziorem Barlineckim. Proszę jednak spojrzeć na to jak na sprawę przyszłości Pańskich uczniów i dzieci. Jeżeli tej większej regionalnej spójności rozwojowej i równości szans w Polsce nie zapewnimy, to nie zejdziemy już z politycznego szlaku populizmu, jaki wyprowadzi nas z UE i zaprowadzi tu system łączący co najlepsze z Serbii, Mołdawii i Białorusi. Pańscy uczniowie będą uciekać z niego szlakiem Paula Barana, a Pańskie dzieci męczyć się w nim na wzór Stanisława Lema. Chyba warto temu zapobiec. Jeżeli wymaga to zmiany niektórych myślowych przyzwyczajeń i zaprzestania wypierania faktów – zróbmy to. Byłem zaszczycony możliwością dyskusji z Panem.

  59. @WO
    Pozdrowię. Naprawdę przeszła całą drogę. Po maturze zatrudniła się w domu dziecka. Nie wymagano wtedy uprawnień. Zresztą mam imię po ulubionym wychowanku. Potem było Studium Nauczycielskie. Takie pół studia. Potem w latach 90 zmuszono ją, żeby skończyła studia i miała magistra. Robiła je zaocznie. Uczyła w katowickiej jedynce. Rejon trójkąt Wojewódzka, Plebiscytowa, Sienkiewicza. Jakbyś wtedy powiedział, że jesteś z Warszawy to byś wyjechał w karetce. Potem szkoła na Załężu. Ulica Wiśniowa i okolice. Tam to nawet katowiczanie bali się chodzić. Teraz gentryfikacja, ale wtedy typowa dla 90 i zerowych patologia. Całe szczęście się zmieniło. I w nauczycielstwie też. Na koniec kariery to przebierała w ofertach.

  60. @irid
    „Wiktor Osiatyński urodził się w 1945 r. i od lat 90-tych demitologizował polskich inteligenckich alkoholików (na swoim przykładzie), jak widać się nie przebiło.”

    Książki pijących boomerów narobiły więcej szkody niż pożytku, bo glamoryzowały alkoholizm. Jak czytałem Osiatyńskiego, opisywał to mniej więcej tak, że siedział w pięciogwiazdkowym hotelu w Hong Kongu i walił w barze jednego single malta za drugim, a potem doszedł do siebie w tak luksusowym ośrodku w USA, że każdy by chciał tam pojechać po prostu na wakacje.

    U Pilcha odwrotnie, leczenie pokazane jest jako tak upiorny proces, że we mnie jako w czytelniku zostawiło wrażenie, że już lepiej się zapić. W ogóle w moim pokoleniu jest silna terapeutofobia za sprawą medialnej wszechobecności PRL-owskich gwiazd terapeutycznych, jak nie Kotański to Samson, jak nie Lew to Starowicz, oglądając ich w TV czułem przede wszystkim, że nie chciałbym nigdy z tymi ludźmi być w jednym pomieszczeniu. Już lepiej cierpieć na to wszystko z czego oni leczyli niż być przez nich leczonym.

    Z tym bagażem lekturowym oczywiście byliśmy bezradni w zderzeniu z depresją, nerwicą albo uzależnieniem. Bo albo stykaliśmy się z opisem uzależnienia tak bardzo glamour, że zazdrościliśmy uzależnionym (u Pilcha to przecież jednak często wyglądało tak, że do baru wchodzą Szymborska, Miłosz i Jan Faken Kochanowski i mu stawiają; już nie wiadomo co lepsze, to czy ten Hong Kong Osiatyńskiego).

  61. @hatefire
    „Jakbyś wtedy powiedział, że jesteś z Warszawy to byś wyjechał w karetce.”

    Rodzice dość wcześnie nauczyli mnie, że jak pytają „skąd jestem”, mam odpowiadać „z Żoliborza”.

  62. @Redezi
    Ok tylko nasi rodzice tak nie planowali. Dwa w Katowicach idzie za to wyżyć. Mieszkanie w Świętochłowicach, o połowę tańsze, a tramwajem szybciej do Śródmieścia, niż z południowych dzielnic Katowic samochodem.

  63. @mb
    „Widzę że zaczynają się argumenty ad personam, ”

    Przecież nie wiem kim pan jest, więc to w moim przypadku niemożliwe. Ja wobec pana mogę mieć wyłącznie argumenty ad to co pan wystukał.

    „Rozumiem, że przeraża wizja rozdawnictwa i hulanek za Pańskie pieniądze nad Jeziorem Barlineckim”

    Pan tu jakoś wczoraj trafił z gugla czy co? Przecież przypisywanie AKURAT MI że jestem przeciw rozdawnictwu, to już po prostu ciężki idiotyzm. Następne komcie tego typu wylecą.

    Chodzi mi po prostu o to, że nauczyciel nie jest elitą. A już zwłaszcza w Warszawie, jak to ładnie wyjaśnił Redezi. Może w Myciskach, bo tam te 9k to już naprawdę dobre pieniądze. Wylecą oczywiście następne pańskie komcie, które to denializują.

    ” Jeżeli wymaga to zmiany niektórych myślowych przyzwyczajeń i zaprzestania wypierania faktów – zróbmy to.”

    Jeśli ktoś twierdzi, że nauczyciele są elitą – wypiera fakty. Jeśli ktoś twierdzi, że najbogatsi ludzie w Polsce mieszkają w Warszawie lub pod Warszawą – też.

  64. @hatefire
    „Ok tylko nasi rodzice tak nie planowali. ”

    Historia Polski (ale nie tylko) to generalnie historia życiowych planów, ktore idą się kochać po 30 latach – bo wojna, bo zmiana ustroju, bo covid, bo rewolucja, bo postęp unicestwił całą branże.

  65. @bantus
    „Gdyby chodziło tylko o seks to by korzystał z takich usług. Wiek wskazuje na kryzys wieku średniego i gotowość przyjęcia iluzji, że jest się jednak młodym, wciąż atrakcyjnym, że można zacząć od nowa.”

    Nie chcę być niegrzeczny, ale kryzys wieku średniego to jest jakieś 35 lat, nie 50.

    Zawsze można zacząć od nowa, i nie ma w tym nic złego, tylko że w przypadku chłopów po pięćdziesiątce (ale to się przecież tyczy typów w każdym wieku) robią to bez użycia rozumu, histerycznie, teatralnie, performatywnie i bez oceny ryzyka, czyli jak wszystko co robili dotąd.

    @notka
    „Zażywa gigantyczne ilości relanium”
    Uzależnienie od benzodraży jest głupie jak coś bardzo głupiego, bo tolerancja rośnie, ale czego się spodziewać po chłopach, którzy: „robią to bez użycia rozumu”.

    „Ale jak odbiera taki wątek młoda osoba czytelnicza?”
    W międzyczasie jak czytam i komentuję tu na blogasku z młodej osoby czytelniczej zrobiłem się dziadygą, ale to jest dosyć uniwersalne – pogarda dla pizdeuszy, protoplastów epidemii męskiej samotności (bo robota – która jest przecież ucieczką od domu, od dzieci, od odpowiedzialności które się wzięło na siebie, bo histeryczna niechęć do znalezienia radości w życiu rodzinnym, bo obwinianie okoliczności i wszystkich dookoła o to że się człowiek wmanewrował w rzeczy, których tak naprawdę nie chciał); nic się taki pięćdziesięcioletni cymbał zakochany w uchlewaniu się samemu, żeby tylko nie być ze sobą, ze swoimi myślami i swoimi bliskimi, niezdolny do budowania relacji z ludźmi, do życia w, trudne słowo, społeczeństwie – nie różni od redpilowca incela, krzyczącego że nikt się nie interesuje zdrowiem psychicznym memszczyzn. Pogarda, sporo obrzydzenia i zero współczucia, normalnie, zachlej pod benzo (depresja oddechowa anyone?) i znikaj, nikt nie potrzebuje twojego teatralnego cierpienia.

  66. @WO
    Mój ojciec kończył technikum kolejowe, z racjonalną nadzieję, że przerobi jako technik utrzymania ruchu, do emerytury, a nawet końca życia. Moja matka miała propozycje dostania mieszkania i dodatku do pensji, wtedy w zadupiach, teraz modnych miejscowościach turystycznych. Tak jest.

  67. @eli
    „Uzależnienie od benzodraży jest głupie jak coś bardzo głupiego,”

    Stary! Po pierwsze, miło Cię znowu widzieć, a po drugie, widziałem przypadek ciężkiego uzależnienia od benzo. Sto razy bardziej wolałbym łoić whisky w barze w Hong Kongu (albo wódkę w Krakowie, ale z Poetami). Po tym co widziałem, mnie by też bohatero-narrator nie nawrócił na relanium.

  68. Niektórym najwyraźniej się wydaje że skoro GUS przyporządkowuje produkcję PKB do Warszawy i pozostałych kilku dużych miast to że to PKB dzieli się proporcjonalnie na zarobki tu mieszkających. Nie, to tylko tu zarejestrowane firmy tyle zarabiają. A one po pierwsze primo w ogóle mogą nie mieć za wiele wspólnego z Warszawą poza faktem rejestracji, po drugie jak to w Polsce, płacą tylko tyle ile muszą. Oczywiście zapewne jest to więcej niż w przysłowiowym Białostockim ale mam silne wrażenie że wyobrażenia niektórych z was o tym ile zarabia się i jak żyje w Warszawie są prosto rodem z TVN-owych seriali. Zresztą akurat o TVN (o Polsacie też )mogę coś powiedzieć bo znam parę osób tam pracujących. Mnóstwo ludzi na minimalnej krajowej. W końcu musi starczyć kasy na gwiazdy.

  69. @WO

    Niezależnie gdzie mieszkają bogacze i skąd pochodzą słynni dziennikarze, cała Polska na wschód od Wisły dostarcza mniej produktu krajowego niż region warszawski. Podobne wyniki dotyczą też niektórych innych podregionów (świętokrzyskiego, wschodniej opolszczyzny) i dobrze pokrywają się z mapą poparcia prawicy i ultraprawicy. Zmiana tego stanu rzeczy wymaga polityk, które albo będą realne i jakoś je odczuje na sobie metropolitalna klasa średnia i metropolitalna elita (proszę się umiejscawiać jak wola), albo będą to polityki pozorne, typu dotychczasowa działalność lewicy w rządzie Tuska – i wtedy też to odczujemy, w postaci nadchodzącego kursu na Serbio-Białoruś. Nawykiem jakiego zmianę bym sugerował jest porównywanie się z „golfistami” zamiast z „golfiarzami” – właścicielami szrotowych pojazdów dojeżdżających nimi do pracy w sortowniach. Obiecuję podkreślać Pańską nie-elitarność w rozmowach z nimi, choć jest pewne ryzyko, iż nie będę przekonujący. Tu z mojej strony kropka, bu chyba wyczerpujemy merytoryczne punkty.

  70. Tak jak pisał wyżej Grendel: studia zagraniczne są nadal – a przynajmniej były powiedzmy 10-20 lat temu – ścieżką awansu dla osób spoza DC.

    Moja anecdata była taka: wyjeżdżałem na doktorat w Roku Pańskim 2002, z miasta sporego, ale zdecydowanie nie stolicznego (po wychowaniu wiejskim – acz w rodzinie klasycznie peerelowsko inteligenckiej w pierwszym pokoleniu – i studiach w akademiku). Po w sumie niemal ośmiu latach za granicą droga do Warszawy, a dokładniej do pracy naukowej w Warszawie była znacznie łatwiejsza, niż przed. Daję dowolnie wybraną kończynę za to, że wręcz jedyna możliwa.

    Stąd jednak większość spotykanych studentów gorąco zachęcam, żeby na jakimś etapie wyjechali. Najlepiej po studiach. I zachęcam też do powrotu, bo warunki i poziom naukowy na miejscu są jak najbardziej konkurencyjne.

  71. „zachlej pod benzo (depresja oddechowa anyone?) i znikaj,”

    stary dylemat, czy dać samobójcy się zabić czy jednakowoż próbować powstrzymać. Ja nie znam odpowiedzi.

  72. @mb
    „Zmiana tego stanu rzeczy wymaga polityk, które albo będą realne”

    Nie będzie żadnej zmiany. PiS nie wprowadzi takich polityk, przecież im to wszystko jest na rękę – a już zwłaszcza utrzymywanie swoich mateczników w stanie wiecznej frustracji i odcięcia od edukacji. A to wszystko wspierają i finansują bardzo bogaci ludzie, zazwyczaj nie mieszkający w Warszawie.

  73. m.bednarek
    „Ścieżka ukończenia dobrego polskiego uniwersytetu też jest coraz bardziej księżycowa – o czym świadczą protesty studenckie w metropoliach (Warszawa, Kraków, Poznań) w sprawie dostępności akademików i rosnących kosztów utrzymania.”
    Ja tylko w kwestii formalnej – protesty nie świadczą o tym, że ścieżka jest coraz bardziej księżycowa, tylko co najwyżej, że sytuacja jest nieakceptowalna przez studentów. Może to być sytuacja równie zła co dekadę czy dwie temu albo nawet lepsza niż wcześniej, ale niewystarczająco. Szczególnie, że Polska się cały czas rozwija, PKB rośnie, inne wskaźniki też i ciągle słychać z różnych stron jak to nam powinno być dobrze (a z innych stron, albo i tych samych ale w innym czasie, że ciągle jesteśmy na dorobku i trzeba zacisnąć pasa).
    Osobiście nigdy nie mieszkałem w akademiku, ale odkąd pamiętam miejsc w nich brakowało i ludzie zarabiali na wynajmowaniu studentom mieszkań czy pojedynczych pokoi. Za komuny w ogóle żeby dostać się do miasta trzeba było mieć meldunek.

    Twierdzenie, że protesty świadczą o pogarszającej się sytuacji to błąd logiczny. Nie ma takiego wynikania. Natomiast jak najbardziej świadczą o tym, że studentom się coś nie podoba.

    @eli.wurman
    „Nie chcę być niegrzeczny, ale kryzys wieku średniego to jest jakieś 35 lat, nie 50.”
    Naprawdę? Przecież mężczyzna w wieku 35 lat jeszcze nie odchował dzieci, nawet jeśli wcześnie je spłodził (chyba że zaczął bardzo, bardzo wcześnie, tak na granicy legalnego wieku). Często też nie ma jeszcze aż takiego dorobku.
    Stereotypowy wizerunek to przecież facet już z piwnym brzuszkiem i włosami na pożyczkę, kupujący kabrioleta żeby podrywać sporo młodsze kobiety, albo przynajmniej robić na nich wrażenie.
    A niestereotypowo to szybki gugiel wyrzuca sporo wyników mówiących „pojawia się zazwyczaj między 40 a 60 rokiem życia.”

    Osobiście nie czuję żeby mnie dopadał taki kryzys, ale gdybym miał szukać u siebie jakichś objawów, to zdecydowanie prędzej teraz, gdy mi już bliżej do 50, niż kiedy miałem 35 lat. Wtedy to ja jeszcze robiłem karierę i nawet miałem perspektywy na jakieś stanowiska kierownicze.

  74. @embercadero
    „mam silne wrażenie że wyobrażenia niektórych z was o tym ile zarabia się i jak żyje w Warszawie są prosto rodem z TVN-owych seriali”

    Podaję obraz statystyczny, potwierdzony wieloźródłowo, także medianą wynagrodzęń wg miejsca zamieszkania pracownika – owszem, wypaczaną stawkami „pod stołem”, jednak nie aż tak bardzo jak niektórzy sobie wyobrażają, zwłaszcza w gminach z jednym wiodącym pracodawcą. 

    @Piotr Kapis
    „Polska się cały czas rozwija”

    Lecz o wiele szybciej w metropoliach, gdzie przekłada się to na księżycowe dla prowincjuszy koszty utrzymania. To nie tak, że w PRL było z tym jakoś fantastycznie lepiej (ani dane ani anegdoty o waletowaniu w pawlaczach tego nie potwwierdzają). No ale nie żyjemy w PRL, mamy bieżące wyzwania. 

  75. @Piotr Kapis
    „Naprawdę? Przecież mężczyzna w wieku 35 lat”

    tak, mężczyzna żyje ~70 lat, więc środek (stąd wiek średni) przypada koło 35 roku życia. I wtedy właśnie jest pora na kryzys wieku średniego (starzenia mózgu się nie oszuka).

    „Stereotypowy wizerunek to przecież facet już z piwnym brzuszkiem i włosami na pożyczkę”

    Czyli trzydziestopięciolatek zakolak.

    „kupujący kabrioleta żeby podrywać sporo młodsze (…)”

    Guilty as charged, też kupiłem, stoi w garażu i co roku powtarzam: no w to lato już zrobię i będę się bujał.

    „to zdecydowanie prędzej teraz, gdy mi już bliżej do 50, niż kiedy miałem 35 lat. Wtedy to ja jeszcze robiłem karierę i nawet miałem perspektywy na jakieś stanowiska kierownicze.”

    No i to właśnie wtedy jest pora na kryzys i zorientowanie się: cała ta moja edukacja, rzeczy które zrobiłem, kariera, są do niczego, chcę zrobić piwot na sworzniu lokalnym, i zamiast dziabać w korpo idę robić na magazyn od 7 do 15 i chcę mieć rodzinę, albo co tam sobie człowiek wymarzy.

    `A niestereotypowo to szybki gugiel wyrzuca sporo wyników mówiących „pojawia się zazwyczaj między 40 a 60 rokiem życia.”`

    Bo się przecież kryzys wieku średniego redukuje do: chłopu odwaliło i zachowuje się jak pajac – zamiast rozważań o tym, że kryzys wynika z refleksji: czy ja w ogóle chcę tak żyć.

    @wo
    „Sto razy bardziej wolałbym łoić whisky w barze w Hong Kongu (albo wódkę w Krakowie, ale z Poetami).”

    Z benzo trzeba ostrożnie, też z tego powodu, że jak już będziemy dogorywać na jakiegoś raka, to fajnie mieć coś, co nam ulży w strachu.

  76. @eli
    „Guilty as charged, też kupiłem, stoi w garażu i co roku powtarzam: no w to lato już zrobię i będę się bujał”

    Powiesz co konkretnie? Ja marzę o mustangu takim jakim przejechałem Route 66 po raz pierwszy, raz że wydaje mi się Ostatnim Fajnym Modelem, a dwa że to wspomnienie moich Złotych Dziejów. Czasem sobie przeglądam oferty na otomoto, oczywiście mnie nie stać, ale w skrajnie nieprawdopodobnym scenariuszu że dostanę jeszcze jakąś nagrodę literacką…

  77. „Podaję obraz statystyczny, potwierdzony wieloźródłowo, także medianą wynagrodzęń wg miejsca zamieszkania pracownika ”

    A od kiedy to GUS ma wiarygodną informację o miejscu zamieszkania pracownika? Ze spisu powszechnego? Czy z tych dobrowolnych ankiet w które bez żadnej sankcji można wpisać dowolne rzeczy – np że wszyscy pracownicy grupy Żywiec pracują w Warszawie przy Bitwy Warszawskiej a Orlenu przy Bielańskiej? Takie wiarygodne dane można by co najwyżej wywieźć z PITów ale z tego co wiem statystyka nie ma do nich dostępu (no chyba że PIS sobie to zmienił, w takim razie sorry)

  78. @wo
    „Powiesz co konkretnie?”

    Mazda MX-5 10th anniversary edition, najradośniejszy samochód na ziemi. Jak potrzebuję żeby mi mruczał V8 to włączam głośnik w Skodzie.

  79. @eli
    „Mazda MX-5”

    Też super! Też bym nie pogardził (gdyby np. dawali w ramach nagrody literackiej).

  80. @eli.wurman
    „Bo się przecież kryzys wieku średniego redukuje do: chłopu odwaliło i zachowuje się jak pajac – zamiast rozważań o tym, że kryzys wynika z refleksji: czy ja w ogóle chcę tak żyć.”
    Jeśli dobrze rozumiem, chodzi o to, że właściwy kryzys wieku średniego to ten moment, kiedy mężczyzna zaczyna się zastanawiać nad swoim życiem, a to co określa się nierzadko jako kryzys to już (odsunięte w czasie) skutki samego kryzysu – i to oparte o obserwację najbardziej spektakularnych przypadków kiedy mężczyźni drastycznie zmieniali swoje życie – i stąd przesunięcie?

    „tak, mężczyzna żyje ~70 lat, więc środek (stąd wiek średni) przypada koło 35 roku życia.”
    Trochę ponad, a nawet obecnie to zauważalnie, bo ostatnie dane GUS podają blisko 75 lat. Ale jest to przecież zmienne w czasie. Oraz to nie jest kryzys średniej wieku, tylko wieku średniego, czyli pojawiający się gdzieś w _okolicach_ środka życia, kiedy jesteśmy już w tym średnim okresie. Przy czym uważam, że najcześniejszych lat w ogóle nie liczymy bo ich zwyczajnie nie pamiętamy albo pamiętamy bardzo słabo. Więc jeśli ktoś ignoruje dzieciństwo i dzieli swoje życie na młodość, wiek średni i starość to średnia z 16-75 wypadnie gdzieś w okolicach 45.

    „No i to właśnie wtedy jest pora na kryzys”
    Jasne. Ale jak napisałem, to nie jest 35 tylko dekadę później. I to przy założeniu, że w ogóle mówimy o kryzysie a nie jakichś lekkich przemyśleniach jakie towarzyszą człowiekowi przez cały czas.

  81. @m.bednarek
    „Za granicą w tej chwili studiuje ok. 50 tys. obywateli Polski (wg danych OECD)”

    A może przypadkiem spora ich część to urodzone za granicą dzieci Polaków, tyle że mające polskie obywatelstwo?

  82. @Piotr Kapis
    „pojawiający się gdzieś w _okolicach_ środka życia, kiedy jesteśmy już w tym średnim okresie”

    Jakbyśmy nie kręcili kalendarzem, tak okolice środka życia są w okolicach 35 roku życia.

    „Przy czym uważam, że najcześniejszych lat w ogóle nie liczymy bo ich zwyczajnie nie pamiętamy albo pamiętamy bardzo słabo”

    Tak jakbyśmy późniejsze pamiętali jakoś szczególnie dobrze. Oraz: jak odliczymy te lata, które potem (zaraz, niedługo) będziemy zapominać albo w najlepszym przypadku – pamiętać bardzo słabo (albo niezapamiętywać szczególnie uważnie), to trzeba by ten kryzys wieku średniego przesunąć w okolice 27.

    „Więc jeśli ktoś ignoruje dzieciństwo i dzieli swoje życie na młodość, wiek średni i starość to średnia z 16-75 wypadnie gdzieś w okolicach 45.”

    Przypomina mi to fikoły jakie związane są z mierzeniem długości razem z kręgosłupem.

    „a to co określa się nierzadko jako kryzys to już (odsunięte w czasie) skutki samego kryzysu”

    To są skutki męskiej bezrefleksyjności.

    „Ale jak napisałem, to nie jest 35 tylko dekadę później.”

    Dekadę później jest już za późno.

    „mówimy o kryzysie a nie jakichś lekkich przemyśleniach jakie towarzyszą człowiekowi przez cały czas”

    Ten kryzys to też fizjologia, koło 35 zaczyna się (widoczny) cognitive decline. A chłopy zrobią wszystko żeby się sami przed sobą do tego nie przyznać.

  83. @Lecz o wiele szybciej w metropoliach, gdzie przekłada się to na księżycowe dla prowincjuszy koszty utrzymania.

    Nie chcę przerywać imprezy, ale chciałem tylko powiedzieć, że jakieś 11 milionów polaków żyje w miastach od 100k wzwyż, a jak do tego doliczymy 30 minut od miasta (wszystkie te śląskie dziury, małopolskę zachodnią, suburbia) to się okaże że może i z 15 mln lolaków ląduje w zajebistej cywilizacji, więc te całe bajdurzenia o prowincja ws metropolie to nie są o tym kraju.

    OTOH: Sprawdzić czy nie Nowy Sącz, gdzie nie jest przypadkiem, że jest bida jak cholera i mnóstwo milionerów.

  84. @Eli

    O ile udowodniłeś że nazwa jest bez sensu (jest, to jest dawno po „środku”) o tyle przypadłość opisywana w notce jednakowoż przeważnie dopada po 50, a konkretnie jak dzieci sobie pójdą z domu. Widać wtedy co głupszym samcom z nadmiaru wolnego czasu rośnie wtedy refleksyjność.

    A co do tego średniego wieku życia to jednak trzeba brać pod uwagę te kilka procent które umiera tuż po 40 – pierwsza fala problemów kardio wynikających z trybu życia. Jak ich odjąć to średnio chłop jednak dożywa 80-tki. oczywiście kwestia w jakiej formie.

  85. @Cpt. Havermeyer

    „Heh, w jednym przypadku kobieta zostawiła nawet byłemu mężowi opiekę nad nastoletnią córką ze słowami „nie zmieniłeś nawet raz pieluchy, ja odbębniłam pierwszą połowę, teraz twoja kolej.””

    A nie, w Norwegii np. typowy rozwód kończy się opieką 50-50%, co oznacza że do dorosłości dziecka i wyjazdu na studia rozwiedziona para jest połączona pępowiną (nie mogą mieszkać za daleko od aktualnej szkoły dziecka/dzieci).

    @eli.wurman

    „Ten kryzys to też fizjologia, koło 35 zaczyna się (widoczny) cognitive decline. A chłopy zrobią wszystko żeby się sami przed sobą do tego nie przyznać.”

    Ja swój cognitive decline zauważyłem po 40ce, po prostu kiedyś mogłem obczaić co mi ludzie mówili w pracy na zebraniu, a teraz domagam się notatek pisemnych jak tylko coś jest bardziej skomplikowanego. A jak się pytają po co, to odpowiadam że w moim wieku zrozumieją, po co.

  86. @embercadero „O ile udowodniłeś że nazwa jest bez sensu (jest, to jest dawno po „środku”) o tyle przypadłość opisywana w notce jednakowoż przeważnie dopada po 50, a konkretnie jak dzieci sobie pójdą z domu. ”
    Nie przypadkiem mówimy o kryzysie wieku średniego, a nie o kryzysie połowy średniej przewidywanej długości życia. Eli się czepia bez sensu.

    @rw „Widziałem takie przypadki. W Norwegii jest ponoć dość częste, że jakieś 10-20 lat po ślubie”
    Nie jest to przypadłość wyłącznie norweska przecież.
    I nie zawsze musi się to kończyć rozwodem. Pan swoje, np. kilkusetkilometrowe wyprawy rowerem, pani swoje, i tak se żyją. Mamy związki niesformalizowanej, dlaczegóżby nie miało być sformalizowanych nie-związków. Na pewno jest to bezpieczniejsze niż rzucać się w ramiona dwudziestoletniej kochanki/kochanka.

    I jeszcze jedno, dyskusja o pokoleniach i otwartych/zamkniętych ścieżkach tak często nie trafia w tarczę, że aż mi się nie chce prostować. Ale jedno co zetki i młodsi milenialsi mają lepiej opanowane, to że mniej się im wydaje, że muszą. W kwestii kariery i zakładania rodziny też. Serio, lepiej, żeby niektórzy nie zakładali, niż grali rolę przykładnego ojca i męża tak długo, aż po czterdziestce im pęknie.
    I chrzanić kryzys demograficzny.

  87. @rw:
    „Ja swój cognitive decline zauważyłem po 40ce, po prostu kiedyś mogłem obczaić co mi ludzie mówili w pracy na zebraniu, a teraz domagam się notatek pisemnych jak tylko coś jest bardziej skomplikowanego. A jak się pytają po co, to odpowiadam że w moim wieku zrozumieją, po co.”

    To nawet nie musi być żadne cognitive decline. Ja się od kilku lat domagam zawsze notatek pisemnych (i ogólnie, różnych artefaktów w formie tekstu) – bo ludzie generalnie gadają co im ślina na język przyniesie. Kiedy jednak ci sami ludzie muszą swoje przemówienia spisać, to nagle zaczynają mieć czas na przemyślenie tego, co chcą powiedzieć i wszystkim wychodzi na zdrowie.

  88. @”kryzys wieku średniego”

    Najpodstawowsza diagnoza kwś jest u Dantego, w pieśni I o tytule, jakże by inaczej, „Piekło”. (daję cytaty w przekładzie Edwarda Porębowicza)

    „W życia wędrówce, na połowie czasu,
    Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
    W głębi ciemnego znalazłem się lasu.
    Jak ciężko słowem opisać ten srogi
    Bór, owe stromych puszcz pustynne dzicze,
    Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.
    Gorzko — śmierć chyba większe zna gorycze;
    Lecz dla korzyści, dobytych z przeprawy,
    Opowiem lasu rzeczy tajemnicze.”

    Nawiązuje do tego potem chmara artystów, opisujących rozmaite średnio-wiekowe wykolejenia społeczno-narkotyczno-miłosne. Np. Jerzy Pich (już w tytule „Miasto utrapienia”) albo Władysław Broniewski („Nie uszedłem w życiu pół drogi, / a już zewsząd czai się rozpacz… / O dalekim, minionym, drogim / powiedz, serce, albo się rozpłacz”).
    Jasne, że szydera powinna wjeżdżać (najlepiej głosem Maryli Rodowicz: „Do pudełka powkładaj żołnierzy, przestań szarpać nerwowo kołnierzyk – Już noc, już noc, już noc. Helikopter swój wstaw do garażu, zdrowej ręki już dziś nie bandażuj – Już noc, już noc, już noc. Dobranoc panowie, dobranoc, obrączki na szczęście, pchły na noc…”), ale przecież kominikat „Lecz się, panie Dante, antydepresantem” nie zamyka sprawy.

    „Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
    Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
    Przeze mnie droga w naród zatracenia.
    Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki
    Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna
    Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna.
    Starsze ode mnie twory nie istnieją,
    Chyba wieczyste – a jam niepożyta.
    Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją.”

  89. @WO
    @Alkoholik u Pilcha i Osiatyńskiego
    Mam prawo pisać o jednym i drugim bo czytałem jednego i drugiego oraz przerabiałem niejednokrotnie alkoholizm w bliskich okolicach mojego życia (świadek, nie osoba uzależniona). I Pilch jest absolutnie genialny w formie i treści. Jest to Gawędziarz pierwszego (że tak się wyrażę) sortu. I jest to jedna z najlepszych pochwał, jakich mogę udzielić pisarzowi.

    Pan, Panie @WO też masz ten talencik* w sobie, ale go Pan słabo rozwijasz, bo właściwie nigdy nie pozwoliłeś sobie publicznie na fabułę nie opartą o np. Życiorys Ważnego Człowieka w formie książki (no chyba, że czegoś nie czytałem).
    Osiatyńskiego czytałem jedną książkę i to był rzetelny i z polotem opis nałogu. Pisanie więc przez Pana, że:
    „Książki pijących boomerów narobiły więcej szkody niż pożytku, bo glamoryzowały alkoholizm.”
    To krzywdzenie zarówno Pilcha (on się łapie jako boomer?) jak i Osiatyńskiego. Nie ma czegoś takiego jak glamoryzowanie alkoholizmu. To zawsze na samym końcu i na początku jest choroba. Ktokolwiek miał bliżej i dłużej do czynienia z uzależnionym wie, że w gruncie rzeczy nie chodzi o kaca, wymioty i nawet nękanie bliskich. To są objawy. Okropne, ale objawy. Niezależnie od tego gdzie nadużywanie i leczenie ma miejsce (oraz za jakie pieniądze) powrót z U to najczęściej trudny a nawet bolesny proces. Osiatyński miał ten komfort, że jego żona jest znakomitą terapeutką od uzależnień. Jako naukowiec (a więc raczej znający angielski) mógł sobie pozwolić na leczenie gdziekolwiek.

    Jednym z objawów odwyku jest opowiadanie o historiach z alkoholem w roli towarzysza. Wychodzą z tego zwykle historie jak z wojska: Jak Mimo Trudów Dałem Radę. Stąd może źródło wrażenia o glamoryzowaniu alkoholu. A może to zwyczajnie wina talentu piszącego.

    —————————–
    *Książkę o losach Polski z rysem s-f z niedalekiej przyszłości chętnie bym Pana
    autorstwa przeczytał. (W zasadzie wolałbym jakieś political-social-fiction.)

  90. @fieloryb
    „właściwie nigdy nie pozwoliłeś sobie publicznie na fabułę nie opartą o np. Życiorys Ważnego Człowieka w formie książki (no chyba, że czegoś nie czytałem).”

    No jest ta moja nieszczęsna powieść, nawet pasująca do opisu „political-social-fiction”, ale nie polecam.

    ” To zawsze na samym końcu i na początku jest choroba.”

    To na pewno! Ja tylko wyjaśniam swoje odczucia z lektury. Gdy Osiatyński opisuje, że jeszcze za PRL po pijaku pobił partyjnego dziennikarza w którymś z tych legendarnych lokali (już nie pamiętam, czy to w Spatifie czy w Kameralnej), to mu zazdroszczę, na zasadzie hasztagu #jakiemojezyciejestnudne. Jego opisy nałogu po prostu wyglądały dla mnie kusząco. Podobno po „Dzieciach z dworca Zoo” był wzrost uzależnień w Polsce, bo część ludzi to czytała i myślała „też tak chcę”.

    „Stąd może źródło wrażenia o glamoryzowaniu alkoholu.”

    Tu mi chodzi akurat po prostu o glamoryzowanie – takie ukłucie zazdrości u mnie, młodego czytelnika, że mimo wszystko lepiej single malta w hotelu w Hong Kongu niż herbatkę na stołówce pracowniczej.

  91. @fieloryb
    „no chyba, że czegoś nie czytałem”
    No właśnie, kolega nie czytał „Polska nie istnieje” szanownego Gospodarza. A jest to naprawdę fajna lektura – i pod względem pomysłu na świat przedstawiony, i ciekawostek (sztyletnicy) i różnych takich inside joke’ów (kanoniczne zdjęcie żołnierzy po ataku gazowym, tyle że niemieckich). Myślę że wo niepotrzebnie się kryguje. Ja tam bym chętnie przeczytał ciąg dalszy.
    (Łubudubu w wykonaniu trenera drugiej klasy playing softly in the background)

  92. @embarcadero
    „Widać wtedy co głupszym samcom z nadmiaru wolnego czasu rośnie wtedy refleksyjność.”

    No nie rośnie im, bo zamiast zrobić: oj, przegapiłem szansę na zmianę i teraz muszę znaleźć sobie radość w tym co mam – to zaczynają żałosny pajacyng w postaci rozbijania rodzin.

    „Jak ich odjąć to średnio chłop jednak dożywa 80-tki. oczywiście kwestia w jakiej formie.”

    To jest jak w tym dowcipie o krojeniu pizzy na sześć albo dwanaście kawałków: na sześć, bo dwunastu nie zjem.

    „o tyle przypadłość opisywana w notce jednakowoż przeważnie dopada po 50”

    Bo to nie żaden kryzys wieku średniego tylko bycie głupim ciulem i bycie na tyle paskudnym dziadygą, bez żadnej przyzwoitości, że się po prostu idzie i krzywdzi (co robili też wcześniej, tylko bez teatralności, performatywności i nie tak histerycznie).

    @rw
    „nie mogą mieszkać za daleko od aktualnej szkoły dziecka/dzieci”

    Moi landlordzi mieli dzieciaki 200 km od domu (był tam też najbliższy kebab), i dopiero jak się rozwiedli to landlordowa się wyprowadziła do Alty (a on został na zadupiu).

    „Ja swój cognitive decline zauważyłem po 40ce”

    Imo pierwszy objaw to jest jak ludzie zaczynają w kółko słuchać tych samych kawałków i nic nowego im nie wchodzi.

  93. @35 vs 50

    W wieku 35 lat można właśnie wszystko od zera zaczynać bez żadnego problemu. Psychologicznie to przez chwile może być kryzys, ale nie będzie to ani epicki upadek, nie ma w tym nic z tragizmu czy groteski, a więc nic do nadawałoby się na fabułę. Najwyżej artykuł na portalu: rzuciłem korpo, zacząłem pasać owce.

    Koło 50, w zależności od pozycji, miejsca, zasobności portfela przeciętnemu Kowalskiemu kolejne możliwości bezpowrotnie znikają. Desperacka szamotanina, niezgoda, paniczne ruchy często kończą się spektakularną klapą w wersji tragicznej bądź komicznej.

    @MX-5
    Czekam na 50, teraz musi być samochód rodzinny. Pewnie jak będzie już możliwość i kasa na taką fanabarię to będzie mi głupio.

  94. @amatill
    „Nie przypadkiem mówimy o kryzysie wieku średniego, a nie o kryzysie połowy średniej przewidywanej długości życia. Eli się czepia bez sensu.”

    No kiedy właśnie z sensem, tylko rozumiem, że to ciężko przyjąć, ze koło 35 jest wiek średni. Ale niech wam będzie, nazwijmy to kryzysem wieku starczego.

  95. @bantus
    „Koło 50, w zależności od pozycji, miejsca, zasobności portfela przeciętnemu Kowalskiemu kolejne możliwości bezpowrotnie znikają.”

    Pochwalę się że właśnie koło 50. objąłem szlachetną posadę nauczyciela-stażysty.

  96. @bantus
    „kryzys, ale nie będzie to ani epicki upadek”

    Kryzys nie musi być upadkiem, po prostu zamiast rozmawiać uczciwie o kryzysie – nie rozmawiamy o nim, i czekamy na to aż ludziom odjedzie peron koło 50 i zaliczą kompletną katastrofę.

    „przeciętnemu Kowalskiemu kolejne możliwości bezpowrotnie znikają”

    Każdemu znikają, i to właśnie gdzieś tak koło tego nieszczęsnego 35, bo to już widać, że bebzol rośnie i ciężko zrzucić, że się już nie będzie miało tak gładkiej skóry, że się czoło cofa, że jakoś człowiek wcześniej sam z siebie wstaje, że nie rozumie o co tej młodzieży chodzi.

    „Pewnie jak będzie już możliwość i kasa na taką fanabarię to będzie mi głupio.”

    I to właśnie jest kryzys wieku średniego.

  97. @fieloryb
    „właściwie nigdy nie pozwoliłeś sobie publicznie na fabułę nie opartą o np. Życiorys Ważnego Człowieka w formie książki”
    Ależ! Proponuję zapoznać się z pozycją „Polska nie istnieje”.
    BTW wierni czytelnicy czekają na Ciąg Dalsze, gospodarzu.

  98. Ludzie, w wieku 35 lat to można jeszcze nawet (choć już nie całkiem bezkosztowo) system emerytalny zmienić, np. na taki działający.

  99. @sheik
    „Ludzie, w wieku 35 lat to można jeszcze nawet (choć już nie całkiem bezkosztowo) system emerytalny zmienić, np. na taki działający.”

    I to jest właśnie wiek na świadomość że kryzys, i że czas na działanie.

    Oraz: najlepszy system emerytalny to ten który działa kiedy trzeba wypłacić.

  100. @eli

    Jak ktoś ma 35 lat to ma najlepsze 20 lat przed sobą. Już ma jakieś pieniądze, jakąś w miarę stabilną pracę i mniej więcej wie co by chciał od życia. A jak mu bebzol rośnie, to niech sie weźmie za siebie a nie użala.

  101. 35-50
    W dawnej, prl-owskiej (chyba) jeszcze nomenklaturze, do 35 roku życia było się tzw. „starszą młodzieżą”. Dopiero po przekroczeniu wchodziło się w wiek „dorosły” (nie mylić z pełnoletnością). Takie kategorie mi gdzieś tam świtają, choć nie pamiętam czego one dotyczyły- czy nie jakieś przynależności do organizacji „młodzieżowych” (ZSMP) i tych „dorosłych”? I czy przypadkiem obecnie średni wiek wstępowania w związki małżeńskie to nie jest dla mężczyzn dopiero około 30-tki?

  102. @atomek
    Status „młodego naukowca” owszem straciłem w wieku lat 35, lat temu 5. Nie wiem, czy ta zaszłość to tylko moja uczelnia, czy to ogólnopolska. No ale w NCN cezurą dla jednego z grantów jest np. „do 7 lat po doktoracie”, co wypada podobnie.

  103. Jest prosta zasada: masz tyle lat, na ile się czujesz.

    Dlatego ja z dumą mogę mówić, że przekroczyłem już siedemdziesiątkę.

  104. @wo
    „Z tym bagażem lekturowym oczywiście byliśmy bezradni w zderzeniu z depresją, nerwicą albo uzależnieniem. Bo albo stykaliśmy się z opisem uzależnienia tak bardzo glamour, że zazdrościliśmy uzależnionym”

    No ostatnio Żulczyk tu dołożył swoje trzy grosze, pisząc scenariusz do „Warszawianki” (nie oglądałem, znam z omówienia w podkaście „Samiec Beta”): link to podkasty.info
    Okazuje się, że chlanie może być cool.

  105. @wo
    „Pochwalę się że właśnie koło 50. objąłem szlachetną posadę nauczyciela-stażysty.”

    I słusznie, jest to bardzo konstruktywne wyjście z kryzysu, więcej, jest w tym coś szlachetnego. Dzielić się wiedzą i mądrością z młodzieżą to cnota jak z dialogów o Sokratesie.

    @eli
    „Kryzys nie musi być upadkiem, po prostu zamiast rozmawiać uczciwie o kryzysie – nie rozmawiamy o nim, i czekamy na to aż ludziom odjedzie peron koło 50 i zaliczą kompletną katastrofę.”

    Rozumiem ideę, że trzeba wziąć się za siebie póki czas, bo potem sromota, ale rozmawiamy trochę w kontekście literackim. Zmiana studiów, partnera, pracy, miejsca, kraju, przyzwyczajeń do pewnego momentu jest w miarę nieproblematyczna, ale z czasem coraz trudniejsza. Aż człowiek wrasta i jak próbuje się wyrwać to zamiast iść do przodu przewraca się. I jak rozumiem dla pisarza jest to na tyle malownicze, że trudno takiego wątku nie pociągnąć. Metryka nie ma aż takiego znaczenia.

    @bebzol
    No mi zaczął jakoś jak miałem 25/26. Wcześniej ważyłem za mało potem dosyć szybko minąłem złoty środek – siedzący styl życia, podjadanie – i od tego czasu zawsze mniej lub bardziej za dużo. Kiedyś było to do ogarnięcia, więcej ruchu, teraz już kontuzja za kontuzją z byle powodu.

    @patriarchat
    Przyczyną spektakularnych upadków mężczyzn w wieku dojrzałym bywa też przyjmowanie ról społecznych, którym nie sposób w pewnym momencie sprostać. Nieomylnego ojca rodziny, filara lokalnej społeczności, człowieka sukcesu, nie każdy ma ochotę udawać, nie każdy potrafi się z tego wywikłać. W ostatnim White Lotus Timothy który jako w sumie jeden z niewielu jest do pewnego momentu w stanie sprostać tym fantazjom, choć nieuczciwie, zalicza spektakularną glebę. Przeciętny Kowalski tylko udaje, aż skończy mu się paliwo i musi się znieczulić, uciec albo zniszczyć to co uważa za swoje więzienie.

  106. @eli.wurman

    „Moi landlordzi mieli dzieciaki 200 km od domu (był tam też najbliższy kebab), i dopiero jak się rozwiedli to landlordowa się wyprowadziła do Alty (a on został na zadupiu).”

    No dobra, ja pisałem o cywilizowanej Norwegii na południu, nie o północnej dziczy 🙂

    @bantus

    „W wieku 35 lat można właśnie wszystko od zera zaczynać bez żadnego problemu. ”

    Nie wiem jak wszystko, ale można i później zrobić duże zmiany w życiu. Ale nie wszystko na raz.

  107. @WO
    „Gdy Osiatyński opisuje, że jeszcze za PRL po pijaku pobił partyjnego dziennikarza w którymś z tych legendarnych lokali (już nie pamiętam, czy to w Spatifie czy w Kameralnej), to mu zazdroszczę, na zasadzie hasztagu #jakiemojezyciejestnudne. ”
    Nudne, przewidywalne, ale bezpieczne.

    Idąc tym rozumowaniem można podziwiać także żulerską historię Wieniczki z „Moskwy – Pietuszki” Jerofiejewa. Ot, siłą uwodzicielska talentu autora.

  108. @grendel
    @janekr
    @polecana „Polska nie istnieje”
    Muszę poszukać w Bibliotece Miejskiej. O ile się nie mylę to niestety ebook nie został wydany. Musiałbym kupić na papierze, ale pojemność moich półek ma swoją granicę.

  109. To było tylko w wersji papierowej. Może dlatego, że w opisanej w tej książce wersji historii rozwój techniki był zapóźniony w stosunku do tego, z czym my mieliśmy do czynienia. Ale ostrzegam, rzecz kończy się obrzydliwym cliffhangerem, jak w jakimś Netfliksie! A ciąg dalszy od wielu lat nie następuje, choć zdaje się wszelkie prawa wróciły już do autora.

    Jest na sali jakiś wydawca skłonny wypłacić zaliczkę, żeby zepsuć gospodarzowi wakacje i zapędzić go do roboty?

  110. @Korba
    @”Polska nie istnieje”
    Proszę, nie kuś! Muszę zachować resztki rozsądku, inaczej popadnę w kompulsję kupowania książek.

  111. @35-50

    35 to dziś, od względnie niedawna. Uniwersalniejszą bramką wejścia w smugę cienia (u Conrada „shadow-line”) jest po czterdziestka, niby półmetek, ale i tak niekoniecznie, i w duchu lepiej już było („na drugie tyle teraz przygotuj się” brzmi jak groźba). Dante pisał „Boską komedię” będąc w metrykalnych widełkach 40-55 i te widełki wydają się diagnostycznie cały czas okej. Oczywiście, wtedy to on był już dziad (nie wiem, jakimi epitetami młodzież określała tych, co się urodzili przed 1300, pewnie niefajnymi), ale po jakości pracy można wnioskować, że cognitive decline akurat Dantego oszczędziło.

    @”wo niepotrzebnie się kryguje”

    Jasne! Dołączam do tych słów (mam nadzieję, że konstruktywnej) krytyki.
    Hipotetyczny żywy oryginał Beatrycze, czyli pewna Beatrycze, umarła w wieku lat 24, a Dante o niej pisał jako 50-latek, czyli fantazjował jak stary zgred o młódce (gdyby miał córkę, to by była w wieku córki), aczkolwiek był to segment „czułe fantazje” jak Lestera Burnhama o Angeli Hayes w „American Beauty” (co ten Spacey tam sobie kupił, czy nie jakiegoś Mustanga aby?). Otóż postuluję, aby WO wrócił pamięcią do swojej „Polska nie istnieje”, aby zszedł do czeluści historii, wspólnej i własnego cognitive decline, aby zstapił piekieł pracy literackiej, tam gdzie brak nadziei jest regulaminową normą, nie patologią.

  112. @korba
    „Jest na sali jakiś wydawca skłonny wypłacić zaliczkę, żeby zepsuć gospodarzowi wakacje i zapędzić go do roboty?”

    Nie istnieje w galaktyce wydawca, który by wierzył we mnie jako prozaika (trochę już próbowałem).

  113. Co do tego w jakim wieku wpada się w KWŚ -> będąc już po pierwszej -siątce obejrzałem (po raz nie wiem który) „Czterdziestolatka”. Ten serial ma w sobie tyle mięcha, że za każdym razem coś nowego w nim odkrywam. Poza tym, od jakiegoś czasu, znacznie bardziej do mnie przemawia zawartość bloga KRYZYS WIEKU od zawartości bloga BOLI BLOG. Oba pokazują, że i w dzisiejszych czasach, nadal można pisać powieść (komiksową) w odcinkach w ramach blogaska 😉

  114. ’Poza tym, od jakiegoś czasu, znacznie bardziej do mnie przemawia zawartość bloga KRYZYS WIEKU’

    ten szitex nie wychodzi od 10 lat jakoś?

  115. @fieloryb i @korba
    Niestety, tylko papier i to pewnie trudny do dostania teraz. Były nawet jakieś naciski na Autora tu na blogu co do ebooka, ale chyba właśnie rozbijało się o prawa autorskie.
    To zapóźnienie techniczne też było całkiem sensownie wyjaśnione. A końcówka faktycznie wkurzająca; aż się prosi o sezon drugi.

    @fieloryb – jak dobrze poszukasz w archiwum to były nawet notki gospodarza trochę opisujące „czemu tak to działa tam”.

    A biorąc pod uwagę, jaki szajs wydaje się teraz to naprawdę, Gospodarzu, nie powinieneś się wahać. Naprawdę, nie ma tu z nami na sali redaktora, który by zadzwonił kiesą pomału?

  116. @ibzkp
    „Poza tym, od jakiegoś czasu, znacznie bardziej do mnie przemawia zawartość bloga KRYZYS WIEKU ”

    Ale to są w kółko te same trzy obrazki?

  117. @ergonauta
    „co ten Spacey tam sobie kupił, czy nie jakiegoś Mustanga aby?”

    Pontiaka jak ze „Smokey and the Bandit”. Dla Amerykanów Mustang to samochód dla głupich Europejczyków, którzy sobie go błędnie wyobrażają jako symbol Ameryki. No i mają rację, ale ja JESTEM głupim Europejczykiem, z dzieciństwa pamiętam Serge Gainsbourga śpiewającego piosenkę o Fordzie Mustangu, miałem też jego reklamę powieszoną nad tapczanikiem.

  118. @grendel
    „A biorąc pod uwagę, jaki szajs wydaje się teraz to naprawdę, Gospodarzu, nie powinieneś się wahać.”

    Ja bym się nie wahał, ja nawet od czasu do czasu próbuję aktywnie znaleźć frajera co by to wznowił (razem z kontynuacją). Z mojego punktu widzenia pisanie jest jak walenie głową w mur póki nie natrafisz na ścianę z gipsokartonu, więc walisz już w tym miejscu, aż się przebijesz do następnego pomieszczenia, tam jest jakiś lootbox z jedzeniem i piciem, chwila wytchnienia i walisz dalej.

    Po 20 latach w tym labiryncie zagłębiłeś się już w pewnym konkretnym kierunku. Nie wiadomo czy jeszcze można wrócić do pokoju w którym byłeś w 2010, może się już zawalił (czasem na pewno wiesz że się zawalił, bo np. tamtejszy redaktor już nie żyje). Więc ja walę dalej z tego punktu gdzie jestem.

  119. > Mustang to samochód dla głupich Europejczyków

    No ale Bullitt ze słynnym pościgiem Mustangiem GT to był film dla Europejczyków? Pony car, muscle car to symbole eksportowe Ameryki, ale przez sukces na rynku w Ameryce. Za to wspomniana Mazda Miata to typowo japoński przykład imitacji, tylko że wymyślony przez Boba Halla, amerykańskiego dziennikarza motoryzacyjnego (którego pełno wywiadów na youtube).

  120. Polska nie istnieje
    Do nabycia np. w internetowym antykwariacie (egzemplarz używany), za niecałe 30 pln (41 pln wraz z przesyłką) za pośrednictwem strony empiku. Oferty z nówkami faktycznie nie znalazłem. Nabyłem, ale wiem że dla Gospodarza to zysk platoniczny…

  121. @WO
    „Nie istnieje w galaktyce wydawca, który by wierzył we mnie jako prozaika (trochę już próbowałem).”
    Przepraszam jeśli to niechciana rada, bo zdaję sobie sprawę że szukanie wydawcy pewnie nie jest dla ciebie czymś istotnym, ale czy rozważałeś uderzenie do wydawnictwa Mięta? Jest stosunkowo nowe, ale się konkretnie rozwija, potrafi postawić na zupełnie nieznane nazwiska, drukuje zarówno osoby posiadające już konkretną markę jak i debiutantów. Do tego nie zostawia autorów samych sobie tylko faktycznie angażuje się w ich reklamowanie, ciągle robią jakieś akcje w rodzaju „ujawniamy okładki” czy „witamy w naszej rodzinie nową osobę”. Oraz – co dla mnie niezwykle istotne – bardzo, bardzo dbają o jakość swoich książek. Rzadko się zdarza, żebym podczas lektury trafił na literówkę czy oczywisty błąd stylistyczny. Inwestują w pracę redaktorską, więc czytanie ich książek to czysta przyjemność.
    Wydają fantastykę, komedie, kryminały, spory przekrój. Gdybym sam wreszcie coś napisał i chciał wydać, byliby moim pierwszym wyborem.

  122. @wo
    Jasne; moja znajomość tego biznesu jest znikoma a z wcześniejszych wypowiedzi rozumiałem, że raczej sam czekasz. Trzymam kciuki – trochę też w swoim interesie bo jestem ciekawy ewentualnego dalszego ciągu.

    @ i re: Varga
    Kiedyś na jakimś spotkaniu literackim, któryś z kolegów po piórze określił pisarstwo Vargi jako „postimprezjonizm”. Po lekturze „Nagrobka z lastryko” uznałem to za całkiem adekwatną nazwę…
    Jesz

  123. @wo „Pontiaka jak ze „Smokey and the Bandit”.
    O nie nie. W AB to był model roku 1970, potencjalnie mogący mieć 335KM z 6.6 litrowego V8, choć ten konkretny filmowy egzemplarz miał dychawiczne 155KM z 4.1l V6. Samochód Reynoldsa to już model 1977, który po nierównych zmaganiach z normami emisji z 6.6l wyciągał całe 200KM („może nie jest zbyt szybki, ale za to dużo pali”).

  124. @Ford Mustang

    Znajomi jechali takim kabrioleten do ślubu, rocznik (Forda) gdzieś tak lata 70-80. Na miescie palił tak z 50L na setkę. Ale jak brzmiał i wyglądał.

  125. @WO
    Dzięki!
    Ja jestem team McQueen, a nie team Reynolds, więc w takim razie wolałbym Mustanga.
    Bo Barry Newman jako Kowalski w „Vanishing Point” chyba pomyka białym Dodge’m. To wietnamski weteran – pourazowiec, a nie średniowiekowiec – więc jego Beatrycze jest trochę czymś innym.

  126. @eli
    „Dekadę później jest już za późno.”

    I właśnie dlatego właśnie jest to, no cóż, kryzys, a nie zmiana.

    „Ten kryzys to też fizjologia, koło 35 zaczyna się (widoczny) cognitive decline. A chłopy zrobią wszystko żeby się sami przed sobą do tego nie przyznać.”

    Ale koło 50 to już jest bardzo trudne, więc jak wyżej. W ogóle wygląda na to, że istnieją rozbieżne definicje KWŚ: ta twoja, i to, co pod pojęciem kryzysu wieku średniego rozumie, w przybliżeniu, reszta świata.

  127. Ja nigdy nie miałem szmergla motoryzacyjnego, ale pamiętam że taki gdzieś ca. ’69 czerwony Mustang którym jeździł Denis Quaid w Innerspace zrobił na mnie wrażenie, jak zresztą cały film który widziałem w kinie w wieku gdzieś 6 lat. Potem już jednak wyrosłem z amerykańskich samochodów. Wyobraźnię bardziej rozpalały włoskie supercarsy z gum turbówek, tak samo nieosiągalne teraz jak i wtedy. No i już teraz mi niestety serce krwawi jak muszę przejechać dłuższą trasę moim prywatnym klekotem ciągnącym w trasie 6.5l a co dopiero emitować smrodu jak jakiś tejt. Elektryki natomiast nigdy nie będą sexy a moturów się boję, więc jak tu przeżywać ten intensyfikujący się cognitive decline? Napisać grafomańską powieść w self publishingu? Wydać zestaw najnudniejszych podróbek grandżu w 100 egzemplarzach kolorowego winylu? Kupić kolarkę za 30kpln i pocić tyłek w lajkrowych gaciach dla medali na stravie? Zrobić patent i rzygać za burtę gdzieś na Atlantyku żałując że jednak nie poleciałem samolotem na te Karaiby? Aha, zaraz, przecież mam małe dzieci i kredyt, więc na luksus przeżywania swojej niewyżytej męskości może będzie mnie stać najmniej za 10 lat, w połowie 50s, kiedy chciało będzie mi się jeszcze mniej niż teraz.

    Mam takie wrażenie ostatnio że te smugi cienia rozładowywane fajnym autem i/lub młodą dziewczyną to też jest działka bardziej dla specyficznej kohorty wiekowo-majątkowej. Z obserwacji mojego bąbla widzę że jednak nasze milenialne roczniki później zakładają rodziny i później osiągają jakieś finansowe optimum, więcej też jedzą draży-nastrojarzy, a jeśli nie jedzą to związki im się sypią i nie wiedzą co się właściwie wydarzyło, wtedy może kupią wylatanego merca „klasyka”, albo umówią się z kimś z tindera czy co tam teraz jest na fali. Może to specyfika bąbla, ale topką marzeń to jest najwyżej jakiś nowy i fajny family car albo 2 tyg wakacji bez dzieci, może jakiś gravel, żeby przy okazji trzymać brzuszek pod kontrolą. A jest to, jak by nie było, wielkomiejska LMC/MMC, więc kogo stać na pieszczenie ego?

  128. @❡ „No ale Bullitt ze słynnym pościgiem Mustangiem GT to był film dla Europejczyków?”
    Zgaduję, że product placement nie wymyślono przecież w latach 90.

    @kot immunologa „Ale jak brzmiał i wyglądał.”
    Ja już chyba jestem na etapie traktowania brzemienia samochodów jak odmiany audiofilii. No ale żaden samochód nie pobije rozruchu Gagara czy angielskiego Thrashera (a pierdzenie można umiejętnie imitować na pierdziochach) so why bother?

    @KWŚ
    Zdecydowanie 35, póżniejsze odpały to zignorowanie pierwszych objawów (lecąca pamięć, ciutkę dłużej trwająca domyślność, spadający refleks) i próba zawrócenia Wisły kijem jak wchodzi spadek formy fizycznej i więcej zmarszczek.

  129. @Cpt. Havermeyer
    Mam bardzo podobnie. Też mnie nigdy nie interesowały samochody, chociaż oczywiście potrafiłem docenić ładną sylwetkę. Pamiętam, że w dzieciństwie nawet podobało mi się Lamborghini Countach. No ale właśnie, obrazki z gum turbówek, Pan Samochodzik, etc.
    Prawo jazdy zrobiłem wreszcie w zeszłym roku i moje miejskie autko w zupełności mi wystarcza na te sporadyczne sytuacje kiedy potrzebuję gdzieś podjechać. Miałem parę lat temu okazję wsiąść do niezłego Porsche to nie skorzystałem, nie kręci mnie to.

    A przecież spełnić fantazje by się dało. Przeglądam teraz stronę z prezentami bo otrzymałem kiedyś kilka w prezencie, nie wykorzystałem, a dzięki przepisom unijnym nie mogą one po prostu przepaść i można je wykorzystać jako vouchery na inne prezenty. I nie mogę sobie niczego znaleźć. Są jakieś jazdy Lamborghini, samochodami WRX, monster truckiem czy „bolidem formuły jedi” (sic!), ale to nie dla mnie. Skoki na bungee czy ze spadochronem? Też nie. Mam poczucie, że mi czegoś brakuje, że chciałbym coś czego nie mam, ale nawet nie potrafię sobie uzmysłowić co by to miało być, a stereotypowe męskie aktywności mnie nie interesują (albo w ogóle odrzucają).
    W ogóle mam wrażenie, że te brakujące rzeczy to raczej fantazje. Że może i chciałbym wyjechać i pozwiedzać obce kraje, ale gdybym to zrobił to nie wyglądałoby jak w moich marzeniach, tylko bym się wkurzał na innych turystów, tłumy i nagabujących sprzedawców, a to wszystko w nieznośnym upale. To są rzeczy nieosiągalne, jakieś ideały za którymi można gonić i tylko się rozczarowywać. Trochę zazdroszczę ludziom, którzy wiedzą że taki kabriolet i jazda nim to jest dla nich spełnienie marzeń, bo przynajmniej mają szansę odnaleźć to spełnienie.

  130. „W ogóle mam wrażenie, że te brakujące rzeczy to raczej fantazje. Że może i chciałbym wyjechać i pozwiedzać obce kraje, ale gdybym to zrobił to nie wyglądałoby jak w moich marzeniach”
    E tam. W zeszłym roku (można wyguglać, które obchodziłem urodziny) byłem w Waszyngtonie (i dobrze, w tym już bym się nie odważył) i w Tokio.
    I nie zawiodłem się w najmniejszym stopniu, spełniło moje oczekwiania.
    I nie było to bardzo drogie, stać na to takiego przegrywa, jak, ja.

  131. „I nie było to bardzo drogie, stać na to takiego przegrywa, jak, ja.”

    No to daj konkrety, ile w sumie wydałeś?

  132. @Piotr K. „Że może i chciałbym wyjechać i pozwiedzać obce kraje, ale gdybym to zrobił to nie wyglądałoby jak w moich marzeniach, tylko bym się wkurzał na innych turystów, tłumy i nagabujących sprzedawców, a to wszystko w nieznośnym upale.”
    Moment, ale w takie miejsca jeździ się przecież właśnie dlatego, że ma się dzieci w wieku szkolnym. Skoro już robimy downsizing z kochanki, mustanga i trekkingu przez Antarktydę, to przecież nie aż na all inclusive w Alanyi, to akurat jest ta MMCowa klatka, z której chce się uciec.

  133. @janekr
    Może nie napisałem tego wystarczająco jasno, ale pisałem tu o moich marzeniach, fantazjach i brakach. Nie neguję, że innym się może udać, a nawet wspomniałem, że trochę takim osobom zazdroszczę. Może to kwestia tego, że znalazłem sobie pracę w dziedzinie którą autentycznie lubię, ale ja po prostu nie mam takich wielkich marzeń do zrealizowania. Mam albo marzenia, które są poza zasięgiem (np. chętnie bym poleciał w kosmos, ale nie znam osobiście Muska ani Bezosa, ani nawet Katy Perry, żeby się zabrać z nimi), albo są to rzeczy na zasadzie „no może, jakby była okazja, ale nie chcę na to wydawać za dużo pieniędzy ani energii”. Czy chciałbym zobaczyć jak wyglądała kolebka naszej cywilizacji? No pewnie. Ale nie jakieś resztki fundamentów gdy wokół człapie tłum turystów, a wątpię żeby zjawiła się Tardis.
    Wydaje mi się naturalnym, że w miarę starzenia się uznajemy, że czegoś nam jeszcze brakuje. Tylko jeśli człowiek żył w sposób spełniony to rzeczy których mu brakuje mogą być nieosiągalne, bo te osiągalne już zdążył sobie załatwić.

  134. @wyjazdy
    Bardzo pomaga zorientowanie się czego się naprawdę chce. Ja mam zawsze wrażenie, że ogromna część turystów tego nie wie i strasznie się męczy, sporo jeszcze za to płacąc. A jak się dojdzie do tego co tak naprawdę chciałoby się robić, to przy dzisiejszych możliwościach planowania można podróżować w sumie bez rozczarowań,  

    @ Osiatyński
    Ja pamiętam pewnie najlepiej jego ostatnie autobiograficzne książki (Rehab, Litacja, Rehabilitacja), w których im dalej tym bardziej surowo podchodzi do siebie i skutków uzależnienia. Z ogromnym naciskiem na spustoszenie, które uzależnienie przynosi w życiu emocjonalnym i uczuciowym.

    @ rozwody i rozbijanie rodzin
    W komentarzach pojawiały się sformułowania o mężczyznach rozbijających rodziny i odchodzących do młodych kobiet. Rozwody są bardzo różne, ale to „rozbijanie rodziny” często oznacza, że wcześniej już żadnych więzi rodzinnych nie było. Tak zresztę jak w książce, gdzie Tomasz więzi z żoną ani z dzieckiem nie miał już chyba dawno przed odejściem. Mężczyzna odchodzący w takim momencie robi raczej przysługę reszcie domowników. Książkowa żona zresztą też nie chce, żeby Tomasz wrócił, mimo że realistycznie to raczej znała prawdziwy przebieg wydarzeń.

    @sprawność fizyczna w średnim wieku
    40-50 lat to świetny czas żeby zacząć ćwiczyć, jeśli ktoś wcześniej tego nie robił. Szczególnie ćwiczenia siłowe (wyszydzone w książce dodatkowo), skracają czas niepełnosprawności i zależności od innych. Nie mówiąc o wpływie na zdrowie psychiczne. Wyśmiewanie mężczyzn w średnim wieku, którzy zaczynają ćwiczyć, to tak jakby wyśmiewać mycie rąk po wyjściu z ubikacji. (Kobietom się tym razem upiekło, bo ich się nie wyśmiewa, tylko lekceważy, jakieś tam ćwiczenia żeby schudnąć).

    Przypomniało mi się, że coś w książce mi się spodobało. Samochody są mało ważne, ale zachwyt drzewami podzielam. Mieszkałam kiedyś w miejscu z pięknymi drzewami i do tej pory za nimi tęsknię.

  135. @mrw
    > ten szitex nie wychodzi od 10 lat jakoś?

    Nie wiem od kiedy wychodzi ale sprawdziłem w moim czytniku RSS, że obserwuję go od Aug 06, 2013.

    @wo
    > Ale to są w kółko te same trzy obrazki?

    Więcej niż trzy

  136. @amatill
    „Moment, ale w takie miejsca jeździ się przecież właśnie dlatego, że ma się dzieci w wieku szkolnym.”
    Ludzie jeżdżą z różnych powodów. Jedni pojadą do Grecji bo plażę i drinki z palemką a mnie kusi bo „gniew Achilla opiewaj bogini”. Nie jesteśmy tacy sami.
    Nawet chętnie bym zobaczył Barcelonę, czy ogólniej Hiszpanię o której czytałem w książkach Perez-Reverte albo Zafona, ale tak się składa, że są to też miejsca chętnie uczęszczane przez turystów.
    Z drugiej strony to nie są dla mnie jakieś wielkie marzenia. Raczej „coś co by mi być może sprawiło przyjemność, a czego nie mam teraz”. Mogę się bez tego obyć.

    „to akurat jest ta MMCowa klatka, z której chce się uciec.”
    A to może być istotna różnica. Dla mnie to nie jest klatka. Nie mam dzieci w wieku szkolnym. W ogóle nie mam dzieci. Nie wyjechałem w życiu na wakacje all inclusive. Właściwie nie pamiętam kiedy ostatnio wyjechałem na wakacje. Dobrze się czuję w domu i potrafię w nim wypocząć. Czasami chciałbym się otrzeć o inną kulturę, trochę jej zakosztować, ale w sposób wygodny. Teleporty byłyby fantastyczne, mógłbym wtedy zjeść obiad na Sycylii, posiedzieć chwilę w kawiarni w Istambule i zrobić spacerek ulicami Rabatu. Ale żeby tam wyjeżdżać na dwa tygodnie? Nie wiem czy mi się chce aż tyle. I jeszcze po kilka godzin w każdą stronę… 🙂

  137. @Piotr Kapis
    „bym się wkurzał na innych turystów, tłumy i nagabujących sprzedawców”

    W większości krajów śródziemnomorskich i muzułmańskich da się znaleźć niezadeptane miejsca poza turystycznymi resortami. Może wyjątkami są Grecja i Egipt, ale tam nie byłem. Protip: rower, dzięki niemu kręcisz po interiorze z lokalsami nawet w Maroku (w tym roku kręciłem).

    „a to wszystko w nieznośnym upale”

    Wiadomo, że w ww. kraje nie jeździ się w wakacje. Maghreb i nizinny Bliski Wschód – najlepiej marzec-kwiecień (ja w Maroku byłem w lutym i też było bardzo przyjemnie), Iran i Kurdystan – kwiecień-maj. Jesień też daje radę, choć przyroda wtedy zdechła. Jeśli z przyczyn szkolnych masz do dyspozycji tylko wakacje, to przyjemne, tanie i umiarkowanie upalne miejscówki oferują Bałkany.

    Kolejny protip w dyskusji o kryzysie wieku średniego: nauczyć się choć podstaw któregoś lokalnego języka. Na YT pełno jest kursów chyba nawet najbardziej egzotycznych dialektów. Osobiście polecam arabski – na ile go liznąłem, ma bardzo prostą gramatykę, choć oczywiście problemem jest alfabet – mi jest o tyle łatwiej, że znam podstawowo perski. Wariant dla leniwych: serbochorwacki.

    Dzięki temu: 1) masz egzotyczne i tanie hobby w sam raz na kryzys wieku średniego, 2) nie dość, że kursy za darmo, to jeszcze na nich zarobisz – tańsze wakacje, a może i jakaś praca z tym językiem się znajdzie, 3) nawet, jeśli nie pojedziesz, to ucząc się języka już tak trochę podróżujesz.

  138. „Nie wiem od kiedy wychodzi ale sprawdziłem w moim czytniku RSS, że obserwuję go od Aug 06, 2013.”

    jest to dla mnie niepojęte, że a) ktoś to rysuje b) ktoś to ogląda c) ktoś z tym reluje. Ile można być smerfem-marudą-męczybułą.

  139. @Cspt. Havermeyer
    „Aha, zaraz, przecież mam małe dzieci i kredyt, więc na luksus przeżywania swojej niewyżytej męskości może będzie mnie stać najmniej za 10 lat, w połowie 50s, kiedy chciało będzie mi się jeszcze mniej niż teraz.”

    Well said, Ivan Mammotovitch. Dlatego ja np. swój kryzys wieku średniego chyba uzewnętrznię kupując motorower (ale stylizowany na choppera). I cena i ograniczenie do 50 km/h mają tu znaczenie. A jak już dzieci wyjdą z domu i będę miał więcej czasu to będę jeździł na zloty graczy figurkowych. O ile będzie mi się cokolwiek chciało. I zgadzam się że ta przysłowiowa żółta corvetta to chyba jednak dotyczy zupełnie innej grupy. My (bkś) swój kryzys wieku średniego przeżywamy raczej oszczędnie i (to chyba dobrze akurat) nieco bardziej świadomie, zapisując się na siłownię i kolonoskopię.

    @Piotr Kapis
    Też dobrze powiedziane. Ja z kolei obce kultury i miejsca najlepiej poznaję poprzez ekran telewizora i z głosem Krystyny Czubówny z offu.

  140. @studia zagranicą

    Moje anegdotyczne doświadczenia z młodymi 27 czy 28 latkami po studiach zagranicznych w nie-naukowych miejscach (korporacje, zwykła robota sprzedawania czegoś a nie żadne Private Equity czy inne VC) są takie, że relatywnie szybko się zrażają do ciężkawej korpo kultury a la Polonais i takich sobie warunków pracy (bo to już nie są lata 90) i szybko wyciągają wnioski w postaci rzucenia papierów. Ale nie jestem pewien czy aż tak bardzo ich to różnicuje od ich rówieśników po SGH czy UW czy czymkolwiek. W PL generalnie wiedzy „uniwersyteckiej” to się u nie ceni, zwłaszcza w pokoleniu decydentów (50-60 lat) i dla wielu z nich to nawet jest wada a nie zaleta, że pracownik ma kolekcję dyplomów.

    Ale studia w UK (jeden z anegdotycznych przypadków na jakich bazuję) dają im ten bonus, że mogą jechać do takiego Dubaju na jakiegoś experta-expata bo tam każdy biały człowiek z papierem z jakiegoś pomniejszego uni z UK wygląda tak samo, czy to z Polski czy to z UK. Czy da się z tego ukręcić karierę to nie wiem, zobaczymy ale jakaś szansa jest, jak ci decydenci pójdą na emeryturę i może wtedy zamiast awansować 45 latka co od 20 lat czekał cierpliwie, weźmie się takiego 30 latka z Dubaju?

    Znam to też z drugiej strony (nadal anegdotyczne przypadki) a mianowicie dzieci tych 60 letnich decydentów co zostały wysłane do UK na studia i tu zachodzi taki proces, że rodzic by chciał aby dziecko na stałe wyjechało z Polski (zwłaszcza to się wzmacnia po każdych wygranych przez PiS wyborach) i nawet daje na to $$$ (albo mają już tam od dawna mieszkania pokupowane) ale dziecko nie chce i wraca do PL bo pozycja społeczna córki członka zarządu jakiegoś korpo w Polsce jest o wiele większa niż anonimowość imigranta w UK (nawet jak mama kupi mieszkanie i da parę $$ na miesiąc)

  141. @irid
    „Ja pamiętam pewnie najlepiej jego ostatnie autobiograficzne książki (Rehab, Litacja, Rehabilitacja), w których im dalej tym bardziej surowo podchodzi do siebie i skutków uzależnienia.”

    No do nich właśnie piję. Tam jest taki opis tego ośrodka odwykowego, że nie umiem nie zazdrościć.

  142. @hobby na kryzys wieku średniego

    Czy mogę polecić obserwację ptaków (ang. birdwatching)?

    – tanie jak na kieszeń MMC
    – w Polsce można to robić praktycznie wszędzie, zarówno na wsi jak i w dużych miastach (w Warszawie niedawno ktoś widział bociana czarnego)
    – można to robić praktycznie cały rok (chociaż są lepsze i gorsze sezony)
    – jest wokół tego fajna społeczność, można się zaprzyjaźnić
    – znakomicie relaksuje, odpręża, można odpocząć od pracy, rodziny, sąsiadów itd. – a można też (jak się uda) wciągnąć w to dzieci / partnerkę i obserwować razem 🙂

  143. @rw
    „Czy mogę polecić obserwację ptaków (ang. birdwatching)?”

    Też polecam. Nikt nie powie że dziaderskie, przypadkowo dość blisko znam młodych ludzi mocno zaangażowanych.

  144. @rw & birdwatching:
    Możesz potem chodzić w dziwnych ciuchach, z lornetką, kryć się po krzakach — i nikt się nie zdziwi i nie skrzywi 😀

  145. @wo & birdwatching
    „Też polecam. Nikt nie powie że dziaderskie”
    Ogólnie się zgadzam, jestem w wieku prawie dziaderskim, a nikt mnie tak nie postrzega, pewnie w dużej mierze właśnie przez ptaki 😀
    ALE
    @pak4
    „Możesz potem chodzić w dziwnych ciuchach, z lornetką, kryć się po krzakach — i nikt się nie zdziwi i nie skrzywi ”
    Z tym to bym trochę uważał 😉 trzeba odpowiednio dobierać miejsca. Ostatnio prowadziłem obserwacje o 5 rano (no dobra, nie birdwatchingowe czyli rekreacyjne, a regularne liczenie na zlecenie, no ale dla zwykłego człowieka żadna różnica) na skwerze na Mokotowie, i zostałem oskarżony o szpiegowanie ludzi, pani podająca się za policjantkę w cywilu stwierdziła że złamałem prawo i poniosę konsekwencję 😀

  146. Dawno temu miałam w domu wizytę badzo poważnych gości, którą dość się denerwowałam. Gość zobaczył lornetkę na parapecie i spytał, czy podglądam sąsiadów.

  147. @pak
    „Możesz potem chodzić w dziwnych ciuchach, z lornetką, kryć się po krzakach — i nikt się nie zdziwi i nie skrzywi ”

    Ale to opcjonalne. W Warszawie modny jest birdwatching miejski, wręcz kawiarniany (gdyby była kiedyś moda na bumrabmsztykle, w Warszawie modne byłyby te kawiarniane). Książką Którą Wypada Przynajmniej Udawać Że Się Czytało jest „Atlas dziur i szczelin”, o ptakach występujących w pobliżu skrzyżowania linii metra M1 i M2. Więc akceptowalny będzie birdwatching w postaci lornetki na stoliku na Zbawiksie.

  148. @birdies
    Ja póki co ograniczyłem się do obserwowania zimowego karmnika i okazjonalnego kuknięcia przez lornetkę na pieszych wycieczkach, ale bliskość Lasu Wolskiego spowodowała że już ładnie mi się zapełniła life list na Merlinie, który jest bardzo fajną apką jak ktoś nie zna. No i teraz też każdy wyjazd w obce rejony to ciekawskie kręcenie łbem za każdym nowym ptasim dźwiwękiem. Nie da się ukryć, burds are real!

    @irid
    Wyśmiewanie mężczyzn w średnim wieku, którzy zaczynają ćwiczyć, to tak jakby wyśmiewać mycie rąk po wyjściu z ubikacji.

    Nie wiem czy to po części nie do mnie, więc się wytłumaczę że rant na lycrowych herosów stravy to trochę autoszydera, bo o ile sport jest highly recommended niezależnie od wieku, o tyle niektórym to kolarstwo wchodzi za mocno i mają presję na wyniki, startują w zawodach i generalnie robi się to jakąś protezą sukcesu i samorealizacji. Ja już zaczynałem łapać ten vibe a gamifikacja a’la strava świetnie to podkręcała, na szczęście otrząsnąłem się w porę, bo już życie rodzinne zaczynało cierpieć od „tata znowu pojechał na rower”. Po prostu wszystko powinno się robić z umiarem no i jeśli ktoś był już zasiedziałym kluchem ale po 40 się wziął za siebie i ćwiczy to super, szczególnie że za parę lat to zaprocentuje. Miałem ostatnio nieszczęście patrzeć jak po intensywnym spotkaniu ze szpitalem zbierał się mój teść i mój ojciec. Pierwszy w młodości kajakarz zaczynający dzień od gimnastyki i drugi z historią nałogów i siedzącego trybu życia. Po teściu już nie widać że pare miesięcy temu prawie się przewiózł na drugą stronę, ojciec już raczej nie wróci do poprzedniej sprawności. Aha, no i w sumie to kolejny powód umiarkowanego smugocieniowania: musimy też opiekować się starzejącymi rodzicami.

    @grendel
    My (bkś) swój kryzys wieku średniego przeżywamy raczej oszczędnie i (to chyba dobrze akurat) nieco bardziej świadomie, zapisując się na siłownię i kolonoskopię.

    Albo się diagnozujemy u psychiatrów i idziemy na terapię. Co również gorąco wszystkim polecam.

  149. @grendel
    > kupując motorower

    Mam i paradoksalnie dla własnego bezpieczeństwa rozważ 125ccm. Wciąż mało kto odmawia sobie wyprzedzania między światłami przy ograniczeniu do np. 60 km/h. BRD poprawiło się. Nie otwierają już drzwi w korkach, ale bezmyślność jest wciąż dość powszechna.

  150. @irid
    „Wyśmiewanie mężczyzn w średnim wieku, którzy zaczynają ćwiczyć, to tak jakby wyśmiewać mycie rąk po wyjściu z ubikacji”

    Ale że taki spór na moim blogu? Oczywiście że wszyscy hejtują MAMIL-i (Middle Aged Men In Lycra) i słusznie, przecież to bezsensowne pozerstwo. Ja nawet na tym rowerze co go kupiłem żeby (jak to nazywam) świrować, jestem jednak w zwiewnych ciuchach lniano-bawełnianych. A na tym do jazdy do pracy to już wewogle mogę nawet w garniturze (tzw. damska rama to ułatwia, a ja nikomu niczego nie muszę udowadniać).

  151. Rowery są bardzo różnorodne. Lycra nie ma sensu na rowerze miejskim, lniane ciuchy nie mają absolutnie żadnego sensu na rowerze szosowym o czym wie każdy, kto miał opony napompowane do ośmiu atmosfer i kręcił choćby zaledwie 80 RPM.

  152. @Birdwatching

    Gra mojego dzieciństwa to „Wielkie łowy”. Prosta: rzut kostką i jedziesz o te oczka, ale emocje napędzała wielka (jak na produkty PRL – ogromna) plansza i na niej zwierzęta; polowało się aparatem fotograficznym, trofeum była płytka ze „zdjęciem”. Święty Graal dzieciństwa przepadł, ponoć czasem jakiś egzemplarz mignie na allegro; nigdy nie zapomnę punktacji: niedźwiedź 200, bielik 150, łoś i żubr po 100, wilk i jeleń po 50, czapla i borsuk po 40, sarna i głuszec po 30, zając i kuropatwy po 10.
    A potem poznałem wspaniałego birdwatchera, facet był po wypadku, na żałosnej rencie, miał sparaliżowaną połowę ciała, ale nie całkiem, bo powłócząc jedną nogą, lekko wspierając się na niej, mógł pomału i ostrożnie chodzić. Więc spędzał czas chodząc, a że pomału i ostrożnie, to stał się specem od okolicznych dzikich zwierząt, szczególnie ptaków: nikt nie miał pojęcia, jakie wspaniałe jastrzębie, kanie i sowy mieszkały w okolicy, a on podchodził do nich dosłownie na metry; miał zwykłą Smienę, bez teleobiektywu, ale zazwyczaj w ogóle nie robił zdjęć, wolał gołe oko, chciał po prostu być blisko ptaków. Dla mnie był królem życia.
    A potem – koniec lat 80., jeszcze jaruzelska ciemność – zaposiadłem kanadyjski analog The Plastic People Of The Universe „Leading Horses”, czyli „Co znamená vésti koně” (chyba żebym pojął różnicę między polską opozycją a czeską), no i tam jest kawałek „Rozvaha neuškodí ani kuřeti”. Nie umiałem później witać kapitalizmu (majątki zbijane na kurzych fermach, w końcu pełne półki w sklepach mięsnych, itd.) entuzjastycznie.

    Lidi mají dvě nohy a ptáci taky
    oba máme dvě nohy a ptáci taky
    oba máme rodiny a ptáci taky
    oba máme starosti a ptáci taky
    a ptáci taky
    a ptáci taky
    buď zdráv a ptáci taky.

    Tym przynudzającym komentarzem chcę powiedzieć rzecz prostą: chwała birdwatchingowi!

  153. @”Atlas dziur i szczelin”

    Michał Książek był u nas niedawno, w mieście na północ od Warszawy, i zrobiliśmy razem z lokalnymi ekologami trasę wzdłuż jednej z kilku miejskich rzeczek. Ileż ten facet widzi i słyszy! Nie potrzebuje lornetki, obiektywu, fikuśmego stroju – po prostu patrzy na korony drzew i raptem pokazuje palcem na jakiegoś ciekawego ptasiora, a potem daje rewelacyjny komentarz – z refrenem w postaci onomatopeiczego naśladowania języka tego ptasiora – jak wiele ptasiorowi zawdzięcza Mazowsze, Europa i cała Ziemia.

  154. @wo
    „Oczywiście że wszyscy hejtują MAMIL-i (Middle Aged Men In Lycra)”

    xD
    Pan sobie spróbuje zrobić „w zwiewnych ciuchach lniano-bawełnianych” jakiś większy podjazd. Gwarantuję, że błyskawicznie zrobią się tak jakby mało zwiewne. Osobliwie w chłodnej porze roku. Nie trzeba w tym celu cisnąć 1,5 km w górę z brzegów Morza Martwego, wystarczy dojazd do pracy, jeśli ktoś nie mieszka w płaskiej Warszawie.

    W najpiękniejszym sporcie świata, czyli RJnO, zdecydowanie dominują middle-aged men. 100% w lycrach or compatible.

  155. @Piotr Kapis

    „A moje „dziennikarstwo” nie miało nic wspólnego z GW. Załapałem się do magazynu o grach komputerowych, potem jeszcze do dwóch innych na nieco odmiennych zasadach. W tej dziedzinie Warszawa nie była jedynym ośrodkiem, ale zdecydowanie największym.”

    Czy ja wiem czy nawet największym? CD-Action to jednak Wrocław.

  156. @cmos

    „A może przypadkiem spora ich część to urodzone za granicą dzieci Polaków, tyle że mające polskie obywatelstwo?”

    Niektóre z nich to przeciwnie, przyjeżdżają do Polski, żeby skorzystać z darmowej albo płatnej ale wciąż taniej wyższej edukacji – jak moja była współlokatorka z czasów studiów, Polonuska urodzona w Nowym Jorku, która dzięki polskiemu obywatelstwu mogła studiować medycynę we Wrocławiu o całe rzędy wielkości taniej niż w USA.

    (Potem wróciła do Nowego Jorku, teraz pracuje jako research coordinator w jakimś prywatnym instytucie badawczym)

  157. @Cpt. Havermeyer
    Tak, terapia też – been there done that I też polecam!

    @kjeld
    Dzięki! Też rozważałem, ale wydawało mi się że to już za dużo jak na mój nudny charakter. Ale bezpieczeństwo to jednak jest „jakiś” argument.

  158. @Piotr Kapis

    „Nawet chętnie bym zobaczył Barcelonę, czy ogólniej Hiszpanię o której czytałem w książkach Perez-Reverte albo Zafona, ale tak się składa, że są to też miejsca chętnie uczęszczane przez turystów.”

    Ja za to zupełnie nie lubię podróżować, za to lubię się uczyć języków, co dziwi zwłaszcza ludzi właśnie z wymienionej wyżej Barcelony i okolic, bo dogadam się z nimi po katalońsku (nawet w końcu będę miał niedługo pierwszy opublikowany przekład literacki z katalońskiego), ale w Katalonii ani Hiszpanii ogółem nigdy nie byłem i jakoś mnie szczególnie nie ciągnie.

  159. @ausir
    „Czy ja wiem czy nawet największym? CD-Action to jednak Wrocław.”
    Nie wiem co to zmienia, może jeśli chodzi o nakłady (nie sprawdzałem), ale przecież rozmowa była w kontekście możliwości otwartych dla młodego człowieka. W Warszawie współpracowałem z trzema różnymi redakcjami z tej branży, a nie były to bynajmniej wszystkie istniejące na rynku. Gambleriady, na których można było spotkać ludzi i tworzyć networking (którego wtedy jeszcze się tak nie nazywało) też się odbywały w tym mieście.
    No ale jeśli chcesz to możesz sobie z mojej wypowiedzi skreślić, że Warszawa była największym – bo mi akurat na tej części wypowiedzi nie zależy – i podmienić na „była jednym z kilku”. Po prostu sam fakt mieszkania w Warszawie dawał coś, czego nie mieli mieszkańcy Grudziądza, Torunia, Rzeszowa czy dowolnej mniejszej miejscowości. Dla młodego człowieka zainteresowanego komputerami, a w szczególności grami komputerowymi, tylko tych parę miast dawało możliwość zrealizowania swojej pasji przez pracę. Taki sam ja w Olsztynie nigdy by nie zrobił pewnych rzeczy bo nie dostałby szansy. O to mi chodziło.

  160. @Piotr Kapis
    Wichary z tego co kojarzę współpracował z Gamblerem zdalnie, ze Szczecina. Co oczywiście nie poważa tezy, że będąc na miejscu było nieporównanie łatwiej się wkręcić, pracować czy networkować.

  161. @ausir

    „Ja za to zupełnie nie lubię podróżować, za to lubię się uczyć języków, co dziwi zwłaszcza ludzi właśnie z wymienionej wyżej Barcelony i okolic, bo dogadam się z nimi po katalońsku (nawet w końcu będę miał niedługo pierwszy opublikowany przekład literacki z katalońskiego), ale w Katalonii ani Hiszpanii ogółem nigdy nie byłem i jakoś mnie szczególnie nie ciągnie.”

    (To nie jest krytyka) czy fakt, że nie widziałeś Katalonii na własne oczy, jakoś Ci przeszkadza tłumaczyć literaturę katalońską? Nie masz problemu ze zrozumieniem odniesień do miast, przyrody, klimatu, itd?

    @tl

    „wystarczy dojazd do pracy, jeśli ktoś nie mieszka w płaskiej Warszawie.”

    Dojeżdżałem do pracy w Oslo rowerem, i bez ubrań na zmianę i prysznica w biurze ani rusz. Śmierdziałbym potem na kilometr.

  162. @”Dojeżdżałem do pracy w Oslo rowerem, i bez ubrań na zmianę i prysznica w biurze ani rusz.”

    A to spostrzeżenie akurat pasuje do rozkminy o kryzysie wieku średniego. Kiedy mając 25 lat dojeżdżałem do pracy rowerem, 10 km w tym jeden długi podjazd (paskudny, bo o rosnącym nachyleniu) i na rowerze bez przerzutek, to potem nie było potrzeby żadnego prysznica ani zmiany odzienia, opłukałem twarz, dłonie – i już. A kiedy mając 45 lat dojeżdżałem do pracy rowerem, 7 km, podjazd też długi, ale dużo mniej stromy, przerzutki 3×7, to prysznic i zmiana koszulki były absolutnie konieczne. Wszystko się zmienia w czasie i tylko pesel człowieka w kupie trzyma, bo jesteśmy, ja obecny i ja w 1995, jak dwóch różnych facetów.

  163. @tl, rw
    Na marginesie, Warszawa jest płaska tylko na mapie fizycznej. W realu, jeśli ktoś jeździ w różnych kierunkach, to nie jest. Dodatkowo jest rozległa. Gospodarz miał notki o wyzwaniach dotyczących przestrzeni Warszawy, że zarzucę np. tę: link to ekskursje.pl

    Oprócz oczywistości, czyli skarpy warszawskiej, każda kolejna warstwa umocnień, obwodnic (kolejowych, drogowych) to są zmiany poziomu, często niemałe, problematyczne z punktu widzenia tak rowerzystów, jak i pieszych.

    Już z Żoliborza do Śródmieścia można się zmęczyć w ciągu Mickiewicza-Andersa, bo na wiaduktach jeszcze dodatkowo lubi wiać. A „całkowicie płaskie” Aleje Jerozolimskie od Ochoty do rogatek miasta to też nie jest taki zupełny piknik, a tylko jeden wiadukcik.

    Tak, wiem, nie umywa się do np. okolic Krakowa, czy Trójmiasta, ale jak wyżej.

  164. @ergonauta

    „Kiedy mając 25 lat dojeżdżałem do pracy rowerem, 10 km w tym jeden długi podjazd (paskudny, bo o rosnącym nachyleniu) i na rowerze bez przerzutek, to potem nie było potrzeby żadnego prysznica ani zmiany odzienia”

    Wielu ludziom w wieku 25 lat się tak wydaje 😀 ale otoczenie może mieć inne zdanie.

  165. @Wymyślanie sobie hobby na KWŚ
    Cholera, dla mnie to jest kompletnie egzotyczne, bo mój problem jest dokładnie odwrotny.
    Mam aż za dużo różnych hobby, zainteresowań, na które tak dalece nie wystarcza mi czasu, że w zasadzie należałoby powiedzieć, że wszystkie je porzuciłem dwie dekady temu, czyli wtedy, gdy pojawiło się pierwsze dziecko. I aż wewnętrznie wyję z poczucia niespełnienia. No ale gdy się ma trojkę dzieci, w tym dwójkę w połowie podstawówki, gdy się wstaje o 6 rano, pada na łóżko o 21 i niemal z miejsca zasypia, gdyż brak już energii nawet na czytanie, a co dopiero na inne rzeczy, to po prostu wszystko idzie w wieczną odstawkę. A nawet gdy czasem uda się wygospodarować jakąś żałosną godzinę czy dwie, to i tak ważniejsze od „prawdziwych” hobby są np. jakieś np. domowe czy motoryzacyjne naprawy, stanowiące namiastkę tego, czym naprawdę chciałbym zajmować. Psyche ratuje mi złudna nadzieja, że kiedyś, gdy dzieci już będą duże i niewymagające tyle troski i czasu, a zdrowie i stan intelektu pozwoli, to przez parę lat uda się pożyć tak, jak to sobie wyobrażałem dawno temu. No radość, i gdy patrzę na najmłodszego syna, wykapanego ojca, zajmującego się z zapałem wszelkiego rodzaju majsterkowaniem, konstruowaniem – dokładnie jak ja w jego wieku…

  166. @rw
    Ale ja mam 54. No cóż, fakt, późno się zdecydowałem na dzieci. Mój błąd…

  167. @rower i prysznic

    Sam i masa moich znajomych dojeżdża(ło) do pracy rowerem i tylko nieliczni biorą prysznic. Nietkórzy to ludzie na eksponowanych stanowiskachi nie mogliby sobie pozwolić na bycie nieswieżym. Trzeba ubierać się lekko, znacznie lżej niż do zwykle, i nie jeździć zbyt szybko. Do pracy miałem 11 km, trasa jest dość płaska, więc zajmujowalo to 35–40 minut i było spoko. Teraz mam 15 minut piechotą więc rower to przerost formy (a i podjazd dziko stromy)

  168. @kuba_wu

    „Ale ja mam 54. No cóż, fakt, późno się zdecydowałem na dzieci.”

    We’re in the same boat, man.

  169. @rw

    „(To nie jest krytyka) czy fakt, że nie widziałeś Katalonii na własne oczy, jakoś Ci przeszkadza tłumaczyć literaturę katalońską? Nie masz problemu ze zrozumieniem odniesień do miast, przyrody, klimatu, itd?”

    Nie bardziej niż to, że w USA byłem tylko raz i krótko nie przeszkadza mi w tłumaczeniu literatury amerykańskiej. Nie byłem nigdy w Indiach ani RPA, a tłumaczyłem już anglojęzyczne opowiadanie indyjskiej autorki i południowoafrykański film. Wystarczy czytać, oglądać, słuchać, a różne konkretne odniesienia umieć dobrze wyszukać.

    Zresztą to opowiadanie, które teraz przetłumaczyłem to tekst SF, z odniesień konkretnie do Katalonii mający tylko nazwiska i narzekanie na guiris, ale poza tym to właściwie mógłby dziać się gdziekolwiek.

  170. Geez, to czy ktoś się poci bardziej czy mniej to nie kwestia wysiłku tylko metabolizmu który każdy ma swój własny. Są ludzie którzy prawie w ogóle się nie pocą, a są tacy co wice wersja.

  171. Fun fact: moja żona poci się sporo, ale nie na rękach. Ja zupełnie na odwrót. Jak chodziłyśmy na ściankę i nakładałam magnezję, po jednym wejściu miałam już czyste ręce. Ona z kolei nie nakładała i po zejściu ze ściany dłonie miała zupełnie białe.
    Także tak. Indywidualna kwestia, niezależna od wysiłku (ręce pocą mi się jak oglądam boulder na YT)

  172. @embercadero

    Trochę odkrywamy koło na nowo. No jasne, że to jest trochę indywidualne i można jak prince Andrew się nie pocić. Jednakże, miliony Belgów i Holendrów jeżdżą do pracy rowerami i ani masowo się w pracy nie kąpią, ani nie cuchną odrażająco. Po prostu dopasowują tempo jazdy i strój do okoliczności. A jak ktoś ma taki kaprys, żeby w drodze do pracy zaliczyć trening, to czemu nie?

  173. @ausir
    „tekst SF … narzekanie na guiris”
    Jako narzekający na guiris czytelnik SF jestem zaintrygowany. Czy można chociaż nazwisko autora/ki? Chciałbym dołożyć do listy na przyszłoroczne St. Jordi.

  174. @rw
    „Wielu ludziom w wieku 25 lat się tak wydaje ale otoczenie może mieć inne zdanie.”

    Pudło! 🙂 Pracowałem wtedy w sklepie muzycznym przy najprestiżowszej ulicy miasta – byłem bardzo wyczulony na sygnały od otoczenia. Ucieleśnienie empatyczności i taktu.
    Wystarczało być daleko przed 40-stką, nosić przewiewne ciuchy. A, no i jeszcze jako licealista byłem samotnym długodystansowcem, przełajowcem, więc ta kondycja była jeszcze wtedy żywa.

  175. @rw
    „Dojeżdżałem do pracy w Oslo rowerem, i bez ubrań na zmianę i prysznica w biurze ani rusz.”

    Prysznic ułatwia życie, lecz oddychające ciuchy pozwalają przetrwać i bez, rzecz jasna ze zmianą ubrania. Do tego wielu początkujących zakłada za grube ubrania – to trzeba na sobie metodą prób i błędów dopasować – ja do 0 stopni i nawet niżej jeżdżę mając na sobie tylko koszulkę i nieprzewiewną, lecz oddychającą bluzę. Każdy jednak reaguje inaczej na zimno.

    Protip: żeby uniknąć pocenia, warto zdjąć wierzchnią warstwę natychmiast po zejściu z roweru w docelowym miejscu (najwięcej potu generuje te parę minut po zatrzymaniu, kiedy organizm jest jeszcze rozgrzany, a już ustaje chłodzenie powietrza z ruchu) – tylko trzeba uważać na wiatr.

    @kjeld
    „Warszawa jest płaska tylko na mapie fizycznej”

    Dla gdańszczanina jest i w realu 😉 Jeździłem, skarpę też. Natomiast muszę przyznać – infrastruktura świetna, w stosunku do roku 2010 wyprzedziliście Gdańsk o parę długości.

  176. Ech a wydawało mi się, że trafiłem w sedno z tym akronimem wymyślonym parę lat temu.
    Płynę właśnie na coroczne okiełznywanie KWŚ po Szwecji (10 tysi rocznie nie zrobi się u mnie tylko od jeżdżenia do roboty) więc życzę wszystkim miłej i owocnej dyskusji.

  177. @kabriolet
    Amatorzy, ja tam uazem czasem jeżdżę. Ale ja jestem graciarz, nie kryzysowiec (nie można rozbić rodziny jeśli się jej nigdy nie założyło eddiemurphy.jpg)
    Cognitive decline natomiast przysłaniają mi psychotropy (bo to one rozwalają mi koncentrację i mocno utrudniają czytanie książek).

  178. Pozdrawiam Gospodarza i pozostałych męczenników z komentarzy!
    @MX-5 & KWŚ
    Zaoferuję perspektywę Anonimowego Łosia z Internetu.
    Jeżdżę trzecią generacją (NC) od ponad roku -> i polecam na KWŚ. Tania w kupnie i utrzymaniu, niezawodna, w wersji z elektrycznym dachem (PRHT) można bez problemu cały rok śmigać. Jak ktoś ujął na reddicie – to takie Porsche dla biedaków. 80% zabawy za 20% kosztu.
    Naturalnie to roadster, nie muscle car. Królowa wszystkich rond i zakrętów. Na światłach większość nowszych elektryków i hybryd nas zje, na rondzie zaś bez problemu je wyprzedzimy nawet po zewnętrznej. Jeździ się jak dużym gokartem, jest zabawa nawet do 60km/h. Takie ucieleśnienie filozofii 'drive slow car fast’.
    Kabrio to bardzo przyjemy dodatek na te 4-5 miesięcy, co do lasek – nie wyrywam bo mi żona zabroniła. Jej koleżanki zgodnie twierdzą, że to im się samochód podoba, bo wygląda jak 'uśmiechnięta płaszczka’ w przeciwieństwie do agresywnych linii innych samochodów sportowych.

    Stąd proponuję w ramach sentymentalnego przeglądania otomoto zmienić focus na MX-5 jako zdecydowanie bardziej przystępną opcję.

    W razie wizyty w okolicach Zielonej Góry – zapraszam na przejażdżkę. Jakieś bonusy z prowadzenia bloga przez tyle lat muszą być. Nawet jeśli chwilowo wirtualne.

  179. @tcp
    „Ech a wydawało mi się, że trafiłem w sedno z tym akronimem wymyślonym parę lat temu.”

    Przepraszam, nie zrozumiałem nadmiernej skrótowości, wyglądało to jak niedokończony komentarz wysłany przypadkiem. Może jeszcze jedno podejście ale żeby było wiadomo co to za sedno?

  180. Jako nastolatek chciałem imprezę lub właśnie mx-5 (KWŚ w wieku 17 lat). Jak już w końcu usiadłem, to okazała się za mała, a nie jestem jakimś wielkoludem. Nie stanowiło to jednak dla mnie żadnego problemu, bo i tak nie było mnie stać!

  181. @mamil i ciuchy
    MAMIL MAMILowi nierówny. Znam takich co jeżdżą trasy po 300 km, więc ciuchy i sprzęt bardziej pro mają sens. Ja sam jeździłem w cywilnych jak robiłem traski tak do 80 km (i byłem o dekadę młodszy). Ale jak zacząłem w miarę regularnie trzaskać po stówce co sobotę to jednak doceniłem oddychające materiały.

  182. @MX-5
    Jestem fanem obecnej, schodzącej generacji – wreszcie jest ładna, całkiem wygodna, jeździ jak marzenie. Oczywiście bagażnik to żart, ale można ćwiczyć się w weekendowym minimalizmie (zapasowy t-shirt, bielizna i szczoteczka do zębów się jeszcze zmieszczą w tej wnęce). Dach nawet ręcznie zapina się w 10 sekund i tylko jazda w tunelach jest męcząca, bo hałas.

  183. @kjell & sheik
    Stąd NC – mam 192cm i to jedyny model gdzie się mieszczę 'na styk’. Przymierzyć jak najbardziej się trzeba, tusza nie pomaga – i mamy dodatkową wymówkę by się wziąć za siebie.

  184. W sumie Miata to jest takie porsche dla nerdów i Otaku 😉 w zasadzie to jak tak spojrzę w głąb siebie to w równoległym świecie gdzie miałbym dość zasobów to mógłbym taką zabawkę mieć, ale jako dziecko 80/90s raczej 1 generacjęz bom sucker na chowane światła (może to powidok Knight Ridera, może ogrywania Toyoty Celiki i Lotusa na Amidze 500). Bardzo mi się wizualnie podobało zawsze volvo 480, chociaż nie miałem nigdy pojęcia o silnikach i innych tam buzerach w środku, ważne że fajnie wygląda. Pewnie jak Eli kupiłbym i by stało żeby na nie patrzeć. Tak że w sumie dobrze że nie mam takich marzeń.

  185. Kiedyś wziąłem udział w konkursie: wymień trzy samochody, które chciałbyś mieć w swoim garażu. Odpowiedziałem: Aston Martin DB9, Furgonetka z Drużyny A i Smart fortwo. Nic nie wygrałem. Póki co, nie jestem posiadaczem garażu… 😉

  186. @eli.wurman
    „chciałem tylko powiedzieć, że jakieś 11 milionów polaków żyje w miastach od 100k wzwyż, a jak do tego doliczymy 30 minut od miasta (wszystkie te śląskie dziury, małopolskę zachodnią, suburbia) to się okaże że może i z 15 mln lolaków ląduje w zajebistej cywilizacji,”

    Informuję, że istnieje jeszcze paręnaście pozostałych milionów.

    @cmos
    „A może przypadkiem spora ich część to urodzone za granicą dzieci Polaków, tyle że mające polskie obywatelstwo?”

    Podawałem statystyki „total outbound internationally mobile tertiary students studying abroad”, czyli uczniów robiących maturę w Polsce i wyjeżdżających na studia za granicę.

    @embercadero
    „A od kiedy to GUS ma wiarygodną informację o miejscu zamieszkania pracownika? Ze spisu powszechnego? Czy z tych dobrowolnych ankiet”

    Wyniki ankietowe, ale bez widocznych anomalii – których wprowadzenie w skali kraju wymagałoby zmowy pracodawców (po co?).

    W kwestii danych statystycznych niewiele mogę dodać. Może dwie obserwacje anegdotyczne: w Polsce oferuje się już standardowo (przez Kaplan International itd.) kursy w amerykańskich prep schools, a więc bezszmerowe wprowadzenie w kariery globalnego korpomanadźmentu na poziomie nastolatka. Z drugiej strony mamy najwyższy wśród badanych krajów OECD współczynnik uczniów z niskich percentyli socjoekonomicznych, którzy rezygnują z edukacji akademickiej. Innym słowy, pędzimy sobie na pełnej ku modelowi amerykańskiego podziału na naród „college educated” i naród „non-college educated”. Co może pójść źle?

  187. > Podawałem statystyki

    Pisałeś też że wyjeżdżają na, cyt. „5-letnie studia licencjackie”…

    > wymagałoby zmowy pracodawców

    Nie zmowy, tylko takie dane po prostu nie są zbierane. Kiedyś próbowałem je odtworzyć na poziomie powiatów z janosikowego, które jest obliczane na podstawie PIT, ale ono jest tak obliczane że się nie da przeskalować.

  188. @wo
    To, że mogłeś sobie pozwolić na zostanie nauczycielem – stażystą w wieku 50 lat IMHO jest Twoją cechą elitarną. Masz mieszkanie, mniemam bez kredytu, odchowane dzieci, sytuację zawodową i rodzinną taką, że możesz zacząć wszystko od nowa. Co więcej – pewnie miałbyś gdzie iść, jakby ten nauczyciel kompletnie nie wypalił. Ja się przymierzałem do takiej akcji 10 lat temu (miałem 42 lata) i za dużo rzeczy mi nie stykało, żeby to się skończyło sukcesem.

    Przy okazji – czytałem kiedyś, że w 20-leciu międzywojennym ukoronowaniem kariery ludzi z przemysłu (typu inżynier) było zostanie nauczycielem – akademickim lub szkolnym. Finansowo to nie była nigdy degradacja, raczej awans. A dziś? Jeden znajomy uczył w LO rozszerzenia informatyki, bo to lubi. Zrobili mu plan tak, że miał cały poniedziałek. Drugi kolega, doktor fizyki po politechnice też się zastanawiał nad załataniem jakiegoś wakatu, ale warunki finansowe były urągające…

  189. @Adam Hazelwood

    Dla politycznej trajektorii kraju istotne jest, czy nauczyciela dzieli większy dystans socjoekonomiczny do golfisty czy do golfiarza (w szrotowanym golfie) – i to przede wszystkim w opinii tego ostatniego. Tak się składa, że mówi o tym Leder w KP:

    link to krytykapolityczna.pl

    @❡
    Wspominałem „krótsze niż 5-letnie studia licencjackie”. Pozwól, że nie będę wchodził w dyskusję z Twoimi cytatami i ustaleniami.

  190. Och tak Awalu, dyskusje u podstaw Twojej koncepcji są poniżej Twojego poziomu. Nie ma czegoś takiego jak 5-letnie studia licencjackie, się nawet poprawić nie potrafisz. W standardzie ICSED więcej studentów do Polski przyjeżdża niż wyjeżdża. Wyjeżdżają na płatne magisterskie, a przyjeżdżają na bezpłatne licencjackie.

  191. …na cześć Awala hip hip, hurrra!
    Czy wolno mi, w drodze absolutnego wyjątku, zaryzykować przyśpiewkę?

    Królewieckie
    iskandery
    lecą w świata
    strony cztery
    Bo natłukli
    ich bez liku
    zamiast lśniacych
    elektryków

  192. @Adam Hazelwood
    „sobie pozwolić na zostanie nauczycielem – stażystą w wieku 50 lat”

    Znów skojarzenie z „American Beauty” i Spaceyem w drive-thru (kanoniczna „Burger scene”). W warunkach polskich zarobków i prestiżu społecznego nauczycieli skojarzenie uzasadnione.
    Wydaje mi się – a chyba z podobnego założenia wyszli mój dziadek (czasy bierutowko-gomułkowskie) i mój ojciec (czasy od Gierka do Balcerowicza) – że dobrze jest już w wieku 20 lat mieć z tyłu głowy jakiś margines na taką opcję, nie dać się ani socjalizmowi, ani kapitalizmowi związać zupełnie. Obaj, dziadek i ojciec, zapłacili za odrobinę luzu w kaftanie bezpieczeństwa sporą cenę (dziadek nigdy nie mieszkał w miejscu, które było jego całkowitą własnością; ojciec czasem zmieniał pracę na finansowo gorszą, więc kiedy już wylądował w najlepszej, to jedyny z całego działu nie wybudował domu/nie kupił dużego mieszkania). Obydwaj byli na tę cenę mentalnie gotowi, więc stworzyli sobie możliwość – kiedy dzieci pokończyły te, dajmy na to, 15 lat – żeby się przepiąć i zmienić trasę społecznej wspinaczki: zamiast do góry, gdzie mało tlenu, to trawers, albo wycof, bo niżej jest fajniej. No ale warto takie rzecz brać pod uwagę wcześniej, bo „na połowie czasu, straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi” faktycznie może nie być pola manewru. Dwa największe popularne w Polsce koszmary: a/ całe życie w pracy, której się nie lubi, b/ całe życie z żoną/mężem, których się nie lubi.

  193. @❡
    „Nie ma czegoś takiego jak 5-letnie studia licencjackie”

    Jak nie ma jak są, dwa z trzech lat powtarzasz i masz 5 xD

  194. > dwa z trzech lat powtarzasz

    Zależy od regulaminu. U mnie można powtarzać raz. Ale istnieją w Europie studia 4-letnie (u nas max to 3.5 na inżynierskich). Nie istnieją żadne 5-letnie, bo undergraduate i graduate to dwa rożne światy (chyba że medycyna, z kolei 6-letnia), więc poza gramatyką tu jest jakiś grubszy lapsus w myśleniu.

  195. @m.bednarek
    Do wyznaczenia tej niedoganiającej prowincji dodałabym statystyki dochodów gminnych – najlepiej wg wskaźnika dochodów podatkowych na mieszkańca, przyjętych do obliczania subwencji wyrównawczej (tzw. wskaźnik G). To w praktyce pokazuje syntetycznie strukturę populacji – proporcję osób żyjących ze świadczeń, nie zasilających gminy odpowiednią proporcją PIT od wynagrodzeń, z czym skorelowana jest jakość usług publicznych. Dane publikuje MF i graficznie czasem prasa. Generalnie widać zabory (Kongresówkę i Galicję), z wyłączeniem obszarów metropolitalnych. Zdarzają się gminy biedniejsze niż sugeruje statystyka wynagrodzeń, gdy np. masz na terenie rolniczym pojedynczego outliera typu kopalnia w Bogdance. Czasem jest na odwrót, głównie na zachodzie kraju: gminy ze stosunkowo niskimi płacami, ale lepszą proporcją pracujących do świadczeniobiorców.

  196. @chrum
    „Na światłach większość nowszych elektryków i hybryd nas zje, na rondzie zaś bez problemu je wyprzedzimy nawet po zewnętrznej.”

    Dzięki, ale mój fetysz na punkcie Mustanga to raczej kwestia sublibidomiczna – że Gainsbourg, Bardot i Birkin najpierw, a potem Złota Era Czegoś W Rodzaju Kariery, więc Wspomnienia. Na wyprzedzaniu dla wyprzedzania mi nie zależy. Albo mam bardzo niskie poczucie własnej wartości („przed samym sobą to nawet Ferrari nie ucieknę, dalej będę tym samym kolesiem, tylko że w Ferrari”), albo bardzo wysokie („no i co ten głupek w beemce mi chce udowodnić”), sam nie wiem, obie myśli są mi bliskie, po prostu tak czy siak „bokiem puszczaj drania”.

  197. @awal
    „Dla politycznej trajektorii kraju istotne jest,”

    Już nic nie jest. WFIO. Pytanie tylko czy koalicja PiS-Konf będzie w 2027 czy wcześniej.

  198. @unikod:

    „Nie istnieją żadne 5-letnie, bo undergraduate i graduate to dwa rożne światy (chyba że medycyna, z kolei 6-letnia), więc poza gramatyką tu jest jakiś grubszy lapsus w myśleniu”

    A to nie jest tak, że wszędzie w Europie ukończenie kierunku lekarskiego (lub analoga) to po prostu skutkuje wydaniem dyplomu równoważnego dyplomowi magisterskiemu o ile dłuższe niż lat 4 czy tam 4,5?

  199. W medycynie dyplom magisterski nic nie daje. A żeby nabyć uprawnień trzeba 6 lat i lekarski egzamin końcowy, tak jest wszędzie (w Polsce wręcz wychodzi prościej, bo w jednym kawałku bez przerw i rekrutacji wewnętrznych jak w wielu krajach). Ale rzeczywiście tłumaczy się to jako licenciate (bo licencjat to bachelor) i jest to stopień równoważny choć teoretycznie wyższy niż magisterski.

    Dyplom magisterski to już nie jest kategoria powszechna, za granicą to się dostaje na pocieszenie. Po licencjacie się raczej idzie się na doktorat, miagisterkę jak się go rzuca. Na robienie magisterki nikt nie daje stypedniów. Chyba, że ktoś bardzo chce dyplomu prestiżowej uczelni to sobie może zrobić taki prestiżowy dyplom, że wszyscy wiedzą że odpłatny.

    W Polsce na studia II stopnia nawet najlepsze uczelnie nie mają kompletu własnych studentów, przychodzą z innych uczelni.

    Nie funkcjonuje kategoria studiów 5-letnich. Przed wejściem do UE takie były, a teraz to nie jest kategoria ani statystyczna ani praktyczna. Chyba że grając. Studia aktorskie by podpadały, bo są 4-letnie a potem się idzie robić dyplom w teatrze.

  200. Tak sobie abstrakcyjnie zauważę, że używanie szpanerskiego VPN dla ukrywania tożsamości to genialna sprawa, ale wygląda to dziwnie, gdy nagle pojawiają się trzy konta z tego samego VPN, zajmujące się głównie przyznawaniem sobie racji.

  201. @❡
    > Ale rzeczywiście tłumaczy się to jako licenciate (bo licencjat to bachelor) i jest to stopień równoważny choć teoretycznie wyższy niż magisterski

    Możesz rozwinąć, czemu „teoretycznie wyższy”? Po egzaminie dostajesz tak samo tytuł zawodowy, tylko że lekarza.

  202. @wo
    No tak, z takim sentymentem się nie wygra. Jak to mówią na tym blogu, 'każdemu jego porno’?

    Ostatni już komentarz w tym off-topie i wracam do lurkowania.

    @ Mustang
    Lokalna anecdata jest taka, że jak tylko kolesie w Mustangach mnie widzą, to od razu rura i 'znaj swoje miejsce’. Jakiś tigger chyba ten samochód ma w sobie. Może w Warszawie są mniej spięci.

    @ Wyścigi
    Tu jest jeszcze zabawniej, bo często kolesie w elektrykach wygrywają, po czym się orientują (lub nie), że był jakiś wyścig. Miata ze swoim 8s 0-100km na nikim wrażenia nie zrobi. 360 na rondzie to zupełnia inna sprawa.

    Dobra, kończę to fanboyowanie – polecam się przejechać, bo to po prostu 'gayest car ever’ w obu tego słowa znaczeniach i bardzo przyjemny sposób na KWś. A sezon obecnie najlepszy. Miłego!

  203. Jesteście niesamowici, dosłownie każda dyskusja tutaj może się stoczyć na samochody. To jakaś choroba jest czy jak?

    Najlepiej wszyscy kupcie sobie taką beemę jaką ten psychopata jechał 4 stówy na Okęciu . Za mało takich jest.

  204. BMW? Proszę pana, ja nie jestem rolnikiem.
    Akurat się zastanawiam, czy nie kupić sobie kabrio jako następnego samochodu, ale bagażnik 130 litrów to chyba faktycznie na szczoteczkę do zębów i dwie koszulę, bo spodnie już chyba się nie zmieszczą.

  205. Fun fact. Kiedy moja córka brała ślub okazało się, że za cenę wynajmu na jeden dzień „eleganckiej” limuzyny można wynająć na kilka dni dwuosobowy kabriolet – IIRC była to mazda.
    Miało to dwie zalety – pan młody mógł osobiście poprowadzić samochód ślubny oraz pojechali potem na kilka dni na Mazury.
    Zdaje się, że jest zwyczaj wożenia młodych do ślubu i tylko dwuosobowy samochód wyklucza innego kierowcę.

  206. @klejd:
    Nie no, w maluchu się albo wiozło wielką walizkę na bagażniuk dachowym albo na miejscu jednego pasażera.

  207. > Możesz rozwinąć, czemu „teoretycznie wyższy”? Po egzaminie dostajesz tak samo tytuł zawodowy, tylko że lekarza.

    Tak w ogóle to magister jest tytułem zawodowym jak Magister Lapidum – mistrz kamieniarz.

    Licencjatura akademicka sięga jakiegoś dwunastowiecznego papieża, który nakazał wydawać ją nieodpłatnie. Biskupi w roli kanclerzy uniwersyteckich wymagali opłat za uroczyste doktoryzowanie. Licencję dyplomowania dostawało się więc za darmo, a odbioru dyplomu często nie dokonywano i tak przez wieki było, że licencjat medycyny to mniej niż doktor (ale więcej niż magister). Nadal tak jest w Finlandii link to oulu.fi

    W Polsce zgodnie z rozporządzeniem na kierunku lekarskim „absolwentom jednolitych studiów magisterskich nadaje się tytuły zawodowe” lekarzy nie magistrów. Zależnie od tłumaczenia suplementu w kraju docelowym można więc „spaść” na Licenciate, albo awansować na Medicinae Doctor (MD w Stanach).

    Astronauta Jonny Kim, Doctor of Medicine, nie jest doktorem jak Sławosz Uznański PhD. Ciekawie kontrastują w kontekście dostępu do studiowania, studiowania za granicą i relatywnych szans jakie (i komu) dają dziś Polska i Ameryka: Absolwent Université de Nantes z Łodzi, syn Piotra i Mai Marquardt-Uznańskiej, mąż (po tym jak rzuciła syna Sikorskiego) absolwentki Oksfordu Aleksandry Wiśniewskiej, córki milionera Radosława i Piengjai; Oraz syn nauczycielki stażystki i przemocowego ojca zastrzelonego przez policję po awanturze w domu, który studia skończył 10 lat po zaciągnięciu się do armii, a potem następne, a potem robił kolejne kwalifikacje, i następne, aż stał się wszystkim: matematykiem, pilotem, lekarzem, astronautą.

    Automatycznie uznawana kwalifikacja lekarza to zgodnie z dyrektywą 2005/36/WE „w sprawie uznawania kwalifikacji zawodowych” w oryginalnym brzmieniu to „co najmniej sześcioletni okres studiów” lub minimalna liczba godzin. Zmieniono to na pięć lat oraz minimalną liczbę godzin „tak aby obowiązywały łącznie. Celem tej modyfikacji jest niedopuszczenie do obniżenia wymogów”. Nie znam sytuacji, w której to mniej niż 6 lat. Może są 5-letnie studia na KUL i w szkole Rydzyka?

  208. @unikod:

    „W medycynie dyplom magisterski nic nie daje.”

    Nie o to chodzi.

    Chodzi mnie o to, że jeżeli absolwent lekarskiego (czyli w łapkach dzierży dyplom lekarza) ma kaprys i np, chce zdobyć nielekarskie uprawnienie wymagające dowolnego tytułu magisterskiego, to jest traktowany jako magister („tytuł magistra lub równoważny” – zazwyczaj tak to jest ujęte w stosownej regulacji, patrz: § 14 Statutu KSAP). Wydawało mi się to powszechną praktyką w Europie.

    „Nie znam sytuacji, w której to mniej niż 6 lat.”

    W Polsce? Nope, nie jest to możliwe. Prawo dotyczące sektora edukacji wyższej sensu largo jest specyficzne, ot, przedmioty mogą być mocno odmienne między Akademią Mazowiecką w Płocku (otworzyli lekarski), krakowskim Uniwersytetem Andrzeja Frycza Modrzewskiego (też mają kierunek lekarski) a Politechniką Bydgoską (także otworzyli lekarski), ale no nie ma bata, musza trwać te 6 lat.

    Takoż zasady szyldowania uczelni – ustawa reguluje jakie wymogi musi spełnić, by móc się tytułowac „uniwersytetem” lub „politechniką” w języku polskim, ale co tam sobie wpisze w tłumaczeniu nazwy na angielski to już jej prywatna sprawa.

    Dualizm wymogów sztywnych jak… nie wiem co, podwozie jakiegoś fiata-kredensa… i wymogów mocno luźnych sięga dalej, i poza szlachetną działkę Eskulapa: żeby zostać adwokatem można ukończyć aplikację i zdać egzamin zawodowy. Albo olac aplikację, i podejść do egzaminu na podstawie doświadczenia (4 lata asystenta w prokuratorze rejonowej starczy). Albo być doktorem prawa i też do tego egzaminu zawodowego dopuszczą. Albo można miec i doświadczenie lat niemniej jak cztery oraz być doktorem prawa i w ogóle egzamin zbędny, ino wpis na listę.

    Ale niech ręka Temidy broni przed pomysłem, że można zastąpić w którejś z tych ścieżek dyplom magistra prawa.

  209. @ChrumChrum
    „Lokalna anecdata jest taka, że jak tylko kolesie w Mustangach mnie widzą”
    To brzmi tak, jakby spotykanie takiego Mustanga było normą, regularnie takie wózki jeżdżą po okolicy. Co jest o tyle ciekawe, że ja nie pamiętam, żebym kiedykolwiek jakiegoś zobaczył na ulicy. Ale może jak ktoś jeździ kabrioletem to bardziej zwraca uwagę, albo to w okolicy jest ich więcej po prostu.

    „Tu jest jeszcze zabawniej, bo często kolesie w elektrykach wygrywają, po czym się orientują (lub nie), że był jakiś wyścig. Miata ze swoim 8s 0-100km na nikim wrażenia nie zrobi.”
    Moje doświadczenie z kolei jest takie, że sporo ludzi w ogóle nie umie ruszać. Światła się zmieniają na zielone a oni dopiero wrzucają bieg i się przygotowują. Drugi to samo gdy pierwszy już odjedzie. Najlepiej to widać gdy się stoi na lewoskręcie, gdzie zielone jest bardzo krótko. Jeśli kierowcy ruszają sprawnie to potrafi przejechać x samochodów, ale często przepustowość jest nawet 2x mniejsza bo kierowcy ruszają niezbornie i jadą nieefektywnie.
    Ja nie mam kabrioletu, tylko kilkunastoletniego Chevroleta Sparka (czyli takiego pseudoamerykańskiego Matiza) i regularnie na światłach wyprzedzam dużo lepsze samochody bo jestem do ruszenia przygotowany. Za to jak już osiągam te 50 km/h to zaraz oni mnie wyprzedzają – bo mało kto w Polsce jeździ zgodnie z limitem, przekraczanie o 10 km/h to norma, a jeżdzący jeszcze szybciej też trafiają się co jakiś czas.

  210. @PK

    „Światła się zmieniają na zielone a oni dopiero wrzucają bieg i się przygotowują.”

    Dlatego automat albo elektryk jest po prostu lepszy od ręcznej skrzyni biegów, bo odpada jedna rzecz do ogarnięcia dla kierowcy.

    „a to jak już osiągam te 50 km/h to zaraz oni mnie wyprzedzają – bo mało kto w Polsce jeździ zgodnie z limitem, przekraczanie o 10 km/h to norma, a jeżdzący jeszcze szybciej też trafiają się co jakiś czas.”

    Nie tylko w Polsce 🙂 Na drodze wjazdowej z zachodu do Oslo (E18) jest szereg odcinków gdzie jest ograniczenie prędkości (ze względu na budowy) do 60 km/h, a średnia prędkość ruchu to 80 km/h.

  211. „To ile w końcu @awal miał tych ksywek?”
    Też się zaciekawiłem, bo przynajmniej dwóch użytkowników w tych komentarzach ma ten słowotok w charakterystycznym stylu, ale nie przyszło mi do głowy, że Awal się multiplikuje i „sam sobie bije brawo” (jak kiedyś napisał Groński).

  212. @PiotrKapis
    > często przepustowość jest nawet 2x mniejsza
    > bo kierowcy ruszają niezbornie i jadą nieefektywnie.

    Kiedy WRESZCIE już wszystkie pojazdy na drogach będą centralnie sterowanymi dronami, to ruch będzie doskonale płynny, nie będzie też potrzebna sygnalizacja świetlna 😉

  213. @TerryPratchettsTerriblePosterchild
    „się multiplikuje i „sam sobie bije brawo””

    Glenn Gould sam ze sobą przeprowadzał wywiady, by znaleźć godnego siebie interlokutora, nie ma w tym nic złego. Mniej bolszewickiej czujności czyni świat lepszym.

    @rw
    „Dlatego automat albo elektryk jest po prostu lepszy od ręcznej skrzyni biegów”

    Jako katolik protestuję przeciw tej protestanckiej herezji!
    Moim VW Polo (1,4 pojemności, a waga komara) jak mam ochotę, to zostawiam na światłach wszystkie beemki i inne ścigacze, elektryki i automaty. To jest radość na 60 m, ale bycie taką Ewą Swobodą wystarcza do szczęścia.

  214. @Michał Maleski
    „Chodzi mnie o to, że jeżeli absolwent lekarskiego (czyli w łapkach dzierży dyplom lekarza) ma kaprys i np, chce zdobyć nielekarskie uprawnienie wymagające dowolnego tytułu magisterskiego, to jest traktowany jako magister („tytuł magistra lub równoważny” – zazwyczaj tak to jest ujęte w stosownej regulacji, patrz: § 14 Statutu KSAP). Wydawało mi się to powszechną praktyką w Europie.”

    Dodatkowo jest też taka opcja, że po ukończeniu 3 roku studiów medycznych można je przerwać i z uzyskanym dyplomem? zaświadczeniem? (tutaj szczegółów nie znam) podjać studia magisterskie i w rok – dwa zdobyć tytuł magistra, a nawet magr inż. Po czym wrócić na studia medyczne.

  215. @carstein „BMW? Proszę pana, ja nie jestem rolnikiem.”
    Ludzie, co wy macie z tymi BMW? Moje najgorsze doświadczenie na polskiej autostradzie to był jakiś buc w volvo, do tego paru typów w audi, a parę dni temu któryś marszałek województwa szarżował na, trzeba trafu, BMW w swojej skodzie. To kierowca jest bucem, nie samochód.
    Co więcej, dziewczyny od dawna demonstrują, co daje najwięcej frajdy (Freude am Fahren):
    Little Simz: link to youtu.be
    M.I.A. link to youtu.be
    Nina Chuba: link to youtu.be
    Juju: link to youtu.be

    Notabene, jak już tu kiedyś pisałem, w Szwajcu przez dekady subaru było jednoznacznie samochodem dla rolnika i chodąc po górach widziałem ich mnóstwo (Forester, Impreza kombi i Outback) zaparkowanych przy obórkach i stodołach. Zresztą to żaden wstyd, najwyraźniej dawały radę w błocie. Teraz rolnicy przerzucili się na octavie 4×4, bo prostsze, bardziej pakowne i tańsze. No i ładniejsze, bo nadwozia subaru już od dawna projektują przedszkolaki ze słabą rozwiniętą motoryką dłoni.

  216. @rw
    „Dlatego automat albo elektryk jest po prostu lepszy od ręcznej skrzyni biegów, bo odpada jedna rzecz do ogarnięcia dla kierowcy.”
    Nie neguję wygody tych rozwiązań, ale to przede wszystkim zależy od kierowcy jednak. Bo kierowca w automacie też się może rozglądać na boki czy coś sobie sprawdzać w telefonie i nie zauważyć, że światło się już zmieniło. A przy ręcznej skrzyni biegów to jest przecież kwestia tego, żeby odpowiednio wcześnie wcisnąć sprzęgło i wrzucić bieg, tyle. Ja zazwyczaj patrzę na światła dla pieszych (bo nie da się ruszyć dopóki piesi mają zielone) oraz – jeśli jest – na zieloną strzałkę do skrętu w prawo, bo ta pali się tylko na czerwonym i gaśnie na parę sekund przed zmianą. Czasami coś jest inaczej i trzeba jeszcze chwilę poczekać z nogą na sprzęgle, ale to nic wielkiego przecież.
    Mam niedaleko siebie takie skrzyżowanie dwóch sporych ulic na których na zielonym do skrętu w lewo potrafi przejechać 5-6 samochodów. A potrafią tylko trzy gdy ci z przodu ruszają powoli. Wtedy stojąc jako piąty potrafię w ogóle nie ruszyć zanim światło się zmieni znowu na czerwone.
    Irytujący bywają też kierowcy którzy mając zielone (które z założenia jest bezkonfliktowe) podjeżdżają parę metrów i zaczynają się czaić, czy nikt im z naprzeciwka nie wyskoczy. Toczą się tacy ledwo co i blokują kolejnych. Tymczasem na takich światłach droga jest otwarta i nikt się tam nie ma prawda pojawić. Oczywiście trzeba być ostrożnym bo ktoś może złamać przepisy, ale można zachować ostrożność jadąc, nie trzeba się zachowywać jak na skrzyżowaniu bez świateł.

  217. @unikod: dzięki za wyjaśnienie

    @sheik
    > „w swojej skodzie”
    W naszej skodzie. To służbowa, czyli nasza. Swoją drogą straszna scena.

    @embercadero
    Ze trzy razy próbowałem przynudzać o pociągach czy rowerach, ale w porównaniu do samochodów przeszczep został odrzucony; może gdyby robiły to osoby o dodatniej liczbie punktów karmicznych (albo Awal, bo On wywołuje emocje), choć im również nie wróżę sukcesu. To jednak nie jest forum mikolo-mamili. Ludzie z jakiejś przyczyny kochają auta, trudno im tego zabronić.

  218. @kjeld
    Rozmawialiśmy tu o kolorach w Shinkansenach. Że na ogół białe, ale trafiają się hello Kitty.

  219. @ergonauta

    „Moim VW Polo (1,4 pojemności, a waga komara) jak mam ochotę, to zostawiam na światłach wszystkie beemki i inne ścigacze, elektryki i automaty.”

    Ale mówimy o różnych rzeczach: Ty o uciesze z ręcznej optymalizacji jazdy, ja o wygodzie tego, że nie muszę w ogóle o tym myślać. Wciskam pedał i jadę.

    @PK

    „Nie neguję wygody tych rozwiązań, ale to przede wszystkim zależy od kierowcy jednak. Bo kierowca w automacie też się może rozglądać na boki czy coś sobie sprawdzać w telefonie i nie zauważyć, że światło się już zmieniło. A przy ręcznej skrzyni biegów to jest przecież kwestia tego, żeby odpowiednio wcześnie wcisnąć sprzęgło i wrzucić bieg, tyle.”

    A granie na Linuksie to jest przecież kwestia tego, żeby odpowiednio biegle skernelować kompila i zbootować gruba, tyle 🙂

  220. @rw
    Dlatego nie „jest po prostu lepszy”, ale „pod względem wygody, że nie muszę o sprzęgle i biegach myśleć, jest lepszy”. I wtedy zgoda.

  221. @ergonauta
    „Jako katolik protestuję przeciw tej protestanckiej herezji!
    Moim VW Polo (1,4 pojemności, a waga komara) jak mam ochotę, to zostawiam na światłach wszystkie beemki i inne ścigacze,”

    Ja po prostu nigdy nie mam takiej ochoty. Oczywiście gdy przesunę wajchę w stronę swego uda, czyli z D na M – albo wybiorę bieg łopatką w kierownicy – mogę sterować ręcznie. Przecież nigdy jednak by się ścigać z jakimś głupkiem, zasadniczo używam tego tylko w Alpach do hamowania silnikiem. Dosłownie tylko w Alpach, w Polsce jednak nie te gradienty.

  222. @sheik
    „Co więcej, dziewczyny od dawna demonstrują, co daje najwięcej frajdy (Freude am Fahren):”

    Oczywiście nie kliknę, ale jeśli o mnie chodzi to się identyfikuję z dziewczynami od:

    Now if your car ain’t got it, go out and get it
    We like the boom, and don’t you forget it
    So turn down the treble, and flaunt your bass
    So your car can be heard almost any place

  223. @mnf
    „To ile w końcu @awal miał tych ksywek?”

    W ciągu ostatniego tygodnia pojawiły się tu 3, wszystkie oczywiście totalnie odmienne, tylko wszystkie z tego samego VPN. Ironicznie, o jego istnieniu wiem od Awala Oryginalnego, bo się nim posługiwał. Więc od lat sobie tak myślę, że jak kiedyś Odniosę Sukces i będę Vxui bogaty, to se tam wykupię konto premium. I będę udawać mieszkańca bardzo ubogich miejscowości co to musi jeździć starymi golfami (najlepiej cabrio).

  224. @sheik.yerbouti:
    Mam wrażenie, że w jakąś czułą strunę uderzyłem – przepraszam. No ale każdy z nas ma jakieś skojarzenia, dowcipy o sałatce z buraków i wspomnienia. No więc 20-letni, niebity bmw prosto z rajchu stał się nierozerwalnie związany z obrazkiem młodzieży i młodych dorosłych odwiedzających okoliczne dyskoteki oraz w głębokim poważaniu mających zasady drogowe. Wiadomo, że to zależy od kierowcy – ale jednak pewne samochody przyciągają raczej określony typ ludzi. To działa do tego stopnia, że np. bardzo mi się podoba Mercedes pewnego typu, ale w życiu go nie kupie bo Mercedes kojarzy mi się z wąsatym bucem prezesem, ewentualnie cwaniakiem taksówkarzem. No i co zrobisz, jak wszystkie brandy mają swoje legendy (a wszystkie Iwany, co im pisane).

  225. Chcecie jeszcze o pociągach?
    U nas narzeka się, ze na liniach, gdzie jeździ pendolino rozkład tańszych pociągów jest specjalnie niedogodny.
    Shinkansen z Tokio do Kioto (ok. 500 kilometrów, 2 godziny i kilka minut jazdy) jest rewelacyjny, na dobę jeździ 100 składów, a w każdym 1500 osób, za jedne 720 złotych doskonała wycieczka.
    Są (naprawdę są?) jednak turyści, którzy woleliby wolniej i taniej. No to nie da się. Najlepsze połączenie kolejowe to ponad 8 godzin podróży w tym kilka przesiadek. Poradniki proponują oszczędnym turystom nocny autobus na tej trasie.

  226. Ludzie, przecież nawet w reichu bmw oznacza potocznie banditenmotorwagen, to nie jest nijak polska specyfika

  227. @carstein
    Przecież znam ten stereotyp, w Niemczech przeszedł z Opla Manty i już został (a i tak mam wrażenie, że zarówno w Polsce, jak i w Szwajcarii pierwszy wybór młodzieży to A3 w generacji zależnej od budżetu). Co ciekawe, w USA o skasowaniu samochodu w wyniku nieudanej próby zaszpanowania kolegom paleniem opon czy jazdy bokiem mówi się “to do a Mustang”.

  228. O samochodzie Citroën BL11 mówiono we Francji „samochód gangsterów”. Nawet film o tym powstał, o nieprzetłumaczalnym tytule „Gang des Tractions Avant”.

  229. @janekr
    … a w Polsce, że to samochód UB. Może “Przednionapędowy gang”? Albo “Cytrynowa banda”, na poziomie “Jaj w tropikach”.

  230. „Może “Przednionapędowy gang”?”
    Nie bardzo. „Traction Avant” we Francji lat 50. funkcjonowało w języku potocznym jako synonim Citroëna BL11, w Polsce nie.
    Faktycznie u nas UB używał tych samochodów.

  231. @sheik
    „Notabene, jak już tu kiedyś pisałem, w Szwajcu przez dekady subaru było jednoznacznie samochodem dla rolnika i chodąc po górach widziałem ich mnóstwo (Forester, Impreza kombi i Outback) zaparkowanych przy obórkach i stodołach. Zresztą to żaden wstyd, najwyraźniej dawały radę w błocie. ”

    Potwierdzam, miałem podobne obserwacje. Zupełnie mi to nie przeszkadza, jak wielu mieszczuchów w gruncie rzeczy zazdroszczę Ludziom Mieszkającym W Górach, wydaje mi się to strasznie fajnym życiem, tylko że ja bym tak nie umiał bo mam dwie lewe ręce.

  232. Ciekawi mnie trochę, czy na zabranie kierowcy sterowania wyprzedzeniem zapłonu też swego czasu marudzono.
    Ja tam za automatem nie przepadam, ale nie dorabiam do tego ideologii.

  233. Kiedy miałem epizod pracy w Warszawie z dojazdami spoza, to w tych korkach pokochałem automatczną skrzynię biegów jak doktor Strangelove bombę atomową. Zamiast ciągłego żonglowania biegami (cyk, jedyneczka, cyk, dwójeczka, cyk, zatrzymać, powtórzyć), po prostu naciskam pedał gazu i podjeżdżam te dwadzieścia centymetrów. Od tamtej pory już nie było dla mnie powrotu. Tym bardziej, że automaty teraz a -10/-20/-30 lat temu to w ogóle już zupełnie co innego jeśli idzie o kulturę jazdy.

    Nawiasem mówiąc, musiałem na jakiś czas wrócić na manual (służbowy Seat Leon) i okazało się, że manuale też się bardzo rozwinęły. W każdym razie ten konkretny był w pół drogi do automatu. Tu dodał mocy jak brakowało, tam ciut zmniejszył, więc żeby samochód się zakrztusił i zamarł to trzeba się było bardzo postarać (a byłem przecież kimś kto przez parę lat się mocno odzwyczaił), podczas gdy auta którymi jeździłem AD1995/2005/2015 były bardzo delikatne pod tym względem.

  234. @wo “jak wielu mieszczuchów w gruncie rzeczy zazdroszczę Ludziom Mieszkającym W Górach, wydaje mi się to strasznie fajnym życiem”
    Na pewno są zalety, ale to jednak jak mieszkanie na wsi plus masa śniegu zimą i ryzyko lawin/osunięć przez większość roku. Plus daleko do sklepu innego niż spożywczy, szkoły, szpitala, teatru, internet tylko komórkowy (zwykle tylko jeden operator ma przyzwoity sygnał, reszcie się nie chce nawet postawić masztu). Ale jako domek letniskowy super.

  235. @wo “Oczywiście nie kliknę”
    Ale teledysk M.I.A. nakręcił Romain Gavras, ten od filmu Athena!

  236. Jestem team manual. Bo umiem, i mi się nie podoba, że mi odbierają tą drobną przewagę.
    Od kiedy skrzynia automatyczna nie jest drogą opcją dodawaną do innych drogich opcji kupowanie manuala jest coraz mniej zasadne
    Opanowanie dźwigni daje jeszcze wciąż oszczędności przy pożyczaniu samochodu, do tego większy jest wybór. Ale kompletnie nie chce mi się wierzyć, że powszechne używanie automatów usprawniłoby ruszanie spod świateł. Bardziej przydałaby się 100% zaufanie, że ten z przodu też ruszy. Wtedy wszyscy mogliby ruszyć jednocześnie. Czyli nie.

  237. @sheik

    „Na pewno są zalety, ale to jednak jak mieszkanie na wsi plus masa śniegu zimą i ryzyko lawin/osunięć przez większość roku. Plus daleko do sklepu innego niż spożywczy, szkoły, szpitala, teatru, internet tylko komórkowy (zwykle tylko jeden operator ma przyzwoity sygnał, reszcie się nie chce nawet postawić masztu). Ale jako domek letniskowy super.”

    Mieszkałem tak przez jakiś czas na zabitej dechami norweskiej wsi (do najbliższego odpowiednika Żabki 5 km, do najbliższego supermarketu 10 km, w zimie mróz do -30 stopni). Wcale nie jest tak źle pod paroma warunkami:

    – nie masz dzieci
    – nie musisz dojeżdżać do pracy
    – jest przyzwoity internet (był światłowód!)

    No i to była płaska wieś, nie góry.

  238. @amatill “Ale kompletnie nie chce mi się wierzyć, że powszechne używanie automatów usprawniłoby ruszanie spod świateł.”
    To nie jest kwestia wiary a fakt, tylko z istotnym zastrzeżeniem: powszechny musi być też aktywny tempomat aktualnej generacji. Wtedy wszystkie samochody dojeżdżając do świateł same hamują i następnie same ruszają, kiedy przeszkoda z przodu się ruszy. Mój tempomat tak działa.

  239. „Wtedy wszystkie samochody dojeżdżając do świateł same hamują i następnie same ruszają, kiedy przeszkoda z przodu się ruszy. Mój tempomat tak działa.”
    Mój nie. Sam hanuje, a po zatrzymaniu po kilku sekundach się wyłacza i każe nacisnąć hamulec. Żeby ruszyć, trzeba go znów aktywować.

  240. @sheik „To nie jest kwestia wiary a fakt, tylko z istotnym zastrzeżeniem”

    Nie sprzedajesz mi tu aby przepisu na zupę z gwoździa?

  241. To niech będzie jeszcze o pociągach, które pokonują samoloty.
    Trzeba być durniem albo politykiem, żeby latać z Londynu do Paryża, skoro jest superszybki pociąg eurostar.
    A miłe zdziwienie wzbudził fakt, że przelot z Warszawy do Londynu i potem przejazd pociągiem do Paryża wychodzi wyraźnie taniej, niż lot z Warszawy bezpośrednio do Paryża.
    I tak trzymać.

  242. Tempomaty i inne rzeczy są fajne i na pewno mogą pomóc, ale podstawowym problemem jest to że spora część kierowców nie zwraca uwagi, nie przygotowuje się i myśli wyłącznie o sobie. To nie jest zresztą cecha wyłącznie kierowców, mam wrażenie że zachłyśnięcie się kapitalizmem sprawiło, że przestaliśmy myśleć o sobie jako o społeczeństwie, a zaczęliśmy bardziej skupiać się na własnym majątku i wygodzie.
    Na ruszanie na światłach tempomat pomoże, na łamiących ograniczenia prędkości pomogą fotoradary (chyba że ich nie ma), ale co z łosiami zatrzymującymi się gdzieś na ulicy i odpalającymi awaryjne bo „oni tylko na chwilę” albo ludźmi którzy parkują byle jak i się nie przejmują tym czy będą przeszkadzać innym? Obok mojego bloku jest takie miejsce gdzie na strefie parkowania stoi latarnia a kawałek dalej parkomat. Między nimi mieszczą się akurat dwa samochody i jeszcze zostaje trochę (ale nie dosyć na trzeci). Logiczne jest więc żeby jeden kierowca zatrzymywał się od latarni a drugi od parkomatu i zostawiali sobie miejsce po środku na manewrowanie, prawda? No i o ile część tak robi, tak regularnie trafi się jakiś łoś, który stanie na środku. I co mu zrobisz?
    Gdyby kierowcy myśleli o konsekwencjach swoich zachowań i nie przerzucali kosztów na innych to wszystko to działałoby sprawniej, a tempomaty czy automatyczne skrzynie byłyby tylko usprawnieniem i wygodą, nie narzędziem mającym wyręczyć człowieka całkowicie.

  243. @eli
    „Imo pierwszy objaw to jest jak ludzie zaczynają w kółko słuchać tych samych kawałków i nic nowego im nie wchodzi.”

    Jezusku. Eli, miej litość i cofnij tę diagnozę. (OTOH nowe mi wchodzo więc może jeszcze nie jest tak źle)

  244. @janekr
    „A miłe zdziwienie wzbudził fakt, że przelot z Warszawy do Londynu i potem przejazd pociągiem do Paryża wychodzi wyraźnie taniej, niż lot z Warszawy bezpośrednio do Paryża.”

    Zbiorkom mafia here!

    Mogłoby i powinno być ciapągiem jeszcze o wiele taniej i łatwiej. Jeśli chodzi o Eurotunel, to problemem jest przeregulowanie i stawki dostępu (DB próbowały z bezpośrednimi połączeniami Kolonia-Londyn, ale uznały, że €€ nie styknie), lecz tu po brexicie trudno o jakieś zdecydowane działania antymonopolistyczne KE. Kilku innych operatorów próbuje, najbliżej jest Virgin, skalkulowali wszystko i ponoć się im kaska zepnie, to by automatycznie obniżyło ceny.

    Gdzie jednak jest największy potencjał, to połączenia wewnątrz Imperii Europaei. Już dziś, gdyby puścić pociąg Wawa-Bruksela, bez żadnych dodatkowych inwestycji w KDP (a te będą), to jechałby on 12h bez paru groszy. Czaicie to? Wsiadacie o 20:00 na Centralnej do kuszetki, 8:00 kawka na Bruxelles Midi. A jeśli pojedziemy dalej, to 9:20 croissant na Paris Nord.

    A, no tak, cena. I tu właśnie mam największy żal do KE i Zielonego Ładu – KE powinna działać jako organizator transportu międzykrajowego w UE, zamawiając połączenia w przetargach (z dofinansowaniem), tak, jak krajowe ministerstwa transportu zamawiają krajowe międzyregionalne, zamiast zostawiać to w łapskach wolnego rynku przebijającego się przez wciąż niezintegrowane krajowe sieci (niniejszym pozdrawiamy naszych braci i siostry znad Szprewy).

    Michał Tusk na Skaju kiedyś rzucił fantastyczny pomysł – powinna być wprowadzona regulacja unijna obligująca, by w każdej relacji, w której istnieje sensowna geograficzna linia kolejowa (czyli pomijając przypadki typu Gdańsk-False czy Sztokholm), bilet na ciapąga kosztował zawsze z automatu przynajmniej 1 € mniej niż bilet na samolot. I to wliczając wszystkie promocje typu last minute. Widzisz w Rajanie połączenie Katowice-Mediolan za 24 €? (Właśnie znalazłem takie na wrzesień.) No to idziesz z tym do kasy biletowej i dostajesz bilet na pociąg za 23 €. Od siebie dodam, że powinno to obejmować także kuszetki. Kurde, Ukraińcy potrafią, a bogata Europa nie? Szczerek fajnie porównał kiedyś płackarty Ukrzaliznycii do teleportacji.

    I właśnie Zielony Ład: tak, ograniczać loty wewnątrzunijne, ale tylko tam, gdzie jest równolegle sensowna linia kolejowa. I price cap jak powyżej.

    Byłem z tym pomysłem kiedyś w Brukseli na jednej takiej lewackiej konferencji o zbiorkomie i wszyscy byli och i ach, ale ważniejsze było co innego: byłem jedynym, który przybył dalej niż z bodajże Kolonii i przyjechał pociągiem. Tak, na konferencję o ekologicznym zbiorkomie 90% uczestnikow przyleciało samolotami. A ja na hardkorze, z Gdańska przesiadki w Poznaniu, Frankfurcie, Berlinie (Frankfurt-Berlin KKZ bo DB nie ogarniają) i Kolonii. Ale co ja się nasłuchałem jaki to ja jestem pociągowy hero of might and magic to moje. W relacji, która powinna być kolejową oczywistością…

  245. @tl
    Taki cap cenowy bez podaży miejsc byłby w obecnych warunkach fikcją.

    Druga rzecz, która mogłaby pomóc, to atrakcyjny cenowo „jeden bilet”, nawet niekoniecznie za 23€. One istnieją, ale są tak drogie, że jeszcze nigdy nie zdecydowałem się na takie rozwiązanie (różnica w cenie * ryzyko spóźnienia => nie ma sensu dopłacać). Najbardziej opłacają się bilety odcinkowe, jednak one nie dają gwarancji, że po spóźnieniu na wcześniejszym odcinku nie skończy się to kupowaniem bardzo drogiego biletu „na już” i to akurat w kraju, który lubi taryfy flexi.

    Dlatego przy podróżach zagranicznych planuję przesiadki z większym zapasem, niż to konieczne. Gdy startuje się z Polski, pogarsza to konkurencyjność tej formy transportu na długie dystanse (dodatkowa przesiadka, względem obywatela unijnego centrum).

  246. @kjeld
    „Taki cap cenowy bez podaży miejsc byłby w obecnych warunkach fikcją”

    Niekoniecznie, bo raz, że międzynarodowe często świecą pustkami (jeszcze BWE się broni, ale już Gedania to masakra, Baltic Express też bez szału, ale jego chociaż ratuje Včasná jízdenka Evropa, o której ofc nie wie 99% Polaków), dwa, że by to obejmowało też połączenia z przesiadką, nawet regionalnymi, byle po optymalnej trasie. A gdyby nie było wolnych miejsc, no to by nie było biletu. Protip: stworzenie [w ramach KE] otwartego systemu rezerwacyjnego na wzór Global Distribution System (i tu ponownie pozdrawiamy ojczyznę Friedricha Schillera własną piersią bohaterską broniącą Europę przed koszmarem integracji).

    Podaż miejsc to rzecz od tego organizacyjnie niezależna, choć też konieczna, bo price cap to czysta legislacja, a zamawianie pociągów międzynarodowych to budowa egzekutywy w ramach wypełniającej zadania organizatora ptz.

  247. @”podstawowym problemem jest to że spora część kierowców nie zwraca uwagi, nie przygotowuje się i myśli wyłącznie o sobie. To nie jest zresztą cecha wyłącznie kierowców, mam wrażenie że zachłyśnięcie się kapitalizmem sprawiło, że przestaliśmy myśleć o sobie jako o społeczeństwie, a zaczęliśmy bardziej skupiać się na własnym majątku i wygodzie.”

    Przepraszam, czy to cytat z jakiejś tabliczki z Uruk? No bo jak już zaprzęgli te woły i zaczęli wozić, to kompletnie potracili głowy. Późniejsze źródła (IX Księga „Tytusa Romka i A’Tomka”) podają rygorystyczne przepisy dotyczące ilości supełków na przyspieszaczu, by upłynnić ruch.

  248. @TL

    „Michał Tusk na Skaju kiedyś rzucił fantastyczny pomysł – powinna być wprowadzona regulacja unijna obligująca, by w każdej relacji, w której istnieje sensowna geograficzna linia kolejowa (czyli pomijając przypadki typu Gdańsk-False czy Sztokholm)”

    Gdybyśmy w Europie mieli odpowiedni zapał, to byśmy zaczęli kopać tunel kolejowy pod Bałtykiem.

  249. @vpn
    Nadaję teraz z mojego komputera na MIMUW, z którym łączę się zdalnie przez vpn, a konkretnie wireguard.
    Czy to jest widoczne dla właściciela?

  250. @janekr
    Widzę konkretnie że MIMUW. Widoczny jest ten końcowy komputer, jeśli łączysz się z MIMUWem przez VPN, świat Cię widzi jako MIMUW. Jeśli ze swojego Tajemniczego Osobistego Komputera łączysz się z komercyjnym VPN-em, świat widzi Cię jako ten VPN (ale Tajemnica Osobistego Komputera zostaje ochroniona). Oczywiście kiedy nagle pojawiają się trzy konta dyskutujące ze sobą, używające tego samego komercyjnego VPN (co w ogóle jest rzadkością), mamy klasyczny „it is I, Leclerc!” moment.

  251. @rw
    A ja nie jestem przekonany. Fracht popyla i tak tanim transportem morskim, o mniejszym śladzie węglowym niż kolej – co prawda ta przewaga może zniknie wraz z całkowitym przejściem zasilania kolejowej sieci trakcyjnej na OZE/atom, ale kabotażowe dziesięciotysięczniki to jest taki stosunek ładunku do niezbędnej mocy, że nawet gdyby je napędzać wunglem, to i tak byłyby w czołówce.

    A „rasa” chyba nie zbilansuje kosztów (finansowych i środowiskowych) w porównaniu do zysku – to jest jednak 180 km w najkrótszym wariancie. Najdłuższy obecnie tunel to 57 km i to w skale (Europa górą! czy tam dołem), przez Bałtyk by trzeba cały czas cisnąć zatapianiem gotowych segmentów, tak budowano Øresundstunnelen, a i tak tylko dlatego ten kawałek przeprawy poszedł dołem, żeby most nie zestrzeliwał samolotów z lotniska (trochę szkoda, by była atrakcja turystyczna). Inżynieryjny koszmar. Da się zrobić? Oczywiście, tylko że Szwecja to 10 mln mieszkańców, no i tu właśnie wracamy do pytania o bilans. No trudno, gdzieś te samoloty będą latały, do Kanady też nie pojedziemy pociągiem, nawet, kiedy wejdzie do Unii 😉

    O co by Europa mogła zadbać, to o rozszerzenie przeprawy sundzkiej o most lub tunel Dania-Niemcy (z wyspy Falster do Meklemburgii), to jest 35 km i chyba na tyle płytko, że dałoby się mostem. Obecna przeprawa sundzka jest zaprojektowana pod Zachodniaków, smutniejsza część Europy ma do niej strasznie naokoło, a przez Falster już sporo relacji z zachodniej Polski do zachodniej Skandynawii (w tym dużej części Szwecji) by było sensownych ciapągiem.

  252. ” Jeśli ze swojego Tajemniczego Osobistego Komputera łączysz się z komercyjnym VPN-em, świat widzi Cię jako ten VPN”
    Ciekaw jestem, czy dotyczy to też vpn mullvad. Jeżeli nikt tego wcześniej nie sprawdzi, spróbuję jesienią.

  253. @TL

    Norwedzy od lat mówią o samolotach elektrycznych na krótkie trasy krajowe, ale jak na razie to IMO vaporware.

  254. @rw @Tomasz
    przecież kopiemy tunel pod Bałtykiem (Fehmarntunnel) oraz modernizujemy Berlin-Szczecin, czyli robimy rozsądny ciąg kolejowy od nas do Szwecji.

  255. @karakachanow

    No ciekaw jestem, jak by ten tunel skrócił czas podróży pociągiem Oslo-Warszawa, bo na razie to jest mało atrakcyjna opcja 🙂

  256. @offtop (ale też literacki)

    WO planujesz może napisać coś z okazji wznowienia „Wśród umarłych” Lema? Zapewne nie tylko ja zadaję sobie pytanie „czy warto?”

  257. @karakachanow
    Też zabawka dla Zachodniaków niestety. Właśnie to jest smutny przykład braku lobby Europy Wschodniej, bo boję się, że Fehmarnbeltquerung zablokuje Roztoka-Falster na święty nigdy. No ale my wolimy rozwijać się przez zwijanie migrantów.

  258. Właśnie nie, bo poza tym obłąkańczym szczuciem na migrantów stać ich (jeszcze?) mentalnie na duże projekty infrastrukturalne i zbijanie na nich kasy politycznej, a także lobbowanie do nich kasiorki z mateczki Unii (fakt, że przy Fehmarnie akurat niedużej). Co nam szkodziło przekonać Duńczyków, żeby zrobili tunel w lewo, a nie w prawo. No ale wtedy to akurat naszym głównym horyzontem mentalnym było kopanie piłeczki i początki kryzysu migracyjnego (to za pierwszego Tuska było).

  259. @TL

    Budowa obozów koncentracyjnych, transportu do wywózek itd. to też rozwój infrastruktury. Stay tuned.

  260. @rw „Budowa obozów koncentracyjnych, transportu do wywózek itd. to też rozwój infrastruktury.”
    Był kilka miesięcy temu taki dość szokujący wpis na którymś substacku pokazujący, że cały hitlerowski przemysł zagłady, włącznie z transportem kolejowym, to były jakieś ułamki w porównaniu z logistyką zaopatrzenia frontu, porównywalne raczej ze skalą ówczesnego niemieckiego przemysłu rzeźnego (transport bydła i trzody, utylizacja nieprzetworzonych resztek etc.)

  261. Hmm, proponowany w USA budżet ichniego Gestapo (ICE) jest ponoć wyższy niż budżet US Marine Corps.

  262. „Hmm, proponowany w USA budżet ichniego Gestapo (ICE) jest ponoć wyższy niż budżet US Marine Corps.”

    No ale USMC to 200 tys ludzi, jak porównujemy z Wehrmachtem to tam było kilka milionów i to prowadzących intensywną wojnę. Wniosek: to USMC ma obecnie mały budżet/potrzeby. A wyłapanie i deportacja kilku milionów nie dość białych będzie kosztować

  263. @embercadero
    „będzie kosztować”
    OK, odnalazłem ten wpis, notabene coraz wyżej tu cenionego A.Tooze:
    „If Treblinka, at its height of its operations, was receiving three trains per day, this would amount to a daily load of 150 standard G-model covered goods wagons. As horrifying as this was as a site of mass murder. In logistical terms it was trivial. Every single day, day in, day out, the Reichsbahn despatched around 120,000 wagons. Treblinka in other words, consumed at the height of its operations, a few minutes per day of the Reichsbahn’s transport capacity, one tenth of one percent of the Reichsbahn’s freight capacity. Even on the line that immediately served Treblinka, the camp’s human cargo occupied a small fraction of capacity – 3 trains per day as against a total capacity of 72 trains per day. Contrary to Postone’s claim to priority, during 1942, when the battle of Stalingrad was raging, the logistical needs of the Wehrmacht had absolute priority, with 30-40 trains daily along the Treblinka line. Over the winter of 1942-1943, the SS found their transport allocation cut altogether for no more important reason that to allow Germany’s soldiers to spend Christmas with their loved ones.”
    link to adamtooze.substack.com

  264. @sheik

    A jak to wyglądało w 1944, kiedy wzięli się za Żydów z Węgier?

  265. @rw
    Mowa była o peaku, czyli w 1944 było już mniej transportów:
    „Let me start with transport. And not with an image like that of the Kiefer but with “railway history” and in particular the specialist work of Alfred Mierzejewski, Hitler’s Trains: The German National Railway & the Third Reich. Knowing a lot about trains, Mierzejewski does the obvious thing. He traces the trains allocated by the Reichsbahn and Ostbahn for the Jewish transports, to gauge their systemic impact. By his estimation, for all the long-distance transport involved in the Holocaust – for perhaps 3 million victims of the camps – 2000 train trips were necessary. 2000 trains is the complex that Eichmann presided over and earned him the starring role in Arendt’s account of the banality of evil. Of these transports over one thousand have been individually documented, 14 of them are shown in the table above. All in all Auschwitz received perhaps 613 and Treblinka 390 trainloads of victims. Treblinka, which was the highest intensity killing facility, was sited on the main, double-track line from Warsaw to Bialystock, which had been improved not so as to serve the camp, but so as to meet the massive logistical demands of Army Group Centre on the eastern front. Between August and early December 1942, at the peak of its short period of operation, 3 transports daily arrived at the railway siding in Treblinka.”

  266. Tooze w tym wpisie na substacku wyrabia 120% normy libka w libku. Starając się odczarować „fabryki śmierci” ze znaczeń gospodarczych meandruje między „kłamstwem nałkowskim” (produkcja mydła z ludzi nie była celem gospodarczym Rzeszy, no jasne), a zasadnością porównań z przemysłem rzeźnym stawiając analogię „between the death camps and the abattoirs” jako stopniowanie w kierunku Heideggera, który ześlizgując się z równi pochyłej „analogized between slaughter houses, Auchwitz and the manufacture of hydrogen bombs”.

    „what we should put in question, is the intellectual earnestness of their proponents. What these modes of thinking have in common is a combination of drama and banality. Noisiness and emptiness combine”

    Świetnie czyta snute dalej mgliste i przegadane rozważania o obciążeniu sieci transportowej w kontekście proponowanego budżetu ICE czarno na białym: 45 miliardów na budowę „detention centers”, 45 miliardów na fortyfikacje graniczne, 14 miliardów na działania operacyjne i transport, 8 miliardów na koszty osobowe, 65 miliardów zysków z postępowań imigracyjnych.

    Takimi pustymi zabiegami erystycznymi atakuje w estetyce pozornej racjonalności szkołę frankfurcką moralnego oburzenia, nie wspominając oburzenie na co konkretnie go uwiera. A jest to pewnie taki cytat z Horkheimera „Wer aber vom Kapitalismus nicht reden will, sollte auch vom Faschismus schweigen”.

    „Wages of Destruction” Toozego ukazała się tuż po tym jak Götz Aly podjął to wyzwanie w książce o nazistowskim „państwie dobrobytu”. Okazało się że coś jednak się nie dało na tej rabunkowej wojnie i Zagładzie zarobić i że byli jacyś beneficjenci. Tooze podważa ten obraz ekonomiczny kierując czytelnika ku wyjaśnieniom emocjonalnym i ideologicznym. Niemcy w ruinie po prostu byli antysemitami, nie żadnymi tam beneficjentami gospodarczego rabunku.

    Budżet Gestapo zaginął, że trzeba sprzedawać takie analizy wagonów z mydłem i powidłem? Zadawałem sobie to pytanie czytając 5100 słów o niczym, a to tylko jeden z 387 odcinków tkaich refleksji jak informuje tytuł.

    OkazaŁo się że istnieje satysfakcjonująca odpowiedź na te pytania, i Tooze ją widział.

    W wyniku tych dwóch książek powołano w Niemczech komisję z Toozem w składzie, która zbadała dokumenty ministerstwa finansów. link to reichsfinanzministerium-geschichte.de

    Bloger 20 lat po sporze, 10 lat po udostępnieniu kwitów, a dalej nawija o siatce połączeń. To już tylko fałszowanie historii. Zagłada Schrodingera: jednocześnie bezkosztowa, ale nieopłacalna. Bez znaczenia budżetowego, ale kwity w ministerstwie się znalazły. Jak to u libków obraz jest skomplikowany ale rynek poza podejrzeniem.

  267. A te skrzynie ze złotem z zębów we Szwajcu to się napewno z zimnej fuzji złota z ołowiu wzięły, o.

  268. @ sheik / unikod

    A jak właściwe brzmi teza każdego z kolegów? Tak konkretnie w odniesieniu do UE i znaczenia gospodarczego rozbudowy przemysłu Frontex-ICE.

    @unikod
    „Okazało się że coś jednak się nie dało na tej rabunkowej wojnie i Zagładzie zarobić i że byli jacyś beneficjenci. Tooze podważa ten obraz ekonomiczny kierując czytelnika ku wyjaśnieniom emocjonalnym i ideologicznym. Niemcy w ruinie po prostu byli antysemitami, nie żadnymi tam beneficjentami gospodarczego rabunku.”

    Kolega blaguje przy tych fragmentach. Nie będę robił wypisków z Tooze’go. Osoby zainteresowane zdemaskowaniem blagi odsyłam do sekcji „Wages of Destruction” gdzie Tooze dyskutuje skuteczność bombardowań strategicznych przeciwko celom cywilnym. Mogłem pomylić źródła, bo czytałem jakiś czas temu, ale mam dość mocne przekonanie, że to Tooze wprost pisał, że III Rzesza miała zapas wytrzymałości na bombardowania celów cywilnych w Niemczech, bo straty ludzkie po prostu dobierała z kapitału i z siły roboczej krajów podbitych.

    Tak samo to Tooze wprost pisał, że rabunek majątków z Francji i Polski, w tym mienia żydowskiego był formą redystrybucji zastępującej politykę społeczną. A zatrudnienie robotników przymusów i eksterminacja w obozach pracy kompensowały luki w zatrudnianiu kobiet, były za to problemy w rolnictwie.

    Zgadzam się, Tooze czasami leje wodę a czasami za lekko traktuje banki albo USA. Nie zgadzam się za to co do tego aby Tooze miał sprzeczne tezy z Aly’m. Materialne profity z okupacji dystrybuowane do cywilnej ludności niemieckiej są wprost u Tooze’go jako polityka społeczna.

  269. @embercadero

    „A te skrzynie ze złotem z zębów we Szwajcu to się napewno z zimnej fuzji złota z ołowiu wzięły, o.”

    Oj tam, nie trzeba aż do Szwajcu jechać. W pięknym niemieckim Brunszwiku jest (był) zakład jubilerski otwarty w 1941 roku. O czym bym się nie dowiedział, gdyby nie szyld, na którym to ta data była wyłuszczona złotymi literami. Reklama dzwignią handlu, wymyśl szyld bardziej wpadający w oko. Do tej pory pamiętam, a z 20 lat temu tam byłem.

  270. @embercadero
    Ja myślę że Brecht wiedział o czym mówi

    Doprecyzuj o czym mówisz ty jako ty, bez używania kazika. PROSZĘ. nie zrozumiałem.

  271. A co tu jest do rozumienia? Tekst prawi jak to Niemcy w czasie wojny łupili wszędzie na okupowanych terytoriach.

  272. „Doprecyzuj o czym mówisz ty jako ty, bez używania kazika. PROSZĘ. nie zrozumiałem.”

    O tym że dla przeciętnego wehrmachtowca wojna była przede wszystkim okazję do tego by ukraść sobie rzeczy na które bez tego w życiu nie byłoby go stać. Aż tu wódz wysłał go do kraju gdzie nie było co kraść. O tym jest ten tekst.

    A Kazik bo przecież jakbym dał link do tekstu B. Brechta (w tłumaczeniu nie wiem czyim) to nikt by nawet nie kliknął.

  273. @embercadero
    „dla przeciętnego wehrmachtowca wojna była przede wszystkim okazję do tego by ukraść sobie rzeczy na które bez tego w życiu nie byłoby go stać”

    Przypomnę może, że wg szacunków do 75% żołnierzy Wehrmachtu walczyło wyłącznie lub niemal wyłącznie na froncie wschodnim (powiedzmy że wliczam jednostki, które walczyły na Zachodzie, ale od ’44, kiedy niespecjalnie była już okazja do szabru). Ośmielam się przypuszczać, że dla przeciętnego Larchera z Bawarii (podobieństwo do mojego nazwiska nieprzypadkowe) czy Schmidta z Hamburga niespecjalnie na bagnach pod Mińskiem były rzeczy, na które „w życiu nie byłoby go stać”. Na tych bagnach rośnie bardzo rzadki nadwodnik naprzeciwlistny, ma ładne małe kwiatki, ale chyba nie do końca Ci o to chodziło.

  274. @redezi „A jak właściwe brzmi teza każdego z kolegów? Tak konkretnie w odniesieniu do UE i znaczenia gospodarczego rozbudowy przemysłu Frontex-ICE.”

    Yyyyy, ale co ma tu Frontex – z rocznym budżetem 2.7mld EUR – do rzeczy? To tyle, ile sama Polska ma wydać na umocnienie wschodniej granicy, z czego 2 mld PLN na mur + elektronikę już wydano.

    Unikod się pulta jakby mu ktoś ukochanego promotora obraził, podczas gdy ja tylko chciałem zauważyć, że obozy i więzienia plus transport da się zrobić po taniości, to nie są jakieś wielkie pieniądze. Logistyka już jest bardzo rozbudowana, a przecież w ramach 5% wydatków na zbrojenia 1.5% to może być infrastruktura towarzysząca, czyli drogi, kolej, lotniska, magazyny. Przecież pobudowne w dużej liczbie stadiony (przykład np. Chile Pinocheta) świetnie się nadają do internowania tysięcy ludzi, to wszystko już jest, wystarczy lekko przebudować. W USA można nawet na radziecką modłę, gdzie więźniowie sami sobie stawiali łagier w środku niczego (darmowa praca za zupełnie dosłownie miskę zupy), w Arizonie czy Nowym Meksyku pewnie do zrobienia.
    Oczywiście przepalić na ideologicznie słuszny cel można każde pieniądze, jeśli tylko jest okazja na kontrakt.

  275. @gammon
    „Doprecyzuj o czym mówisz ty jako ty, bez używania kazika. PROSZĘ. nie zrozumiałem.”

    Chodzi o piosenkę Brechta/Weila, „Ballada o żonie żołnierza”. Jak Cię znam, słyszałeś ją w 31 wykonaniach w 12 językach, ale akurat nie w wykonaniu Kazika, z kolei Dzisiejsza Młodzież zna tylko to.

  276. @wo „ale akurat nie w wykonaniu Kazika, z kolei Dzisiejsza Młodzież zna tylko to.”
    Jest to, zauważmy, przekład nie tylko niewierny, ale też niepiękny. Jeśli już ktoś nie trawi niemieckiego, zaleca się niezłą wersję PJ Harvey z bardzo dobrego albumu September Songs link to youtu.be

  277. @tl
    ” Ośmielam się przypuszczać, że dla przeciętnego Larchera z Bawarii (podobieństwo do mojego nazwiska nieprzypadkowe) czy Schmidta z Hamburga niespecjalnie na bagnach pod Mińskiem były rzeczy, na które „w życiu nie byłoby go stać”. ”

    To jest puenta tej piosenki przecież. Ale się pan napiął by zabłysnąć erudycją. Mam nadzieję, że nikt już nie zada pytania zdradzającego, że nie zna żadnego wykonania, ani PJ Harvey, ani Marianne Faithful.

  278. @WO
    „coś z okazji wznowienia […] Lema?”

    No i Karakter wydał „Cyberiadę” – w szacie analogowego Terminatora I przeciw cyfrowemu Terminatorowi II współczesnego medialnego świata. Mróz jak ksiądz Wujek tłumaczący Lema na obraz i w ogóle całość – kanciasta, szorstka, rzeczywista.

  279. No tak. Wersja angielska zawsze lepsza, gdyż jak zaśpiewają po angielsku, to się czuję, jak po zielsku. Dajcie spokój z tym.

  280. @sheik
    „obozy i więzienia plus transport da się zrobić po taniości”

    W obozie Auschwitz dużą część pracowników cywilno-administracyjnych rekrutowano wśród Polaków z Oświęcimia i okolicznych miejscowości. Żeby budżet łatwiej się spinał. Chyba nie ma reportersko-historycznych rzeczy o tym, bo to jednak mocne tabu (może i dobrze).

  281. @wo
    Tylko że ta pointa jest bez sensu, bo tam jest sześć zwrotek o szabrowaniu Europy i siódma o padnięciu w Krainie Bagien (w domyśle: tego samego żołnierza, o którym we wszystkich poprzednich), podczas gdy 3/4 żołnierzy zaliczało wyłącznie tę jedną ostatnią. Jasne, były przypadki żołnierzy, którzy przeszli przez Francję i Norwegię ’40, a potem zginęli w dziczy, ale nie róbmy z nich „typowego wehrmachtowska”, a już na pewno nie że to było motywacją do walki, bo jak rozumiem o to chodziło @embercadero.

  282. @Tomasz Larczyński

    „Tylko że ta pointa jest bez sensu, bo tam jest sześć zwrotek”

    Źle zrozumiałeś, to nie jest piosenka o jednej kobiecie. To jest piosenka-próba_statystyczna przeprowadzona na siedmiu kobietach wylosowanych z populacji.

  283. Skąd w ogóle pomysł, że tu chodzi o szaber. To piosenka o propagandzie kolejnych bezproblemowych podbojów. Może chłopa w domu nie ma, ale jak wróci przywiezie coś fajnego z dalekiego kraju i sąsiadki będą zazdrościć. Tylko jakoś coraz więcej ich nie wraca.

  284. @Grzegorz Pelc

    „No tak. Wersja angielska zawsze lepsza, gdyż jak zaśpiewają po angielsku, to się czuję, jak po zielsku. Dajcie spokój z tym.”

    Najlepsza jednak zawsze oryginalna (w tym wypadku niemiecka).

    link to youtube.com

  285. @Tomasz Larczyński
    „Tylko że ta pointa jest bez sensu, bo tam jest sześć zwrotek o szabrowaniu Europy i siódma o padnięciu w Krainie Bagien (…)”

    Tekst powstał na początku 1942 roku, kiedy z jednej strony niemieckie straty na froncie wschodnim już znacznie przekroczyły łączne straty sprzed inwazji na ZSRR, a z drugiej, jak się okazało, były tylko uwerturą do tego co potem ich czekało na wschodzie. Dla mnie też nie jest oczywiste, że tu chodzi o szaber, a nie po prostu o suweniry z wojaży. Ciekawe też że w tłumaczeniu na angielski Rotterdam zmienił się w Amsterdam, Warszawa w Bukareszt, a Trypolis całkiem zniknął.

  286. @q

    Są niemieckie wersje (jak ta zalinkowana wyżej) z Amsterdamem i Bukaresztem, również wersje z Warszawą i Bukaresztem jednocześnie, więc podejrzewam, że to już u Brechta było kilka wersji, w tym czasami wykonywano wersje skrócone, czasami dłuższe.

  287. Już widzę te suweniry, szczególnie z Warszawy. W Paryżu może i kupowali, u nas szli na Muranów.

  288. Właśnie, właśnie – o co chodzi z Bukaresztem w tej piosence? Technicznie rzecz ujmując, do prawie-końca-wojny Rumunia była lojalnym sojusznikiem Niemiec (więc za wiele tych soldaten nie było w Bukareszcie), a jak już zmieniło strony to Niemcy byli dalece nie w stanie Bukaresztu zająć.

  289. Wersję z Bukaresztem znajduję w Google Books w książce w 1948 („Welt ohne Krieg”, Axel Eggebrecht i Otto Gollin), a najwcześniejszą z Warszawą dopiero w 1952 (za to w autoryzowanej przez samego Brechta książce „Hundert Gedichte, 1918-1950”), więc to chyba jednak Bukareszt był tu pierwszy, ale jednak ostatecznie Brecht zmienił na Warszawę.

  290. @ausir:
    „Wersję z Bukaresztem znajduję w Google Books w książce w 1948”
    tu ( link to kuenste-im-exil.de ) jest co prawda tylko pierwsza strona z Pragą, ale w komentarzu do listu Weilla do Brechta z marca ’42 jest wymienionych tych 7 miast: Prague, Warsaw, Oslo, Rotterdam, Brussels, Paris, Tripoli.

  291. W „Das Wort der Verfolgten” (red. Bruno Kaiser) z 1948 (ale reedycja wcześniejszego wydania z 1945, tylko do tego nie znalazłem dostępu) też jest Amsterdam i Bukareszt, bez Warszawy i Trypolisu, wersję z Rotterdamem, Warszawą i Trypolisem znajduję dopiero od 1950 wzwyż.

  292. @q

    W komentarzu, ale może autor komentarza nie wiedział, że istnieją (przynajmniej dwie wersje).

    To jest nagranie z 1944 wykonania Lotte Lenyi (żony Weila), która według tego, co zalinkowałeś jako pierwsza śpiewała tę piosenkę, i jest z Amsterdamem i Bukaresztem:

    link to youtube.com

  293. @ausir
    „W „Das Wort der Verfolgten” (red. Bruno Kaiser) z 1948 (ale reedycja wcześniejszego wydania z 1945, tylko do tego nie znalazłem dostępu) też jest Amsterdam i Bukareszt, bez Warszawy i Trypolisu, wersję z Rotterdamem, Warszawą i Trypolisem znajduję dopiero od 1950 wzwyż.”

    Myślę że BB zmienił tekst co by zawrzeć miejscówki które wyjątkowo źle zniosły wizytę turystów w poszukiwaniu suwenirów (W-wa, Rotterdam). Poza tym w takim Bukareszcie faktycznie musieliby te suweniry nabywać drogą kupna a ja jednak myślę że autor mówi nam o łupach. Niejedna taka żona miału futro albo i dwa po tym jak Johann getto likwidował.

  294. Bukareszt jest znacznie bardziej logiczny jako miejsce “pozyskania” (może żołnierz oddelegowany do pilnowania pól naftowych coś po prostu kupił?) kolorowo wyszywanej koszuli ludowej. W Polsce to by musiał być jakiś kubrak-serdak.

  295. Niestety angielskie tłumaczenie było już z pierwszej wersji z Bukaresztem i się przyjęło, wersje angielskie z Warszawą też istnieją ale bardziej niszowe, za to co zrozumiałe na polski tłumaczono tylko wersję poprawioną, a po niemiecku krążą obie.

  296. @ Suweniry

    Libkometr 3.6 Röntgena promieniowania reakcyjnego.

    Wszystkie te dramatyczne wykonania nie pomagają.

    Brecht to pierwotnie zatytuował „Lied vom Weib des Nazisoldaten”, bo myślał że komuniści nie będą kraść. Pod takim tytułem można znaleźć wykonania kabaretowe w przewdstawieniu „Szwejk na drugiej wojnie” z 1943. Potem nazista zniknął i się zrobiła ballada.

    W dziełach zebranych Brechta tekst bezpośrednio poprzedzają dwa inne.

    „Do niemieckich żołnierzy na wschodzie” zaczyna się od pocieszenia „Brüder, wenn ich bei euch wäre .. einer von euch wäre” aby nazwać mundur bandyckim „Im Rock des Räubers muss ich sterben … Warum habe ich den Rock des Räubers angezogen?”, a następnie wyjaśnić braciom że gdyby był jednym z nich zasługiwałby zdechnąć jak szczur „Darum muss ich jetzt sterben wie eine Ratte” osaczony przez chłopstwo „Die der Bauer ertrappt hat”.

    „Pieśń polskich Żydów w Związku Radzieckim” z kolei pochwala nadejście tego chłopstwa ze wschodu.

  297. @”Brecht to pierwotnie zatytuował „Lied vom Weib des Nazisoldaten”, bo myślał że komuniści nie będą kraść.”

    To nie jest tekst publicystyczny, tylko piosenka poetycka, dlatego owszem założycielską inspiracją była konkretna wojna, konkretny moment, ale literatura (także piosenkowa) ma to do siebie, że potrafi się uniwersalizować, wyrywać z czasu – czyli: tekst dotyczy wszystkich wojen w Europie, tych przed Brechtem (potopu szwedzkiego, wojen napoleońskich, wojny 30-letniej) i tych po Brechcie, a nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś tłumacząc piosenką na chiński, dodał Nankin. I Brecht by przyklasnął.

  298. @unikod
    „Libkometr 3.6 Röntgena promieniowania reakcyjnego”

    W sensie że Brecht to dla pana libek? OK, tego nie znałem, ale na pewno gdzieś kiedyś wyszedł jakiś numer trockistowskiego czasopisma „The Extremely Socialist Proletarian Worker” z taką tezą.

  299. @embercadero
    „dla przeciętnego wehrmachtowca wojna była przede wszystkim okazję do tego by ukraść sobie rzeczy”
    „Przede wszystkim” – w jakim właściwie sensie? Motywacyjnym? Raczej nie, po prostu kazali iść do wojska to się szło, bo niby jak inaczej. Porządek musi być, a władza wie lepiej, bo przecież jest władzą, a poza tym „wszyscy których znam” tę władzę popierają albo przynajmniej uważają, że innej za naszego życia nie będzie. Na pewno byli tacy, co szli z entuzjazmem i tacy, co z niechęcią, ale czy naprawdę wiemy, co motywowało tych pierwszych? Pewnie raczej marzenie o Wielkiej Tysiącletniej, tudzież udziale w Wielkiej Męskiej Przygodzie (sarkazm), niż persperktywa szabrowania flandryjskich miasteczek, ale może w tej ostatniej kwestii za dużo Jungera się naczytałem.

    Nie, nie mam na to badań, ale jak ktoś ma statystyki dezercji w Wehrmachcie np wiosna 1940 vs zima 1944/45 to chętnie bym się zapoznał, bo wtedy gadamy o faktach a nie o intuicjach. BTW, są źródłowe potwierdzenia jakichś istotnych szabrowań w kampanii zachodniej 1940? Serio pytam, bo jakoś o plądrowaniu Paryża, Rotterdamu czy choćby Reims przez niemieckie żołdactwo nigdzie nie czytałem.

  300. @ergonauta
    „tekst dotyczy wszystkich wojen w Europie”
    Chyba jednak ten tekst dotyczy całkiem konkretnej wojny. Założenie, że motywacja (albo: „argumenty” używane do utrzymania w ryzach) przeciętnego żołnierza armii Gustawa Adolfa czy tam innego Walensteina były identyczne jak żołnierza Wehrmachtu czy Armii Czerwonej jest dość śmiałe (w sensie: całkowicie dowolne). Już chyba sam fakt, że w pierwszym przypadku mówimy o formacjach co do zasady zawodowych, a w drugim o żołnierzach z przymusowego poboru, coś jednak zmieniał. Z jednym wyjątkiem: perspektywy niemiłych konsekwencji w przypadku oddalenia się z armii, ale i to chyba wyglądało inaczej w 1620 a inaczej w 1944.

  301. Libkometr przyłożony do suwenirów przecież. To tak reakcyjna reakcja, że wywaliło reaktor. Brecht by się brechtał. Myślę że jakby to usłyszał to na złość libkom zwiałby z Ameryki do Berlina Wschodniego. W istocie, gość który dokładnie tak zrobił nie przyjmuje interpretacji umiarkowanych.

  302. Jeszcze parę komciów a się dowiemy że w Jedwabnem to było przypadkowe zaprószenie ognia przy sianokosach. A w Auschwitzu to im się po prostu gaz ulatniał, w końcu ciężka chemia tuż za płotem, wypadek taki.

    Brecht by się pochlastał czytając

  303. Czytam ten blog Toozego jako prozelityzm materializmu wśród technokratycznych libków ceniących uładzone umiarkowanie, ale czasem to nie rozumiem celu… Na przykład we wpisach o Ukrainie krytyka „realizmu” Mearsheimera jest tak subtelna, że jest w zasadzie streszczeniem poglądów.

    W innym miejscu krytyka gazrurki podobnie „German energy policy has been a disaster. There is no reason to pile on with exaggerated claims about the economic significance of cheap Russian energy imports.” Po prostu przesadna krytyka wywołuje u niego taką potrzebę intelektualnej uczciwości że wylewa potok słów z ekspozycją czegoś czego jak sam podkreśla nie da się obronić… i dlatego należy… przyswoić?

    Gdyby nie cytował Miłosza Wiatrowskiego-Bujacza który jednym zdaniem streścił po co to napisano to bym nie zrozumiał („reason Germany did so well over the last two decades, and, let’s say, France didn’t, was the German comparative advantage due to NS1 and more generally its cheap gas – is not true”). Widocznie nie jestem głęboko osadzonym w swoich zaczadzonych racjonalizacjach technokratą z grupy docelowej.

  304. @doctor nikt

    To nie jest tekst o żołnierzach, to jest tekst o żonach żołnierzy.
    Proszę sobie wyobrazić bajkę o rybaku i złotej rybce napisaną z perspektywy żony i nakręcających ją emocji, a nie rybaka (zresztą u braci Grimm tytuł brzmi „Vom Fischer und seiner Frau”).

  305. @pilcrow unicode „Czytam ten blog Toozego jako prozelityzm materializmu wśród technokratycznych libków ceniących uładzone umiarkowanie”
    Hej, wiemy już, że nie lubisz Tooze’a niemal tak bardzo jak Bodnara, ale może zadziałasz pozytywnie i podsuniesz błądzącym jakiś godny polecenia blog/substack? Coś Prawdziwie Prawilnego.

  306. > nie lubisz Tooze’a niemal tak bardzo

    Odnoszę się tylko do treści bloga, począwszy od okropieństw które wypisuje w zareklamowanym przez Ciebie wpisie. Czy ja kokoś nie lubię? Staram się zrozumieć. Doceniam że estetyka mile łechce ego czytelnika któremu się wydaje że coś zrozumiał, a przy okazji uczy się metody materializmu historycznego. Ale nie skumać co tam się odwala po cyt.:

    „And – having taken the gloves off – why not take this obscene series of parallels one step further.”

    To się czyta jak rozważania o Repugnant Conclusion, które nie tyle analizują co prezentują, bo nikt normalny inaczej nie podjąłby z nimi żadnej dyskusji.

    Jego wpisy to właśnie takie analizy, które głównie prezentują. Stawia jakąś odrażającą konkluzję na scenie, aktami strzelistymi odżegnując się od niej w stanowczych słowach, mocnych jak światła jupiterów. Które jednak nie prześwietlają, a naświetlają. Bez energii debunkacyjnej konkluzja może sobie pogwiazdorzyć.

    Może to jest w domyśle? Dla ludzi szybko myślących, przetwarzających ogromne ilości informacji w korytarzach władzy. Rozumiem, że komuś głęboko zakorzenionemu w myśleniu elit samo podsunięcie jakiegoś faktoidu może po głębokiej analizie zniszczyć światopogląd na temat dajmy na to gazrurki, bez konieczności wulgarnej debunkacji.

    Nie jest to jednak przypadek jego stosunku do „realizmu”.

    Wczorajszej nocy przeczytałem przekaz dla odbiorcy chińskiego gdzie niecharakterystycznie dla siebie nie meandruje a mówi wprost co myśli o Ukrainie:

    Ding Xiongfei: „Two years ago, you wrote a piece about John Mearsheimer, and your attitude toward him seemed somewhat ambiguous.”

    Tooze: „I find the scandalized attitude with regards to Russia’s claims on Ukraine to be in bad faith. Putin made his red lines clear … Mearsheimer does speak truth to power and often challenges the American liberal establishment with very disagreeable ideas. However, I find it disappointing that, at the crucial moment, his argumentative chain is as weak as it is. … I do not believe Ukraine’s interests have been best served by the encouragement they’ve received to align with the West in the face of Russian opposition.”

    W Guardianie przemyca to mniej czytelnie, owijając w bawełnę wojny handlowej z Chinami, nazwał Bidena rewizjonistą: „Revisionist powers are those that want to overturn the existing state of things.” Działającym co prawda w reakcji na rosyjską agresję, ale „focus not on the process but on the outcomes of US policy … willingness of the west to use Ukraine as a proxy against Russia … has hardened into its own revisionism.”

    W bizarnym artykule dla Financial Times, która to redakcja najchętniej obciąłby wszelką pomoc wszystkim poza bankierami, ubolewa nad hipokryzją pomocy Ukrainie kosztem biednych dzieci w Afryce (argument który może być użyty tylko w jeden sposób: tak jak to zrobiono z USAID).

    „In the two and a half years since the Russian invasion, Ukraine has received more aid and debt relief than any African country in the past few decades.”

    Ukraina tyle zawdzięcza trzeźwiącej obecności Rosji: „Ukraine, once a byword for dysfunction and corruption, was galvanised by the first shock of Russian intervention”.

    Hipokryzję Europy wyjaśnia rasizmem: „European countries have spent billions on supporting Ukrainian refugees. By contrast, many migrants from the south, far from being provided with the funding … eneath the economic statistics the boundary line defining the idea of Europe is whiteness. … In stark contrast to Ukraine, there is no positive image of a shared future with a prosperous and self-confident Africa.”

    > Coś Prawdziwie Prawilnego.

    Nic mile łechcącego inteligentne zwoje rozumiejących świat technokratów o horyzontach zainteresowań poszerzonych unoszące ich nad ziemią balony.

    Na bieżący temat Auschwitz: właśnie wyszły dwa odcinki Behind the Bastards o Eichmannie, nie słuchałem i polecam w ciemno za bardzo dobre dwa odcinki o Pol Pocie, a parę miesięcy temu niezłe o Ludwiku XIV.

  307. Wracając jeszcze do Brechta to (na tyle na ile ja nie znam super dobrze niemieckiego): o ile polsko-kazikowy przekład oddaje IMO dobrze ducha oryginału, to ten angielski (którego nie znałem przyznaję, znałem oryginał i kazika) go kompletnie jakoś spłaszcza. W oryginale jest: och och, jak zajebiście, och och, jeszcze lepiej, wtem jebut, ch strzelił w bombki i śmierć z kosą. W ingliszu ten kontrast jakoś zupełnie ginie moim zdaniem. No ale moze to tylko moje subiektywne wrażenie

  308. @unikod

    Tooze zdaje się idzie w kierunku, w którym poszedł Jeffre Sachs. Tylko czekać, aż pojawi się na jakiejś konferencji z Duginem.

  309. @ergonauta
    „Proszę sobie wyobrazić bajkę o rybaku i złotej rybce napisaną z perspektywy żony i nakręcających ją emocji”
    Wyobrażenia każdy ma swoje i całkowicie jałowe jest powoływanie się na własne. „Perspektywa żony wehrmachtowca”? Nie wiem, nie znam się, nie jestem żoną. Z moich obserwacji wynika, że generyczną żonę „nakręca” „emocja” „chcę mieć mojego męża obok siebie i żeby mi pomogał (wychować dzieci)”. Wyobrażenie „nazistowska żona wehrmachtowca chce żeby dostarczał jej rozmaitych zdobycznych trofeów” jest tylko wyobrażeniem, fantazmatem, który pozwala traktować „żonę wehrmachtowca” jako zaślepionego żądzą „pierzyny sąsiada” podludzia. Być może „przecietna Niemka” była takim „podludziem” AD 1939 ale to trzeba jakoś wykazać a nie założyć dla wygodnego samopoczucia, że jest się kimś lepszym. Tak, AD 2025 też.

    IMO, przeciętna („typowa”) „żona wehrmachtowca” AD 1939-41 zakładała, że jako Niemka jest kimmś wybitnie bardziej wartościowym niż żona jakiegoś żydowskiegp/słowiańskiego podludzia ze „Wschodu”. Czyli: to nacjonalizm jest Złem a nie pożądanie pierzyny bliźniego swego. Ale to nadal tylko moje tzw. intucje, a w rzeczywistości mogło być inaczej.

    @embercadero
    „Jeszcze parę komciów a się dowiemy że w Jedwabnem to było przypadkowe zaprószenie ognia przy sianokosach”
    Idziesz na łatwiznę, zawsze łatwiej uznać adwersarza za idiotę, nieprawdaż. „W Jedwabnem” najprawdopodniej (z tego co wiemy) nie było żadnych „wehrmachtowców”. Miejscowi wykorzystali okazję – żeby dać upust swojej nienawiści i swoim frustracjom. Żaden z tych czynników nie przesądzał (o ile mi wiadomo) o tym, czy dany x (poborowy będący obywatelem/poddanym państwa niemieckiego AD 1941) chciał/nie chciał/z entuzjamzmem/ z miłości do żony” wdzierał się do cudzego domostwa w Jugosławii/Grecji/wschodniej Białorusi w celu zaboru cudzegp mienia.

    Polska „klasa ludowa” i „klasa średnia” AD 1939 nie żywiła wobec polskich Żydów żadnych tzw. ciepłych uczuć (statystycznie rzecz biorąc), ale ten fakt ma się nijak do motywacji „Wehrmachtowców”, a o tym była mowa powyżej.

  310. Teza moja jest taka: nie pożądanie „pierzyny bliźniego mojego” lecz poczucie „jestem lepszy (wzgledem wschodnich „podludzi”) bo mówię po niemiecku/jestem tzw. aryjczykiem było dominującą emocją niemiecką względem mieszkańców wschodniej Europy (=na wschód od Niemiec). Względem zachodniej (=na zachód od Niemiec) Europy przeciętny Niemiec miał emocje zupełnie inne (w stylu: „dlaczego nie dostrzegacie, że jesteśmy co najmniej tak samo zajębiści jak Wy”). Zrównywanie tego wyszystkiego do zaboru cudzej „pierzyny” jest piramidalnym non-sensem. Niemiec AD 1939 miał „kompleks niższości” wobec Zachodu i jednocześnie „kompleks wyższości” wobec Wschodu. Zupełnie jak przeciętny Polak AD 2025. W obydwu przypadkach działa nacjonalizm a nie „pożądanie pierzyny bliźniego swego”.

  311. Rany, ludzie, żołnierze na wojnie kradną, BO ANOMIA (jak któryś nie kradnie, to gdyż [nie wiem, jak się nazywa ta antyanomia]), tzw. wyzwalanie srebrnych łyżeczek spod niemieckiej okupacji.

  312. Cytuję za R. Grunberger „Historia społeczna III Rzeszy.
    „Wymarzonym celem „rekreacyjnym” niemieckich żołnierzy był Zachód, zwłaszcza zaś w okresie
    między kapitulacją a inwazją aliantów w Normandii – Francja. Wprawdzie mniejsza była tu swoboda
    grabieży (dla Niemców poniżej poziomu oficersko-urzędniczego), ale sztucznie wywindowany
    oficjalny kurs marki we Francji pozwalał żołnierzom armii okupacyjnej „przechodzić przez
    francuskie sklepy jak szarańcza”[…] Istną Sybaris dla wojsk okupacyjnych był natomiast Paryż – ze
    swymi muzeami i burdelami, z agencją teatralną Wehrmachtu, z obscenicznymi widowiskami
    i atrakcyjnym czarnym rynkiem; było to niewyczerpane źródło nielegalnego szampana dla kantyn
    oficerskich całej Europy. Co do praktyk szabru i innych tego rodzaju przestępstw, żołnierze frontowi
    mieli silne – choć nie zawsze dostatecznie uzasadnione – poczucie krzywdy w porównaniu z załogami
    garnizonów okupacyjnych i „złotymi bażantami” z administracji partyjnej. Oczywiście tak samo
    w garnizonach jak na froncie oficerowie mieli więcej szans wzbogacenia się niż ich żołnierze.”
    „Wagony do przewozu amunicji i ciężarówki organizacji Todta w drodze powrotnej z reguły
    załadowane były nielegalnymi łupami. Szczególnie dobrą okazję do bogacenia się miała grupa
    oficerów pełniących służbę w dowództwie transportu. Ale i inni oficerowie stacjonujący na zachód
    od Renu często posyłali na urlop do Rzeszy swoich ordynansów obładowanych cennymi dziełami
    malarskimi z Francji i Niderlandów. Poza tym zakłady w krajach zachodnich, realizujące na pozór
    oficjalne zamówienia armii, w rzeczywistości robiły często meble, artykuły metalowe i różne
    drobiazgi na prywatne zamówienia oficerów. W rejonie Paryża 100 tysięcy żołnierzy pełniło służbę
    na najbardziej komfortowych „posterunkach bojowych” Wehrmachtu, a wielu oficerów oddawało się
    bez reszty przyjemnościom stołu i polowania. W służbie administracyjnej pełno było młodych dam
    z arystokracji, które swoje posady zawdzięczały anonimowym mecenasom z Oberkommando der
    Wehrmacht. Euforia, charakterystyczna dla pierwszego okresu okupacji, wyrażała się dobitnie w
    liczbie lotników Luftwaffe używających szampana jako wody do golenia.”

  313. Niektórzy żołnierze kradną, inni nie, niektórzy zabijają jeńców, inni nie, niektórzy burzą się, że ich koledzy zabijają jeńców, składają zawiadomienia, inni żołnierze (ze służb żandarmeryjno-prawniczych) coś z tym robią lub nie, ale chyba nikt się nie oburza, że koledzy kradną, bo ten tego, esprit de corps zabrania (czy jakiś esprit de corps zabraniał jumania?); dziękuję wam za wyjaśnienie dotyczące „Kazika” (Brechta), bo dkn, nie znałem, nie można znać wszystkiego, ja o tym, co mi się wydaje na podstawie niezbyt obszernych, przypadkowych wzmianek o jumaniu. Jumali wszyscy (w sensie narodowym).

  314. @janekr
    za R. Grunberger

    Skądinąd genialne. Spójrz na Buchheima Okręt i Twierdzę. Co najmniej Das Boot na pewno znasz.

  315. Dalej nie rozumiem po co ten Bukareszt, jak tam ani okupacji, ani zdobywania Niemcy nie mieli okazji uprawiać w czasie drugiej światowej.

  316. @Doktor Nikt

    Ja bym ci może nawet uwierzył bo to co piszesz brzmi mądrze i przekonująco. Tyle że tekstu o tym że motywacją była cudza pierzyna nie napisałem ja w 2025 tylko Niemiec w 1942. Widać on uważał że jednak pierzyna a nie nacjonalizm.

    A czemu Jedwabne jako przykład? Bo dla mnie narodowość mordujących/gwałcących/kradnących ma naprawdę niewielkie znaczenie. Może dlatego że nie jestem nacjonalistą. O likwidatorach gett myślę to samo niezależnie od ich narodowości.

  317. @doctor nikt
    „działa nacjonalizm a nie „pożądanie pierzyny bliźniego swego”.”

    Tylko że piosenka Brechta jest o „pożądaniu pierzyny bliźniego swego”, nie o nacjonaliźmie.

    A głębiej – piosenka Brechta jest o ekonomicznych fundamentach społecznego poparcia dla wojny i faszyzmu. W drugiej połowie ubiegłego wieku popularne było hasło „Nigdy więcej wojny i faszyzmu”, częste na transparentach, w szkołach, w instytucjach publicznych. No i właśnie teraz, w różnych miejscach świata, okazuje się jak naskórkowe i takie pobożnożyczeniowe było to hasło.
    Potrzeba wojny i faszyzmu tkwiła gdzieś cały czas – może w naturze lucka (np. w naturze żony żołnierza), a może w systemie społeczno-politycznym (jak to w 1939 ujął Max Horkheimer: „Kto jednak nie chce mówić o kapitalizmie, powinien także milczeć o faszyzmie”), zaś natura lucka i system spotykają się w regule międzyludzkiej konkurencji (kto ma lepszą pierzynę, ten lepszy, a dla żony, wiadomo, prestiżowa pierzyna – ważna rzecz) oraz ciągłego zwiększania stanu posiadania i podwyższania statusu (jak to czyniła żona rybaka z bajki o złotej rybce).

  318. @Michał Maleski
    „Dalej nie rozumiem po co ten Bukareszt”

    Za wiki: „4 września 1940 Żelazna Gwardia kierowana przez Simę oraz generała (później marszałka) Iona Antonescu zjednoczyli swe siły, tworząc rząd, który wymusił abdykację Karola II (…) Dwa dni po objęciu władzy oświadczył, że Rumunia jest gotowa czynnie współpracować z Niemcami. 5 września 1940 ogłosił siebie „conducatorem” i pozwolił III Rzeszy na wprowadzenie wojsk do Rumunii.”

    Żeby sprezentować żonie wymarzony „z angory szal, o którym śni, tyle nocy i dni” nie trzeba nic zdobywać ani okupować, wystarczy wprowadzenie wojsk.

  319. @doctor nikt
    Teza moja jest taka: (…) Niemiec AD 1939 miał „kompleks niższości” wobec Zachodu

    Jakieś dowody? Zwłaszcza na tezę, że ówże Niemiec (jaki dkn Niemiec, Wschodnioprusak, czy z Saksonii, Bawarii, Hamburga, Dortmundu albo Essen?) sam nie czuł się „Zachodem” („nie jestem X-em” jest chyba warunkiem mania kompleksu niższości wobec X-ów, czy może coś opacznie rozumiem?).

  320. @unikod/pilcrow „Odnoszę się tylko do treści bloga, począwszy od okropieństw które wypisuje w zareklamowanym przez Ciebie wpisie. Czy ja kokoś nie lubię? Staram się zrozumieć.”

    Tak odnosisz się do treści bloga, że aż cytujesz jego wywiady i artykuły trzy gazety dalej, ponieważ najwyraźniej jeśli ktoś gdzieś zbyt słabo skrytykował Mearsheimera, to musi mylić sie we wszystkim. Dlatego pytałem o Prawilny Blog/Substack/no już ostatecznie podcast (powoli przychylam się do zdania WO, że są często przegadane i zazwyczaj mogłyby być o połowę krótsze). Najwyraźniej łakniesz jednolitego, słusznego zestawu poglądów na wszystko (z czego kiedyś już szydził Kołakowski, ale też którego z pewnością nie cenisz). Notka Tooze’a wychodzi od bardzo ogólnej uwagi malarza, A.Kiefera (dobry malarz, dobry obraz) i kwestionuje przekonania funkcjonujące w masowej wyobraźni. Spuścizna H.Arendt obecna w tejże publicznej sferze to może trzy cytaty na krzyż, więc można tu co najwyżej oczekiwac kognitariackiego pojedynku na echa.

    @„In the two and a half years since the Russian invasion, Ukraine has received more aid and debt relief than any African country in the past few decades.”
    No ale to prawda przecież. Co absolutnie nie oznacza, że nie należy wspierac Ukrainy, ale kto wie, że największy kryzys uchodźczy mający miejsce TERAZ to nie Ukraina i nie Gaza, tylko Sudan? Kto pamięta, że w Wielkiej Wojnie Afrykańskiej (Second Congo War) zginęło ponad pięć milionów ludzi? To raptem 25 lat temu.

    @”Na bieżący temat Auschwitz: właśnie wyszły dwa odcinki Behind the Bastards o Eichmannie, nie słuchałem i polecam w ciemno”
    Dzięki, ale ten podcast reklamuje się słowami „Bad guys (and gals) are eternally fascinating. Behind the Bastards dives in past the Cliffs Notes of the worst humans in history and exposes the bizarre realities of their lives” co mnie raczej zniechęca. Jesli chodzi o Auschwitz, to zdecydowanie wolę film Strefa Interesów o Hössie i jego żonie – dwojgu karierowiczach, którzy chcieli jak wszyscy fajnego życia i dużego domu z ogrodem, lokalizacja obojętna.

  321. „IMO, przeciętna („typowa”) „żona wehrmachtowca” AD 1939-41 zakładała, że jako Niemka jest kimmś wybitnie bardziej wartościowym niż żona jakiegoś żydowskiegp/słowiańskiego podludzia ze „Wschodu”. Czyli: to nacjonalizm jest Złem a nie pożądanie pierzyny bliźniego swego. Ale to nadal tylko moje tzw. intucje, a w rzeczywistości mogło być inaczej.”

    Te intuicje są bardzo złe. Brecht uważał te rzeczy za nieoderwalnie ze sobą związane (i pewnie zgodziłby się z tezą, że przed czasami w-miarę-współczesnymi) nie istniały narody. I potrafił też mówić na ten temat straszne rzeczy. O poczuciu niższości Niemców wobec innych nacji Europy można poczytać nawet i Ziemowita Szczerka – w niektórych swoich tekstach, w niektórych okolicznościach historycznych nazywał ich wprost „Polakami Europy”. (Po wojnach chłopskich anyone?)

    Proszę mi wybaczyć zdawkowy komentarz, ale ostatnio miałem takie WTF kiedy ktoś na tym blogu racjonalizował bombardowanie dzielnic biedoty jako metodę walki z przestępczością, więc pozwolę sobie nie zaglądać więcej do tej konkretnej nitki, otworzę kolejną notkę.

  322. @sheik

    „Tak odnosisz się do treści bloga, że aż cytujesz jego wywiady i artykuły trzy gazety dalej, ponieważ najwyraźniej jeśli ktoś gdzieś zbyt słabo skrytykował Mearsheimera”

    Przyznawanie racji Mearsheimerowi w czymkolwiek jest sprzeczne z polską racją stanu (i nie tylko polską). Po prostu. Tu nie ma miejsca na „you gotta hand it to Mearsheimer”, bo jego główną tezą jest, że Polacy i inne narody w regionie powinny zostać oddane pod kontrolę Rosji. Jeżeli jesteś w stanie zachować „intelektualny dystans” do kogoś kto uważa, że Twoim przeznaczeniem jest bycie poddanym cara, to gratuluję.

    „Notka Tooze’a wychodzi od bardzo ogólnej uwagi malarza, A.Kiefera (dobry malarz, dobry obraz) ”

    Offtopic, ale: Kiefer to kiepski malarz. Byłem na dużej wystawie jego dzieł w Londynie ileś lat temu, i kiczowatość tych pacynek cieknących złotem mnie odrzuciła. Klimt potrafił używać złota w malarstwie, Kiefer nie.

  323. @sheik
    „ponieważ najwyraźniej jeśli ktoś gdzieś zbyt słabo skrytykował Mearsheimera, to musi mylić sie we wszystkim”

    Trochę tak. „Realizm” Mearsheimera polega na założeniu, że miliony ludzi tak po prostu pogodzą się z jakąś arbitralną kreską na mapie, którą on se łaskawie narysuje i nie będą w ogóle stawiać oporu. Trzeba być ciężkim kretynem żeby to traktować serio. To jak płaska ziemia czy „nie było lądowania na Księżycu”, jeśli ktoś uwierzy w takie coś, to musi być głupek.

  324. @rw
    „Offtopic, ale: Kiefer to kiepski malarz.(…) kiczowatość tych pacynek cieknących złotem mnie odrzuciła. Klimt potrafił używać złota w malarstwie, Kiefer nie.”

    Topic, jak najbardrdziej. Sławnym (a więc także: bombastycznym i zarozumiałym*) uczyniły Kiefera prace o zacierania pamięci w faszyzmie w Niemczech, czyli artystyczne i mroczne dywagacje (nie tyle malarskie, co gdzieś między Kantorem a Beksińskim) nad jasną prozą życia: nad tym, że żony żołnierzy Wehrmachtu wolały zapomnieć, że były żonami żołnierzy, no bo to przecież wstyd. Jego wkład w to, że tę pamięć udało się w Niemczech przynajmniej częściowo przywrócić (w latach 50 i 60 nie było niemieckich szkolnych wycieczek do Oświęcimia i nie mówiło się o tym obowiązkowo w szkołach) jest duży i niewątpliwy (własna trauma: dziecka, któremu zrobiono zdjęcie w nazistowskim mundurze ojca), zaś technice Kiefera nie da się tak po prostu zarzucać, że jest kiepska, bo on celowo jest antyKlimtem, użycie złota i innych topliwych metali, kiczowata estetyka, ogólna nieładność – coś tam, coś tam mają wyrażać. Natomiast problemem Kiefera stała się bombastyczność, zarozumiałość, wyłączona wajcha autokrytycyzmu i trzeźwego umiaru. Tyle że jest to problem spowodowany przez jego odbiorców, krytyków, publiczność (och, jaki prowokator, och, jaki erudyta, och, jaka groza pod mieszczańskim teflonem), która rozpuściła Kiefera jak dziadowski bicz. Chyba lepiej nie oglądać nowego film Wendersa o nim (Wenders to zresztą podobny przypadek – zaciumkania na śmierć).
    No i teraz tak: dziś Kiefer artystycznie jest już niczeańsko martwym bogiem (modlimy się z rozpędu, jak do późnego Miłosza i Szymborskiej), te jego ołowiane księgi i upadłe anioły mają ściskać za gardło filistrów, ALE udział Kiefera w reaktywacji niemieckiej świadomości własnego faszyzmu, w budzeniu się społecznej autorefleksji w Niemczech (czasy Willy’ego Brandta) jest duży i ważny. Zaczynanie wywodu od cytatu z niego nie jest złym starterem.

    [*”Kiedy namaluję naprawdę świetny obraz, czuję się prawdziwy” – takie zdanie to jest dopiero kicz wypowiedziany przez kiczowatą pacynkę świata wielkiej sztuki]

  325. @ergonauta

    Tylko że ostatecznie, praca Niemców nad pamięcią o zbrodniach swoich przodków była porażką. Wyciągnęli z przeszłości niewłaściwe lekcje, czego dowodzi ich obecna postawa wobec Izraela i Palestyny.

  326. @rw
    „Wyciągnęli z przeszłości niewłaściwe lekcje”

    „Jeśli historia nas czegoś uczy, to tego, że historia niczego nas nie uczy.”
    Może i lekcje odrobili niewłaściwie, ale temat lekcji w ogóle się pojawił, napisany na tablicy, przeczytany na głos.

  327. @Tooze+Mearsheimer
    Poświęciłem kilka cennych minut i przeczytałem artykuł Tooze’a w New Statesman (to okropne pismo, które publikowało m.in. Russela Branda, tfu) link to newstatesman.com I szczerze mówiąc, mało widzę tam pochwał, raczej wytykanie braków i chodzenia na łatwiznę. Ale ja się nie znam.

    @rw „Kiefer to kiepski malarz. Byłem na dużej wystawie jego dzieł w Londynie ileś lat temu, i kiczowatość tych pacynek cieknących złotem mnie odrzuciła. Klimt potrafił używać złota w malarstwie, Kiefer nie.”
    To mylenie porządków walutowych. Klimt używał złota w zupełnie innym celu i w inny sposób niż Kiefer. Poza tym ludzie, skupcie się, napisałem: dobry malarz. To jest kwestia gustu, ja osobiście lubię grubo nakładaną farbę, na dwa centymetry, szpachlą, butem czy czym tam osoba artystyczna uznała za stosowne. Dlatego do moich najulubieńszych malarzy należy Frank Auerbach. Innym moga się bardziej podobać wylizane obrazki Dalego, proszę bardzo. Natomiast rzeźby i instalacje – tu o wiele bardziej wolę starszego kolegę i mentora Kiefera, czyli Beuysa. W ZH w Kunsthausie mają bardzo fajny jego zestaw (kamień+oliwa).

  328. @sheik
    „Klimt używał złota w zupełnie innym celu i w inny sposób niż Kiefer.”

    Zupełnie innym to mało powiedziane, Klimt używał złota we wręcz przeciwnym celu.

  329. @sheik
    „I szczerze mówiąc, mało widzę tam pochwał, raczej wytykanie braków i chodzenia na łatwiznę. Ale ja się nie znam.”

    Zaczynam wątpić w Twoją znajomość angielskiego. Już sam lead, „Rage aimed at the eminent international relations scholar reflects liberal frustration over the West’s limited power to prevent Russia’s war in Ukraine”, sugeruje że istnieją jakieś inne powody dla których Mearsheimer („the eminent international relations scholar” – to nie jest pochwała?) jest uważany za głupka. Nie dlatego że to on jest głupi, tylko liberałowie co się na niego oburzają.

    „The implications of Mearsheimer’s view for Ukrainian sovereignty are, undeniably, grim. It will forever be curtailed by the fate of being within Russia’s sphere of influence. But as unappetising as this is, if one fails to recognise the facts of Russian power and interest, the outcome will be even worse” – a tu mu już tak po prostu przyznaje rację!

    Jak ty dostałeś tą pracę właściwie, nie wymagali jakiegoś egzaminu?

  330. @sheik

    „The implications of Mearsheimer’s view for Polish sovereignty are, undeniably, grim. It will forever be curtailed by the fate of being within Russia’s sphere of influence. But as unappetising as this is, if one fails to recognise the facts of Russian power and interest, the outcome will be even worse” – jak to brzmi? mało przyjemnie, prawda? i mało prawdziwie.

  331. @ „It will forever be curtailed by the fate of being within Russia’s sphere of influence.”

    Aż poczytałem, chociaż moja angielszczyzna na pewno jest parę długości gorsza od sheikowej. No i tak: oni obydwaj, Mearsheimer, a za nim Tooze, chyba widzą Polskę (bo patrzą z daleka, nie z Ciechanowa czy Garwolina) w perspektywie ostatnich 300 lat, czyli od czasu już po Żółkiewskim w Moskwie i po ugodzie perejasławskiej), a nie w perspektywie ostatnich lat 30 (czyli od czasu po wejściu do NATO) albo 40 (czyli od czasu Gorbaczowa i rozpadu ZSRR). Więc obydwaj trzymają się tego dogmatycznego „forever” (pamiętam, że wiele osób, zwyczajnych i akademicko utytułowanych, powtarzało to samo w latach 80.: że „komuna” będzie na wieki wieków, czołgi Jaruzela i Urban w TVP – bo Rosja). Jako że Putin ma na czapeczce MRGA (Make Russia Great Again), to takie myślenie dogmatyczne w zasadzie ich obydwu, Mearsheimera i Toozego, upodabnia zwolenników Trumpa. Głupi jest podziw dla imperiów, brzydki jest podziw dla imperialistów.

  332. @ergonauta
    „pamiętam, że wiele osób, zwyczajnych i akademicko utytułowanych, powtarzało to samo w latach 80.: że „komuna” będzie na wieki wieków, czołgi Jaruzela i Urban w TVP – bo Rosja”

    No niestety, też tak to widziałem jako nastolatek, ale potem wydarzył się Cud – największe cofnięcie się rosyjskiej strefy wpływów od 100 lat. Jeśli teraz Putin przegra, to będzie już cofka o 300 lat.

  333. @WO
    „też tak to widziałem jako nastolatek”

    Jechaliśmy na tym samym wózku. Gęba Urbana na ekranie Ametysta 102 wyglądała i brzmiała tak samo jak dziś gęba Ławrowa na smartfonach (żadne tam Goebbelsy, Ławrow to wcielenie tamtego Urbana). Mój ojciec spodziewał się raczej regularnej wojny USA-ZSRR („niech Amerykanie wchodzą, to się od razu poddam” powtarzał jako, niestety, niepoprawny reaganista) niż tak łagodnego, od nas patrząc, rozkładu. Ale właśnie dlatego KTOŚ DZIŚ już nie powinien być nastolatkiem z PRL-u, jeżeli chce się publicznie i autorytatywnie wypowiadać. Oraz właśnie dlatego MY DZIŚ powinniśmy widzieć szansę – bo jednak a/ Rosja sporo przepaliła ludzi i sprzętu na tej Ukrainie, b/ fala ckliwej fascynacji Rosją na Zachodzie ma swój krótki moment, kiedy nieco opadła – na to, żeby strefa wpływów Rosji (terytorialnych i mentalnych) poważnie się zmniejszyła.
    A tymczasem niby trzeźwi, mądrzy ludzie, a jakby oglądali „Piknik pod Wiszącą Rosją” – z Ukrainą, Polską i innymi dziewczętami, które we frojdystycznych okolicznościach mają zaginąć.

  334. Nie żebym liczył kilometry ale w 1914-1921 też ich jednak solidny kawałek cofnęło

  335. Trochę to jednak wygląda tak że trwała/naturalna granica Rosji jest tam gdzie była pod koniec XVI wieku, tzn Smoleńsk ich, Połock czy Kijów nie ich, ile razy coś podbiją na zachód od tej linii to prędzej czy później to tracą

  336. @embercadero
    „Smoleńsk ich, Połock czy Kijów nie ich, ile razy coś podbiją na zachód od tej linii to prędzej czy później to tracą”

    I takich analityków potrzebujemy. A nie tuzów jak Tooze. Ile tam płacą od wiersza w newstatesmanie? embercadero, zapytaj, może jest znośna stawka.

  337. > zapytaj, może jest znośna stawka.

    Chyba nie, bo dorabia też szkoleniami przedsiębiorczości w Chinach.

    „Historians often shy away from proclaiming pivotal shifts in time, but Adam Tooze, Director of Columbia University’s European Institute, is unequivocal. We are living through a new era driven in no small part by a new breed of entrepreneurs at the Annual Meeting of the New Champions – also known as Summer Davos.”

    Fascynacja technokracją to leitmotif jego książkowej trylogii Deluge-Wages-Crashed.

    „The contrast between technocracy in Beijing and the pantomime in Washington is impossible to ignore”

    Pisze w najnowszym tekście do FT.

    „‘Alligator Alcatraz’ policymaking leaves the field clear for China”

    To już nie wiem z tymi obozami, opłacają się jego zdaniem czy nie. Czy opłacają się tylko w Chinach.

  338. Problem z takimi mędrkami jest taki, że oni przespali ostatnie 200 lat. Wojna jest po prostu nieopłacalna. Koszty olbrzymie, zyski znikome. To nie średniowiecze, że jak Wikingowie złupili Lindisfarne, to wrócili bogaci, a jak Kazimierz Wielki zajął Ruś Czerwoną to nałożył pogłówne, poradlne i podymne, i w parę lat wyszedł na swoje. To się skończyło. Wojna już w dwudziestym wieku była nieopłacalna. To już było widać podczas obu wojen światowych, im kto był agresywniejszy, tym gorzej na tym wyszedł. Dobrze ilustruje to przykład Mariupola. Przed wojną był tam chyba największy kombinat stalowy w Europie. Rosja olbrzymim kosztem finansowym i ludzkim to zdobyła. Tylko że z kombinatu zostały zgliszcza, a pracownicy poginęli albo uciekli. Zdobyto morze ruin. Jeszcze tylko zapłacić za odgruzowanie i można tam posiać zboże, posadzić ziemniaki albo krowy paść. W takich warunkach zabawa w imperializm musi się po prostu skończyć zderzeniem ze ścianą.

  339. @kmat
    ” takich warunkach zabawa w imperializm musi się po prostu skończyć zderzeniem ze ścianą.”

    Ale kiedy? Jutro? Za miesiąc? Za rok?

  340. Nie żebym generalnie oceniał ludzi po przodkach, ale Tooze kontynuuje rodzinne tradycje. „Tooze is a grandson of the British civil servant and Soviet spy, Arthur Wynn and his wife, Peggy Moxon”.

    @unikod

    „To już nie wiem z tymi obozami, opłacają się jego zdaniem czy nie. Czy opłacają się tylko w Chinach.”

    Jak wielu na zachodniej lewicy, pewnie po prostu zaprzecza ich istnieniu.

  341. @ausir
    „Tooze is a grandson of the British civil servant and Soviet spy, Arthur Wynn and his wife, Peggy Moxon”

    Książkę „The Wages of Destruction” nawet im zadedykował. W ogóle to jest ciekawa historia. Rosja poraża systemy nerwowe nie tylko nowiczokiem.

    link to en.wikipedia.org

  342. @wo
    „Ale kiedy? Jutro? Za miesiąc? Za rok?”
    Pytanie dobre. Problem w tym, że nie znamy realnego stanu ichniej gospodarki. Ale to jak z gotowaniem wody w garczku. Nie wiemy ile tej wody jest, ani jaka jest siła ognia. Ale w końcu zawrze.

  343. @kmat
    „Problem w tym, że nie znamy realnego stanu ichniej gospodarki.”

    Znającym rosyjski polecam kanał rosyjskiego (emigracyjnego) profesora Igora Lipszyca, którego prognozy rozwoju sytuacji ekonomicznej w Rosji są najdokładniejsze. Tak dokładnie, to w rzeczywistości wychodzi jeszcze gorzej niż on prognozuje, ale i tak w Rosji nazywają go „Apokalipszyc”.
    link to youtube.com

    I jeszcze drugi kanał – Władimira Miłowa link to youtube.com , a zwłaszcza jego cotygodniowe analizy sytuacji, w każdą niedzielę po południu na kanale link to youtube.com

    To, co oni mówią, dociera do analityków zachodnich z opóźnieniem rzędu 6 miesięcy (albo i większym).

  344. @ergonauta
    Rosja to dusza, a nie gospodarka

    A czy ktokolwiek zna realny stan rosyjskiej duszy?

  345. @Gammon No.82

    „realny stan duszy” – czy to aby nie oksymoron?

    Ja to widzę tak: wkraczając w Rosję (z armią, jak wkroczyli Napoleon i Hitler, ale także wkraczając z rozumem czy z zasadami ekonomii) wchodzimy na płaszczyznę geopolityki nieeuklidesowej. Wchodzimy w zonę (patrz: Tarkowski), gdzie wciąż promieniują i drobinki śliny po kichnięciu Iwana Groźnego, i ścinki z mózgu Lenina, których w Instytucie Mózgu pobrano 37 tysięcy, i wszy, za przeroszeniem, łonowe po jeźdźcach Temudżyna.

  346. @Gammon No.82
    „”ergonauta
    Rosja to dusza, a nie gospodarka”

    A czy ktokolwiek zna realny stan rosyjskiej duszy?”

    Gorąco polecam obejrzeć reportaż Pentagon. Majstersztyk. Trudno w nim rozdzielić rosyjską duszę od gospodarki. Bardziej oczywistej odpowiedzi na to skąd się biorą rosyjscy żołnierze na froncie już nie będzie.

  347. @ergonauta

    „Więc obydwaj trzymają się tego dogmatycznego „forever” (pamiętam, że wiele osób, zwyczajnych i akademicko utytułowanych, powtarzało to samo w latach 80.: że „komuna” będzie na wieki wieków, czołgi Jaruzela i Urban w TVP – bo Rosja). ”

    Moja babcia mi opowiadała, jak to w latach 70-tych, będą już chyba profesorem w PAN, spotkała młodego wtedy Adama Michnika, który ją przekonywał że komunizm w PRL może upaść. Nie wierzyła mu wtedy. Ale rację miał Michnik 🙂

  348. @ergonauta
    „realny stan duszy” – czy to aby nie oksymoron?

    Nie, to pytanie o mierzalną zmienną (proxy) stanu duszy rosyjskiej. Ja wiem, że „Rossiji umom nie pojmiosz”, ale jednak.

  349. @bantus
    Gorąco polecam obejrzeć reportaż Pentagon.

    Tak, ale co, gdzie.

  350. Na Andromedzie jest komentowany. Oryginał z angielskimi napisami tu: link to youtube.com Choć przysiągłbym, że rano nie było weryfikacji wieku, chyba że restrykcja dotyczy tylko niektórych komputerów.

  351. @❡
    „Safari wśród biednych”

    Nie wiem czy ta uwaga jest do autora czy że to dzikusy z sawanny. Jeśli to ostatnie, to cóż, jak wejdą do nas to oni nam będą robić safari i do śmiechu już nie będzie

  352. @mearsheimer
    Jeszcze parę miesięcy temu prof. M. często wypływał w internetowych bojach z zachodnimi zwolennikami Putina, więc obejrzałem sobie parę wystąpień.

    Wbrew ruskim aktywom prof. M. nie jest jawną onucą (jak Sachs) i wcale nie popiera Putina. jak dla mnie to 19 wieczny koncertmistrz mocarstw.
    Mówi rzeczy mądre (Nato i UE to wielki sukces), jednak najwięcej czasu poświęca geostrategicznym banałom (nazywa to „realizmem”, czyli mocarstwa są jakie są). Dodaje do tego różne głupoty, np. często powtarza, że wojna w Ukrainie to wina Nato, bo w 2008 r. postanowiło przyjąć Ukrainę i Gruzję.

    To był pomysł G. Busha głupszego na koniec 2. Kadencji. W ówczesnych warunkach w sumie bez sensu, bo Niemcy i Francja były przeciw, a w 2010 do władzy doszedł Janukowycz i po temacie. Ale prof. M wydaje się wierzyć, że gdyby tego nie było, to Putin nie rozpocząłby wojny. Ogólnie w duchy „realizmu” prof. M uważa, że Ukrainę można rzucić na pożarcie, bo Putin Nato i tak nie ruszy. Nie dlatego, że Putin jest dobry człowiek, tylko dlatego że Rosja jest słaba.

    Prof. M. to w sumie taki specyficzny mix, internetowy celebryta (miliony wyświetleń), a dla wielu niemal krynica mądrości objawionej. Pozycjonuje się jako kontrowersyjny pundit dla małowiedzących z Zachodu.
    W jego wywodach nie ma specjalnie odkrywczych treści. Jeśli ktoś się interesuje i jest w miarę zorientowany, to prof. M. nie powie mu nic nowego. Ale przynajmniej nie opowiada o biednym Gorbaczowie, co go wredny Zachód oszukał (Sachs tak i to z tą swoją specyficzną powagą zatroskanego o losy świata).

    Ogólnie prof. M. to strata czasu (ziew). Paradoksalnie już lepiej puścić sobie Sachsa (śmieszno i bardzo straszno).

    A na poprawę humoru po wyborach i przed nadejściem rządów polityków nowej fali polecam znakomity polski serial „Porucznik Borewicz na tropie”. Tylko oglądamy nie jako kryminał, ale jako film obyczajowy. Sprawdzone, działa.

    A jak ktoś lubi prawdziwe perełki w starym kinie, to „Ostatni kurs”. Polski kryminał noir z 1963. Scenariusz Joe Alex. W rolach Mikulski, Karewicz i inni. Na YouTubie. Na początku ogląda się trochę jak drewnianą komedię, ale potem o dziwo wciąga.

  353. @komuna na wieki wieków

    To nie była nietypowa postawa. Mój ojciec był zapisany do Solidarności, bo uważał, że tak trzeba. Natomiast wyznał, że nie wierzył w upadek komunizmu. Dużą rolę odgrywało tu wojsko. Ojciec jako technik kolejowy, skierowany został do łączności i służył przy zachodniej granicy. Obsługiwali na przykład transporty do jednostek Armii Czerwonej. Setki czołgów. Mój chrzestny natomiast 3 lata (ze względu na stan wojenny) trenował desant na bałtyckich plażach. Też był w Solidarności i też nie wierzył, że Sojuz upadnie. To była powszechna postawa.

  354. @komuna na wieki wieków

    „Mój ojciec był zapisany do Solidarności, bo uważał, że tak trzeba. Natomiast wyznał, że nie wierzył w upadek komunizmu.”

    Wiele zależy od tego, jak rozumieć „komunizm”. Czy jako siłową dominację ZSRR, czy jako ustrój społeczno-gospodarczy.

    Bo jeśli chodzi o ustrój, to Solidarność w 1980 wcale nie chciała upadku komunizmu (chciała tzw. „socjalizmu z ludzka twarzą” czyli mniej więcej tego, co już było na zachodzie i północy Europy; na czele państwa mógł nawet nadal być Edward Gierek – jako ex-bezdomne dziecko paryskiej emigranckiej biedoty oraz jako ex-górnik z przedwojennych francuskich kopalń pełnych wyzysku, gdzie organizował strajki). Lektura postulatów sierpniowych („21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego”) to powinna być lektura obowiązkowa w szkołach. Ale na razie nie będzie, bo wynika z nich, jak bardzo kapitalizm reaganowsko-thatcherowski był Polakom i Polsce narzucony siłą.
    Tak czy owak, teraz słysząc hasła „kapitalizm na wieki wieków” pozwalam sobie na odrobinę sceptycyzmu. Się zobaczy, kto i co nam narzuci. I jaką siłą.

  355. @ergonauta:
    Tylko z tymi danymi z późnego PRL, to jest ten problem, że stosunek do kapitalizmu i socjalizmu, miesza się ze stosunkiem do państwa i partii. Jest więc pytanie, ilu w Solidarności wierzyło w „socjalizm z ludzką twarzą”, a ile przyjmowało taką formę sprzeciwu, jako mieszczącą się w systemie i w miarę bezpieczną.
    Podobnie możesz wziąć referendum o „II etapie reformy gospodarczej” — część zagłosowała przeciw, bo się bała kapitalistycznych zmian, ale część, bo referendum organizował Jaruzelski. Nie wiem, czy istnieje jakaś obiektywna miara, która pozwalałaby te dwa motywy od siebie oddzielić.

  356. @komuna na wieki wieków
    Przeczytałem niedawno „Collapse. The Fall of the Soviet Union” Zubova, na moje niewprawne oko dobrze zriserczowaną książkę, i obraz jaki mi został to nikt, łącznie z najlepiej poinformowanymi przywódcami politycznymi Zachodu i samego ZSRR, nie wierzący w kolaps aż do ~1990. Może przez zanurzenie w głęboko absurdalnym i wszechogarniającym świecie korpo coraz częściej mam fantomowe flashbacki do tamtego nieuświadomionego schyłku.

    „biednym Gorbaczowie, co go wredny Zachód oszukał”
    Inny wyłaniający się z lektury obraz to Gorbaczow sam-się-oszukujący mitycznym nieistniejącym Zachodem, oddający twarde zasoby w imię miękkich idei, w które nikt poza nim nie wierzył. Przywództwo ZSRR w tych końcowych latach, łącznie z liderami puczu 1991, wygląda z tej perspektywy bardzo idealistycznie i historiopsychologizując, mniej się dziwię antyzachodniemu, ubercynicznemu zwrotowi który nastąpił później.

  357. @Gammon No.82

    „Nie, to pytanie o mierzalną zmienną (proxy) stanu duszy rosyjskiej. Ja wiem, że „Rossiji umom nie pojmiosz”, ale jednak.”

    Są nie świecie rzeczy mierzalne/policzalne i nie. To w zasadzie banał, w polskiej kulturze obrobiony od „czucie & wiara vs szkiełko & oko” aż po „Rozprawę”, gdzie Calder kalkuluje sobie wszystko, co może zrobić Pirx, ale przegrywa, bo Pirx okazuje się nieobliczalny, czy „Ananke”, gdzie ta nerwicowo-natrętna wiara „mierzalność/policzalność” okazuje się furtką do katastrofy. Natomiast, w kontekście Rosji, niepokojąca jest skłonność ludzkiego umysłu do operacji: skoro coś nie mieści się w szufladce „mierzalne-policzalne”, wpychamy to do szufladki „dusza-metafizyka”. A Rosja – ze względu na swój geograficzny ogrom, społeczną otchłań, historyczną czeluść, polityczne dno piekieł – jest po prostu nieobliczalna. Tak trywialnie, docześnie, głupio.

  358. @pak4

    „ten problem, że stosunek do kapitalizmu i socjalizmu, miesza się ze stosunkiem do państwa i partii”

    Dlatego dziś słowo „komuna” to raczej epitet niż termin. Nośnik raczej emocji niż treści. Bo wtedy mogła znaczyć co najmniej dwie różne rzeczy.

    „Jest więc pytanie, ilu w Solidarności wierzyło w „socjalizm z ludzką twarzą”, a ile przyjmowało taką formę sprzeciwu, jako mieszczącą się w systemie i w miarę bezpieczną. (…) Nie wiem, czy istnieje jakaś obiektywna miara”

    Oczywiście, że nie istnieje. Dlatego trzeba robić o tym literaturę (tworzyć reportaże, póki tamci ludzie jeszcze żyją, pisać powieści, póki pamiętamy jeszcze słowa naszych matek i ojców), komponować muzykę (póki tamte emocje wciąż budzą dreszcze w tkance społecznej – a budzą, jeszcze jak!), no i gadać, gadać, ekskursjować w dyskursie, dzielić włos na czworo Burzyć jednolitą narrację, bo ona zawsze jest rodzajem złotej legendy.

  359. Nie no ludzie tacy jak mój ojciec postrzegali to jasno. Komuna to radzieckie czołgi i PZPR. Ok nie wiedzieli, że alternatywą jest darwinistyczny kapitalizm lat ’90.

  360. @hatefire
    „ludzie tacy jak mój ojciec postrzegali to jasno. Komuna to radzieckie czołgi i PZPR”

    Mój ojciec – identiko. Też należał do Solidarności i też nie chciał czołgów Breżniewa jako gwaranta światłego przywództwa PZPR.
    Natomiast już wtedy – w latach 80., w czasach badylarzy i cinkciarzy, taryfiarzy kręcących rozmaite interesy, proto-kapitalistycznych cwaniaczków w skórzanych kurtkach, którzy czekali na ministra Wilczka – miał organiczną awersję do modelu życia groszoroba w konsumenckim świecie. Czyli do modelu, który miał nadejść po 1989. Swoim odczuciom ojciec dawał zresztą wyraz potem, głosując za solidaruchami, bo: znieśli cenzurę, dali ludziom paszporty, zapowiadali że Układ Warszawski zamienią na NATO, publikowali Czesława Miłosza, ale: pogardliwie odnosząc się do wizji życiowej kariery oraz sukcesu mierzonego forsą i posiadanymi dobrami. Może i lubił Reagana (och, tato, tato…), ale nie zapisywał się do Solidarności, bo mu się marzył Balcerowicz.

  361. @biznesowy sens obozów koncentracyjnych

    Ostatnio mówi się coś o tym, że w obliczu narastających braków siły roboczej w amerykańskim rolnictwie, spowodowanych wiadomo czym, można by wynajmować do pracy lokatorów nowopowstających obozów zapełnianich przez ICE, zanim się ich ostatecznie wyrzuci (chociaż w sumie, czy trzeba się z tym wyrzucaniem aż tak spieszyć?). Budowa i utrzymywanie obozów kosztują, a wielu z nich to przecież fachowcy.

  362. @kuba_wu

    Zastanawiałem się kiedy ta kwestia wybuchnie. Kompleks rolniczy w USA jest niewiele słabszy niż ten militarno-przemysłowy. No, a jest uzależniony od taniej latynoskiej siły roboczej. Liczyłem na pozytywny scenariusz, że będą lobbować za jakąś formą legalizacji. No poszło w stronę robotników de facto przymusowych.

  363. To w ramach odwiecznej walki z błędami i wypaczeniami kapitalizmu. Który jest doskonały, ale ma być jeszcze doskonalszy.

    „the vast majority of economic historians and economists accept the view that indentured servitude was an economic arrangement designed to iron out imperfections in the capital market.”
    Robert Whaples „Where Is There Consensus Among American Economic Historians? The Results of a Survey on Forty Propositions”

  364. Pytanie na ile ten socjalizm z ludzką twarzą był mimikrą, coby władzy i Wielkiego Brata za bardzo nie denerwować. W latach 80-tych system był totalnym bankrutem i było to oczywiste dla każdego, włączając członków partii. Świadomość, że na tle zachodu byliśmy dziadami też była powszechna. Ludzie chcieli kapitalizmu. Zwraca uwagę, że Balcerowicz nie napotkał praktycznie żadnego oporu. Socjalizmu nikt praktycznie nie bronił. Zresztą – dołek realnie trwał jakieś 2-3 lata. W 95 poziom życia był już wyższy niż kiedykolwiek za komuny. Realia były takie, że ani tego socjalizmu nikt nie bronił, ani nikt potem nie chciał do niego wracać. Jedyne środowisko dziś, które uważa, że za komuny faktycznie było lepiej to galopujące wosiookraski, czyli totalna komedia i kanapa.

  365. @kmat – socjalizm z ludzką twarzą
    Patrzysz na lata 80-te i na PRL to wychodzi zbankrutowany system. Popatrz na te same lata ale na Jugosławię.

  366. @kmat
    „Zwraca uwagę, że Balcerowicz nie napotkał praktycznie żadnego oporu.”

    1. „W sierpniu 1992 roku w całej Polsce trwają strajki. Strajkują rolnicy i pracownicy prywatyzowanych zakładów. 22 lipca 1992 roku w Fabryce Samochodów Małolitrażowych w Tychach wybucha najdłuższy strajk okupacyjny po 1989 roku w Polsce.”
    link to ninateka.pl

    2. Hasło „Balcerowicz musi odejść” zrodziło się i momentalnie upowszechniło w całym kraju też na początku lat 90.
    3. W wyborach z 1990 Stanisław Tymiński – jako reprezentant m.in. antybalcerowiczowskiej Polski – uzyskał 23% głosów (prawie 4 miliony).

    @”W latach 80-tych system był totalnym bankrutem i było to oczywiste dla każdego”

    Ta oczywistość była na kilka sposóbów nieoczywista. Stąd np. ogromny skok demograficzny na poczatku lat 80. Albo porównajmy indywidualne zadłużenia ludzi, wtedy system był bankrutem, a dziś lokatorzy systemu balansują każdy na swojej krawędzi. Jeżeli chodzi o bankrutwo idei, też dałoby ciekawe rzeczy porównać.
    Zgoda, że system był politycznie obrzydliwy, zgoda, że zazdrościliśmy jak cholera Zachodowi, ale nie samym obrzydzeniem i zadrością człowiek żyje.

  367. @kmat
    „Pytanie na ile ten socjalizm z ludzką twarzą był mimikrą, coby władzy i Wielkiego Brata za bardzo nie denerwować. W latach 80-tych system był totalnym bankrutem i było to oczywiste dla każdego, włączając członków partii. Świadomość, że na tle zachodu byliśmy dziadami też była powszechna. Ludzie chcieli kapitalizmu.”

    Bzdura. Przeceniasz poziom świadomości. Takie teksty to można mówić o „inteligencji” tudzież prywaciarzach. A to było kilka procent społeczeństwa. Reszta chciała by 1) było jedzenie w sklepach i 2) po cenach za które dało by się je kupić. Gdyby jedzenie było, nie byłoby żadnych protestów (nie licząc inteligenckich tolerowanych stowarzyszeń typu KOR które skupiały maksimum po kilkaset osób).

  368. @kmat
    „Pytanie na ile ten socjalizm z ludzką twarzą był mimikrą, coby władzy i Wielkiego Brata za bardzo nie denerwować. W latach 80-tych system był totalnym bankrutem i było to oczywiste dla każdego, włączając członków partii. Świadomość, że na tle zachodu byliśmy dziadami też była powszechna. Ludzie chcieli kapitalizmu.”

    Kapitalizm nadal był wtedy (w 1980) jednak niepopularny, bo nadal żyli ludzie pamiętający sanacyjną biedę. W bąbelku dorosłych z mojego otoczenia popularne jednak były utopijne wizje typu „jakiś inny socjalizm ale wreszcie porządny”. A wśród ówczesnych niedorosłych (=moich rówieśników) modne było mieć na stoliku jeden z wczesnych numerów pisma „Colloqiua Communia”, powołanego celem poszukiwania modeli „porządnego socjalozmu”.

  369. @amatill

    „Indentured servants, w sumie nic nowego.”

    Z tym „indentured” bym nie przesadzał, niewola kontraktowa jednak obejmuje przynajmniej początkową odrobinę dobrowolności przy podpisaniu kontraktu?

  370. @WO
    „A wśród ówczesnych niedorosłych (=moich rówieśników) modne było mieć na stoliku jeden z wczesnych numerów pisma „Colloqiua Communia””

    Zaś wśród moich rówieśniko-dorosłych (starszych ode mnie o 3-5 lat) pojawiał się temat teologii wyzwolenia. Termin, nazwiązania doń, dyskusje, spory pojawiały się i u znajomych odchylonych na prawo (kręgi oazowe, kręgi „Katyń pamiętamy”), i odchylonych na lewo (kręgi ateistyczno-anarchistyczne, kręgi sympatyków punk rocka). Modny wówczas Ryszard Kapuściński wydał w 1975 książkę „Chrystus z karabinem na ramieniu” (dając sprawie szerszę perspektywę niż tylko Ameryka Łacińska), którą moi dorosło-rówieśnicy naprawdę czytali w latach 80 (na długo zanim Kapuściński wjechał jako narcyz-mitoman, patron współczesnych narcystyczno-mitomańskich gwiazd reportażu).
    Jednak oficjalnie kres teologii wyzwolenia położył JPII („Ta koncepcja Chrystusa jako polityka, rewolucjonisty, jako wywrotowca z Nazaretu, nie zgadza się z nauczaniem Kościoła”), więc wiadomo, że w Polsce rzecz musiała zostać zamienieciona pod gruby dywan. Wojtyła zresztą rozwijał to full_Tischner_mode, tak małopolsko-reaganowsko: „Teologia wyzwolenia winna nade wszystko być wierna wszelkiej prawdzie o człowieku, aby ukazać nie tylko w kontekście latynoamerykańskim, ale także we współczesnych kontekstach, jaką rzeczywistością jest wolność, do której Chrystus nas wyzwolił”. Balcerowicz mógł poczuć sie pomazańcem. Co też z czasem uczynił.
    Druga tura wyborów prezydenckich 2025 to jest kolejna tura tamtych polskich spraw. wtedy Tymiński przegrał, teraz Nawrocki wygrał, ale mecz trwa nadal.

  371. Swoją drogą radykalnie lewicowym katolikiem, zwolennikiem teologii wyzwolenia był Héctor Germán Oesterheld, argentyński twórca komiksowego „Eternauty” (ostatnio zekranizowanego przez Netflixa), który w 1976 ukrywał się z partyzantką montoneros jednocześnie pisząc kolejne odcinki II części „Eternauty” i przekazując je przez umyślnych rysownikowi. I którego wraz z czterema córkami zniknęła junta przed zakończeniem komiksu (końcówkę II części Solano Lopez dostał do narysowania, ale już napisaną na maszynie zamiast odręcznie pismem Oesterhelda jak wcześniejsze kawałki, więc sam podejrzewał, że dokończył za niego ktoś z towarzyszy).

  372. @ausir
    „Z tym „indentured” bym nie przesadzał, niewola kontraktowa jednak obejmuje przynajmniej początkową odrobinę dobrowolności przy podpisaniu kontraktu?”

    No bardzo różnie z tym było. Wiele kontraktów podpisywano w oparciu o oszustwo czy przymus fizyczny. (Podobnie jak choćby z rekrutacją do marynarki w tamtych czasach.) Była to też kara sądowa, taki los potrafił spotykać jeńców wojennych, była też stosowana wobec rdzennej ludności. Często też przenoszono takie zobowiązania na dzieci.

  373. @ausir
    @Artur Król

    „indentured servants”

    Zdarzały się regularne wymuszenia, uprowadzenia, porwania. Nawet zdarzało się, że w Europie porywano i przewożono do USA (takie rzeczy to można Afrykanam robić, ale żeby Europejczykom?!). No i klasyka – zamykanie w zakładzie pracy. Liberalna gospodarka zasobami ludzkimi. Jest trochę tekstów o tym, ale nam wystarczy wiki (zresztą i tam jest sporo przypisów): link to en.wikipedia.org

  374. @Artur Król

    Jasne, ale przynajmniej utrzymywano jakieś pozory czasowości tych kontaktów, tutaj raczej i tego nie będzie.

  375. @ausir
    niewola kontraktowa jednak obejmuje przynajmniej początkową odrobinę dobrowolności przy podpisaniu kontraktu?

    Dzięki że zwróciłeś uwagę; ponadto „identured servants” mieli określony czas związania umową (i niekiedy też klauzule „Pan X wypuści Pana Y z niewoli dając mu łopatę, dwie koszule i trzy pary gaci [tu klauzula o jakości odzieży]”).

  376. Niemniej kapitalizm będzie zawsze próbował powrócić do ustroju feudalnego/hydraulicznego/niewolniczego, jeśli nie wziąć go za mordę twardą ręką REPUBLIKI (piszę jako neojakobin, nieprawdaż).

  377. @”niewola kontraktowa jednak obejmuje przynajmniej początkową odrobinę”

    A teraz to myślicie, że nie dostaną papierów do podpisania? Zawiłości na umowie już słyszę klarowane głosem Stephena (znaczy się Samuela L. Jacksona) z memicznym uśmiechem pana Calvina Candiego w tle. Dobrze, że Django Gammon przybył. 🙂

  378. @ Mershheimer, bo temat przycichł ale chciałem jeszcze z tłumu rzucić puszką w starego dzioda

    Pomijając, że gość był zdeklarowanym przeciwnikiem rozszerzenia NATO, więc i naszej racji stanu przeciwnikiem, to jest to stary dziod, który był może (do czasów Reagana) jakoś aktualny – w sensie dwuobozowego świata faktycznych mocarstw – ale jego realpolitik koncertu mocarstw nie ma praktycznie nic do powiedzenia co by było relewantne dla historii czy polityki XXI wieku. Ponieważ ten nurt traktuje świat jako szachownicę („tu czarne, tam białe, a pola wszystkie kwadratowe”), na której jest garstka mocarstwowych graczy i reszta pionków do przesuwania, to i nic sensownego nie jest w stanie powiedzieć o procesach ani wewnętrznych, ani międzynarodowych ale opartych o kooperację, ani oddolnych, ani żadnych. Tym sposobem: w ogóle się w tym frameworku niespecjalnie mieszczą takie nieistotne w historii XXI w. detale jak sukces rozszerzenia EU, korupcja w Rosji powodująca spadek ich wagi przez wewnętrzne gnicie, analogiczne wydarzenia w USA teraz, islamskie rewolucje na Bliskim Wschodzie (i to w obie strony, bo i wojny obie przerżnięte, ISIS etc. i z drugiej strony Arabska Wiosna z zeszłej dekady) i tym podobne rzeczy. Ale oczywiście będąc Ważnym Profesorem i Uznanym Autorytetem M. ani swojej teoretycznej podbudowy nie zweryfikuje, ani nie przyzna, że coś wykracza poza jej ramy, tylko z uporem lepszej sprawy będzie usiłował rzeczywistość wcisnąć na siłę do tych ram, jakby one nie trzeszczały. Cieżko mu zapomnieć te wykłady z 2022 roku, kiedy jeździł i opowiadał, że Ukraina jest, będzie, bo być musi, w strefie wpływów Rosji, że wojna to wina Zachodu, który wykonał zły ruch zgadzając się już na Partnerstwo Dla Pokoju, a rozszerzenie NATO to już wewogle, i że nie należy Ukrainy wspierać, bo to tylko pogorszy sprawę, tylko racjonalni gracze (w domyśle: decydenci amerykańscy i Putin) muszą siąść do stołu i postanowić, co z tą Ukrainą zrobić.

    Dlatego podzielam Gospodarza niechęć i podejrzliwość do słowa „geopolityka”, bo takich różnych samozwańczych zwolenników „polityki realnej” należałoby (jeśli są Polakami) na dzień dobry przynajmniej wybatożyć. Za popieranie zakłądania pętelki na własną szyjkę, nieprawdaż.

  379. „Dlatego podzielam Gospodarza niechęć i podejrzliwość do słowa „geopolityka”, bo takich różnych samozwańczych zwolenników „polityki realnej” należałoby (jeśli są Polakami) na dzień dobry przynajmniej wybatożyć.”

    Ja np z góry zakładam że takowy przyjął korzyść majątkową od sowieciarzy. I myślę że rzadko się w tym mylę

  380. Tu nawet nie ma a co domniemywać. Wystarczy sięgnąć do przykładów z czasów Zimnej Wojny. Zarówno ciągłość instytucjonalna jak i modus operandi zostały zachowane. Narzędzia tylko się trochę zmieniły.

  381. @ergonauta
    „A teraz to myślicie, że nie dostaną papierów do podpisania?”
    A po co? Przecież nie trzeba się nawet odwoływać do najemnych pracowników czy niewolników. Amerykański system więziennictwa ma tradycje wykorzystywania więźniów do pracy, że przypomnę chociażby takiego klasyka jak „I’m breaking rocks in the hot sun, I fought the law and the law won” czy „Shawshank Redemption”.
    Konserwatyści zwłasza bardzo lubią pogląd, że więźniowie powinni zarabiać na swoje utrzymanie, zamiast byczyć się na koszt podatnika. A że będą pracować za jakieś głodowe stawki mające pokryć zawyżone koszty? Kto by się tam przejmował prawami człowieka, jeśli ten człowiek jest więźniem. Z pewnością nie Donald Trump, któremu imponuje Putin. I Trump właśnie reprezentuje tę najbardziej zamordystyczną część amerykańskiego konserwatyzmu (w odróżnieniu od np. zmarłego już McCaina, który reprezentował konserwatyzm uznający, że to obywatele mają obowiązki wobec państwa).
    Mówimy o kraju w którym od dawna funkcjonują prywatne więzienia, określane czasem mianem „For-profit prisons”. I co prawda obecnie (a przynajmniej do niedawna) nie było to rozwiązanie używane przez władze federalne, ale władze niektórych stanów chętnie z nich korzystały.

  382. Z geopolityką jest ten problem, że przestała opisywać rzeczywistość gdzieś w XIX wieku. Po prostu handel międzynarodowy stał się zbyt opłacalny, a koszty konfliktów i tych wszystkich stref wpływów zbyt duże. Uprzedzając argument, że USA za zimnej wojny kreowały i popierały różne dyktatury – owszem, ale była to tylko reakcja na analogiczne działania sowieckie. Skończył się Sowiet to skończyło się wspieranie dyktatur. Do tego takie działania podejmowano wyłącznie w trzecim świecie, gdzie można to jeszcze było robić tanio. Rozwinięte kraje utrzymywały dobre relacje ze Stanami same z siebie.

  383. @kmat
    „Z geopolityką jest ten problem, że przestała opisywać rzeczywistość gdzieś w XIX wieku.”

    A kiedykolwiek opisywała? Przecież w XVIII wieku nawet nie było takiego pojęcia.

  384. @wo
    Wtedy te koncerty mocarstw to była po prostu praktyka. W ogólnym zarysie tak świat działał. Ale już w XIX wieku przestał. Ot wystarczy spojrzeć jak USA dału sobie spokój z podbojem Kanady. Im bardziej mogły tym mniej im się chciało. Potem PWS, gdzie im kto bardziej grał według starych zasad tym bardziej przegrał, DWS która dla najbardziej agresywnego uczestnika zakończyła się katastrofą, Sowiet, który z hukiem się zawalił, czy dziś wojna na Ukrainie, gdzie Putin radośnie przepala przyszłość swojego kraju.

  385. @kmat
    „Uprzedzając argument, że USA za zimnej wojny kreowały i popierały różne dyktatury – owszem, ale była to tylko reakcja na analogiczne działania sowieckie.”
    Sprawdzić czy nie na przykład Iran, kiedy to chodziło o dostęp do ropy.

    „Do tego takie działania podejmowano wyłącznie w trzecim świecie, gdzie można to jeszcze było robić tanio.”
    Znowu, Iran.

    „Skończył się Sowiet to skończyło się wspieranie dyktatur.”
    Sprawdzić, czy nie mizianie się z Saudami.
    A tak poza tym to nie jestem specjalistą od tego tematu, ale bardzo szybki googiel pozwolił mi znaleźć coś takiego – przy czym nie mam pojęcia na ile wiarygodna jest to strona, ale podaje swoje źródła i metodologię:

    „According to Freedom House’s rating system of political rights around the world, there were 49 nations in the world, as of 2015, that can be fairly categorized as “dictatorships.” As of fiscal year 2015, the last year for which we have publicly available data, the federal government of the United States had been providing military assistance to 36 of them, courtesy of your tax dollars. The United States currently supports over 73 percent of the world’s dictatorships!”

    link to truthout.org

  386. W jaki sposób choćby wspieranie dyktatury Batisty na Kubie to była odpowiedź na działania sowieckie? Podróżnicy w czasie reagujący na dyktaturę Fidela Castro?

    „Do tego takie działania podejmowano wyłącznie w trzecim świecie, gdzie można to jeszcze było robić tanio.”

    A taka salazarowska Portugalia i frankistowska Hiszpania to też już trzeci świat?

  387. @wsparcie USA/Rosji dla dyktatur

    Korea. Operacja Blacklist Forty. Wyspa Czedżu. Generał Hodge (który wojnę na półwyspie ogladał już w TV w Karolinie). Tam wszystko mogło pójść inaczej i wiele wskazuje na to, że akurat nie Rosja bardziej pokpiła tę sprawę.

  388. @ kmat „Do tego takie działania podejmowano wyłącznie w trzecim świecie, gdzie można to jeszcze było robić tanio. Rozwinięte kraje utrzymywały dobre relacje ze Stanami same z siebie.”

    Nieśmiało dodam, że: 1. z definicji można to było robić w „trzecim świecie”, bo na tym właśnie ta trzeciość polegała in the first place (niebycie w bloku jedynie słusznym ani odwiecznie wrogim), 2. wspierając kol. Ausira dorzucę taki bidny trzecioświatowy bantustan jak Włochy, gospodarka światowa numer bodajże 8 w nominalnym GDP. Nawet gdzieś tam powyżej w komentarzach było nawiązanie do Lat Ołowiu.

  389. @mcal
    „trzecioświatowy bantustan jak Włochy”

    Grecja. Tam sobie Stany wypróbowały napalm przed Wietnamem. Adriatyk był gorący.

  390. Już nawet rzadko lurkuję, ale wrzucę dwie rzeczy:
    1. @pokolenia,
    „zaczęli dopiero słynni „roszczeniowi milenialsi”
    Sapkowski to nie millenials;
    2. studia za granicą, „znajomi z oxfordu”
    Zapytaj dowolną Ukrainkę co dają studia w Polsce i znajomi (nawet z konwentów SF) jak trzeba spierdalać przed ruskimi czołgami

  391. „Zapytaj dowolną Ukrainkę co dają studia w Polsce i znajomi (nawet z konwentów SF) jak trzeba spierdalać przed ruskimi czołgami”

    Hmmm, pamiętając ile znanych mi osób w 22 roku nocowało jakiś mniej lub bardziej sobie znanych Ukraińców, czasem na zasadzie że prawdziwy znajomy wprawdzie był w Kijowie ale dzwonił że cioteczna siostra stryjecznego szwagra szuka noclegu w Warszawie i ten nocleg dostawała to wydaje mi się że jednak na wypadek godziny W lepiej jest mieć takie kontakty niż nie mieć.

Dodaj komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.