Radocha Giertycha

Przemówił premier i już wiemy, kto odpowiada za tragedię uczennicy gdańskiego gimnazjum – oczywiście, odpowiadają za nią ludzie, którzy decydowali przez ostatnie kilkanaście lat. Czyli ci sami co zwykle. Są też ludzie przekonani, że za wszystko odpowiadają kosmici z Zeta Reticuli, którzy oddziaływują na ziemię przy pomocy promieni zygorowych i swoich przebranych agentów. Ta szajba wydaje mi się jednak zabawniejsza od tej, która dopadła premiera.
Największym beneficjentem tej sprawy jest wicepremier Giertych. Jego idiotyczne pomysły na edukację nagle zyskały wsparcie pijarowe – „patrzcie, wobec zjawiska narastającej agresji w szkole tylko surowe kary przyniosą rezultaty”.
W rzeczywistości szkoły z zaostrzonym rygorem są wadliwym rozwiązaniem wątpliwego problemu. Czy faktycznie agresja w szkołach narasta? Czy dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat temu nie było nastoletnich gangów, klasowych kozłów ofiarnych i prób samobójczych zaszczutych nastolatków (czasem, niestety, skutecznych)? Oczywiście że były. Nie było tylko komórek z kamerami.
Pytanie „skąd się bierze agresja” jest o tyle niemądre, że już dawno temu odpowiedziała na nie nauka. Agresja jest wbudowana w naturę ludzką (tak jak w naturę wszystkich kręgowców). Jeśli komuś marzy się szkoła bez agresji, niech otworzy szkółkę dla robotów.
Oczywiście, są czynniki wzmagające agresywne zachowanie. Psychologia od dawna wie jakie – jest wśród nich przede wszystkim niskie poczucie własnej wartości. Nastolatek, który czuje się nikim (bo pokazała mu to szkoła czy rodzina), będzie chciał siebie dowartościować bijąc i poniżając kogoś słabszego. Na przykład dziewczynkę wychowywaną na potulną kurę domową w patriarchalnej rodzinie.
Dlatego właśnie nic nie dadzą środki zaradcze, które proponuje Giertych. Wysyłając nastoletnich agresorów do szkół o zaostrzonym rygorze, gdzie zostaną należycie zgnojeni i odpowiednio upodleni, otrzymamy w efekcie tylko delikwentów jeszcze bardziej agresywnych.
Podobne rozwiązanie od mniej więcej ćwierć wieku testuje USA – to tak zwane boot camps, ośrodki wychowawcze dla nastolatków z quasi-wojskowym rygorem. Młodzi ludzie dostają się tam w łapska zboków, których ekscytuje pastwienie się nad kimś słabszym. Kraje europejskie śledzą od lat uważnie skuteczność amerykańskiego programu i wygląda ona żałośnie (bezpieczeństwo w amerykańskich szkołach nie uległo żadnej zauważalnej poprawie przez ostatnie ćwierć wieku). Żaden europejski kraj nie chce więc tego skopiować. Z wyjątkiem Bolandy, niestety.

cze jestem bartek

Układ w ramach zwalczania w Narodzie Naszym Umęczonym chęci do pracy dla dalszej owocnej budowy IV Rzeczpospolitej podrzucił na pierwszą stronę portalu linka do bloga o jellonkach. Odnośnik na szczęście już zniknął, ale na przykład moja wydajność pracy legła w gruzach. Od wczoraj zamiast pisać, czytam o jellonkach i umieram ze śmiechu.
Jellonek to polski wariant spimu, czyli spamu atakującego „instant messengery”. Mam z tym zjawiskiem małą styczność, bo używam komunikatorów sporadycznie, praktycznie wyłącznie do kontaktu z rodziną i znajomymi. Nie kusiło mnie też nigdy popularne Gadu-Gadu bo zawsze zakładałem, że jeśli będę chciał się z kimś poinstantmessengerować to ten ktoś i tak będzie miał też co innego; a jak nie będzie miał, to i o czym ja z takim jellonem mialbym gadać.
W końcu jak będę się chciał kiedyś pośmiać, wystarczy mi blog o jellonkach. W dodatku ponieważ nie jestem kobietą, to pewnie i tak miałbym zaczepek tak fajnych jak:

6884900: cze Anna
6884900: jestem bartek ile masz lat?????????
Anna: 37
6884900: to nara

Currently playing (9)



Jesień w pełni, a więc czas na Goldfrapp. Nie ma lepszej jesiennej piosenki od „Your Lovely Head”. Dziwaczne solo na analogowym syntezatorze wydającym z siebie dźwięki przypominające bardziej imitację szlochu niż muzykę, intrygujący głos Allison Goldfrapp, tajemniczy tekst opowiadający niby to o miłości, ale chyba jednak nie tylko (tytuł pochodzi od dwuznacznego komplementu „Frankensteinowi przydałaby się twoja śliczna głowa”).
W młodości Goldfrapp podobno śpiewała w grupach punkowych i gockich (Wikipedia podsuwa intrygujące nazwy „Demented Children” i „Waste Product”). Pewnie nie chciałbym słuchać tamtych produkcji, bo jednak (sory Kuba) jakby trochę z tego typu muzyki wyrosłem, ale dalej bardzo lubię samą estetykę. Gocko-punkowa przeszłość jest więc dla mnie czymś w rodzaju szkoły nadającej paniom i panom w moim wieku uprawnienia do śpiewania piosenek o miłości z akompaniamentem syntezatora.
Podobno są jacyś ludzie, którzy – gdy mają doła – nie słuchają dołującej muzyki, by ich nie zdołowała jeszcze bardziej. Kompletnie tego nie rozumiem. Ja wyznaję raczej zasadę „klinem klin” – gdy w swe szpony pochwyci mię melancholija, wolę raczej by mój smutek opłakał analogowy syntezator albo szlochające gitarowe solo.
Nieoceniony YouTube (trzeba się nacieszyć zanim to skasują) poza standardowym teledyskiem ma jakąś alternatywną wersję. Ale standardowy lepszy.

Koalicyjne coming-outy

„Neandertalczycy są wśród nas” – oznajmił Giertych senior i trudno się z nim nie zgodzić. Gdzie im będzie lepiej, jak nie w LPR? Ta wypowiedź świetnie koresponduje z wcześniejszą deklaracją brata Jarosława, że na polskiej prawicy otaczają go homoseksualiści. To może wyjaśniać, dlaczego potem brat Jarosław skłamał twierdząc, że nigdy nie nazwał Leppera warchołem – chciał mu po prostu dać szansę na przyłączenie się do koalicyjnych coming outów. Giertych ujawnił się jako brakujące ogniwo, Kaczyński jako partner gejów, czas by Lepper oznajmił: „wśród nas są warchoły”.
A na okrasę ten obleś z sejmowego klubu odpadków powinien dodać, że są wśrod nich są eks-nauczyciele wypierniczeni z pracy za obmacywanie uczennic i już będziemy mieli śliczną koalicję neander-homo-chamo-warcho-pedofilno-macankową.
Która dokona Moralnej Rewolucji, ofkors.

Ranking badgajów

Przy oglądaniu hollywoodzkich blockbusterów często mam taki problem, że za bardzo sympatyzuję z postacią negatywną i w efekcie happy end mnie nie cieszy. Alan Rickman w „Szklanej pułapce” jest na przykład tak sympatycznym szwarcharakterem, że zamiast życzyć zwycięstwa Bruce’owi Willisowi wolałbym raczej, żeby obaj się jakoś dogadali dzieląc szmal fifty-fifty.
Najgorzej oczywiście gdy pozytywna postać jest jakimś irytującym palantem z gatunku takich, których nie cierpię w realu. W „Nocnym jastrzębiu” życzyłem sukcesu „złemu” Rutgerowi Hauerowi a nie „dobremu” Sylvestrowi Stallone. A już wyjątkowo nie cierpię debilowatych All-American-Heroes kreowanych przez Harrisona Forda. Gdy walczą z tak fajnymi aktorami jak Gary Oldman czy Sean Bean cała moja sympatia jest po ich stronie, dlatego ranking zaczynamy od niejakiego Seana Millera, bojownika o wolność Irlandii z „Patriot Games”.

„Whatever you say, Mr Reagan” – antycypując nadejście kaczyzmu w Polsce, dystrybutor na wszelki wypadek nie przetłumaczył tego tekstu w kinowej wersji pierwszego „Matriksa”. Dwa następne „Matriksy” obsysają z wielu powodów, wśród których niewątpliwie jest brak tak fajnej postaci negatywnej jak Cypher.
Jego wszeteczny urok polega na tym, że nie jest to taki sobie zwykły sługus „Matriksa”. To facet, który głęboko porównał wszystko to, co mają do zaoferowania Dobro i Zło i podjął staranny, przemyślany wybór. Może miał rację?

Co do mojej osobistej filozofii dobra i zła, bardzo blisko mi do wizji zarysowanej przez J.K. Rowling. Zło w cyklu o „Harrym Potterze” to coś w rodzaju samopowielającego się nieszczęścia. Najskrajniejszym przykładem jest oczywiście Tom Riddle, którego krzywdy zaznane w dzieciństwie doprowadziły do obsesyjnego pragnienia zemsty i przekształcenia się w Lorda Voldemorta.
Przykład Riddle’a jest tak skrajny, że aż całkiem jednoznaczny, dlatego zamiast niego na listę trafia Draco Malfoy – typek z jednej strony wredny ale z drugiej zasługujący na współczucie. Bycie synem Lucjusza Malfoya samo w sobie musi być przecież piekłem. To codzienne nieustające upokorzenie jakie Malfoy znosi ze strony własnego ojca stoi za całym jego złem.
Szósty tom daje, jak wiadomo, jakąś nadzieję na to, że Malfoy wyrwie się z kręgu samopowielającej się nienawiści ("krzywdzę, bo mnie krzywdzono") – no i trzymam za chłopaka kciuki. Nie zależy mi na tym, żeby poniósł za swoje grzechy jakąś spektakularną karę, bo uważam, że i tak swoje już wycierpiał.
W podobnej sytuacji jest przecież Harry Potter. Najważniejszym pytaniem dotyczącym siódmego tomu nie jest to, czy przeżyje finałową bitwę i pokona Voldemorta tylko to, czy pokona własną skłonność do rozpamiętywania krzywd – czy jednak sam stanie się kolejnym Tomem Riddle. Bo przecież w tym drugim wariancie nawet jeśli wygra, to i tak przegra.

Uważam, że ta mądrość życiowa sprawdza się zarówno w przypadku jednostek jak i całych społeczeństw. Wobec traum z przeszłości jedynym wyjściem jest olać sprawę i zacząć normalnie żyć – póki będziesz powtarzać w kółko „o jak mnie skrzywdzono, pragnę zemsty”, będziesz tylko dodatkowo krzywdzić samego siebie. Podobnie jest ze społeczeństwami wychodzącymi z jakichś traumatycznych okresów – tutaj powtarzanie „o jaka to krzywda była, rozliczyć rozliczyć” prowadzi donikąd. Należy walnąć ofiarom pomniki, bohaterom dać po orderze i zacząć normalnie żyć – autostrady budować, na przykład.

Etymologia sziteksu

Jotesz kiedyś skarżył się w komentarzach na używane przeze mnie określenie „sziteks” (w tamtym kontekście chodziło o pewien rodzaj muzyki, ale ogólnie lubię to jako taką pejoratywkę general-purpose). Jeśli kogoś interesuje skąd mi się wzięło to powiedzonko, to dziś na głównej stronie portalu było odniesienie do forumowego wątku „Subaru vs reszta świata”. Wątek zawiera odniesienie do reklamowego filmu pokazującego możliwości samochodów Subaru w porównaniu z innymi brykami noszącymi dumną etykietkę „all wheel drive”.
Kto się interesuje motoryzacją ten zauważy, że tak naprawdę nie chodzi tu o resztę świata tylko o konfrontację „Subaru vs Haldex” (plus ze dwa wyjątki). Haldex to szwedzka firma oferująca napęd na cztery koła dla ubogich, montowany m.in. w Volvo, Hondzie CR-V i low-endowych samochodach koncernu VAG typu Skoda Octavia czy Passat 4motion.
Kto się interesuje motoryzacją zauważy też, że Subaru uprościło sobie tu zadanie unikając konfrontowania swoich samochodów z porównywalnie przyzwoitym AWD jak choćby high-endowe Audi czy Lancer EVO. Ale samochody z haldeksem radzą sobie na krętej drodze czy na śliskim podjeździe pod górę właśnie tak jak pokazano na tych filmach. Stąd mój ulubiony przekręt.

Inwigilacja lewicy

Spośród wszystkich kłamstw Jarosława Kaczyńskiego najbardziej gładko wyszło mu wylansowanie określenia „inwigilacja prawicy” na aferę Lesiaka. Mem się przyjął i wszyscy to już tak zaczęliśmy nazywać, chociaż przecież nawet ujawniając w „Wyborczej” całą tę aferę w roku 1999 Kaczyński przyznał, że inwigilacji poddawano też lewicę – co mu odpowiadało, bo przecież „precz-sko-munom! precz-sko-munom!”.
Po ujawnieniu pierwszych dokumentów okazało się jednak, że inwigilowano też lewicę postsolidarnościową – PPS, Solidarność Pracy, Ruch Demokratyczno-Społeczny. O czym już w 1999 roku Kaczyński powinien był wiedzieć, bo podobno znał już wtedy wszystkie te dokumenty.
Nie wierzę w to, że Kaczyński chce „wyjaśnić tę aferę do końca”. Chodzi mu o zbudowanie na bazie owej szafy uniwersalnego generatora kwitów – co jakiś czas jak królik z kapelusza wyciągany będzie kolejny wieloznaczny papierek, publikowany w jakimś zaprzyjaźnionym czasopiśmie. Powody są proste – gdyby miał ją „wyjaśniać do końca”, musiałby też wyjaśniać własne brzydkie sprawki.
Jak już wcześniej pisałem na tym blogu, początki III Rzeczpospolitej obserwowałem bez entuzjazmu, spędzając idealistyczną młodość na nieudanej próbie budowy w Polsce postsolidarnościowej lewicy w postaci reaktywowanej PPS. Wydawało mi się na przykład, że rozwiązaniem zgodnym z elementarnym poczuciem sprawiedliwości byłoby zwrócenie PPS majątku zagarniętego przez komunistów w latach 40.
Tymczasem na przykład założony przez PPS „Express Wieczorny” został w ramach radosnego rozszarpywania majątku RSW przez partie postsolidarnościowe przekazany Porozumieniu Centrum. Ludzie Kaczyńskiego zrobili z najpopularniejszą warszawską gazetą jedyną rzecz, jaką potrafią robić z czymkolwiek – czyli zarżnęli. To tak a propos jęków pana premiera, że za nim nie stoją potężne gazety ani telewizje – było przynajmniej szanować te, które zagarnęliście.
III Rzeczpospolitą budowano w brzydki sposób. Nie mam za grosz zaufania do dawnych funkcjonariuszy UOP choćby dlatego, że wszyscy widzieliśmy ich w akcji montujących aferę Jaruckiej czy aferę Olina. Ale za grosz zaufania nie mam też do polityków dawnego Porozumienia Centrum, którzy w tym wszystkim od samego początku uczestniczyli.
Tyle, że jak zwykle nieudolnie.

Dzien po Halloween

Jak miło pracować w mediach komercyjnych. Człowiek nie ryzykuje przynajmniej, że gdy mohery wybiorą jakiś półmózgów, którzy naślą debili do opanowania mediów publicznych, dostanie od swojego przywiezionego w teczce szefa maila treści:

W imieniu Dyrektora BIS Polskiego Radia Pana Jacka Sobali informuję, iż w dniu 1 listopada obchodzony jest Dzień Wszystkich Świętych. Nazwanie go w jakikolwiek inny sposób (np. Świętem Zmarłych) podlegać będzie karze 1000 zł za każdorazowe wypowiedzenie na antenie błędnej nazwy.

Tu mnie jeszcze, koleś, nie możesz dosięgnąć, więc pozwolę sobie w pełni rozkoszując się każdą zgłoską powiedzieć "święto zmarłych". I na deser powiem jeszcze "papież" zamiast "Ojciec Święty", "aborcja" zamiast "Morderstwo Życia Poczętego" a nawet – gasp! – "antykoncepcja" zamiast "Zbrodnicze Metody Używane Przez Cywilizację Śmierci Do Zaznawania Cielesnej Przyjemności Bez Radości Przyjmowania Daru Życia".

Mind that I am direct, no hunkipunki

Nobla, jak wiadomo, dostał gościu od mikrokredytów. Grabulacje.  Strasznie zabawny uboczny aspekt tej sprawy pojawił się na boing-boingu. Na początku był post na temat tego, jak dzięki mikrokredytom Grameen Banku pojawiła się nowa profesja – "phone ladies", czyli kobiety pracujące jako budka telefoniczna dla całej wioski. Kredyt pozwala im na aktywację komórki a potem pozwalają sąsiadom dzwonić za kilka "taka" (czy jak tam się nazywa ichnia waluta). Uruchomiono też forum na quicktopicu by dyskutować o tej historii. Na początku dyskusja była merytoryczna ("Somehow this article forgets to mention that Grameen Bank is a/the pioneer of microlending, an absolutely fascinating concept"), ale już siódmy post był taki: "Want to work as an escort or callgirl in Dhaka or other major cities of Bangladesh??", ósmy: "i have need a sexy girl for one night ..please give me some call girls phone number" a potem już poleciało na "I am also available for chatting…..Oh one thing, mind that I am direct, no hunkipunki".
Po prostu hasło typu "phone + ladies + Bangladesh" wielu internautom kojarzyło się tak jednoznacznie, że nikogo już nie obchodziły jakieś tam durne mikrokredyty, po prostu daj mi ten swój numer, bangladeska kobieto, opowiedz mi co masz na sobie i bez żadnego hunkipunki.
Za to właśnie uwielbiam Internet…