Dyktatura ciemniaków

Napisałem kiedyś tekst o programie "Szkło kontaktowe", w którym wyznałem, że podejście czysto satyryczne do polskiej polityki odpowiada mi znacznie bardziej od "poważnej" publicystyki. Poważny publicysta dyskutując z bełkotem polskich polityków koniec końców przegrywa zgodnie z zasadą "nie spieraj się z idiotą – sprowadzi cię do swojego poziomu i pobije dzięki doświadczeniu". W "Szkle kontaktowym" podoba mi się to, że autorzy tego programu zamiast polemizować ze spiczem – dajmy na to – Edgara Przemysława, po prostu demonstrują, że przemawiający w ogóle nie wie o czym mówi. Nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że takie podejście to nieistotne czepianie się drobiazgów – uważam, że kaliber intelektualny tych, którzy nami rządzą, jest właśnie ową istotą, a cała reszta to już wynikające z tego drobiazgi.
Nie zamierzam więc nobilitować wicewodza Wierzejskiego polemizując na serio z jego propozycjami zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Przekleję tylko cytat: "Nie może być tak, jak jest teraz, że zagrożenie zdrowia kobiety jest używane jako precedens do zabijania istoty ludzkiej". Za polemikę wystarczy zdrowy śmiech wśród ludzi znających sens słowa "precedens".

Moje bardzo stare strony

Prowadzenie bloga to moje trzecie podejście do posiadania własnego zakątka cyberprzestrzeni. Pierwsze było… ho ho jak dawno temu, niedługo minie dziesiąta rocznica. Kiedy tylko ruszył pierwszy serwis oferujący darmowy hosting – nazywał się „geocities” – zacząłem tam prowadzić stronę, która w założeniu miała być muzeum rewolucji. Rewolucji po prostu, nie żadnej konkretnej – zawsze fascynował mnie po prostu sam proces, w którym rządzeni w pewnym momencie buntują się i pokazują środkowy palec rządzącym. Kiedy zacząłem robić tę stronę, pracowałem jeszcze w tygodniku „Wiadomości kulturalne”. Potem dostałem propozycję pracy w „Gazecie”, zdążyłem już tylko uaktualnić to w polu „about me” i szybko przestałem mieć czas na wyszukiwanie kolejnych fajnych rewolucji do opisania. Porzuconą stronę kiedyś można było odnaleźć tutaj, ale uprzedzam, że to produkt dość radosnych eksperymentów pisania HTML od zera, w gołym edytorze tekstu.
Grubo potem własne doświadczenia namiętnego gracza w gry komputerowe na przenośnym sprzęcie marki Apple sprawiły, że postanowiłem prowadzić stronę zawierającej porady dla takich właśnie graczy. Strona już chyba wyparowała, a jej najbardziej mi szkoda, bo był to bardzo użyteczny projekt (bardzo brak mi do dzisiaj serwisu udzielającego praktycznych odpowiedzi typu „ale czy to zadziała na iBooku G4?”). Ktoś kiedyś powinien takie coś reanimować – pewnie jako wiki? – ale mi się znudziło.
Osobnym czymś-w-rodzaju-strony jest quiz advocacowy, który kiedyś przygotowałem jako podsumowanie odwiecznych internetowych bojów między zwolennikami Maka, Linuksa i Windowsów. W założeniu ma to być automatyczny doradca umożliwiający każdemu wybór strony w owym sporze (wszak to nieważne, jakiego komputera naprawdę używasz na codzień).
Blog pewnie też mi się kiedyś znudzi… ale na razie bardzo mnie to bawi. Tylko ten koszmarny edytor… już lepiej się chyba edytowało zwykłym tekstowym…

Yes, yes, yes!

Jako początkujący bloger postanowiłem uczyć się od najlepszych. Lektura bloga naszego nowego warszawskiego komisarza uświadomiła mi, z kim od początku kojarzył mi się trener polskiej reprezentacji. On też był bardzo optymistycznie przekonany o swoim sukcesie. A po porażce robił wrażenie osoby tak samo doskonale oderwanej od rzeczywistości jak zdymisjonowany premier.
Miarą według której oceniam polskich polityków jest ich wkład w budowę autostrad. Premier na początku swojej kadencji dużo nam naobiecywał, ale po roku nie rozpoczął ani jednej nowej budowy. PiS mógł przynajmniej uroczyście przecinać wstęgi na odcinkach zbudowanych za poprzednich rządów, jak choćby na nowym odcinku A-2. Swoim następcom PiS jednak nie zostawi niczego do przecinania – za rządów Marcinkiewicza nie ruszyła budowa ani jednego odcinka autostrady. Przeciwnie, z powodów politycznych rząd wstrzymał budowę kolejnego fragmentu A-2 (między Nowym Tomyślem a granicą), zasługi rządu są tu więc tylko ujemne, jeśli jakiekolwiek.
Ale czy premier ma sobie z tego powodu coś do zarzucenia? A skąd. Tryska radosną samooceną niczym działacz PZPN po mundialu. Obiecuje warszawiakom, że zbuduje za cztery lata Most Północny. Ten, którego budowę cztery lata temu obiecywał nam Lech Kaczyński. Ciekawe, kto jego budowę nam będzie obiecywał za cztery lata?

Ratujmy onanizm!

To straszne – czyżby katolickie forum dyskusyjne onanizm.pl miało zniknąć z polskiego internetu? Na razie pod tym adresem pojawia się dramatyczny apel o pomoc. Koleżanki i koledzy, musimy podać administratorowi pomocną dłoń!
Młodzi polscy katolicy z pokolenia JP2 wspólnie walczyli tam (walczą?) ze swoim zgubnym nałogiem. Robili to (robią?) głównie poprzez nieustające rozmawianie na ten temat oraz prowadzenie kalendarzyków, w których skrupulatnie zaznaczali każdy akt ulegnięcia szatańskiej pokusie.
Jak można się domyślić z wypowiedzi dyskutantów na owym forum, ulegli oni jakiejś absurdalnej wizji ludzkiej seksualności, w której masturbacją jest dowolna forma seksu, jeśli tylko w niej – hospody pomiłuj! – chodzi o przyjemność. Używali takich pojęć jak „masturbacja we dwoje”, co – jeśli dobrze ich rozumiem – oznaczało po prostu normalny stosunek dwojga osób, które robią to bo mają na to ochotę a nie dlatego, że w swym świętym związku chcą sprokurować nową duszyczkę ku chwale Narodu i Kościoła.
Mając tyle lat ile mam, mogłem obserwować jak rozwijały się związki zawierane przez moich rówieśników w czasach naszej, ahem, młodości. Większość tych związków już się w taki czy inny sposób rozpadła. Najszybciej i najbardziej żałośnie rozpadły się wszystkie te, które budowano według kościelnych recept.
Model, w którym dwoje ludzi „składa sobie w prezencie ślubnym swoją czystość”, brzmi oczywiście bardzo poetycko, ale jest za bardzo sprzeczny z ludzką naturą, żeby to miało prawo zadziałać. Za to wśród moich rówieśników bardzo zgrabnie próbę czasu i próbę rodzicielstwa (jakże trudniejszą!) przetrwały związki, w których od tego modelu się oddalono. Związki, w których nie czekano do ślubu na sprawdzenie tego, czy w ogóle obie strony w sypialni czują się razem równie dobrze jak na randce. Związki, w których przynajmniej jedna ze stron już za sobą miała jakąś przeszłość i wiedziała, czego szuka w miłości (niby każdy szuka szczęścia, ale szczęście to nie Ford T, nie ma jednego modelu pasującego dla wszystkich).
Szkoda tylko wszystkich tych młodych ludzi, którzy rujnują sobie życie próbując dostosować swoje szczęście do ciasnego wzorca dyktowanego przez światopogląd.

Uelkam tu Bolanda

Bolanda – tak się nazywa nasz kraj po arabsku (nietrudno się domyślić, że tak jak japońskie Porando, to słowo pochodzi od angielskiego Poland). W internetowym slangu zaczęto jednak używać tego słowa ilekroć chce się podkreślić cywilizacyjne zapóźnienie Polski – Bolanda brzmi przecież całkiem jak nazwa jakiegoś egzotycznego miejsca gdzieś w Trzecim Świecie, w którym w parlamencie z udziałem szamana odbywa się ceremonialne zaklinanie deszczu. Według gugla zresztą naprawdę gdzieś w Kongu jest takie miejsce, z mapy wynika, że to rzut aksamitnym kapeluszem od równika. Doskonale pasuje to do zdań takich jak: „W normalnym kraju takie rzeczy załatwia się do ręki, ale w Bolandzie…” czy „W normalnych krajach budowę autostrad zaczyna się od wylotowych tras z wielkiego miasta, ale w Bolandzie…”.
Była kiedyś duszoszczypatielna piosenka kabaretowa "żeby Polska była Polską". Teraz czeka nas dużo ważniejsza sprawa – żeby Polska nie była Bolandą.

Zielono na czarnym

POKE 53280,0:POKE 53281,0. Kiedyś od takich dwóch poleceń zaczynałem każdy kontakt z komputerem. Commodore 64 domyślnie odpalał się w niewygodnym zestawie kolorów (jasnoniebieska ramka, ciemnoniebieskie tło, jasnoniebieskie literki). Tło i ramkę zmieniałem na czarne a kolor literek na zielony, bo wtedy podłączony do telewizora komodorek wyglądał trochę bardziej jak terminal znakowy u ojca w pracy, na którym zobaczyłem w 1981 roku ciąg liter do dzisiaj robiący na mnie kolosalne wrażenie:

You are standing at the end of a road before a small brick building. Around you is a forest. A small stream flows out of the building and down a gully.
 
To były czasy! No cóż, jestem już w wieku, w którym coraz częściej żyje się wspomnieniami. Internet-szminternet, blogi-szmogi, pisać w tekstowej przygodówce polecenia typu „SAY XYZZY”, to dopiero było coś!