Stacja Dywagacja

Zgodnie z postulatem o reklamowanie moich występów w nietypowych miejscach, niniejszym obwieszcza się, że wziąłem udział w podkaście Stacja Dywagacja
.
Zazwyczaj odrzucam takie zaproszenia i nieprędko jakieś znowu przyjmę. Tutaj splotło się kilka czynników.

Po pierwsze, zostałem bardzo uprzejmie poproszony. Po drugie, było to akurat po tym, jak jeszcze ciągle czułem Smak Sukcesu po otrzymaniu pierwszej i zapewne ostatniej w moim życiu ogólnopolskiej nagrody.

Już po tym nie ma śladu („kiedy mija / tak jak wszystko / ta euforia / kilkudniowa…”), znowu czuję się Człowiekiem Porażki. Co za tym idzie, niechętnie odnoszę się do wszelkich publicznych wystąpień, które nie są płatną fuchą albo chociaż promocją konkretnego produktu.

Na stare lata już wiem, że to błędne koło. Mam znajomych Ludzi Sukcesu i wiem, że oni nie odrzucają żadnej propozycji, chętnie występują za darmo, zgadzają się na wywiady dla niszowych mediów, bo Sukces rodzi Sukces, albo jesteś w każdej lodówce, albo sam się skazujesz na porażkę.

Nie zamierzam jednak niczego zmieniać, bo i tak już za późno. Do emerytury mam już mniej niż 10 lat, jestem więc jak ten stereotypowy policjant w amerykańskim kryminale. Dopełznąć, już tylko tego pragnę.

Po trzecie wreszcie, rozmowa toczyła się na temat inny niż te dla których zazwyczaj jestem zapraszany. Mogłem wrócić do swojej wielkiej dziecinnej miłości – Hameryki.

W samej rozmowie unikam Lewackiej Propagandy, ale na własnym blogasku nie zamierzam unikać niczego co bliskie memu sercu. Mit amerykańskiej złotej ery cenię za to, że była to jedna z najbardziej udanych prób zbudowania społeczeństwa egalitarnego.

Oczywiście za najbardziej udaną uważam nadal model nordycki. Ameryka Trumana, Eisenhowera, Kennedy’ego i Johnsona ma jednak nad nim tę istotną przewagę, że ten mit opowiadają w niej Bing Crosby, Frank Sinatra, Katherine Hepburn, Marylin Monroe i John Wayne.

To mit o społeczeństwie, w którym każdy może Odnieść Sukces. Wystarczy otworzyć budkę z hamburgerami przy Route 66.

Skąd kapitał na rozruch? Były firmy dostarczające wszystko co trzeba w leasingu – raty spłacać będziesz z bieżących obrotów. Jak spłacisz tę budkę, postawisz dwie kolejne i po chwili już jesteś McDonaldsem.

W tym micie najbardziej urocze jest to, że częściowo był prawdziwy. Wielu Amerykanów naprawdę w latach 1930-1970 zaliczyło gigantyczny awans klasowy, od „jedna para butów na troje” do „trzy samochody na jedną osobę”.

Ten awans był inspiracją dla modelu nordyckiego. Olof Palme też był zafascynowany Ameryką i towarzyszyły temu w Szwecji dowcipy, że ich model to w gruncie rzeczy model amerykański, tyle że z samobójstwami zamiast morderstw.

Amerykański był o tyle prawdziwszy, że o ile Szwecja nigdy nie wyzbyła się swoich oligarchicznych rodzin o „starych pieniądzach” (sportretowanych u Stiega Larssona w klanie Vangerów), w złotej erze Ameryki wszyscy, prezesi i robotnicy, ubierali się tak samo, pili tę samą kawę, jedli te same hamburgery. Różnice oczywiście były, ale elitom nie wypadało się wywyższać.

To dlatego 40 lat temu picie cafe latte stało się symbolem wywyższania się. Polska prawica bezmyślnie przyniosła to powiedzonko do nas, choć u nas nie ma sensu, bo u nas nigdy nie było instytucji „kawy z ekspresu przelewowego, w symbolicznej cenie, z nielimitowaną dolewką”.

W Ameryce ta instytucja też już dogorywa, ale nadal ją znajdziemy na stacjach benzynowych albo w tych knajpach i motelach, w których zatrzymuje się Jack Reacher. Ponieważ bardzo lubię takie miejsca, też lubię ją pić (w Polsce jej w zasadzie nie ma w gastronomii, bo nie pasuje do naszych modelów biznesowych).

Może kiedyś jeszcze wrócę na szlak. Obecna Ameryka coraz bardziej mnie przeraża, ale te miejsca, za którymi tęsknię najbardziej – czyli generalnie tamtejsze pustkowia – pewnie nie zmieniły się aż tak bardzo od czasów Obamy. A nawet Eisenhowera…

Ponownie przypominam też, że 22 lutego o 18:00 będę mówić o Paulu Baranie (a więc pośrednio także o złotej erze Ameryki i ówczesnych awansach społecznych) w Muzeum Żydów Białegostoku i Regionu w Białymstoku, Malmeda 6.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

117 komentarzy

  1. @notka

    „każdy może Odnieść Sukces”

    Tak trochę po Fordowsku: każdy o dowolnym kolorze skóry, ale bardzo dobrze byłoby (eufemistycznie rzecz ujmując), żeby ten kolor był biały.

    „Bing Crosby, Frank Sinatra, Katherine Hepburn, Marylin Monroe i John Wayne”

    …o czym to ja…?

  2. „Tak trochę po Fordowsku: każdy o dowolnym kolorze skóry, ale bardzo dobrze byłoby (eufemistycznie rzecz ujmując), żeby ten kolor był biały.”

    Ale w podcaście @wo właśnie o tym mówi – że ten obraz był lekko zafałszowany – bo jak np. obejrzysz filmy Woodego Alena to może ci się wydawać, że w Nowym Yorku nie mieszka nikt o ciemnym kolorze skóry. Albo mój ulubiony cytat od jednego z moich ulubionych autorów:

    „In the early 2000s, Miéville lived in London with his partner Emma Bircham. They were both cast as extras in the 1999 film Notting Hill, which he jokingly described as a dystopian alternate history of an ethnically cleansed city.”
    Idąc dalej popkulturą – w „Not Another Teen Movie” jest nawet scena z Token Black Guy – https://www.youtube.com/watch?v=SWhhPWyWCv0
    @wo właśnie o tym wspomina – o przeźroczystości (dla amerykanów, nie dla nas) pewnych zdarzeń, które serwowała nam popkultura.

  3. @m.bied
    „Tak trochę po Fordowsku: każdy o dowolnym kolorze skóry, ale bardzo dobrze byłoby (eufemistycznie rzecz ujmując), żeby ten kolor był biały.”

    No ale to był mit. Chociaż ta egalitarna mitologia dawała też paliwo mniejszościom. Bo skoro wszyscy mogą to dlaczego nie my?

    Może to koślawa analogia ale w głębokim PRLu opozycja karmiła się też jak najbardziej marksistowskimi przesłankami. Bo skoro Rzeczpospolita Ludowa to gdzie ten lud? Gdzie rządy rad robotniczych?

  4. @bantus

    „egalitarna mitologia dawała też paliwo mniejszościom”

    Nie jestem pewien. Siedzę teraz sporo w towarzystwie tekstów Jamesa Baldwina i on to przedstawia inaczej – że amerykańscy Czarni mieli raczej zinternalizowane przekonanie typu „co wolno wojewodzie (=białemu), to nie tobie, smrodzie” i na wspólne nieszczęście przekazywali to z pokolenia na pokolenie.

  5. @mbied
    „Tak trochę po Fordowsku: każdy o dowolnym kolorze skóry, ale bardzo dobrze byłoby (eufemistycznie rzecz ujmując), żeby ten kolor był biały.”

    Według oficjalnego mitu, tamci też mogli, byle się trzymali swojej strony torów, tak jak my się trzymamy swojej (separate but equal). W realnym realu było oczywiście gorzej, ale oni jednak też zrobili trochę pięknych karier, nawet w tych najgorszych latach.

  6. @wo

    „byle się trzymali swojej strony torów”

    No ale wobec tego trudno to uznać za próbę zbudowania społeczeństwa egalitarnego, o to mi szło (z całym szacunkiem i uznaniem dla udanych karier Czarnych, np. ojca Milesa Davisa). To tak, jakby mówić o ustroju społecznym Izraela, że jest co do zasady egalitarny; chyba nawet sami Izraelczycy nie są na tyle szaleni, żeby w ten sposób go przedstawiać.

  7. @m.bied:
    „No ale wobec tego trudno to uznać za próbę zbudowania społeczeństwa egalitarnego”

    Zależy jak na to spojrzeć. Dla Amerykanów lat 50 i 60 egalitaryzm to był taki, że nawet katolicy (irlandzkiego, a nawet, gasp!, włoskiego pochodzenia) oraz żydzi mogą awansować na wysokie stanowiska państwowe/firmowe. I trzeba im to przyznać, że jednak w stanach 'we, the people’ powoli obejmuje coraz więcej grup społecznych – i to na zasadzie domyślnym, a nie wyjątków potwierdzających regułę.

  8. @mbied
    „No ale wobec tego trudno to uznać za próbę zbudowania społeczeństwa egalitarnego,”

    „Separate but equal” to z definicji egalitaryzm. I w historii prób egalizaryzmu, nawet nie było to najbardziej idiotyczne.

  9. @wo

    „„Separate but equal” to z definicji egalitaryzm”

    Na poziomie doktryny vel ideologii wypada mi się zgodzić. Z tym że to taka zgoda uwarunkowana zignorowaniem całości wiedzy o realiach.

  10. Aby się napić kawy z przelewowego, muszę iść do Starbucksa (nigdzie indziej takiej nie serwują) a tam czasem widzę, że dopiero po moim zamówieniu obsługa napełnia ekspres (i dziwnie na mnie patrzą, kiedy mówię, że rozmiar short).

  11. @wo
    <>

    Mój ojciec pod koniec lat 70-tych znalazł się w Sztokholmie na kilkutygodniowym szkoleniu i przeżył szok kulturowy. Sam wychował się w powojennej Warszawie która powoli była dźwigana z ruin więc zderzenie ze Szwecją Palmego odcisnęło się na nim wielką pieczęcią. Na tej pieczęci były m.in. takie marki jak kawa Gevalia z ekspresu przelewowego który kiedyś mój ojciec „zorganizował” sobie do domu.

    Mogę więc wytłumaczyć dlaczego „u nas nigdy nie było” tej instytucji. Powód był trywialny: brak papierowych filtrów do kawy. Ich po prostu nie produkowano w PRL a próba użycia zamienników z innych materiałów kończyła się za każdym razem porażką. Mieliśmy więc zwykle jedną paczkę tych filtrów i używaliśmy ich jak przychodzili Ważni Goście co było zupełnie odwrotnym kodem kulturowym. Było wyznacznikiem sukcesu czego nie można było powiedzieć o zwykłej „kawie plujce” pitej na co dzień w PRL.

    Mój ojciec w ciągu ostatnich 8 lat stał się narodowo-prawicowy i zaczął nienawidzić Szwecji którą tak podziwiał przez większość część swojego życia. Jak moja córka wyjechała do Sztokholmu to miał strasznego focha. Więc grzecznie przypomniałem mu jak szwedzkie kody kulturowe którymi mnie nasączył przełożyły się na jego wnuczkę pod postacią Marabou, Löfbergs czy Läkerol. Do dzisiaj pamiętam jego mocne tym zdziwienie.
    Jako coup de grace przypomniałem mu, że jako nieliczny w podstawówce miałem komiks z Kaczorem Donaldem.
    Oczywiście po szwedzku.

  12. terpa
    „brak papierowych filtrów do kawy. Ich po prostu nie produkowano w PRL a próba użycia zamienników z innych materiałów kończyła się za każdym razem porażką. Mieliśmy więc zwykle jedną paczkę tych filtrów i używaliśmy ich jak przychodzili Ważni Goście ”

    Hmm, mój wewnętrzny chemik zastanawia się na bibułą filtracyjną, CeZaS (centrala zaopatrzenia szkół) chyba miała, w pracowni szkolnej były i może w tym sklepie na Foksal.

  13. @rpyzel
    „Hmm, mój wewnętrzny chemik zastanawia się na bibułą filtracyjną, ”

    Mój zewnętrzny mówi BTDT! Za komuny problem z kawą był jednak w dostępie do samych ziarenek.

  14. @mbied
    „Z tym że to taka zgoda uwarunkowana zignorowaniem całości wiedzy o realiach.”

    Ale to dotyczy wszystkich utopii. Zawsze w trakcie realizacji wychodzą na jaw rzeczy o których nie mieli pojęcia ojcowie założyciele. Dlatego cały czas dodaję coś w stylu „jak na projekty egalitarne, nie był jeszcze najgłupszy”.

    Zauważmy bowiem, że mimo że „u nich Murzynów wieszali!”, około roku dajmy na to 1960 przeciętny Afroamerykanin cieszył się najwyższym poziomem życia wśród przedstawicieli swojej rasy na świecie. Na pewno miał lepiej niż Afroafrykanie (mierząc to dochodem rozporządzanym, ilością samochodów, lodówek i zmywarek per capita, a nawet swobodami obywatelskimi). To hasło propagandowe, że ich wieszają, było tym bardziej irytujące w PRL, że ewidentnie przeciętny Afroamerykanin żył na wyższym poziomie niż przeciętny Europolak, że nawiążę do klasycznego dowcipu „zamienię M5 w Warszawie na śpiwór w Nowym Jorku”.

  15. „Za komuny problem z kawą był jednak w dostępie do samych ziarenek.”

    Na różnych etapach, dzieciakiem byłem, ale pamiętam, że w sklepie Społem się kupowało ziarenka i mieliło na miejscu w taki sporym młynku, mnie bardzo fascynowało. Robiło wziut (wtedy wszystkie sprzęty kuchenne domowe były ręczne), a potem zapach jak się niosło do domu. Jakości tej kawy nie znam, wszyscy pili taką biurową plujkę.

    O taki młynek jak na fotce

    https://d-art.ppstatic.pl/kadry/k/r/1/86/64/6388b6ea3fcf6_o_large.jpg

  16. @pyzel
    „Hmm, mój wewnętrzny chemik zastanawia się na bibułą filtracyjną”

    Oczywiście, że była używana – PRL to był świat wymuszający kreatywność. Problem z nią był taki, że ciężko było ją odpowiednio ułożyć w ekspresie oraz to, że przy większej ilości kawy/wody potrafiła się przerwać i przepuszczać kawę do dzbanka. Szczególnie, jak nie usunięto jej od razu po zaparzeniu.

    @wo
    „Za komuny problem z kawą był jednak w dostępie do samych ziarenek.”

    Tak samo jak z papierem toaletowym. Nigdzie go nie było ale większość go miała.

    Jeszcze jedna szwedzko-amerykańska obserwacja: Bjorn i Benny (ABBA) poznali się kiedyś na parkingu gdzie samochody ich ówczesnych zespołów parkowały. Bjorn dopiero zaczynał więc jego zespół jeździł Volvo Amazon. Benny grał w zespole który już odniósł sukces więc było ich stać na porządnego amerykańskiego campera. Szczególnie, że ich największy hit to był „Brand New Cadillac” więc nie mogło być inaczej. Podobno właśnie od rozmowy o samochodach zaczęła się ich znajomość.

  17. @rpyzel

    „w sklepie Społem się kupowało ziarenka i mieliło na miejscu w taki sporym młynku, mnie bardzo fascynowało.”

    Najlepsza kawa w Wawie oczywiście była w Hali Mirowskiej gdzie mieli (za Gierka OFC) włoskie młynki do mielenia kawy. Jej zapach był czymś co pamiętam do dzisiaj jako „dobro zakazane”.

  18. @rpyzel
    „Na różnych etapach, dzieciakiem byłem, ale pamiętam, że w sklepie Społem się kupowało ziarenka i mieliło na miejscu w taki sporym młynku, mnie bardzo fascynowało.”

    Były też młynki elektryczne, mój przyjaciel ma działajacy węgierski z lat mniej więcej wczesnych 70. Jak słusznie zauważył kol. Terpa, PRL wymuszał kreatywność, był jakiś odcinek Kabareciku Olgi Lipińskiej, że nowy szef kabareciku (Janusz Rewiński) zażądał kawy i zespół mu usiłuje jakąś skombinować. O ile dobrze pamiętam, w roli młynka wystąpił woźny Turecki, który okazał się znakomicie mielić kawę ozorem. Pewnie jest na jutubie.

  19. @rpyzel
    „Społem się kupowało ziarenka i mieliło na miejscu w taki sporym młynku, mnie bardzo fascynowało…”
    I podświetlacze jajek!

    @wo i Turecki.
    Zębami. Ja tak przynajmniej pamiętam.

  20. Ja z kolei pamiętam że przywiezienie elektrycznych młynków do kawy było jednym z głównych celów podróży do bratniego NRD. Jakiś wujek przywoził po 5 za każdym razem. Ale to już 80s.

  21. 1 Turecki
    – zębami. Misiek (Rewiński) chyba mu proponuje kawę, a Turecki „Dziękuję, panie derektorze, ale od kawy mnie zęby bolą”. Misiek zdziwiony, Turecki wyjaśnia „No, młynek mnie się zepsuł”.

    2. Kawa była trudno zdobywalna, a pita zwykle „z fusami”, znaczy, kawę w proszku sie zalewalo wrzątkiem. Tęsknota za namiastką smaku była wielka i zdarzało się całkiem nierzadko, że po wypiciu te fusy w szklance się zalewało jeszcze raz (mniej wrzątku). Zachowywało to śladowy smak i zapach kawowy.

    3. Ekspresy przyszły później, najpierw przelewowe właśnie. Lejki można było zrobić zastępcze dość łatwo, ale niezbyt lubiłem – kawa z przelewowego kojarzyła mi sie ze wspomnianą wyżej „kawą” z drugiego parzenia. Do dziś tak mam (chemexów też nie lubię).

    4. Młynki w sklepach były żarnowe. Elektryczne w domach głównie udarowe (fatalne). Albo ręczne – lepsze, ale bardziej pracochlonne. W sklepach była zasadniczo kawa ziarnista, mielona chyba tylko w pewexie. BTW miała trzy typy, od najlepszej: Super, Wyborowa i Orient. Stąd w pierwszym komiksie o Orient-Manie Baranowskiego pada hasło „Menów dzielimy jak kawę, na Supermenów, Wyborowych Menów i Orient-Menów” (młodzieży trzeba tłumaczyć).

    To moje wspomnieni akawowe z lat ok. 70, za komuny, ale jeszcze przed Wielkim Kryzysem, kiedy zniknęło wszystko.

  22. @kawa
    Nie pijam kawy, ale z lat 60. pamiętam, że była w sklepach kawa rozpuszczalna – Neska i Marago.
    @równouprawnienie Czarnych
    We wszystkoistycznej książce „Kosmos” (James A. Michener) jest na ten temat wątek.
    Pewien senator w czasie wojny jako oficer marynarki uratował życie kilku czarnoskórym marynarzom. Wykorzystywał to potem w kampaniach wyborczych – marynarze występowali w mundurach i opowiadali, jakim to wspaniałym człowiekiem jet ów senator.
    Gdy rozpoczął się program kosmiczny, jeszcze „Mercury”, jeden z owych marynarzy (dyrektor szkoły) przyleciał do senatora z awanturą, że Czarni nie biorą udziału w tym programie. Senator się bardzo przejął i od razu zażądał, żeby coś z tym zrobić.
    Deke Slayton (postać autentyczna, w przeciwieństwie do senatora) wyjaśnił, że on bardzo chce wysłać w przestrzeń czarnoskórego pilota i jeżeli mu przyprowadzą kandydata z odpowiednimi kwalifikacjami (pilot doświadczalny z wielkim nalotem, wyższe studia inżynierskie i jeszcze parę wymagań) to on go na pewno zakwalifikuje.
    W tej sytuacji senator zaczął kombinować, żeby chociaż w kontroli lotów był jakiś Czarny. Dyrektor szkoły dostał delegację i objechał uczelnie wyższe szukając czarnoskórych studentów, którzy mogliby po studiach coś robi w kontroli lotów. Wrócił z wieścią, że takiego nie znalazł, chociaż bardzo chciał.
    Senator dalej naciskał na zatrudnienie Czarnego w kontroli lotów, a na pytanie „co miałby robić” odparł po politycznemu „nie obchodzi mnie to, może robić na drutach”.
    W końcu znaleziono dobrego czarnoskórego rzecznika prasowego.

  23. @pewuc
    „2. Kawa była trudno zdobywalna, a pita zwykle „z fusami”, znaczy, kawę w proszku sie zalewalo wrzątkiem. Tęsknota za namiastką smaku była wielka i zdarzało się całkiem nierzadko, że po wypiciu te fusy w szklance się zalewało jeszcze raz (mniej wrzątku). Zachowywało to śladowy smak i zapach kawowy.”
    Z tego co pamiętam z relacji ówcześnie dorosłych, to nawet miało swoją nazwę. Wybaczcie 🙂
    – Nie wylewaj fusów, zagotuję wodę i zaparzę jeszcze „dziwkę”.
    Naprawdę nie wiem czemu. Może to tylko regionalizm (Wrocław i okolice).

  24. Jeśli chodzi o kawę w latach komuny, to przypomniała mi się historia dotycząca NRD. Tak jak w pozostałej części Niemiec przywiązanie do codziennego picia kawy było tam dość silne a kawę trzeba było sprowadzać z „drugiego obszaru płatniczego” czyli państwo musiało wydawać na nią cenne dewizy aby zadowolić obywateli. W latach 70′ ktoś z ich ówczesnych władz wpadł na pomysł aby nakłonić do uprawy kawy jakiś kraj zaprzyjaźniony ze wschodnim blokiem i mający odpowiedni klimat. Z analiz wyszło im, że tym krajem mógłby być Wietnam świeżo zjednoczony po wojnie. Uruchomiono odpowiednie kontakty, uzyskano zgodę władz Wietnamu, zakupiono sprzęt, ziarna siewne lub sadzonki (nie pamiętam które z nich), wynajęto specjalistów od uprawy i przerobu, zbudowano także jakieś przetwórnie lub palarnie. Działalność powoli się rozkręcała i do NRD stopniowo zaczęła być dostarczana kawa za ruble transferowe (a może w formie barteru za ciężarówki IFA lub inne produkty).
    Po zjednoczeniu Niemiec ten import musiał konkurować z dostawami z innych kierunków i przestał być opłacalny, ale Wietnamczycy na tyle opanowali uprawę kawy, że podobno produkują nadal – tym razem na rynek wewnętrzny i do innych krajów regionu.

  25. @Arctic – fajna bajka, ale bajka. Kawę do Wietnamu przywieźli Francuzi w XIX wieku. A obecnie Wietnam jest drugim producentem kawy na świecie (po Brazylii).

  26. @Arctic Wietnam jest drugim eksporterem kawy na świecie, a kawę uprawiają co najmniej od początku XX w.
    Jeśli w tej historii jest, nomen omen, ziarno prawdy, to być może uprawy na potrzeby NRD były zaczątkiem masowej produkcji, kiedy dopuszczono prywatne uprawy w latach 80.

  27. Wracając do segregacji rasowej w USA.
    „Zgadnij kto przyjdzie na obiad” to film z 1967 r. a przecież chyba jeszcze ok. 2010 r. w popularnych filmach i serialach, choćby w komediach romantycznych, prawie nie spotykało się par mieszanych rasowo, zwłaszcza czarno-białych. Oczywiście biały główny bohater(ka) często miał czarnych kolegów, a czasem nawet czarnego najlepszego przyjaciela, ale smalił cholewki do białej dziewczyny, a ten kolega miał dziewczynę ciemnoskórą. Za to w filmach, w których większość obsady była czarna, występował jakiś tokenowy, nawet sympatyczny, biały, który zasadniczo żył sobie osobno. Dopiero niedawno to się zaczęło zmieniać.

  28. @ Zgadnij kto przyjdzie na obiad
    W 2005 zrobili niezłą komedię na odwrót (Zgadnij kto), gdzie czarna dziewczyna przyprowadza do rodziny swojego białego chłopaka. Chłopakiem jest Ashton Kuytcher, a dziewczyną (zachwyt ogólny) Zoe Saldana.

  29. @(zachwyt ogólny) Zoe Saldana
    Która oczywiście zagrała nieco później porucznik Uhurę w rebootowej trylogii Star Treka. I tak oto zataczamy pętlę do naiwnego idealizmu lat 60. i marzeń o Zautomatyzowanym Luksusowym Kosmicznym Komunizmie (Jeszcze Nie Gejowskim, Ale Już Jednak Nie-100% Białym)

  30. „Jako coup de grace przypomniałem mu, że jako nieliczny w podstawówce miałem komiks z Kaczorem Donaldem.”

    KALLE ANKA

  31. Dzień dobry, odlurkowuję się niniejszym po wieloletniej przerwie.

    @amerykański ekspres przelewowy

    Jedną z pierwszych rzeczy jakie zakupił ojciec jak już jako-tako zaczęło się powodzić po transformacji był właśnie ekspres przelewowy. Długo go co prawda w domu nie używaliśmy (powędrował się zdaje do ówczesnej firmy) ale symptomatyczne było, „że w filmie w Ameryce”.

    Ja sam z kolei zakupiłem przelewowca po tych swoich wyprawach rowerowych po Skandynawii. Większość mijanych stacji benzynowych to były automaty, więc odpadało śniadanie z kawą po drodze ale co się na kampingach opiłem to moje.

    @terpa „brak papierowych filtrów do kawy.”

    Dzisiaj to się mogę pomądrzyć bo widziałem jak na fińskich kampingach używali metalowych sitek.

    @kawa w PRLU

    Za mały byłem, nie piłem ale wiem, że za jedną z oznak „normalności” jak się skończył PRL uznawano to, że już nie trzeba mielić kawy w młynku (był stary, ręczny i jakiś elektryczny który przeszedł w rolę dostarczyciela cukru pudru). Zadziwiające jak to zatoczyło koło – kupowałem przelewowca pod kątem mielenia ziaren.

  32. KO: OLOF, nie Olaf Palme. Może pierdółka, ale często się spotyka ten błąd.

  33. @ „– Nie wylewaj fusów, zagotuję wodę i zaparzę jeszcze „dziwkę”.
    Naprawdę nie wiem czemu.”

    Nie no, chyba wiadomo, czemu. Mizoginia lat tamtych to sprawa, który powraca po łebkach (i tu: nazwiska poszczególnych łebków), ale była naprawdę ogólnospołeczna. Kobiety też tak mogły mówić na powtórnie zalaną plujkę, bo język zaraża niepostrzeżenie.

    @ gdzie są młynki z tamtych lat

    Mój sąsiad, dwa domy dalej, żyjący w skrajnej nędzy (żebracza renta + życiowe niedostosowanie + rewolucja Balcerowicza wymagała ofiar), co i rusz przychodzi (jako jeden z nielicznych na ulicy nie zamykam furtki na klucz, co jest trudne, bo sąsiad mocno pachnie brakiem ciepłej wody w kranie [słyszysz, panie Tusk?]) po prośbie: a to cukier, a to kawa, no i dosłownie tydzień temu mówię mu, że akurat nie mam rozpuszczalnej, tylko w ziarnkach, ale u mnie miele ekspres, na co sąsiad, że nic to, bo on ma młynek, po czym dookreśla, że taki jeszcze gierkowski i że na chodzie.

  34. @Tyrystor
    [Saldana} zagrała nieco później porucznik Uhurę w rebootowej trylogii Star Treka. I tak „oto zataczamy pętlę do naiwnego idealizmu lat 60. i marzeń o Zautomatyzowanym Luksusowym Kosmicznym Komunizmie (Jeszcze Nie Gejowskim, Ale Już Jednak Nie-100% Białym)”

    IMO to był jeden z atutów dawnego StarTreka. Taka uniwersalność. Chińczyk, Rosjanin… No a czarna konbieta na mostku i to nie sprzątaczka – to był przewrót.

    A nie całkiem biała przyszłość? Przecież ona zagrała zieloną Gamorę w Strażnikach Galaktyki. A Rooker jako Yondu był niebieski… Pole interpretacji pozostawiam rozmówcy.

  35. @pewuc
    Takoż i niebieską Neytiri u Camerona. Jeżeli motion capture się liczy.

    @rasizm w USA.
    Tak jak kiedyś zasłyszane jako nastolatek „Hitler to w sumie zbrodniarz, ale dobrze, że z tymi Żydami zrobił porządek” otworzyło mi oczy na casualowy antysemityzm (bo do tamtej pory utożsamiałem go z łysymi karkami co to sprejują swastyki i gwiazdy Dawida na szubienicach) tak moją ignorancję na współczesny rasizm w USA rozwiał dopiero memiczny „Chocolate Rain”, gdy się człowiek bardziej wsłuchał o czym ten śmieszny koleś właściwie śpiewa.

  36. @janekr

    „Deke Slayton (postać autentyczna, w przeciwieństwie do senatora)”

    Bardzo fajnie przedstawiony w serialu „For All Mankind”!

  37. @ ausir

    Znałem go z Apollo 13 (książki). Miał jakieś kłopoty zdrowotne, nie latał, w końcu załapał się na misję Sojuz-Apollo.

  38. „bo on ma młynek, po czym dookreśla, że taki jeszcze gierkowski i że na chodzie.”

    też mam, cukier puder można w nim robić

  39. @ „też mam [młynek]”

    Osobna rzecz – dźwięk. Przesterowane hurdy-gurdy, z możliwością modulacji za pomocą koca, ścierki kuchennej (w dzieciństwie próbowałem, nim powstało Einstürzende Neubauten)

    @ „moją ignorancję na współczesny rasizm w USA rozwiał dopiero”

    Pamiętam lekturową zadumę przy scenie lądowania wannolotem na Florydzie, kiedy ukopconych na czarno Tytusa, Romka i A’Tomka wypędzają z plaży. Niby zaraz potem jest bajeczka o Dobrym Fidelu, więc myślałem, że może i z tym rasizmem Papcio propaganduje (to było bodaj III wydanie V Księgi, czytałem na przełomie lat 70/80. już na wpół świadom), ale jednak.
    Mój ojciec był pachołkiem Reagana, więc jego autorytet w innych dziedzinach tutaj zawiódł. Musiałem szukać na półkach gminnej biblioteki. Ale jako pierwszy moją ignorancję zaczął rozwiewać Tytus – odkurzaczem.

  40. @WO

    Obecna Ameryka coraz bardziej mnie przeraża

    Jako rasowy maruda piątkowy (od roboty nie tylko konie zdychają), chętnie bym poczytał wpis na ten temat.

  41. @fieloryb
    Wprawdzie to nie wpis, tylko cała książka, niemniej poleca się „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce” Piotra Tarczyńskiego. Wyszła kilka miesięcy temu, więc świeża.

  42. @cukier puder
    W domowym elektrycznym młynku do kawy można mielić różne rzeczy, nawet cukier, ale właśnie cukier mu bardzo szkodzi. Część mielonego cukru się topi i zalepia łożyska.
    Niestety zniszczyłem w ten sposób kilka młynków.

  43. @Tyrystor

    „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce” Piotra Tarczyńskiego

    Co prawda z wolnym czasem u mnie dość krucho, ale dziękuję. Skorzystam z polecajki i z pewnością poszukam.

  44. Część mielonego cukru się topi i zalepia łożyska [młynka el.].

    Słyszałem wersję o niszczeniu szczotek silnika.
    Cukier puder robiło się sposobem domowym przy wyjątkowo cierpliwym użyciu cukru kryształu, dwóch kartek papieru i gęstego sitka.

  45. @janekr
    Zapomniałem wspomnieć o wałku do ciasta, którym rozdrabniało się cukier między kartkami. Strasznie mozolne to było.

  46. @fieloryb
    „Jako rasowy maruda piątkowy (od roboty nie tylko konie zdychają), chętnie bym poczytał wpis na ten temat.”

    Dziękuję, ale u mnie to na razie tylko emocje, nie mam nic konkretnego do powiedzenia. Również polecam Tarczyńskiego, tym bardziej że dla zapracowanych i zabieganych oferowany jest również w atrakcyjnej formie podkasu.

  47. > Deke Slayton (postać autentyczna, w przeciwieństwie do senatora) wyjaśnił, że on bardzo chce wysłać w przestrzeń czarnoskórego pilota i jeżeli mu przyprowadzą kandydata z odpowiednimi kwalifikacjami (pilot doświadczalny z wielkim nalotem, wyższe studia inżynierskie i jeszcze parę wymagań) to on go na pewno zakwalifikuje.

    To bardzo ciekawe bo było mnóstwo takich pilotów, lecz w szwadronach tylko dla czarnych, po studiach tylko dla czarnych itd. Dla mnie produkcje Apple Tv są niestrawne, z „For All” odpadłem wcześnie, a teraz w „Masters of the Air” spielberg i Hanks bezczelnie fałszują tę historię.

  48. @unikod
    „było mnóstwo takich pilotów, lecz w szwadronach tylko dla czarnych, po studiach tylko dla czarnych itd.”
    Na ten temat się nie wypowiadam, mogę jedynie zacytować z książki wymagania przy naborze do programu „Mercury”
    „Ukończone studia techniczne,
    – magisterium z nauk ścisłych,
    – wojskowe wykształcenie lotnicze,
    – wyszkolenie oblatywacza,
    – studia doktoranckie,
    – doskonała znajomość matematyki, fizyki…
    – służba w lotnictwie wojskowym,
    – doświadczenie w oblatywaniu co najmniej 20 typów samolotów.”
    Mam obawy, że z powodu barier rasowych na początku lat 60. nie było w USA Czarnych spełniających te wszystkie warunki. Nawet G.I. Bill gwarantujący weteranom bezpłatne studia nie mógł pomóc.
    Inna sprawa, czy te warunki nie były zaporowe i nadmierne.

  49. @unikod „Masters of air”
    W czym konkretnie „bezczelnie fałszują historię”? W tych 4 odcinkach które póki co są na polskim Apple TV parę rzeczy jest trochę podkoloryzowanych (skuteczność strzelców pokładowych, organizacja ruchu oporu), ale nic grubszego nie wyłapałem.
    Chyba że mówisz o późniejszych odcinkach?

  50. ” w „Masters of the Air” spielberg i Hanks bezczelnie fałszują tę historię.”

    Rety, jakie #rapiery + woke 😀
    Na filmwebie, gdzie zawsze liczą gejów i osoby w ciemnej karnacji, trwa kłótnia, bo
    „W trailerze widać czarnoskórych pilotów z 332 grupy myśliwskiej (czerwone ogony), ale ci nie latali w osłonie 100 grupy bombowej (UK), ”

    I trwa dyskusja, w której jedni piszą o misjach wahadłowych inni liczą gejów w filmie.

  51. Przy czym „Rozkład” jest super, ale ogranicza się do degeneracji amerykańskiego systemu politycznego. a to jest tylko wycinek degeneracji Ameryki.

  52. @janekr
    „Inna sprawa, czy te warunki nie były zaporowe i nadmierne.”

    Zaporowe? Pewnie tak, przecież im nie zależało na masowych zgloszeniach, tylko na takim topie topu. Nadmiarowe pewnie też, bo to przecież największe osiągnięcie ludzkości i oczywiście nikt nie wiedział, co będzie potrzebne, więc taki jakby nadmiar wymagań jest zrozumiały.

    Dopiero potem techniki były tak dopracowane, że nie trzeba było wiele. Co widać na przykładzie załóg promów. Bo na ISS wciąż jeszcze są głownie naukowcy chyba.

  53. Z drugiej strony jak się czyta o Gagarinie i jego locie (ostatnio wyszedł po polsku „Kosmiczny wyścig”, dość fajne) to poza końskim zdrowiem by przeżyć te przeciążenia to główną rzeczą jaka mu była potrzebna to zimna krew i odporność na stres (albo po prostu brawurowa odwaga). Bo on nie miał w sumie w tym Wostoku za wiele do roboty, jedyne czym się musiał wykazać to wyjściem z niego żywym, wcześniej wszystko samo się robiło.

  54. @pewuc
    Te warunki były na tyle zaporowe, że z powodu barier społecznych na początku lat 60 nie było w USA Czarnych pilotów spełniających te warunki, wbrew sugestiom unikoda, że było ich mnóstwo.
    Poprawcie mnie, ale w tym okresie było uczelni tylko dla Czarnych, oferujących doktorat z natematyki?

    @Gagarin
    Przy powrocie wyskoczył z kabiny swojego Wostoka i wylądował na spadochronie. Nie zrobił tego dla przyjemności swobodnego lotu – Wostok rozgrzał się tak, że skok był ucieczką z pieca ognistego.

  55. @janekr

    Znałem inną wersję, opowiadał ją Hermaszewski i niejaki Musa Maranow (chyba). Lata temu pojechałem do Krakowa na imprezę organizowaną przez jakąś krakowską uczelnię – 50 rocznica wielkiego lotu, wiadomo jakiego. Hermaszewski zrobił tam prelekcję o lotach i programie kosmicznym, Maranow chyba o ISS (BTW nawzisko nieznane prawie, facet miał łącznie powyżej 6 miesięcy w kosmosie i ze cztery doby EVA) i ten skok Gagarina tylko wtrącił. Ale wg nich, Rosjanie zwyczajnie nie byli pewni, czy uda się w kabinie sprawnie wylądować, propagandowo było to ryzykowne, dlatego woleli, żeby Gagarin lądował osobno. Zresztą potem Titow też. Okazało sie, że kapsuła pozwala lądować bezpiecznie, więc zrezygnowali z tego. Ale w konstrukcji ten luk do katapultowania pozostał chyba do dzisiaj w Sojuzach.
    Oczywiście Rosjanie ukrywali to rozdzielenie, bo chcieli uznania rozmaitych rekordów wysokości, długości i takich tam.
    Rok później, w kolejnej misji na Wostokach, lądowali już normalnie.

  56. Przepraszam, poprawka, sprawdziłem – wszyscy na Wostokach się katapultowali. Znaczy, wszystkie sześć misji. Soraski

  57. Astronauci nie powinni mieć doktoratu za matematyki bo to by obnażyło bezsens misji kosmicznych. Za jaką pierdółkę doktorat dostał Buzz Aldrin? Miał dostać to dostał. Albo efekt Dżanibekowa – znany nie tylko od XIX wieku, ale opisany w podręczniku Kleina i Sommerfelda. To tak jak pewien twitterowy republikański rasista z doktoratem za… dwumian Newtona.

  58. Dlaczego dokotorat z matematyki ma obnażać bezsens podróży kosmicznych?
    Aldrin dostał z astronautyki, diabli wiedzą, za co oni tam dają. Nowe dziedziny czasem dają opcję prac naukowych, które po latach wydają się hm… naiwne.
    Nie wiem, o kogo chodzi (i jaki doktorat), ale generalnie nie lekceważyłbym z definicji. Np wszystkie prace, doktoraty i wyżej z teorii liczb (i np. dowód tw Fermata) można ogólnie zakwalifikować jako doktoraty z liczb naturalnych, hue hue, wiecie…

  59. „Przy powrocie wyskoczył z kabiny swojego Wostoka i wylądował na spadochronie. Nie zrobił tego dla przyjemności swobodnego lotu – Wostok rozgrzał się tak, że skok był ucieczką z pieca ognistego.”

    No ale to wszystko było „by design” i dzięki takim „uproszczeniom” zdążyli być pierwsi przed amerykanami. Stąd moja opinia że to czego potrzebował Gagarin to głównie odporność na stres i odwaga , by wytrzymać gorąc i wyskoczyć w porę. Wiedza naukowa mu się by raczej nie przydała.

    Oczywiście jasne że gdyby maszyna zaczeła się sypać w trakcie lotu to wiedza inżynierska na pewno by nie zaszkodziła. Ale wostoki akurat miały relatywnie mało problemów w trakcie lotu (no albo o nich nie wiemy)

  60. @ pewuc i ❡

    @ Doktorat Aldrina z Aeronautics i Astronautics
    „Line-of-sight guidance techniques for manned orbital rendezvous”

    https://dspace.mit.edu/handle/1721.1/12652

    Przejrzałem na szybko. Praca z 1963. Matematycznie to wygląda na zbyt trudne, pewnie mniej niż tydzień albo dwa siedzenia z podręcznikiem podstawowym do mechaniki bliskiej orbity. Nic zwyrolskiego. Może więcej, bo byłoby trudniej znaleźć oryginały prac, na które autor się powołuje.

    Naukowo wydaje mi się mieścić w standardzie nauk technicznych. Sporo jest obliczeń różnych rodzajów błędów, liczenia typu „co będzie jak przyjmiemy niedokładności parametrów orbity typu XYZ”. Na ile rozumiem główną tezę pracy to chodzi o pokazanie „Istnieje stosunkowo prosta metoda nawigacji do użycia przez pilota w czasie okna decyzyjnego z dostępem do komputera pokładowego, która pozwala na korygowanie części błędów na żywo. Metoda zaproponowana dla pewnej klasy przypadków daje wyniki zbieżne z symulacjami dla następujących przypadków błędów parametrów nawigacyjnych”.

    Jak to w naukach technicznych: matematycznie może wydawać się stosunkowo proste, ale gdy dodać błędy na wejściu, błędy na wyjściu i ograniczone okna decyzyjne to pojawia się coś do podziubania.

    Nie wiem na ile to odbiegało od stanu ówczesnej wiedzy (nie będę grzebał w papierach RAND), ale jak dla mnie to normalny doktorat na polibudzie. Matematycznie mało porywający, ale paskudny co do wielu szczegółów które matma (i w ogóle nauka) czysta załatwia machaniem ręką. Nie są to jeszcze obliczenia „ile kg paliwa to wymaga na m/s napędu” ale w praktyce to już jest o kroczek od tego.

  61. > Nie wiem na ile to odbiegało od stanu ówczesnej wiedzy (nie będę grzebał w papierach RAND), ale jak dla mnie to normalny doktorat na polibudzie.

    To bardzo daleko od normalnego doktoratu, chyba że w tzw. nauce polskiej. Jeśli chodzi o poziom.

    A jeśli chodzi o stan wiedzy to po prostu program Gemini. Nie byłoby tego doktoratu bez dostępu, a więc uprzedniego namaszczenia.

    Wydumanej metody Aldrina nigdy nie wykorzystano. To typowy doktorat dla wypełnienia szpalty drukarskiej i uzyskania stopnia – w kilkanaście lat po studiach.

  62. „Wostok rozgrzał się tak, że skok był ucieczką z pieca ognistego.”
    Gdzieś o tym czytałem, ale nie udało mi się potwierdzić, więc wycofuję.
    Za to można znaleźć zdjęcie dziury i bruzdy, którą wyrył w glebie Wostok opadający na spadochronie. Chyba bezpieczniej było wyskoczyć ze spadochronem zawczasu. Na wysokości 7 kilometrów…
    Za to w książce Bohdana Arcta są takie nieprawdziwe informacje o Gagarinie:
    „Poczyna działać system spadochronów, mających nieść w dół zasobnik, a jednocześnie automatyczne urządzenie oddziela właściwą kabinę pilota od reszty statku. O godzinie 10.55 czasu moskiewskiego „Wostok” i jego pilot dotykają powierzchni Ziemi w pobliżu wsi Smiełowka”
    Oficjalnie utrzymywana, że wylądował wewnątrz kabiny.

    Natomiast o Titowie jest tak:
    „Konstrukcja „Wostoka 2″ przewidywała dwa sposoby lądowania: w kabinie statku lub drogą oddzielenia się od statku na fotelu i opuszczenia się na spadochronach. Mogłem wykorzystać jeden lub drugi sposób. Czułem się dobrze i bez wahań postanowiłem wypróbować sposób drugi.”
    To też nieścisłe, ale przynajmniej zgodne z faktami.

  63. Podobno Gagarinowi bardzo sie przydaly ponadprzecietne umiejetnosci spadochroniarskie bo lecial wprost do bardzo szerokiej Wolgi.
    Gdyby wyladowal w rzece w skafandrze, helmie i ze spadochronem to by sie po prostu utopil, zanim by go wyciagneli.
    A udalo mu sie tak wymanewrowac ze wyladowal 3km od rzeki

  64. Titow podobno uniknął kół parowozu dzięki umiejętnościom spadochroniarskim.

  65. @terpa & szwedzki szok kulturowy, anecdata:
    Za późnego Gierka firma mojego wujka rozpatrywała zakup sprzętu szwedzkiego. W związku z tym Szwedzi przysłali delegację, mającą zareklamować sprzęt. Szoki kulturowe:
    – kalkulator niewiele grubszy od kartki;
    – samochód, w którym lampka mówi o zapięciu pasów;
    – no i największy — Szwedzi chcieli mówić z robotnikami, a nie pić z kierownictwem, wychodząc z założenia, że to obsługa przy maszynie najlepiej doceni jej zalety…

    @wo & dostęp do kawy za komuny:
    Mój dziadek z kolei, przeszedłszy na rentę w jednym przedsiębiorstwie, poszedł dorabiać do renty w drugim. A była to hurtownia kawy i herbaty. I w domu była niepalona kawa, zebrana z zamiecionych ziarenek podczas sprzątania i palona w prodiżu. A potem, oczywiście, mieliło. (Pamiętam młynek ręczny, ale z jakich lat i czy innego nie było, to już nie bardzo…) Jak smakowała to nie pamiętam, zresztą kawy w sumie nie pijałem do ożenku, preferując herbatę…

    @Równuprawnienie & janekr:
    Tak, też biorę ten względny egalitaryzm. Przynajmniej od dwóch lat, gdzie różne wypominki pod adresem USA tak często widziałem stosowane na usprawiedliwienie grzechów Rosji…

    Ale — uderzyło mnie u Mailera („Na podbój Księżyca”, skądinąd słaba książka), jak to Mailer się zachwycał, że Amerykański kosmonauta jest białym mężczyzną-blondynem z niebieskimi oczami. Mailera to uderzyło, ale nie dostrzegł w tym dyskryminacji, czy nierówności; raczej podziw dla niebieskookich blondynów jako esencji amerykańskości…

    BTW, le Amerykanie szkolili pilotów w czasie II w.ś. mocno na wyrost. To znaczy zafundowali w pakiecie studia inżynierskie, co przełożyło się na szerokie podniesienie kwalifikacji zawodowych po wojnie. I na pewno mieli zauważalny odsetek pilotów afroamerykańskich. Oczywiście — wyszkolić w czasie wojny, a pozwolić kontynuować karierę (w tym naukową) po wojnie, to dwie różne sprawy, ale w aż niemożność wątpię.

    Swoją drogą, czy to tak źle? 🙂 Astronauci lecieli bez ubezpieczenia i z jakimiś śmiesznymi delegacjami w ramach gratyfikacji, jakby to była wycieczka do Waszyngtonu*. Ogromne ryzyko życia za marne pieniądze. Gdyby nie możliwość skapitalizowania sławy, to bycie astronautą byłoby kiepskim interesem.

    *) Była nawet anegdota, że ktoś z ich grona poprosił o wyliczenie delegacji z oficjalnych kilometrówek, przez co wyszła ogromna kwota; ale NASA postawiło na liczbę dni poza domem. Chyba nawet premii nie dostali do pensji pilota.

    @Korba:
    > prawie nie spotykało się par mieszanych rasowo
    Jest dzień po walentynkach, więc zauważę, że była taka książka Dataclysm. Autor analizował dane z portalu randkowego (mówił, że nr 3 w Stanach; ale to przed Tinderem było). No i jakby to… Generalnie w każdej grupie najbardziej podobały się te, o podobnym kolorze skóry. Statystycznie trochę lepiej wypadały Latynoski, a trochę gorzej Afroamerykanki. Innymi słowy: wzorce urody obowiązują społecznie i dotyczą grup. Dotyczą także stereotypy, jakim partnerem jest „tamten/tamta”. (Bo piszę o kobietach, już nie pamiętam jak to dla mężczyzn było, ale na pewno nie było egalitaryzmu — różnice mogły być jeszcze większe). To dotyczy osobistych, intymnych upodobań ludzi, więc prędko nie zniknie.

  66. „par mieszanych rasowo”
    Jeśli chodzi o usa to coś tam czytałem o tym że istnieje mierzalna w real lajfie dysproporcja między ilością „par mieszanych rasowo” w sensie randkowym, a w sensie długiego zwiazku, co by mogłoby uzasadniać teze że ludzie chcą i próbują ale jednak przeważnie nie wychodzi.

  67. @pak4 ubezpieczenia astronautów
    W muzeum techniki w Speyer (albo w Spirze, dla miłośników polonizacji nazw miast) są kartki okolicznościowe NASA podpisywane przed lotem przez wszystkich astronautów (lecących i nie). W razie wypadku miały być wystawiane na aukcję, a pieniądze przekazane rodzinom zmarłych. Ale z której to było dokładnie misji, to nie pomnę.

  68. @Mieto

    Te wpływy z USA szły dwoma drogami. Jednym były filmy jak „Beat Street” i „Flashdance”, po których wszędzie powstawały break składy. To był taki oddolny hip-hop dla ludu. Drugim kanałem były płyty zdobywane przez zawodowych entertainerów. U nich ta inspiracja kończyła się często pójściem w żart jak z tym rapowaniem przez Gottschalka czy Die Toten Hosen („Hip Hop Bommi Bop”). Ale z czasem dawało to zaczątki krajowej sceny. Swoje robiły też trasy amerykańskich wykonawców. Miałem to szczęście załapać się na New York City Rap Tour robioną w kilku miastach przez stację Europe 1 w 1982 r. (ja ich widziałem w Strasbourgu). Były z tej trasy zajawki w TV, może coś sobie przypomnisz:

    https://youtu.be/7D_112-H2Cc?feature=shared

  69. @airborell
    „Przy czym „Rozkład” jest super, ale ogranicza się do degeneracji amerykańskiego systemu politycznego. a to jest tylko wycinek degeneracji Ameryki.”
    Cóż, na ten temat można napisać sporo książek. I to znacząco grubszych niż Rozkład (który też polecam).
    Niedawno skończyłem „Głębokie Południe” Paula Theroux, gdzie z kolei dostajemy obrazki z podróży po – spoiler! – południowych stanach, trochę rozmów z miejscowymi, trochę impresji i trochę komentarzy jak do tego dochodziło. Regularnie powraca stwierdzenie, że te zapyziałe miasteczka południa przypominają dziury gdzieś w zapadłej Afryce albo Azji. Tyle że USA na pomoc krajom Afryki/Azji wydaje pieniądze i jeżdżą tam pomagać wolontariusze.
    Znacząco grubsza książka niż Rozkład, a i tak mam wrażenie że mogło tego spokojnie być ze trzy razy tyle.

  70. @degeneracja USA
    Pewnie wszyscy znają, ale gdyby ktoś jednak nie, to polecają się „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki” Charliego LeDuffa oraz „Dreamland. Opioidowa epidemia w USA” Sama Quimonesa. Tę drugą streszczał tu kiedyś kol. MNF, pamiętam. Wprawdzie wyszły odpowiednio w 2013 i 2015, lecz nic nie wskazuje, by sytuacja się odtąd diametralnie odmieniła.

  71. Piotr Kapis
    „Regularnie powraca stwierdzenie, że te zapyziałe miasteczka południa przypominają dziury gdzieś w zapadłej Afryce albo Azji.”

    Jeśli chodzi o dostęp do czystej wody i pasożyty, to są obszary w USA jak kraje trzeciego świata.

  72. @”są obszary w USA jak kraje trzeciego świata”

    Można snuć analogie horyzontalne (tu jak tam), a można wertykalne (teraz jak wtedy). Są obszary w USA, gdzie wojna secesyjna jeszcze się popieli, gdzie XIX w. nadal dogasa, gdzie zachód jest dziki. Czas nie wszędzie w tym samym tempie, co mocno widać w Rosji, odkąd zaatakowała Ukrainę i się odsłoniła.
    Pamiętam wrażenie przy filmie „Delliverance” Johna Bormana, tytuł tłumaczony jako „Wybawienie” lub „Uwolnienie”, o mieszczuchach, którzy się wybrali na spływ rzeką Chattooga, książka Jamesa Dickeya, której jest adaptacją, nie jest tak wybitna, ale ciekawie pokazuje, jak sami Amerykanie doznają szoku kulturowego zetknąwszy się ze swoim krajem o wielu tempach czasowych.
    Kto zna „Dni bez końca” Sebastiana Barry’ego, zresztą kto nie zna – też, to niechaj rzuci okiem na „Tysiąc księżyców”, z narratorką Indianką, rzecz wyszła całkiem niedawno.

  73. Czy ktoś kompetentny jest w stanie mi wyjaśnić? Znalazłem takie dane dla wskaźnika Giniego dla USA:
    1980 0,6571
    1992 0,6571
    2011 0,4523
    2022 0,424
    Pierwsza kolumna to rok a druga sam wskaźnik. On jest uznawany jako:

    Miara nierówności rozkładu dochodów; przybiera wartość między 0 a 1 […] Wskaźnik ten osiągnąłby wartość 0 (rozkład jednorodny), gdyby wszystkie osoby miały ten sam dochód, natomiast wartość 1, gdyby wszystkie osoby poza jedną miały dochód zerowy. Zatem, im wyższa jest wartość wskaźnika, tym większy jest stopień koncentracji dochodów i większe jest ich zróżnicowanie.

    oczywiście rozumiem, że wskaźnik pokazują całe USA a nie jakieś „dziury” na Południu, ale jednak dziwi mnie, że mimo tego wciąż szeroko jest dyskutowana w mojej bańce nierówność dochodowa w tym kraju wskaźnik zbliża się do zera. I nie chodzi mi jedynie o tego bloga.

    Jeszcze jedno – te dane uzyskałem w jednym źródle, być może są nieprawdziwe, nie weryfikowałem. Przepraszam z góry, jeśli nastąpiła pomyłka.

  74. @fieloryb – Gini
    Nie wiem, gdzie to znalazłeś, według wszelkich możliwych źródeł to wygląda mniej więcej tak, że w roku 1980 jest coś typu 0,34 i potem co do ogólnego trendu nieustająco rośnie do 0,43-0,49, zależy kto liczy. Dopiero w pandemii widoczny jest zjazd poniżej 0,4.

  75. Według Giniego im dzikszy kapitalizm tym niższe nierówności. Na przykład ten z okresu transformacji feudalizmu, kiedy arystokraci przeistaczali się w kapitalistów . Jest to miara z 1909 roku wymyślona w służbie naukowego rasizmu i oczywiście wszystko zależy od tego jak ją liczymy, przecież arystokraci nie mają „dochodu”. Tak więc nie trudno znaleźć absurdalne analizy z jego udziałem, poczynając od samego Giniego, autora „Naukowych podstaw faszyzmu”. Jednak w przypadku USA ten wskaźnik rośnie, co ciekawe w powolnym tempie mniej więcej takim jak na całym globie. Gini jest dość wrażliwy na gęstość zaludnienia a USA to kraj pustkowi. Nie podałeś tego swojego źródła, ale można zobaczyć na census.gov że w tym okresie wzrósł od 0.40 do 0.49 a więc nieznacznie.

  76. 0,65 w 1980 to coś wyssanego z palca. Można sprawdzić choćby na Our World in Data, który ma ładnie sczyszczone i zaprezentowane te statystyki: https://ourworldindata.org/what-is-the-gini-coefficient

    Gini wcale nie jest głupim wskaźnikiem, daje się zastosować zarówno do dochodu jak i do majątku, tylko jak wszystkie takie syntetyczne składniki jest podatny na zasadę GIGO, śmieci na wejściu – no a faktycznie nie ma zgody nawet co do absolutnych podstaw, takich jak to, czy zyski kapitałowe powinny być liczone jako dochód, czy nie.

    „Gini jest dość wrażliwy na gęstość zaludnienia”
    … aha, i był wymyślony przez faszystę, ICKJ. Za chwilę się dowiemy, że korzystanie z GPS jest faszystowskie, bo rakiety wymyślił Wernher von Braun.

  77. World Inequality Database zawiera obszerną bazę danych wskaźników nierówności w tym nierówności dochodowych: https://wid.world. Według informacji tam podanych, współczynnik Giniego dla dochodów przed opodatkowaniem był równy 0.45 w 1980 r., w 2000 r. wzrósł do 0.55, zaś w 2020 wyniósł 0.62. WID korzysta czerpie informacje nt. dochodów z badań sondażowych i źródeł podatkowych i pozwala prześledzić zmiany w poziomie nierówności w USA od początku XX w. https://wid.world/country/usa/

  78. > zasadę GIGO, śmieci na wejściu
    > ICKJ

    Wszystkie metody ilościowe tak się bronią, tylko że jakoś nie można znaleźć tych głeboko ukrywających się uczciwych wyników, możliwych jedynie w teorii. Dlatego wymyślono socjoLOGIĘ – w opozycji do metod ilościowych.

    > bo rakiety wymyślił Wernher von Braun.

    Czy wymyślił je w ramach życiowego celu pt. „naukowe podstawy faszyzmu”, czy też po prostu wymyślił rakiety? Konkretnie chłodzenie dyszy de Lavala, bo przecież nie rakiety jako takie.

  79. @WO
    Dziękuję za poprawki w moim poście.

    @Wszyscy Szanowni Komentujący
    Nareszcie chyba zaczynamy rozmawiać o konkretach? Głosy, że Ameryka się kończy/sypie/rozpada(!) słyszę jakoś od lat ’80 zeszłego stulecia. Jednakowoż w tym samym czasie jest ona celem dla ludzi którzy chcą rozpocząć nowe życie i się wzbogacić lub przynajmniej żyć w spokoju i bezpiecznie. Jednakowoż wciąż jest światowym policjantem. Jednakowoż (argument anegdotyczny, ale prawdziwy) kolega, który chciał pracować tam jako informatyk usłyszał „jeśli nie jesteś najlepszy to nie marnuj swojego i naszego czasu”.

    Co do źródła „moich” wskaźników to poprosiłem o nie pewnego asystenta AI. Nie napiszę którego, ale po raz kolejny się okazało, że ten ostatni krzyk mody wyciąga dane z kapelusza magika lub nawet z części ciała o której mówi się „tam gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę”. Dlatego też od razu zastrzegłem ich potencjalną niepewność.

    Wracając do tematu: nie wiem jaka jest ta Ameryka. Nie wiem i się dziwię, co rodzi szereg pytań. Nie przychodzę z gotową tezą. Informacje, jakie pokazaliście i pokażecie muszę sobie spokojnie przeanalizować. Książkę jaką mi polecono – poczytać. Jeśli będę miał coś ciekawego do napisania to nie omieszkam. Na razie powtarzam przekornie cytując @WO „Ameryka nie istnieje”.

  80. Dlatego wymyślono socjoLOGIĘ – w opozycji do metod ilościowych.

    Ekhem….
    Chciałem tylko zauważyć, że jeśli mówimy o socjologii jako o nauce lub choćby o „sztuce naukowej” to posługuje się ona zarówno metodami ilościowymi (patrz np.: socjometria), opisem, i metodami (jakkolwiek je inaczej nazwać) jakościowymi.

  81. > Chciałem tylko zauważyć, że jeśli mówimy o socjologii

    To powstała w reakcji na socjofizykę. Comte to słowo wymyślił studząc jej pozytywistyczny zapał. I to przed okresem eugenicznie motywowanej statystyki. Okazuje się że od początku wiedziano o mieliznach obiektywnego parametryzowania, tylko się tej historii już nie opowiada. Zamiast tego socjologię się neguje, szczególnie fizycy i inni wyznawcy tzw. twardej nauki, serwując dane jako epistemiczne podstawy zmyślania.

  82. @paragraf
    „metody ilościowe tak się bronią, tylko że jakoś nie można znaleźć tych głeboko ukrywających się uczciwych wyników”

    Gini stosowany do pomiaru nierówności społecznych jest wskaźnikiem, którego bezwzględna wartość nie reprezentuje żadnej naocznie mierzalnej fizycznej wielkości, a jak pokazują choćby przykłady z tego wątku – w jednym komciu dla USA w 2020 wynosi 0,41, a w drugim 0,62 – w zależności od przyjętej metodologii potrafi się dramatycznie rozjeżdżać. Ale przy tych samych założeniach metodologicznych daje generalnie spójne wyniki i do tego celu należy go stosować: porównywać różne miejsca i czasy przy tej samej metodzie obliczania.

    Natomiast dalej za cholerę nie pojmuję,
    1. Co ma do wskaźnika Gini rozproszenie geograficzne czy gęstość zaludnienia. Norwegia też ma niską gęstość zaludnienia, a ma dramatycznie inne Gini niż USA. Namibia ma jeszcze niższą, a jej Gini odbija z kolei w drugą stronę.
    2. Dlaczego dosyć prostą, pożyteczną matematyczną formułkę ma dyskwalifikować fakt, że wymyślił ją poplecznik faszyzmu (nawet gdyby faktycznie wymyślił ją w celu promowania faszyzmu).

  83. Według Giniego im dzikszy kapitalizm tym niższe nierówności.

    No to sprawdzimy w wyszukiwarce (zapytanie: norwegia wskaźnik Giniego). Cytuję pierwszy wynik, pochodzący z 2016 roku wpis na blogu(?):

    Współczynnik Giniego, czyli poziom rozpiętości w dochodach [w Norwegii], wynosi 0,26 i należy do najniższych na świecie.

    Wydaje mi się, że podejrzewać Norwegię o dziki kapitalizm to jak uważać, że Księżyc posiada własne, naturalne źródło zasilania.

    Dla mnie to przede wszystkim dowód jak można anegdotycznie i niesłusznie ośmieszyć naukę. (Jakieś pomysły?)
    @wkochano (pytania 1-2)
    Pytanie 1. – zgadzam się.
    Pytanie 2. – zgadzam się.

  84. @fieloryb:
    „Jednakowoż (argument anegdotyczny, ale prawdziwy) kolega, który chciał pracować tam jako informatyk usłyszał „jeśli nie jesteś najlepszy to nie marnuj swojego i naszego czasu”.”

    A to takie typowe Amerykańskie pierdolenie, którym się nie ma czym przejmować. Owszem, jest pewne bariera (zarobki muszą być powyżej 60$k na rok, firmie się musi opłacać sponsorować wizę itp) i „tonerowych” nie ściągają z innego kraju, ale starczy programować/devopsować na przyzwoitym poziomie i spokojnie można dostać pracę. Potem się trochę rozpiszę, tylko muszę znaleźć chwilę czasu na poskładanie myśli.

  85. @carstein
    Czy pobyt kolegi, informatyka w Dolinie Krzemowej jest wystarczającym wyjaśnieniem do: „jeśli nie jesteś najlepszy to nie marnuj swojego i naszego czasu”?
    Jeśli nie, to może fakt, że ze swoimi umiejętnościami kolega spędza część roku w Polsce a część w kraju gdzie kupił drugi, drogi dom a pogoda tam należy do najlepszych na świecie.

  86. > Wydaje mi się, że podejrzewać Norwegię o dziki kapitalizm to jak uważać, że Księżyc posiada własne, naturalne źródło zasilania.
    > Dla mnie to przede wszystkim dowód jak można anegdotycznie i niesłusznie ośmieszyć naukę. (Jakieś pomysły?)

    Naukę bardziej ośmiesza czerpanie wiedzy od sztucznej inteligencji.

    Przypis metodologiczny to nie jest anegdota. Zwróciłem uwagę jak się Giniego liczy, jak manipuluje, oraz na confounding variables. Wiesz kto ma lepszego Giniego niż Norwegia? Zjednoczone Emiraty Arabskie. Spójrzmy na Szwecję. Doświadcza ona bardziej dynamicznego wzrostu Giniego niż USA. Spójrzmy na dane historyczne, w XIX wieku co drugi kraj miał takiego Giniego jak Norwegia. Spójrzmy wreszcie na same amplitudy, Czy 0.1 Giniego na 30 lat naprawdę cokolwiek wyjaśnia? Czy 0.2 wyjaśnia różnice między USA a Europą? To nie jest wskaźnik bezużyteczny, ale karmi głównie bezużyteczne analizy, szczególnie jak ktoś pierwszy raz się z tym spotyka przez wyszukiwarkę i sam wyciąga wnioski.

  87. Przypis metodologiczny to nie jest anegdota.

    Wiem, doceniam i cały czas pytam.

    Z jednej strony nie ma tak dużego znaczenia wśród moich znajomych PKB danego kraju, z drugiej wskaźnik Giniego jest głównym, jaki ogarniam w dyskusji o sprawiedliwym podziale bogactwa. Może znajdzie się jakiś ogarnięty, który napisze co jeszcze szukać, żebym nie musiał się przekopywać przez dziesiątki linków.

  88. @fieloryb:
    „Czy pobyt kolegi, informatyka w Dolinie Krzemowej jest wystarczającym wyjaśnieniem do: „jeśli nie jesteś najlepszy to nie marnuj swojego i naszego czasu”?
    Jeśli nie, to może fakt, że ze swoimi umiejętnościami kolega spędza część roku w Polsce a część w kraju gdzie kupił drugi, drogi dom a pogoda tam należy do najlepszych na świecie.”

    Może zdecyduj się w takim razie o co pytasz, bo bardzo to jest niespójne.
    Zacznijmy od rozdzielenia losu twojego kolegi (który, być może, nie znam, jest wybitnym i najlepszym na świecie ekspertem od jakiejś działki – super jeśli tak) od uogólnionego podejścia Amerykanów w branży tech. Twojego kolegi nie znam, więc nie się nie wypowiem – ale ja też od 12 lat regularnie krążę między Doliną Krzemową a Szwajcarią, więc co nieco widziałem. A, no i pogoda w Kalifornii, a już szczególnie w San Francisco nie jest najlepsza na świecie – wieczorami zimno i wieje a latem regularnie susza i nie wolno trawników podlewać.

    Zacznijmy od tego, że w Ameryce jest straszna inflacja przymiotnikowa i ich 'good’ to nasze 'mediorice’ – tam wszystko jest outstanding, amazing, great, 10x itp. Ba, w naszej firmie mieliśmy nawet całą prezentację jak pisać self-assessment po 'amerykańsku’ – bo tam gdzie Francuz napiszę 'I was part of the team that has managed to accomplish X’ Amerykanin napiszę 'I’ve led the team to accomplish the mulit-milion dollar project that has saved the company and during that task I’ve single-handedly blah blah blah …’
    Oni po prostu mają taki poziom 'samochwalstwa’, że Europejczykom żenometr wywalało poza skalę. Ba, widziałem programistów, którzy uważali, że są lepsi niż ich koledzy bo mieli wyższy wpm na klawiaturze (words-per-minute – jak szybko piszesz).
    Niestety, kiedy jesteś w tym środowisku to chcąc-niechcąc tym przesiąkasz – a chcąc awansować wręcz musisz zacząć to stosować, bo wyższy level chcą wszysy, a lista miejsce jest ograniczona.

    Wielkie firmy w dolini w tej chwili mają po 100-150k pracowników każda, więc te hasła o najlepszych na świecie to już od dawna mit – poziom zawsze będą trzymać niektóre kluczowe zespoły, gdzie faktycznie jest odsiew ale wiele innych działów spuchło do takich rozmiarów, że to prawie SME same w sobie. Zresztą – w czasie mojej kariery przeprowadziłem chyba ze 100-150 rekrutacji. W latach 2012-2018 mój odsetek przyjęć to było jakieś 10% – po 2018 było takie ssanie na pracowników, że to poszło chyba w okolice 50% akceptacji.

    Teraz, czy to życie w Ameryce takie fajne i spokojne? Bardzo dużo zależy od tego skąd przychodzisz i jakie masz oczekiwania. Zasadniczo, jako biedaemigrant na wizie H1B albo L (chyba nawet na O1) w razie zwolnienia (a nie wiem, czy widziałeś, ale trochę ich ostatnio było) masz jakieś 60 dni na znalezienie nowej pracy albo pakujesz się karton i wracasz do kraju. Dla mnie to była kiepska perspektywa (bo ja mam zawsze imposter syndrome) więc wybrałem Zurich zamiast Mountain View, ale niektórzy nie mieli z tym problemu. Dalej – o ile pracujesz dla dobrej firmy, to masz dobre ubezpieczenie zdrowotne i nie martwisz się o rachunki za lekarza. Z drugiej strony – utrata pracy albo jakaś bardziej przewlekła choroba może cię załatwić bardzo niemiło w sferze zdrowotnej.

    Dalej, o samej Kaliforni – o ile nie dojedziesz do stopnia jakiegoś VP to możesz zapomnieć o kupieniu jakiegoś sensownego mieszkania/domu. A jak sam utrzmujesz rodzinę to już w zasadzie żyjesz od pierwszego do pierwszego (tak tak, zależy od poziomu życia itp) – po prostu tam pewne rzeczy są strasznie drogie. Dodatkowo SF i okolice wyglądają tragicznie – strasznie dużo bezdomnych, drobna przestępczość i przedawkowania na porządku dziennym (osobiście dzisiaj był raczej wybierał Portland zamiast SF).

    Jakbyś miał jakieś konkretne pytania to pytaj, ale raczej skonkretyzuj o co dokładnie ci chodzi.

  89. @fieloryb
    „Może znajdzie się jakiś ogarnięty, który napisze co jeszcze szukać, żebym nie musiał się przekopywać przez dziesiątki linków.”

    Nie pomogę, ale podrzucę pewną ogólną poradę. Jeśli to naprawdę Cię interesuje, nie powinieneś szukać dziesiątków linków, tylko sprawdzić, czy ktoś na ten temat nie napisał książki – a potem se ją ściągnąć jako ebooka. Pisanie książki non-fiction w dużym stopniu polega właśnie na przegryzaniu się przez setki źródeł wraz z ich krytyczną analizą. Ja w każdym razie tak robię gdy mam taki dylemat jak Ty – patrzę czy takiej książki nie ma po prostu w wolnym dostępie w BUW albo w jakimś sklepie z ebookami.

  90. Nie pomogę, ale podrzucę pewną ogólną poradę.[…]tylko sprawdzić, czy ktoś na ten temat nie napisał książki – a potem se ją ściągnąć jako ebooka.

    Prawda. Taka sama, jak ta, że np. reportaże amerykańskie (czyli również półka z non-fiction) poruszają najczęściej Bardzo Ważny Problem z USA powodując, że nasze myślenie o tym kraju jest skrzywione odautorskim przekazem w rodzaju: USA to miejsce, gdzie wszyscy ćpają a gangi rządzą ulicami itp., itd.
    No oczywiście. Są takie miejsca. Ale jakoś przekonany jestem, że one znalazły się na łamach gazet i stronicach książek tylko dlatego, że są WYRÓŻNIAJĄCE SIĘ. Niezwykłe. Złe i groźne. INTERESUJĄCE. Łatwe do SPRZEDANIA..
    Dlatego starałem się (bezskutecznie) odwoływać się do pozornie intersubiektywnych wskaźników ekonomicznych (mój błąd!).

    Gdybym teraz spotkał amerykanistę z zacięciem naukowym, on by mi wszystko wytłumaczył i byłoby to nudne i długie przemówienie poparte cytatami z innych książek. To też byłaby – prawda – jakaś opinia o Ameryce.

    Ale tak, poszukam. Dziękuję za przypomnienie o Dobrych Źródłach.

  91. Podsumowując to co udało mi się zrozumieć, proszę o ocenę poniższych opinii. Mile widziane komentarze rozszerzające i krytyczne.

    Ameryka ma problem i jest on zawarty w (że tak górnolotnie) w paradygmacie amerykańskim. Oparty on jest o przekonanie o wysokim znaczeniu samodzielności i „amerykańskiej wolności”. W ten sposób USA wytworzyło kastę bogatych, którzy (korzystając z wolności ekonomicznej) odbierali i odbierają biedniejszym podstawowe prawa życiowe: do bezpieczeństwa i niezależności ekonomicznej. Taką sytuację można nazwać systemowym i dziedziczonym przez pokolenia zubożeniem ekonomicznym.

    Niezadowolenie z utraty tych praw ułatwia przyjmowanie przez wyborców populistycznych poglądów reprezentowanych przez np. Donalda Trumpa. Wybór Trumpa w następnych wyborach oznacza dalszą utratę znaczenia Ameryki na świecie (izolacjonizm, wzmocnienie Chin, powstanie świata wielobiegunowego(?)) oraz dalszy ekonomiczny rozkład wewnętrzny (malejąca i słabnąca klasa średnia, pauperyzacja społeczeństwa).

    Wybór dowolnego innego prezydenta nie gwarantuje rozwiązania wspomnianych problemów amerykańskich, bo są one niejako „zaszyte” w niesprawiedliwym podziale ekonomicznym, który stanowi osnowę systemu.

    Każdy popularny kandydat na prezydenta USA (lub inny kandydat do poważnych stanowisk politycznych), który ma realną szansę na wybór w ten czy w inny sposób jest powiązany z niewielkim ilościowo, ale zamożnym establishmentem. Te grupy interesów trzymające władzę nie pozwolą na szybką zmianę a co najwyżej na ewolucyjne poprawki, które zawsze mogą być zdemontowane w kolejnej „iteracji” gry demokratycznej (patrz – np. likwidacja Obamacare przez Trumpa).

  92. @fieloryb
    A może tak: przez ostatnie 150 lat w USA zmieniał się układ sił między kapitałem a pracą. Na początku 20 wieku dominacja kapitału doprowadziła do powstania gigantycznych firm (American Steel, jako pierwszy wyceniany na ponad miliard dolarów), holdingów i kartelów.

    Okres wojen i międzywojnia ograniczył dominację kapitału. Po drugiej wojnie światowej polityka gospodarcza oparta na interwencjonizmie państwowym i regulacjach, połączona z odpowiednią polityką podatkową i wysokim uzwiązkowieniem, dała lepszą pozycję pracy. Konsekwencją był amerykański sen, o którym pisze Gospodarz. I niski Gini pod koniec tej epoki.

    Przewrót monetarystyczny i dojście do władzy Reagana przywróciły przewagę kapitałowi. Deregulacja, ograniczenie interwencji i podatków (i szereg innych zmian) doprowadziły ponownie do wzrostu nierówności, które są dziś większe, niż przed pierwszą wojną światową. Na to nakłada się radykalizacja partii republikańskiej i neoliberalizm demokratów, prawnie usankcjonowane przekupstwo polityczne i internetowa polaryzacja poglądów.

    O nierównościach może po prostu Piketty’ego poczytać? Pierwszy rozdział jego Kapitału to dobre podsumowanie.

  93. fieloryb

    „USA to miejsce, gdzie wszyscy ćpają”

    „FDA zatwierdziła pierwszy dostępny bez recepty produkt z naloksonem, stosowanym w leczeniu uzależnienia od opioidów. Decyzja ta ma ścisły związek z obecną sytuacją w Stanach Zjednoczonych. Przedawkowania narkotyków są poważnym problemem zdrowia publicznego w tym kraju. FDA w swojej decyzji zatwierdzającej zauważyła, że w ciągu 12 miesięcy kończących się w październiku 2022 r. Stany Zjednoczone odnotowały ponad 101 750 śmiertelnych przedawkowań”

    Młody robi w medycynie ratunkowej, SOR, triage, karetka – przez trzy lata w robocie podali raz komuś nalokson (to lek przerywający działanie fentanylu i innych opioidów), w USA możesz kupić taki spray w automacie.

  94. @fieloryb
    „W ten sposób USA wytworzyło kastę bogatych,”

    No nie, oni tam byli jeszcze przed powstaniem USA, za czasów kolonialnych – na przykład rodzina Astorów, których wszyscy kojarzymy przynajmniej z hotelu Waldorf-Astoria. Ten dwudziestowieczny egalitaryzm, który lubię idealizować (wślad za idealizującą go popkulturą), jest po prostu anomalią, która się zakończyła. Wróciły czasy Gatsby’ego, Amerykanie na poły ironicznie ilustrują to „krzywą Gatsby’ego”: https://en.wikipedia.org/wiki/Great_Gatsby_Curve

  95. @ fieloryb i lepsze alternatywy dla Giniego

    Zapewne jest to moje zawodowe zboczenie i nie należy się tym przejmować, ale ja bym patrzył na statystyki związane ze zdrowiem publicznym.

    Nie wiem, np zgony noworodów na 1000 żywych urodzeń. W Unii to jest około 3/1000 (zachodnie państwa schodzą czasem poniżej 3, Polska ma 3.7). Ameryka? 5.5/10. Pierwsza potęga militarna i ekonomiczna świata, a chodzi w tej wadze co Bułgaria i Rumunia. Hmm.

  96. @mcal

    „Pierwsza potęga militarna i ekonomiczna świata, a chodzi w tej wadze co Bułgaria i Rumunia. Hmm.”

    Amerykanie powiedzieliby Ci, że powinno się porównywać ich Deep South z Bałkanami, czyli np. Arkansas z Bułgarią albo wręcz Albanią, a tylko stany Nowej Anglii z Zachodnią Europą np. Massachusettes z Belgią. Wtedy różnice nie będą tak duże.

  97. @Mietko
    Czyli w sumie tak jak w krajach trzeciego świata. Jeśli pominąć prowincję i fawele, i porównać z krajami Europy (całymi!) tylko te bogate miejsca…

  98. @mcal, mieto, kuba_wu

    lepsze alternatywy dla Giniego

    Miałem podobny pomysł! Myślałem o statystyce, ale takiej z drugiej strony. Zapytałem najpierw AI o średnią długość życia z podziałem na lata od 1980 roku w USA. Długi okres, żeby wychwycić trend i nie ekscytować się przypadkami szczególnymi.
    Dalej, żeby zweryfikować „hore” pomysły AI sprawdziłem w tradycyjnym wyszukiwaniu.
    Jeden i drugi sposób dał podobne efekty, trend jest wyraźnie WZNOSZĄCY. Czyli (jak wynika z tak prostej próby) myślenie w rodzaju: „w USA mają coraz lepsze życie, bo żyją dłużej z roku na rok” jest bardziej uprawnione niż „USA to kraj śmierci i miejsce cywilizacji upadku”.

    Pojawiło się pytanie, które implicite podstawił @mcal – no dobrze, ale jak to się ma do pozostałych krajów. Googiel był tak miły, że po wpisaniu w wyszukiwanie: „average age of death in years usa” (zróbcie to samo, ciekawe, czy wyszukiwarka zbąbelkuje wasze wyszukiwanie) pokazał wykres(!), sięgający poza 1950 rok do współczesności. Trend WZNOSZĄCY, jako bonus dołączając wykresy dla Wielkiej Brytanii (nieco lepsze wyniki, ale trend niemal identyczny) i Meksyku (wykres z gorszymi wynikami, ale z odpowiednio podobnym zachowaniem).

    Oczywiście jedna jaskółka jest jedną jaskółką. Jeden trend nie czyni wiosny.

    Jako ciekawostkę podam, że około 2020 roku widać na wykresie z Google niewielkie załamanie trendu wzrostu wieku Amerykanów i Meksykan i jak przypuszczam dotyczy ono epidemii Covid-19. O dziwo niemal nie widać go w danych z Wielkiej Brytanii. Może to świadczyć zarówno o jakości służby zdrowia, jak i o kilku(nastu) innych przyczynach.

    Nie linkuję a opisuję co zrobiłem, jak zwykle, bo wiem że spamołap jest hiper-czujny i może mnie potraktować jak wroga i wysłać do śmieci moje pisanie.

  99. @kuba_wu
    „Czyli w sumie tak jak w krajach trzeciego świata. Jeśli pominąć prowincję i fawele, i porównać z krajami Europy (całymi!) tylko te bogate miejsca…”

    Wychodzi tu coś w rodzaju Great Gatsby Index na poziomie całych kontynentów. Przy dużych różnicach w statycznym obrazku nierówności dochodowych między regionami/ krajami („present income inequalitu”) biednym regionom trudniej nadganiać tj. uzyskać pozytywną zmianę w czasie wobec bogatych („generational mobility”). Bo jak mówią tym trudniej się wspinać po drabinie im szczeble dalej od siebie.

  100. @ fieloryb

    „Jeden i drugi sposób dał podobne efekty, trend jest wyraźnie WZNOSZĄCY. Czyli (jak wynika z tak prostej próby) myślenie w rodzaju: „w USA mają coraz lepsze życie, bo żyją dłużej z roku na rok” jest bardziej uprawnione niż „USA to kraj śmierci i miejsce cywilizacji upadku”.

    No… raczej? Średnia długość życia i śmiertelność noworodków poprawiają się prawie wszędzie i zawsze w XX-XXI wieku, po prostu ze względu na postęp technologiczny. Żeby mieć znaczące tąpnięcia (SPADKI) na przestrzeni dekad, należałoby patrzeć na jakieś sytuacje faktycznie ekstremalne, takie jak upadki państw, inwazje etc. Bodaj czy w ZSRR w latach doktryny szoku taki krótkotrwały spadek nie zaszedł.

    Ale tu nie mówimy o postępie technologicznym, tylko o czynnikach socjoekonomicznych, więc należałoby co najmniej wyciągnąć drugą/trzecią pochodną i porównać na tle różnych krajów („czy przyrost długości życia/spadek śmiertelności niemowląt jest taki sam czy wolniejszy w US niż w EU i w jakich skalach czasowych”). Tyle, że A) wyjdą ekonometryczne #rapiery w których w końcu dojdziemy prędzej czy później również do kwestii metodologicznych i zasady GIGA (np. chociażby śmiertelność noworodków podawana w statystykach UN dla Federacji Rosyjskiej zapala mie lampkie), B) jak tu słusznie jest podnoszone, należałoby liczyć dane granularne a najlepiej ich rozrzut a nie średnią dla takich np. Stanów, ale w takim razie USA było jeszcze w większej dupie niż EU, bo ofc należałoby porównywać stany USA do krajów EU i wtedy by się dopiero okazało, jakie statsy są dla najbardziej zaniedbanych stanów… C) nawet jeśli w najlepszym stanie śmiertelność jest 2/1000 a w najgorszym 20/2000 (to już poziom Afryki Subsaharyjskiej byłby) to co z tego – powie ktoś – skoro jedna grupa lotniskowców US NAVY może zmieść całą armię 90% krajów a giełda idzie w górę! Zaraz zresztą opakuje to ktoś w odpowiednią teorię (one man’s repugnant conclusion is another man’s mere addition, że tak rzucę żartem dla brodaczy).

  101. @WO
    @mcal

    Średnia długość życia i śmiertelność noworodków poprawiają się prawie wszędzie i zawsze w XX-XXI wieku, po prostu ze względu na postęp technologiczny.

    W tym zdaniu jest błąd. Jego prawidłowa wersja IMHO powinna brzmieć:

    Średnia długość życia i śmiertelność noworodków poprawiają się prawie wszędzie i zawsze w XX-XXI wieku, po prostu ze względu na POWSZECHNIE DOSTĘPNY postęp technologiczny.

    Rozumiesz różnicę i jej konsekwencje? Możesz zgodzić się ze mną? Jestem już zmęczony, więc nie umiem ładnie streścić szeregu myśli jakie kotłują mi się w głowie.

  102. @WO

    No nie, oni [BOGACZE] tam byli jeszcze przed powstaniem USA, za czasów kolonialnych

    No byli (zawsze jacyś są!), ale nie korzystali z reguły „prywatyzujemy jak najwięcej zysków, nacjonalizujemy jak najwięcej strat”. Mówiąc inaczej, zdaje się, że – chciwość bogatych jednostek nie była wpisana w takim stopniu w system polityczny. Wręcz przeciwnie, jak opisujesz to w rozmowie, (zwłaszcza) lata powojenne były czasem prosperity dla wszystkich, nie dla wąskiej garstki. Pewnie też trochę dlatego, że (uwaga, nadjeżdża Pan Metafor 😉 ) „łatwo jest zrywać owoce, które nisko rosną”.

  103. @fieloryb
    „No byli (zawsze jacyś są!), ale nie korzystali z reguły „prywatyzujemy jak najwięcej zysków, nacjonalizujemy jak najwięcej strat”. ”

    Korzystali. Na tym właśnie polega kolonializm – jednostki dorabiają się fortun, ale reszta do tego dopłaca (dlatego kolonializm skończył się razem z demokratyzacją Zachodu). Przez pierwsze kilkadziesiąt lat USA dawne rody, które korzystały na „nacjonalizowaniu strat” (=wsparciu króla angielskiego) przeniosły ten system na własne państwo i udało im się to zreplikować na „zdobywamy Dziki Zachód, w razie czego przyjedzie kawaleria na koszt podatników, ale jak odkryjemy jakąś ropę, to już nasza”.

  104. @fieloryb
    „Zapytałem najpierw AI”

    ale jaki jest sens pytania o cokolwiek czegoś. co nie ma żadnego kontaktu z rzeczywistością i z definicji go mieć nie może?

  105. @Marek Krukowski
    Dla wygody. Nauczyłem się, że AI jest jak niedouczone dziecko. Odpowie, najczęściej zgodnie z prawdą, ale trzeba sprawdzić lub uprzedzić, że to nie jest prawda, tylko AI.

    @WO
    Jakim cudem możliwy więc był powojenny rozwój Ameryki? Elita nagle stała się etyczna i przestała kraść?

  106. @fieloryb
    „Jakim cudem możliwy więc był powojenny rozwój Ameryki? Elita nagle stała się etyczna i przestała kraść?”

    W mojej ukochanej popkulturze – wracając do tematu blogonotki! – regularnie tłumaczono to drugą wojną światową. W kilku ważnych filmach (polecam np. pierwotny „Ocean’s 11” albo „Big Heat”) pojawia się taki motyw, że zwykli szarzy Amerykanie nauczyli się razem walczyć z Hitlerem, więc teraz bez trudu zmobilizują sie przeciwko byle skorumpowanemu bogaczowi. „Koledzy z wojska się skrzykują”, to jest wyjściowy motyw „Ocean’s 11”, oraz Zaskakujący Zwrot Akcji w „Big Heat” (tam początkowo Glenn Ford wydaje się samotny, dopóki nie przychodzą koledzy z wojska na ratunek – przepraszam za spojler).

  107. @wo
    Reacher! To jest dokładnie ten motyw. Właśnie wciągnąłem dwa sezony, wspaniała, odmóżdżająca czysta rozrywka dla chłopaków.

  108. @AI
    Google dostarczył nową zabawkę z cyklu AI: Gemini. Można zadawać pytania o treść i autorów książek czy opowiadań. Na razie dowiedziałem się, że moje dwa opowiadania napisała Katarzyna Berenika Miszczuk, której do bibliografii dołączono także coś Pratchetta.
    Podobno Gemini napisało też nową wersji hymnu Włoch.

  109. @ fieloryb

    „Jakim cudem możliwy więc był powojenny rozwój Ameryki? Elita nagle stała się etyczna i przestała kraść?”

    Zimna wojna ze Strasznym Widmem Komunizmu + tysiące i tysiące mężczyzn wracających z Europy, którzy zaznali walki i należało ich zagospodarować w ramach demilitaryzacji gospodarki + politycy przyzwyczajeni do wojny, tacy jak np Eisenhower (o którym różne rzeczy można powiedzieć, ale gość stwierdził, że strategicznie USA potrzebuje autostrad, więc należy zbudować autostrady -> dziś coś takiego jest przecież kompletnie nie do pomyślenia).

    Kapitał odgrywa taką rolę jak, dajmy na to, proliferacja komórek nabłonka układu pokarmowego. Musi ta proliferacja zachodzić, żebyś żył, ale jest pod wielopunktową kontrolą z licznymi redundancjami. Uszkodzenie jednego mechanizmu niekoniecznie oznacza tragedię. Uszkodź kilka i prędzej czy później któryś klon komórek zacznie grać na zasadzie „winner takes all” – i cyk, rak.

    Jesteśmy w piątej dekadzie stopniowego demontażu przez kapitał swoich mechanizmów kontroli (i jeszcze różni idioci klaszczą jak foczki – mówię tu o wszelkich akceleracjonistach – bo rozumieją tylko line go up; a nie rozumieją, że dodatnie sprzężenie zwrotne w połączeniu z zaburzonymi mechanizmami kontrolnymi to praktycznie nieunikniona katastrofa).

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.