Onieśmielony i wzruszony, ale też potężnie zmotywowany (wszystkim Patronom i Matronom kłaniam się nisko) – strzelam następną notkę. Postanowiłem rozwinąć przykład, który podaję w opisie profilu na Patronite. Jak wygląda płeć od strony nauki?
Ideologicznie zmotywowani humaniści często mówią o „genach”. Jakby geny działały tylko przez to, że są. Ale jak, magicznie?
Działanie genów to chemia. Zrobię tu na chwilę przerwę filozoficzną. Ten pogląd zwany jest „redukcjonizmem” i od setek lat spierają się o to filozofowie nauki.
Mój prywatny stosunek do redukcjonizmu jest jak w tym koanie, gdy uczniowie proszą Nauczyciela o rozstrzygnięcie sporu, a on przyznaje rację wszystkim na raz. Z jednej strony to oczywiste, że nie można mówić o biologii bez mówienia o chemii. Ale z drugiej strony chemik opisuje reakcje in vitro, a biolog in vivo. Różnica jest być taka, jak między sztuką prowadzenia wojny wykładaną na West Point i stosowaną w praktyce w wietnamskiej dżungli.
W metodologicznej praktyce redukcjonizm prowadzi do wniosków trywialnych lub bezużytecznych. Ma on jednak heurystyczne zastosowanie w popularyzacji, dlatego się ośmielę go tu uprawiać, zapraszając zaglądające tu Osoby Biologiczne do prostowania nadmiernych uproszczeń i dzielenia się „true grit from the trenches”.
Gen sam z siebie jest tylko molekułą (w ogólności: zespołem fragmentów molekuł, ale redukujemy, proszę mi tu już bez flashbacków z Da Nang). Żeby zadziałać, musi ulec ekspresji.
W naszym organizmie w typowym scenariuszu polega to na tym, że specjalne molekuły, które mają uprawnienia do pracowania wewnątrz jądra komórkowego rozplątują nici DNA i sporządzają roboczą kopię, mRNA. Ta kopia wędruje do maszynerii zwanej rybosomem, który na jej podstawie sporządza białko (w ogólności: zespół białek).
Z punktu widzenia inżynierii ten proces jest fatalnie skonstruowany. Chronimy kod przed czynnikami mutagennymi zamykając go w sejfie (super!), ale potem przepisujemy go niewyraźnym pismem na zmiętym karteluszku i otwieramy drzwi do skarbca, by wyrzucić tę kartkę w nadziei że dotrze do adresata (rybosomu).
Przez te drzwi może wtargnąć złoczyńca, który nas zmusi do produkowania własnych kopii (wirus). Kartka może zaginąć po drodze. Kopia może mieć literówki (błąd transkrypcji). Rybosom może spartaczyć robotę (błąd translacji).
Że to wszystko w ogóle działa, to cud boski – rzekłbym, chociaż przyglądając się tej partaninie nie umiem uwierzyć w Inteligentny Projekt. Jedyne wyjaśnienie, czemu właściwie to jest tak głupio rozwiązane to wyjaśnienie ewolucyjne: jesteśmy pra-pra-potomkami organizmów jednokomórkowych, gdzie to miało sens, bo one właśnie miały często mutować.
No ale załóżmy że transkrypcja i translacja się udały. Mamy białko, gen uległ ekspresji. Co dalej?
To białko czasami działa samoistnie, tzn. jest poleceniem dla komórek, żeby robiły to czy tamto. Czasami działa przez pośredników: jest enzymem, czyli nano-maszynką do produkcji innych molekuł, które są tym poleceniem.
Molekuły-polecenia nazywamy „hormonami” (od greckiego „hormen”, pobudzać). Jednym z najsłynniejszych jest testosteron, który stał się bohaterem popkultury, tak jak dopamina, serotonina czy adrenalina. Śpiewa się o nich piosenki i pisze książki, co obserwuję z niesmakiem, bo w efekcie część ludzi zaczyna im z kolei przypisywać magiczne działanie, że same z siebie przydają męskości czy szczęścia. Mylimy gwiazdy z ich odbiciem w kałuży.
Metaforycznie mówimy, że coś jest „na sterydach” – tymczasem sterydem jest także cholesterol. Sterydami w chemii nazywa się po prostu molekuły, które mają charakterystyczny układ czterech pierścieni (jeden z nich może być otwarty – to „sekosterydy”, czyli dosłownie „przecięte sterydy”).
Ewolucja sięga po to, co ma pod ręką. A pod ręką (nawet dosłownie w ręce) ma dużo cholesterolu, bo stanowi on ważny element błony komorkowej.
W roli „molekuły wysyłającej sygnał” często występuje więc zmodyfikowany cholesterol, któremu oderwano albo przyczepiono jakąś nową grupę funkcyjną. Tym sygnałem może być na przykład obwieszczenie o wprowadzeniu stanu zapalnego. Kiedy sobie smarujemy podrażnienie maścią z hydrokortyzonem, wysyłamy sfałszowany sterydowy sygnał o odwołaniu tego stanu, żeby już to immunologiczne ZOMO przestało pałować niewinną tkankę.
W ogólności hormony nie muszą być sterydami, ale hormony płciowe (chyba?) wszystkie są, więc trzymajmy się tej grupy. Ich produkcją steruje specjalna część mózgu, zwana przysadką. To ona wygłasza (na sposób chemiczny) sakramentalne polecenie „szanowne jądra, od dziś jesteście jądrami dorosłego mężczyzny”.
I znów, nie należy sobie wyobrazić procesu „wysyłania poleceń” tak, że przysadka zwraca się bezpośrednio do docelowej tkanki. „Halo, dzwonię z centrali, w przyszłym roku planujemy rozpoczęcie menopauzy, chcielibyśmy tam z kimś u was pogadać od procedurach wdrażania”.
O ileż to wszystko dałoby się lepiej zaprojektować! To działa jednak tak, że przysadka wkłada dyrektywę do butelki i ciska ją na falujące wody oceanu, to znaczy, do płynów ustrojowych. Może kiedyś dopłynie? Może adresat będzie umiał odczytać?
W odróżnieniu od transkrypcji i translacji, przynajmniej odpada tu ryzyko zrobienia literówki. Nasza butelka jednak płynie obok innych butelek, które nie niosą żadnego sygnału, albo niosą sygnał na inny temat, ale dla laika wyglądają BARDZO PODOBNIE.
Że receptory komórkowe nie są laikami? A założysz się o własne życie? Kiedyś zresztą musisz, o ile nie umrzesz wcześniej na coś innego.
UWAGA, TO CO TERAZ NAPISZĘ TO JUŻ TYLKO MOJA LUŹNA HIPOTEZA: przypuszczam, że towarzyszące pokwitaniu, przekwitaniu, terapiom hormonalnym i koksowaniu anabolikami komplikacje takie jak skoki nastroju czy wykwity na skórze mogą się brać z tego, że jakaś część organizmu błędnie odczytuje hormony płciowe jako sygnały typu „OGŁASZAM ZESTRESOWANIE” (jeśli to było głupie, to wytnę – zapraszam do komciania).
Faktem bezspornym jest już to, że tkanka może przegapić sygnały. Mówimy wtedy o zespole odporności na hormony (w ogólności na różne, w interesującej nas szczególności – na androgeny).
Skąd to się bierze, nie zawsze wiadomo. Być może (uwaga, znów hipoteza) jeśli z powodu stresów naprodukowano za dużo innych sygnałów, to szum w eterze zagłuszył te o rozpoczęciu pokwitania?
Krótko mówiąc, może być tak, że ktoś ma męskie geny, ale wyrósł na piękną kobietę. Bo albo nie było ekspresji, albo hormony nie zadziałały.
Zauważmy też, że to nie jest binarne. Ekspresja może być, ale niepełna. Hormony mogą działać, ale mizernie. W efekcie ktoś ma prawidłową budowę tego co i owszem, ale produkuje za mało plemników. Albo nieregularnie owuluje.
Binarna może być najwyżej kwestia tego, czy ktoś ma penisa czy nie. Zajmuje się tym gen SRY, który ulega ekspresji na wczesnym etapie rozwoju płodu. To przykład tego, o czym pisałem na wstępie – białka, które nie czeka na żadne przysadki, tylko samo jest sygnałem. Wiąże się z DNA w roli „metadanych”, czyli dopisku „tego genu nie odczytywać, a ten odczytywać na maksa”.
Choć tu mechanizm jest prostszy (jakby projektował to inżynier, dla którego penis miał szczególne znaczenie?), to nadal nie ma stuprocentowej gwarancji, że zadziała. Można mieć gen SRY, ale rozwinąć się jako kobieta.
Humaniści często podają kryterium „zdolności do spłodzenia potomstwa” jako biologiczną definicję płci. A przecież jest wielu ludzi 100% cis-hetero, którzy są bezpłodni z Tryliona Różnych Powodów!
Powyższe rozważania dotyczyły płci biologicznej homo sapiens (w sensie „sex”). Gender, czyli płeć kulturowa, to jeszcze inna para loboutinów.
Niezależnie od tej całej chemii, istnieją kulturowe schematy, że na przykład jeden nosi krawat, a druga sukienkę. W idealnym scenariuszu osoba, która jest biologicznie męska, akceptuje wszystkie kulturowe wzorce męskości dla danego czasu i miejsca. Ten scenariusz w stu procentach nie spełnia się już chyba nigdy, bo wzorce kulturowe są niespójne i ewoluują.
Tu więc już mamy pełne spektrum od płodnej osoby cis-hetero, która po prostu lubi od czasu do czasu wykazywać jakieś kulturowe zachowania przeciwnej płci, po dysforię wymagającą korekcji. Ale nawet bez wprowadzania genderu mamy spory galimatias, w którym ktoś na przykład może mieć geny mężczyzny a hormony kobiety.
Gdy mówimy o „kryteriach biologicznych”, możemy mieć na myśli hormony, chromosomy, gen SRY, a także fenotyp, czyli budowę narządów. W typowym scenariuszu („cis”) wszystkie są zgodne, ale mogą być niezgodne na wiele sposobów (hormony takie, budowa siaka), te niezgodności często nazywane są od nazwiska odkrywcy (typu „syndrom kogoś tam”).
To się robi jeszcze bardziej skomplikowane gdy oderwiemy się już od homo sapiens i spojrzymy na biologię jako całość. Nie wszystkie gatunki mają płeć kodowaną w schemacie XY. Ja tylko pamiętam, że jest jeszcze alternatywny schemat ZW, ale biolodzy naodkrywali tego dużo więcej.
Wyjątkowo ciekawy wydaje mi się schemat hermafrodytyzmu sekwencyjnego. Występuje u zwierzątek, które mogą się zmienić z samca w samicę (lub odwrotnie).
Gdy wskazuję taki przykład prawicowemu humaniście, zwykle odpowiada, że nie można porównywać ludzi do ryb. Proszę bardzo, ale niech on nie twierdzi, że przyroda „nie zna zmiany płci”, bo to po prostu nieprawda.
Z tą binarnością w biologii jest tak jak z binarnością w informatyce. Wszystkie cyfry w komputerze to zera i jedynki. Ale to przecież nie znaczy, że nie umie on przetwarzać liczb zmiennoprzecinkowych.
Zakładając na chwilę, że wszystkie biologiczne kryteria są binarne (a nie są!), to by oznaczało, że możemy kolejne bity przypisać kolejnym wartościom – „chromosomy / chromatyna / ekspresja SRY / hormony / budowa ciała / płodność”. I wtedy typowy osobnik cis będzie miał wprawdzie 1111111, ale ktoś inny może mieć 1110101. Pozostanie nam wiele przypadków nie mieszczących się w tym schemacie.
Moje prywatne zdanie w tej materii jest takie jak w przypadku redukcjonizmu, który przywołałem na wstępie. Możemy sobie zapostulować MĘSKOŚĆ i KOBIECOŚĆ jako platońskie, zerojedynkowe ideały, ale wtedy się okaże, że w realnym realu mało co do nich pasuje. Wyjdzie nam coś jałowego poznawczo.
Należy się po prostu pogodzić z tym, że prawdziwy świat jest pełen paradoksów, osobliwości, wyjątków, niedyskretnych widm. I to chyba dobrze?
PS. Postaw mi kawę, żebym tyle nie gadał i wrócił do krótszych notek!