Ucieczka z Terytorium

Nadmiar fascynujących wydarzeń sprawił, że z pewnym opóźnieniem ogłaszam publikację opowiadania sf w serwisie „Wolne Lektury”. Gdyby nie Czujność Internautów, chyba bym nawet o tym zapomniał.

Opowiadanie umieściłem w uniwersum powieści, nad którą wszystkie prace ostatecznie przerwałem. Jest to więc dla mnie jakby widokówka z przeszłości od kogoś, kim kiedyś byłem.

Sześć lat temu byłem na życiowym zakręcie, o czym wtedy nie wiedziałem – myślałem, że to jest życiowa ślepa uliczka. Miałem już serdecznie dosyć pracy w mediach, ale wydawało mi się, że nie ma dla mnie ucieczki – lubiłem sobie wtedy puszczać w samochodzie „Kombinat” Republiki („nie wyrwę się, nie wyrwę się, to tylko wiem, wiem, wiem”).

Teraz wiem, że to po prostu było nieprawdą, ale mam skłonność do wkręcania się w takie schematy myślowe. Może nie ja jeden? Dlatego otworzę przed wami serce, jako Wilq felietonistyki, może moja szczera do bólu opowieść kogoś uratuje.

Mniej więcej w tamtym okresie pisowcy powyrzucali z Trójki wielu wybitnych dziennikarzy, w tym moich znajomych. To było bezprawie, oni wygrywali więc potem w sądzie pracy – ale nie chcieli już wracać, po prostu brali większe odprawy i szukali szczęścia gdzie indziej.

Jerzy Sosnowski wrócił do wyuczonego zawodu nauczyciela (polonisty). Pamiętam ukłucie zazdrości, że też bym tak chciał!

Jakimś cudem udało mi się niestety samego siebie wkręcić w przekonanie, że ja tak nie mogę. Udało mi się sobie wmówić, że przecież o ile nie ma żadnych odkryć co do Orzeszkowej, to w chemii tyle się przecież pozmieniało od kiedy skończyłem studia.

Teraz wiem, że to wielopiętrowa bzdura. To właśnie stechiometrii można by uczyć z podręczników sprzed 100 lat, a z kolei jeśli chodzi o literaturę poromantyczną, pojawiło się sporo ciekawych nowych odczytań genderowych, postkolonialnych itd. A poza tym te uprawnienia po prostu się ma na całe życie.

Mam więc całkiem serio apel do PT Osób Czytelniczych. Jeśli czujesz się w pułapce, w ślepej uliczce, w sytuacji bez wyjścia: może Ciebie też uwięziły Twoje własne myśli?

Oczywiście, nie znam Twojej sytuacji, jesteś dla mnie tylko figurą retoryczną. Ale może to po prostu na początek obgadaj z kimś, do kogo masz zaufanie?

U mnie to poczucie osobistej porażki nakładało się na paradoksalne wrażenie, że tak poza tym przecież jest coraz lepiej. Wszystko wokół mnie było coraz ładniejsze, nowocześniejsze, europejskie. I tylko ja się z tego nie umiałem cieszyć.

Moja mentalna mapa Warszawy była pełna nieaktualnych połączeń, zlikwidowanych linii, wyburzonych budynków. Bywało, że wybierałem się do dawno już zamkniętej knajpy albo próbowałem wjechać w ulicę, którą zlikwidowano pod ekspresówkę.

Moja dystwarzia (która tak naprawdę jest po prostu niewielką wadą wzroku) sprawiała, że często widziałem martwych ludzi, jak ten chłopczyk w tym filmie. Wystarczyło, że ktoś miał podobne okulary czy fryzurę do znajomego, który odszedł.

Chodziłem więc po pięknie się rozwijającym, dynamicznym, europejskim mieście roku 2017, ale mentalnie tkwiłem ćwierć wieku wcześniej. W legendarnych czasach fruwających popielniczek (for the record: nikt tego nie widział, tylko każdy słyszał, że od kogoś słyszał; moim zdaniem, to legenda miejska).

Mentalnie tkwiłem więc w czasach, w których jeszcze w ogóle nie było takiego słowa jak „mobbing”, więc nawet nie wiedzieliśmy, że nasi pracodawcy mówią prozą. Wszędzie śmierdziało w najlepszym wypadku papierosami, ale przeważnie jeszcze gorzej. Metro, obwodnica, ograniczenia parkowania – to było odległe science-fiction.

A jednocześnie w tych złych czasach robiłem w pracy ciekawe rzeczy za ponadprzeciętne pieniądze. A poza tym byłem młody, a świat zdawał się stać otworem. Jeszcze nie wiedziałem jakim.

Te przeciwstawne uczucia sprawiły, że miałem jak ktoś inny z jakiegoś innego filmu. Patrzyłem na piękną Warszawę z 2017, a podświadomie widziałem motywy z jakichś gier o zombiakach. Patrzyłem na centrum handlowe, a widziałem zarastające je kilkudziesięcioletnie drzewa.

Wymyśliłem więc sobie historię o pandemii, która eliminuje tzw. białą rasę. W Polsce ocaleli nieliczni Afropolacy (Arabopolacy, Wietnamopolacy itd.), państwo zaś upadło całkowicie, bo w ośrodkach władzy nie został żaden „designated survivor” – w odróżnieniu od USA i Europy Zachodniej.

W powieści tak jak w opowiadaniu, terytorium dawnej Polski jest już w większości opuszczone. Na wzór średniowiecznych bractw opiekujących się pielgrzymami wędrującymi Via Francigena czy Camino de Santiago przez ruiny dawnego imperium rzymskiego, stworzono współczesny odpowiednik, opiekujący się pielgrzymami wędrującymi do grobów Popiełuszki czy św. Wojciecha.

Powieść działaby się kilkadziesiąt lat po opowiadaniu, gdy to bractwo jest już całkowicie skorumpowane. Żyje z szabru, przemytu, paskarstwa.

Warszawa oficjalnie jest całkowicie wysiedlona, ale grupa ludzi nawiązujących do mikstury tradycji średniowiecznych i powstańczych, stworzyła wolny gród na terenie obecnego Ursynowa. Ursynów jest naturalną fortecą – od lasu oddziela go nasyp i ogrodzenie technicznej bocznicy metra, od zachodu Puławska i mur wyścigów, od północy dolina służewiecka, od wschodu skarpa. Idealne miejsce dla grupy ocalonych z apokalipsy zombie!

Mój bohater nie był związany ani z powstańcami, ani z bractwem, ale z jednymi i z drugimi robił interesy. Był kimś w rodzaju stalkera. Rezydował w Górze Kalwarii, która – w związku z zamknięciem warszawskich mostów – przejęła funkcję obowiązkowego przystanku na trasie Lizbona – Władywostok.

Pewnego dnia dostaje zlecenie życia. Misja jest ryzykowna, ale podejrzani klienci proponują mu coś, za co bohater gotów jest zaryzykować wszystko: przepustkę na wydostanie się z Terytorium.

Ma ich przeprowadzić do samego centrum, na najwyższe piętro ruin hotelu Marriott (nie doszedłem do tej sceny, więc niestety nie miałem pretekstu do riserczu). Bohater nigdy tam nie chodzi, bo w ścisłym centrum za dużo patroli bractwa, no ale wie jak iść.

Z Góry Kalwarii wyruszają o świcie wzdłuż rzeki, by dojść do ruin obwodnicy. Pod ich osłoną do tunelu, przy którym powstańcy mają jedyną bramę dla obcych. Wpuszczają za skromną opłatą.

Tam kolejny tunel – metra. Bractwo boi się schodzić pod ziemię, więc powinni tak bezpiecznie dojść do „patelni” (założyłem, że najtrwalsza w tym mieście jest prowizorka, więc „patelnia” dotrwa do apokalipsy), a stamtąd już bliziutko.

Plany biorą w łeb na samym początku. Brama w tunelu jest zamknięta, walka zakonu z powstańcami weszła w kolejną ostrą fazę. Bohater jest w pułapce. Ale…

Łatwo zrozumieć czemu identyfikowałem się z takim bohaterem, obmyślanym jako mój rówieśnik w ruinach Warszawy. Rzeczywista pandemia wyleczyła mnie z fantazji o apokalipsie.

Kiedy wszystko było zamknięte, rozpaczliwie tęskniłem za Warszawą sprzed 2020. Marzyłem, żeby wszystko wróciło do normy, żeby znowu knajpy były pełne ludzi, ulice zakorkowane samochodami, a w centrach handlowych leciała wkurzająca muzyczka. Dałbym wtedy za to wszystko, jak mój bohater za przepustkę na Zachód.

To marzenie się oczywiście spełniło, może nawet aż za dobrze. Trochę mnie denerwuje, że tak szybko o tym zapomnieliśmy – seriale na przykład często teraz udają, że pandemii w ogóle nigdy nie było.

Mam wrażenie kolejnej nieprzepracowanej traumy, ale z tym niech się już mierzą kolejne pokolenia. Wszedłem już w wiek, w którym człowiek powinien się po prostu cieszyć, że przeżył kolejny rok, z pandemią czy bez.

A ostatecznym powodem, dla którego tej powieści już nigdy nie napiszę jest to, że ten mój kryzysowy rok 2017 był – jak już teraz wiem – rokiem, w którym udało mi się wypracować jakąś tam pozycję jako autora non-fiction. Nie gwiazdorską, ale i nie zerową – halfway between the gutter and the stars.

Pozycji jako prozaik nie mam praktycznie żadnej, więc wydawcy dla ewentualnej powieści musiałbym szukać prawie jak debiutant. To trochę demotywuje.

Rety, uzasadnienie wyszło mi długie jak to opowiadanie. Ale przynajmniej nie jest takie dołujące.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

122 komentarze

  1. Cieszę się, że Ci się udało wyjść z tego doła. Sam przez to przeszedłem i rozumiem. Pod poradą z początku tekstu podpisuję się obiema łapkami 🙂

  2. I to wszytko poniekąd dzięki PiS. 😉
    Byłem zszokowany że w tym momencie +/- 20% uczniów w Wwa chodzi do szkół prywatnych. Naście lat temu w znanrj prywatnyrj szkole w Śródmieściu było po kilkoro uczniów na roku.

  3. Prawie na temat. Pandemia.
    Jak się zaczynała, to Gospodarzu pisałeś „świat po pandemii nie będzie już taki jak przed nią”. Pandemia zasadniczo się skończyła, i jak jest – zmienił się, czy nie?

  4. Donacja poszła, ale przy tworzeniu konta takie coś wyskakuje
    „Dostęp zabroniony (403)
    Weryfikacja CSRF nie powiodła się. Żądanie zostało przerwane.”
    – ktoś tak ma?

  5. @serwis Wolne Lektury, prośby o datki

    „200 zł – tyle kosztuje redakcja 20 stron książki”

    Nie najgorsza stawka! Zapamiętam na zaś.

  6. @waclaw

    „Pandemia zasadniczo się skończyła”

    Skończyć się nie skończyła, tylko wszyscy zgodnie uznali, że będą tak udawać.

  7. „Byłem zszokowany że w tym momencie +/- 20% uczniów w Wwa chodzi do szkół prywatnych.”

    To jest zasługa ministra Czarnka, nie jestem przekonany czy ten trend się utrzyma, jeśli rzeczywiście dojdzie do tych 30% podwyżek.

  8. @wo
    Patrzyłem na piękną Warszawę z 2017, a podświadomie widziałem motywy z jakichś gier o zombiakach. Patrzyłem na centrum handlowe, a widziałem zarastające je kilkudziesięcioletnie drzewa.

    Wyobraźnia apokaliptyczna. Też tak mam i czasem się zastanawiam czy po prostu nie obejrzałem w dzieciństwie Mad Maxa o jeden raz za dużo. Nieźle też namieszało mi w głowie jak w podstawówce zabrali nas do kina na 12 Małp, no i potem zaraz wyszedł Fallout, więc „war never changes”, ostatnie tchnienie zimnowojennego lęku przed nuklearnym holokaustem. Wizje upadku cywilizacji mają w sobie coś paradoksalnie kojącego, że jednak życie dalej trwa, a ruiny są romantycznym tłem dla ekscytujących przygód (no chyba że mówimy o Drodze Mccarthy’ego).

  9. @tandaradam
    Dziękuję za ciepłe słowo, ale proszę o mnie nie pisać na moim blogu w trzeciej osobie. To jakieś takie niemiłe. Przecież to jakby o kimś mówić w towarzystwie tak głośno, żeby ta osoba to słyszała – ale niby nie do niej.

  10. @waclaw
    „Pandemia zasadniczo się skończyła, i jak jest – zmienił się, czy nie?”

    Dla mnie osobiście bardzo się zmienił, dzięki upowszechnieniu pracy zdalnej. Dlatego mogłem z rodziną przeprowadzić się do mojego rodzinnego miasta powiatowego. Mogę pracować w tym samym korpo, dobrze zarabiać, ale tutaj stać mnie na dom z ogródkiem i to nie w szczerym polu, więc dzieci będą mogły chodzić na piechotę do szkoły. Przed pandemią nawet nie brałem takiego rozwiązania pod uwagę.

  11. #małyOffTop
    „Dziękuję za ciepłe słowo, ale proszę o mnie nie pisać na moim blogu w trzeciej osobie”
    Mój dawny lekarz a za nim jego pielęgniarki zwracali się do mnie w następujący sposób „niech pójdzie”, „niech zrobi”.
    Odpowiadałem skutecznie „rozmawiamy tu z kimś jeszcze ;-)”.

  12. @Paweł Ziarko
    Zrobiłbym dokładnie to samo, gdyby nie pewne rodzinne obowiązki. Co do samej pandemii, to bardzo wkurzała mnie konieczność tych wszystkich higienicznych zabiegów, dezynfekcji, maseczek (oczywiście stosowałem się z rozsądku), ale luz na ulicach, placach był bardzo przyjemny. Ja z tych, których tłum głównie męczy i drażni, a nawet stresuje, zaś do knajp chadzam raz na pół roku.

  13. @tamtaramtam
    Wolałbym inna bardziej bezpośrednią formę, ale nie tak dawno ktoś sie odezwał do Ciebie „na ty” i dostał solidny opieprz. Wolałem nie ryzykować.

  14. @Paweł Ziarko
    Co mogłoby nawet trochę pomóc na różne problemy mieszkaniowe, bo przecież nie każdy musi czy chce mieszkać w Warszawie albo innym dużym mieście.
    Niestety korporacje już wchodzą w tryb „nie można pozwalać ludziom na 100% pracę zdalną” i wymyślają rzeczy w rodzaju „przynajmniej dwa dni w tygodniu praca z biura”. Co czasami ma sens, wiadomo, ale nie dla każdego. Sam tak mam, że właściwie mógłbym pracować z dowolnego miejsca byle mieć sensowny internet, bo mój kontakt z ludźmi w innych krajach albo w ogóle na innych kontynentach zwyczajnie nie zależy od tego czy będę w biurze czy nie. No i biura raczej słabo się sprawdzają wieczorem albo w środku nocy. Na razie nie musiałem się wykłócać, ale regularnie dostaję informacje w rodzaju „uważaj, bo sprawdzają kto się nie pojawia w biurze”.

  15. @kuba_wu

    Mnie bardzo pasowała „nowa norma” w postaci znacznie lepszych ułatwień jeśli chodzi o zdalne uczestniczenie w różnych rzeczach, ogólnie to sporo obostrzeń i reakcji na nie było bardziej przyjazne dla osób introwertycznych, na spektrum autyzmu itd. niż wszystko dotychczas, ale większość z tego szybko zaorano gdy „wrócono do normalności”.

  16. Unpopular take, ale wg. mnie praca zdalna w IT działa tylko jeśli cały zespół tak działa. Przez pierwszy rok mojej pracy w G byłem na jednym kontynencie, a mój zespół na drugim – to było okropne, bo niby wszystkie maile do mnie docierały i brałem udział we wszystkich spotkaniach, a potem, jak leciałem na miejsce to się okazywało, że 50% rzeczy jest dyskutowane przy kawie i lunchu. Po prostu o fajnych projektach się dowiadywałem po fakcie, albo jak już trwały i były obsadzone. I tak tak, wiadomo, manager powinien zadbać srututu – realia są jednak takie, że zawsze ludzie będą ustalać coś przy kawie albo lunchu. Popularny żart mówił, że „we have two kinds of promotion, in HQ and to HQ”.

    Dodatkowo współpraca fizycznie, w biurze jest tak z 10 razy bardziej efektywna niż robienie tego zdalnie przez kamerkę. Tutaj mam taką anegdotkę – jednym z najpopularniejszych modów do Arma był taki, który przy włączeniu mapy pokazywał wszystkim kursor dowódcy oddziału – bo o ile łatwiej powiedzieć idziemy na to wzgórze (machanie myszą) tą drogą (więcej machania), niż tłumaczyć, że na północne w kwadracie A7 i idziemy drogą która się zaczyna w A6. Tak samo praca z kodem – łatwiej pokazać coś na ekranie, niż mówić, że linia 123 w pliku blah.c.

  17. @carstein
    Oczywiście że to nie będzie dla każdego. Ale dla niektórych jak najbardziej. Z mojego doświadczenia korpo preferują jednak unifikację. Przed pandemią to było „wszyscy muszą częściowo pracować z domu, każdy zespół dostaje w biurze 80% stanowisk” i codziennie 2 osoby na 10 pracowały zdalnie. Przyszła pandemia, ludzie się przestawili i część tak nawet woli to teraz mają nastawienie „O nie, za dużo ludzi pracuje z domu. Nie dopilnujemy ich! I w biurach są puste miejsca, za co my płacimy?”

    Co do współpracy – to chyba nie tyle fizyczna co audiowizualna, po prostu łatwiej czasami coś pokazać, pomachać rękami albo narysować. Ale na to narzędzia też już są. Tylko znowu, to są wydatki. Taniej kupić licencje na zooma/teamsy i nie przejmować się wydajnością tego. Niemniej zgoda, że jeśli część zespołu pracuje zdalnie a część siedzi razem to będzie to wpływać na ich współpracę. Po prostu z kolegą siedzącym biurko obok można rozmawiać nawet nie odrywając wzroku od ekranu i rąk od klawiatury i tego się nie przebije.
    Grywam czasami ze znajomymi w RPG przez sieć. Takie Foundry ma tak, że pokazuje wszystkim kursory wszystkich graczy na żywo. Więc każdy może spokojnie sobie machać i pokazywać. Są opcje rysowania, robienia pingów, komunikacja dla niewielkich grup jest tam naprawdę niezła. A to przecież aplikacja dla ludzi którzy chcą sobie pograć.
    Gdyby korpo zależało bardziej na wydajności to by wolały żeby z zespołu siedzącego w jednym mieście 100% mogło być w biurze (jeśli tak im się lepiej pracuje), a ludzie których zespół jest i tak rozproszony mogli pracować z domu. Ale przecież ważniejsze są ujednolicone zasady, tabelki w excelu i tworzenie zysku dla akcjonariuszy. Wydajność czy wygoda pracowników jest tak naprawdę gdzieś daleko i bardziej w deklaracjach niż prawdziwym działaniu.

  18. @pk
    „Ale przecież ważniejsze są ujednolicone zasady, tabelki w excelu i tworzenie zysku dla akcjonariuszy.”

    No to teraz sobie trochę przeczysz – dużo tańsze dla korpo jest wysłanie wszystkich w peezdu na home office i likwidacja biur (btdt, mój aktualny pracodawca tak zrobił i od pandemii najblizsze mi biuro jest we Wrocławiu, w Warszawie mimo zatrudniania kilkuset osób biura niet).

  19. @embercadero
    Zgadza się. Bo i oni sobie przeczą, a ja część z tego co stoi za ich decyzjami dopisuję jawnie nawet jeśli oni tego nie powiedzą wprost. Nie mogą [1] posłać wszystkich na home office bo jak wtedy upewnią się kto pracuje a kto nie? Albo dopiero co kupili budynek/podpisali umowę i nie mogą tak po prostu zrezygnować przez powiedzmy najbliższy rok albo dwa.
    Przyznaję, że ja nie do końca ogarniam procesy myślowe wysoko postawionych korpomanagerów (tych niżej postawionych zresztą też nie). Ale pewne rzeczy widzę i np. szukanie oszczędności kosztem pracowników jak najbardziej ma miejsce. Branża gier komputerowych w zeszłym roku pozwalniała sporo osób pomimo olbrzymich zysków. Tylko w tym roku, czyli w niecałe dwa tygodnie, mieliśmy już dwie firmy powiązane z nią zapowiadające kolejne zwolnienia, z czego Unity zwalnia ok 1/4 wszystkich pracowników.
    To skakanie pomiędzy „część ludzi musi codziennie pracować z domu” tuż przed pandemią a „ludzie muszą przynajmniej połowę czasu pracować z biura” teraz obserwuję akurat na żywo. I też nie wiem dlaczego tak, bo owszem mogłoby wyjść taniej po prostu ograniczyć przestrzeń biurową – część osób potrzebuje tam być, ale części mogliby pozwolić na zdalną 100% czasu. Równie dobrze może być tak, że na koniec tego roku zmienią zdanie, tylko jeszcze im się ta decyzja nie przebiła przez bezwładność organizacji.

    [1] To znaczy my wiemy że mogliby, jak sam napisałeś niektórzy to robią. Ale w głowach licznych managerów w korpo siedzi potrzeba kontroli. Albo może chodzi o to, że wtedy to oni okazaliby się niepotrzebni a w biurach mogą przynajmniej uzasadniać swoje istnienie jako ci którzy pilnują i motywują (he he) innych?

  20. @PK
    Wydaje mi się, że sekret polega po części na tym, że nie wszystkie czynniki są widoczne w jednym excelu. Można udowadniać dowolny ruch potencjalnym zyskiem tak długo, jak długo koszty pokazują się u innego manago. Kiedy się chwalisz, jak to zwiększysz produktywność dzięki powrotowi do biura, to po prostu nie mówisz o tym, że teraz będziemy więcej płacić za biuro – to już problem kogo innego. Stąd też takie absurdy, że np. każą zespołowi przychodzić do biura, w którym nie ma wystarczająco dużo krzeseł.

  21. „tańsze dla korpo jest wysłanie wszystkich w peezdu na home office i likwidacja biur”

    Niby tak, tylko korposy powynajmowały tych biur na podstawie umów na 10 lat, nie zawsze można podnająć firmie trzeciej, nie każdy czynszojad chce renegocjować, bo rynek biurowy oklapł. Openspejsy stoją puste, a płacić trzeba.

    Dodatkowym zjawiskiem jest ból odwłoka innych oddziałów w multinationalach, że w jakieś tam w Polsce jest luzik i pełny WFH, a oni muszą zasuwać po kilka razy w tygodniu do biura.

  22. @pk
    „jak wtedy upewnią się kto pracuje a kto nie?”

    No zwykle to się poznaje po tak zwanych efektach.

    Tak, wiem. Pracowałem tam.

    @jesus

    „ból odwłoka innych oddziałów w multinationalach”

    Serio?? Na zachodzie permanentny WFH jest dużo powszechniejszy niż u nas. Pracuję permanentnie z holendrami, francuzami i szwedami. Żadnego nie pamiętam by mówił kiedykolwiek o byciu w jakimś biurze. No chyba że mówimy o Azji, tam faktycznie pewnie jest inaczej (no ale jak ma być skoro np co i raz w domach nie ma prądu).

    @obaj

    oczywiście jasne że okoliczności typu własny budynek albo uwikłanie w długi najem temu procesowi nie sprzyjają. Ci moi mieli okazję bo się najem kończył. Nowego biura już nie wynajęli.

  23. Na UW wydano na jesieni zarządzenie dotyczące pracy zdalnej. Wprowadzono roczny limit 26 dni i ich ścisłą rejestrację.

  24. @janekr
    Są kraje, w których po 55rż dostaje się z automatu kilka dodatkowych dni (a po 60. jeszcze parę)

  25. Te dwadzieścia ileś dni (chyba 24) wynika z nowych przepisów o okazjonalnej pracy zdalnej.

    Co jest problematyczne, bo u nas taka okazjonalna praca zdalna funkcjonowała na długo przed pandemią i żadnych limitów wtedy nie było.

  26. @janekr
    A to przepraszam, myślałem że to taki wyrafinowany żarcik, że pracownik naukowy na urlopie dalej pracuje, tyle że z domu.
    Ewidencja jest potrzebna np. ze względów ubezpieczeniowych (wypadek w pracy).

  27. Niestety smutna rzeczywistość. Czy pracownik jest potrzebny w firmie, czy może sobie spokojnie dłubać z domu, ma skąpy limit roczny na pracę zdalną.

  28. W chemii stricte szkolnej niewiele, trochę się zmienił układ okresowy, bo doszło trochę transuranowców. Ponieważ jednak nasza szkoła stawia na budzenie zainteresowania przedmiotem, to – trzymając się pierwiastków – mówię np. o bateriach litowych, minerałach konfliktu, globalnym rynku metali ziem rzadkich (itd), no i tutaj właściwie co roku muszę uaktualniać materiały (albo przynajmniej sprawdzać czy się nie zdezaktualizowały).

  29. @waclaw
    „Pandemia zasadniczo się skończyła, i jak jest – zmienił się, czy nie?”

    To prawda, że nie tak bardzo jak myślałem. Popularność pracy zdalnej jednak chyba już z nami zostanie na dobre. Podejrzewam też, że wojna w Ukrainie jest ubocznym skutkiem pandemii (izolując się od świata, Putin uwierzył w kłamstwa nielicznych doradców).

  30. Ja jednak mam bardzo wpojone rozróżnienie pomiędzy nauką, a technologią. Najbardziej alarmistycznym artykułem, który kojarzę był „jon siarczkowy nie istnieje” – no chyba, że sobie wejdziemy w fizykę fazy skondensowanej.

  31. Post zaczyna się od tego, że wkręca pan sobie, że tkwi w pułapce i w ślepej uliczce. A kończy tym, że jest w pułapce braku wiarygodności jako autor prozy. Czy to nie jest kolejne wkręcenie sobie, że się nie uda? Być może jednak znajdzie się wydawca!

  32. @bokonowicz
    „Ja jednak mam bardzo wpojone rozróżnienie pomiędzy nauką, a technologią.”

    My z kolei staramy się pokazywać interdyscyplinarne związki, m.in. właśnie między nauką a technologią (a także np. biologią a chemią, medycyną a biologią itd.).

  33. @wo

    „My z kolei staramy się pokazywać interdyscyplinarne związki, m.in. właśnie między nauką a technologią (a także np. biologią a chemią, medycyną a biologią itd.).”

    Bardzo mi się to podoba 🙂 szkoda że za moich czasów tak nie było.

  34. Amerykańska firma dla której robię w połowie zeszłego roku zdecydowała, że każdy kto mieszka 40 mil od biura musi się pojawić w owym biurze dwa-trzy razy w tygodniu. I w USA – patrząc się po innych firmach z branży IT – jest to jakaś nowa norma. Co złośliwszy amerykańscy koledzy mówią, że wszystko dlatego że sporo funduszy i szefostwa inwestowało w biurowce i nie mogą one stać puste.

    Gdzieś zresztą widziałem w ostatnim tygodniu, że część analityków tzw. rynku przewiduje, że jedną z branży która może wpaść w poważne kłopoty w tym roku jest branża wynajmu biur i budowlanka.

  35. Mój (również amerykański) pracodawca wykorzystuje WFH do konsolidacji powierzchni biurowej i cięcia kosztów. Za parę miesięcy mamy ponoć wszyscy przejść na „flexible desks”. Trochę to rozumiem, bo kiedy bywałem w biurze, to standardowo 50% biurek było puste.

  36. @Literackie aspiracje wo
    Mi się też wydaje, że to irracjonalne lęki. Jesteś wielokrotnie publikowanym autorem, to już automatycznie pozycjonuje w kategorii „człowiek, który dotrzymuje terminów, rozumie proces redakcyjny i wie jak składać słowa do kupy w strawny sposób”, co akurat IMO jest głównym lękiem wydawców zalewanych przez szufladowe wypociny. No i jako ex-aktywny członek fandomu gwarantuję, że nazwisko WO jest w środowisku znane i kojarzone jako popularyzatora fantastyki. IMO taki np. Powergraph, czyli wydawnictwo fandomowe, ale mające renomę w mainstreamie (Rak, Twardoch, Orbitowski) na pewno by nie zepchnęło maila do spamu.

    @Praca zdalna
    Mam perspektywę z gamedevu, gdzie pracowałem office-only oraz full remote i w dobrze ogarniętej firmie nie widzę żadnej różnicy w wydajności i komunikacji. Wręcz niebywałe jak pracując przy biurku ludzie potrafią unikać przejścia do drugiego pokoju w celu przekazania elementarnych informacji, a z drugiej strony marnować czas na spontaniczne niby-gadki o pracy, które bywają pretekstem do przeciągania zadań w niskończoność. Praca zdalna to przynajmniej porządkuje, IMO nawet łatwiej rozdzielić, co jest zasadnym spotkaniem, a co można załatwić mailem/zapytaniem na firmowym komunikatorze. Z drugiej strony jak zarządzanie zespołem się sypnie, to na całego.

    Ale ogółem mam wrażenie graniczące z pewnością, że o zmianach nie decydują Excele tylko mody plus lęki tego czy innego CEO.

    Zresztą, siedzę w środku tego kryzysu branży gier i to też jest w 20% realny kryzys, a w 80% samospełniająca się przepowiednia: skoro mamy bessę to na wszelki wypadek zamroźmy pieniądze na pół roku i zobaczymy co dalej. Ojej, wszyscy to zrobili, czyli jest naprawdę źle.

    A np. połowa wydawnictw ma aktualnie pusty kalendarz premier na 2025 rok. Skądś te dochody trzeba będzie zdobyć, czyli za kilka miesięcy będą znowu biegać jak kurczaki bez głowy i rzucać hajsem w prezentacje w Power Poincie, żeby załatać dziury, które sami teraz robią.

    @Pandemia
    To całe zapominanie o zarazie na początku wydawało mi się absurdalne, ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej mi to rozjaśnia w głowie pewien absurd historii. Tak przecież było zawsze: wystarczy sprawdzić, ile w podręcznikach XX wieku zajmuje miejsca hiszpanka, która zazwyczaj jest załatwiona notatką na marginesie między I wś a dojściem Hitlera do władzy. Chyba tylko Czarna Śmierć faktycznie zajęła centralne miejsce jako wydarzenie epoki, bo nawet dżuma Justyniana jest prezentowana jako kompletnie uboczna kwestia do jego polityki i wojen, a skończyła się przecież dwieście lat po jego śmierci.

  37. @Sapiecha & pandemie:
    Tak. Czytałem nie tak dawno o upadku Rzymu i „mój” autor podkreślał (Kyle Harper) nieźle się podśmiechiwał z podejścia historyków — opis, że w bitwie ginie 10 tys. łączy się z komentarzami o kryzysie państwa, dobrze udokumentowana pandemia zbierająca miliony (a w omawianym czasie były trzy: za Antoninów, za Justyniana i jeszcze jedna po drodze) zbywana jako nieważna, a świadectwa z epoki uznawane za na pewno przesadzone i nieistotne.

  38. Bitwy i wojny jakoś bardziej są upamiętniane w kulturze. Powstało już pewnie więcej filmów i książek o napaści Rosji na Ukrainę, niż o pandemii („Szklana cebula” wiosny nie czyni).

  39. Śmierć w bitwie to jest jednak tragedia i jeśli w jakiejś zginęło jednokrotnie 10 tysięcy ludzi, to wiąże się też przy okazji z katastrofą ekologiczną (metale ciężkie, również epidemie)

    Hiszpanka jest specyficznym przypadkiem, ponieważ była bardzo agresywna, ale może warto spytać czy ktoś wolałby mieć grypę czy zostać wysłanym na front? Śmiertelność w bitwach pierwszej wojny światowej może akurat być porównywalna z nieleczoną dżumą.

  40. @bokononowicz:
    Nie chodzi o to, że miło i szczęśliwie jest się wycinać w bitwach. Chodzi o to, że historycy mają skłonność do skupiania się na polityce i wojnach, lekceważą przy tym gospodarkę, zdrowie społeczeństwa, czy kwestie klimatu (tak, w upadku Rzymu też zapewne miał on swój udział). Śmierć milionów Rzymian (w sensie: mieszkańców Imperium, nie w sensie obywatelstwa) zmniejsza bazę podatkową — jedną z tez Harpera było to, że pewne aspekty rzymskiego państwa po takich problemach z podatkami się już nigdy nie podniosły (np. że rzymska religia zaczęła upadać dobre kilkadziesiąt lat przed Konstantynem, bo instytucje religijne utraciły finansowanie, co bardzo ułatwiło rozwój religii pozbawionych wsparcia instytucjonalnego, takich jak chrześcijaństwo).

    A to, jak widzą świat historycy, jak się go uczymy w szkołach, tworzy wzorce przez które sami na świat patrzymy i kształtujemy (jako społeczeństwa) swoją politykę.

  41. @pak4
    Albo teza równie smaczna, choć może bardziej naciągana: pandemia za Antoninów, która nieco wcześniej dotknęła też Chiny, zakończyła trwający prawie dwie wieki regularny morski handel Rzymu z Indiami i Azją Południowo-Wschodnią. Zniknęły wielkie wpływy z ceł importowych, o wartości ponoć zbliżonej do kosztów obługi limesu.

  42. @pak4
    historycy mają skłonność do skupiania się na polityce i wojnach

    Niektórzy.

  43. @pak4

    Nie jestem skspertem od starożytnego Rzymu, ale wydaje mi się, że popularność nowych religii miała związek raczej z ich popularnym charakterem. Mesjanizm wczesnego chrześcijaństwa i jego mitraistyczne wpływy perskie obiecywały ludziom właśnie coś na kształt obywatelstwa. Minęły dwa tysiące lat, a ludzie wciąż są bardziej skłonni zawierzyć polityce godnościowej niż wyrzucić religię ze szkół.

    Zresztą myślę, że istnieje spora grupa wiernych, dla których lepsza będzie każda religia, która nie każe deifikować obecnego premiera.

  44. @Gammon No.82:
    Powiedziałbym, że poza tym schematem są tylko ogony rozkładu postaw historyków. Czyli owszem, są, znam, cenię, ale to nie postawa dominująca.

    @bokononowicz:
    Cenię sobie to, co odkrywa dla mnie nową stronę rzeczywistości. Jeśli Harper pisze, że analizując dokumenty świątyń można zauważyć, że w III wieku n.e. znikają dla wielu nominacje kapłanów i świadectwa o składaniu ofiar (wcześniej przez setki lat skwapliwi odnotowywane), i że jest to właśnie po przejściu pandemii, jest to dla mnie takim nowym, wartościowym spojrzeniem, choć przecież nie wyczerpuje on tematu.

    A Rzym dał w końcu wszystkim wolnym mieszkańcom „obywatelstwo”, wcześniej stopniowo rozszerzając jego zakres (bo „w końcu” to już w czasach chrześcijańskich) 🙂 To w ogóle niesamowite, że ze starożytnych cywilizacji rzymska była najbardziej inkluzywna. I to od początków, bo te dziwne historie o Romulusie i Remusie* sugerują miasto-państwo imigrantów i uchodźców, coś jak takie starożytne USA 😀 (Oczywiście: najbardziej i dla wolnych, oznacza że to wszystko trzeba brać względnie — względem starożytnej kultury, gdzie niewolnictwo było normą.)


    *) Wiem, że to legendy, ale legendy idące pod prąd typowych schematów, więc coś w postrzeganiu siebie samych i własnej kultury przez Rzymian tu musi być.

  45. Czepialstwo obywatelskie: dystwarzia ma swoją fachową nazwę: prozopagnozja. Zawsze się nią tłumaczę, gdy kogoś nie poznaję.

  46. @bokononowicz

    Jeśli za benchmark uznamy sytuację, w której osobnik spoza polis albo plemienia właściwie nie jest człowiekiem, o ile nie pozostaje pod opieką obywatela z odpowiednim statusem, to tak, Imperium było inkluzywne, zwłaszcza po edykcie Karakalli.

    @pak4 „Romulus i Remus”
    Ja bym ten mit rozumiał bardziej historycznie. Zorganizowane bandy młodych bezprizornych mężczyzn musiały się w tamtych czasach formować dość często po jakiś lokalnych eksplozjach demograficznych. Ziemi dla każdego nie starczyło. Siłą rzeczy takie żyjące na marginesie cywilizacji chłopaki uciekały się do grabieży (kto im zabroni, i jaką mają alternatywę) oraz do gwałtu (na Sabinkach).

  47. Jeśli za benchmark uznamy sytuację, w której osobnik spoza polis albo plemienia właściwie nie jest człowiekiem, o ile nie pozostaje pod opieką obywatela z odpowiednim statusem, to spokojnie możemy przesunąć widełki do 20 wieku.

    To starożytni Rzymianie byli inkluzywni w porównaniu z kim – Persami, ateńczykami, koryntianami? No z pewnością ludy jedwabnego szlaku było stać wyłącznie na drapieżną gospodarkę grabieżczą.

  48. @nudnykotlet

    „Amerykańska firma dla której robię w połowie zeszłego roku zdecydowała, że każdy kto mieszka 40 mil od biura”

    No offence, dziwię sie, że ktoś w jakimkolwiek IT Cię zatrudnił.
    Poniżej, powyżej?
    Odrzucam matematyczne == 40 mil.
    Nieprecyzyjność wyklucza z IT.

    przepraszam Gospodarzu,
    MSPANC
    #pregierz

  49. @inuita
    „No offence, dziwię sie, że ktoś w jakimkolwiek IT Cię zatrudnił.
    Poniżej, powyżej?
    Odrzucam matematyczne == 40 mil.
    Nieprecyzyjność wyklucza z IT.”

    Może z tego 15 lat temu. Z współczesnego jednak bardziej problemy z komunikacją. W powyższym przykładzie łatwo odczytać z kontekstu czy chodzi o powyżej, czy poniżej. Za to taka forma agresji w komunikacji już obecnie często będzie skutkowała trudną rozmową z TL.

  50. @ wo

    …więc powinni tak bezpiecznie dojść do „patelni”.

    Sorry, że ja z tą patelnią trochę jak Filip z Konopi, ale zawsze ciekawiło mnie skąd ta nazwa. Czy tam w lecie jest tak gorąco jak na patelni? Czy to jakieś wspomnienie po czasie, gdy ta okolica była jednym wielkim bazarem i ktoś tam wystawiał się z patelniami? Czy może jeszcze jakiś inny diabeł?

  51. To jest generic term dla każdego zalanego betonem placu, coś jak nazywanie lokalnego watażki z grupy rządzącej „Budyniem”

  52. O sosnowieckiej Patelni, nota bene starszej od warszawskiej, czytamy:

    „Powstaje placyk bez nazwy, który mieszkańcy nazywają 'Patelnią’. Nazwa miała się wziąć stąd, że latem płyty, którymi wyłożono plac, bardzo szybko się nagrzewały”.

  53. „To jest generic term dla każdego zalanego betonem placu”

    No właśnie nie wiem czy każdego, w ilu miastach (poza wspomnianą Warszawą i jej najbardziej południową dzielnicą) takie określenie funkcjonuje jako nazwa własna?

  54. Ja znam wersję, że warszawska Patelnia tak się nazywa, bo jest lekko wcięta w terenie w porównaniu z otoczeniem.

  55. @bokononowicz
    „W każdym mieście, w który mieszkałem była jakaś patelnia.”

    Ok, gdzieś tam zawsze jest patelnia. Ale czy tak powszechna jest The Patelnia? Miejsce, które mieszkańcy zidentyfikują po tej nazwie bez pudła?

  56. Jakby mnie ktoś spytał w Łodzi „gdzie jest patelnia” to bym powiedziała, że w sklepie. Także nie każde miasto ma, choć kilka łysych placy by się znalazło (Łódź cierpi trochę na brak wyraźnego centrum, a to zazwyczaj chyba taki główny rynek dostaje tę nazwę)

  57. @mw
    „Sorry, że ja z tą patelnią trochę jak Filip z Konopi, ale zawsze ciekawiło mnie skąd ta nazwa. ”

    Wydaje mi się że od kształtu. To jest płaska niecka, otoczona niezbyt wysokimi barierami. Za płytko na rondel czy garnek.

  58. Patelnia chyba musi mieć jakiś brzeg czy rant, żeby tak się kojarzyć. Tak jest z Patelnią w Sosnowcu, to plac, który prowadzi do przejścia podziemnego do dworca i też jest trochę zagłębiony od tej strony, podobnie jak Patelnia przed Metrem Centrum w Default City.

  59. Ta patelnia pojawiła się nagle kiedyś. Bo to miejsce wcześniej, przed budową metra nie miało takiej nazwy. I pomimo, ze jestem z Warszawy to potem też nie spotykałem się z tym określeniem. Dopiero lubiąca swojskość stołeczna GW (Stołek, jak lubiła się sama nazywać, bo nikt…) zaczęła tak nazywać to miejsce. Możliwe, że inne medium to wymyśliło. W moim bąbelku ta nazwa nie istnieje w użyciu. Ale pewnie gdzieś tam używają.

  60. Nazwa pojawiła się bardzo szybko (na pewno ponad 20 lat temu) po tym jak tylko pojawiło się tam metro i jest powszechnie używana, w każdym razie w bąblu poniżej 40-tki :D. Jest też bardzo adekwatna, w lato w wybetonowanej niecce pełnej ludzi bywa naprawdę milutko.

  61. @junoxe
    „Ta patelnia pojawiła się nagle kiedyś. Bo to miejsce wcześniej, przed budową metra nie miało takiej nazwy.”

    Bo też i wcześniej nie miałaby sensu. Nie było „niecki z rantem”. Pojawiła się jako tymczasowy skutek braku lepszego pomysłu na skomunikowanie przejścia podziemnego, stacji metra i dworca Śródmieście. Zapewne 20 lat temu wszyscy byli przekonani, że do 2024 powstanie już docelowe rozwiązanie, bo obecne nie ma sensu i dezorientuje przyjezdnych, którzy mają prawo mylić stacje „Centrum”, „Centralny” i „Śródmieście”.

  62. @bokononowicz

    „W każdym mieście, w który mieszkałem była jakaś patelnia.”

    W żadnym, w którym mieszkałem nie było.

  63. W przytoczonym przykładzie Gospodarza oraz [Jerzego] Sosnowskiego była wyuczona alternatywa – nauczyciela, chemika, polonisty.

    Co jeżeli ślepa uliczka jest czymś co robiło się zawsze i zawsze chciało? Gdy wszystko szło jednotorowo: w liceum rozwiązywało się ciekawe zadanka z Olimpiady Matematycznej czy Informatycznej, chodziło na studia z innymi olimpijczykami, pracuje potem naście+ lat w Big Techu na zachodzie, osiągając dostateczny Sukces aby sprawy materialne stały się immaterialne… Zawsze chcieć być „Mr. Wolfem” który rozwiązuje trudne techniczne problemy i być obecnie tym Mr. Wolfem.

    Co jeśli dojdzie się tam gdzie zawsze się chciało, ale już się nie chce? A jednocześnie od dzieciństwa nie robiło się nic innego? I żaden inny pomysł nie przychodzi, mimo że z materialnej perspektywy możnaby w zasadzie wszystko? A lata może jeszcze nie takie zaawansowane, ale plastyczność umysłu odczuwalnie mniejsza żeby zacząć coś zupełnie nowego (albo i poCOVIDowa mgiełka która po pierwszym COVIDzie z 2020 roku zdaje się nigdy w pełni nie ustąpiła…)?

    Moi koledzy z tego co zarobili na napompowanych big techowych akcjach zostają inwestorami, zakładają firmy, niekoniecznie techowe, ale co jeśli we mnie nie ma za krztę przedsiębiorcy? Raczej wolę się zakopać w kącie z „ciekawym zadankiem”, im mniej mającym wspólnego z czymkolwiek praktycznym tym lepiej. Akademia? Czy można wejść pośród młodszych o kilkanaście czy 20 lat studentów i dotrzymać kroku ich umysłom i entuzjazmowi? Gdy czuje, że nie dotrzymuję energii gorliwym new-gradom przychodzącym do przemysłu zaraz po studiach?

  64. @js

    W dużym stopniu mógłbym powiedzieć „story of my life”. Mnie póki co pomaga zmiana środowiska w którym jestem tym „Wolfem” co 2-3 lata. Możliwie radykalna (oczywiscie wciąż w ramach posiadanej wiedzy/eksperiencji), im radykalniejsza tym lepiej zapobiega wypaleniu. I jeśli się da to nie patrzeć pry zmianie na kasę, zarobisz mniej ale psychicznie odżyjesz.

    Pomaga też mieć jakieś drugie zajęcie. Parę lat temu byłem na skraju wypalenia mając robotę która z perspektywy widzę że była lepiej płatna niż ta obecna ale po prostu cholernie nudna (mimo bycia „Wolfem”), wtedy przed totalnym dołem uratowała mnie działalność społeczna w ramach lokalnego stowarzyszenia, która przez dłuższy czas dawała mi kupę radości. Dawała bo w sumie też mi już zbrzydła, widać ja nie mogę z niczym długo.

    Uczenie nie jest dla każdego. Próbowałem parę lat temu (prowadziłem kurs na studiach podyplomowych) i wiem że to nie dla mnie. A już w dziećmi to w ogóle bym się nie porozumiał i tylko byłby to dla mnie stres. To nie jest droga dla każdego.

  65. @js
    „Co jeżeli ślepa uliczka jest czymś co robiło się zawsze i zawsze chciało? Gdy wszystko szło jednotorowo:”

    Nie nadaję się do udzielania życiowych porad, ale jednej rzeczywiście udzielam wszystkim (i sam mimo wszystko staram się jej trzymać). Brzmi ona: w życiu ZAWSZE trzeba mieć plan B, a może nawet C, nie zaszkodzą też plany Zet, Ziet i Żet.

    PS. Zrobiłem maleńką edycję z Jerzym Sosnowskim

  66. „patelnia” to piaszczysta polana gdzie się człowiek opala z dala od nadmorskich wiatrów

  67. Patelnią nazywają też miejscowi serpentynę w Chabówce pod Nowym Targiem, gdzie regularnie szukają mocnych wrażeń młodzi motocykliści, czasem ze skutkiem śmiertelnym.

  68. @wo

    Jeszcze odnośnie chemii i technologii energetycznych – ostatnio dowiedziałem się, że zimna fuzja będzie upadłą technologią, jeśli nie pogodzimy się z Rosją, ponieważ światowa produkcja trytu jest na opłakanym poziomie. Dziwne, że awal tego nie podłapał (to komcionauta, któremu zazwyczaj kibicuję, btw)

  69. @bokonowicz
    ” zimna fuzja będzie upadłą technologią, jeśli nie pogodzimy się z Rosją, ponieważ światowa produkcja trytu”

    Coś pomyliłeś – albo „zimna”, albo „trytu”. Zgaduję, że chodzi jednak o gorącą fuzję, czyli tokamaki (itd)? Z tym jest zabawnie, bo w tej materii nigdy nie zerwano współpracy z Rosją, o ile mi wiadomo.

  70. Tak i nie – przyznaję się, że kiedy myślę o technologiach fuzyjnych, to każda jest dla mnie zimna, dopóki nie zamienia krajobrazu w szkło. Rozumiem różnicę.

    But still, kojarzę jednak proponowane mechanizmy zimnej fuzji, które opierają się o tryt.

  71. Serio nikt nie pamięta?! Patelnia jest starsza niż metro. Od lat zwano tak obecne rondo Dmowskiego – może dlatego, że okrągłe, płaskie i łyse. Gdy zbudowano stację Centrum, a też i zagospodarowano tarczę ronda (albo „ronda” – wersja dla drogowych purystów) donicami z kwieciem, nazwa w jakiś sposób przeniosła się na płaski i łysy placyk obok ronda (i piętro niżej).

  72. @kor
    „Ale czy tak powszechna jest The Patelnia? Miejsce, które mieszkańcy zidentyfikują po tej nazwie bez pudła?”

    U mnie są dwa takie miejsca i można po tym odróżnić starszych mieszkańców od młodszych czy też autochtonów od ludności napływowej. Gdy jedno nazywano patelnią, drugie było jeszcze niemal parczkiem porośniętym drzewami, zanim przyszła betonoza.

  73. Jeżeli natomiast chodzi o energetykę jądrową, to faktycznie współpraca nie została zerwana, ale będąc członkiem rosyjskiej akademii można było mieć nieprzyjemności przynajmniej przejściowo.

  74. @bokononowicz
    Zimna fuzja to humbug, a w najlepszej wersji: hipoteza, że w ogóle taki proces jest możliwy. Żaden proponowany mechanizm póki co nie działa. Fuzja gorąca ma zaś przed sobą tradycyjnie 30 lat badań do momentu dopracowania technologii, jak zawsze, od 70 lat. Brak trytu dla hipotetycznych przemysłowych tokamaków czy stellaratorów, jest chyba najmniejszym zmartwieniem, jakie by mi przyszło do głowy. Zresztą, jak będzie trzeba, to się wyprodukuje.

  75. @kubawu
    „Brak trytu dla hipotetycznych przemysłowych tokamaków czy stellaratorów, jest chyba najmniejszym zmartwieniem, jakie by mi przyszło do głowy”

    Tym bardziej że jest potrzebny w jakichś aptekarskich ilościach. Nie chce mi się guglać konkretnych danych dla konkretnych instalacji, ale pamiętam że hipotetyczny „wyciek trytu” byłby nieistotny środowiskowo, bo nawet hipotetyczna duża instalacja przyszłości wymagałaby (zmyślam, ale takie to są rzędy wielkości) powiedzmy paru litrów na rok.

  76. Z tych teoretycznych technologii przyszłości, takich jak zimna fuzja, do mnie bardziej przemawia „akumulator izomerowy” czyli reaktor, w którym nadmiar energii jest wykorzystywany do produkcji izomerów, które potem mogą być wykorzystywane do produkcji energii, kiedy taka będzie potrzebna. Działałoby to więc jak jądrowy magazyn energii. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy, zapala mi się światełko, że to może być otwarcie drogi dla broni izomerowej.

  77. @izbkp
    ” jądrowy magazyn energii. ”

    W jakim sensie „jądrowy”? Energia izomerów to energia elektronów. Niech pan sobie raczej zapali światełko o BRONI ELEKTRONOWEJ.

  78. Fuzja jest zawsze odległa o 30 lat przy obecnym poziomie finansowania? Taki był cel tej oryginalnej prezentacji w latach 70 i chyba kolejnych. Brakującym elementem jest głównie postęp w inżynierii materiałowej, który jest niepewny, jednak na pewno nie można go osiągnąć nie mając dużych eksperymentów. Dopiero będzie smutno gdyby się miało okazać że fuzję osiągnięto po prostu realizując plan. Największy dotychczas Wendelstein 7-X zaprojektowano na początku lat 90, budowano ponad 20 lat, i ot voila, wszystkie cele osiągnięto.

  79. @unikod
    „Największy dotychczas Wendelstein 7-X zaprojektowano na początku lat 90, budowano ponad 20 lat, i ot voila, wszystkie cele osiągnięto.”

    Problem jest czysto polityczny. Najbardziej zaawansowane kraje jednocześnie najwięcej zarabiają na energetyce jądrowej, współpracują więc w projektach takich jak ITER, ale robią to bardziej po to, żemy mieć oko na konkurencję – niż żeby naprawdę zarżnąć kurę póki co znoszącą złote jajka.

  80. Ponieważ autor lansuje swoje post apo dołożę i ja trzy grosze.

    Proszę o głosy w sprawie wojny w Ukrainie. Co będzie po (ewentualnej) wygranej Trumpa w USA? Czy Europa zachodnia da sobie radę z finansowaniem i produkcją wojenną dla Ukrainy?

    Na razie w najgorszym scenariuszu ze strzępów wiadomości rysuje mi się koalicja francusko-bytyjska (ze słabym wsparciem Niemiec) dla zdobytej Ukrainy, ogarniętej wojną partyzancką. Litwy, Łotwy, Estonii, Polski, Rumunii. Z wyłączeniem rzecz jasna Węgier i Słowacji.

    Jakieś pomysły na najgorsze z możliwych wybory w USA?

  81. @fieloryb

    Ze wsparciem Niemiec też może być ciężko zważywszy na to, jak rośnie w siłę AfD…

  82. @fieloryb
    Doceniam, że próbujesz to jakoś powiązać z tematem blogonotki, ale po raz kolejny zadajesz pytania, które należy zadawać na własnym blogu.

  83. @WO
    Już tu pisałem, że nie znam lepszego miejsca. Jeśli ktoś zna to proszę wskazać, nie chcę zaśmiecać Twojego bloga, chętnie się oddalę, Jak mówił bohater „Hydrozagadki” (polecam!), IMHO jesteście „bezwględnie inteligentni”. Ma to oczywiście swoje zady i walety. Jednakowoż imponuje mi jakość opinii i źródeł jakimi dysponuje społeczność tego blogu.

  84. #korektaObywatelska
    Te przeciwstawne uczucia sprawiły, że miałem jak ktoś inny z jakiegoś innego filmu.

    Rozumiem z kontekstu co chcesz powiedzieć, ale musiałem czytać dwa razy.

  85. @js
    (…)Co jeżeli ślepa uliczka jest czymś co robiło się zawsze i zawsze chciało? (…)
    Jest taka prosta forma „terapi” czy lepiej mówiąc „autoterapi” w calu wrócenia do źródeł zadowolenia z pracy. Jak ja to rozumiem – dzięki temu odświeża się podstawowe emocje, które dały napęd do pracy i zainteresowań. W skrócie chodzi o naukę przez zabawę. Powrót do dziecięcych wręcz emocji: zaciekawienia, radości z odkrycia, poczucia ryzyka tajemnicy. Dobre hobby jest tu chyba najlepszym punktem startu.

    Trudno doradzać, nie znamy się a ja nie mam kompetencji. Jednak oceniam na podstawie własnych doświadczeń, że w jakimś stopniu wypalenie zawpdpwe jest częścią naszej drogi zawodowej, zwłaszcza w zawodach twórczych.

    Psycholodzy mówią, że znużenie pracą jest czymś naturalnym. Zwłaszcza przy długich „projektach”, które nie budzą szansy na sukces. Twoją mocną stroną jest, jak się wydaje doświadczenie. Poszukiwanie ciekawego zajęcia samo w sobie jest interesujące.

    Z twojego krótkiego postu wynika, że praca jeszcze daje zadowolenie, więc jednak tu bym szukał…

  86. @fieloryb

    Tylko jako osoba, która była w tej sytuacji, muszę powiedzieć: kiedy jesteś emocjonalnie wykończony swoją pracą, to po pracy możesz już zwyczajnie nie mieć siły na nowe hobby, wszystko odbiera się wtedy jak pracę po pracy. Ja już nawet nie miałem zdolności się zmotywować, żeby sięgnąć po film albo książkę, wszystko to było jak przeczekiwanie czasu aż będę znowu musiał tam iść. Powiedzenie osobie wypalonej zawodowo „znajdź sobie hobby” to trochę jak leczenie depresji pójściem pobiegać, to są dobre rady tych, co nie poczuli co to anhedonia.

    U mnie nie obyło się bez kilkumiesięcznej przerwy w wykonywanym zawodzie, na co mało kto sobie może pozwolić, także no, uniwersalnych rad nie mam. Jedno co wiem, to że próby przeczekania, wzięcia się w garść, mówienia sobie „nie dramatyzuj” – to nie działa. Można tak trwać, ale z czasem jest tylko gorzej.

  87. Offtopicznie: gratuluję Gospodarzowi udziału w bardzo ciekawym dzisiejszym odcinku „Stulecia dziwów” u Redaktora Sosnowskiego w Radiu Nowy Świat.

  88. @procyon
    „Powiedzenie osobie wypalonej zawodowo „znajdź sobie hobby” to trochę jak leczenie depresji pójściem pobiegać, to są dobre rady tych, co nie poczuli co to anhedonia.”
    Nie piszę o osobach wypalonych. Piszę o czymś mniej dolegliwym, czyli o znużeniu pracą z powodu braku balansu. Powtórzę – z powodu braku kompetencji nie mogę wypowiadać się jako psycholog czy psychiatra. Opowiadam o swoich doświadczeniach i o tym co mi podpowiedzieli mądrzejsi ode mnie w książkach itp.

    Odsyłam zawsze w takich wypadkach do specjalisty. Dobry lekarz jest w stanie pomóc farmakologicznie. Dobry psycholog pomoże przepracować problem.

    Wiem co oznacza przymus pracy. Tyra na trzy zmiany w latach ’90 była moim udziałem za szmatławe pieniądze. Dlatego ostrożnie podchodzę do tematu. Szczęściem, byłem wtedy młodszy, ale i tak zaburzony cykl dobowy dawał mi ostro w kość. Dzisiaj już bym tak nie mógł. Czy byłem wypalony zawodowo? Nie wiem, nie doszło chyba tak daleko. Byłem przemęczony, dramatycznie nisko oceniałem swoje możliwości, ale miałem oparcie w bliskich i solidne podstawy, żeby się nie bać.

    Polecam jako lekarstwo pójście na wolne i do lekarzy. Ja tak zrobiłem, bo nie miałem obciążenia kosztami wychowania dziecka i kredytem. Inna sprawa, że dzięki temu nie mam potomstwa. Co i tak jest udziałem wielu ludzi z mojego pokolenia. Z drugiej jednak strony miałem poduszkę finansową, niezbędną do oczywistych działań. To nie jest kraj dla chorych ludzi.

  89. >>gratuluję Gospodarzowi udziału w bardzo ciekawym dzisiejszym odcinku „Stulecia dziwów”<<
    Proszę w przyszłości @WO o informowanie o takich wycieczkach na radiowe poletko. Będę słuchał z podkastu.

  90. @fieloryb

    No ok – nie kłócę się, co komu pomaga to pomaga, są różni ludzie i różne etapy zaawansowania problemu. Moim zdaniem akurat „przepracowanie” niekoniecznie jest pomocne, kiedy potężny stresor w postaci pracy odbierającej smak życia jest ciągle obecny i niestety na to żadna pogadanka nie pomoże. SSRI przepisuje się przez analogię do depresji, ale ich skutki uboczne to też nie są rurki z kremem, a skuteczność tych leków w wypaleniu jest kontrowersyjna.

    Natomiast chyba od niedawna można brać L4 na wypalenie i to już jest realna pomoc psychiatry, po której można faktycznie zacząć „przepracowywać” i myśleć co dalej.

    Znużenie pracą a wypalenie to jest niestety równia pochyła, niezaadresowane jedno prowadzi do drugiego, i chyba właśnie moja jedyna rada po całej tej historii to żeby tego nie bagatelizować, bo samo się nie poprawi.

  91. @clandestino

    „Tak jest z Patelnią w Sosnowcu, to plac, który prowadzi do przejścia podziemnego do dworca i też jest trochę zagłębiony od tej strony”

    No nie do końca, bo ta nazwa funkcjonuje odkąd pamiętam (40+), a zagłębienie wykopano dużo, dużo później.
    W przypadku S-ca, strzelałbym na brak rynku (a to centralny punkt S-ca, komunikacyjno + zakupowy deptak n ul. Modrzejowskiej) + betonoza + skwar w lecie.
    Trzeba by K. Materny zapytać.

  92. „Natomiast chyba od niedawna można brać L4 na wypalenie”
    Niezależnie od tego zwykłe przemęczenie w odpowiednio dolegliwym poziomie też się łapie na L4. Różnica między jednym a drugim wydaje się być ilościowa. Przynajmniej z mojego nieuzbrojonego punktu widzenia.

    Pisałem o psychologach bo wiem jak w moim otoczeniu obciążony jest psychiatra. Pozostawanie 2h po godzinach przyjęć nie jest rzadkością. Zwyczajnie więc lekarz nie ma czasu, żeby leczyć możliwe przyczyny choroby: ewentualną złą postawę wobec zadań w pracy lub ludzi z którymi się pracuje. Lekarstwa łagodzą skutki. OIDW to nie są częste wypadki, ale się zdarzają. Praca z psychologiem to długa droga, ale jeśli ktoś ma opisane problemy to bywa, że całe życie spędza na medykamentach bez próby całościowego podejścia do problemu.

  93. @js

    Nie sądzę, w tej sytuacji, żebyś martwił się o to, jak brać L4. Pytasz, akademia, jak najbardziej, jest możliwością. Pewien inżynier po pracy w bodajże Siemensie, który doktorat zrobił wokół rozkmin typu „ile porównań minimalnie potrzeba dla posortowania ciągu długości n=47”. Zgaduję też, że wielu takich, na wczesnej emeryturze, odnajduje się tworząc open-source, choć sam do tych się nie zaliczam.

  94. @fieloryb
    „Proszę w przyszłości @WO o informowanie o takich wycieczkach na radiowe poletko.”

    Negative. Ogólnie takie samochwalstwo, że oglądajcie/klikajcie/słuchajcie sprawia mi dyskomfort, jest jakoś fundamentalnie niekompatybilne z Byciem Mną. Od biedy mogę się przełamać kiedy mam jakąś bezpośrednią zachętę, typu mam płacone od egzemplarza, stąd co jakiś czas blogonotki typu „książka wyszła”. Ale tak naprawdę powinienem tak promować każdy tekst, który gdziekolwiek opublikuję, bo nawet jeśli nie mam płacone od kliku, to ktoś te kliki obserwuje, a to z kolei wpływa na prawdopodobieństwo dalszych zamówień.

    Teoretycznie takie radiowe występy mogą mieć jakiś bardzo pośredni wpływ – na przykład ktoś posłucha takiej audycji i pomyśli „Tak! Chcę żeby ten człowiek był ghostwriterem mojej autobiografii, 'Życie w Longines Lounge’!), ale wtedy reklamowanie tego na blogu i tak nie ma sensu. Przecież i tak będzie mnie znać z bloga.

  95. @WO
    „Ogólnie takie samochwalstwo, że oglądajcie/klikajcie/słuchajcie sprawia mi dyskomfort, jest jakoś fundamentalnie niekompatybilne z Byciem Mną”
    Taka nieśmiałość u ex-żurnalisty to niemal sztuka. Bardzo kompatybilna ze mną.

  96. @WO
    W kwestii nachalnej autopromocji – bardzo sobie cenię niniejszego bloga za brak próśb o polajkowanie, subskrypcję i co tam jeszcze. Jednak jajako Płacący Czytelnik(tm) pozwolę sobie pomarudzić. O spotkaniu autorskim z Gospodarzem w poznańskim Zamku dowiedziałem się z fejsa Zamku (ha! Dwa autografy wziąłem!), a nie z fejsa Gospodarza. Rozumiem, że to nie temat na osobne blogonotki czy posty, ale może rozważysz jakąś osobną podstronę/nadchodzące wydarzenia?

  97. @wr
    „może rozważysz jakąś osobną podstronę/nadchodzące wydarzenia?”

    Rozważam, ale obserwując znajomych literatów widzę, że oni czasem nawet próbują tworzyć osobny profil, typu „Igrek Iksińska – reporterka”, ale Cukieras tnie zasięgi, próbując wymusić płacenie za promocję. Promocja na Fejsie to bardziej rekiet niż zakup realnej usługi. Więc albo tam szitpostują, żeby to udawało taki typowy funpaż dla beki (nie mam na to siły), albo miksują treści promocyjne z kontem prywatnym, co mnie z kolei irytuje, bo ziomam się z Iksińską jako osobą, a nie z kalendarium spotkań autorskich w Pcimiu. Więc boję się że i tak Cukieras to ukryje.

  98. @wo
    „Więc boję się że i tak Cukieras to ukryje”.
    Ale chodzi, żeby chociaż na bocznym pasku tego bloga pojawiło się jakieś kalendarium. To chyba nie jest zbyt nachalna promocja? Jako zakupywacz Twoich książek chciałbym w bonusie dostawać takie info.
    Że będę roszczeniowy.

  99. @junoxe
    „Jako zakupywacz Twoich książek chciałbym w bonusie dostawać takie info.”

    Może rozsądnym kompromisem będzie blogonotka raz na miesiąc typu „ogłoszenia duszpasterskie”?

  100. @wo
    „Może rozsądnym kompromisem będzie blogonotka raz na miesiąc typu „ogłoszenia duszpasterskie””?
    Im więcej literek tym lepiej.

    Moze
    Dyskursywny Informator Kulturalny czyli DIK.

  101. @wo

    „Może rozsądnym kompromisem będzie blogonotka raz na miesiąc typu „ogłoszenia duszpasterskie”?”

    Doskonały pomysł, też się zazwyczaj za późno orientuję, że była szansa Cię posłuchać na żywo/w radiu.

  102. @wo
    Jestem jak najbardziej za tą ideą!
    Krótkie wstawki info, bez opcji komentowania.
    Np.: dd o nn będę gościł w x; będę prowadził i opowiadał o jj tam i siaam, uczestniczył w spotkaniu.
    Najbanalniejszy lead.

    Miło by było ze 3-7 dni wcześniej przed wydarzeniem.
    Żaden fejs, na blogu u góry po prawej pod Lemologią, a przed RSS – właśnie owe „ogłoszenia duszpasterskie”.
    Tylko tyle i aż tyle.

    Zyskujesz klikalność bez fb.
    Na nic Cię to nie naraża, poza 2-3 zdaniami i utworzeniu TU podstronki i menu na wstępie.
    Ku skromności.

    Tak to widziałbym.
    Niemniej oczywiście nic absolutnie nie narzucam z pomysłem.

  103. @wo
    @fieloryb
    „Doceniam, że próbujesz to jakoś powiązać z tematem blogonotki, ale po raz kolejny zadajesz pytania, które należy zadawać na własnym blogu.”

    Ale tak dla jasności, czy do tematów niechcianych na blogu, oprócz sytuacji na Bliskim Wschodzie, dołącza również sytuacja w Ukrainie i ogólnie wokół Ukrainy? Czy też chodzi tylko o to, że dygresje w tę stronę pod notką na inny temat nie są mile widziane? Fog of war po kontrofensywie już jakby opadł. Przewidujesz może jakąś notkę, ostatnia była bodajże we wrześniu (dyskusja zamknięta)?

  104. @kubawu
    „czy do tematów niechcianych na blogu”

    Właściwie żaden nie jest niechciany a priori, może coś kiedyś nawet sam napiszę o Bliskim Wschodzie. Po prostu nie lubię derailujących offtopów. Na przykład być może to jest właściwe forum na pytanie „jakie polecacie opony zimowe”, ale też trochę nie mam ochoty na taki offtop. Mam ogólną alergię na występowanie w roli czyjegoś słupa ogłoszeniowego (chyba że w formie płatnej reklamy).

  105. @inuita
    „Zyskujesz klikalność bez fb.”

    Ale mi na niej po prostu nie zależy. Jedyna -ość, która mnie interesuje, to sprzedawalność książek, dlatego w okolicach premiery zgadzam się na serię wywiadów promocyjnych. Wtórne promowanie ich na blogu wydaje mi się już nie mieć sensu, bo kto zajrzy na bloga, ten i tak wie, że książka wyszła – po co mu jeszce informacja, że będę o niej mówić we wtorek o 16:15?

    Z kolei wywiady „niepromocyjne” płyną z mojej osobistej sympatii do osoby zapraszającej, ale ta sympatia nie przekłada się już na robienie jej wolontariatu promocyjnego. Niech sama się promuje.

  106. @wo
    „Po prostu nie lubię derailujących offtopów”.

    To zrozumiałe, ale od niektórych tematów wręcz nie sposób uciec. Gdyż, jak pisze mój ulubiony bloger, „war in Ukraine matters the most”. To jest jak ten słoń w pokoju. Coś, co leży stale kamieniem w żołądku. No nic, poczekam.

  107. Mój poprzedni komentarz o wojnie był uprzedzający. Szykuje się być może zasadnicza zmiana w jej finansowaniu. No, i mnie się jak Jasiowi wszystko kojarzy. Odautorska pandemia WO i wojna mają zresztą podobne skutki.

    Miałem cichą nadzieję spotkać tu osobę, która wskaże jakieś wartościowe forum gdzie ludzie rozmawiają na ten temat (zamykam moje wypowiedzi na ten temat w tej serii komentarzy).

  108. @fieloryb
    „wskaże jakieś wartościowe forum gdzie ludzie rozmawiają na ten temat ”

    No ale po prostu nawet jeszcze nie wiadomo czy Trump wygra. Nie wierzę w możliwość jakościowej rozmowy przy tylu niewiadomych.

  109. Na razie to mamy w USA propagandę sukcesu mediów prawicowych (pewnie z rubelkami w tle bo czemu nie) a druga strona jeszcze w ogóle nie zaczęła kampanii – a w zasadzie zaczyna as we speak, pojawiły się właśnie pierwsze mocne spoty apropos aborcji. A to będzie na pewno temat numer 1, a przynajmniej demokraci tak będą chcieli narzucić by nie rozmawiać za wiele o katastrofie z imigrantami. także będzie sens cokolwiek prorokować najwcześniej w lato, w tej chwili jak ktoś twierdzi że coś wie to jest tylko ofiarą propagandy.

    A poza tym sygnały z UE w kwestii finansowania Ukrainy są raczej coraz lepsze a nie coraz gorsze. Sęk w tym że w kraje europejskie nie mają dość broni na sprzedaż

  110. @embercadero
    > Sęk w tym że w kraje europejskie nie mają dość broni na sprzedaż.

    Otóż to, zachód sie samoistnie rozbroił, nie przewidując, że Moskwa jednak jest położona w Europie.
    Macron coś tam powiedział, że przestawia gospodarkę na zbrojenia, Niemcy tego nie robią – przynajmniej nic mi nie wiadomo.

    Tymczasem cała rosyjska gospodarka leci z tematem produkcji broni, Lend-Lease nie będzie, ale też nikt ich nie najeżdża, więc mają czas.

  111. @wo
    > po co mu jeszce informacja, że będę o niej mówić we wtorek o 16:15?

    Gdyż anonimowa osoba (tu: wolny_rodnik)
    Bo chce, jak przedpiśca – autograf;
    Bo chce się spotkać z autorem;
    Bo chce posłuchać i dowiedzieć się więcej;
    Bo to daje większe zasięgi na przyszłość;
    Bo da się łatwo zalinkować znajomym;
    Bo nie chowa sie w szafie niczym Lem 😉

    Tak, mnie by to ucieszyło, a Tobie by coś jednak wpadło do kieszeni.
    Tym bardziej, że to żaden koszt i czas dla Ciebie.

  112. @inuita
    „Macron coś tam powiedział, że przestawia gospodarkę na zbrojenia,”

    Na oko.press piszą, że Francja przekaże Ukrainie w tym roku aramtohaubice z bieżącej produkcji, co jest właśnie oznaka, że na słowach się nie skończyło.

  113. @inuita
    „Bo to daje większe zasięgi na przyszłość”

    No właśnie nie bardzo to widzę. Jak ktoś już jest na moim blogu, to już jest zasięgnięty. To byłoby jakieś perpetuum mobile, gdybym mógł sobie zwiększać zasięgi, reklamując na blogu swoje wystąpienia gdzie indziej.

    „a Tobie by coś jednak wpadło do kieszeni.”

    A tego to już zupełnie nie widzę. Przecież gdybym mógł zarabiac pisaniem o sobie, pisałbym o sobie jak podupcony.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.