W „Heraldzie” ciekawy artykuł o holenderskiej polityce wobec lekkich narkotyków (sorki, linka nie będzie bo Herald chyba nie ma wszystkich tekstów online; jakby ktoś próbował guglać, autor John Thierney, numer z 29 sierpnia). Badania są jednoznaczne – mimo swobodnej dostępności marihuany, w Holandii zażywa jej mniejszy odsetek populacji niż w USA. Co więcej, mniejsze jest ryzyko, że ktoś, kto raz spróbował popadnie w uzależnienie.
Autor ironicznie przypomina prognozy amerykańskich polityków twierdzących, że przekształci to Holandię w „kraj uzależnionych zombie”. Liberalna polityka trwa już tam tak długo, że powinna już wyrosnąć cała generacja zombiaków – tymczasem jedynym ubocznym skutkiem jest kwitnąca marihuanowa turystyka. W coffee shopach przesiadują głównie turyści, nie holenderskie nastolatki. Zyskuje fiskus, zyskuje przemysł turystyczny, traci mafia, która nie zarobi na nielegalnym towarze.
Administracja Busha wprowadziła tymczasem politykę kompletnej paranoi (zakazane jest nawet używanie marihuany jako leku tam, gdzie to jest medycznie uzasadnione). Trudno o lepszą ilustrację tego, jak bezsensowne są konserwatywne zakazy. Konserwatyście w gruncie rzeczy wcale nie zależy na tym, żeby skutecznie walczyć z narkomanią (albo, z innej beczki, ograniczać liczbę dokonywanych aborcji czy rozwodów). Do szczęścia wystarczy mu sam zakaz. Mafia narkotykowa powinna zawsze głosować na tych, którzy propounują zakazy i zaostrzenia – „to co nielegalne jest bardziej opłacalne”.
Obserwuj RSS dla wpisu.