Zasmucony stosunkowo słabymi statystykami ruchu w reklamie „KORCZAK ZA DARMO!” (zwłaszcza w porównaniu z „TELEFON W ZEGARKU!”), postanowiłem je lekko podpimpować blogonotką. Kwestia Janusza Korczaka pasuje jak ulał do modnej ostatnio niestety tematyki „cholernego problemu Ziemkiewicza” z „nieasymilującą się mniejszością żydowską”.
Ze świadectw współpracowników Korczaka wynika, że do końca lat 30. nie uważał siebie za „mniejszość żydowską”. Nie wyznawał judaizmu, tworzył w języku polskim.
Jako oficer wojska polskiego i weteran wojny bolszewickiej był polskim patriotą (zabawne, że o jego udziale w tej wojnie wspomniano w angielskim haśle w wikipedii, ale nie w polskim; „zapomnij Jake, to #polskawiki”). Z jego dorobku naukowego i społecznego korzystali polscy obywatele, nie tylko jakaś wyimaginowana „nieasymilująca się mniejszość”.
Że Korczak jednak nie jest tak po prostu Polakiem, tylko należy do jakiejś wrogiej mniejszości, o tym zaczęło mu przypominać to samo państwo, w którego mundurze służył podczas wojny bolszewickiej. Pod koniec lat 30. II Rzeczpospolita pogrążała się coraz głębiej w endeckim szambie.
Aleksander Lewin, jeden z wychowawców współpracujących z Korczakiem wspominał: Lata 30. pogłębiły jeszcze bardziej tragizm losów Korczaka. Narastały tendencje faszyzujące życie kraju. Coraz brutalniej uzewnętrzniały się nastroje antysemickie. Dotykały one boleśnie zarówno Korczaka, jak i dzieci, którymi opiekował się. Pamiętam, że ilekroć w tym czasie (mam na myśli lata 1937–1939) musiałem wyjść z grupą dzieci poza teren Domu Sierot, trzeba było to czynić niemal w ordynku bojowym – straż przednia i straż tylna, złożona ze starszych chłopców, by uchronić się przed zaczepkami, napaściami i pobiciem. Oczywiście, nie zawsze wychodziliśmy z tych opresji bez szwanku. Ale są to zaledwie drobne ilustracje pewnej sytuacji ogólniejszej.
Państwo polskie tolerowało takie ekscesy albo haniebnie się do nich przykładało. W 1938 roku Niemcy deportowali do Polski 17 tysięcy polskich obywateli, których uznali za Żydów. Polska odmówiła ich przyjęcia – jak to w ogóle możliwe, żeby jakakolwiek rzeczpospolita odmówiła wjazdu na swoje terytorium obywatelom, których jest rzeczą pospolitą?
Cóż, taka, która w ramach antysemickiej czystki wyrzuciła Korczaka na początku 1939 z Polskiego Radia. Nie mógł dalej wygłaszać na jego antenie pogadanek dla dzieci, bo uznano go za „mniejszość”. „Nieasymilującą się”. I stanowiącą „cholerny problem”.
Jak to wynika z cytatów z „Myśli nowoczesnego Polaka”, które przytaczałem z okazji tego nieszczęsnego wywiadu z Ziemkiewiczem – Dmowski najbardziej nienawidził właśnie tych Żydów, którzy się asymilują. Antysemita jakoś tam się dogada z tymi Żydami, którzy pielęgnują swoją odrębność i dobrowolnie zamykają się w gettach czy sztetlach.
Smutnym pośmiertnym triumfem Hitlera jest to, że w Polsce przyjęło się spoglądanie na sprawy polsko-żydowskie przez optykę ustaw norymberskich. Zapewne nawet wśród czytelników tego bloga wiele osób zapytanych o narodowość Korczaka w pierwszym odruchu poda „żydowską”, radośnie ignorując to, że on sam przed 1940 roku tak o sobie nie myślał.
A przecież to, że okupant część naszych obywateli nazwał „Żydami”, było równie absurdalne jak gdyby najechali na nas Marsjanie i podzielili nas według fryzur czy wzrostu. Te wszystkie pytania „czy Polacy mordowali Żydów, czy raczej Żydzi Polaków” są równie fundamentalnie źle postawione, jak „czy Polacy mordowali rudych a bruneci Polaków”.