Konstruktor Trurl zbudował kiedyś maszynę, która mogła robić wszystko na literę N. Jego przyjaciel Klapaucjusz kazał jej zrobić Naukę. Maszyna wyprodukowała tłum ludzi kłócących się ze sobą, zapisujących papierzyska, od czasu do czasu powodujących też jakieś eksplozje czy pomniejsze kataklizmy. Klapaucjusz nie był z tego zadowolony bo uważał, że Nauka to zupełnie coś innego, ale nie umiał powiedzieć co.
Gdyby Trurl zrobił maszynę robiącą wszystko na literę P, Klapaucjusz mógłby ją poprosić o Praptaka… i Politykę. Jak by sobie poradziła z tym pierwszym, nie wiem. Ale z tym drugim mogę sobie wyobrazić na podstawie albumu fotografika Tima Davisa „My Life in Politics”.
Davisa nie interesują wyrażane w polityce Głębokie Treści. Fotografuje cechy uboczne – sztaby wyborcze, demonstrantów, wyblakłe plakaty, przecenione znaczki. Bawią go paradoksy, takie jak "Seven Entertainers" („siedmiu gości od rozrywki” – postacie polityków razem z bohaterami popkultury takimi jak Xena czy Dr. Evil). Chętnie zwraca uwagę na postacie charakterystyczne dla różnych obozów, takie jak „Madonna lewicy” albo (niestety nie ma online, ale jest w książce) trzech palantów demonstrujących poparcie dla Busha.
Można oczywiście narzekać jak Praptak, że to łatwe i bezproduktywne, ale można też zastanowić się, czy przypadkiem maszyna Trurla nie miałaby racji. Może polityka to właśnie nie jest treść tylko forma? Sposób mówienia, wykształcenie, ortografia, oczytanie w literaturze, osłuchanie w muzyce, ciuchy, fryzura, nakrycie głowy?
Może to, że w jakimś obozie politycznym częściej niż w innych występują np. osoby mające zasadnicze problemy z ortografią i klarownym wyłożeniem swoich myśli (co niemal zawsze zdradza po prostu niski poziom oczytania), mówi coś bardzo istotnego na temat tego obozu? I „bezproduktywne” będzie właśnie skupianie się na treści wtedy, gdy tak ciekawy trop podsuwa nam forma?
Obserwuj RSS dla wpisu.