Święta z natury rzeczy skłaniają do refleksji nad problemami zasadniczej wagi egzystencjalnej. Zadumałem ci ja się nad najgorszym rymem w dziejach poezji – rymem „fire/desire”.
Jego wadą jest oczywiście nie to, że sam w sobie jest zły. Przeciwnie, jest bardzo dobry. Wręcz idealny. Sam się po prostu nasuwa. No ale właśnie problem w tym, że nasunął się już gazylionom tekściarzy, zachwyconych tym, jaki to właśnie wymyślili oryginalny chwyt ałtystyczny.
Słuchając piosenki o miłości po usłyszeniu deklaracji wokalisty, że berninguje go dizajer, zwykle mruczę sobie pod nosem „no i ciekawe z czym to teraz bucu zrymujesz?”. I w 99 przypadkach na sto moje smutne przypuszczenie się potwierdza – wokalista zaraz precyzuje, że wspomniany dizajer berninguje go mianowicie niczym fajer.
Dizajerujące fajerki należą do tradycji festiwalu Eurowizji – jak wiadomo, w każdej edycji musi się pojawić przynajmniej jedna piosenka wykorzystująca ten rym (w dodatku często w towarzystwie porównywalnie oblechowego „kiss”/”miss”). Nie można się jednak pocieszać, że to wyłączna domena eurowizyjnych szmirusów. Niestety, winowajcy są też wśród wykonawców skądinąd ambitnych.
Wystarczy, że jedno z podejrzanych słów pojawi się w tytule. Portishead ma ładną piosenkę „It’s A Fire”, ale już w trzecim wersie podmiot liryczny wyjaśnia nam, że tytułowy ogień to „żądza zbawienia”. Też na dizajera zaledwie do trzeciego wersu musimy czekać słuchając „Sleep Now In The Fire” Rage Against The Machine.
Trzeci wers? Na litość boską, toż to poziom jakiegoś sziteksowego Bruce’a Springsteena („I’m On Fire”). U2 w „Desire” i Johnny Cash w „Ring Of Fire” mieli przynajmniej dość klasy by poczekać do czwartego.
Stąd rozstrzygający argument w odwiecznym sporze „Jim Morrison – geniusz czy grafoman”. Zgoda, te wszystkie brednie o jaszczurkach nie miały zbyt wiele sensu, ale jednak prawdziwy grafoman nie powstrzyma się przed rymem częstochowskim. Tymczasem Jim w „Light My Fire” zrymował z tytułowym ogniem bardzo różne rzeczy – na litość boską, nawet jakieś pieprzone torfowisko! („no time to wallow in the mire”) – ale akurat nie pożądanie. Chociaż piosenka traktuje właśnie o nim.
W paręnaście lat po Jimie odwrotny zabieg wykonał szwajcarski duet Yello otwierając płytę „Stella” piosenką „Desire” – w której z kolei nie pada słowo „fire”, chociaż tekst cały czas krąży wokół tematyki ognisto-płomieniowej („The sun blowing the moon away/Lights me up for one more day”; zanotować to sobie do przyszłego rankingu najlepszych początkowych wersów). Yello uwielbiam za dużo innych rzeczy, ale już to wystarczy by mieć do nich maksymalny szacun.
Obserwuj RSS dla wpisu.