Koniec rządów PiS postanowiłem podsumować meganotką (najdłuższą ever!) na temat dziejów budowy autostrad na ziemiach polskich z uwzględnieniem dorobku różnych partii politycznych.
Nim przejdę do konkretów, kilka uwag metodologicznych. W wyliczeniach biorę pod uwagę tylko drogi formalnie oddane do użytku jako autostrady. Wiem, że to nieścisłe – sam wolę jechać full-wypas ekspresówką niż autostradą w remoncie – ale musiałem przyjąć jakieś niearbitralne kryteria. Wszystkie wyliczenia zaokrąglam do 1 km. Wyniki się nie sumują, bo niektóre odcinki (np. A4) budowano dwukrotnie w odstępach kilkudziesięciu lat.
Najpierw dane ogólne. Mamy w tej chwili okrągłe 666 km autostrad oddanych do użytku, 252 km w budowie oraz dwie dane ciekawostkowe: 142 km dróg oddanych do użytku jako autostrady i później zdegradowanych do dróg niższej kategorii oraz około 200 km porzuconych placów budowy, ze sterczącymi tu i tam wiaduktami. W tej chwili to głównie szczątki olimpijki i berlinki, ale jeszcze nie tak dawno temu w tym stanie było np. wiele odcinków dzisiejszej A4.
Na początku była niestety NSDAP. Partia owa na ziemiach dzisiejszej Polski w latach 1936-1942 oddała do użytku 366 kilometrów autostrad, w tym jednak tylko 152 w pełnym profilu. Składały się na to cztery odcinki: Berlin-Wrocław (ten odcinek to dziś fundament autostrad A4 i przyszłej A18), Gliwice-Zabrze (dziś kawałeczek A4 i zdegradowana DK88), Elbląg-Królewiec (przyszła S22) i Szczecin – Pomorze (dziś A6 i mieszanka różnych dziwactw takich jak zimnowojenne lotnisko wojskowe).
Potem długo, długo nic, aż wreszcie w 1976 budowę autostrad wznowił rząd premiera Jaroszewicza z partii o nazwie PZPR. Do roku 1989 partii tej udało się oddać 113 km autostrad (A1 pod Piotrkowem, A2 Konin-Września, A4 Kraków – Byczyna). Tak jak NSDAP, PZPR zostawiła porzucone kikuty wiaduktów w polu a nawet jeden odcinek, który w wolnej Polsce zdegradowano – to 4 kilometry dzisiejszej drogi S7 w Krakowie, the road formerly known as autostrada A41.
Potem nastały czasy wolności, niepodległości i preczskomunomizmu – do wyborów w 1993 roku mieliśmy premierów Mazowieckiego, Bieleckiego, Olszewskiego, cameo Pawlaka i Suchocką, reprezentujących mozaikę koalicji partyjnych. Autostradami się mało interesowali – ich dorobek to dokończenie budowy 30 kilometrów autostrady A4 na odcinkach, na których prace zainicjował jeszcze rząd premiera Messnera z PZPR. Wśród nich był oddany do użytku odcinek Mysłowice-Byczyna, dzięki któremu Kraków zyskał autostradowe połączenie z Górnym Śląskiem. Rząd Suchockiej zainicjował też budowę dwukilometrowego odcinka A4 pod samą granicą – pierwszą autostradę wolnej Polski.
W latach 1993-1997 Polską rządziła koalicja SLD-PSL z premierami Pawlakiem, Oleksym i Cimoszewiczem. Koalicja ta zajmowała się wyłącznie autostradą A4. Oddała wprawdzie do użytku tylko żenujące 17 km (nieznacznie wydłużyli ją na wschód i na zachód, dzięki czemu przynajmniej sięgnęła Katowic) ale za to zainicjowała budowę kluczowych 125 kilometrów łączących dwa pohitlerowskie odcinki – dolnośląski i górnośląski oraz rozpoczęła odbudowywanie 14 km zapuszczonej autostrady A6 pod Szczecinem.
Koalicja AWS-UW z premierem Buzkiem, która objęła władzę w kadencji 1997-2001, oddała te odcinki A4 i A6 do użytku. Sama jednak zainicjowała niewiele – tylko 7 km obwodnicy Krakowa aż do smutnego znaku „koniec autostrady”, który do dzisiaj stoi przy węźle Wielicka oraz 13 km obwodnicy Poznania (pierwszy raz od upadku komunizmu coś drgnęło na A2).
W roku 2001 władzę przejęła koalicja SLD-UP z premierem Millerem i pamiętnym ministrem Polem, jedynym ministrem w dziejach Polski, któremu na tych autostradach w ogóle zależało. Zaproponowane przez niego winiety były oczywiście samobójstwem politycznym – sam się z nich nabijałem – ale Pol wyciągnął wnioski z fiaska dotychczasowych metod budowy, prywatni inwestorzy się nie kwapili a państwo nie miało kasy.
Rządom SLD-UP zawdzięczamy zbudowanie 53 km autostrady A4, wreszcie łączących odcinek małopolski z odcinkiem śląskim i 149 km autostrady A2 (wliczając w to dokończenie obwodnicy Poznania i przebudowę odcinka poperelowskiego). Rządy te zostawiły też swoim następcom 269 km autostrad w budowie – w zeszłym roku przecięto wstęgę na 103 km autostrady A2, w przyszłym roku na 90 km autostrady A1 (po raz pierwszy coś na niej ruszono od czasów PRL).
Jako odcinek w budowie liczę też 68 km autostrady A18 w półprofilu – formalnie ta droga wciąż jest oznaczona jako DK18, ale to już właściwie autostrada, jezdnię południową zbudowali Niemcy, jezdnię północną SLD. Ze zmianą oznaczenia drogowcy czekają na remont jezdni południowej, który się jednak jeszcze nie zaczął.
W 2005 roku władzę objął PiS. Wkład premiera Marcinkiewicza w budowę autostrad był wyłącznie ujemny – zablokował gotową do rozpoczęcia budowę A2 do granicy bo nie chciał, żeby Kulczyk na tym zarobił. Do dzisiaj w tej sprawie nie ma żadnego postępu, nie wymyślono innej formuły budowy – Kulczyk w końcu jednak zapewne zarobi i to dużo więcej, bo od tego czasu cena kilometra autostrady wzrosła dwukrotnie. Niech mi wolno będzie teraz wyrazić głęboką pogardę do każdego, kto chce głosować na Marcinkiewicza, bo on tak ładnie na studniówce tańczył.
Następca Marcinkiewicza, premier Kaczyński, coś jednak zaczął budować – spychacze wróciły na 50 km odcinka autostrady A4 do granicy (rozgrzebany jeszcze przez Niemców). Ambitny plan dociągnięcia A4 z Krakowa do Tarnowa skurczył się do 20 km odcinka Kraków-Szarów. Ambitny plan budowy A1 z Gliwic do granicy czeskiej skurczył się do 15 km odcinka, który urywać się będzie w wiosce Bełk, z której nie prowadzą dalej żadne międzynarodowe drogi, więc tym odcinkiem jeździć będą tylko bełczanie na zakupy do Gliwic – a jest ich aż trzy tysiące.
Mam nadzieję, że dojdzie do tego jeszcze 5 km odcinka A2 Stryków – Stryków. Rząd SLD zakończył autostradę w bezsensownym miejscu, trzeba się przeciskać przez koszmarne korki w małym miasteczku. Kto mógł jednak przewidzieć, że następny rząd w ogóle nie zamierza tej budowy kontynuować? Ten odcinek, którego budowa ma szansę ruszyć lada chwila, może przynajmniej rozładować te korki.
Podsumowując, wyłania się następujący ranking:
Rządy prawicy postsolidarnościowej wprawdzie przecinały wstęgę aż na 291 km autostrad, ale same inicjowały niewiele – 2 km (Suchocka), 20 km (Buzek), 90 km (Kaczyński). Numerem jeden rankingu uczynię więc lewicę postkomunistyczną, która przecięła wstęgę tylko na 200 km, ale zainicjowała dla swych następców 125 km (Pawlak) i 269 km (Belka). Tylko lewicy postkomunistycznej zdarzało się też coś takiego, jak zbudowanie sporego odcinka w dwa lata od wbicia łopaty w ziemię po przecięcie wstęgi (np. 50 km Nowy Tomyśl-Komorniki).
Wbrew pozorom, NSDAP ląduje na trzecim miejscu, bo w konwencji tego wyliczenia „autostrady w półprofilu” kwalifikują się jednak jako „autostrady w budowie” (casus DK18). Daje to 152 km gotowych odcinków oraz 114 km w budowie. Na czwartym miejscu wreszcie mamy PZPR – 106 km oddanych do użytku, 25 km pozostawionych w budowie i kilkanaście km dróg-widmo takich jak „autostrada” Bolimów-Wiskitki.
Ja chcę w sumie tylko jednego – by następne wybory wyłoniły rząd, dzięki któremu na ten porzucony ćwierć wieku temu plac budowy wrócili budowlańcy.
Obserwuj RSS dla wpisu.