Igor Janke zareagował na mój kpiarski komentarz o „Wyborczej grandzie w Konstancinie” listem otwartym. Odpowiem tym razem bardzo serio.
Drogi panie redaktorze, sedno problemu nie leży w samym zaistnieniu tego wyborczego nieporozumienia, co w reakcji kandydatki. Gdyby mi się zdarzyła tego typu wtopa, przede wszystkim bardzo bym się wstydził. Prosiłbym przyjaciół o spuszczenie zasłony miłosierdzia i rumieniłbym się z kpin nieprzyjaciół.
To pięknie, że pani Bogna Janke chce coś zrobić dla swojej okolicy. Ale gdy radny coś chce zrobić, to najczęściej oznacza, że musi dopilnować różnych procedur i różnych papierków.
Na przykład: pani Janke chciała wybudować nowy parking. Brawo. Ale budowa to mnóstwo biurokracji. Zwłaszcza, gdy się buduje z zamówienia publicznego.
Trzeba pozałatwiać dużo papierów i to nie wszystkie na raz, tylko najpierw musimy mieć jeden papier, żeby się ubiegać o drugi. A jak za bardzo będziemy się z tym ociągać, to temu pierwszemu wygaśnie ważność i wszystko się zaczyna od nowa.
Kiedyś, panie redaktorze, z entuzjazmem odnosił się Pan do słow Jarosława Kaczyńskiego, że do budowy autostrad potrzebujemy wielkiego narodowego zrywu. To pokazuje, że Pan też nie bardzo rozumie, jak to działa.
Nie potrzeba żadnych zrywów, potrzeba paru pracowitych ludzi, którzy metodycznie będą załatwiać papier po papierze, pieczątkę po pieczątce, uzgodnienie po uzgodnieniu. Ich brak był przed 2007 rokiem głównym wąskim gardłem w inwestycjach.
Ci najpopularniejsi politycy, którzy wybory samorządowe wygrali w pierwszej turze, to najczęściej ludzie, którzy takich papierów potrafią dopilnować. Albo potrafią zebrać wokół siebie współpracowników, którzy ich nie „wprowadzą w błąd”, albo sami wszystkiego pilnują po kilkanaście godzin dziennie. Albo: jedno i drugie.
Nie lubię biegać za papierami, więc nie widzę siebie w działalności publicznej. Ale choć sam nigdzie nie kandyduję, przed każdymi wyborami sprawdzam, czy się nie zmieniły granice obwodów wyborczych – wolę parę razy stuknąć w klawiaturę niż niepotrzebnie jechać w ciemno i ryzykować pocałowanie klamki.
Jestem zdumiony nie tyle niechęcią pani Bogny Janke do sprawdzenia, z jakiego okręgu właściwie kandyduje – co jej reakcją na pomyłkę. Zamiast uznania porażki – mamy krzyk, „granda w Konstancinie!”. I szukanie winnego, żeby tylko nie przyznać, że samemu się zawaliło sprawę.
To jest esencja tego, czego nie lubię w polskiej polityce, a w czym mistrzostwo świata osiągnęła właśnie polska prawica. Samemu zawalić sprawę – i oskarżyć o to spisek, szarą sieć, stolik brydżowy, Układ, Ubekistan, narrację, postpolitykę, niegodnych współpracowników.
Uważam, że tę postawę należy w polskim życiu politycznym tępić. Na przykład poprzez kpinę.
Obserwuj RSS dla wpisu.