Kampania wyborcza do europarlamentu rusza w nieoczekiwanie ponurych okolicznościach. Wszystkim wyborcom przyda się przypomnienie, że wybory zwykle robimy w czasach pokoju, ale w trakcie kadencji wybrani politycy być może będą musieli się zmierzyć z groźbą wojny.
Miejmy nadzieję, że groźba okaże się czysto wirtualna. Ale ja już teraz się cieszę, że premierem w chwili zagrożenia jest chłodny Tusk, a nie skłonny do bezsensownego wymachiwania pistolecikiem Kaczyński.
Europoseł Protasiewicz przypomniał jednak jednocześnie, że rzekoma różnica między PO a PiS to twór marketingu politycznego. Skutek tego, że w pewnym momencie jedyną raison d’etre Platformy było zapełnienie próżni na lewo od PiS.
A przecież nie tak dawno temu mentor Protasiewicza, Jan Maria (y otros, y otros) Rokita, mówił o „naszych przyjaciołach w PiS”. Widział siebie w roli płemieła z Kłakowa, wspartego przez dwie bliźniacze partie.
W Protasiewiczu przeraża mnie nie tyle jego pijackie hajhitla, co konferencja prasowa, którą zrobił na trzeźwo. Zobaczyliśmy patologicznego germanofoba, którego dwie kadencje u waaadzy przyzwyczaiły do permanentnej bezkarności.
Dotąd każdego policjanta czy urzędnika Protasiewicz (a wcześniej Rokita) mógł postawić na baczność, wymachując immunitetem czy dyplomatycznym paszportem. I podobnie jak Rokita, w końcu zapomniał, że na zachód od Odry to nie działa.
Ilu Platforma jeszcze ma takich baronów, którzy uwierzyli w swoją oligarchiczną bezkarność? Ilu ich będzie miała pod koniec trzeciej kadencji u władzy?
Nie ma lepszej terapii na arogancję władzy od przejścia do opozycji. Czołowi politycy PO potrzebują takiej terapii. Może kiedy HGW straci limuzynę z kierowcą i sama usiądzie za kółkiem, przestanie robić gafy typu „warszawscy kierowcy chwalą sobie objazd, bo mogą podziwiać widoki”.
Nie zamierzam potępiać w czambuł dorobku tych dwóch kadencji PO. Polska dokonała przez ten największego skoku modernizacyjnego w nowoczesnej historii. Za unijną kasę, rzecz jasna, ale trzeba ją było umieć pozyskać i wydać. Poprzednicy mieli z tym problemy.
Tutaj jednak przeraziła mnie gafa mniejszego kalibru, ale znacząca – poseł Szejnfeld wrzucający na fejsa zdjęcia wieżowców z Dubaju jako wizję Polski po trzeciej kadencji PO. To pokazuje, że czołowi politycy Platformi wyobrażają sobie modernizację na wzór trzecioświatowej gigantomanii – wieżowce oplecione drogami szybkiego ruchu, a wśród nich brak miejsca na przestarzałe rozrywki takie jak leniwy spacer trotuarem.
Czas wymyślić nowy pomysł na modernizację. Już nie chodzi o wieżowce i autostrady, bo te zaraz skończymy budować. Chodzi o tych ludzi wędrujących trotuarami – o ich jakość życia, o ich umowy o pracę, o ich kulturę, oświatę, rozrywkę, zdrowie i bezpieczeństwo. Nie wiem, czy PO przedstawi jakąś wizję w wyborach 2014/2015.
Dostali już jeden mój parlamentarny głos w podzięce za autostrady. Drugi by mogli dostać za koleje albo służbę zdrowia, ale na to się nie zanosi.
Gdyby w eurowyborach startowały ogólnoeuropejskie partie, wybory byłyby takie proste. Bywalcy niniejszego bloga wahaliby się między ALDE a lewicą nordycką, z przewagą głosujących na socjalistów i demokratów. Pojedynczy chadek głosujący na EPP byłby tu rarogiem takim, jak nasz niedawny rezydentny kaczysta, kol. Jerzman.
Wszystko jest jednak u nas poprzesuwane. Gdzie w zbliżających się eurowyborach szukać naszego ulubionego Mniejszego Zła?
Szanuję ludzi, którzy po rozważeniu wszystkiego wybierają jednak Platformę. Szanuję też wyborców SLD i sam bym pewnie zatkał nos i zagłosował na Millera, gdyby ten ostatnio nie zmarnował świetnej okazji do siedzenia cicho.
Tak jak z Protasiewiczem, tłumaczenia Millera w sprawie więzień CIA są jeszcze trudniejsze do wybaczenia od samych więzień. Mógłbym przełknąć linię obrony typu „Amerykanie nas oszukali”. Nie mogę zaakceptować „nowoczesne państwo od czasu do czasu musi sobie kogoś potorturować”.
To trochę gest rozpaczy, ale w związku z tym w eurowyborach zagłosuję na Zielonych (o ile zbiorą podpisy). Ich podejście do energetyki jądrowej i GMO jest meszuge, ale to się i tak nie rozstrzygnie w tych wyborach.
I wiem, że to zapewne będzie tzw. „głos zmarnowany” w takim sensie, że Zielonym nie uda się nikogo oddelegować do konsumpcji muli. Trudno. Ale jak zgarną chociaż ze trzy procent, będzie to jakiś lewar do negocjacji przy układaniu list Sensownej Opcji Lewicowej w następnych wyborach