Gleba z bliska

W zasadzie nie lubię blogów zbytnio osobisto-pamiętnikarskich (zwłaszcza takich z cyklu „o Boże, spraw żeby Zygmunt zadzwonił, nie pozwól by się to skończyło tak jak z Ryszardem, jestem taka samotna i nieszczęśliwa”, ostatnio przypadkiem się do czegoś takiego doklikałem). Jak wiadomo, zasady są po to by je od czasu do czasu łamać, więc ja też wyjątkowo pochwalę się wydarzeniem osobiście-pamiętnikarskim: dziś, 16 listopada 2006, pierwszy raz w życiu spadłem z konia! Fantastyczne przeżycie. Jeżdżę dopiero od mniej więcej dwóch lat i ciągle się panicznie boję upadku. Moja wyobraźnia podsuwa mi różne wizje, głównie przypominające Christophera Reeve na wózku. W praktyce jednak nic się nie stało – galopowaliśmy po łące, koń się potknął i poleciał do przodu niczym machina AT-AT rozwalona przez Luke Skywalkera, a ja wylądowałem na ziemi wywalony impetem gdzieś na metr przed jego pyskiem. Czad!

Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.