Z Pink Floyd mam podobny problem, o jakim niedawno pisałem przy okazji zachwytów nad Muse. Dalej w zasadzie uważam, że to dobra muzyka, ale nie dosyć, że czuję się na nią po prostu za stary to jeszcze na dodatek znam ją praktycznie na pamięć. Bardzo lubię więc takie uwspółcześnione wersje jak „Dub Side Of The Moon” – reggae’owy megacover „Ciemnej strony księżyca” albo „Wish You Were Here” niejakiego Wyclefa.
Jak słusznie zauważa w swoim hiphopowym monologu sam Wyclef, to nie jest taki sobie po prostu cover. Dla autora „Wish You Were Here” to wspomnienie lat młodości, która – jak to młodość – była raczej kijowa, ale jednak była młodością.
Wlazłem sobie właśnie na Połoninę Wetlińską. Bieszczady są już kompletnie zaśnieżone i wyludnione. Schronisko na połoninie, znane powszechnie jako „Chatka Puchatka”, kojarzy mi się właśnie z Pink Floyd i moją kijową młodością. Spałem tutaj w drugiej czy trzeciej klasie liceum w ramach górskich rajdów organizowanych przez polonistę.
Jak to w górskim schronisku połowy lat 80., atmosfera była wtedy ekstremalnie flanelowa. Poza nami w schronisku nocowali wtedy też jacyś dorośli faceci. Jeden z nich sięgnął po gitarę. Obawiałem się, że zaraz zabrzmi „Majster Bieda” ale ku mojemu zdumieniu rozległy się właśnie pierwsze dźwięki „Wish You Were Here”. Właściwe nuty na właściwym miejscu.
Zostało mi z tego wieczoru bardzo miłe wspomnienie, na cześć którego zapodałem sobie teraz w schronisku wszystko co miałem na iPodzie pod tym tytułem – wersję oryginalną, wersję Wyclefa i jeszcze trance’owy remiks z butlega, którego znalazłem w antykwariacie w Wiedniu.
Jak sama nazwa wskazuje, „Wish You Were Here” to piosenka o nostalgii. Odstaje od reszty albumu, który zawdzięcza jej tytuł. Rysiek Wright właśnie niedawno strzelił sobie był minimooga i słychać, że bawi się nim jak dziecko nową zabaweczką. Nagle jednak elektroniczna muzyka znika – słyszymy odgłos taki, jakby ktoś zmienił kanał w radiu.
W radiu zaczyna grać staroświecka gitara, do której ktoś na pierwszym planie dołącza z własną gitarą akustyczną – a nie jest to instrument, po który Pink Floyd sięgał szczególnie często. Gdy piosenka się skończy, gitara zaniknie, jakby porwana przez wiatr – sztucznie generowany przez Ryśka na jego nowiutkim moogu i z syntetycznej zawiei wyłania się kolejna część suity o szalonym diamencie.
Dla Floydów „Wish You Were Here” było wspomnieniem czasów współpracy z Sydem Barrettem. Dla Wyclefa czasów, gdy słuchał z bratem rocka. Dla mnie wspomnieniem czasów, gdy latałem po górach z plecakiem ze stelażem. Wzniosłem szlanką herbaty z rumem toast za wszystkich, którzy coś wspominają. I polazłem dalej w zawieję.
Obserwuj RSS dla wpisu.