Jako człowiek żyjący z eksploatacji majątkowych praw autorskich na wszystkie koncepcje typu „darmowa kultura” spoglądam mniej więcej z takim samym entuzjazmem, z jakim kelner spoglądałby na serwis niedawajcienapiwkow.org. Zapuszkowanie kolesi od serwisu dostarczającego napisy do pirackich filmów wzbudziło więc we mnie oczywistą satysfakcję.
Dalszą satysfakcję sprawia mi głupota piratofili bezmyślnie przytaczających orzeczenie Sądu Najwyższego wydane w zupełnie innej sprawie. W orzeczeniu chodziło o to, że dwie firmy pokłóciły się przy okazji handlu kredkami i jedna z nich – na podstawie tego, że wykonała polski przekład reklamy owych kredek – uważała, że emisja tej reklamy narusza jej prawa autorskie. Innymi słowy, ten wyrok wcale nie stwierdził, że pirackie tłumaczenie jest OK; stwierdził raczej, że autor pirackiego tłumaczenia zasługuje najwyżej na zamaszystego kopa a nie na respektowanie jego rzekomych praw majątkowych przez posiadacza praw do audiowizualnej całości.
Prywatnie mógłbym żałować pirackiego tłumacza tylko w dwóch przypadkach. Po pierwsze, tam gdzie chodzi o film bez oficjalnej polskiej dystrybucji (dotyczy to często np. produkcji azjatyckich). Po drugie tam, gdzie tłumaczenie „oficjalne” skopano tak bardzo, że nóż się w plecaku otwiera (casus polskiego „Matriksa”). Serwisy ograniczające się wyłącznie do pierwszego przypadku byłyby praktycznie nie do ruszenia – nie sądzę, żeby FOTA bezinteresownie uganiało się za tłumaczami azjatyckich filmów, poza tym jakie u licha szacunkowe straty mogliby wymienić w pozwie? W drugim przypadku walka z napisami przyniosłaby dystrybutorowi mejdżor pijar dizaster (note to self: zrobić blogonotkę o „Owcy w wielkim mieście”), bo jednak wtedy generalnie media stanęłyby po stronie lepszego tłumacza.
No ale wszyscy wiemy, że gdyby chodziło tylko o szlachetną pomoc niepełnosprawnym czy o edukacyjne wyrównywanie szans czy tym podobne srutu-tutu, na które się powołują obrońcy piractwa, to w ogóle nie byłoby ani tego serwisu ani tego zatrzymania. Wobec ludzi piratujących filmy w normalnej dystrybucji nie mam zaś niestety cienia zrozumienia. Że kogoś nie stać na płytę DVD? Mnie też nie stać na wszystkie DVD, które chciałbym mieć – mniej więcej od dwóch lat moim wielkim marzeniem jest pełna edycja „Z Archiwum X”; chciałbym wziąć urlop, wyjechać w przysłowiowe Bieszczady i zafundować sobie parodniowy maraton. Może kiedyś znajdę na to kasę, ale nie zamierzam kraść dlatego, że chwilowo jej brak.
Obserwuj RSS dla wpisu.