Z okazji ponurej rocznicy pozwolę sobie podzielić się garścią uwag na temat patriotyzmu. I to całkiem serio. Otóż dziennikarz-kosmopolita będzie głupcem albo samobójcą. Dziennikarz – a jeszcze na dodatek posiadacz akcji koncernu medialnego – jest jak mało kto finansowo zainteresowany rozwojem swojej etnicznej wspólnoty. Programiście baz danych jest obojętne gdzie te bazy programuje, ale media są zbyt głęboko zanurzone w języku, w kulturowych grepsach, w wyczuciu potrzeb odbiorcy, żeby można się było bezproblemowo przeflancować z jednego kraju do drugiego. Nie mówię, że się nie da, ale wymaga to – że użyję metafory fizykochemicznej – pokonania ogromnej bariery przejścia. W praktyce łatwiej będzie zmienić zawód.
Problem w tym, że na hasło „patriotyzm” Polak często reaguje skojarzeniem przedstawiającym, dajmy na to, miasto puszczone z dymem w ramach jakiegoś bezsensownego powstania. Ja natomiast jako patriota myślę o Polakach jako o narodzie licznym i dostatnim. Chcę by przybywało nas i nam. Wizja narodu stu milionów gołodupców może podniecić jakiegoś stukniętego kaczystę. Mnie bardziej ekscytuje wizja, powiedzmy, pięćdziesięciu milionów, za to jeżdżących lśniącymi nówkami.
Bo przecież tak się mierzy siłę narodu w zglobalizowanym i zekonomizowanym świecie. Dziś kluczowe pytanie to nie „ile mają dywizji” ani nie „ilu ich jest”, tylko „ile oni kupują nowych samochodów, ubrań, lodówek i legalnej muzyki”? Dlatego właśnie Luksemburg dziś ma więcej mocarstwowości od Białorusi.
W „Zoście i Parasolu” jest scena, w której podczas szkolenia Szarych Szeregów pada pytanie o to, jakie zawody młodzi bojowcy widzą dla siebie w wolnej Polsce. Oczywiście, wszyscy chcą być zawodowymi żołnierzami. Wykładowcę trafił na to szlag i pouczył przyszłych powstańców, że wolna Polska będzie potrzebowała przede wszystkim inżynierów, lekarzy i naukowców, budujących jej przyszły dobrobyt.
Na książkach Kamińskiego całe pokolenia Polaków uczą się patriotyzmu, ale przez cały PRL bardziej jarały nas opisy tego, jak oni wszyscy malowniczo ginęli – ach, no bo jak słodko było fantazjować o ulicznych walkach z siepaczami Jaruzela – a mądre słowa owego wykładowcy leciały nam gdzieś mimo uszu.
Tymczasem patriotyzmu typu „puścić miasto z dymem” Polska już nie potrzebuje. Kwestią sporną jest to, czy kiedykolwiek potrzebowała, ale bezsporne jest to, że nie potrzebuje go dzisiaj. To jakby wkładać winyla do stacji CD. Potrzebujemy patriotów, którzy będą po prostu dobrze pracować, dobrze zarabiać i dobrze wydawać. Tych zaś, którzy nas chcą zatrzymać w błotnistym zaścianku katonacjonalistycznej zapyziałości, powinniśmy gonić jak bolszewickich najeźdźców, bo to oni są ich bezpośrednimi spadkobiercami.
Obserwuj RSS dla wpisu.