Radość z upadku kaczyzmu psuło mi tylko jedno: martwiłem się, że razem z przedterminowym rozwiązaniem Sejmu ugrzęźnie gdzieś w szufladzie projekt ustawy o zakazie smrodzenia papierosami w miejscach publicznych. Ten projekt był dla mnie chyba jedynym powodem, żeby ciepło pomyśleć o pośle Cymańskim. Z ulgą przywitałem więc wiadomość, że projekt wraca w tej kadencji.
Swoje stanowisko w kwestii zasmradzania pomieszczeń przez palaczy już wyraziłem. Nie rozumiem, dlaczego od człowieka dotkniętego wzdęciem oczekuje się, żeby wyszedł puścić wiatry do ubikacji albo na dwór, a palacz beztrosko sobie wyciąga z kieszeni paczkę Extra Śmierdzielsów i wypełnia pomieszczenie sztyngiem, który potem zostanie w dywanach, wykładzinach, zasłonach okiennych (nie mówiąc już o ubraniach nieszczęśników, którzy akurat byli w tym samym pomieszczeniu).
Dlaczego właśnie ten smród ma być traktowany w sposób wyróżniony? Przecież nie ma restauracji z wydzielonym gettem dla niepierdzących, nie ma przedziałów kolejowych dla nieprzewożących obornika, nigdzie nie trzeba wywieszać tabliczek „spryskiwanie otoczenia wydzieliną skunksa jest zabronione”. Tylko palacze prawem kaduka wywalczyli społeczną tolerancję na swój brak kultury osobistej.
A ich największym sukcesem było to, że najwięcej mówi się o dymie – zamiast o smrodzie. Dym może różnie pachnieć. Dym z ogniska pachnie ładnie. Ba, nawet dym z fajki czy dym ze skręta z marihuaną może mieć przyjemny zapach. To nawet nie o to chodzi, że palacze zadymiają pomieszczenie – chodzi o to, że ten dym cuchnie.
Sami palacze zresztą chętnie kupują do pociągu bilet dla niesmrodzących, a swojego Extra Śmierdzielsa idą zapalić w wyznaczonym miejscu. Bo im też przeszkadza dym innych palących – jeśli ten żałosny nałóg w ogóle wiąże się z czymś przyjemnym, to tylko dla kogoś, kto ten syf wciąga sobie w płuca, ale nigdy dla kogoś, kto ten syf wącha z zewnątrz.
Wszędzie tam, gdzie wprowadzany jest zakaz smrodzenia w knajpach, najpierw więc mamy protesty śmierdzieli, że to nie do pomyślenia, kawa bez dymu, piwo bez dymu, clubbing bez dymu – a potem się okazuje, że zakaz wchodzi w życie praktycznie bez protestów. Byłem w Paryżu w pierwszy weekend po wprowadzeniu zakazu palenia i pod tym luźnym pretekstem postanowiłem zafundować sobie wieczór na mieście. Mimo wszystkich skojarzeń, że Rive Gauche, że Jean-Paul Sartre na Montmartre, że egzystencjaliści z goluazem w jednej ręce i camusem w drugiej, zakaz już pierwszego dnia działał tak, jakby obowiązywał od zawsze. Palacze bez oporu wychodzili ze swoim Extra Śmierdzielsem na dwór, a potem z przyjemnością wracali do niezasmrodzonego pomieszczenia. Wszyscy byli zadowoleni.
Wszycy będą też zadowoleni z zakazu smrodzenia w Polsce.
Obserwuj RSS dla wpisu.