Żeby nie było, że jestem jakoś zupełnie antyamerykański, opiszę teraz z kolei bardzo sympatyczne wydarzenie, które teraz będzie mi się kojarzyło z Wielkim Jabłkiem. Wstąpiłem ci ja sobie do antykwariatu, jak to zwykle czynię w miastach przeróżnych i zaintrygowała mnie książka „The Shadow Of The Bottle” z 1915 roku, z podtytułem „Published in the Interest of Nation-Wide Prohibition of the Liquor Traffic”.
Zawsze lubiłem czytać psycholską propagandę (czymże innym wabi mnie Psychiatryk24?), więc oczywiście od razu przylgnąłem do tej broszurki. Na szóstej stronie mamy mapę pokazującą postępy prohibicji – w chwili publikacji książki, alkohol był w legalnej sprzedaży już tylko w siedmiu stanach (Nevada, Montana, Nowy Meksyk, Nowy Jork, New Jersey, Connecticut, Pensylwania). Na mapie wyróżniono je na czarno. Celem wydawców tej książki – jak wyjaśniają obok – jest zamalowanie całej mapy na biało.
Cel zrealizują za cztery lata, gdy weszła prohibicyjna 18 poprawka do konstytucji. Zanim zostanie ona zniesiona poprawką 21 w roku 1933, zdążą rozkwitnąć gangi, rozkwitną fortuny Ala Capone i dynastii Kennedych, powszechnie łamany zakaz spowoduje katastrofalny spadek poszanowania prawa, korupcja przeżre policję na wylot.
Jednak autorzy broszury szczerze wierzą w to, że prohibicja właśnie zmniejszy przestępczość. Bo w końcu po co ludzie kradną? Żeby mieć na wódę, no nie? Ta teza – na zmianę z tezą, że nie ma czegoś takiego jak „picie z umiarem” – wraca przez całą tę broszurę z obsesyjną upierdliwością, niczym Maleszka w prawicowych blogach.
Wyrażana jest prozą, poezją, nawet grafiką – największe wrażenie robią na mnie propagandowe rysunki z tej książki. Sporządzone są realistycznie, przypominają ilustracje ze starych słowników czy encyklopedii i przedstawiają najczęściej staroświeckich dżentelmenów pod kapeluszem, ktorych na przykład wąsaty barman zaprasza do saloonu (za którym zaczyna się droga, prowadząca – przez lombard – do więzienia, azylu dla obłąkanych, przytułku i cmentarza). Albo inny dżentelmen żegluje łodzią o nazwie „Umiarkowane picie”, nieświadom tego, że wkrótce czeka go wodospad „Nieumiarkowanego picia”. Na innej grafice zaś odziani w surduty jegomoście z napisem „Wyborca” likwidują w parku (o nazwie „Miasta i wsie”) drągami z napisem „prohibicja” ptasie gniazda, z których odlatują (by nigdy nie wrócić) czarne ptaszyska: „zbrodnia”, „nędza” i „rozpusta”.
W naiwności tych nadziei jest chyba coś bardzo amerykańskiego. Amerykanie chcą mieć jasne odpowiedzi na pytania typu „skąd się biorą nasze problemy” albo „co w tej sytuacji robić”. Obce są im nasze europejskie tetrapiloktomie, że tak w ogóle to zależy, a sprawa jest wieloznaczna. Wolą odpowiedź idiotyczną ale jednoznaczną – przecież nie tylko republikanie poparli inwazję na Irak, bo w końcu Ameryka powinna była Coś Zrobić po 9/11, nawet jeśli to coś było kompletnie od czapy.
Zaraz, ale chciałem napisać coś proamerykańskiego o miłym wydarzeniu w antykwariacie. Otóż po przekartkowaniu tej uroczej książki udałem się z nią do sprzedawczyni by zapytać o cenę. Ta oglądała książkę z zakłopotaniem i w końcu wyznała, że z powodu czyjegoś niedopatrzenia, książki w ogóle nie ma w systemie – więc mogę ją sobie wziąć w prezencie. I jak tu nie pokochać Nowego Jorku, miasta w którym może i TANSTAAFL, ale za to TISTAAFB.
Obserwuj RSS dla wpisu.