Z cyklu nieustannych poszukiwań odpowiedzi na pytanie „po co dziennikarzom blogi”, odpowiedź 231 – jako odpowiednik dodatków na DVD. W ramach takowych dorzucę małe auttejksy i komentarz reżyserski do reportażu o blogerze w ONZ.
Tekst, o którym mowa pod śródtytułem „rozmowy braci słowian” to „nie ma tu piczki”. Matthew dostał ode mnie na kartce słowo „piczka” zapisane po polsku, w transkrypcji z „ce z haczkiem” (w tekście dla uproszczenia nazywam to „po czesku”, ale oczywiście nie tylko czesi używają tej transkrypcji) oraz cyrylicą. Tę właśnie kartkę po chwili wręczył bułgarskiemu dyplomacie.
Mnie bardziej jako temat na osobną dygresję zafascynowała kwestia pojęcia „whistleblower”. Matthew zapytał mnie też o jego polski odpowiednik i ze zdumieniem uświadomiłem sobie, że nie przychodzi mi do głowy nic poza peryfrazą „źródło przecieku” („source of a leak”). Mój rozmówca się na nią skrzywił, że to jednak nie to samo, bo słowo „whistleblower” ma w amerykańskim angielskim jednoznacznie pozytywne znaczenie, natomiast „leak” w sensie „przeciek” nie musi być dokonywany w dobrej wierze.
Przykłady whistleblowerów w zachodnich demokracjach można mnożyć i mnożyć. Ale czy kojarzycie przykłady z III RP?
Mamy oczywiście dużo przykładów przecieków, ale w zasadzie przez całe lata 90. były to ewidentne przecieki kontrolowane, preparowane dla manipulowania mediami. Prywatnie za największą hańbę dziennikarstwa niepodległej Polski uważam sprawę pomówienia Oleksego o współpracę z rosyjskim wywiadem – właśnie korzystając z GW Files zajrzałem do artykułu z 1996, który na zawsze zapadł w mojej pamięci jako wzorzec takiej przeciekowej manipulacji; cały tekst zbudowany jest na zasadzie „pan redaktor entuzjastycznie akceptuje wyznaczoną mu rolę pasa transmisyjnego z UOP do mas”.
Afera Rywina wyglądała tak jak wyglądała właśnie dlatego, że w grupie trzymającej KRRiTV nie pojawił się whistleblower – solidarność eseldowskiego układu sięgała tak daleko, że Janina S. wolała wyrok (w zawieszeniu) za udział w manipulowaniu projektem ustawy od od wsypania swoich kolesi (podobnie oczywiście sam Rywin). I tak to działało w Polsce lat 90. praktycznie wszędzie – kto się dorwał do koryta, obojętne jakiego – pampersowskiego, eseldowskiego, wałęsowskiego, solidarnościowego – ten lojalność wobec kumpli przekładał nad wszystko.
Świadczy to, jak sądzę, przede wszystkim o tym, że powiązania klientelistyczne przeciętnego polityka lewicowego czy prawicowego są w Polsce wciąż silniejsze od jego przywiązania do abstrakcyjnych wartości typu Dobro Publiczne czy Duch i Litera Prawa. Kaczysta będzie kryć kaczystów, platformers platformersów, komuch komuchów, solidaruch solidaruchów. Jeśli rzucą prasie jakiś przeciek, to nigdy w dobrej wierze, tylko raczej dla zemsty na konkurencie.
Myślę, że Normalnym Krajem (TM) staniemy się dopiero gdy to zjawisko stanie się tak pospolite, że doczeka się polskiego określenia.
Obserwuj RSS dla wpisu.