Traktat, w którym ponad wszelką wątpliwość, w oparciu o Autorytet Mędrców Świątobliwych, dowiedzione będzie, że Włochy są najlepszym krajem na wakacje. Sorki, zawsze podobały mi się szesnastowieczne traktaty, które pod tak pompatycznymi tytułami angażowały się w dowodzenie tez, które my dziś kwitujemy postmodernistycznym wzruszeniem ramion i degustibusem. Naszło mię więc na pastisz ich skromny.
Powiada bowiem otóż patronka podróżnych, błogosławiona Visa Aurelia, że w dobrym kraju wakacyjnym muszą być góry i morze, najlepiej blisko siebie, żeby turysta mógł się nacieszyć jednym, gdy drugie już mu się przeje. To oczywiście skreśla kraje takie, jak Bolanda, gdzie w roli morza występuje lekko zasolone arktyczne jeziorko, góry zastąpić ma zaś podnóże gór czeskich i słowackich. Jedno od drugiego oddziela zaś jakiś tysiąc kilometrów, zatem jest bessęsu, jak powiada świątobliwy Johannes von Sahne.
Pozostają więc tylko kraje basenu Morza Śródziemnego, albowiem wybrzeże oceaniczne ze względu na szkodliwe zjawisko pływów, w Europie cholernie jest zamulonym i ogólnie niesympatycznym. Z tychże skreślamy od razu kraje Afryki i Azji, bo tam raz że za gorąco a dwa, że co to za wakacje, gdy człowiek uwięziony jest w jednym, niechby i luksusowym hotelu all inclusive, ale beztrosko spacerować po okolicy i stołować się wraz z tubylcami w przypadkowych knajpkach na uboczu tam straszno.
Powiada bowiem Mistrz Karciany, patron zgłodniałych i spragnionych, że nie masz turystyki nad turystykę gastronomiczną – „dziś jesz w tej knajpce, jutro w tamtej”. To skreśla półdzikie ludy bałkańskie, które wszystko przyprawiają czosnkiem i cebulą tak, że człowiek nawet nie wie, czy je rybę czy wołowinę. Na placu boju pozostają więc Italia, Iberia i Galia.
Iberię odrzucamy zgodnie z poradą Britanicusa Petroleusa, który tankując swą brykę tam, gdzie francuska A7 łączy się z A9 zapytał gromkim głosem, „a właściwie po cholerę mi ten dodatkowy tysiąc kilometrów przebiegu”?
Rozstrzygnięcie ostatecznego starcia między Italią a Galią nie jest łatwe i tu możemy już ulec podszeptom złowrogiego, politycznie poprawnego cywilizacjośmierciowego De Gustibusa. Uchronią nas przed nim słowa wielkiego włoskiego mistrza Menefreghe, zgodnie z którymi Italia to kraina wyluzowania. Etykieta tu elastyczniejsza, na wszelkie normy częściej spogląda się przez palce, dzieci siedzące z rodzicami w restauracji w późnych godzinach wieczornych są tu absolutną normalką. A luzik w wakacje to rzecz świętsza od wszystkich świętości.
Obserwuj RSS dla wpisu.