Autolustracja przychodzi mi z coraz większą trudnością. Bo od tygodnia z iPoda leci głównie soundtrack z musicalu „Mamma Mia!”. Mam nieśmiałe usprawiedliwienie – zwerbowała mnie do współpracy sama Meryl Streep. Nie był to wprawdzie żaden solidny wywiad 1:1, tylko skromny dżankecik, ale – jejku, od samego siedzenia przy jednym stoliku z Tą Kobietą, keros się w człowieku formuje jak plastelina pod Jej morfą…
Podczas rozmowy padło uczone pojęcie Verfremdungseffekt, na którym Bertolt Brecht zbudował swój teatr. Trafnie zdefiniował je Stanisław Staszewski kończąc balladę o Celinie słowami „Wiedzcie więc, że ja was bawiłem śpiewem swym tylko dla zwykłej draki – w ogóle prawdy nie ma w tym”.
Teatr nie jest moją ulubioną ze sztuk, dlatego o V-Effekcie zacząłem na serio rozmyślać dopiero gdy usłyszałem to pojęcie z ust Larsa von Triera. To kluczowy element jego kina – V-Effekt stara się osiągnąć albo wprowadzając narratora (jak w „Dogville” i „Manderlay”), albo siebie samego (jak w serialu „Królestwo” czy „Szefie wszystkich szefów”).
Dla Meryl Streep Brecht to nie nowina, zadebiutowała na Broadwayu śpiewając kawałki takie jak „Surabaya Johny” w musicalu „Happy End”. Potem jej kariera filmowa odpaliła z kopyta, więc nie bardzo miała czas, ale w 2006 wystąpiła jako Matka Courage w nowym przekładzie Tony Kuschnera.
Przeboje Benny Andersona i Bjorna Ulvaeuusa Meryl Streep wykonuje więc tak, jakby to były songi Brechta i Weila. W kółko słucham teraz „Money, Moyney, Money”, które w wykonaniu Abby nie robiło na mnie aż takiego wrażenia – i to mimo bliskiej mi tematyki! Ale kiedy Streep dokłada do tego swoją aktorską interpretację, słowa „So I must leave, I’ll have to go to Las Vegas or Monaco and win a fortune in a game, my life will never be the same…” dostają wzmocnienia V-Effektem i robią się sarkastyczną metaforą ludzkich nadziei i starań, jak jakieś „What Keeps Mankind Alive”.
V-Effekt, V-Szmeffekt, Brech-Śmecht, chciałbym się jednak dowiedzieć od swoich drogich blogoperson (to pytanie jest neutralne genderowo) – która was wtedy bardziej kręciła, Frida czy Agnetha? Mnie jakoś od zawsze Frida, a jak jeszcze dowiedziałem się (a) o jej tragicznym dzieciństwie, (b) o tym, że przynajmniej jej się udało zrealizować marzenie zawarte w tej piosence i zostać Księżną , to już w ogóle jest my heroin.
Obserwuj RSS dla wpisu.