Inżynier Mruwnica trafnie zauważył, że piosenki Perfectu są antytezą mojej filozofii życiowej. Fanem Perfectu powinien być więc Krzysztof Leski, bo wrażenie obcowania ze swoją antytezą mam zawsze czytając jego bloga – czy chodzi o politykę, czy styl blogowania, czy wreszcie o linuksiarstwo.
Pewnie obaj jesteśmy jednakowo zadowoleni – ja z tego, że jestem zupełnie inny niż on, on z tego, że jest zupełnie inny niż ja. W każdym razie, sporo Schadenfreude dał mi więc jego niedawny wpis:
„Tracę już rachubę domowych awarii – w kompie córy po roku spaliła się solidna rzekomo płyta główna Asusa, w kompie syna – takaż płyta, a po dwóch latach więcej niż przyzwoita karta graficzna MSI Radeon. Zasilacz u córy rzęzi, jakby nie miał dwóch lat i nie nazywał się Modecom. W moim kompie popczas pracy przy bardzo niskim obciążeniu spalił się dwuletni Chieftec…”
Dokładnie tak wyobrażam sobie życie na pececie i dlatego jestem fanatycznym makówkarzem. Awarie Maków zdarzają mi się rzadko i z reguły ich przyczyną są moje dwie lewe ręce. Ostatni mój kontakt z serwisem Sad miał miejsce jakieś dwa lata temu, gdy zwaliłem na podłogę otwartego powerbooka (właśnie w wyniku zdarzenia, przed którym teraz mnie chroni MagSafe). Jako ojciec trzech brykaczy powinienem się wstydzić, bo z kolei na przykład iMac, który służy głównie im, działa od lat bez cienia awarii.
Życie moich dzieci zaburzyła jednak awaria XBoksa – standardowy Red Ring Of Death, czyli sfajczenie płyty głównej w związku z błędem fabrycznym. Nastąpiło to tuż przed świętami, więc oczekiwałem dłuższej rozłąki z „Mass Effect”. Ale zadzwoniłem do supportu, następnego dnia (w wigilię Wigilii) przyjechał pan z UPS i zabrał konsolę, wkrótce potem (w drugi dzień świąt) przyszedł mail z Microsoftu, że konsola jest gotowa do wysyłki i 2 stycznia pan z UPS pojawił się ponownie, a mój dom wypełniły brzdąkania z „Guitar Hero”.
Tak naprawdę to nie była naprawa, tylko wymiana – przywieźli nam XBoksa działającego wyraźnie ciszej. I z ładniejszą, bo jeszcze nie poobijaną obudową. Dlatego z całej tej historii jestem w sumie zadowolony – znalazłem w sieci poradnik z tekstem: „Want to avoid the Red Rings of Death (RROD)? Everyone does”. Moja porada: I don’t and neither should you. Who in his right mind wants to avoid a free upgrade?
Stukam te słowa na Macbooku, nad ktorym wisi miecz Damoklesa – fajcząca się karta graficzna. Trochę się boję, ale z drugiej strony i tak mam do tych nowych Unibody stosunek typu „chcęgochcęgochcęgo”. Jak mi się sfajczy NVidia, kupię Unibody, przerzucę konto po Firewire i drodzy komentatorzy nawet nie zauważą przerwy w blogowaniu; a w międzyczasie Apple zajmie się „extended warranty”.
Leski posługuje się pojęciem „markowej płyty głównej”. Jajako jego antyteza za markową uznaję jedynie całość. Bo z tzw. „markowych części” wciąż można sobie sklecić awaryjną całość – ale jeśli ta całość oznakowana jest brandem Microsoftu, Toyoty, Subaru czy Apple, to wspomniane firmy będą musiały chronić reputację. To oznacza np. rozszerzenie gwarancji tak, żeby user w ostatecznym rozrachunku był z obrotu spraw nawet zadowolony, jak ja z darmowego upgrade XBoksa.
Moja filozofia polega na budowaniu nadziei na w miarę bezproblemową eksploatację komputerów i samochodów właśnie w owej dbałości o reputację marki. Nie wszycy ją oczywiście podzielają, ale Leski jest też o tyle moją antytezą, że moja filozofia się sprawdza, a jego… się antysprawdza.
Obserwuj RSS dla wpisu.