W wielu swoich muzycznych blogonotkach ujawniałem swój mroczny sekret – urok ciężkiego metalicznego grzmotu nie jest mi całkiem obcy. Serce mi bije mocniej, gdy słyszę jak dwie gitary unisono zaczynają wygrywać rytm bezlitosny niczym dzwony piekieł. A już cały odpływam, kiedy jedna z gitar uwalnia się, najpierw powtarzając dźwięki akordu, by potem w swobodnej improwizacji snuć opowieść brutalną jak życie nastolatka.
I tu się zaczyna problem. Nie jestem już nastolatkiem, więc nie umiem się tym tak po prostu wzruszyć. A jak dojdzie do tego wokal z demoniczną opowieścią o łyżwiarzu, który wie, że kotek odkopał prezent, no po prostu tak się zaczynam śmiać, że słuchawki zlatują.
Tak dochodzimy do zjawiska, które MRW kiedyś celnie i złośliwie nazwał „postmodern stress disorder” – sytuacji, w której metanarracyjny ironiczny nawias staje się niezbędnym warunkiem do odbioru kultury. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że nie z wszystkim tak mam, ale z metalowymi brzmieniami z pewnością. W tej sytuacji pozostają mi albo odpowiednio metanarracyjne zagrywki zespołu „Muse”, albo opcja prawdziwie brutalna – Dethklok!
Zespół w składzie: Nathan Explosion (voc), Skwisgaar Skwigelf (g), Toki Wartooth (g), William Murderface „Murderface” Murderface (bg) i Pickles (d) należy ostatnio do moich ulubionych fikcyjnych grup rockowych, co unieważnia odczapistyczny ranking sprzed lat.
Członkowie grupy zachwycają już samymi bardzo metalowymi i bardzo brutalnymi nazwiskami. To nie pseudonimy! W odcinku „Dethfam” poznaliśmy ich rodziców, na przykład wielebnego Auslarga Wartootha wraz z małżonką Anją Wartooth. Choć nie odzywają się ani słowem, są najbardziej przerażającą parą rodziców w dziejach animacji.
Jajcarskość serialu opakowuje muzykę Dethkloka w wystarczająco okrągły nawias, żebym jej w końcu zaczął słuchać dla przyjemności, jak na przykład utworu „Go Into The Water”. W serialu zespół wykonuje go w dramatycznym finale pierwszego sezonu na specjalnej platformie wzniesionej w Zatoce Gdańskiej.
Jak widać na zamieszczonej jutubce, twórcy serialu wyobrażają sobie Polskę przypominającą Arktykę, z lodowcami schodzącymi do samej Zatoki. Coś w tym jest, kiedy ostatnio dawałem szansę polskiemu morzu – chyba jeszcze w zeszłym stuleciu? – woda była tak zimna, że od tego czasu już tam nie wróciłem.
Polskie morze to najwyżej sceneria do brutalnego pojedynku Metal Masked Assassina z najlepszym prawnikiem w dziejach szołbiznesu mecenasem Ofdensenem, śmierci w męczarniach kardynała Ravenwooda i ataku armii generała Croziera na najbardziej brutalną kapelę świata. Ale nie na wakacje dla mieszczańskiej rodziny…
Obserwuj RSS dla wpisu.