Redaktor Pospieszalski pobił kolejny rekord żenady usiłując tak przeprosić Andrzeja Morozowskiego, żeby go jednak nie przeprosić. W trosce o podnoszenie poziomu przeprosin za łgarstwa – jakże istotnego elementu prawicowej publicystyki – postanowiłem przygotować mały poradnik. Tak przystępny, że nawet basista orkiestry weselnej powinien zajarzyć.
Prawicowy publicysto, to zrozumiałe, że musisz kłamać – bez tego nie mógłbyś wykonywać swojego zawodu. Prawo III RP daje Ci wbrew pozorom spore możliwości: możesz sobie kłamać do woli, byle nie na szkodę konkretnej osoby.
Weź przykład z Rafała Aleksandra Ziemkiewicza. Prawdopodobnie wyciągnął on wnioski ze swojej sądowej porażki, gdy musiał odszczekiwać łgarstwa na temat Michnika i od tego czasu stara się kłamać bezosobowo.
Prawo nie zabrania nikomu napisać, na przykład, że „identyczną lustrację dziennikarzy, jaką planował w Polsce poseł Mularczyk, przeprowadzono w Niemczech”. To wprawdzie kłamstwo, ale prawo nie może zabraniać świadomego pisania nieprawdy. Inaczej zabroniłoby temu samemu Ziemkiewiczowi pisania fantastyki, a tego przecież nikt nie chce.
Problem pojawia się tylko wtedy, gdy kłamstwo godzi w interesy konkretnej osoby. Jan Pospieszalski na swoim blogu nie ograniczył się do fantazjowania na tematy ogólno-odleciane. Nie wiadomo po co, wymyślił sobie fabularną historyjkę o Morozowskim i Siemiątkowskim.
Bohaterowie takich historyjek mają prawo do obrony swojego dobrego imienia w sądzie, ten zaś w takiej sytuacji orzeknie zapewne wyrównanie szkód. Co logiczne, takim wyrównaniem jest żądanie sprostowania kłamstw w podobnej formie, w jakim je wygłoszono.
To jest bardzo ważny element, z którego prawicowi publicyści i politycy często chyba nie zdają sobie sprawy. Kiedy reprezentujący ich Układ trzyma łapę na większości mediów, to jest bardzo kuszące, żeby zniesławić kogoś na konferencji prasowej, którą zretransmituje państwowa TV, a podczepione pod Układ gazety dadzą to na pierwszej stronie.
Jakże rzadko w tym momencie pojawia się w głowie taka myśl: „Chwilunia, a jeśli za trzy lata mój Układ już nie będzie przy korycie? Jak facet mnie poda do sądu, a sąd nakaże przeprosiny: czy wtedy dostanę czas antenowy i powierzchnię w prasie za friko?”. I stąd potem żena idzie nosem, gdy się słucha szlochów ministra Ziobro, że przeprosiny doktora G. będą go kosztowały fortunę.
Pospieszalski na szczęście kłamał na blogu, to i przepraszać musiał na blogu. Mały sprytek chciał to zrobić tak, że przeprosiny zgodnie z nakazem sądu wrzuci – a zaraz potem skasuje, żeby nikt nie zauważył.
Drogi panie redaktorze, to się nazywa cache google’a. Gugiel trzyma w swoich kazamatach również poprzednie wersje stron internetowych, więc metody Winstona Smitha w dzisiejszej cywilizacji są nieskuteczne. Nie bądź bezpieczny, kesz gugla pamięta. Spisane będą czyny i przeprosiny.
Obserwuj RSS dla wpisu.