Najprostszy sposób, by zdobyć mój wielki szacunek, to puścić mi piosenkę, która potem znajdzie się wśród moich ulubionych. Jest więc przynajmniej jeden prawicowy publicysta, którego głęboko szanuję, mimo jego początkowych sympatii dla hasła IV Rzeczpospolitej, zaangażowania w spory między kościołem otwockim a kościołem falenickim, a nawet złożenia niejajcarskiego oświadczenia lustracyjnego.
Nawet gdyby teraz został szefem sztabu wyborczego prezydenta Kaczyńskiego, dla mnie będzie przede wszystkim tym, dzięki któremu poznałem piosenkę będącą teraz żelazną pozycją na moich gwiazdkowych plejlistach – puścił ją raz w „Klubie Trójki”, a ja akurat jechałem samochodem, więc słuchałem.
Piosenka nazywa się „Santa Baby” i w roku 1953 była gwiazdkowym hiciorem Earthy Kitt. Tekst napisał Fred Ebb, który potem wyróżnił się przy takich przykładach żydokomunistycznej popkulturowej indoktrynacji, jak „Kabaret”, „Chicago” czy „Pocałunek kobiety-pająka” (gdzież jest niegdysiejszy Cezary Michalski? Tak bym chciał przeczytać narodowo-katolicką analizę popularnych musicali…).
Sama Kitt zresztą też szerzyła wrażą propagadnę. W 1968 państwo prezydentowstwo Johnsonowie zaprosili ją na lunch, podczas którego piosenkarka wygarnęła im co myśli o wojnie w Wietnamie. Źródła milczą, czy prezydent dostał dysfunkcji dyspeptycznej, ale pani prezydentowa Johnsonowa podobno się poryczała.
Piosenka pokazuje, że już w 1953 roku komercjalizacja Bożego Narodzenia była mocno zaawansowana. Jej tekst to bluźniercza modlitwa skierowana do Świętego Mikołaja – modlitwa o „przybranie choinki dekoracjami od Tiffany’ego” i o różne kosztowne prezenty.
Najbardziej podoba mi się postulat jasnoniebieskiego kabrioleta rocznik 1954 – dziś trudno mi zrozumieć, jak zwiewna kobietka radziła sobie wtedy z prowadzeniem takiego grzmota bez wspomagania kierownicy (zgaduję: większy obwód kierownicy, węższe opony? Ale przecież szybko na śliskim to wtedy śmierć w oczach, zwłaszcza przy braku ABS-u i poduszek?).
Inna sprawa, że Eartha Kitt to żadna tam zwiewna kobietka. Córka kobiety pracującej na plantacji bawełny w Południonej Karolinie, poczęta z gwałtu białego mężczyzny, odrzucona przez ojczyma – musiała brnąć w życiu przez przeszkody znacznie poważniejsze od szamotania się ze sztruclami. Ale jak ktoś dostał od życia wszystko, to nie modli się do Świętego Mikołaja…
Obserwuj RSS dla wpisu.