Ustawa zbliża się wielkimi krokami, odpukać w niemalowane żeby kretynom z SLD nie udało się jej zliberalizować, ranking od czapy poświęcę więc czemuś innemu – palaczom, których zasmrodzony image wywarł na mnie tak silny wpływ, że to właściwie dziwne, że sam nie palę.
Moje pierwsze wyjazdy na Zachód w latach 80. zbiegły się z kampanią reklamową Camela, którą zapamiętam do końca życia. Nie umiem dzisiaj wyguglać jej najciekawszych przejawów – spotów, które oglądałem w kinach przed filmami takimi jak „View To A Kill”. Występował w nich zawsze ten sam wąsaty blondas, działający na mnie jako ucieleśnienie podróżniczych marzeń nastolatka z PRL.
Jeden z nich wyglądał tak: wąsacz płynie motorówką po rzece przypominającej Mekong z „Czasu Apokalipsy”. Nagle wodorosty wkręcają się w śrubę, gaśnie silnik. Wąsacz nie tracąc czasu wskakuje do rzeki, kilkoma wprawnymi cięciami maczety uwalnia śrubę. Wychodzi, ponownie uruchamia silnik, owija się kocem i – zapala Camela.
To w sumie dziwne, że osoba chłonąca reklamy papierosów z takim dziecinnym zachwytem jest dzisiaj radykalnym wrogiem palenia. Najwyraźniej co innego „reklama budząca zachwyt”, co innego „reklama skuteczna”.
Nie tylko pod tym względem przecież olałem świat tych reklam. Jestem dziś obywatelem 3RP a nie PRL, a więc mogę sobie podróżować gdzie chcę. Wylatane zawodowo mile mógłbym przeznaczyć na bilet do Indochin, ale wolę je przeznaczyć na romantyczny weekend z małżonką albo wyskok z potomstwem do Disneylandu.
Nawet swoje reporterskie podróże wolę planować tak, żeby nocleg wypadał w jakim-takim hotelu. Wodorosty wkręcające się w śrubę? To nie dla mnie. Wystarczająco wkurza mnie, gdy w wypożyczonym samochodzie nie ma gniazdka dla iPoda…
Im jestem starszy, tym bardziej cenię sobie Serge Gainsbourga. Ale działał na mnie jeszcze jako na nastolatka, no bo na jakiego nastolatka nie podziała facet śpiewający erotyczne duety z Bardotką i Jane Birkin?
Łatwiej znaleźć zdjęcie Gainsbourga z papierosem niż bez. To znaczy, że kiedy nagrywał „Soixante-Neuf”, musiało od niego już capić jak od popielniczki na dworcu petersburskim. Że też tym pięknym kobietom to nie przeszkadzało?
I jak to się stało że Paryż, w kulturalną historię którego tak silnie wpisani są kopcący artyści i intelektualiści, tak bezboleśnie przyjął zakaz palenia? Pewnie wpłynęła na to instytucja stolika na chodniku (tam palić wolno nawet dziś i aż żal człowieka bierze jak patrzy na zziębniętych nałogowców szczękających zębami z petem i filiżanką kawy w lutym).
Humphrey Bogart słynął z braku umiarkowania w paleniu i piciu. Uwielbiam jego cytat: „nie ufam żadnemu draniowi, który nie pije – świat byłby lepszym miejscem, gdyby każdy zaczynał dzień od dwóch szkockich”.
Gdy Las Vegas stało się nieformalną stolicą męskiej rozrywki w Ameryce, przyjaciele Bogarta zaczęli słynąć jako „stado szczurów” – „The Rat Pack”. Na zdjęciach zawsze ich widać w smokingach. I zawsze z papierosem (po angielsku wbrew pozorom nie robi się tu gra słów, bo smoking po ichniemu to „czarna mucha”).
Dlaczego zdjęcia zadymionego Bogarta, Sinatry czy Martina nie skłoniło mnie do palenia? Pewnie znowu wyłazi tu ze mnie moje drobnomieszczańskie MMC. Nie czułbym się naturalnie ani w smokingu w Vegas ani w łodzi patrolowej w delcie Mekongu. W moim świecie smród to po prostu smród…
Obserwuj RSS dla wpisu.