Now Playing (106)


Z wiekiem przyszła mi obsesja zastanawiania się nad tym, jak będzie wyglądał ostatni przykład jakiejś sytuacji, która do niedawna wydawała mi się rutynowa – ale przecież kiedyś przydarzy mi się po raz ostatni? Na przykład: jaka jest ostatnia piosenka, którą wyczaję w stylu tak bardzo dwudziestowiecznym: zaglądając na półkę z nowymi singlami w HMV na Oxford Street? I kupując coś w ciemno dla fajnej okładki?
Sklepów, w których istnieją jeszcze jakieś półki z singlami, ubywa – i pewnie HMV na Oxford Street też niedługo sobie odpuści. Ale jeszcze w kwietniu 2010 (na marginesie SciFi London) zdążyłem w ten sposób poznać wykonawcę znanego jako Plan B.
Przyznaję bez bicia, nie znałem go wcześniej. Nie jestem fanem hip-hopu ani R’n’B, ale nie jest to taka wrogość, żebym z automatu przełączał radio jak tylko usłyszę cokolwiek z tego gatunku. Po prostu nie moja filiżanka herbaty.
„She Said” uwodzi słuchacza już od perkusyjno-wokalnego intra. A potem zachwyca skala głosowa pana Benjamina Drew. Śpiewa – eeee, falsetem? Ale rapuje dobrą oktawę (?) niżej. Pewnie coś pokręciłem, nigdy nie byłem zbyt mocny w muzykologiczne klocki.
Jeśli dobrze rozumiem, bohater piosenki pada ofiarą kobiety dręczonej syndromem de Clerambaut – czyli urojonej miłości prowadzącej do obsesyjnej zemsty. Jak w reportażu mego kolegi Staszewskiego albo w strasznie fajnym filmie… ojej, jak napiszę w jakim albo napiszę z jaką moją ulubioną aktorką, to zaspojluję zaskakujące zakończenie (bo dopiero w finale okazuje się, że bohaterka grana przez moją ulubioną aktorkę jest owładnięta tym syndromem).
Znaleźć się w takiej sytuacji musi być okropnie, więc to jedna z nielicznych sytuacji w których się cieszę, że nie jestem przystojnym młodzieńcem o równie pięknym głosie jak pan Benjamin Drew ej kej ej Plan B.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.