Wszystkim pamiętającym i nie pamiętającym ejtisy serdecznie polecam komedię „Jutro będzie futro”. Po chwilowym szoku nawet zaakceptowałem polski tytuł – tak jak „Tajne przez poufne”, nie ma nic wspólnego z oryginalem, ale mogę zaakceptować.
Dosłowne kombinacje z „Hot Tub Time Machine” są niemożliwe, bo jak to pokazała dyskusja o wannie ministra Wassermanna, my nawet nie mamy dobrego odpowiednika „hot tub”, wszystkie uprzyjemniacze życia tego typu hurtowo nazywamy „jacuzzi”.
Komedia opowiada o grupie przyjaciół cofających się do roku 1986. Pomysł przypomina naszego „Konia trojańskiego” i dobrze pokazuje wyższość kina amerykańskiego nad naszym (for starters, scenarzystom chciało się wymyślić jakiegoś MacGuffina uzasadniającego ten cały czasowy pomysł).
Ale ja nie o tym. Jeden żart w tym filmie przypomniał mi niedawny miniflejm o beznadziejności seriali telewizyjnych z lat 80.
W minflejmie MRW trafnie wykazał mi, że zachodnie ejtisy u nas kojarzą się z początkiem lat 90., kiedy dzięki zdradzie w Magdalence nagle zyskaliśmy dostęp do Alfa i Billa Cosby, co niejedną osobę szybko doprowadziło do pytania, czy otake Polske walczylyśmy.
Mi się udało w latach 80. parokrotnie zaliczyć zachodnią krynicę wolności w okolicznościach wakacyjnych, jako nastolatka szczególnie interesowały mnie tamtejsze sklepy płytowe, telewizja i komiksowa sekcja FNAC.
Sklepy jak sklepy, komiksy jak komiksy – porobiłem dużo cudownych odkryć chodzących za mną do dzisiaj. Ale telewizja, telewizja była straszna. Także na Zachodzie.
W Polsce ludzie mogli kierować się złudzeniem, że gdzieś na świecie puszczają coś ciekawego w telewizji, to tylko nas odcina od tego hunta Haruzelskiego. Ja te złudzenia straciłem zapoznawszy się z najbardziej beznadziejnym, najbardziej kiczowatym i najdebilniejszym serialem telewizyjnym, ucieleśniającym ducha lat 80. Nazywał się „Manimal”.
Serial wspomniany jest w „Jutro będzie futro” przez niejakiego Lou, który w filmowej paczce przyjaciół pełni rolę podobną do Cartmana w „South Parku” (note to self: śledzić dalszą aktorską karierę Roba Corddry). Pierwszym pomysłem Lou na to, jak bohaterowie mogą pozytywnie zmienić historię, skoro cofnęło ich do lat 80., jest właśnie wpłynięcie na NBC, zeby wznowiło produkcję „Manimala”.
Jak sama nazwa wskazuje, serial opowiada o facecie, który może zmieniać się w różne zwierzęta (man – animal, got it?) i wykorzystuje to Dla Dobra Ludzkości. Efekty specjalne były tandetniejsze niż w „Przybyszach z Matplanety”, więc śmieszyło to nawet chłopca zza żelaznej kurtyny.
W męskiej modzie ejtisów najgorszy był proto-metroseksualizm, w którym już niby akceptowano to, że mężczyzna powinien chodzić do kosmetyczki, ale z drugiej strony nadal oczekiwano, żeby wyglądał Bardzo Poważnie (nieprzypadkowo w tej dekadzie rozkręca się wreszcie kariera Leslie Nielsena). Kobiety niby już mogły być policjantkami i wymachiwać ganem, ale trzepocząc przy tym rzęsami i falując trwałą.
A wszystko do tego filmowane tym znienawidzonym przeze mnie brokatowym filtrem, którego techniczny aspekt rozgryzali u mnie wielbiciele fotografiki w pożegnalnej notce o Farrah Fawcett.
„Manimal” był serialem typu „kretyn i idiotka na tropie” – mogę go ostrożnie polecić wielbicielom „Dempseya i Makepeace”. Tam było wszystko to samo, tylko jeszcze bardziej. I do tego główny bohater zmieniał się w panterę, yay!
Akurat w sam raz serial dla takiej postaci, jak Lou w „Jutro będzie futro”.
Obserwuj RSS dla wpisu.